Wszystkie wpisy, których autorem jest Edyta Klim

Kask dla kota i psa?

Natknęłam się ostatnio na reklamę zakupów największego, chińskiego serwisu aukcyjnego i nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam. Reklama prezentowała kask, ale nie taki zwykły, tylko wersję mini dla kota lub psa!


Kask jest wykonany z tworzywa sztucznego, ma wyściółkę, szybę i zapięcie na wzór klasycznego kasku. Występuje w rozmiarze S z wymiarami 16cm x 12cm x 12cm oraz w sześciu malowaniach. Kosztuje ok. 16$ i pasuje na głowę przeciętnego kota i malutkiego psa.







Idąc za ciosem, zastanowiło mnie, co z psami, które mają większy pysk i kotami z większą głową? Jednak dla nich nie znalazłam kasku integralnego – muszą się zadowolić kaskiem otwartym:


A co, jeżeli sami mamy ochotę stać się kotem na motocyklu? Nic prostszego. Wystarczy zakupić kask z kocimi uszami (od 85 $) lub nabyć same uszy (59$) i je zamontować na własnym, dowolnym kasku:

Source: Kask dla kota i psa?

Mery Czepiel opowiedziała swoją historię w filmie dokumentalnym „Mery”

„Mery” to półgodzinny film dokumentalny o Mery Czepiel, 21-letniej zawodniczce wyścigowej. Twórcą filmu jest Adam Aljović – reżyser filmowy i fotograf, którego kamera towarzyszyła Mery przez cały sezon na torze, jak i za „kulisami”.

Ujęcia z toru przeplatają się z wypowiedziami zawodniczki, jej rodziców oraz osób związanych z motorsportem, ponieważ film opowiada nie tylko historię Mery, ale porusza też tematykę kobiet w tym sporcie oraz specyfiki polskich wyścigów.

Mery Czepiel opowiedziała swoją historię w filmie dokumentalnym „Mery”

Film przybliża historię zawodniczki – jej życia i pasji. Marcelina Czepiel pochodzi ze Szczyrzyca i folklor tego regionu ma dla niej duże znaczenie. Ogromnym wsparciem są dla niej rodzice, a w szczególności tata, który towarzyszy jej na każdym wyścigu. Duże postępy zawdzięcza też swoim trenerom – od jazdy i ustawień samochodu, jak i od kondycji.

Mery Czepiel

Mery Czepiel

Zobacz także: Ta polska 20-latka zwycięża wyścigi i staje na podium w Mistrzostwach Polski Endurance

A kariera sportowa Mery Czepiel rozpoczęła się od kartingu, który wciągnął ją od pierwszej, rekreacyjnej przejażdżki. W spokojnej dziewczynce obudziła się druga natura – „pumy”, której emblemat towarzyszy jej dzisiaj na kombinezonie. W rywalizacji staje twarda, nie odpuszcza i jest w stanie znieść wiele, aby osiągnąć swoje sportowe cele – ponoć to geny od strony mamy.

Dzięki tej konsekwencji i ciągłemu doskonaleniu się, Mery ma już na koncie trzy tytuły w polskich wyścigach, a jej marzeniem są starty w europejskich seriach wyścigowych, które mają szansę na realizację w sezonie 2024. Warto ten film obejrzeć dzisiaj, a być może za kilka lat będzie on „świadectwem narodzin” wyścigowej gwiazdy.

Facebook zawodniczki: https://www.facebook.com/MeryCzepielDriving/

Source: Mery Czepiel opowiedziała swoją historię w filmie dokumentalnym „Mery”

Przechowywanie motocykla zimą – czy zimowanie motocykla może mu zaszkodzić?

Spis treści

Warunki do jazdy motocyklem są z każdym dniem mniej sprzyjające. Jak więc przygotować motocykl do zimy, gdy ranki są mroźne, dni coraz krótsze, a i słońce nie przygrzewa jak wcześniej? Jedni są zdania, że: „sezon nie kończy się nigdy, tylko motocyklista jest źle ubrany”, inni, że przyjemność z jazdy – to przede wszystkim komfortowe warunki jazdy. Nie będziemy rozstrzygać, kto ma rację, tylko poświęcimy trochę uwagi tematowi zimowania motocykla, jak i jeżdżeniu nim zimą.

Zimowanie motocykla

Motocykle są zostawiane zimą w różnych miejscach – wiadomo, najlepiej by były suche i ciepłe. Jednak nie zawsze jest tak idealnie. Najgorszym wariantem będzie pozostawienie motocykla zupełnie na dworze, o czym piszemy poniżej. A jak zabezpieczyć motocykl przed zimą, gdy wiemy, że niekorzystne warunki zewnętrzne nie pozostaną obojętne dla naszej maszyny?

Jeżeli jest taka konieczność, to podstawowym zabezpieczeniem powinien być specjalny namiot motocyklowy, który ochroni motocykl przed warunkami atmosferycznymi i jednocześnie pozwoli na odparowanie wilgoci z powierzchni motocykla. Niestety zwykły przeciwdeszczowy pokrowiec utrudnia prawidłową cyrkulację powietrza i możemy w ten sposób w zimę narobić więcej szkody, naszej maszynie, niż pożytku. Jak wiemy, jednoślady nie są wystarczająco dobrze chronione przed korozją, więc motocykl w zimę potrzebuje znacznie więcej opieki, niż zwykło się uważać. Ale od początku.

Przygotowanie motocykla do zimy – mycie motocykla

Niektórzy z nas nadal jeżdżą motocyklem zimą, ale to wyjątki. Większość motocyklistów woli przygotować swój sprzęt do zimowego snu. Zadają sobie pytanie: czy umyć motocykl przed zimą, czy lepiej nie? Odpowiadamy – tak, możemy to zrobić we własnym zakresie, jeśli maszyna do tej pory nie zetknęła się z solą drogową. Utarło się sądzić, że wolne od wody uszczelki, „zabezpieczone” w sposób naturalny podzespoły, przezimują w tym samym stanie do wiosny. Wielu zostawiało brudny motocykl na zimę uważając, że w przypadku umycia, musieliby wstawić do ogrzewanego garażu motocykl, najlepiej bez żadnej wilgoci, aby mógł kompletnie wyschnąć – uważali, że to trudne, lub wręcz niemożliwe bez jazdy i opływu powietrza. Dopiero gdy nadchodziła wiosna, skupiali się na dokładnym wyczyszczeniu maszyny. To błąd.

mycie motocykla przed zimą

Mycie motocykla przed zimą

Mycie całego motocykla przed zimą jest kluczowe. Zanieczyszczenia na motocyklu ze smarów czy owadów, po dłuższym okresie mogą być trudne lub niemożliwe do usunięcia. Warto umyć i osuszyć dokładnie – tu trzeba być wyjątkowo starannym – motocykl, tuż przed zimowaniem. Następnie zakonserwować specjalnymi preparatami poszczególne powierzchnie – inne do karoserii, inne (tłuste) do uszczelek, a jeszcze inne do elementów metalowych

Czym nakryć motocykl na zimę?

Gdy motocykl zostawiamy w pomieszczeniu, możemy go nakryć pokrowcem, ale wyłącznie przeznaczonym do pomieszczeń, a nie wodoodpornym. Zapewni to możliwość cyrkulacji powietrza i odparowania wilgoci, a jednocześnie przeciwdziała gromadzeniu się kurzu na motocyklu. Konserwacja motocykla na zimę nie jest trudna, ale trzeba pamiętać o kilku ważnych zasadach.

Jak przygotować motocykl na zimę? Tankować czy nie?

Przygotowanie motocykla na zimę to przede wszystkim przeciwdziałanie korozji. Ale czy pozostawiony na kilka miesięcy motocykl powinien mieć pełny bak? Tankowanie motocykla na zimę ma uzasadnienie – to również zapobieganie korozji. Stalowy zbiornik trzeba zatankować po sam korek. W sprzedaży są także specjalne stabilizatory do paliwa przeznaczone na zimę, jednak ich użycie nie jest konieczne. Potwierdził to nasz ekspert, Paweł Zachariasz, z wrocławskiego serwisu Zachar Motocykle.

Akumulator motocyklowy zimą – automatyczny prostownik

Motocykl w zimie należy także zabezpieczyć pod kątem akumulatora, któremu nie służy dłuższy postój.

– Akumulator powinno się wyciągać z motocykla zawsze i nie pozwolić się mu przez zimę rozładować – to go może zniszczyć. Nowy akumulator powinien trzymać napięcie przez czas ok. 2 miesięcy, jednak aby mieć pewność, można zostawić go podpiętego do automatycznego prostownika, lub uczynić kilka razy w trakcie zimy – mówi Paweł Zachariasz.

Ile kosztuje automatyczny prostownik? To wydatek rzędu 60-140 złotych. Jeśli jednak wolimy korzystać ze zwykłego prostownika, możemy co jakiś czas doładować akumulator. Gdy miejsce garażowe nie jest ogrzewane, należy bezwzględnie wyjąć akumulator z motocykla, pozostawiając go w suchym i ciepłym miejscu.

Jak zabezpieczyć motocykl na zimę? Opony motocyklowe

Długi postój motocykla nie jest dobry także dla opon i z tej przyczyny warto pokusić się o zakup stojaka do motocykla.

– Opony, szczególnie do motocykli sportowych, mogą się odkształcać od długiego stania. Nie mogą też stać długo w zimnie. Warto więc zapoznać się ze wskazówkami danego producenta opon. Gdy motocykl stoi na kołach, to należy nieco zwiększyć ciśnienie w oponach, by się nie odkształcały. Można je także co jakiś czas obracać – radzi Paweł.

Jak konserwować motocykl na zimę? Łańcuch motocyklowy

Zabezpieczenie motocykla na zimę to nie tylko profilaktyka dotycząca korozji. Kolejna ważna sprawa, której zaniedbanie może być przykre w skutkach, to wyczyszczenie łańcucha motocyklowego ze szczególną starannością.

– Ważne jest dokładne wyczyszczenie i porządne nasmarowanie łańcucha przed zimowaniem, bo brudny i niedokładnie nasmarowany, może przez kilka miesięcy nierównomiernie się wyciągnąć – ostrzega Paweł.

A o tym jak to zrobić dobrze dowiecie się z naszego poradnika o tym, jak zadbać o łańcuch motocyklowy


Motocykle zimą – odpalać czy nie?

Zimy w naszym klimacie stają się coraz łagodniejsze, więc i zagrożenia wypływające ze złej konserwacji i sposobu przechowywania motocykla maleją. Jednak, jeżeli chcemy cieszyć się motocyklem przez długie lata, to warto otoczyć go w tym okresie specjalną troską. Jeżeli nie mamy zamiaru motocyklem jeździć, nie należy go w ogóle uruchamiać. Dlaczego?

– Gdy odpalimy motocykl, a potem pozostawimy go w zimnym pomieszczeniu, to różnica temperatur sprawi, że woda zacznie się na nim – i np. wewnątrz wydechu – skraplać, stwarzając sprzyjające warunki do korozji – mówi Paweł Zachariasz.

Motory zimą, czy jednostki spalinowe i ich skomplikowana maszyneria wewnątrz, która napędza nasze ukochane maszyny, nie uruchomione przez kilka miesięcy spokojnie przetrwają do wiosny.

Jak przechowywać motocykl zimą – na dworze, blaszaku, stojaku?

Czym skutkuje trzymanie motocykla na zewnątrz, gdy ściska mróz? Przy ujemnych temperaturach niektóre płyny eksploatacyjne potrafią zamarznąć, a zamarznięte drobinki wody mogą wręcz rozsadzić niektóre przewody. Uszczelki parcieją lub osadza się na nich roślinność – najczęściej drobny mech. Co więc można przedsięwziąć, jeśli nie mamy ogrzewanego garażu (najlepsza możliwa sytuacja) lub nie stać nas na profesjonalne zimowanie motocykla w firmach, które się zajmują przechowywaniem motocykli na zimę?

Do wyboru jest kilka możliwości, ale rozważania zaczniemy od tej najgorszej.

Motocykl i zima na dworze

Przechowanie na sezon zimowy ukochanej maszyny, o którą dbamy często z równą troskliwością, jak o własne dzieci, spędza sen z powiek wszystkim tym, którzy nie mają możliwości schowania jednośladu we własnym domu. Mieszkanie w bloku, bez dostępu do piwnicy z wjazdem, czy garażu, uniemożliwia prawidłowe zimowanie motocykla. Musimy zdecydować się na radykalne rozwiązania. Co jest do wyboru?

Zimowanie motocykla na dworze – najgorsza możliwość

Zimowanie motocykla pod chmurką to najgorszy wybór. Brak osłonięcia karoserii, podzespołów i uszczelek skutkuje tym, że opady deszczu, śniegu i wszędobylska wilgoć wnikają głęboko w struktury tworzyw. Metalowe elementy cierpią tym bardziej, gdy motocykl postawimy np. na miejscu parkingowym, które jest zlokalizowane przy drodze. Tę służby porządkowe odśnieżają, posypując solą.

Sól drogowa to największe zagrożenie dla karoserii jednośladu. Jeśli nie mamy innej opcji lepiej wtedy osłonić maszynę przewiewnym materiałem – ważne, aby nie był plastikowy, wodoodporny, lub folia. Tego typu rozwiązania jeszcze bardziej pogorszą sytuację. Najtańsze, nawet używane pokrowce motocyklowe kosztują od 100 do 600 złotych.

Zimowanie motocykla w blaszaku

Blaszany garaż to dobre rozwiązanie dla tych, którzy dysponują miejscem na placu przed domem. Mimo, że nie jest to obiekt ogrzewany, uchroni maszynę przed opadami: śniegu i deszczu, ale także przed ewentualną lodową pokrywą.

zimowanie motocykla w blaszaku

zimowanie motocykla w blaszaku

Blaszak nie zabezpieczy motocykla przed wilgocią, dlatego tym bardziej ważne jest, aby odstawiając maszynę na długi postój zadbać, o jej suchość. Blaszany obiekt jest zwykle przewiewny, więc nie musimy się martwić o gumowe uszczelki. Problemem pozostaje jednak kurz, który mimo wszystko z pewnością nagości na lakierze. Warto wtedy przykryć motocykl choćby starym, bawełnianym prześcieradłem.

Zimowanie motocykla na stojaku

Stojak na motocykl to mądry pomysł zwłaszcza, gdy myślimy o prawidłowym przechowywaniu opon motocyklowych. Jeśli nie będą mieć kontaktu z podłożem, posłużą dłużej. Nie odkształcą się, co może mieć wpływ na bezpieczeństwo jazdy na wiosnę.

Stojak motocyklowy – dzięki temu, że utrzymuje maszynę w pionie – ma też inną zaletę. Płyny eksploatacyjne zachowują w zbiornikach równy poziom, co też może pomóc na bez problemowo uruchomić maszynę na wiosnę.

Zimowanie motocykla cena

Motocykl na zimę najlepiej przechowywać w pomieszczeniach ogrzewanych. Ci, którzy motocyklem w zimę nie śmigają, mają już pełną wiedzę, w jaki sposób zagospodarować maszynę na zewnątrz, czy w blaszaku. A jeśli stać nas na zimowanie motocykla w profesjonalnym obiekcie? Taką usługę świadczą często serwisy motocyklowe, salony sprzedające motocykle nowe, ale także komisy z używanymi jednośladami. Swoją ogrzewaną powierzchnię wynajmują także prywatni motocykliści, chcąc pomóc innym.

Ile kosztuje zimowanie motocykla na sezon zimowy? Kwota może dojść nawet do 3 tysięcy złotych. W najdroższych pakietach mamy jednak mnóstwo pobocznych usług, poza samym odstaniem motocykla w ciepłym miejscu. W ramach opłaty, mamy przegląd, odpowiednie przygotowanie do sezonu wiosennego, utrzymywanie akumulatora, łańcucha, opon i płynów eksploatacyjnych w dobrej kondycji.

Najtaniej miesięczny koszt przechowywania motocykla na zimę to około 100 złotych.

Source: Przechowywanie motocykla zimą – czy zimowanie motocykla może mu zaszkodzić?

Grzane rękawice motocyklowe – 10 propozycji, opisy i ceny

Grzane rękawice motocyklowe świetnie sprawdzą się podczas jazdy motocyklem późną jesienią, zimą i wczesną wiosną. Ręce pełnią kluczową rolę podczas prowadzenia motocykla i są też tą częścią ciała, która szybko marznie. Można o nie zadbać montując handbary, mufki, grzane manetki. Jednak najskuteczniejsze w ogrzewaniu rąk będą grzane rękawice motocyklowe. Dlaczego? Ponieważ są zewnętrznym źródłem ciepła, które ogrzewa dłonie z każdej strony i ciepło to można regulować.

Spis treści

Zobacz także: Podgrzewane gadżety motocyklowe z aliexpress -TOP 10

Grzane rękawice motocyklowe -10 propozycji, opisy i ceny

Rev’it! Liberty H2O damskie i męskie

Cena: od 1200 zł

grzane rękawice motocyklowe

grzane rękawice motocyklowe REVIT-Liberty-H2O

Zalety:

– system grzewczy Thermatronic 4 poziomy

– 2 baterie 7,4V, micro USB

– membrana Hydratex

– materiały: kozia skóra, softshell, warstwy izolujące PrimaLoft, Exkin

– wycieraczka na palcu

– obsługa ekranów dotykowych

– twarde i miękkie ochraniacze

Racer C2 KP damskie i męskie

Cena: od 730 zł

grzane rękawice motocyklowe

grzane rękawice motocyklowe Racer-C2-KP

Zalety:

– baterie litowe 7.4V, 2200Mah

– membrana Polymax

– materiały: kozia skóra, softshell, ocieplenie Polar Fleece, izolacja Fiberfil

– ochraniacze kostek

Macna Progress RTX DL

Cena: od 900 zł

grzane rękawice motocyklowe

grzane rękawice motocyklowe Macna-Progress-RTX-DL

Zalety:

– membrana Raintex DL

– materiały: skóra kozia, materiały tekstylne, Bemberg

– ochraniacze

– dedykowana aplikacja

– obsługa ekranów dotykowych

– wycieraczka

– baterie kupuje się osobno 7,4V 3000mAh (ok 200 zł/szt)

– zewnętrzny wskaźnik naładowania baterii

Klim Hardanger HTD Long

Cena: 1170 zł

grzane rękawice motocyklowe

grzane rękawice motocyklowe Klim-Hardanger-HTD-Long

Zalety:

– system grzewczy 3 poziomy

– baterie 7,4V 2000mAh

– membrana Gore-Tex

– materiały: kozia skóra, izolacja 3M Thinsulate 100g, mikropolar

– ochraniacze gumowe i piankowe

– wycieraczka

– obsługa ekranów dotykowych

Glovii GDB

Cena: od 730 zł

grzane rękawice motocyklowe

grzane rękawice motocyklowe Glovii

Zalety:

– 2 baterie Li-Poly 2100 mAh 10W

– 3 tryby grzania

– przewód do akumulatora w zestawie

– materiały: skóra bydlęca, 3 MThinsulate

– obsługa ekranów dotykowych

– ochraniacze

W-tec HEATride

Cena: 480 zł

grzane rękawice motocyklowe

grzane rękawice motocyklowe W-TEC-HEATride

Zalety:

– baterie 2000 mAh

– 3 tryby grzania

– membrana Heattex

– materiały: skóra, softshell, poliester, amara

– gumowy ochraniacz

IXS Season – Heat ST damskie i męskie

Cena: od 1200 zł

grzane rękawice motocyklowe

grzane rękawice motocyklowe IXS Heat

Zalety:

– termoregulacja CLIMB, system grzewczy Clim8 7V

– membrana Solto-Tex

– materiały: 2 warstwy skóry, wyściółka tr-fleece, poliester, spandex

– piankowe ochraniacze

– wycieraczka

– obsługa ekranów dotykowych

– automatyczne włączanie i wyłączanie

RST Paragon 6 Heated

Cena od: 940 zł

grzane rękawice motocyklowe

grzane rękawice motocyklowe RST

Zalety:

– baterie 7.4V 2,200mAh

– system grzewczy 3 poziomy

– membrana Sin-Aqua

– materiały: tkanina HTC, skóra licowa, nylon

– obsługa ekranu dotykowego

– piankowe ochraniacze

– wycieraczka

Furygan Heat X Kevlar

Cena: od 1030 zł

grzane rekawice motocyklowe

grzane rekawice motocyklowe Furygan

Zalety:

– 2 baterie LiPo 7,4 V 2200 mAh

– 5 trybów grzania, timer, profile poboru energii, lampka kontrolna, czujnik temperatury i autoregulacją z akcelerometrem

– Materiały: skóra, softshell, Kevlar, Dual Lining, membrana, podszewka odprowadzająca wilgoć

– dedykowana aplikacja

– możliwe podpięcie do akumulatora przez kabel Furygan Super Boost

Alpinestars HT-7 Heat Drystar

Cena: od 1100 zł

rekawice motocyklowe podgrzewane

rekawice motocyklowe podgrzewane Alpinestars

Zalety:

– 7,4V bateria

– system Heat-Tech, 3 tryby grzania, automatyczne włączanie i wyłączanie

– membrana Drystar

– materiały: poliester, skóra kozia, softshell, PrimaLoft izolacja

– ochraniacze TPU

– obsługa ekranów dotykowych

– dedykowana aplikacja, bluetooth

Source: Grzane rękawice motocyklowe – 10 propozycji, opisy i ceny

Sylwia Kimla – motocyklistka i kierowca autobusu

Sylwia Kimla na co dzień jest kierowcą autobusu w Katowicach. Ta praca bywa stresująca, jednak ma od niej świetną odskocznię, jaką stały się motocykle. Zaraziła tą pasją męża i już powoli wpaja ją swoim synom. Po jeździe asfaltowej odkryła jazdę enduro i wkręciła się w nią na maxa, a ksywka „zapierdalacz” raczej nie jest dana jej przypadkiem.

Sylwia Kimla – motocyklistka i kierowca autobusu

Kiedy motocykle pojawiły się w Twoim życiu? To zamiłowanie od dziecka?

