Wszystkie wpisy, których autorem jest Edyta Klim

Two MX Fighters – bo w parze raźniej!

fot. Artur Maniak, IG: @photohunter_666

Two MX Fighters, czyli wspólna pasja to podstawa udanego związku i tego profilu FB?

Tworząc nasze posty, chcemy podzielić się z innymi kawałkiem naszego życia i pokazać, że udany związek, połączony pasją, jest możliwy i nie stanowi żadnego mitu. A skoro padło takie pytanie, to znaczy, że prowadzenie naszych stron ma sens.

Użyłam zwrotu „połączony pasją”, ponieważ to dzięki motocyklom poznaliśmy się z Karolem. Wcześniej oboje spotykaliśmy się z różnymi osobami, jednak nasze priorytety były całkiem odmienne. Oczywiście nie w każdym związku dwoje ludzi musi dzielić wspólną pasję – to zależy od ich indywidualnych potrzeb. Dla niektórych przebywanie cały czas z sobą jest niezdrowe, ale nie dla nas. Jesteśmy dla siebie najlepszymi przyjaciółmi, to z sobą najlepiej spędzamy czas, a przy tym robimy to, co najbardziej kochamy. Dlatego właśnie postanowiliśmy pokazać innym Two MX Fighters – udany związek dwojga ludzi, dzielących wspólną pasję.

Nie wyobrażacie sobie życia bez motocykli?

Motocykle to właściwie całe nasze życie. Poza pracą, poświęcamy im większość swojego wolnego czasu. Jak nie jeździmy, to spędzamy wspólnie czas w garażu. Karol hobbystycznie naprawia i serwisuje motocykle każdego rodzaju, a ja mu towarzyszę i staram się jak najwięcej nauczyć, żeby nie być przysłowiową blondynką (śmiech). Z wiadomych powodów, na naszym profilu można znaleźć relacje, wyłącznie z napraw naszych motocykli.

Od początku kręcił Cię motocross, czy miałaś też epizody z innymi motocyklami i nawierzchniami?

Szczerze powiedziawszy, zamiłowanie do motocrossu narodziło się z pewnym opóźnieniem. Sama myśl o zakupie motocykla pojawiła się u mnie po powrocie z rumuńskich gór. To właśnie tam, pierwszy raz, zobaczyłam motocykle enduro i świetne trasy. Po powrocie do domu zaczęłam oglądać mnóstwo filmików z jazdy w terenie i nie zajęło mi długo to zastanawianie się nad zakupem motocykla. Po przemyśleniu sprawy, moim pierwszym motocyklem była Suzuki DR 125 w wersji supermoto (właściwie to dalej jest, ponieważ jej nie sprzedałam). Z wyglądu przypominała mi enduro, z tą różnicą, że na szosowych kołach. Osobiście twierdzę, że to idealny motocykl dla początkujących, bo DR-ka wybaczyła mi wiele błędów i jednocześnie nauka jazdy na niej była ogromną frajdą. W momencie gdy opanowałam podstawy jazdy i poczułam się swobodnie na drodze, zaczęłam zjeżdżać z szosy tam, gdzie to było możliwe. Szukałam polnych ścieżek, dróg szutrowych i nie omijałam błota.

Po roku jazdy, już tak ciągnęło mnie do offroadu, że kupiłam drugi motocykl. I ten zakup nie był już taki przemyślany. Przede wszystkim byłam nastawiona na 4t, bo na 2t nie miałam okazji jeździć, a różnice między nimi znalazłam tylko z teorii. DR-ka była czterosówem i jazda na niej mi odpowiadała, więc nie chciałam ryzykować zmiany. Jeżeli zaś chodzi o pojemność silnika 125 ccm w 4t, to ona wydawała mi się już za mała. Sądziłam, że skoro opanowałam świetnie DR-kę to czas na coś mocniejszego…

Nowy zakup stał się wyzwaniem?

Niestety nie miałam wtedy świadomości, że te moje incydenty jazdy w terenie, nie można było nazwać offroad’em, a moja wiedza na temat takich motocykli jest znikoma. W konsekwencji padło na Hondę CRF 250 R – rasową crossówkę, która gabarytowo najbardziej mi odpowiadała. Niektórzy mogą się zastanawiać, dlaczego nie enduro? Prawda jest taka, że wtedy byłam przekonana, że jedyną różnicą miedzy enduro a crossem jest wyłącznie homologacja. W związku z tym, że zależało mi na lekkim motocyklu, zrezygnowałam z homologacji. Z perspektywy czasu widzę, jak błądziłam we mgle, ale nie żałuję swojej decyzji. Gdy poznałam Karola przekonałam się, jakie jest prawdziwe przeznaczenie CRF-ki i zakochałam się w adrenalinie, jaką daje motocross.

Jak się właściwie poznaliście?

Poznaliśmy się w sposób charakterystyczny dla naszych czasów. Gdy kupiłam CRF-kę to nie znałam zbyt wiele osób jeżdżących w terenie, a byłam nastawiona na częstą jazdę i szlifowanie umiejętności, które w tamtym czasie były na bardzo niskim poziomie. Właściwie to bałam się gdziekolwiek pojechać sama, bo motocykl to dość kapryśny, szczególnie że na gaźniku, bez rozrusznika. Wtedy nawet nie umiałam porządnie ją kopnąć (teraz jest mi znacznie łatwiej), nie mówiąc o sytuacji po przewróceniu się i zalaniu (Karol dalej musi mi ją odpalać). Szukałam więc znajomych, z którymi mogłabym jeździć, a im ich więcej, tym lepiej. Dlatego stworzyłam post na wrocławskiej grupie offroad’owej i wtedy zagadał do mnie Karol, który wrócił wtedy do jazdy w terenie, po 6-letniej przerwie.

fot. Artur Maniak, IG: @photohunter_666

Myślę, że oboje wówczas szukaliśmy znajomych do jazdy – chyba większość osób zgodzi się ze mną, że raźniej jeździ się towarzystwie. Zaczęliśmy wspólnie trenować, a później już wszystko samo się potoczyło. Skoro dużo jeździłam, to musiałam serwisować motocykl, więc Karol zaczął zajmować się moją CRF-ką, a ja spędzałam z nim czas w garażu. Z drugiej strony sądzę, że chociaż trochę musiałam mu się od początku podobać, ponieważ jak sobie przypomnę moją jazdę wtedy, to jego pokłady cierpliwości były zbyt duże, jak na uczucia czysto platoniczne (śmiech).

Czym jest dla Was jazda w terenie? Zabawą, relaksem, czy skupiacie się na ciągłym podnoszeniu umiejętności, a może startach w zawodach?

Jazda jest dla nas wszystkim: wytchnieniem, relaksem, pomaga rozładować emocje, jednocześnie możemy szlifować i podnosić swoje umiejętności, co później ma wpływ na nasze samopoczucie i ocenę. Czy planujemy udział w zawodach? Przede mną jeszcze długa droga, a od roku próbuje, bezskutecznie, namówić Karola – twierdzi że nie jest jeszcze gotowy, jednak ja sądzę inaczej…

Utarło się, że w motocrossie łatwo o kontuzje i złamania, też tak myślisz? Co bywa dla Ciebie osobiście trudne w terenie?

O kontuzję łatwo, zarówno na drodze, jak i w enduro czy w motocrossie. Osobiście miałam przygody wyłącznie podczas jazd enduro. Z poważniejszych sytuacji to: upadek z utratą przytomności oraz zbita kość ogonowa i bark, podczas nieudanego podjazdu (CRF-ka wtedy zrobiła praktycznie backflipa, na szczęście zdążyłam się już z niej ewakuować). Z kolei Karol, podczas jazdy na torze miał dwa groźne wypadki: wieloodłamowe złamanie nogi, zakończone operacją oraz połamany nadgarstek – tu na szczęście obyło się bez operacji, ale niewiele brakowało (na SORze trafiliśmy  na dobrego specjalistę).

Mimo wysokiego ryzyka kontuzji i przeżycia sytuacji, w których ma się „serce w gardle” – nie umiałabym już zrezygnować z offroad’u, jednak nie ukrywam, że enduro jest dla mnie bardziej stresujące, niż motocross. Nie jest tajemnicą, że nie należę do najwyższych osób i niemożność dosięgnięcia do ziemi jest nie tylko stresująca, ale i irytująca. W terenie nie zawsze jest możliwość wybrania miejsca, gdzie chcesz się zatrzymać, szczególnie gdy jedzie się w grupie, więc na początku często zdarzała mi się utrata gruntu pod nogami. Aktualnie nabrałam już wprawy oraz siły, więc jest zdecydowanie lepiej, ale dużo nauki jeszcze przede mną.

Gdzie zwykle trenujecie? Ciężko jest znaleźć legalne, fajne miejsca, czy dla „chcącego nic trudnego”?


To prawda, że ciężko jest znaleźć miejsce, które będzie legalnie dostępne i jeszcze nikomu tam nie będzie przeszkadzać hałas motocykli. My mamy swoją miejscówkę do takiego, codziennego treningu, jednak jego położenie zachowam w tajemnicy (śmiech). Oprócz tego staramy się jak najwięcej jeździć na tory motocrossowe. Dwa lata z rzędu zrobiliśmy sobie wakacje MX i w ciągu półtorej tygodnia odwiedziliśmy kilka torów, rozsianych po całej Polsce. Relacje z tych wyjazdów można zobaczyć na naszym Instagramie i YouTube. Z kolei podczas jednodniowych wypadów można nas spotkać w Nowym Kościele, koło Złotoryi lub w Wilkowicach, koło Leszna. W tym roku jeszcze nigdzie nie byliśmy, ale szybko to nadrobimy!

FB: https://www.facebook.com/twoMXfighters

Insta: https://www.instagram.com/Two_MX_Fighters

Youtube: https://www.youtube.com/channel/UC2h1jJJ4mp18CIaQEWqm-oQ

Source: Two MX Fighters – bo w parze raźniej!

„Kate – TruckDriverka” połączyła pasję z pracą i nie żałuje!