Nie od dziecka, bo motocykle zdobyły znaczenie w moim życiu w 2014 roku, kiedy to starszy brat mnie przewiózł swoją Hondą Hornet 900 dookoła bloku i wstyd się przyznać, ale bez kasku… niestety. Moj brat był od dziecka związany z motocyklami, motorynkami i wszystkim, co miało dwa koła i silnik, a ja tego wcześniej nie czułam – widocznie to był ten moment, kiedy motocykl miał trafić w moje serce i umysł. Właśnie od tego pięknego, letniego dnia motocykle siedziały w mojej głowie i postanowiłam zapisać się na prawo jazdy. Byłam zawodowym kierowcą od czasu zrobienia prawa jazdy kat. B, więc uznałam, że kat. A to już formalność i jeszcze zanim zdałam egzamin, to już miałam swój pierwszy wyśniony motocykl – Yamahę Fazer FZS6. 

I faktycznie ta pasja była dla Ciebie? Co się wtedy zmieniło?

To szaleństwo jazdy na motocyklu zmieniło mój świat! Teraz widzę, że wcześniej czegoś mi brakowało, ale nie wiedziałam czego. Po wielu latach stwierdzam, że właśnie takiej pasji, jaką jest „motoholizm”. Lubię motoryzację, szybkie i ładne samochody, a z prowadzeniem pojazdów jestem związana od dziecka, ze względu na zawód taty i braci. Sama jestem kierowcą zawodowym, odkąd mogłam mieć prawo jazdy i od dłuższego czasu jestem kierowcą autobusu miejskiego w PKM. Jazda to mój świat, ale na motocyklu to zupełnie inne postrzeganie otoczenia – można powiedzieć, że motocykl uszlachetnia człowieka, uczy pokory. Motocykl błędów nie wybacza, a już na pewno nie mocny motocykl.

Sylwia Kimla

Sylwia Kimla

Moim  zdaniem motocykle wiele uczą, w szczególności obserwacji, patrzenia, postrzegania, a w końcu przewidywania. Motocykl błędów nie wybacza, a jest jeszcze otoczenie, które może zagrażać, np. zwierzęta wybiegające na drogę, pogoda płatająca figle, czy inni uczestnicy ruchu drogowego. Jedni nas nie lubią, inni nas podziwiają, są też tacy, którzy nas po prostu… nie widzą. Za zdrowie i życie motocyklisty odpowiada jedna z zasad ruchu drogowego tzw. „ograniczone zaufanie”, ja bym powiedziała, że  nawet bardzo ograniczone zaufanie do innych uczestników ruchu drogowego.

Odkąd jeżdżę na motocyklu, postrzegam nim jazdę zupełnie inaczej, niż innym pojazdem. Kocham motocykle, bo dużo zmieniły w moim życiu. Te setki poznanych osób, przyjaciół i znajomych, wspólne wypady, tysiące przejechanych kilometrów, zwiedzonych miejsc. Przygody to coś, czego nie da się kupić – to można tylko przeżyć. Mój mąż też jeździ na motocyklu i razem zwiedziliśmy wiele pięknych miejsc, które zapadają w pamięci.

Sylwia Kimla

Sylwia Kimla

A kiedy go poznałaś? Czy to te motocykle sprawiły, że się spotkaliście?

Nie, bo męża poznałam wcześniej, kiedy nie mieliśmy nic wspólnego z motocyklami. Ja pierwsza postanowiłam jeździć, a później zrobiłam z niego motocyklistę, bo tak było wygodniej wspólnie spędzać czas.

Czy ta fascynacja motocyklami miała jakieś etapy? Twoje preferencje się zmieniały?

Gdy już przejechałam tysiące kilometrów, to zaczęło mi czegoś brakować… Powiedziałabym, że zaczynało być nudno. Wtedy wymyśliłam sobie off-road, a mianowicie trochę cięższą odnogę – jazdę enduro. No i tu zaczęła się jazda, zupełnie inna. Jazda, w której uślizg kół, piasek między zębami, „gleby” i kontuzje są na porządku dziennym. Tak zaczęła się nowa fascynacja w zupełnie innym, mniej mi znanym środowisku, bo bez asfaltu i znaków drogowych (śmiech). To od nowa wzbudziło moją ciekawość, a każdy drobny sukces, jak przejechanie strumyka, powalonej kłody, torowiska kolejowego, wjechanie na szczyt wzniesienia i zjechanie z niego lub wyjście z mocnego uślizgu (kiedy już myślałam, że będę leżeć) – to były małe motywatory, dające mi kopa do dalszej nauki. I to było takie WOW, bo znowu nowi ludzie, nowe tereny, nowe umiejętności – to mnie zaczęło kręcić i kręci do tej pory.

Moja fascynacja enduro się nie skończyła, bo w ciągu tych trzech lat nauczyłam się więcej, niż kiedykolwiek i poznałam zasady fizyki, dotyczące motocykla (śmiech). Sezon na enduro w zasadzie trwa cały rok, a zależy od wytrzymałości na zimno motocyklisty. Da się jeździć zimą, a także w deszczu i błocie – wtedy są najlepsze uślizgi i widowiskowe gleby też się zdążają.

Polecasz taką formę spędzania czasu na motocyklu?

Ja szczególnie polecam jazdę enduro dla dziewczyn, które wątpią w swoje umiejętności. Upadki czasem bolą, ale są i tak mniej niebezpieczne, niż na asfalcie w ruchu ulicznym, a jazda enduro doskonale uczy pewności siebie. Gdy nauczymy się jeździć w głębokim piachu, to jazda po gładkim asfalcie będzie już pestką!

Motocykle enduro można rejestrować na drogi publiczne, można też wybrać pojemność 125cm3 i spróbować swoich sił bez konieczności zdawania na kat. A. Jest to jest jakaś opcja, jeżeli ktoś nie wie, czy to dobry wybór pasji. Można sporo poćwiczyć, a przy okazji „pobawić się w piaskownicy”. Jest też dużo szkół jazdy enduro, gdzie dają ubiór, motocykl enduro i można się sprawdzić, podszkolić (na Śląsku mogę ich kilka polecić).

To jakim motocyklem jeździsz obecnie i czy jeszcze asfaltowe przejażdżki Ci się zdarzają?

Obecnie mam dwa motocykle: drogowe Suzuki GSX-S750 i mało znany w Polsce motocykl enduro – AJP SPR250 EXTRIME. Teraz uwielbiam teren zdecydowanie bardziej niż asfalty, ale chce również turystycznie spędzać czas z mężem i dziećmi na motocyklu. W przyszłym roku (w maju) moje bliźniaki kończą 6 lat i już powoli będziemy je aklimatyzować z jazdą turystyczną na motocyklach. Jakieś krótkie przejażdżki lokalnymi drogami na rozgrzewkę, żeby nauczyły się, co i jak, bo jak skończą 7 lat, to już będą jeździć z nami. Już trochę jeździli ze mną na obu motocyklach i bardzo im się podobało – teraz nasza w tym głowa, żeby zacząć to mądrze pielęgnować i chłopaków nie zrazić.

Połączycie to z jazdą drogami nieutwardzonymi?

Tak, planujemy chłopakom kupić jeden mały motocykl enduro do nauki jazdy i łapania zamiłowania do motocykli. Jazda w terenie uczy pewności siebie, a to przyda się im w dorosłym życiu. Trzeba wpoić im tak pasje, mądrze i bez pośpiechu, żeby ich nie zrazić.

Sylwia Kimla

Sylwia Kimla

Czym się jeszcze objawia ten Twój „motoholizm”?

Jak wspomniałam, prowadzenie pojazdów jest moim życiem, odkąd tylko zdobyłam uprawnienia, a mam wszystkie kategorie prawa jazdy, poza „E”. Prowadzę autobus w „miejskiej dżungli” i nie jest mi obca też odrobina mechaniki. Te trudniejsze rzeczy zostawiam swojemu mechanikowi (pozdrawiam Damiana z Katowic i jego warsztat IN2RIDE), ale co nieco potrafię naprawić, jeśli czas na to pozwala. O motocykl trzeba dbać, jak o siebie, żeby mieć pewność, że nas nie zawiedzie w momencie kiedy najbardziej będziemy jego sprawności potrzebować.

I jaką masz opinię o kierowcach w tej „miejskiej dżungli”? Trzeba mieć mocne nerwy prowadząc autobus w Katowicach?

Może opinię zostawię dla siebie, bo musiałabym trochę poprzeklinać. Powiem tylko, że duża większość kierowców widzi tylko czubek własnego nosa. Autobus to nie wyścigówka i większość nie rozumie, że rozpędzamy się topornie, a hamować musimy wcześnie i łagodnie. Wszystko, co robimy, musi być płynne dla bezpieczeństwa ludzi w środku, a autobus nie zatrzyma się w miejscu na drodze. Myślimy za siebie i za innych, przewidując zachowania innych kierowców, żeby nikomu nie stała się krzywda.

A to nie jest łatwe, żeby w czasie ok. 10 godzinnej służby zachować 100% koncentracji i przytomności umysłu. Gdy człowiek przejechał już 200 km po mieście, zwracając szczególną uwagę na ludzi w środku autobusu, pieszych zbliżających się do drogi, na światła, ronda i skrzyżowania, na innych uczestników ruchu kołowego. A w tym wszystkim jeszcze trzeba uważać na gabaryty pojazdu oraz walczyć z czasem przejazdu rozkładowego linii, które często są niedostosowane do możliwości autobusu w mieście.

Częste wymuszenia innych uczestników ruchu, infrastruktura miasta niedopasowana do gabarytów pojazdu, czy pretensje pasażerów – powodują olbrzymia frustracje i stres. Dlatego motocykle to taka moja odskocznia od dnia codziennego i rozładowania nagromadzonych emocji.

Sylwia Kimla

Sylwia Kimla

Zobacz także: Kama – dziewczyna za kółkiem autobusu w Warszawie

Twój opis pracy w tym zawodzie nie jest zachęcający… Znajdujesz w niej jednak jakieś plusy, czy może myślisz o zmianie zawodu?

W chwili obecnej, nie mogę sobie pozwolić na zmianę zawodu, bo realia są takie, że wszędzie na stanowiskach kierowcy zaczyna się od najniższej krajowej. Ta praca mnie frustruje, owszem, ale jednak mam już wypracowany jakiś staż finansowy – muszę myśleć o przyszłości dzieci i stabilności. To jest również ważne, by kontynuować pasje, a każdy kto jeździ na motocyklach wie, że to nie są tanie rzeczy. Jednak gdybym znalazła coś stabilnego i o podobnymi wynagrodzeniu, to bym to zrobiła, z samej chęci zmiany. Oczywiście chodzi o legalną pracę, a nie jakieś „pod stołem”, bo to w ogóle nie wchodzi w grę. Zmiany są dobre, sztuką jest tylko zmieniać na lepsze.

Jakie moto-marzenia jeszcze czekają na swoją kolej?

Moto-marzenia? Nie zastanawiałam się nad tym… Czas płynie, bywam tam, gdzie mogę, na takich motocyklach, na jakie mogę sobie pozwolić – po co chcieć więcej, gdy jest mi z tym dobrze? Uważam, że i tak powoli do wszystkiego dojedziemy, trzeba tu tylko konsekwencji. Jeśli jednak miałabym sobie wybrać jakieś marzenie, to na ten moment chciałabym, żeby moje dzieci złapały bakcyla i chciały z nami jeździć na motocyklowe wycieczki. To takie marzenie przyszłościowe, które nie pozwoli nam zaniechać pasji przez kolejne lata.

Youtube: https://youtube.com/@ajp-enduro?si=6iIOVGqk-8YMIOCp

Facebook: https://www.facebook.com/sylwia.kimla.5

Source: Sylwia Kimla – motocyklistka i kierowca autobusu

Kobiece kaski motocyklowe – przegląd oraz ceny modeli i wzorów

Po kobiece kaski motocyklowe sięgają panie, które chcą się odróżniać od męskiej części społeczności motocyklowej i lubią podkreślać swoja kobiecość w każdej sytuacji. Na rynku jest sporo wzorów kasków, które w swoim malowaniu nawiązują do typowo kobiecych preferencji wzorów i kolorów. Najwięcej takich wersji znajdziemy w kaskach integralnych, ale można też coś dobrać w szczękowych, otwartych i enduro. Zapraszamy do naszego przeglądu.

Spis treści

Kobiece kaski motocyklowe – przegląd oraz ceny modeli i wzorów

Kobiece kaski motocyklowe – modele integralne

Shark D-Skwal 2

Cena od: od 800 zł

SHARK D-SKWAL 2

SHARK D-SKWAL 2

Skorupa: Żywica termoplastyczna, EPS

Blenda: tak

Pinlock: tak

HJC I70 Varok

Cena od: od 750 zł

HJC I70 Varok

HJC I70 Varok

Skorupa: poliwęglan

Blenda: tak

Pinlock: tak

Bogotto V128 Fiori

Cena od: od 400 zł

Bogotto V128 Fiori

Bogotto V128 Fiori

Skorupa: termoplast

Blenda: tak

Pinlock: tak

Zobacz także: Kaski motocyklowe – czym się różnią? Na co zwrócić uwagę?

Airoh Valor Mad

Cena od: od 480 zł

Airoh Valor Mad

Airoh Valor Mad

Skorupa: termoplast

Blenda: nie

Pinlock: tak

Scorpion EXO-391 Dream

Cena od: od 560 zł

Kobiece kaski motocyklowe Scorpion EXO-391 Dream

Kobiece kaski motocyklowe Scorpion EXO-391 Dream

Skorupa: policarbon

Blenda: nie

Pinlock: tak

HJC C10 Epic

Cena od: od 580 zł

Kobiece kaski motocyklowe HJC C10 EPIK

Kobiece kaski motocyklowe HJC C10 EPIK

Skorupa: policarbon

Blenda: nie

Pinlock: tak

Scorpion EXO-390 Chica II

Cena od: od 350 zł

Scorpion EXO-390 Chica II

Skorupa: policarbon

Blenda: nie

Pinlock: tak

SCORPION EXO-520 AIR TINA

Cena od: od 800 zł

Kobiece kaski motocyklowe SCORPION EXO-520 AIR TINA

Skorupa: policarbon

Blenda: tak

Pinlock: tak

MT THUNDER 3 SV VLINDER

Cena od: od 380 zł

MT THUNDER 3 SV VLINDER

Skorupa: poliplast, EPS

Blenda: tak

Pinlock: tak

Scorpion EXO-520 Evo Air Fasta

Cena od: od 1050 zł

Kobiece kaski motocyklowe Scorpion EXO-520 Evo Air Fasta

Kobiece kaski motocyklowe Scorpion EXO-520 Evo Air Fasta

Skorupa: policarbon

Blenda: tak

Pinlock: tak

Naxa F25

Cena od: od 290 zł

Naxa F25

Naxa F25

Skorupa: ABS, policarbon

Blenda: nie

Pinlock: nie

Ls2 Ff353 Poppies

Cena od: od 320 zł

Ls2 Ff353 Poppies

Ls2 Ff353 Poppies

Skorupa: termoplast

Blenda: nie

Kobiece kaski motocyklowe – modele szczękowe

W-Tec YM-925 Magenta

Cena od: od 490 zł

W-Tec YM-925 Magenta

W-Tec YM-925 Magenta

Skorupa: ABS

Blenda: tak

Pinlock: tak

Kobiece kaski motocyklowe – modele enduro

AIROH WRAAP

Cena od: od 450 zł

Airoh WRAAP

Skorupa: poliplast

Airoh Twist 2.0 Mad

Cena od: od 700 zł

Airoh Twist 2.0 Mad

Airoh Twist 2.0 Mad

Skorupa: poliplast

Kobiece kaski motocyklowe – modele otwarte

CABERG RIVIERA V4

Cena od: od 400 zł

CABERG RIVIERA V4

Skorupa: ABS

Blenda: tak

LS2 OF558 Sphere Lux Bloom

Cena od: od 330 zł

LS2 OF558 Sphere Lux Bloom

Skorupa: ABS

Blenda: nie

NZI Zeta Ushuaia

Cena od: od 650 zł

Kobiece kaski motocyklowe NZI Zeta Ushuaia

Kobiece kaski motocyklowe NZI Zeta Ushuaia

Skorupa: termoplast

Blenda: nie

Source: Kobiece kaski motocyklowe – przegląd oraz ceny modeli i wzorów

Jesień na motocyklu – jak się do niej przygotować?

Jesień na motocyklu może być przyjemna. Kolorowe drzewa to atrybut naszej polskiej, złotej jesieni. One potrafią ubarwić każdy krajobraz, a z kanapy motocykla wszystko prezentuje się jeszcze lepiej. Dlatego nie warto odstawiać motocykla na jesień, tylko nieco lepiej się przygotować do jesiennych wycieczek i ruszyć przed siebie!

Spis treści

jesień na motocyklu

jesień na motocyklu

Jesień na motocyklu – jak się do niej przygotować?

Jesień na motocyklu: Motocykl

Dobre oświetlenie

Jesienią zmrok zapada szybciej, częściej też zdarza się pogoda pochmurna i mglista. W takich warunkach często przekonujemy się, że oświetlenie, jakim dysponuje motocykl nie jest wystarczające. Co można z tym zrobić? Najłatwiej i najmniejszym kosztem, można wymienić żarówki na takie, które oferują jaśniejsze i bielsze światło o dalszym zasięgu.

Opony

Niskie temperatury i jesienne zanieczyszczenia dróg nie sprzyjają dobrej przyczepności opon. Jeżeli jesteśmy przed ich wymianą, to lepiej zrobić ją właśnie teraz. Jeżdżąc jesienią lepiej mieć w zapasie jakiś margines bezpieczeństwa, poruszając się łagodniej i płynniej, by nie dać okazji oponom do nagłego uślizgu.

Stan techniczny

Zawsze powinniśmy kontrolować stan techniczny naszego motocykla, bo właśnie od tego zależy efekt, jaki uzyskamy podejmując jakieś działanie, które ma nas uchronić od wypadku czy upadku. Jesienią jest to szczególnie ważne, ponieważ warunki na drogach nie są już tak sprzyjające jak latem.

Grzane manetki czy kanapa

Podczas jesiennych przejażdżek można poprawić sobie komfort, szczególnie ten cieplny. Na rynku jest spory wybór produktów dbających o ręce, np. grzane manetki, mufki, osłony. Można też, samodzielnie lub u profesjonalisty, zamontować matę grzejącą w motocyklowej kanapie.

Osłony od wiatru

Jesienią wiatr jest bardziej odczuwalny, ale można się nieco od niego odizolować, np. przez zakup wyższej szyby motocyklowej lub przedłużenia do niej, tzw. deflektora. Handbary to osłony ochronne dla dłoni, które przy okazji tez stanowią świetną blokadę przed wiatrem.

Aby wiedzieć, jaka jest siła wiatru i czy będą opady, można zajrzeć na szczegółowe wykresy w aplikacji lub na stronie: meteo.pl .

Jesień na motocyklu: Motocyklista/ka

Poprawienie widoczności

Jesienią motocykliści stają się mniej widoczni. Przede wszystkim zostaje ich na drogach niewielu, dlatego bywają zaskoczeniem dla kierowców w samochodach. Po drugie, częściej zdarza się jesienią pogoda o mniejszej przejrzystości powietrza, co utrudnia ich wypatrzenie. Dlatego warto poprawić swoją widoczność przez użycie dodatkowych elementów odblaskowych lub świetlnych. Można je zastosować na motocyklu albo w swoim własnym ubiorze.

Ubiór motocyklowy

Jesienią szybciej i częściej możemy zmarznąć lub/i przemoknąć. Warto ubierać się nieco bardziej „na cebulę”, dbając jednak o to, by poszczególne warstwy były termoaktywne – oddawały wilgoć na zewnątrz i były szybkoschnące, bo jazda w wilgotnej odzieży znacznie potęguje uczucie zimna. Przydają się wszelakie membrany, kołnierze z winstoperem, a także dodatki z wełny merino (kominiarki, skarpety).

Na ratunek w deszczowe dni polecamy zestawy przeciwdeszczowe dla motocyklistów, które uchronią też przed mocnym wiatrem (mamy na ten temat osobny poradnik: Przeciwdeszczowy strój motocyklowy – co wybrać? ). Coraz bardziej popularna staje się podgrzewana odzież, która zapewnia regulowane źródło ciepła dla zmarzluchów.

Zmiany termiczne, koncentracja

Samopoczucie motocyklisty i jego komfort termiczny ma ogromny wpływ na refleks i koncentrację podczas jazdy motocyklem. Dlatego tak ważne jest utrzymanie optymalnych warunków do dobrego samopoczucia, mimo jesiennych warunków pogodowych. Warto zabierać ze sobą termos z gorącym napojem lub zrobić pauzę, kupić coś ciepłego i się ogrzać, gdy czujemy, że zimno mocniej nam doskwiera.

Technika jazdy

Ostrożniej i z marginesem bezpieczeństwa warto poruszać się motocyklem jesienią. Zachowywać większe odstępy od poprzedzającego pojazdu i jechać bardziej środkiem pasa, bo krawędzie jezdni są jesienią najbardziej zanieczyszczone. Łagodnie hamować, przyspieszać, jeździć wolniej – ze względu na gorszą przyczepność opon oraz zwiększoną ilość innych zagrożeń, np. mokrych liści, migrującej przed (szybko zapadającym) zmrokiem zwierzyny, nisko świecącym słońcem.

Ograniczone zaufanie

Zasada ograniczonego zaufania do innych użytkowników dróg powinna być podwojona jesienią, bo kierowcy samochodów się nas nie spodziewają. Warto bardziej się rozglądać i zwalniać przy skrzyżowaniach, bo nagłe manewry motocyklem mogą być jednak utrudnione przez jesienne warunki na drogach.

Source: Jesień na motocyklu – jak się do niej przygotować?

Magda Bartosińska: motocykle to u nas nie tylko pasja, ale i codzienność

„Motocykle odmieniane przez wszystkie formy i przypadki, pozostaną z nami już na zawsze, gdyż to integralna i nierozerwalna część naszego jestestwa” – mówi Magda Bartosińska, żona konstruktora motocykli Magnum. Ich wspólne życie kołem motocyklowym się toczy, a podróże na motocyklach własnej konstrukcji mają wyjątkowy charakter!