Co sprawiło, że zawód zawodowego kierowcy Ci się spodobał i zdecydowałaś się na zdobycie takich uprawnień?

W zasadzie u mnie historia jest podobna, jak w przypadku wielu moich koleżanek w zawodzie. Głównym motywatorem był mój facet – doświadczony kierowca firmy spedycyjnej w moim mieście. Niestety, widywaliśmy się bardzo rzadko, bo zjeżdżał co dwa tygodnie, raptem na weekend. Natomiast ja byłam wtedy spedytorem w innej firmie i czułam się bardzo niespełniona w tej roli. To był taki mój życiowy mur – nie wiedziałam jeszcze, co chcę w życiu robić i co pozwoli mi godnie zarabiać na życie. Wtedy właśnie mój Arek wpadł na pomysł, żebym zrobiła uprawnienia do pracy w podwójnej obsadzie – będziemy ze sobą częściej i będziemy dobrze zarabiać.

Od razu byłaś przekonana do tego pomysłu?

Motoryzację lubiłam od dziecka, a w późniejszym czasie prowadziłam nawet klub samochodowy w Kaliszu. Prawo jazdy na kat. B zdałam w wieku 18 lat, a jako 20-latka miałam swoje pierwsze auto. Prowadzenie samochodu sprawiało mi zawsze niesamowitą radość, ale nigdy nie myślałam o pracy w roli kierowcy ciężarówki. Wydawało mi się to poza zasięgiem, jako kobieta szukałam lżejszej pracy. To chyba to zakorzenione w Polakach przekonanie i stereotyp kobiety pracującej, która powinna zostać w domu, albo podjąć się lekkiej pracy, bo z ciężką pracą fizyczną zwyczajnie nie da sobie rady…

Tu jednak czułam duże wsparcie mojego Arka – przecież nie będę sama, prawda? Poza tym widziałam ten zawód w samych pozytywnych aspektach: podróże, siedzenie za kierownicą, brak rutyny, poczucie misji – przewóz rzeczy z punktu A do punktu B. Zadaniowy charakter pracy, a przy tym zarabianie. Prawo jazdy zdałam za pierwszym razem, podjęłam pracę trzy miesiące później w firmie, w której nadal pracuje. I tak już niemal 7 lat! 

Te początki były dla Ciebie trudne?

Jak wspominam sobie moje początki i stres, który mi towarzyszył – to dziś może się z tego śmieję, ale wtedy mi do śmiechu wcale nie było… Biurowa dziewczyna, która uwielbiała szpilki, poszła pracować jako kierowca ciężarówki – i co dalej? To przecież nie tylko kierowanie, choć nawet to sprawiało mi wiele kłopotów na początku. Bałam się ciasnych uliczek, skrzyżowań, nawet zwężek na drodze. Cofanie pod rampę to była katastrofa, a najlepsze jest to, że przez długi czas się tego uczyłam i nie wiedziałam, czemu mi nie wychodzi i co robię źle? Z zazdrością patrzyłam na tych, którym udawało się to za drugim razem. Prawda jest taka, że na początku nie umiałam nawet manewrować paleciakiem, żeby odpowiednio wjechać z towarem w puste miejsce paletowe. Szybko okazało się też, że nie zawsze będę z moim Arkiem jeździć w podwójnej obsadzie, więc musiałam radzić sobie sama coraz częściej. W głowie zaczęło pojawiać się pytanie, po co to robię i czy podjęłam dobrą decyzję? Wpadałam w depresję. Zacisnęłam jednak pięści i stwierdziłam, że się nie poddam, a wszystkiego, co sprawiało mi problem – muszę się nauczyć. Z czasem zaczęłam pojmować czas pracy kierowcy, manewrowanie zestawem z przyczepą, z naczepą, manewrowanie towarem na pace.

Środowisko kierowców jest przychylne dla nowicjuszy, a do tego płci żeńskiej?

Grupa społeczna, jaką tworzą kierowcy ciężarówek jest bardzo specyficzna. Z jednej strony potrafimy sobie wspaniale pomagać, bo w końcu kto zrozumie kierowcę tak jak inny kierowca? Z drugiej jednak strony dochodzi między nami do wielu spięć, nie tylko na drodze. I tak samo mam ja. Z jednej strony są sympatyczni ludzie, którzy przybijają „mentalną piątkę”, podziwiają, fascynują się kobietami za kierownicą, bo to wciąż rzadko spotykane „zjawisko”. A niektórzy twierdzili, że się w tym zawodzie zmarnuję i powinnam zająć się czymś innym, mniej wymagającym. Jedni często pomagają mi przy rozładunkach, proponują kawę. Inni z kolei, zatrzymali się mentalnie kilkadziesiąt lat wstecz twierdząc, że miejsce kobiet jest w kuchni i nie damy sobie rady ze zmianą koła (ten tekst pojawia się wyjątkowo często, jakby zmiana koła definiowała prawdziwego kierowcę). Takie zachowanie obserwuję tylko w internecie, gdzie każdy jest „mądry”. Lepiej przelać swoje frustracje czy niedowartościowane ego na klawiaturę – tak to sobie tłumaczę.

Myślisz, że zostaniesz już w tym zawodzie, czy masz na swoje życie inny jeszcze pomysł do zrealizowania?

W tej chwili nie wyobrażam sobie siebie nigdzie indziej, jak właśnie za kierownicą, bo to powiązanie mojej pasji z pracą. Zawsze szukałam czegoś, co pozwoliłoby mi się wpisać w słowa „jeśli robisz to, co kochasz, nigdy nie przepracujesz ani jednego dnia”. Poza tym cenię sobie ten zawód za to, że poznałam masę naprawdę wartościowych ludzi. Nauczyłam się też o sobie więcej, niż byłabym w stanie na innej posadzie. Jestem silniejsza.

Patrząc na swoje dotychczasowe doświadczenia – jakim kobietom poleciłabyś taką pracę?

Zdecydowanie tym, które nie boją się wyzwań, lubią stawiać sobie wysoko poprzeczkę i lubią „survivalowy” tryb życia. To nie praca dla „księżniczek” – tu paznokcie się łamią, niekiedy nie ma czasu na zrobienie makijażu czy ułożenie włosów. Tu trzeba walczyć o przetrwanie! W drogowej dżungli oczywiście (śmiech). Tak naprawdę wiele kobiet do mnie pisze, bo chciałyby się podjąć takiej pracy, ale nie są pewne, czy sobie poradzą. I co na to inni ludzie powiedzą, skoro mają tytuł magistra, są nauczycielkami, matkami… A wiele kobiet nawet nie wie, na co je stać, dopóki nie spróbują czegoś nowego. Dlatego ja zawsze odpowiadam, że trzeba iść za głosem serca i nie zważać na opinie innych. Polecam więc tym, co się zastanawiają – po prostu spróbować tego życia.

Jakim samochodem obecnie jeździsz, w jakim systemie i jaki typ ładunku przewozisz?

Obecnie jeżdżę Scanią R450, ciągnikiem siodłowym z naczepą. Moja praca to dwa wyjazdy w tygodniu na maksymalnie dwa dni, jestem więc często w domu. Importujemy warzywa, owoce i grzyby z naszych okolic i wywozimy je na rynek niemiecki, dlatego nasze zestawy to chłodnie.

Dbasz o kondycję, nawet w trasie – zdrowy tryb życia da się prowadzić, będąc godzinami za kierownicą?

Oczywiście, że się da i jest masa osób, które to potwierdzają. Wszystko zależy od naszych chęci, motywacji, zaciętości i wytrzymałości. Niektórzy wolą po dniu pracy otworzyć piwko i oglądać filmy, a ja należę do grupy ludzi, którzy wolą ten czas spędzić aktywnie. W pół godziny można przecież wykonać jakikolwiek trening: od spaceru, rolek, roweru, po trening siłowy czy aerobowy. Taki też utrzymuję standard – 30 minut aktywności po wykonanej pracy. Nie wierzę ludziom, którzy mówią, że się nie da, że „Hardkorowi Trakersi” robią to tylko „dla fejmu”. Przełamujemy stereotypy i próbujemy propagować zdrowy tryb życia. Cieszymy się, że grono takich ludzi się powiększa!

Profil FB: https://www.facebook.com/KateTruckDriverka

Source: „Kate – TruckDriverka” połączyła pasję z pracą i nie żałuje!

Sandra i Fiona – wywiad w pauzie podróży dookoła świata

Podróżujesz po świecie, mieszkasz w różnych miejscach – wiesz już gdzie jest „Twoje miejsce na ziemi”? Znalazłaś już takie?

Sandra: Przeprowadziłam się do Londynu, gdy miałam 16 lat. Po studiach i 10-ciu latach pobytu tam, pracy w IT i finansach – miałam dość… Nie chciałam życia spędzić za biurkiem. Dlatego też zimą 2018 roku postanowiłam wynająć mieszkanie na AirBnB i podróżować po świecie. Dochód z wynajmu pozwalał mi na spłacanie kredytu bankowego i pomimo tego, co miesiąc zostawało mi wystarczająco dużo pieniędzy, by dalej podróżować.

Zrezygnowałam z dobrej pracy, dobrej pensji i fajnego stylu życia. Teraz częściej można mnie spotkać w tanich hotelach, w krajach trzeciego świata, kupującą uliczne jedzenie. Jednak nie mogłabym być bardziej szczęśliwa! Tak naprawdę nie wiem, gdzie jest „moje miejsce na ziemi”, ale wiem na pewno, że nie chciałabym wracać do Londynu. Nie przepadam też za życiem w Anglii, bo wolę cieplejsze klimaty. W głębi duszy uwielbiam być koczownikiem i obywatelem tego świata.

Kiedy motocykl zaczął znaczyć dla Ciebie coś więcej? Jaki był ten pierwszy, własny?

Pewnego dnia, moja była dziewczyna zaskoczyła mnie prezentem świątecznym – prawem jazdy na motocykl. Do tego momentu nigdy nie myślałam, że mogłabym jeździć na dużych motocyklach. Ale zakochałam się w nich od pierwszej chwili i nawet kupiłam mój pierwszy motocykl, Suzuki Gladius, jeszcze zanim uzyskałam prawo jazdy. Moja prawdziwa pasja do motocykli narodziła się wtedy, gdy odkryłam podróżowanie motocyklem. 