Magda Bartosińska: motocykle to u nas nie tylko pasja, ale i codzienność

Opowiedz o początkach swojej motocyklowej pasji. „Zaraziłaś” się nią od kogoś czy sama odkrywałaś motocyklowy świat?

Jeśli chodzi o miłość do motocykli, a właściwie ściślej rzecz ujmując – moje „motocyklowe życie” –  to wszystko zaczęło się w momencie poznania mojego męża Tomka, czyli  jakieś 27 lat temu. To w bardzo dużym uproszczeniu, bo tak naprawdę trzeba by sięgnąć nieco dalej i wspomnieć o moim rodzinnym domu, skąd niewątpliwie wyniosłam zamiłowanie do motoryzacji.

Mój tata, który zresztą w młodości też sporo jeździł motocyklami, był miłośnikiem samochodów. W tamtych czasach niemal każdy właściciel pojazdu był w stanie samodzielnie uporać się z pracami serwisowymi oraz mniej skomplikowanymi pracami naprawczymi. Tak więc, jako ukochana córeczka tatusia, bardzo dużo czasu spędzałam z nim w garażu, wdychając opary benzyny- zarówno tej jeszcze nie przepalonej, jak i w postaci spalin, które ulatując z rury wydechowej Syreny 105, spowijały wnętrze lekko uchylonego, osiedlowego garażu niczym Dżin, wypełzający z dopiero co otwartej lampy Alladyna. Do dziś mam słabość do spalin emitowanych przez dwutakty (śmiech).  I to chyba właśnie z dzieciństwa zostało mi to upodobanie do woni smarów, oleju i ogólnie, tych garażowych klimatów, które teraz są moim chlebem powszednim.

Wracając do samych motocykli, to w domu rodzinnym utożsamiane one były przede wszystkim z pewnymi tragicznymi zdarzeniami, dlatego robiąc prawko kat. B w wieku 17 lat, nawet nie pomyślałam, żeby zdobyć też uprawnienia do jazdy jednośladem. Zresztą wtedy samochód wystarczał mi w zupełności, kochałam nim jeździć i nawet nie czułam potrzeby posiadania umiejętności prowadzenia motocykla. To pragnienie pojawiło się tak naprawdę dopiero na początku tego wieku, kiedy nasza córka „wyszła z pieluch” i mogłam częściej pozwalać sobie na przejażdżki motocyklowe.

Mogłaś już wtedy jeździć samodzielnie?

Na początku jeździłam jako pasażerka, aczkolwiek od początku czułam, że rola tzw. plecaczka nie jest dla mnie. Zasiadałam wtedy na tylnym siodełku motocykla w stylu retro, który Tomek zbudował w czasie, gdy mnie bez reszty pochłonęło macierzyństwo. Był to motocykl z silnikiem Panhead, którego budowa pochłaniała wszystkie nasze środki finansowe. Mieszkaliśmy wtedy kątem u moich rodziców w bloku, podczas gdy wszystkie zarobione pieniądze „szły” na zakup części i podzespołów.

Dziś wiem, że za równowartość tego motocykla moglibyśmy wtedy kupić małe mieszkanko, co uprościłoby nam pewnie życie, ale być może wyglądałoby ono zupełnie inaczej. Zbudowanie tego motocykla było przełomowym momentem w życiu zawodowym Tomka, gdyż zgromadzenie narzędzi, rysunków i doświadczenia pozwoliło mu na stopniowe rozwijanie własnej działalności i odejście z dotychczasowej pracy. Przeprowadziliśmy się do domu teściów i  zaczęliśmy budować warsztat, w który włożyliśmy bardzo dużo własnej, ciężkiej pracy. Nie było nas stać na wynajęcie ekipy, więc dużo prac wykonywaliśmy sami we dwójkę.

W międzyczasie zaczęły pojawiać się kolejne zamówienia na ramy oraz całe motocykle. Ponieważ warsztat nie był jeszcze gotowy, to praktycznie w każdym pokoju leżały części motocyklowe. Teraz przy porannej kawie towarzyszy nam zazwyczaj smartfon lub laptop. Kiedyś były to różnego rodzaju czasopisma. U nas oczywiście wszędzie „walały się” czasopisma motocyklowe, głównie Świat Motocykli i Easy Riders, oraz katalogi z częściami motocyklowymi. To kształtowało moje gusta i wpłynęło na wygląd motocykla, którym jeżdżę po dziś dzień.

Już wtedy wiedziałam na sto procent, że chcę jeździć jako autonomiczny biker, dlatego moją ulubioną lekturą w tamtym czasie był Dizmar, czyli gazetka z ogłoszeniami o sprzedaży motocykli w Polsce. W tamtych czasach zakup sprawnego, nadającego się do jazdy motocykla to było coś… w zasadzie nieosiągalnego dla naszego domowego budżetu. Tak więc jedyna ścieżka, jaka wydawała się realna dla posiadania własnego motocykla to taka, żeby został on zbudowany przez Tomka.

Magda Bartosińska

Magda Bartosińska

To w sumie świetnie się złożyło, że mieszkałaś pod jednym dachem z konstruktorem motocykli! Nauka jazdy poszła Ci jakoś sprawnie?

Żeby nie było tak kolorowo, to doczekałam się tego motocykla dopiero po kilku latach (śmiech). Tak więc nadal przeglądałam Dizmar, a determinacja i pragnienie posiadania własnych dwóch kółek rosły, wraz z rozmiarem bucików naszej córki. W między czasie podeszłam do próby zdania prawka na kategorie A, ale oblałam. W sumie do dziś nie wiem czy słusznie, bo było zimno i przyprowadzono mi nierozgrzany motocykl, który zgasł jeszcze na przedbiegach. Kiedy, przy głosach dopingującej zza płotu widowni: „no dawaj blondyna”, motocykl zgasł mi po raz drugi, bardzo niemiły i nieprzychylny pan egzaminator mruknął coś o babach na motocyklach i odesłał mnie z kwitkiem. Ja się wtedy zniechęciłam, więc przez pewien czas nie było ani  motocykla, ani prawka.

W końcu przyszedł ten dzień, kiedy Tomek wkroczył do domu z tryumfalnym okrzykiem: „kupiłem Ci motocykl!”. Jakież było moje rozczarowanie, gdy zamiast wymarzonej „fałki” zobaczyłam silnik jednocylindrowy, a przednie zawieszenie wieńczyła lampa, która z powodu wielkości kojarzyła mi się z ocynkowaną miednicą, jakiej  używała do prania moja babcia (śmiech). Był to motocykl Yamaha SR 500 (tak, tak – ta kultowa i pożądana dziś przez wielu, stara, poczciwa „Eserka”).

Tomek wypatrzył ją w kącie stodoły swojego dobrego kolegi. Stała biedula zaniedbana, przykryta słomą i szmatami, więc kolega pozbył się jej bez większego żalu. Szczerze mówiąc, ani my nie byliśmy wtedy świadomi, jaki motocykl kupiliśmy, ani kolega nie był świadom co sprzedał. Oczywiście po latach postrzegam „Eserkę” w zupełnie inny sposób – doceniam jej klasyczną, niebanalną linię; widocznie musiałam dojrzeć, żeby dostrzec urodę tego modelu.

Czyli od nowa była nauka jazdy?

Tak, dopiero wtedy, gdy pojawił się długo wyczekiwany motocykl, mogłam wreszcie cieszyć się jazdą, jednocześnie doskonaląc umiejętności pod kątem powtórnego przystąpienia do egzaminu na kat. A. Nie miałam uprawnień, więc jeździliśmy głównie po leśnych duktach i polnych bezdrożach. To były dziesiątki, jeśli nie setki kilometrów. Tak przygotowana po raz drugi podeszłam do egzaminu, który tym razem zdałam w cuglach. Jednak mimo to, wcale nie byłam jakimś wyborowym jeźdźcem. Z tyłu głowy często towarzyszyła mi myśl o tym, że w domu czeka na mnie mała bezbronna istota, dla której jestem całym światem. Nie pomagało też wspomnienie rodzinnych historii, z tragicznym finałem, które miały związek z jazdą motocyklami.

Magda Bartosińska

Magda Bartosińska

Z drugiej strony, uwielbienie dla przysłowiowego wiatru we włosach i tego niepowtarzalnego uczucia, które znają tylko motocykliści – okazały się silniejsze i spowodowały, że blokady powoli zaczęły gdzieś się rozmywać. Jednak nawet dziś, jako motocyklistka już z doświadczeniem, miewam gorsze dni i czarne myśli potrafią przysłonić mi radość i swobodę jazdy.

I to ten sam motocykl towarzyszy Ci do dnia dzisiejszego?

Przygoda z Yamahą trwała dość krótko, koniec końców dane mi było doczekać się motocykla z wymarzonym napędem V. To motocykl unikatowy, który został pobudowany od podstaw przez Tomka. Warto wspomnieć, że kiedy się poznaliśmy, Tomek jeździł zbudowanym przez siebie motocyklem z napędem własnej konstrukcji. To napęd nazywany Magnum, który jest hybrydą dolnozaworowej Wuelki (WL H-D) oraz górnozaworowego Ironheada (Sportster Ironhead H-D). Taka jednostka nigdy nie wyszła z fabryki Harley-Davidson. A jako pierwszy, silnik w takiej konfiguracji zbudował ponoć Amerykanin, niejaki Randy Smith w latach sześćdziesiątych.

Jednak Tomek od początku miał swoją własną koncepcję budowy tego napędu – od początku robił to po swojemu, wykorzystując swoją wiedzę i intuicję mechaniczną oraz doświadczenie, które zdobył pracując jako student w warsztacie motocyklowym. Od tamtego czasu, czyli w ciągu 25 lat, rozwijał i udoskonalał tę konstrukcję.  Dotychczas zbudował 10 lub 11 takich napędów, szczerze mówiąc, kiedyś nie przywiązywaliśmy aż takiej wagi do liczb, więc straciliśmy rachubę… Każdy silnik jest inny, w zależności od zamówienia i budżetu.

Silnik, na którym jeżdżę obecnie to crème de la crème twórczości Tomka w tej materii. Zastosowane tu rozwiązania konstrukcyjne czynią ten silnik absolutnie wyjątkowym i niepowtarzalnym. Nie chcę zanudzać zagadnieniem, bo to naprawdę historia na osobny artykuł, a powstało ich już trochę. Podsumuję tylko, że ten silnik, pomimo swego archaicznego wyglądu, jeździ jak współczesna jednostka i może pochwalić się całkiem niezłymi osiągami oraz przebiegami.

Obecnie jeżdżę trzeci sezon na silniku Magnum o pojemności 1120 ccm, natomiast poprzedni napęd, na którym zrobiłam 50 tys. km miał pojemność 900 ccm. Jeśli chodzi o nośnik, czyli nadwozie, to również jest unikatowe, ponieważ motocykl był budowany absolutnie od podstaw, z ramą włącznie. To pozwoliło na dopasowanie jego wymiarów do moich gabarytów. Było to wtedy o tyle ważne, że w zasadzie nie miałam zbyt bogatego doświadczenia i po krótkiej przygodzie z Yamahą SR, przesiadłam się od razu na dużego, ważącego niemal 300 kg cruisera, podczas gdy sama ważyłam nieco ponad 50 kg!

Tak więc każdy element, był indywidualnie dopasowany do mnie. Miałam ten komfort, że mogłam decydować o ustawieniu podnóżków, kierownicy, siedzenia i każdego w zasadzie elementu. Podczas budowy praktycznie nie wychodziłam z warsztatu. Pomagałam Tomkowi w pracach lakierniczych, razem podejmowaliśmy decyzje o doborze części i akcesoriów. Bardzo zależało mi, żeby był kobiecy, ale też lekko drapieżny. Warto podkreślić, że koncepcja wyglądu tego motocykla wykrystalizowała się prawie 20 lat temu, kiedy w świecie tzw. customizingu panowały zupełnie inne trendy.

Magda Bartosińska fot. Marcin Łaukajtys

Magda Bartosińska fot. Marcin Łaukajtys

Czy w związku z tym, może w planie jest jakaś zmiana lub odświeżenie motocykla dla Ciebie?

Zmiana owszem, ale ilościowa – czyli, jeśli wszystko pójdzie dobrze, nasza stajnia wzbogaci  się o dodatkowy sprzęt. Obecnie trwa budowa kolejnego motocykla, który ma być przeznaczony dla mnie i to będzie już zupełnie inny styl, nawiązujący do klasyki H-D czyli Panheada z 1948 roku. Od lat jestem wielką miłośniczką, tej znanej miłośnikom marki, klasycznej sylwetki, natomiast w ubiegłym roku z naszego warsztatu wyjechał taki właśnie motocykl i od tego momentu dosłownie „zachorowałam” na jego punkcie.

Będzie to motocykl z przednim zawieszeniem typu Springer i sztywną ramą, dlatego też nie za bardzo będzie nadawał się na dłuższe zagraniczne eskapady, jakie zwykliśmy odbywać każdego roku. W tej kwestii palmę pierwszeństwa dzierży Magnum Green Diamond, który jest i zawsze będzie numerem jeden w mojej stajni. To motocykl, na którym przejechałam 70 tysięcy kilometrów, więc po raz drugi symbolicznie okrążamy kulę ziemską. Uważam, że pojazdy mają duszę i traktuję go jak wiernego bucefała, z którym świetnie się nawzajem rozumiemy. Czasem po dłuższej podróży, takiej liczącej np. 4 tysiące kilometrów, mam wrażenie, że stanowimy jeden organizm.

Mam jeszcze mniejszy motocykl do lokalnych przejażdżek. Jest to Honda XBR 500, zrobiona na tzw. Anglika, którą bardzo cenię za zwrotność, lekkość manewrowania i klasyczną sylwetkę. Aczkolwiek muszę przyznać, że Magnum, mimo swej masy, prowadzi się naprawdę świetnie i sam konstruktor przyznaje, że wyjątkowo udał się pod kątem prowadzenia i własności jezdnych. Między innymi z uwagi na to, Green Diamond ma u mnie dożywocie w takiej formie, w jakiej został zbudowany.

Zobacz także: Romain Custom Motorcycles – odnaleziona droga życia Agaty Roman

Macie wyjątkowe motocykle, a jak lubicie je wykorzystywać? Wspomniałaś o zagranicznych eskapadach?

Tak, bardzo ważnym aspektem naszego motocyklowego życia są podróże motocyklowe. Nie lubię, a wręcz nie cierpię, przejażdżek „wkoło komina”. Zawsze muszę mieć jakiś cel podróży, najlepiej oddalony na tyle, aby dotarcie do niego wiązało się z koniecznością noclegu. Dlatego, w zasadzie od samego początku, mój Magnum był motocyklem do podróżowania. W czasie, gdy ja zaczynałam przygodę z dużym motocyklem, Tomek na jakiś czas przejął moją SR-kę, bo jego Panhead był w przebudowie.

W takim oto tandemie odbyliśmy kilka wypadów turystyczno-krajoznawczych po naszym pięknym kraju. Początkowo upodobaliśmy sobie głównie Mazury, Podlasie i Suwalszczyznę, a nasz apetyt na podróżowanie rósł z każdą kolejną eskapadą. Potem kilka razy „zaliczyliśmy” Bieszczady, a kiedy Tomek wreszcie poskładał powtórnie swojego Panhead’a, to zaczęliśmy nieśmiało wyjeżdżać poza granicę Polski, przemieszczając się jak na lonży, głównie wzdłuż polsko-słowackiej granicy.

Można powiedzieć, że na początku to były motocykle w fazie testów podróżniczych?

Tak, ponieważ początkowo, w obawie o ewentualne awarie, nie mieliśmy śmiałości oddalać się zbyt od domu. Co prawda mój Magnum był już „objeżdżony” i choroby wieku dziecięcego miał już za sobą, ale trzeba mieć na uwadze, że w przypadku awarii tak unikatowego napędu, naprawa w przygodnym warsztacie motocyklowym nie wchodzi w grę, natomiast samodzielna naprawa w warunkach wyjazdowych – nie zawsze jest wykonalna.

W końcu jednak kilka lat temu odważyliśmy się na dalszą wyprawę, a jako cel obraliśmy Rumunię. Przejechaliśmy wtedy niemal 4 tysiące kilometrów w skrajnych warunkach atmosferycznych i drogowych. Zaliczyliśmy m.in. Transalpinę i Transfogaraską. Oczywiście nie obyło się bez drobnych awarii – okazało się jednak, że nie taki diabeł straszny i ze wszystkimi komplikacjami poradziliśmy sobie na miejscu, z mniejszą lub większą pomocą życzliwych ludzi.

Od tamtej pory co roku wybieramy się w inne strony. W międzyczasie udało się przejechać kilka spektakularnych przełęczy alpejskich i karpackich. W 2020 roku mój motocykl otrzymał nowy napęd i zaraz po jego zmianie (w ramach testów), objechaliśmy Bałkany, przemierzając niemal 5 tysięcy kilometrów po drogach i bezdrożach tego pięknego regionu. W 2021 wyprawa zakończyła się w Serbii, skąd mój motocykl wrócił na przyczepce, bo awaria była na tyle poważna, że wymagała dorobienia części zamiennych na miejscu w Polsce.

Ale  już w kolejnym roku odbiliśmy sobie poprzedni sezon z nawiązką, znów ruszając na Bałkany – tym razem postawiliśmy na eksplorację Serbii i BiH. Nie zawiedliśmy się, ale trzeba przyznać, że z uwagi na stan dróg, po których postanowiliśmy jeździć, motocykle miały tam wyjątkowo ciężki żywot.

Natomiast w tym roku udało się dojechać do Grecji – przemierzyliśmy 4800 km w dwa tygodnie. Z uwagi na panujące temperatury, była to wyjątkowo wymagająca podróż dla nas obojga. Być może te dystanse nie robią specjalnego wrażenia, ale trzeba wziąć poprawkę na specyfikę naszych podróży i przede wszystkim na typ motocykli, jakimi się przemieszczamy.

Na co stawiacie, podczas tych podróży? Co daje Wam największą radość?

W naszych wycieczkach nigdy nie chodzi o przebyte kilometry. Nie chodzi nawet o miejsca docelowe, choć mamy na koncie sporo pięknych zakątków Europy. Chodzi o ten jedyny w swoim rodzaju stan bycia w drodze, gdzie wartością dodaną są spotkania z ludźmi. Każda z tych podróży dostarczała nam wielu doznań, bywało ciężko, czasem towarzyszyły temu skrajne emocje. Z każdej przywozimy niezliczoną ilość wspomnień, tych zapisanych na nośnikach oraz obrazów pod powiekami.

Z tego wszystkiego najbardziej jednak w pamięci zapadają nam spotkania z ludźmi. Do tej pory mieliśmy szczęście do tych życzliwych, otwartych, chętnie niosących pomoc. Zawsze, gdy napotykaliśmy na jakieś przeciwności losu, to na naszej drodze pojawiał się ktoś, kto pomógł wyjść z opresji obronną ręką. Dotyczyło to trudności ze znalezieniem noclegu, przypadłości zdrowotnych, czy wreszcie niedomagań sprzętowych (gdzie poza jednym, wspomnianym przypadkiem, zawsze radziliśmy sobie z mniej lub bardziej poważnymi awariami na miejscu, czyli w terenie).

Na ogół sprawy obierały taki właśnie pozytywny obrót, dzięki pomocy życzliwych ludzi – ktoś udostępnił spawarkę, ktoś na kempingu miernik, jakieś klucze… Bywało i tak, że ludzie udostępniali nam swoje warsztaty (tak było np. w miejscowości Golubac w Serbii, gdzie w pomoc zaangażowało się dosłownie pół miasteczka). Że nie wspomnę o spontanicznych gościnach, noclegach, poczęstunkach, zawartych na lata przyjaźniach.

Z racji tego, że Tomek jest mechanikiem, jeśli tylko jest taka potrzeba, to staramy się ten dług spłacać i w miarę możliwości pomagać innym motocyklistom, którym przytrafiła się awaria. Od początku też wypracowaliśmy sobie pewien specyficzny styl podróżowania. Być może nieświadomie zaczerpnęliśmy go z, kultowego dla naszego pokolenia, filmu „Easy Rider”. Nasze eskapady klasyfikuję bardziej w kategorii wypraw niż wycieczek, ponieważ dla mnie osobiście wyprawa to coś, co wymaga więcej wysiłku od wycieczki, jest od niej większym wyzwaniem i kryje za sobą więcej niewiadomych. Takie są właśnie nasze wyjazdy motocyklowe.

Magda Bartosińska

Magda Bartosińska

Czyli nie są nigdy planowane od A do Z?

Nie, w zasadzie w ogóle nie są. Przed wyjazdem obieramy mniej lub bardziej sprecyzowany cel oraz kierunek podróży, które i tak weryfikują się w trakcie jazdy. W naszym tandemie to ja zajmuję się wyznaczaniem trasy, jednak nigdy nie robię planów z wyprzedzeniem na kilka dni. Trasę wyznaczam na bieżąco w zależności od tego, skąd wyruszamy, ile mamy czasu do dyspozycji, jakie mamy warunki pogodowe, czy chcemy coś zobaczyć po drodze itp.. Często spontanicznie decydujemy o odwiedzeniu jakiegoś miejsca po drodze – lub wręcz przeciwnie – rezygnujemy z wcześniej obranego celu, gdyż mógłby on zdominować przyjemność podróżowania, redukując kolejny dzień podróży do przemieszczenia się z pkt A do pkt B.

Z tego samego powodu staramy się unikać autostrad, które bardzo zawężają perspektywę i sprowadzają podróż do przemieszczania. Innymi słowy to podróż jest celem oraz, jak to ujął poetycko pewien zaprzyjaźniony podróżnik motocyklowy (Marcin prowadzący stronę Dwie Hondy) – „nie my wybieramy drogę, to ona wybiera nas”.