W 2018 roku kupiłam BMW F800GS, aby podróżować po USA z moją dziewczyną Fioną. Motocykl został w pełni dostosowany, aby pomieścić cały nasz bagaż i miał wszystkie akcesoria do jazdy w terenie. Żadna z nas wcześniej nie wyobrażała sobie podróżowania w ten sposób, ale zawsze chciałam wybrać się na wycieczkę po Stanach Zjednoczonych i motocykl wydawał mi się do tego celu idealny. Jednak, gdy tylko wsiadłyśmy na niego, to tak nam się to spodobało, że zdecydowałyśmy się jechać nim dalej, aż do krańca Ameryki Południowej. A zanim jeszcze tam dotarłyśmy (żeglując razem z motocyklem z Panamy do Kolumbii) zdecydowałyśmy się podróżować motocyklem po całym świecie!

I jak Wam idzie realizacja tak ambitnego planu?

Rok po rozpoczęciu podróży z Kanady do Kolumbii nadeszła pandemia. Nie przypuszczałyśmy, że jej skutki mogą tak wiele zmienić i zostawiłyśmy wszystko w Kolumbii. Po powrocie do Europy miałyśmy jednak szczęście, bo otrzymałyśmy wsparcie od firmy Triumph, która chciała nam pomóc w kontynuowaniu naszego podróżowania. Właśnie wypuścili na rynek swój nowy motocykl Adventure Tiger 900 Rally Pro i czułyśmy się naprawdę szczęśliwe, mogąc na nim zwiedzać Europę. Rok później nadal podróżujemy tylko po Europie, ale podczas kolejnej zimy wrócimy do Kolumbii, aby kontynuować nasze wielkie marzenia.

Zobacz także: ADV Travelbug, czyli Fiona i Sandra-razem przez świat

Poczułaś na własnej skórze (i kościach), że skutki wypadku na motocyklu bywają bolesne. Odzyskałaś pełnię zdrowia?

Tak, w pełni wyzdrowiałam, kości na szczęście się zrosły, ale z pewnością jeżdżę teraz ostrożniej. Do dziś jestem bardzo wdzięczna losowi, że nie pamiętam tego wypadku. Nie sądzę, żebym mogła wrócić na motocykl, po przeżyciu tak poważnego zderzenia, przy pełnej świadomości. Skutki wypadku są jeszcze dziś zauważalne. Jestem niewdzięcznym pasażerem, kiedy jadę z innymi kierowcami, szybko się stresuję, gdy oni nie trzymają się swojej strony pasa. 

Pełna rekonwalescencja zajęła mi około roku. Na początku wciąż miałam problemy ze wspinaniem się po stromych wzgórzach. Podczas naszej podróży po Gwatemali wspinaliśmy się 5 godzin na stromy wulkan, aby zobaczyć prawdziwą lawę. Tego dnia, kiedy dotarliśmy na szczyt i nie odczuwałam bólu, wiedziałam, że wyzdrowiałam na 100%.

Pojawienie się Fiony w Twoim życiu to nie był przypadek? Wiedziałaś od razu, że ona jest dla Ciebie?

Kiedy poznałam Fionę, wypowiedziałam już pracę i kupiłam motocykl w USA. Okazało się, że Fiona też lubiła podróżować i nie miała nic przeciwko rzuceniu pracy dla przygody. W rzeczywistości była główną siłą napędową, która zmieniła małą podróż przez USA – w podróż dookoła świata na motocyklu. Na drugiej randce rozmawiałyśmy już o tym, czy chce wyruszyć w świat i czy może sobie wyobrazić życie bez pracy. Fiona miała również dobrą pracę, jako kierownik ds. zdrowia i bezpieczeństwa w firmie budowlanej i tak jak ja, wynajęła swój dom, aby sfinansować nasze wspólne podróże.

Moje pierwsze spotkanie z Fioną było wyjątkowe, to nie była tylko kolejna randka. W końcu większość ludzi nie rozmawia o podróżowaniu dookoła świata podczas drugiej randki, nie mówiąc już o rezerwowaniu wspólnych wakacji. Mieszkamy dość daleko od siebie, Fiona przejechała 200 mil na nasze pierwsze spotkanie, dlatego zaproponowałam jej nocleg. A tak dobrze się nam rozmawiało, że w końcu została cztery dni. Na naszej pierwszej randce oglądałyśmy razem zachód słońca, a po obiedzie rozmawiałyśmy przez tyle godzin, że oglądałyśmy też wschód słońca… 

Fiona polubiła motocykle od razu?

Fiona już kilka razy jechała na motocyklu, wliczając w to naszą pierwszą randkę. Wiedziała, że ​​chciałaby jeździć motocyklem, ale nie mogła sobie wyobrazić, jak by wyglądało nasze podróżowanie w ten sposób. To wymaga bardzo selektywnego i minimalistycznego podejścia i różni się znacznie od podróżowania z plecakiem. Jednak obie zakochałyśmy się w tej formie podróżowania bardzo szybko.