Podobnie jest z noclegami, nie planujemy ich, ponieważ doświadczenie pokazało, że konieczność dotarcia do z góry wyznaczonego celu rodzi frustracje i często jest zdana na porażkę z powodu różnych, nieprzewidzianych okoliczności. Tak więc mamy ze sobą namiot i miło jest, jeśli uda się znaleźć jakieś miejsce na dziko lub przytulne pole namiotowe, choć nie wykluczamy, że spędzimy noc w pokoju, gdy zajdzie taka konieczność. Tym sposobem przyszło nam spać w naprawdę dziwnych i nietypowych miejscach, czasem towarzyszył temu strach i niepewność, a niekiedy zachwyt, tak jak np. w przypadku noclegu na samym szczycie Transalpiny.

Taki rodzaj podróżowania sprawia, że w ciągu dwóch tygodni doświadcza się bardzo wielu przygód, spotyka wielu ludzi (nieprzeciętnych i tych całkiem zwyczajnych), a zwiedzane miejsca/kraje widać z innej perspektywy, niekoniecznie tej przeznaczonej dla oczu turystów. Czasem uda się skosztować autentycznego regionalnego jadła i napitku, i to wcale nie w restauracji. Ciągłe przemieszczanie powoduje, że można zobaczyć mnóstwo nowych miejsc w ciągu stosunkowo krótkiego czasu. Minusem takiego podróżowania jest potworne zmęczenie fizyczne. Trzeba liczyć się z tym, że nie zawsze nocleg będzie komfortowy, niekiedy śpimy w przemoczonych ubraniach, a czasem zwyczajnie śmierdzimy, bo po upalnym dniu nie ma gdzie wziąć prysznica i uprać ubrań. Bywa, że kąpiemy się w lodowatej rzece, a czasem w umywalce na stacji benzynowej.

Dodam jeszcze, że przez długi czas używaliśmy wyłącznie map papierowych, potem przeszliśmy na mapy wirtualne a dopiero w tym roku po raz pierwszy skorzystaliśmy z nawigacji. Przedtem bardzo często się gubiliśmy, co miało może swój urok, bo trafialiśmy w zupełnie przypadkowe miejsca, które niekiedy okazywały się podróżniczym strzałem w dziesiątkę. Niemniej jednak traciliśmy na to zbyt dużo czasu i w tym roku, chcąc dotrzeć nieco dalej, postanowiliśmy skorzystać z dobrodziejstwa współczesnej technologii, zwanego nawigacją.

Taki styl podróżowania gwarantuje dużo emocji, niespodzianek i wyzwań?

Zdecydowanie tak. Przed wyruszeniem w trasę do końca nie wiemy, dokąd zajedziemy, gdzie będziemy sypiać, co nas spotka i czy wszystko będzie toczyło się po naszej myśli. Kiedy podróżujemy motocyklami, które trudno nazwać turystycznymi i które zostały skonstruowane przez pasjonata w niewielkim warsztacie – ilość rzeczy, które mogą pójść nie tak, jest zdecydowanie większa w porównaniu do wycieczki, np. autem lub tym bardziej, autokarem, jakiejś znanej agencji turystycznej.

Każdy kolejny wyjazd to przekraczanie nowych granic – nie tylko tych geograficznych, ale również tych związanych z naszymi możliwościami, zahamowaniami, choć w przypadku każdego z nas dwojga, chodzi o inny aspekt. Ja pokonuję swoje słabości, a Tomek stresuje się tym, czy motocykle podołają coraz trudniejszym wyzwaniom typu kamieniste bezdroża, górskie przełęcze, skrajne temperatury itp.. Każde z nas po powrocie odczuwa inny rodzaj satysfakcji, ale jesteśmy również dumni z siebie nawzajem.

To, że podróżujemy takimi a nie innymi motocyklami, dodaje naszym podróżom szczególnego kolorytu. Wielu jest podróżników motocyklowych, którzy mają na kontach znacznie dalsze i o wiele bardziej spektakularne wyprawy w różne zakątki Europy i świata. Ale nieczęsto słyszy się o takich, którzy jeżdżą na motocyklach, które sami skonstruowali, (włączając skonstruowanie silnika), a na dodatek przejeżdżają całą trasę na kołach tychże motocykli.

Magda Bartosińska

Magda Bartosińska

Te motocykle to już nieodłączna część Waszego życia?

Tak, można śmiało powiedzieć, że wiedziemy motocyklowe życie w szerokim tego pojęcia znaczeniu. Motocykle to u nas nie tylko pasja, ale i codzienność. Tomek prowadzi swój warsztat od ponad 20 lat, a ja od początku towarzyszę mu w tej drodze.

Z nadejściem pierwszej dekady tego wieku otworzyły się też możliwości związane z internetem i mediami społecznościowymi. Wiedząc, że mam nietuzinkowego męża, który jest niesamowicie utalentowanym konstruktorem, postanowiłam propagować tam jego pracę oraz projekty i nadać temu większy rozgłos. To co robi Tomek jest niepowtarzalne, ale jego świat to przede wszystkim warsztat (ja zawsze śmieję się, że jest „analogowy”). korzysta z dobrodziejstw internetu, ale swoją działalność w nim ogranicza do niezbędnego minimum.

Ty za to odnalazłaś się w takich, dopełniających zadaniach?

Tak, ja w tym świecie zdecydowanie lepiej się odnajduję – utworzyłam strony na Facebooku, założyłam bloga oraz stronę www. Na ogół nad tekstami pracujemy razem, jednak to ja jestem osobą, która nadaje im ostateczny kształt. Dbam o stronę wizualną, zamieszczanie grafik, zdjęć, filmów, które razem w warsztacie nagrywamy.

W te wszystkie sprawy warsztatowo-motocyklowe angażuję się na tyle, na ile pozwala mi moja własna praca zawodowa oraz inne pasje, niezwiązane z motocyklami. Tak jak nadmieniłam wcześniej, od lat to warsztatowe życie miesza się z prywatnym i trudno rozdzielić, gdzie kończy się jedno a zaczyna drugie. W większości przypadków wiem o czym piszę, gdy redaguję teksty na tematy mechaniczne, bo przez lata napatrzyłam się na te wszystkie stalowe „bebechy”. Myślę nawet, że mam naprawdę sporą wiedzę, jak na kobietę bez wykształcenia technicznego. Jednak moje zaangażowanie pozostaje w sferze teoretycznej i rzadko zdarza się, żebym miała sposobność pobrudzić sobie ręce w warsztacie, nad czym bardzo ubolewam, ale w tej kwestii mój małżonek pozostaje nieprzejednany.

Kiedy czegoś nie rozumiem, Tomek mi to cierpliwie tłumaczy. Z racji profilu działalności i z uwagi na specyficzny krąg znajomych, podczas spotkań towarzyskich większość rozmów, prędzej czy później, kończy się na tematach około-motocyklowych.

Jak w każdym małżeństwie, nieodłącznym aspektem wspólnego życia są finanse i wydatki, także te związane z motocyklami. Czasem słyszy się, że koledzy kupują części lub motocykle w sekrecie przed żonami. U nas natomiast bywało tak, że to ja musiałam namawiać Tomka na zakup jakiejś części lub motocykla. Zdarzyło się nawet, że zaciągnęłam go w tym celu do banku po pożyczkę!

Magda Bartosińska

Magda Bartosińska

A jak Wy się w ogóle poznaliście? Czy to była historia z motocyklem w tle?

Poznaliśmy się w klubie studenckim, więc motocykle nie miały tu udziału… choć może nie do końca, ponieważ mam podejrzenie, że prawdopodobnie zwróciłam uwagę Tomka swoim motocyklowym „imidżem”.

Macie jakiś zarys planów na swoją przyszłość? Wciąż będą tam motocykle?

Co do planów, to oczywiście już rodzi się pomysł na przyszłoroczny wyjazd, aczkolwiek rok to bardzo długo i wiele może się w tym czasie zdarzyć, więc lepiej nie wybiegać, aż tak daleko w przyszłość. Generalnie nie lubię mówić o planach na przyszłość, bo los bywa przewrotny i czasem płata figle, przekornie udaremniając realizację optymistycznie rozpisanych scenariuszy na dzień jutrzejszy. Tak więc działamy i zobaczymy, co z tego wyniknie… Oczywiście motocykle odmieniane przez wszystkie formy i przypadki, pozostaną z nami już na zawsze, gdyż to integralna i nierozerwalna część naszego jestestwa.

https://www.facebook.com/magdalena.bartosinska.98

https://www.facebook.com/profile.php?id=100057739296527

https://www.facebook.com/CycloneMotorTomaszBartosinski

Artykuły o Magnum:

http://cyclone-motor.blogspot.com/p/magnum-engines-by-cyclonemotor.html

https://turborebels.com/blogi/post/slowmotive-michal-mazurek/mr-magnum

Source: Magda Bartosińska: motocykle to u nas nie tylko pasja, ale i codzienność

Przeciwdeszczowe ubranie motocyklowe – co wybrać?

Mamy już kalendarzową jesień, co nie znaczy, że pogoda nie sprzyja motocyklowym podróżom. Bo nie ma złej pogody na motocykl, trzeba tylko zadbać o to, by być odpowiednio do niej ubranym. Pomoże w tym przeciwdeszczowe ubranie motocyklowe.

Niektóre kurtki mają wewnętrzne warstwy z membrany, która jest w stanie zatrzymać wodę i zimno, jednak podczas długiej jazdy te właściwości maleją, a zewnętrzna kurtka pozostaje mokra, a przez to wychładza ciało. Dlatego na zimne, wietrzne i deszczowe dni warto zaopatrzyć się w dodatkowe, przeciwdeszczowe ubranie motocyklowe. Taka wierzchnia warstwa odzieży doskonale chroni ciało przed wychłodzeniem, przemoknięciem i przewianiem.

Przeciwdeszczowe ubranie motocyklowe

Jakie powinno być przeciwdeszczowe ubranie motocyklowe?

Dopasowane

– odpowiednio większe, aby ubrać je na codzienną odzież motocyklową, jednak nie za luźne, aby nadmiar materiału nie furgotał na wietrze. Doskonałym rozwiązaniem są zestawy z paskami na rzepy regulującymi obwody rąk, łydek, pasa.

Zapewniające oddychalność

– najlepsze ubrania przeciwdeszczowe mają membrany (jedną lub kilka), które nie przepuszczają wody, jednak wypuszczają wilgoć, która zbiera się od wewnętrznej strony materiału. Dzięki temu ciało pozostaje suche i utrzymuje optymalną temperaturę. Takie modele mogą być kilkukrotnie droższe, niż podstawowe stroje przeciwdeszczowe z PVC.

Z podszewką

– siateczkowa podszewka w odzieży motocyklowej ułatwia jej zakładanie, zdejmowanie oraz ma funkcje izolujące.

Szwy są laminowane, zamki zabezpieczone

– wszystkie łączenia materiału w przeciwdeszczowej odzieży motocyklowej powinny być zabezpieczone przed przemakaniem.

Z neonami i odblaskami

– w szarą, deszczową pogodę motocyklista może nie być wystarczająco widoczny i mało kto się go na drodze spodziewa. Warto poprawić swoją widoczność, przez dodatkowe elementy odblaskowe/neonowe na przeciwdeszczowym stroju motocyklowym lub wyborze neonowego jego koloru.

Z zapewnieniem długotrwałej wodoodporności

– przeciwdeszczowy strój motocyklowy powinien spełniać swoje zadanie nawet podczas całodniowej jazdy w deszczu. Można spotkać odzież z opisem liczbowym, jaki słup wody jest w stanie wytrzymać dana tkanina oraz na jakim poziomie ma swoją oddychalność.

Zobacz także: O czym pamiętać, jeżdżąc motocyklem późną jesienią i zimą?

Rodzaje ubrań motocyklowych, przeciwdeszczowych:

Jednoczęściowe, przeciwdeszczowe ubrania motocyklowe

– w formie kombinezonu, który dobrze chroni także przed zimnem i przeciekaniem.

jednoczesciowy kombinezon przeciwdeszczowy motocyklowy

jednoczesciowy kombinezon przeciwdeszczowy motocyklowy

Dwuczęściowe, przeciwdeszczowe ubrania motocyklowe

– osobno kurtka i spodnie, można je kupić razem lub rozdzielnie (i również tak nosić). Są zdecydowanie łatwiejsze do ubierania i sciągania niż zestaw jednoczęściowy.

dwuczesciowy kombinezon motocyklowy przeciwdeszczowy

dwuczesciowy kombinezon motocyklowy przeciwdeszczowy

Membranowe, przeciwdeszczowe ubrania motocyklowe

– mogą być jedno- lub dwu-częściowe. Dzięki użyciu membrany regulują temperaturę ciała i odprowadzają także wilgoć na zewnątrz.

kurtki przeciwdeszczowe motocyklowe z membrana

kurtki przeciwdeszczowe motocyklowe z membrana

Przeciwdeszczowe, motocyklowe osłony rękawic i butów

– dopełnienie stroju przeciwdeszczowego tak, aby nie przemokły rękawice i buty motocyklowe. One także mogą być podstawowe lub z membranami. Osłony rąk mogą mieć różny podział komór na palce, a te na buty powinny mieć gumową podeszwę i paski regulujące ich szerokość.

przeciwdeszczowe osłony motocyklowe do butow

przeciwdeszczowe osłony motocyklowe do butow

rekawice motocyklowe przeciwdeszczowe

rekawice motocyklowe przeciwdeszczowe

Przeciwdeszczowe ubranie na motocykl – czy można kupić w sklepie sportowym?

W sklepach sportowych można dostać wiele strojów przeciwdeszczowych, np. dla biegaczy, żeglarzy, myśliwych, do trekkingu. Jeżeli tylko ich dopasowanie, budowa i dodatki są kompatybilne ze strojem motocyklowym – to nic nie stoi na przeszkodzie, aby zakupić właśnie taki zestaw. Bo zdarza się tak, że stroje przeciwdeszczowe dla innych grup hobbystów bywają tańsze, niż zestawy dla motocyklistów. Jednak do jazdy na motocyklu najlepiej wybrać kurtkę bez kaptura.

Przeciwdeszczowe ubranie motocyklowe – co wybrać?

Zakupując przeciwdeszczowe ubranie motocyklowe powinniśmy kierować się jego funkcjonalnością i skutecznością. Z wyższą jakością odzieży rośnie też jej cena, warto więc hipotetycznie rozważyć, jak często z takiego zestawu będziemy korzystać i przez ile godzin powinien dawać nam ochronę. Jeżeli ma to być tylko zestaw nagłej potrzeby, gdy deszcz złapie nas w drodze do mało odległego celu – to podstawowy zestaw, oferujący przeciwdeszczową ochronę, powinien być wystarczający.

Jeśli jednak podróżujemy intensywnie i często całodniowo, to komfort tej jazdy, także w deszczu, powinien być wysoki. Już sama jazda w deszczu wymaga większego skupienia, a każdy dyskomfort ciała może znacząco pogorszyć samopoczucie, a także doprowadzić do znacznego wychłodzenia organizmu. W takiej sytuacji inwestycja w dobry zestaw przeciwdeszczowy powinna być priorytetem.

Source: Przeciwdeszczowe ubranie motocyklowe – co wybrać?

Malwina Polak: „mam trochę swój świat, jestem zawsze trochę pod prąd”

Dla Malwiny – GAIJIN to indywidualność, oryginalność, własny pomysł na siebie, odrębne wartości, kierowanie się własną głową i intuicją, bez podążania za modą, narzucaną przez innych. I tak właśnie Malwina Polak ukierunkowuje swoją motoryzacyjną i twórczą energię. Teraz możecie ją poznać bliżej.

Malwina Polak: „mam trochę swój świat,

jestem zawsze trochę pod prąd”

Co Cię zafascynowało w motoryzacji? Kiedy pierwszy raz poczułaś, że to jest droga Twojej pasji?

Nie pamiętam początku swojej fascynacji motoryzacją. Już jako mała dziewczynka miałam kolekcje samochodzików, bo tylko zabawa nimi sprawiała mi przyjemność. Nie chciałam bawić się lalkami – zawsze obok  mnie były samochody i pluszowe misie. Z wiekiem to we mnie tylko wzrastało. W wieku szkolnym oglądałam transmisje Formuły 1, wszelakie rajdy i wyścigi – wszystko, do czego miałam możliwy, choć w tamtych czasach dość okrojony, dostęp.

Marzyłam w wieku nastoletnim, by jak najszybciej usiąść za kółkiem. Myślę, że gdzieś to zainteresowanie przeszło u mnie w genach, bo dziadek kochał motocykle, drugi dziadek uwielbiał rowery, a tata z wykształcenia jest mechanikiem i przez wiele lat obserwowałam, jak jeździł wszelakimi motocyklami. Dlatego to motocykle, nawet bardziej niż samochody, otaczały mnie od wczesnego czasu dzieciństwa, po dorosłość.

Pamiętam też wujka zza granicy, który przyjeżdżał do nas w gości różnymi fajnymi autami (często sportowymi, o dużych pojemnościach) – co tylko mnie nakręcało w tej spirali uwielbienia motoryzacji i marzenia o niej w swojej głowie. Jak byłam dzieckiem, to pamiętam, że przywiózł mi w prezencie takiego jeżdżącego, ogromnego psa na baterie. Jeździłam nim po całym mieszkaniu (oczywiście jako kierowca). Rewelacja! Takie połączenie zwierzaka, które kochałam i możliwości bycia kierowcą. To były początki mojego uwielbienia jazdy i od tamtego momentu stało się to moim ulubionym zajęciem.

Kiedy miałaś pierwszą możliwość przejechać się prawdziwym samochodem?

Tak na poważnie zaczęłam jeździć dopiero, gdy zdałam prawo jazdy kat. B, oczywiście razem z wybiciem 18. roku życia, a rok później zrobiłam kat. A. Można więc powiedzieć, że przeskoczyłam z tego jeżdżącego pieska wprost do samochodu (śmiech). Następny był motocykl, bo wtedy nie było dolnej granicy wieku w uprawnieniach na kategorię A, wiec mając 19 lat już mogłam nim jeździć.

Malwina Polak

Malwina Polak

Jak wybierasz dany samochód, motocykl dla siebie? Czym się kierujesz? 

Nie wybieram… to one wybierają mnie, bo mi w psychice coś takiego robią, że chcę tylko i wyłącznie ten egzemplarz. W samochodach kocham historię modelu, połączoną „z pazurem”. Uwielbiam dziwne auta, które często już lata świetności mają za sobą, lecz dla mnie czasami jeden punkt może zdecydować o tym, że tylko dany samochód jest dla mnie tym wymarzonym i wyśnionym. Nie lubię zbyt zaawansowanych technologicznie samochodów i np. wybieram auta, których wnętrze jest dość „skromne”. Nie potrzebuję wielkich ekranów, nie potrzebuję kolorowego oświetlenia.

Dla mnie ważny jest przede wszystkim silnik oraz jego możliwości użytkowania. Lubię samochody, które odnajdą się w każdych warunkach. Nie jestem mistrzem omijania dziur i wolę auta, z którymi nie trzeba męczyć się na zniszczonym asfalcie. Lubię wiedzieć, że moje auto jest „gotowe” zawsze i cenię estetykę japońską.

Jeżeli chodzi o wybór motocykli, tu zwracam uwagę na technologię i innowacyjność. Wybierając motocykl, oglądam jego testy na torze, oceny użytkowników, wyniki w zakrętach. Lubię typowe sporty, ważna jest dla mnie też waga motocykla, ponieważ sama nie grzeszę wzrostem ani wymiarami, więc zwracam uwagę na to, by motocykl był dla mnie poręczny.

Czym jeździsz obecnie i jakie modyfikacje poczyniłaś, by te pojazdy pasowały do Twojego charakteru?

W swoim garażu mam obecnie trzy maszyny, są to: Subaru Impreza STI z 2013r., Toyota Land Crusier J200 V8 z 2017r., oraz Aprilia RS660, która wyprowadziłam z salonu w tym roku. Można powiedzieć, że moje motoryzacyjne marzenia zostały spełnione, chodź wiadomo – mam kolejne cele (śmiech).

Subaru, utkwiło mi w głowie już w młodości, jak oglądałam pierwsze modele GC w akcji. Jak zrobiłam prawo jazdy i jeździłam Skodą Fabią rodziców, to już wiedziałam, że będę mieć STI, bo to jedyny samochód który chce mieć i już! Ten cel udało mi się zrealizować w 2015 roku i tak sobie po dziś dzień żyjemy, w tej dość hermetycznej relacji. Od pierwszego dnia jestem zdania, że to auto ma ze mną dożywocie i póki co, tej deklaracji nie mam zamiaru złamać.

Jeżeli chodzi o jej modyfikacje, to jest samochód, który ciągle w ostatnich latach tuningowałam. W zasadzie mało zostało z serii. Ma zmieniony silnik – z seryjnej pojemności 2.5 zrobiliśmy stroker na 2.7, zamknięty blok, dartony, zmienione turbo, intercoller, kute tłoki, panewki, inne szpilki, inny pasek… można by wymieniać i wymieniać, ale ze starego (chodź do końca sprawnego) silnika nic nie zostało, bo zawsze chciałam zrobić tam silnik z prawdziwego zdarzenia. Oprócz tego dołożone jest sprzęgło dwutarczowe oraz zmienione zostały sterowniki.

Co do wyglądu, to również trochę wymyślałam. Zmieniłam seryjny spoiler na APR wing, dołożyłam dokładkę z przodu, dyfuzor oraz zamieniłam maskę, klapę, błotniki i progi na carbonowe, ma wydech Invidia.

Malwina Polak

Malwina Polak

Land Crusier, póki co, jest całkowicie seryjny, ale już w tyle głowy mam inne felgi i body. Lubię go, za jego bardzo obszerne gabaryty i męski styl. W sumie moje maszyny nigdy nie są ani kobiece, ani eleganckie, chyba jeszcze nie dorosłam do limuzyn. Kocham go za V8, które pięknie brzmi. Uwielbiam to, że jest na ramie – mogę zabrać go w najgorsze warunki i wrócę z uśmiechem na twarzy.

To było auto, o którym bardzo długo marzyłam. Nie było łatwo kupić V8, gdyż ich dostępność w Polsce wcale nie jest taka oczywista. Czekałam i czekałam, ale jestem bardzo cierpliwą osobą, więc jak mam cel, to będę wiernie do niego dążyć. W Subaru czuję się jak dziewczynka, małolata, a w „Landzie” jak spełniona, dojrzała kobieta – obie te wersje pasują do mnie jak ulał!

To jest tak, że po samochodzie można poznać człowieka?

Myślę, że one są moim dopełnieniem, określają mnie – gdzieś tam pokazują moją osobowość. Z takim temperamentem się urodziłam, a one są jego wyrazem. Nimi się poniekąd wyrażam. Gdybym wybrała inną pasję – coś innego, co mnie kręci, pokazywałoby moją osobowość.

A motocykl? To świeży nabytek – masz już na niego jakiś plan?

Tu historia dopiero zaczyna się pisać od nowa. Miałam 8 lat przerwy od motocykli, wiec uznaję, że to mój nowy początek. Na razie zmiany są drobne, estetyczne i raczej tu nie planuje wielkich modyfikacji. Mój plan to raczej szybkie nabranie właściwych nawyków, rozjeżdżenie się odpowiednio, żeby znowu usiąść na litra.

Warto było wrócić do motocykli? Jak się z tym czujesz?

Czuję go strasznie – jak siadam na motocykl to znika cały świat, jestem tylko ja, on i droga do pokonania, w której stawiam sobie kolejne cele do realizacji. Jest moją ostoją i wsparciem, bardzo się na nim wyciszam. Gdy w autach, czuję się osobą o rożnym humorze i temperamencie, to tu po prostu znikam i mnie nie ma, a razem ze mną znikają wszystkie obawy, lęki, problemy. Motocykl to moja odskocznia od wszystkiego.

Zobacz także: Rękodzieło na ubraniach w wykonaniu @Ewa­_custom_art

Próbowałaś kiedyś sportowego wykorzystania swojego samochodu, czy motocykla? Kręci Cię prędkość i adrenalina? Jakieś wyzwania?

Jeździłam na tory, nadal to lubię, aczkolwiek im jestem starsza – tym bardziej obowiązki życia codziennego stawiają mi czasowe ograniczenia na moje pasje. Myślę, że sama prędkość dawno przestała mnie kręcić, ale rzeczywiście wyzwania techniki i umiejętności jazdy są dla mnie czymś ekscytującym.

Twoja autorska bluza Gaijin – jaka była geneza tego pomysłu?

Parę lat temu poszłam na kurs grafiki komputerowej. Nigdy nie miałam w planie zawodowo się tym zajmować, ale uznałam, że to fajna sprawa – warto podstaw się nauczyć. GAIJIN to był projekt, który narysowałam tuż po kursie, dawno temu… I tak leżał latami „w szufladzie”, mimo że zawsze z tylu głowy miałam ogromną chęć go zrealizować. Kocham Japonię i troszkę chciałam gdzieś to przemycić, jednak dla mnie GAIJIN ma nieco bardziej indywidualne znaczenie…

GAIJIN w tłumaczeniu japońskim (jak dobrze pamiętamy z filmu F&F Tokio Drift) oznacza: obcego, cudzoziemca, niejapońskiego. Dla mnie GAIJIN to indywidualność, oryginalność, własny pomysł na siebie, odrębne wartości, kierowanie się własną głową i intuicją, bez podążania za modą, narzucaną przez innych – to odrębność, która nas określa jako ludzi. Mam trochę swój świat, jestem zawsze trochę pod prąd. Chciałam poprzez GAIJIN to wyrazić.

Ta bluza pasuje bardziej do Twojej osobowości „małolaty” w Subaru?

Nie, bo uważam, że tę bluzę mogę dopasować do każdej z moich „odsłon”. Po prostu cenię sobie wygodę. Zawsze byłam bliżej noszenia bluzy niż sukienki.

Malwina Polak Gaijin

To początek jakieś większej kolekcji odzieży?

Tak. Mam nadzieję, że uda mi się stworzyć całą kolekcję oraz nadać temu większy wyraz. Jestem bardzo wymagająca przy tworzeniu własnych pomysłów, wiec może to potrwa, ale dołożę wszelkich starań, by się udało i by jakość tych rzeczy zadowalała najbardziej wymagających. Ale czy i na jaką skalę ten projekt się rozwinie? Zobaczymy. Tu mam na uwadze również odbiorców, którzy będą chcieli odbierać to tak samo, jak ja to czuję.  

Instagram: https://www.instagram.com/malwina_polak/

Facebook: https://www.facebook.com/malwi.na.104

Source: Malwina Polak: „mam trochę swój świat, jestem zawsze trochę pod prąd”

Beata Anioła, czyli „Kręcioła” #999 na motogymkhanie

Po nauce jazdy i pierwszym szkoleniu, Beata Anioła miała dylemat, czy w ogóle skorzystać z jakiegokolwiek innego szkolenia. Swoje umiejętności oceniała bardzo nisko, ale tak łatwo się nie poddała – postanowiła zawalczyć o to, by na motocyklu czuć się naprawdę pewnie.

Zrobiła to na tyle skutecznie, że podniosła znacznie swoje umiejętności i zaczęła je wykorzystywać w zawodach motogymkhany. Teraz dąży do tego, by zostać najszybszą kobietą tych zawodów w Polsce i zbliżyć się umiejętnościami do europejskiej czołówki.

Beata Anioła, czyli „Kręcioła” #999 na motogymkhanie

Motocykle to Twoja pasja? Od czego to wszystko się zaczęło?

Od dziecka uwielbiałam jeździć na wszystkim, co ma koła. Wychowałam się na gospodarstwie sadowniczym, więc różnym sprzętem miałam okazję jeździć, gdy tylko sięgałam do sprzęgła. Motocykle ciągnęły mnie od zawsze i choć mieliśmy skuter Simson (kilka lat starszy ode mnie), to  moi rodzice  się nie zgadzali na „prawdziwy” jednoślad i jazdę po ulicach. Później sama przez wiele lat uważałam, że jestem jeszcze „za głupia na motocykl”, bo zawsze pociągała mnie szybka jazda.

Upływ czasu nie spowodował, że zmądrzałam (śmiech), ale motocyklowe prawo jazdy postanowiłam zrobić na 30-tkę, a rok wcześniej zaczęłam jeździć na 125-tce.  Poprosiłam kolegów, żeby poszli ze mną kupić motocykl, bo ja się kompletnie na tym nie znałam… Później przez ok. 2 tygodnie próbowałam jeździć bocznymi i polnymi drogami, po czym pojechałam do centrum Poznania, bez jakichkolwiek wskazówek czy szkoleń.

Na początku uczyłaś się sama, ale teraz masz duży zapał do doskonalenie techniki jazdy?

Tak, teraz dopiero widzę, jak ważne jest doskonalenie techniki jazdy! Taka nauka powinna być obowiązkowa dla każdego, kto porusza się motocyklem czy samochodem. Przez 4 lata „jakoś jeździłam” tym motocyklem, aż zrozumiałam, że było to raczej przemieszczanie się, a nie jazda. Mimo tego, że prawo jazdy zdałam za pierwszym podejściem i wydawało mi się, że umiem jeździć, to po jakimś czasie czegoś mi brakowało… Nie czułam się ani pewnie, ani bezpiecznie podczas jazdy. W korkach miejskich stałam za samochodami, ewentualnie przesuwałam się na zasadzie „przepraszam, może przedreptam…”.

Beata Aniola

Beata Aniola

Wtedy postanowiłaś to zmienić?

Tak, wiosną 2021 znalazłam w internecie dwie szkoły jazdy i zapisałam się na ich szkolenia – jedno na torze, a drugie z jazdy miejskiej. Było fajnie, ale… moje umiejętności były na tak niskim poziomie, że ledwo sobie na tych szkoleniach radziłam. Oczywiście rodziło to frustrację, gdy po szkoleniu próbowałam robić ćwiczenia i mi nie wychodziło. Miałam wtedy wielki dylemat, czy iść na kolejne szkolenie?

Ale kto mnie zna, to wie, że łatwo się nie poddaję i tak jesienią 2021 pojechałam na szkolenie w Kotlinie Kłodzkiej, organizowane przez Motopomocnych. Dla mnie wielkim wyzwaniem było już samo dojechanie z Poznania na miejsce szkolenia, bo nigdy nie byłam tak daleko na motocyklu, nie wspominając o jeździe w górach!

To szkolenie odmieniło moje motocyklowe życie! Poznałam świetnego instruktora – Tomka Baszczyńskiego, który w 2 dni pomógł mi przełamać wiele strachów i barier. A co najważniejsze – zaraził mnie pasją do gymkhany! Szczęśliwym trafem, 2 tygodnie po powrocie ze szkolenia, natrafiłam na post Miłosza Bujakowskiego o próbie reaktywacji poznańskiej motogymkhany i propozycji treningów. Tak się rozpoczęła moja najważniejsza motocyklowa przygoda!

Szkolenia zastąpiłaś treningami gymkhany?

Wprost przeciwnie! Szkoleń w kolejnych dwóch latach przeszłam jeszcze więcej – zarówno z jazdy precyzyjnej, jak i na torze, a nawet w terenie. Skupiłam się na szkoleniach z jazdy Motopomocnych, bo ich sposób nauczania po prostu mi odpowiadał. Różni instruktorzy: Mariusz, Tomek, Michał czy Bartek – każdy z innym podejściem i „mocny” w innej dziedzinie. To oni dołożyli kilka cegiełek do fundamentów mojej motocyklowej wiedzy.

 
Byłam też z nimi na szkoleniach wyjazdowych w Alpach i Andaluzji. Z Hiszpanią było zabawnie, ponieważ nigdy nie widziałam nawet z bliska motocykla enduro, a zapisałam się na szkolenie enduro. Spodobało mi się do tego stopnia, że do mojej stajni dołączył motocykl KTM EXC F250 (śmiech), choć z powodu ograniczeń czasowych – zdecydowanie za mało z niego korzystam.

Beata Aniola

Beata Aniola

Profesjonalne szkolenia to nie wszystko, bo bez treningu nic się samo nie zmieni. Dlatego po każdym szkoleniu staram się, w miarę możliwości, powtarzać zdobytą wiedzę i umiejętności w codziennej jeździe, czy na placyku między pachołkami. Oczywiście jazdy „na kolanku” nie wykorzystam nigdzie poza torem, ale zdobytą tam wiedzę o torze jazdy – wykorzystam na każdym zakręcie.

Jak to wszystko wpłynęło na Twoje umiejętności i pewność siebie?

Szkolenia z różnych aspektów jazdy (teren, tor, precyzyjna) wpłynęły bezpośrednio na moje poczucia bezpieczeństwa na motocyklu. Przez w zasadzie 2 lata szkoleń i treningów, moje umiejętności radzenia sobie z jednośladami drastycznie wzrosły! Nie boję się manewrować między samochodami, górskie serpentyny już mnie nie przerażają, a deszcz, zła pogoda, czy kiepska nawierzchnia – nie stanowią już wyzwania.

Poznając granice motocykla i swoich umiejętności (i wielokrotnie je przekraczając), w warunkach szkoleniowo-treningowych, stałam się bezpieczniejsza i pewniejsza podczas codziennej jazdy. Mój instruktor jazdy zawsze mawiał, żeby jeździć na 70% swoich umiejętności (z czym się w zupełności zgadzam), ale czasem trzeba poznać, gdzie jest to 100% i gdzie jest margines bezpieczeństwa – a do tego miejscem z pewnością nie jest ulica.  

Zobacz także: Asia Aisha – oto podróżniczka motocyklowa i zawodniczka motogymkhany. Pokazuje, na co ją stać!

Jak obecnie lubisz spędzać czas na motocyklu? Co Ci sprawia przyjemność, co jest wyzwaniem?

Od dwóch lat najwięcej czasu spędzam między pachołkami. W październiku 2021 poznałam Miłosza Bujakowskiego i rozpoczęłam wspólnie z nim treningi motogymkhany. W maju 2022 Miłosz namówił mnie na start w zawodach, a później to już było z górki…. Latem dołączył do nas Maciek i w trójkę reaktywowaliśmy MotoGymkhanę Poznań, która na ostatnich zawodach w Gorzowie Wielkopolskim była  najliczniej reprezentowaną drużyną.  

Uwielbiam jazdę między pachołkami. Oczywistym jej aspektem jest poprawa czucia i opanowania motocykla, nie tylko swojego, ale generalnie. Pewnie wiele z dziewczyn słyszało teorię, że trzeba na motocyklu sięgać całą stopą do ziemi – bujda! Ja nie mam teraz problemu, żeby wsiąść nawet na duży motocykl, gdzie dyndam nóżkami 20 cm nad ziemią z każdej strony (śmiech). No i nauczyłam się też podnosić sama motocykl… wielokrotnie (śmiech).

Beata Aniola

Beata Aniola

Mówisz o gymkhanie z takim entuzjazmem – chyba wpadłaś w tę pasję po uszy?

Oj tak! Gymkhana bardzo wciąga, samo to „pachołkowanie” pozwala mi się też skupić na technice jazdy i jak przy każdym treningu – odciąć od codziennych zmartwień. Pamiętam, jak kiedyś coś mnie zdenerwowało, więc pojechałam pokręcić się chwilę między pachołkami… w efekcie spędziłam tam dwie godziny, jeżdżąc bez przerwy ósemkę (śmiech).

Ale gymkhana to przede wszystkim ludzie! Tak niesamowitej atmosfery, jaka panuje na treningach i zawodach, nie ma chyba nigdzie! Zawodnicy pomagają sobie wzajemnie, np. przekazując wskazówki, jak pojechać szybciej (nawet swoim bezpośrednim rywalom), czy co ulepszyć w sprzęcie. Zdarza się też, że jeden zawodnik użycza innemu swój motocykl podczas zawodów! Sama rywalizacja podczas zawodów to w sumie kilkanaście minut jazdy, ale czas miedzy startami pełen jest pozytywnej atmosfery, śmiechu i ciętych komentarzy z przymrużeniem oka (śmiech).

Twój team na zawodach jest niezawodny?

Moja drużyna: Miłosz i Maciek – dają mi niesamowite wsparcie, zarówno techniczne, jak i mentalne. Bez ich pomocy nigdy nie osiągnęłabym tak pozytywnych wyników!

Miłosz, jako najbardziej z nas doświadczony, zawsze służy pomocą i wskazówkami. Jest swego rodzaju trenerem-przyjacielem i nawet jeśli nie zna odpowiedzi na moje pytania, to szukamy wspólnie rozwiązań, i nigdy nie zostawił mnie bez choćby próby pomocy w rozwiązaniu problemu. Maciek to nasz „Dyrektor Techniczny”, posiadający niesamowitą wiedzę o motocyklach i wielokrotnie ratujący mnie i mój motocykl (np. zmieniając klocki hamulcowe podczas zawodów). Ale dzięki Maćkowi też jeżdżę szybciej, bo od dnia, w którym pojawił się w naszej drużynie – rywalizujemy ze sobą. Raz on mnie wyprzedza na jakiejś figurze, innym razem ja jego i tak się cały czas wzajemnie gonimy (śmiech).

Beata Aniola

Beata Aniola

Wspomniałaś o motocyklu KTM na bezdroża, a na jakim ćwiczysz gymkhanę?

Jeżdżę motocyklem Yamaha Mt-07, czerwonym! Bo wiadomo, że czerwony jest najszybszy (śmiech). Po 125-tce, to był mój pierwszy, „poważny” motocykl. Dla mnie jest to model (prawie) idealny – lekki, zwinny i dużo potrafi, jak mu się nie przeszkadza (śmiech). Jeżdżę nim na co dzień po mieście, ćwiczę na pachołkach, dłuższe trasy też się zdarzają i wypady na tor, a nawet daje radę… w terenie! W ubiegłym roku, podczas imprezy integracyjnej na Podlasiu, przejechałam na moim MT-ku (na szosowych oponach) trasę adventure, gdzie nawet typowe motocykle ADV miały problemy.

Czy do startów w zawodach gymkhany jakoś motocykl przygotowałaś? Ma jakieś modyfikacje? Co jest dozwolone i może pomóc w „urywaniu sekund”?

Mój motocykl ma stosunkowo niewielkie modyfikacje. Przez pierwszy rok nie miał żadnych, poza dobrą klatką. Zimą dołożyłam risery (podwyższenie) kierownicy, zmieniłam delikatnie przełożenia: -1 i +2. Doszła zrywka, która jest wymagana przy podnoszeniu obrotów, żeby podczas gleby motocykl nie wstał i nie pojechał dalej bez jeźdźca (śmiech). Dodatkowo stalowy oplot i odpromienniki tylnego hamulca, bo póki co jestem mistrzem jego zajeżdżania – klocki starczają na 2 tygodnie i nawet zacisk udało mi się ugotować… Teraz czeka mnie jeszcze zmiana zawieszenia, bo moje padło i od czerwca jeżdżę w zasadzie bez tylnego zawieszenia. 

Beata Aniola

Beata Aniola

W ramach podsumowania – jakie motocyklowe marzenia już udało Ci się zrealizować?

Już sama jazda na motocyklu – to spełnienie mojego marzenia. To poczucie wolności i niezależności, ten „wiatr we włosach”… (śmiech). Teraz bardziej skupiam się na celach, a  niedawno udało mi się spełnić dwa, ważne dla mnie, gymkhanowe cele.

Pierwszy to przejechanie figury RotacjeGP w czasie poniżej 25 sekund. Jest to figura, gdzie 2 pachołki oddalone są o 12 m od siebie i dookoła każdego z nich trzeba dwukrotnie wykonać obrót, co najmniej 360 stopni. Zadnie to Miłosz postawił przed nami w październiku 2022. Prawie rok treningów (zwątpień i wkurzania się) – zajęło mi osiągnięcie tego wyniku.

Drugie to tak zwane „marzenie gymkhanera”, czyli pojechanie GP8 w czasie poniżej 30 sekund. GP 8 to najbardziej popularna figura w gymkhanie i to ona pozwala na porównywanie umiejętności jeźdźców z całego świata. Na podstawie GP8 ustala się kolejność startu zawodników, zarówno podczas zawodów lokalnych, jak i międzynarodowych. A polega ona na przejechaniu 5 ósemek, gdzie pachołki są ustawione w odległości 12m od siebie. Obecnie rekord świata należy do Japończyka i wynosi poniżej 25 sekund.

To jakie marzenia i cele są jeszcze „w drodze”?

Do pełni szczęścia to potrzebowałabym jeszcze ze 2-3 motocykle, ale tu jeszcze trzeba by mieć dostatecznie dużo czasu, żeby nimi jeździć. No i nie mogę pominąć najważniejszego celu – wejście do grupy PRO na zawodach gymkhany. Chciałabym bezsprzecznie zostać najszybszą kobietą polskiej gymkhany i zbliżyć się umiejętnościami do europejskiej czołówki, z którą miałam okazję rywalizować, podczas tegorocznych Mistrzostw Europy.

 
Facebook: https://www.facebook.com/aniola.beata/
YouTube: https://www.youtube.com/@beataanioa9502/videos

Facebook MotoGymkhana Poznań: https://www.facebook.com/MotogymkhanaPoznan

Source: Beata Anioła, czyli „Kręcioła” #999 na motogymkhanie

Niedźwiedzie w Rumunii zagrożeniem dla turystów! Bezmyślne zachowanie kierowców aut i motocykli powodem bezkarnego zabijania niedźwiedzi w 2023 roku?

Spis treści

Niedźwiedzie w Rumunii stały się poważnym problemem. Po pierwsze ich populacja jest bardzo liczna, kilka razy większa niż w innych krajach Unii Europejskiej.

Po drugie, zaburzona została relacja między niektórymi niedźwiedziami i ludźmi. Niedźwiedzie w Rumunii stały się turystyczną atrakcją i praktycznie wizytówką trasy Transfogaraskiej. Turyści chcą mieć z nimi zdjęcia, filmy i co gorsze – także je karmić, co jest w Rumunii objęte karą grzywny, jednak nie jest to wystarczająco skutecznie egzekwowane.

Niedźwiedzie w Rumunii – liczby i zachowanie

Z najnowszych danych Ministerstwa Środowiska wynika, że ​​w Rumunii żyje od 7400 do 8500 okazów niedźwiedzia brunatnego. Oznacza to, że na każde 10 kilometrów kwadratowych przypada co najmniej 1 niedźwiedź.

Niedźwiedzie brunatne nie są agresywne w stosunku do ludzi i zazwyczaj uciekają, aby uniknąć kontaktu z człowiekiem. Zdaniem naukowców jedyną naprawdę niebezpieczną sytuacją jest ta, w której niedźwiedź brunatny zostanie zraniony lub osaczony. Jednak coraz większa zależność niedźwiedzi od pokarmu dostarczanego przez człowieka i przyzwyczajenie do widoku człowieka z bliska może te relacje mocno zaburzyć.

Dokarmianie niedźwiedzi – skutki

W pogoni za ekscytującym zdjęciem czy nagraniem, ludzie sami przekraczają granice, podchodząc bardzo blisko do niedźwiedzi i karmiąc je z ręki. W internecie jest sporo filmów na ten temat. Turyści, dzieci, motocykliści dokarmiają niedźwiedzie, a one pozwalają sobie na coraz więcej, gdy nie otrzymają wystarczającej ilości jedzenia – np. wywracają motocykl (chcąc się dostać do sakw na nim), czy łapą próbują same wyrwać jedzenie z rąk turysty.

Do nieszczęścia już tylko krok. Niedźwiedź brunatny, pomimo swojego ociężałego wyglądu, reaguje zaskakująco szybko i może powalić człowieka jednym ruchem łapy. Ma świetny węch i potrafi dostać się nawet do wnętrza samochodu, gdy wyczuje, że jest w nim jedzenie. Osiąga prędkość 50 km/h i potrafi przemierzyć nawet 150 km dziennie.

Niedźwiedzie w Rumunii - czy przez turystów będą zabijane Fot. Fermoar.ro on Unsplash Free

Niedźwiedzie w Rumunii – czy przez turystów będą zabijane Fot. Fermoar.ro on Unsplash Free

Działaczka na rzecz ochrony lasów i przyrody na łamach umblulela.ro wyjaśnia, dlaczego niedźwiedzie coraz częściej pojawiają się w pobliżu ludzi. Adriana Benedek twierdzi, że w Rumunii lasów jest wystarczająco dużo, ale niedźwiedzi jest za dużo. W niczym nie pomaga też fakt, że turyści dokarmiają zwierzęta na poboczu drogi.