Zobacz także: Powsigirki, czyli patchworkowa rodzina motocyklowa

Jak wygląda Wasze życie w podróży? Planujecie kolejne etapy jazdy dokładnie, czy spontanicznie jedziecie przed siebie, jak czasu macie dużo? 

Nigdy nie planujemy naszych etapów podróży z dużym wyprzedzeniem, choć doskonale wiemy jakie miejsca, w każdym kraju, chcemy koniecznie zobaczyć. Natomiast sposób, w jaki się tam dostaniemy jest zawsze planowany na bieżąco – „w biegu”. Nigdy też nie rezerwujemy z wyprzedzeniem żadnego zakwaterowania. Zwykle gdzieś docieramy, a potem wchodzimy do hoteli i pytamy o ceny. Mamy też możliwość sprawdzania noclegów na AirBnB lub Booking po przyjeździe, żeby skorzystać z opcji „last minute”.  
 
Należymy do osób spontanicznych. O ciekawych miejscach do zwiedzenia często słyszymy od okolicznych mieszkańców i wówczas nie mamy żadnego problemu, żeby zmienić kierunek jazdy. Dzieje się tak właściwie cały czas, a część z najpiękniejszych miejsc, które widziałyśmy, były właśnie odkryte, dzięki wskazówkom tubylców. Początkowo dałyśmy sobie dwa lata na jazdę z Alaski do Patagonii. Mając jednak większe plany z podróżą dookoła świata, wydłużyłyśmy ten okres do 5 lat. 

Jak się dzielicie zadaniami w podróży, kto się czym zajmuje?

Na ogół omawiamy wspólnie wszelkie ważne decyzje, które musimy podjąć i decydujemy. Generalnie ja najpierw wyszukuję najciekawsze miejsca do zobaczenia i zwiedzenia w krajach, przez które przejeżdżamy. Gdy mamy kuchnię do dyspozycji, to też zawsze dla nas gotuję. Fiona jest bardzo zorganizowana i przygotowana na wszystkie przejścia graniczne, a także odpowiada za nasze pieniądze, papierkową robotę i planowanie tras. Codziennie pakuje też nasze torby, ponieważ jest przekonana, że może to zrobić lepiej. Pomimo, że jest stosunkowo mała, to jest bardzo silna i zdolna do dźwignięcia ciężaru o wadze 110 kg. W związku z tym łatwo sobie wyobrazić, kto jest odpowiedzialny za podniesienie motocykla w razie potrzeby. Kiedy próbuję ja, to motocykl nie porusza się nawet o jeden centymetr (śmiech).
 
Robimy też wiele innych rzeczy. Generalnie ja piszę posty na blogach, podczas gdy Fiona edytuje nasze filmy na YouTube. Kiedy szukamy zakwaterowania online, zwykle korzystam z AirBnB, a ona przegląda możliwości noclegów na Booking. Jeśli chodzi o fotografię, prowadzenie drona i wideografię, to obie się tym pasjonujemy. Prowadzenie motocykla jest moim zadaniem, w związku z tym Fiona zdecydowanie robi mi więcej zdjęć na motocyklu, niż ja jej. 

Częściej śpicie w wynajętych pokojach czy w namiocie? Same gotujecie czy kupujecie posiłki?

Kiedy zaczynałyśmy naszą podróż, nigdy nie planowałyśmy robić biwakowania. Ale okazało się, że zakwaterowanie w USA było tak drogie, że przekraczało nasz budżet. W związku z tym, przeważnie korzystałyśmy tam z couchsurfing’u i w sumie zapłaciłyśmy tylko za 3 motele, podczas naszej trzymiesięcznej podróży. W Meksyku hotele były bardzo tanie, podobnie jak w Ameryce Środkowej, więc nie miałyśmy tam problemów tego typu. Pomimo wszystko, nadal czasami korzystamy z couchsurfing’u, aby mieć kontakt z tubylcami, co nam umożliwia lepszy wgląd w ich życie i kulturę. 

Sytuacja z powodu pandemii się zmieniła. Europa jest droga, a podróżując przez Niemcy i Austrię w szczycie sezonu, po prostu nie byłoby nas stać na noclegi w hotelach. Ten fakt zmusił nas do zredukowania naszego bagażu, żeby zmieścić sprzęt kempingowy, najlżejszy i najlepszy, jaki można było znaleźć na rynku. W tym roku będziemy kontynuować noclegi pod namiotem, również przez całą naszą podróż po Anglii i Szkocji. Mamy teraz małą kuchenkę i zamierzamy same gotować jak najczęściej, aby obniżyć koszty. Mam wrażenie, że będziemy dalej biwakować, nawet gdy wrócimy do krajów trzeciego świata. Fajnie jest mieć możliwość zrobienia sobie rano kawy i ugotowania czasami prostego posiłku. 

Czy wymarzona podróż przez USA spełniła Twoje oczekiwania? Było tak, jak się spodziewałaś?