Niedźwiedzie to nie owce, kozy, krowy ani inne zwierzęta, które mogą wchodzić w interakcje z ludźmi bez konsekwencji. A powód pogorszenia sytuacji jest prosty – pojawienie się niedźwiedzi na śmietnikach stało się atrakcją turystyczną. Najwyższy czas, aby to wszystko się skończyło – stwierdziła aktywistka.

Trasa Transfogaraska motocyklem i samochodem vs niedźwiedzie

Zapytaliśmy Martynę, motocyklistkę z Projekt Rumunia o opinię na temat problemu z niedźwiedziami w Rumunii.

Niemal co sezon jeżdżę Trasą Transfogaraską i widzę, że z roku na rok problem z niedźwiedziami w tym rejonie robi się coraz poważniejszy. Niedźwiedzice z młodymi chodzą swobodnie po ulicy albo siedzą na poboczu. W sierpniu 2023 r. naliczyłam kilkanaście sztuk w czasie jednego przejazdu. Niestety turyści rzucają im jedzenie, co jest niezwykle szkodliwym i nieodpowiedzialnym zachowaniem. Ostatnio z samochodu przede mną przez otwarte okno dziecko wystawiało rączki w kierunku siedzącego obok niedźwiedzia, a ktoś inny mocno się wychylał, żeby jak najbliżej zrobić zdjęcie telefonem. Z kilku pojazdów, ku uciesze rzucających, poleciały bułki. To ma ogromne konsekwencje i musimy mieć tego świadomość.

Biorąc pod uwagę takie okoliczności, już dawno, moim zdaniem, powinny się przy trasie pojawić odpowiednie tablice informacyjne, coś więcej niż „Uwaga, niedźwiedź!”. Przydałaby się też odpowiednia kampania społeczna. Poza tym, ile osób tak naprawdę dostaje tam mandat? Bo kara finansowa może i jest w górnej granicy względnie surowa, ale nie od dziś wiadomo, że to raczej jej nieuchronność bardziej wpływa na ludzką wyobraźnię. Na te kwestie jednak nie mamy wpływu.

Jest za to coś, co możemy zrobić tu i teraz: przede wszystkim zacząć od siebie – nie dokarmiać dzikich zwierząt, nie zatrzymywać się przy niedźwiedziach i nie publikować takich materiałów w sieci. Ale też nie wspierać tego rodzaju publikacji klikaniem „Lubię to”. Warto edukować otoczenie, że pewne zachowania są niewłaściwe. Jeśli każdy z nas uświadomi choć jedną osobę, to małymi krokami wspólnie poczynimy coraz większe postępy – podsumowuje Martyna.

Zobacz także: Projekt Rumunia – inspiracja do podróży od Martyny

Niedźwiedzie w Rumunii – co zrobią władze?

Z roku na rok liczba niedźwiedzi przy drodze, które czekają na dokarmienie, rośnie. Zwiększyła się też liczba niedźwiedzi odważnie zapuszczających się na tereny miejscowości w poszukiwaniu łatwo dostępnego pokarmu. Rumuni stale zgłaszają obecność niedźwiedzi w miejscowościach, na drogach publicznych, ich wejścia na podwórza, tarasy i do domów. Apelują do władz o reakcję, jednak ciężko jest znaleźć z tej sytuacji optymalne rozwiązanie problemu.

W Rumunii działa również system RO-ALERT, który rozsyła ostrzeżenia na telefony znajdujące się w zasięgu danej stacji bazowej (BTS). Operator systemu wybiera na mapie obszar powiadamiania i jeśli mamy telefon kompatybilny z tą technologią lub odpowiednio skonfigurowany, otrzymamy komunikat „Atenție urs!” Są to alerty bardzo charakterystyczne – telefon może wtedy wibrować i wydawać bardzo głośny, irytujący dźwięk. W przestrzeni publicznej również nie brakuje komunikatów, np. o strefie „uczęszczanej” przez niedźwiedzie.” – czytamy na stronie Projekt Rumunia Martyny.

W ciągu pierwszych 5 miesięcy roku rozesłało na terenie całego kraju prawie 900 komunikatów Ro-Alert sygnalizujących obecność niedźwiedzi na terenach zamieszkałych. Nie jest to jednak wystarczające działanie ze strony władz.

W czerwcu tego roku Komisja Ochrony Pomników Przyrody Akademii Rumuńskiej otrzymała z Ministerstwa Środowiska, Wód i Lasów pismo w sprawie wniosku o wydanie opinii interwencji wobec działań niedźwiedzia brunatnego oraz projekt zarządzenia o uboju 426 niedźwiedzi brunatnych w celach zapobiegawczych i 55 w celach interwencyjnych.

Komisja wspomniała, że ​​zatwierdzenie zabicia 500 niedźwiedzi zostanie wydane jedynie „w interesie zdrowia i bezpieczeństwa ludności oraz w celu zapobieżenia znaczącym szkodom, mając zawsze na uwadze celowość zachowania rodzimej różnorodności biologicznej poprzez przestrzeganie ustawodawstwo rumuńskie i wspólnotowe”. Zasadniczo Akademia Rumuńska nie jest przekonana, czy w tej chwili zabijanie zwierząt jest konieczne, dopóki władze lokalne w wielu miejscowościach nie zrobiły tego, co do nich należało, a zabicie setek zwierząt należy uznać za ostateczny, desperacki krok. 

Zabijanie niedźwiedzi w Rumunii a aktywiści

Działaczka na rzecz ochrony lasów i przyrody jest innego zdania.

Choć dla niektórych może to brzmieć brzydko i okrutnie, równowaga w przyrodzie oznacza także odpowiedzialne polowanie, tak jak to miało miejsce od początków ludzkości. Brak kontroli nad populacją dzikich zwierząt może oznaczać znacznie poważniejsze zachwianie równowagi niż poświęcenie kilkuset osobników i wyhodowanie jednego naturalnego – ponieważ, powtarzam, człowiek poluje na zwierzęta od zarania dziejów, jest to działanie naturalne. Teraz, gdy wybraliśmy przemysł zamiast łowiectwa lub polowań na trofea, nie oznacza to, że dzikie zwierzęta, na które kiedyś polowano, rozmnażają się, zachowując optymalną liczbę osobników. Dlatego biolodzy i osoby bardzo zaniepokojone sytuacją fauny Karpat od kilku lat powtarzają, że liczebność niedźwiedzi w Rumunii jest 3 razy większa od naturalnej. A konsekwencje zaczynają być coraz bardziej widoczne”– zwraca uwagę Adriana Benedek.

Są też odmienne głosy ekspertów ds. ochrony środowiska, którzy twierdzą, że strzelanie do niedźwiedzi nie jest najlepszym rozwiązaniem problemu. Cristian-Remus Papp, specjalista WWF proponuje uważne monitorowanie i oznaczanie niebezpiecznych osobników. A europarlamentarzyści i ekolodzy Unii Europejskiej zwrócili się do rządu rumuńskiego z prośbą o zainwestowanie w zebranie wiarygodnych danych i przyjęcie polityki, opartej na badaniach naukowych, w miejsce strategii zarządzania poprzez odstrzał, oparty na niewystarczających dowodach. Nie wiadomo jeszcze, kiedy i jak ten spór o niedźwiedzie zostanie rozwiązany.

Źródło: Euronews.ro, bzb.ro, fanatik.ro, projektrumunia.pl, hsi.org

Source: Niedźwiedzie w Rumunii zagrożeniem dla turystów! Bezmyślne zachowanie kierowców aut i motocykli powodem bezkarnego zabijania niedźwiedzi w 2023 roku?

Słowenia na motocyklu – top 10 miejsca i trasy (video)

Słowenia to niewielkie państwo Europy, przez które zwykle przejeżdżamy przy okazji wakacyjnych wypadów do Chorwacji i Włoch. Kraj ten oferuje jednak wiele atrakcji, a Triglawski Park Narodowy, który niemal w całości leży na obszarze Alp Julijskich, gwarantuje niezapomniane trasy motocyklowe i krajobrazy. Dlatego Słowenia na motocyklu to jest świetny pomysł!

Słowenię zamieszkuje tylko ok. 2 mln mieszkańców, a język słoweński jest jednym z trudniejszych do nauki języków i posiada wiele dialektów. To jedno z najbardziej zielonych państw na świecie, bo prawie połowę kraju porastają lasy. Do tego 90% powierzchni kraju leży na wysokości ponad 300 m n.p.m., a Triglav to najwyższy szczyt Słowenii, który ma 2864 m n.p.m.. Słowenia słynie także ze zjawisk krasowych – szacuje się, że w południowo-zachodniej części kraju znajduje się ok. 7000 tys. jaskiń!

Zobacz także: Wakacje 2023 – przepisy drogowe w różnych krajach. O czym warto pamiętać?

Spis treści

Słowenia na motocyklu – top 10 miejsca i trasy

Słowenia na motocyklu – miejsca:

Jaskinia Postojna i Jaskinie Szkocjańskie

Na terenie Słowenii odkryto wiele jaskiń, a Postojna i Jaksinie Szkocjańskie należą do tych najpopularniejszych. Mają one zupełnie inny charakter. Zwiedzanie jaskini Postojna rozpoczyna się od jazdy kolejką, a potem pieszo można z bliska podziwiać różnorodność nacieków i form jaskiniowych. Po drodze można zgłębiać wiedzę, dzięki audio-przewodnikowi po polsku.

Jaskinie Szkocjańskie są bliżej sił natury (i płynącej tam rzeki), przestrzenne i lekko mroczne – nie bez powodu znajdują się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Nie można tam robić pamiątkowych zdjęć.

Zamek Predjamski

Zamek Predjamski to największy zamek jaskiniowy na świecie – wpisany do księgi rekordów Guinnessa. Jego ściany łączą się ze ścianami jaskini, a odnowione pomieszczenia zamku i jego wyposażenie ukazują, jak żyli, walczyli i pracowali jego mieszkańcy. Za zamkiem są 4 poziomy jaskiń, a jeden z nich, tzw. korytarz Erazma jest dostępny dla zwiedzających. Zamek można zwiedzać z polskim audio-przewodnikiem i poznać min. ciekawą historię Erazma, hrabiego i rozbójnika.

Jezioro Bled

Jezioro Bled to najsłynniejsze jezioro Słowenii z charakterystyczną wysepką na środku (Blejski Otok). Woda jest w nim krystalicznie czysta i ciepła, dzięki aktywnym źródłom termalnym. Na wyspie stoi kościółek Maryi Wspomożycielki, a prowadzi do niego 99 kamiennych schodów. Turystów przyciąga tam też bardzo popularny dzwon życzeń. Na wysokiej skale, nad północnym brzegiem jeziora Bled, stoi najstarszy zamek Słowenii – Blejski Grad, gdzie obecnie mieści się muzeum.

Jezioro Bohinjskie

Jezioro Bohinjskie to największy i najgłębszy stały zbiornik wodny w Słowenii w dolinie polodowcowej. Woda jest w nim turkusowa i czysta, a okolica zachęca do pieszych wędrówek. W miejscowości Ukanc jest start kolejki gondolowej na szczyt Vogel, ze wspaniałą panoramą na alpejskie szczyty i jezioro.

Wybrzeże – Piran, Koper, Isola

Słowenia ma 46 kilometrów wybrzeża i warto tam zajrzeć do uroczych miasteczek: Piran, Koper i Isola (takie słoweńskie trójmiasto). Każde z nich ma inną historię, przez co też nieco inną charakterystykę i zabudowę.

Lublana

Lublana to stolica Słowenii, która zachowała ślady 4000 lat swojej historii. Warto poświęcić chociaż jeden dzień na zwiedzenie tego miasta, a ułatwia to karta turysty, dzięki której można poznać 20 zabytków, jeździć komunikacją i kolejką linową, zwiedzać z przewodnikiem, popłynąć statkiem, pojechać rowerem, zobaczyć muzea i zoo – a to wszystko w cenie 36 euro/24h. Szczegóły: www.visitljubljana.com

Słowenia na motocyklu – trasy

Przełęcz Vrsic

Przełęcz Vrsic to najwyższa, przejezdna przełęcz w Alpach Julijskich, która łączy turystyczne miejscowości Kranjska Gora na północy z Trenta na południu. To dokładnie 24 zakręty od strony północnej i 26 od strony południowej. Część z tych zakrętów ma swoje szczyty pokryte kostką, co dla motocyklistów może być lekkim dyskomfortem. Jednak przepiękne widoki na Alpy gwarantowane!

Mangartska Droga

Mangartska Droga to ekscytująca trasa ok. 12 kilometrów w jedna stronę, gdzie pokonamy 980 m przewyższenia, 5 tuneli w skale i sporą ilość zakrętów, także takich nad przepaściami. Wjazd na trasę jest odpłatny ok. 10 euro, a droga bywa przejezdna w całości jedynie w letnie miesiące.

Dolina Soczy

Przez piękną dolinę prowadzi droga, która wije się wzdłuż koryta rzeki Socza. Rzeka ta ma wyjątkowy, turkusowy kolor na całej długości, który zawdzięcza podłożu ze skał wapiennych i marglu. Ma ok 26 zakrętów i obfituje w malownicze krajobrazy. Po drodze można zatrzymać się przy wodospadach, jeziorze, czy wąwozie Tolmin.

Dolina Logarska

Dolina Logarska to krajobrazowy park w Alpach Kamnicko-Sawińskich, do którego jest płatny wjazd (7 euro). Droga jest częściowo zalesiona, ale też obfituje w górskie krajobrazy. Nie tyle ma walory dla motocyklistów, co dla wielbicieli cudów natury, warto więc wziąć ze sobą buty na zmianę i dać się ponieść nogom. Z ostatniego parkingu, pieszo można się udać na 90 metrowy wodospad Rinka z punktem widokowym Orle Gniazdo, a w okolicy są jeszcze 3 inne wodospady.

Solcava Panoramic Road

Solcava Panoramica to najbardziej znana panoramiczna droga Słowenii, wśród pięknych widoków na okoliczne szczyty górskie i doliny. Droga zaczyna się od miasteczka Solcava i ciągnie się ponad trzema dolinami przez około 20 km.

Więcej o Słowenii: https://www.visitslovenia.pl

Source: Słowenia na motocyklu – top 10 miejsca i trasy (video)

Olejarki do łańcucha motocyklowego – rodzaje, instrukcje, ceny 2023

Łańcuch motocyklowy wymaga regularnego smarowania – standardowo po przejechaniu 300-500 kilometrów, jednak wszystko zależy od warunków jazdy (np. przy deszczu czy kurzu zdecydowanie częściej). Wskazane jest przykładanie się do tej czynności i pamiętanie o niej, żeby napęd motocykla sprawnie i długo funkcjonował.

Olejarki do łańcucha motocyklowego to bardzo pożyteczny wynalazek, bo po pierwsze same smarują łańcuch w czasie jazdy i nie trzeba już o tym pamiętać, a po drugie sprawiają, że napęd zużywa się nawet dwukrotnie wolniej. Olej jest precyzyjnie dawkowany na łańcuch, a jego ilość można regulować w zależności od potrzeb oraz warunków jazdy.

Olejarki do łańcucha motocyklowego mogą być hydrauliczne, elektroniczne, a nawet mogą się łączyć z telefonem. Najbardziej znaną marką produkującą olejarki do łańcuchów jest Scottoiler, ale na polskim rynku jest już kilka interesujących ofert olejarek produkcji polskiej i je opiszemy na początek. Osobom z techniczną smykałką proponujemy samodzielne wykonanie olejarki, która będzie jednocześnie najtańszą propozycją tego zestawienia.

Spis treści

Olejarki do łańcucha motocyklowego – rodzaje, instrukcje, ceny 2023

polskie olejarki do łancucha motocyklowego

polskie olejarki do łańcucha motocyklowego

Automatyczna olejarka łańcucha motocyklowego PPMotoDevice v4.0 – 530 zł

Sklep:https://papciakpiotr.wixsite.com/ppmotodevice/kopia-automatyczna-olejarka-lancuch-1

Polska, automatyczna olejarka do łańcucha z graficznym wyświetlaczem OLED, na którym są wyświetlane parametry pracy modułu. Dzięki pomiarom temperatury (powietrza i oleju), wilgotności, prędkości i przyspieszenia – urządzenie samoczynnie wybiera sobie profil smarowania oraz odpowiedni tryb jazdy: miejski, pozamiejski, autostradowy i dynamiczny. Urządzenie podczas smarowania uwzględnia gęstość i temperaturę oleju, posiada funkcję kalibracji i zostało wyposażone w aktywne pomiary napięcia w instalacji elektrycznej motocykla.

Automatyczna olejarka Q-Man Oiler – 748,80 zł oraz wersja Premium Android – 890 zł

Sklep: https://q-man.pl/opis2.html

Q-Man Oiler to w pełni elektroniczny system smarowania łańcucha. Zastosowany w niej podajnik to pompka membranowa, która bez względu na gęstość substancji smarującej i temperaturę – podaje tą samą ilość oleju. Za wykrycie ruchu motocykla odpowiada czujnik ruchu koła, a dawka oleju jest adekwatna do przebytej przez motocykl drogi. Wielofunkcyjny włącznik umożliwia zmiany parametrów, a sterownik może działać także w trybie czasowym. Wersja Premium pozwala na połączenie z systemem Android na telefonie, co sprawia, że łatwiej i dokładniej można zarządzać urządzeniem oraz odczytywać parametry jazdy i dane z motocykla.

Olejarka do łańcucha Wilku – 460 zł

Sklep: http://www.wilkuj.cba.pl/opis-urz-dzenia.html

To polskie urządzenie ze sterowaniem elektronicznym i czujnikiem temperatury do grawitacyjnego smarowania łańcucha motocyklowego. Ze zbiornika przez elektrozawór oraz dyszę olej spływa na tylną zębatkę motocykla. Sercem układu jest centralka sterująca pracą elektrozaworu, która to odmierza kolejne dawki oleju. Tryby pracy to: jazda miejska, pozamiejska, autostradowa, w deszczu i w terenie.

systemy smarujące łańcuch Scottoiler

systemy smarujące łańcuch Scottoiler

Scottoiler eSystem  od 1480 zł

Scottoiler eSystem to elektroniczna olejarka z wyświetlaczem, która jest łatwa w instalacji, nieskomplikowana w obsłudze i można ją zamontować w prawie każdym modelu motocykla.

Kable podłącza się do bieguna plusowego i minusowego akumulatora oraz do zbiornika z pompką, a urządzenie mocuje się do motocykla. Zewnętrzny wyświetlacz oferuje wiele opcji ustawień i informacji, można zmieniać jego ustawienia nawet podczas jazdy. System wykrywa, czy silnik motocykla jest włączony, a akcelerometr rejestruje ruch i dopiero wtedy system smarowania się włącza.

Scottoiler xSystem od 1200 zł

Scottoiler xSystem zasilany jest bezpośrednio z akumulatora i aktywowany zostaje przez czujnik ruchu (akcelerometr trójosiowy). Umożliwia to automatyczną kontrolę start-stop i smarowanie tylko podczas jazdy motocykla. Po zakończeniu jazdy xSystem automatycznie przechodzi w tryb uśpienia, aby chronić akumulator przed rozładowaniem. Natężenie przepływu oleju można regulować za pomocą przycisku, umieszczonego bezpośrednio na pojemniku.

Scottoiler vSystem od 499 zł lub Scottoiler Essentials Micro vSystem od 440 (z mniejszym zbiornikiem 35 ml i bez oleju w zestawie)

Scottoiler vSystem jest zasilany poprzez podciśnienie panujące w kolektorze dolotowym silnika – olej przepływa grawitacyjnie i smaruje łańcuch tylko w czasie pracy silnika. Ilość podawanego oleju regulowana jest ręcznie, zależnie od potrzeb użytkownika.

Olejarki do łańcucha motocyklowego – jak samodzielnie złożyć? (koszt ok. 200 zł)

Zobacz także: Gadżety motocyklowe, które uratują cię w trasie – TOP 10

Source: Olejarki do łańcucha motocyklowego – rodzaje, instrukcje, ceny 2023

Jak się ubrać na motocykl w upały? 6 chłodzących materiałów na upały dla motocyklistów

Wydaje się to dziwne, że na upały warto się ubrać… Jak się ubrać na motocykl w upały? Odpowiednio!

Głównym zadaniem odzieży motocyklowej jest ochrona ciała w razie upadku czy wypadku, jednak podczas upałów powinna ona spełniać także zadania termoregulacyjne, aby jazda w wysokich temperaturach nie groziła przegrzaniem i odwodnieniem. Tutaj z pomocą producentom odzieży przyszła technologia i różne włókna o właściwościach chłodzących. Podczas upału czasem lepiej jest się ubrać, niż porozbierać.

Spis treści

Zobacz także: Jazda motocyklem w upalne dni – jak się chłodzić i nawadniać, kiedy się zatrzymać?

Jak się ubrać na motocykl w upały?

Materiały na upały dla motocyklistów:

Mesh, Steel Mesh

Ta przewiewna tkanina jest wykorzystywana min. w formie wstawek w turystycznych zestawach odzieży motocyklowej, butach i kamizelkach. To materiał o strukturze siateczkowej, która pozwala na swobodniejszą cyrkulację powietrza, niż przy innych materiałach o bardziej zwartej strukturze. Materiał jest lekki, szybko schnie i w zależności od składu ma różną wytrzymałość. Przy odzieży motocyklowej zwykle mesh łączy się z innymi, bardziej wytrzymałymi i odpornymi na tarcie materiałami.

Merino

Przędza merino jest wykorzystywana min. w: bieliźnie termoaktywnej, kominiarkach, skarpetkach, bokserkach, figach. Wbrew dość powszechnej opinii, odzież z wełny merino nie jest typowo zimowa, ponieważ ma właściwości termoregulacyjne. Zimą będzie dogrzewać, a latem chłodzić, więc jest to odzież uniwersalna, na każdą porę roku. Przędza merino jest naturalna (z wełny owiec), lekka i ultramiękka. Świetnie odprowadza wilgoć z powierzchni skóry, gwarantuje przewiewność i co ważne – nie pochłania zapachów i nie pozwala na rozwijanie się bakterii, przez co zachowuje świeżość, nawet długo noszona w upale.