Cała podróż była jeszcze piękniejsza, niż byłyśmy w stanie sobie wyobrazić. Ten kraj jest tak rozległy, że można jeździć godzinami, bez żadnego ruchu na drodze. Kaniony szczelinowe w Utah, formacje z czerwonego kamienia w Monument Valley i Park Narodowy White Sands – były naszymi ulubionymi atrakcjami.

Nie spodziewałam się, że będziemy jeździć w terenie, ale sprzedawca motocykla zaprosił nas na podstawowe szkolenie terenowe. Nauczyłam się wtedy jeździć po szutrze i wstawać na motocyklu – to był pierwszy krok do jazdy terenowej. Nie miałam pojęcia, że ​​Fiona i ja będziemy później przekraczać rzeki, przejeżdżać przez głęboki popiół wulkaniczny i przejeżdżać przez gwałtowne wody powodziowe w Meksyku. Nadal musimy się wiele nauczyć, aby stać się lepszymi kierowcami terenowymi, ale naprawdę to pokochałyśmy.

To, co nie poszło zgodnie z planem, to fakt, że chciałyśmy wjechać w głąb Alaski, ale jest to możliwe tylko w szczycie lata (lipiec/sierpień). Kiedy wjechałyśmy do Kanady w maju, było zbyt zimno i nie mogłyśmy nawet dotrzeć do tej części Kanady, którą chciałyśmy koniecznie zobaczyć. Byłyśmy również rozczarowane, że nasza wiza nie została odnowiona, po ponownym wjeździe do USA. Oznaczało to, że miałyśmy tylko kilka miesięcy na zwiedzanie Stanów Zjednoczonych. To ogromny kraj i jest w nim tyle piękna, że ​​chciałyśmy zostać dłużej. Jechałyśmy przez wiele godzin każdego dnia, żeby zobaczyć wszystko, co chciałyśmy, ale mimo to cała podróż była niesamowita, a wspomnienia niezapomniane!

Jakie macie dalsze plany podróżnicze?

Do końca października będziemy podróżować po Wielkiej Brytanii. Mamy nadzieję, że uda nam się dotrzeć z Land’s End (najbardziej wysuniętego na południe punktu Anglii) do John O’Groats (najbardziej wysuniętego na północ punktu w Szkocji). Przejedziemy również TET, czyli 400-milową trasą terenową, prowadzącą przez Anglię. Po powrocie z tego wyjazdu odwiedzę rodzinę w Polsce i wtedy wrócimy do Kolumbii, aby kontynuować naszą podróż dookoła świata.

Strona oficjalna: advtravelbug.com

Source: Sandra i Fiona – wywiad w pauzie podróży dookoła świata

MOTO ANIOŁek – Różowy, motocyklowy zawrót głowy

Różowy to Twój ulubiony kolor, czy tylko taki motocyklowy akcent, podkreślający Twoją kobiecość?

Zdecydowanie tak – kolor różowy to mój ulubiony i gdzie tylko mogę, to go akcentuję. Podkreśla to moją indywidualność i zawsze powoduje uśmiech, nawet wśród znajomych, którzy dzwonią, gdy kupili mi coś w tym kolorze, np. zawieszkę do kluczyka, ładowarkę do telefonu. Często wynikają z tego zabawne historie (śmiech). Dlatego też kolor mojego motocykla nie mógł być inny, jak właśnie różowy! Oczywiście róż pięknie prezentuje się z czarnym, wiec moja YAMAHA R6 w okresie zimowym przeszła metamorfozę.

Zobacz także: Daj się zobaczyć na motocyklu

Wybór modelu był oczywisty? Od początku ciągnęło Cię do modeli sportowych?

Czas poszukiwań nadszedł, gdy odebrałam prawko. Wybór nie był prosty, bo ciągle słyszałam dobre rady o tym, że jestem kobietą i brak mi doświadczenia, żeby jeździć na sportowym motocyklu. Ale ja mam swój upór i charakterek, więc zaufałam sobie…

Od początku wiedziałam, czego szukam, bo moje serduszko szybciej biło na sam dźwięk YAMAHY R6. Motocykl kupiłam w październiku 2019 roku. Podczas zakupu najważniejsza była kwestia mechaniczna, a kolorystyka nie miała większego znaczenia, gdyż plan w głowie już miałam. Poszukiwania nie były proste, gdyż w głowie toczyło się wiele „walk serca z rozumem”. Miałam świadomość, ile jeszcze nauki mnie czeka i „lekcji pokory” z takim motocyklem… 

Jak wspominasz swoje pierwsze jazdy motocyklem?

Ojjj, pierwsze jazdy na motocyklu, te na kursie, to było wyzwanie! Nie tylko dla mnie, ale i dla instruktora, który nawiasem mówiąc był rewelacyjny! Jednak kurs i zdany egzamin to dopiero początek… Pierwsza podroż na własnym motocyklu była pomieszaniem euforii z pokorą, ale z zachowaniem wszystkich zasad zdrowego rozsądku. Dzięki tej przygodzie „endorfinki” zostały uzupełnione na całą zimę!

Czy plan na motocykl już się w całości zmaterializował?