Coolmax

Włókno chłodzące coolmax jest wykorzystywane min. w tworzeniu bielizny termoaktywnej na lato, koszulek, czy skarpet. W swojej budowie ma specjalne kanaliki, które odprowadzają wilgoć z ciała na powierzchnię tkaniny, gdzie szybko może odparować. Technologia COOLMAX® to syntetyczne lub sztuczne włókno poliestrowe, które jest wytwarzane z zasobów pochodzących z recyklingu, takich jak butelki PET lub w 100% z odpadów tekstylnych. Odzież termoaktywna coolmax pozwala na utrzymanie suchej skóry i nie wchłania zapachów. Jej dodatkowym atutem jest to, że ułatwia zdjęcie kombinezonu motocyklowego.

Więcej: https://www.lycra.com/en/coolmax-business

Nilit Breeze

Włókna chłodzące Breeze są wykorzystywane min. w tworzeniu bielizny termoaktywnej dla motocyklistów na lato, czy koszulek. To modyfikowane mikrowłókno poliamidowe o właściwościach chłodzących oraz wydajnościowych funkcjach wentylacyjnych, dzięki teksturowaniu przędzy i budowie z mikrokanalikami. Przędza jest miękka, elastyczna, chroni przed promieniowaniem UV i pomaga utrzymać komfortową temperaturę ciała. Używanie bielizny termoaktywnej pozwala na zachowanie higieny nawet podczas długich wypraw motocyklowych.

Więcej: https://www.nilit.com/fiber/cooling/sensil-breeze/

HyperKewl

Hyperkewl to chłonny materiał wykorzystywany min. w kamizelkach chłodzących. Ma on możliwość chłodzenia ewaporacyjnego – przez szybkie wchłanianie wody i jej magazynowanie. Tkanina z chłodzeniem ewaporacyjnym sprawia, że użytkownik odczuwa temperaturę niższą nawet o 10 st. Celsjusza od temperatury otoczenia, w zależności od przepływu powietrza i jego wilgotności . Wystarczy namoczyć materiał w wodzie przez 1-2 minuty, delikatnie wycisnąć i już można cieszyć się efektem chłodzenia przez 5 do 10 godzin.

Kamizelka chłodząca na motocykl z materiałem Hyperkewl

Inne systemy chłodzenia, wykorzystywane w odzieży motocyklowej

Kamizelki Cooling Vest mają trzywarstwową budowę i specjalne kanaliki, które można napełnić zimną wodą w celu chłodzenia ciała. Takie rozwiązanie jest z pewnością warte uwagi w przypadku wyjazdów tam, gdzie upały są znaczne.


Source: Jak się ubrać na motocykl w upały? 6 chłodzących materiałów na upały dla motocyklistów

10 głupot, jakie może usłyszeć motocyklistka

Oto 10 tekstów, z jakimi najczęściej spotykają się motocyklistki w trakcie postojów:

  1. „Motocyklistka to dawca organów”

To najbardziej zakorzeniony tekst, który ma dopiec motocyklistom. Są różne riposty, od tych z odrobiną czarnego humoru w tle: „a myślisz, że po wypadku to jakiś organ się uchowa?”, przez uświadamiające: „oddawanie organów jest pożyteczne, ja pożyję motocyklową pasją, a  potem ktoś pożyje”, po te optymistyczne: „ja narządów nie oddaję i mam zamiar z nich długo korzystać”.

  1. „Motocykliści dzielą się na tych, co już leżeli i tych, co leżeć będą”

Po takim tekście najlepiej zmienić temat: „lubię leżeć, a najbardziej w łóżku”, bo po uprawiać czarnowidztwo, samospełniająca się przepowiednię i tej gleby wyczekiwać? Wielu motocyklistów jeździ bez wypadków, a na lęki najlepsze jest doskonalenie techniki jazdy.

  1. „Idzie wiosna, będą warzywa”

To akurat prawda i może warto ten tekst potraktować dosłownie. Zupa jarzynowa i nowalijki są całkiem spoko. A „buraki są dostępne cały czas” i w dodatku dzielą się z nami swoimi „mądrościami”.

  1. Nie boi się Pani? Mój kolega/sąsiad/znajomy miał wypadek na motocyklu i nie przeżył”

Najlepiej pozostawić bez komentarza, bo to przykra sytuacja i wymagająca delikatnego postępowania. Życie nie jest nam dane na zawsze i każdy powinien być tego świadomy. Ale jest też warte przeżycia go w pełni, a nie w poczuciu ciągłej asekuracji. Budowanie lęków i ciągłe analizowanie, że coś się może wydarzyć, nie pomoże nam w bezpiecznej jeździe. Wyciągajmy wnioski i róbmy wszystko, by do wypadku nie dopuścić.

 

  1.  „Ile to najwięcej pojedzie? Ile to ma koni? Ile to pali”

Przecież „dawca” musi mieć czym „pocisnąć”! O ile młodzi ludzie mają jakieś rozeznanie w parametrach motocykli, to pokolenie PRL-u nadal wspomina rakietę, jaką była przykładowo Jawa 350 i cokolwiek powiemy o parametrach naszego motocykla, długo nie będą mogli wyjść z podziwu. Sprawdzone teksty motocyklistek: „nie wiem ile pojedzie, bo przy 120 zamykam oczy”, „jedzie 50 przez miasto, a 90 poza”, „pali tyle, ile wleję”, „kiedyś koni miał 50, ale teraz to już dużo zdechło”.

  1. „Masz taki motocykl, a tak powoli jeździsz?”

To dalszy ciąg myślenia o nas, jak o „dawcach organów” i docinaniu osobom, które z tego schematu się wyłamują. Bo z jednej strony za dynamiczną jazdę motocykliści są piętnowani, a gdy jadą w miarę przepisowo, agresywnie nie wyprzedzają i stoją w korku, lub grzecznie w kolejce do świateł – to są wyśmiewani. To jak w końcu jest dobrze? I kto powiedział, że motocykl służy jedynie do zapier…?

 

  1. „Ile kosztował ten motocykl?”

Tu znów możemy trafić na kogoś zorientowanego, co myśli o zakupie tego modelu lub „znafcę”, któremu niezależnie jaką kwotę powiemy, to i tak złapie się za głowę – bo za tę kasę byłby już przecież całkiem niezły samochód! Jeżeli chcemy jednocześnie spławić „adoratora”, to można z przekąsem odpowiedzieć: „nie wiem, chłopak mi kupił”.

  1. „Nie za ciężki dla pani ten motocykl?”

No umówmy się – motocykle nie są lekkie, ale większość motocyklistek ma swoje sposoby, by z każdą, nawet wielką maszyną sobie poradzić. Nie takie przeszkody potrafimy pokonać! A komentarz? „Jak ruszę, to już się nie wywracam”!

  1. „Nie za zimno na motocykl?”

„Skoro jeżdżę to raczej nie?”, każdy jest inny i ma inną wytrzymałość termiczną, a kolosalne znaczenie w tym przypadku ma dobór odzieży i kasku. Postęp w produkcji specjalistycznej odzieży jest niesamowity i nie trzeba się już ubierać na cebulę, a na klatę władać gazetę. Sezon się właściwie nie kończy, to my w różnym czasie decydujemy, czy odstawiamy swój sprzęt na zimowanie.

  1. „Sama tak pani jeździ…”

To zwykle jest znak, że mamy „adoratora”, bo po pierwsze – nie wierzy w to co widzi, a po drugie – już robi wywiad, czy jest jakiś mężczyzna u boku motocyklistki. Tutaj wybór odpowiedzi wiąże się ze spławieniem delikwenta, bądź podkręceniem rozmowy – wedle uznania.

Tekst „Baby do garów” jest tak niskich lotów, że szkoda go komentować… dlatego nie zaistniał na naszej liście.

Drogie motocyklistki – czekamy w komentarzach pod tym artykułem na Wasze doświadczenia i sprawdzone riposty.

motocyklistka

Source: 10 głupot, jakie może usłyszeć motocyklistka

Karolina i Szymon z Life on Moto realizują marzenie z dzieciństwa

Karolina i Szymon z Life on Moto czują się spełnieni, gdy mogą poznawać świat na luzie, bez ram czasowych i ograniczeń. Jednak musieli przejechać tysiące kilometrów, żeby zrozumieć, jak chcą podróżować. Przez ten czas zmieniło się ich podejście do życia, hierarchia wartości i same podróże.

Obecnie realizują swój projekt „MotoHalik” przez dwie Ameryki: „Motocykl nauczył nas życia na nowo, a Tony – jego programy i książki, wyznaczyły kierunek i sposób, za którymi chcieliśmy podążać” – mówi Karolina „Cahirka”.

Karolina i Szymon z Life on Moto realizują marzenie z dzieciństwa

Obecnie macie pauzę w podróży swoich marzeń – opowiedz, jaka była geneza tego pomysłu?

Tony Halik powiedział kiedyś, że każdy urodził się pod jakąś gwiazdą, złą lub dobrą gwiazdą przeznaczenia. W jego przypadku była to gwiazda przygody, a w naszym chyba podobnie. I myślę, że przywołanie jego osoby na wstępie jest dobrym rozpoczęciem naszego wywiadu, bo to on zaszczepił w nas miłość do poznawania świata. 

Tony był bardzo barwną postacią, może dla niektórych to relikt poprzedniej epoki, ale my bardzo dobrze pamiętamy jego programy i do dzisiaj uwielbiamy powracać do jego książek. Jako dzieciaki, z zapartym tchem oglądaliśmy każdy nowy odcinek jego programu, snuliśmy marzenia, że tak jak on będziemy podróżować po świecie. Wiesz, takie dziecinne bajanie… Później przyszła szkoła, studia, praca, dom, wakacje raz w roku – normalne życie, jakiego każdy od nas oczekiwał. Nasze marzenia z dzieciństwa ukryliśmy gdzieś na dnie naszych serc, a codzienność przykryła je grubą warstwą. 

Dopiero podróże motocyklowe obudziły w nas te dzieci, które 20-30 lat temu z zapartym tchem śledziły każdy odcinek „Pieprzu i Wanilii”, a później biegając z kijami po okolicznych łąkach i lasach, udawały wielkich przywódców Indian i odkrywców. Można powiedzieć, że to motocykl nauczył nas życia na nowo, a Tony – jego programy i książki, wyznaczyły kierunek i sposób, za którymi chcieliśmy podążać.

I to tak całkiem dosłownie Tony Halik wyznaczył kierunek waszej podróży?

Nasz projekt „MotoHalik” był próbą odtworzenia podróży Halika, którą odbył, wraz ze swoją pierwszą żoną Pierette, w latach sześćdziesiątych i opisał w książkach „Jeep – moja wielka przygoda” oraz „180 tysięcy kilometrów przygody”. Chcieliśmy, tak jak on, wystartować w Argentynie, jednak nasze plany najpierw pokrzyżował Covid. Postanowiliśmy wtedy zmienić start z Argentyny na Meksyk. Mieliśmy w głowie plan awaryjny – gdyby pandemia uniemożliwiła nam swobodne podróżowanie po Ameryce Łacińskiej, to pojechalibyśmy w stronę USA.

Jednak później, będąc już na miejscu w Meksyku, nasze plany po prostu pozmieniało życie i cudowni ludzie, których poznaliśmy w drodze. Tak naprawdę zaczęliśmy wyznaczać swoją własną drogę i pisać własną historię… Oczywiście odwiedzamy miejsca, o których pisał Halik, ale ciężko już potwierdzić, że podążamy dokładnie jego śladem.

Karolina i Szymon z Life on Moto

Karolina i Szymon z Life on Moto

Ile czasu zajęło wam wprowadzenie tego planu w życie?

Można powiedzieć, że zajęło nam to około 4 lat – od myśli, która w nas zakiełkowała, po postawienie nogi na kontynencie amerykańskim. W tym czasie wywróciliśmy nasze życie zupełnie, rzuciliśmy dotychczasowe prace i wyjechaliśmy na ponad 3 lata na Islandię. Planowaliśmy mniej, ale w międzyczasie wybuchła epidemia i musieliśmy przełożyć naszą podróż. Przez ten czas udało nam się zgromadzić wystarczające oszczędności, żeby wyruszyć w naszą podróż.

Jak wyglądają wasze wyjazdy? Staracie się, już na starcie, przygotować na wszystkie okoliczności i mieć dokładny plan trasy? Czy stawiacie na spontan – planowanie i załatwianie wszystkiego po drodze?

Pamiętam naszą pierwszą 3-tygodniową wyprawę do Włoch w 2017 roku. Każdy dzień mieliśmy dokładnie opracowany, wiedzieliśmy, ile kilometrów musimy zrobić, gdzie będziemy spali i co będziemy robili. Chcieliśmy wycisnąć z każdego dnia jak najwięcej. Wiesz jak to jest, dostajesz te swoje 3 tygodnie wymarzonego urlopu i nie chcesz zmarnować żadnego dnia, bo na następny urlop będziesz musiała czekać kolejny rok. O dziwo, nawet udało nam się zrealizować nasz plan w niemalże 90%, chociaż po tych bardzo intensywnych wakacjach byliśmy tak zmęczeni, że przydałyby się następne, żeby odpocząć (śmiech).

Rok później były kolejne wyjazdy – Chorwacja, znowu Włochy, znowu Chorwacja i Bałkany na koniec. Kręciliśmy się dużo po Polsce, gdzieś tam zahaczyliśmy o Słowację, Czechy. Sezon 2018 obfitował w wiele świątecznych dni, które też staraliśmy się wykorzystać na maksa. Ale z wyjazdu na wyjazd zaczęło nam brakować oddechu w tym naszym podróżowaniu. Na początku zrezygnowaliśmy z bookowania hoteli jeszcze przed wyjazdem, wciąż mieliśmy dokładny plan, ale dawaliśmy sobie swobodę w wyborze miejsca, gdzie będziemy nocowali. Później również i plan się rozluźnił.

Przełomem był wrześniowy wyjazd na Bałkany. Zabraliśmy ze sobą namiot, śpiwory i wyruszyliśmy w stronę Rumunii. Chcieliśmy dojechać do Albanii, myśleliśmy, że może nawet uda się do Grecji. Nie było wielkiego planu, mieliśmy tylko zaznaczone punkty na mapie. Budżet był bardzo skromny, więc w zasadzie w większości tylko namioty wchodziły w grę. Do Grecji nie dojechaliśmy, udało nam się dotrzeć tylko do północy Albanii. I wiesz co? Wcale nie było nam smutno z powodu, że czegoś tam po drodze nie zobaczyliśmy, albo nie dojechaliśmy do jakiegoś miejsca. Nie mieliśmy tego uczucia niedosytu. Spaliśmy pod namiotami tam, gdzie chcieliśmy, poznaliśmy wspaniałych ludzi, z którymi przyjaźnimy się do dzisiaj, przeżyliśmy niezapomniane przygody. 

Można powiedzieć, że po prostu czuliśmy się spełnieni i właśnie wtedy zrozumieliśmy, że do tego cały czas dążyliśmy. Do poznawania świata, ale bez stresu i na luzie, chłonąc go w swoim własnym tempie. Bez ram czasowych, bez ograniczeń. Jest takie chińskie przysłowie, że ten, który powraca z podróży, nigdy nie będzie tym samym, którym wyjechał. My na pewno już nie jesteśmy tymi samymi osobami, co kilka lat temu. Zmieniliśmy się my, nasze podejście do życia, zmieniliśmy naszą hierarchię wartości i zmieniły się też nasze podróże.

W podróży przez obydwie Ameryki nie mieliśmy żadnego planu i opracowanych wcześniej tras. Mieliśmy oczywiście zaznaczone punkty na mapie, miejsca, które chcemy zobaczyć, ale nie dało się przewidzieć, gdzie będziemy za tydzień. Zazwyczaj dzień wcześniej planujemy sobie, gdzie jedziemy jutro albo pojutrze – patrzymy na mapę, wybieramy kierunek i tyle. Niech się dzieje, co chce! (śmiech)

Pewnie już zdarzyły się takie sytuacje, które najlepszy plan przewróciły do góry nogami?

Nauczyliśmy się, że w naszej podróży musimy być elastyczni, bo nawet te nasze kilkudniowe plany mogą zostać pokrzyżowane. O, na przykład jeszcze niedawno chcieliśmy przejechać całe południowe wybrzeże Meksyku, od Guerrero po Colimę. Gdzieś za Acapulco znaleźliśmy przepiękną plażę, rozbiliśmy namiot i przypałętała się do nas malutka 3-tygodniowa kotka, którą najpewniej ktoś wyrzucił na pewną śmierć albo jej matka po prostu gdzieś zginęła. Pytaliśmy się w okolicy, czy ktoś ją kojarzy, ale usłyszeliśmy tylko, że przyszła sama, dzień wcześniej. 

No nie mogliśmy jej zostawić samej, bo na pewno by tego nie przeżyła, poza tym zdążyła się już zadomowić w naszym namiocie (śmiech). Na szczęście znaleźliśmy jej dom u motocyklisty w Nopaltepec pod Meksykiem, ale było to ponad 600 kilometrów od miejsca, gdzie byliśmy i do tego w zupełnie innym kierunku! Nie było rady, zapakowaliśmy kotka do plecaka i tak przejechała z nami całą drogę do nowego domu. Byliśmy chyba bardziej zestresowani niż ona sama, bo mała przespała niemalże całą drogę bez mrugnięcia okiem, a my co chwila musieliśmy się zatrzymywać, żeby sprawdzać, czy jest z nią wszystko w porządku (śmiech).

Zobacz także: Ebook motocyklowy – nasze propozycje, już od 17 zł

Ostatnia podróż to spore wyzwanie, więc i zakres przygotowań pewnie był większy?

O ile luźno podchodzimy do samego planowania tras, to bardzo poważnie podeszliśmy do tematu samego przygotowania się do podróży. Zdajemy sobie sprawę, że nie uda nam się wszystkiego przewidzieć, ale przed wyjazdem staraliśmy się przygotować jak najlepiej. Siebie i motocykl, który spędził długie zimowe miesiące u naszego przyjaciela mechanika. On sprawdził i wymienił wszystko, co było potrzebne, a my przed wyjazdem staraliśmy się jak najlepiej przetestować sprzęt, który ze sobą zabieramy, co się sprawdza, a co nie…

Odwiedziliśmy lekarzy, również i medycyny podróży – co polecamy każdemu, bo jadąc w zupełnie inne regiony świata, spotkamy się zupełnie innymi warunkami. Warto wiedzieć, kiedy lepiej nie bagatelizować objawów i udać się do lekarza po specjalistyczną pomoc. Bardzo wnikliwie przestudiowaliśmy formalności, związane z przekraczaniem granic, bo to chyba najbardziej stresujący moment podróży. Czy mamy wszystkie dokumenty, czy czasem nie zapomnieliśmy o jakiejś pieczątce, czy nie mamy czasem ze sobą czegoś, czego nie powinniśmy mieć. Słyszeliśmy tyle historii, które nie skończyły się dobrze, że woleliśmy wiedzieć i mieć wszystko wcześniej. A i tak sami popełniliśmy wielką wtopę, już na samym początku…

Opowiesz, co się stało?

W dużym skrócie – zostaliśmy oskarżeni o przemyt pieniędzy z Polski do Meksyku! Jak do tego doszło? Otóż, zabraliśmy ze sobą pliczek banknotów – starych stówek z Waryńskim, jeszcze sprzed denominacji, który był wart może 80 gorszy, no ale wyglądał okazale (śmiech) Miały nam one służyć do fake wallet, czyli fałszywego portfela, który w razie wymuszeń oddać można bez stresu, prawdziwe dokumenty i pieniądze mając w bezpiecznym miejscu. Podczas obowiązkowej rewizji motocykla w porcie,  pieniądze zostały skonfiskowane i przekazane do tamtejszej prokuratury. Nasze tłumaczenie, że mogą je zabrać, bo są bezwartościowe, niestety było niewystarczające i zostało wystosowane przeciwko nam oskarżenie.

W więzieniu nas nie zamknęli, ale byliśmy przesłuchiwani w prokuraturze. Tam pani prokurator stwierdziła, że sprawa jest co najmniej śmieszna, ale jako, że została skierowana na oficjalną drogę, to nie mogą jej po prostu tak zamknąć i muszą dokończyć wszystkie procedury, zwalniające motocykl z portu, który na czas postępowania był tam zatrzymany. Cała sprawa zajęła prawie półtora miesiąca i pomagali nam chyba wszyscy. Motocykliści z lokalnego klubu zapewnili nam mieszkanie na ten czas, zabierali nas na wycieczki, pokazywali okolicę. A polski konsul pomagał nam w rozmowach z prokuraturą i w zasadzie to dzięki niemu udało się to tak szybko wyjaśnić.

Można powiedzieć, że straciliśmy półtora miesiąca z naszej podróży, ale tak naprawdę poznaliśmy cudownych ludzi, z którymi do dzisiaj mamy kontakt. Nie wspominając o całej historii, którą niewielu może się pochwalić (śmiech). Ta sytuacja tylko potwierdza to, co już powiedziałam – nie jesteśmy w stanie wszystkiego przewidzieć…

Karolina i Szymon z Life on Moto

Karolina i Szymon z Life on Moto

Co jeszcze jest ważne przy wyznaczaniu trasy po odległych rejonach świata?

Dla nas zawsze najważniejsza kwestia to nasze zdrowie i bezpieczeństwo. Generalnie nie pchamy się tam, gdzie być nie powinniśmy i nigdy nie podróżujemy po nocy. Zawsze podpytujemy się lokalsów o bezpieczeństwo na drogach, o ich stan, przejezdność. To właśnie oni są najlepszym źródłem informacji. I nie tylko tych złych, ale też są najlepszymi przewodnikami po okolicy.