Pierwsza w planie była imienna tablica rejestracyjna: „S3 ANIOL” i to była dość zabawna historia, bo jej wyrobienie zajęło 2 miesiące! Najpierw zamieszanie było z ustaleniem nazwy, a jak już została zaakceptowana, to otrzymałam tablice na samochód! I znowu musiałam czekać…

W sezonie 2020 do motocykla wprowadziłam małe akcenty różu – paseczki na kołach i  naklejkę w okolicach siedzenia. To był rok na dopasowanie się z moim „Aniołkiem”, a także na dobranie stroju, oczywiście też z akcentami różu (to w dużej mierze zasługa sklepu, w którym zawsze wyczarują „coś” wyjątkowego) i z różowym warkoczem na kasku.

Potem różu na motocyklu było więcej, żeby wszystko się zgrało?

W sezonie zimowym 2020/2021, aby „przetrwać” zimowe wieczory, wymyśliłam ostateczny wygląd mojego motocykla. Plan został zrealizowany, a efekt pomalowanych elementów na różowo – idealnie odzwierciedlił moje oczekiwania. Oczywiście nie mogło zabraknąć aniołów, bo ich postać jest elementem indywidualności mojego motocykla. I pomimo, że nie jest to najnowszy model, motocykl ma już swoje lata i wiele przeszedł – to dla mnie on jest perfekcyjny, ma dusze i nie tylko …. 

Skąd ten motyw aniołów, to bardziej dotyczy motocykla, czy to Ty anielska jesteś z natury?

Anioły są ze mną całe życie. Może z potrzeby wiary, że „ktoś” czuwa nade mną i zawsze, nawet jak jest beznadziejnie, to pojawia się to „anielskie światełko”… Na co dzień jestem optymistką i staram się zarażać ludzi uśmiechem, więc i pewnie jakiś anielski pierwiastek jest i w mojej naturze (śmiech).

Zobacz także: Anioly jeżdżą motocyklami-wywiad z Ewą Pikosz

Twój mąż też jeździ motocyklem – to ta pasja Was połączyła, czy po prostu pasja stała się „zaraźliwa”?

Z nami jest dość nietypowo, małżeństwem jesteśmy od 2010 roku, a prawko na motocykl zrobiliśmy razem w 2019 roku. Mój mąż, Aleksander często wymyśla sobie różne atrakcje, więc pewnego dnia oznajmił, że zapisuje się na kurs kat. A i kupi sobie motocykl turystyczny. Z racji, że o motocyklach nie wiedziałam zbyt wiele (nigdy nie był mi to temat bliski i znany), to postanowiłam zrobić rozeznanie. Pojeździłam z nim po sklepach, potem z zainteresowaniem dopytywałam o kurs i już w głowie rozganiałam myśli, że też tego chcę…

W podjęciu ostatecznej decyzji pomogła mi pewna sytuacja – kiedy wracałam z nocnego dyżuru z pracy i stałam na czerwonym świetle, podjechał obok motocykl, a ja tylko spojrzałam i przepadłam… Zadzwoniłam do męża i wykrzyczałam, że ma zapamiętać „R6”!

I tak oboje wylądowaliśmy wiosną na kursie kat. A i to kompletnie od „zera”. Wtedy po raz pierwszy w życiu  siedziałam na motocyklu i to mając 32 lata, ale to była jedna z najlepszych decyzji, jakie w życiu podjęłam! Olek swoje prawko odebrał w lipcu, a ja w sierpniu, więc pasja rozkwitała w nas jednocześnie. Początkowo mąż jeździł na turystyku, ale szybko zmienił zdanie i wybrał docelowo sportową wersję motocykla. Myślę, że on zasadził we mnie ziarenko o nazwie „ motocykl”, a u mnie wyrosła z niego PASJA. 

Jak lubicie spędzać czas na motocyklach? Poznawać fajne trasy, zwiedzać, czy wyskakiwać na kilka, kilkanaście dni?

Uwielbiamy z mężem wyjazdy na motocyklach, ale z racji ograniczonego czasu wolnego, każda  podróż jest wcześniej planowana, a szczególnie miejsce docelowe. Mamy syna i na czas naszych „wypadów” musimy zapewnić mu opiekę. Ale to  też ma swój urok, bo to ja najczęściej robię  rozeznanie i planuje trasę, i już wtedy nakręcam się, jeszcze bardziej czekam na ten dzień. Choć nie powiem, zdarzają się nam też wypady spontaniczne i wtedy nie ważne gdzie, raczej gdziekolwiek zdążymy dojechać i wrócić. 

Z każdej wycieczki musimy przywieźć kilka, no dobra, kilkanaście fotek (śmiech). Uwielbiam zjeżdżać z trasy w jakieś miejsca i chwile pobyć w lesie, na polu rzepaku,  w słonecznikach, albo nad rzeką czy jeziorem…  Gdzieś, gdzie na co dzień nie przebywamy, bo nie mamy na to czasu. W tym roku planujemy też podróż kilkudniową, w drugiej połowie lipca, i oby tylko pogoda pozwoliła zrealizować plan. 

Fanpage: https://www.facebook.com/motoANIOLek

Source: MOTO ANIOŁek – Różowy, motocyklowy zawrót głowy