Można oczywiście jechać po prostu przed siebie, zgodnie z wyznaczoną wcześniej trasą. Znamy wielu podróżników, którzy nieświadomie przejechali bez szwanku przez dość niebezpieczne regiony, ale my wolimy jednak minimalizować potencjalne zagrożenie. To jest właśnie to, o czym już wcześniej mówiłam – plan planem, ale i tak życie później wszystko weryfikuje. Często zmienialiśmy nasze trasy, bo ktoś nam polecił jakieś fajne miejsce, ktoś inny odradził przejazd drogą, którą sobie wyznaczyliśmy. Zawsze staramy się zachowywać ten zdrowy rozsądek, który czasami pomimo porywów serca, mówi nam – “tam nie jedźcie”, “innym razem”. Wszak życie ma się tylko jedno i zawsze ono jest dla nas najważniejsze.

Jeździcie głównymi drogami, odwiedzacie popularne miejscówki, czy raczej ciągnie Was na odludzia?

Zdecydowanie ciągnie nas na odludzia! Ja jestem totalnym odludkiem, nie potrzebuję kontaktu z innymi ludźmi, mogłabym tygodniami mieszkać w namiocie w lesie… o ile mogłabym naładować swój aparat i laptopa (śmiech). Szymek jest za to bardziej społeczny i lubi rozmawiać z ludźmi, więc w naszej podróży staramy się znaleźć równowagę pomiędzy naszymi preferencjami. Spędzamy kilka dni z innymi motocyklistami, później tydzień gdzieś na plaży, relaksując się i ładując baterie. 

Oboje nie przepadamy za dużymi miastami, nocne życie i imprezowanie nigdy nie było dla nas, więc niejednokrotnie odpuszczamy sobie wielkie aglomeracje i bardzo turystyczne miejscówki. Za bardzo nas przytłaczają i męczą. Tym sposobem chociażby, nigdy nie byliśmy w stolicy Meksyku, chociaż niejednokrotnie kręciliśmy się w okolicy. Trzymamy się bliżej natury, wolimy lasy, góry, plaże i małe, bardziej kameralne miasteczka. Tam dzieje się prawdziwe życie i takie je lubimy.

Zwykle nocujecie w namiocie, czy coś wynajmujecie?

Nasza podróż jest niskobudżetowa, więc w 90% śpimy pod namiotem, czasami zaszalejemy i wynajmiemy sobie jakiś pokój, żeby wyprać ciuchy i nie zapomnieć, jak fajnie śpi się na mięciutkim łóżku (śmiech). Takie podróżowanie też zmusza nas do jeżdżenia bocznymi drogami, żeby bezpiecznie rozbić namiot, co przy dużych miastach jest zwyczajnie niemożliwe. Czasami podpytujemy się okolicznych mieszkańców, gdzie możemy rozbić namiot, a czasami zgarną nas do siebie i jeszcze nakarmią do tego. 

Tak poznaliśmy kilka indiańskich rodzin, które mówią po hiszpańsku, ale we własnym gronie porozumiewają się w swoich natywnych językach (np. purépecha lub chatino) i wciąż kultywują swoje rdzenne tradycje. To było cudowne przeżycie – zobaczyć jak mieszkają, czym się zajmują i posłuchać ich, mimo, że niczego nie rozumieliśmy. Takie chwile są dla nas najcenniejsze i czynią tą podróż wyjątkową. To są właśnie uroki wyprawy poza utartym szlakiem. Gdybyśmy podążali za przewodnikiem, nigdy byśmy w takie miejsca nie trafili.

To gotujecie sobie sami?

Staramy się minimalizować koszty podróży i często gotujemy we własnym zakresie, jednak jedzenie w Meksyku to część kultury, z której nie jesteśmy w stanie zrezygnować. Nasza znajoma śmiała się, że meksykanie nie potrafią nic zaoszczędzić, bo wszystko przejadają (śmiech). 

Wszędzie, dosłownie wszędzie, są stoiska z różnego rodzaju jedzeniem. Nie zdążysz pomyśleć, że jesteś głodny, a jakaś pani już kusi zza rogu zapachem czegoś smakowitego. Nie jesteś głodny? Nic to, zawsze możesz zjeść więcej! A wszystko tak nieziemsko pachnie, że ciężko się nie skusić. Takie jedzenie na straganach nierzadko jest tańsze niż gdybyśmy mieli sami coś dla siebie ugotować, dlatego korzystamy z tych okazji. Jak nie ma takiej możliwości, to w kufrach zawsze znajdzie się poczciwy makaron, sos pomidorowy, czosnek i cebula.

Ta przestrzeń bagażowa, przy dwóch osobach i tak długiej trasie – była dla was wystarczająca?

Mamy 3 kufry i 3 rolki – pewnie niektórym może się wydawać, że to niewiele, ale tak naprawdę to wystarczająco, żeby zabrać wszystko, co jest potrzebne do przeżycia. Mamy namiot, maty, śpiwory, sprzęt do gotowania, części zamienne, narzędzia, zapasowe dętki i trochę ciuchów (z tych zawsze najłatwiej nam się rezygnowało) i całą masę elektroniki. 

Dokumentowanie wszystkiego to część naszej podróży, a fotografia to coś, co uwielbiam! Pewnie niejeden mógłby zrezygnować z aparatu, 3 obiektywów, statywu i drona, na rzecz jednego aparatu w telefonie, ale w tej kwestii nie ma dla mnie kompromisów! Zapakowaliśmy wszystko, co było nam potrzebne i jeszcze zawsze znajdzie się miejsce na zakupy i zimne piwo po ciężkim dniu w drodze. To kolejna rzecz, której nauczyliśmy się dzięki podróżom motocyklowym – świadomość, jak tak naprawdę niewiele potrzebujemy, żeby być szczęśliwymi.

Co w ostatniej podróży zrobiło na tobie największe wrażenie i dlaczego? Do czego we wspomnieniach i opowieściach często lubisz wracać?

Chyba serdeczność ludzi, którzy niejednokrotnie, pomimo niewyobrażalnego ubóstwa, otwierali dla nas swoje serca, zapraszali nas do swoich domów i gościli tym, co mieli. Poznawaliśmy ich całe rodziny: dzieci, braci, siostry, babcie, ciocie i ich najlepszych przyjaciół. Jedliśmy razem – my lepiliśmy pierogi, oni je zjadali ze smażoną fasolą. Wznosiliśmy polsko-meksykańskie toasty, śpiewaliśmy razem i bawiliśmy się.

W Meksyku to zdecydowanie ludzie wybijają się na pierwszy plan w naszych wspomnieniach. Ich ogromne serca, zaufanie do nas – zupełnie obcych ludzi, chęć pomocy w trudnych momentach. Dla nas to niewyobrażalne, a dla nich – zupełnie normalne. Tak sobie myślę, że my Europejczycy, naprawdę mamy wiele do nauczenia się od mieszkańców Ameryki Centralnej, którzy totalnie skradli nasze serca.

Jakim motocyklem tam pojechaliście? Czy to był dobry wybór? 

Nasz dzielny towarzysz podróży to 20-letni staruszek – BMW 1150 GS. Ten model to już chyba legenda, wśród motocykli BMW i ogólnie motocykli wyprawowych. Jeden z lepszych, jakie do tej pory ta marka wypuściła. Pozbawiony niemalże zupełnie elektroniki, z silnikiem nie do zajechania, w miarę ekonomiczny i na tyle wygodny, żeby pokonywać na nim duże dystanse. Dla wielu jest pewnie motocyklem marzeń, ale my po pół roku, już wiemy, że nie dla nas. Absolutnie nie mówimy, że to zły sprzęt, bo jest świetny, ale nas ciągnie coraz bardziej i bardziej w teren. Chcielibyśmy wjechać na wulkan, poszaleć po wydmach, pośmigać na plaży, ale niestety całkowita waga naszego „Basiorka” go dyskwalifikuje. 

Podróżowanie solo to zupełnie inna bajka niż we dwoje. My i bagaż – to tak naprawdę jak drugi motocykl. Teraz wyobraź sobie wjechanie w ciężki off-road półtonowym motocyklem z drugą osobą na plecach (śmiech). Z rozsądku odpuszczamy więc drogi i miejsca, gdzie wiemy, że po prostu nie damy rady przejechać albo droga mogłaby zamienić się w mękę bez końca. Dlatego teraz już wiemy, że jeśli nie chcemy rezygnować z części naszych planów- to potrzebujemy drugiego motocykla.

Czyli w planie jest Twoja przesiadka na własny motocykl?

Tak, właśnie taki mamy plan! W listopadzie będziemy kontynuować naszą podróż, ale już na dwóch motocyklach. Ja od kwietnia jestem szczęśliwą posiadaczką prawa jazdy, które zdałam za pierwszym razem! Fundusze na drugi motocykl czekają już na koncie, imię też wybrane, więc już nie mogę się doczekać, kiedy przesiądę się na swój sprzęt.

Ciekawi mnie jeszcze, jakie było Twoje podejście do motocykli, zanim poznałaś Szymona? 

Motocykle towarzyszyły mi, odkąd pamiętam. Mój tato był zapalonym motocyklistą, zawsze siedział w garażu i coś tam składał. Podobno kiedy byłam malutka, to wsadzał mnie i brata do kosza swojej MZ-ki i zabierał nas na przejażdżki. Może to już wtedy złapałam bakcyla do motocyklowych podróży? Kiedy byłam starsza, to zabierał mnie na zloty, spotkania motocyklowe i mimo że sama nie jeździłam – to motocykle były częścią mojego życia. Później poznałam Szymka, który od lat już jeździł motocyklem, więc chyba coś w tym jest, że córka wybiera sobie mężczyznę na wzór swojego ojca. No, a dalszy ciąg historii już znacie…

Facebook: https://www.facebook.com/lifeonmotocom

Strona www: https://lifeonmoto.com

Instagram: https://www.instagram.com/lifeonmotocom/

Source: Karolina i Szymon z Life on Moto realizują marzenie z dzieciństwa

Joanna Animucka i jej motocyklowe wcielenie – „Lejdi Kuki” 44

Fot. Kasia Łomnicka

Nie uwierzycie, ale Joanna Animucka swój pierwszy motocykl kupiła na allegro przez opcję „Kup teraz”. I kupiła sobie wtedy nie tylko maszynę, ale i otwartą drogę do motocyklowej pasji. Coś, co miało być dla niej tylko ekscytującym spróbowaniem czegoś nowego, stało się nieustannie ekscytującą i szybką jazdą… po torze.

Joanna Animucka i jej motocyklowe wcielenie – „Lejdi Kuki”

Jakie były początki Twojego zainteresowania motocyklami?

Mój początek pasji jest dość nietypowy, gdyż jestem osobą, która nigdy wcześniej nie znała żadnego motocyklisty, ani nawet nie siedziała na motocyklu. Nigdy nie byłam „plecaczkiem”, nie miałam chłopaka motocyklisty, ani nikt z mojej rodziny (ojciec czy dziadek) nie miał w garażu WSK, przy której by grzebał w wolnej chwili.

Skąd więc pojawił się pomysł na zrobienie kursu kat. A? W duchu śmieję się sama do siebie, że na 100% w poprzednim życiu musiałam być motocyklistką! A tak na poważnie, to regularnie, przynajmniej raz do roku, lubię robić coś całkowicie nowego, stawiać sobie nowe wyzwania. Takim punktem było właśnie zrobienie prawa jazdy na motocykl. Szczerze? Nie planowałam z tym żadnej większej przyszłości, chciałam po prostu skosztować czegoś nowego, odhaczyć na liście i tyle. No ale wyszło jak wyszło… wkręciłam się, zdałam prawo jazdy za pierwszym razem i zrozumiałam, że chcę w to iść. Czy było łatwo? Nie.

Joanna Animucka fot. SpeedDay

Joanna Animucka fot. SpeedDay

To jakie trudności stały na drodze do tej pasji?

Od zdania egzaminu do kupienia motocykla – minęły 3 lata. Studia sprawiły, że nie mogłam sobie pozwolić na kupienie maszyny, wpierw musiałam skończyć naukę, potem znaleźć pracę, aby koniec końców móc kupić coś swojego. Nie ukrywam, że te 3 lata nie próżnowałam (śmiech). Regularnie oglądałam vlogi motocyklowe (zwłaszcza CODA Motovlog – jestem jego wielką fanką!), z których uczyłam się teorii. Przeciwskręt, zmiana biegów bez sprzęgła, fiksacja wzroku itd. itp. Mnóstwo teorii, która na pewno pomogła mi w moich pierwszych samodzielnych krokach na motocyklu.

Nie znałam żadnych motocyklistów, więc nie miałam kogo podpytać, jaki motocykl powinnam kupić jako pierwszy, na co powinnam zwrócić uwagę, czy są jakieś zagrożenia przy kupowaniu używanej maszyny…. więc „wujek Google” musiał mi wystarczyć. Przeczytałam kilka opinii w Internecie, znalazłam kilka nazw motocykli, po czym zaczęłam szukać. No i zgadnij, w jaki sposób kupiłam swój pierwszy motocykl? Weszłam na allegro, wpisałam „Kawasaki ER6F”, znalazłam aukcję (zakochałam się w tym motocyklu od pierwszego wejrzenia), kliknęłam „kup teraz”, po czym moja pierwsza maszyna, tydzień później, była u mnie w garażu (śmiech).

Serio, kupiłaś motocykl przez „kup teraz”, nawet go nie oglądając? Zakup był udany?

Tak, nie widziałam wcześniej tego motocykla na oczy, ale kupiłam go od handlarza, który dawał mi gwarancję na pierwsze 1.000 km i to mi wystarczyło. Hitem było to, że nawet na pojemnościach się nie znałam. Myślałam, że motocykl to motocykl. Jak się okazało, na kursie zdawałam na 125ccm, który ważył około 100kg, a motocykl który kupiłam miał 650ccm i ważył 230kg (śmiech). Byłam przerażona! Na tyle, że po jego zaparkowaniu w garażu, nie zbliżałam się do niego przez kolejne 2 tygodnie. Spać nie mogłam, bo bałam się konfrontacji z tym, co uczyniłam. Tak, istnieją tak dziwni ludzie jak ja – wydałam kilkanaście tysięcy na motocykl, który kupiłam na allegro, a potem bałam się do niego zbliżyć (śmiech).

Jak poszło przełamywanie tych lodów?

Jak już odważyłam się zrobić te pierwsze kilometry, na moim nowym motocyklu, to nadal byłam w tej pasji całkowicie sama. Nie miałam nikogo, kto służyłby mi dobrymi radami, kto by mnie wspierał i wprowadził w ten całkowicie nowy dla mnie świat. Jazda sprawiała mi niesamowitą radość, więc samotnie robiłam setki kilometrów tygodniowo. Aż do momentu mojego pierwszego zdarzenia drogowego… Była to całkowicie moja wina, bo przez brak umiejętności nie weszłam odpowiednio w zakręt, przez co uderzyłam w samochód.

Maszyna troszkę oberwała, ja miałam wybity palec, a żeby naprawić motocykl w ASO musiałam sprzedać rower. Z tych pieniędzy opłaciłam zarówno mechanika, jak i wykupiłam moje pierwsze szkolenie na torze. Znalazłam szkołę, która prowadziła jazdy doszkalające na torze w Bydgoszczy. Długo się nie zastanawiając, spakowałam plecak, wsiadłam na motocykl i pojechałam 200 km, aby moją teorię przekuć na praktykę. I to chyba był TEN moment. Mój pierwszy raz na torze, który lawinowo doprowadził do kolejnych wypadów torowych.

Wtedy pierwszy raz poczułaś ten dreszczyk, który był początkiem wkręcania się w jazdę na torze?

Miłość do jazdy torowej pojawiła się od samego początku. Już w pierwszym sezonie zaliczyłam mój pierwszy wyjazd na Tor Bydgoszcz, a później regularne wypady na Tor Pszczółki. To właśnie na torze poznałam mnóstwo cudownych ludzi, z którymi po dziś dzień utrzymuję kontakt. Kończąc mój pierwszy sezon na ER6F przyjaciele przekonali mnie, że nie ma co czekać i skoro chcę iść w jazdę torową, to muszę kupić motocykl sportowy. Nie byłam do końca przekonana i bałam się, że nie jestem na to gotowa…. ale zaufałam im i
nie żałuję.

Mój drugi sezon zaczęłam na pięknej Kawasaki ZX6R z 2010 roku i na niej, już na poważnie, zaczęłam ćwiczyć pozycję, odpowiednie wejścia w zakręt, prawidłową pracę gazu itd.. Oczywiście nie obyło się bez przygód (śmiech). W ciągu pierwszych 2 lat (drugi i trzeci sezon) zaliczyłam mnóstwo gleb na torze, ale wszystkie to były tzw. paciaki (czyli delikatne upadki, bez większych szkód). Nauczyło mnie to pokory, „czytania opon”, zwracania uwagi
na warunki.

Warto było rzucić wszystko i pojechać… na tor?

Na dzień dzisiejszy stwierdzam, że jazda torowa to bardzo skomplikowana część motocyklizmu. W pierwszym sezonie po prostu przyjeżdżałam na tor, wjeżdżałam na nitkę i dawałam z siebie wszystko, bez żadnego przygotowania. A teraz? Na dużym torze muszą być slicki, stojaki, koce, manometr, pirometr. No ale to też wiąże się z większymi wymaganiami wobec siebie oraz dużo większym tempem na torze, niż to miało miejsce tych kilka lat temu… Nie ma co ukrywać – jazda torowa, oprócz tego, że jest skomplikowana – jest również bardzo droga i jak zaczynałam tę przygodę, to nie miałam pojęcia, jak często będę musiała rozbijać moją świnkę skarbonkę, aby móc pojechać gdzieś na jakiś tor (śmiech).

Jaką od tamtego czasu pokonałaś drogę w szlifowaniu swoich umiejętności i charakteru?

Oj, pokonałam bardzo długą i krętą drogę. Zawsze byłam otwarta na czyjeś rady – jak tylko ktoś bardziej doświadczony podchodził do mnie, aby udzielić mi wskazówek, to do teraz jestem za to nieziemsko wdzięczna. Poza tym uważam, że nie ma motocyklistów doskonałych i każdy, w każdym momencie, powinien się doszkalać. Dlatego w mojej kilkuletniej karierze motocyklowej przeszłam niejedno szkolenie, które poprawiało moje umiejętności i zniwelowało złe nawyki. Dzięki temu mogłam być coraz szybsza, a przy tym też czuć się o wiele bezpieczniej.

Oczywiście nie jest to temat tani, ale uważam, że bezpieczeństwo oraz odpowiednie przygotowanie do jazdy, są warte każdego grosza. Lepiej zainwestować w szkolenie niż później (odpukać) w rehabilitację po wypadku. A dobre nawyki nieraz uratowały mi skórę przed poważnym wypadkiem, np. raz na drogę wyskoczyło mi dziecko na rowerze, więc instynktownie, z całej siły użyłam przeciwskrętu. A drugi raz, podczas wyprzedzania, kierowca samochodu znikąd stwierdził, że skręci do lasu i zamiast hamować – instynktownie dodałam gazu, dzięki czemu na milimetry przejechałam przed jego maską.

To wszystko było zasługą odpowiednich szkoleń oraz wprowadzania teorii w życie, podczas jazdy na drodze czy na torze. Instynkty możemy sobie wypracować, tylko musimy tego chcieć i poświęcić na to swój czas oraz fundusze. Motocykl to nie zabawka, tutaj nic nas nie chroni jak w samochodzie, więc czasem ułamki sekund mogą zadecydować o tym, czy wyjdziemy z danej sytuacji czy nie.

Joanna Animucka fot. Natalia Kamrowska

Joanna Animucka fot. Natalia Kamrowska

Były takie momenty, kiedy chciałaś się poddać?

Nie ukrywam, że po pierwszych moich glebach czułam się niesamowicie zażenowana i czułam wstyd. Emocje były na tyle negatywne, że czasem nie chciałam wracać na tor z obawy, że znowu się wywrócę i „co inni powiedzą”. Bardzo się przejmowałam opinią innych ludzi, bo jednak byłam w tym wszystkim świeża i nie chciałam, aby ktoś mnie przekreślił przez moje błędy… Oczywiście dzisiaj już wiem, że to myślenie było całkowicie niepotrzebne, bo jak ktoś się wywróci, to teraz sama jestem pierwsza, aby go pocieszyć i nigdy nie patrzę na tę osobę, jak na kogoś przegranego, gorszego, czy nienadającego się do jazdy.

Ale z tego, co rozmawiałam z ludźmi, to nie byłam sama w takim myśleniu – wielu motocyklistów czuje wstyd po wywróceniu się i zamiast potraktować to jako lekcję na przyszłość, to zamykają się w sobie i nie chcą dalej ćwiczyć. Dlatego tym bardziej, 1000 razy podkreślam takiej osobie, że nic się nie stało, że nie ma się czego wstydzić i że teraz będzie już tylko lepiej. Zresztą, każdy kto jeździ na motocyklu wie, że motocykliści dzielą się na dwie grupy: na tych, co już leżeli oraz na tych, co dopiero będą leżeć. Każdego czeka to prędzej czy później, więc tym bardziej nie możemy tego traktować jako coś wstydliwego.

Można powiedzieć, że jazdę drogową zastąpiłaś torową?

Na szczęście nie. Na torze – między jednym zakrętem, a drugim – jest tylko skupienie i precyzja. Nie ma czasu na myślenie o tym, co zjesz na obiad, który projekt w pracy wykonasz jako pierwszy, co kupisz przyjacielowi na imieniny, albo jaki serial odpalisz wieczorem na Netflixie. Na torze jesteś Ty, motocykl i kilka kilometrów zakrętów, którym musisz poświęcić 200% swojej uwagi.

Na drodze natomiast tworzą się zupełnie inne historie. Tutaj możemy sobie pozwolić na chwilę zadumy, możemy zdjąć rękę z gazu, zwolnić, zatrzymać się i dostrzec to, czego nie dostrzegamy w pędzie codzienności. Głowa staje się lżejsza, oczy zapamiętują nowe obrazy, a serce wypełniają spokój i spełnienie.

Dlatego ja chyba nigdy nie mogłabym wybrać. Uważam, że jazda torowa i jazda drogowa – to dwa różne światy, ale warto je łączyć. Musze przyznać, że zanim zaczęłam jeździć torowo, to zdarzało mi się (cóż….) przesadzać na drodze. Jeździłam bardzo szybko i bardzo agresywnie, szukając ujścia dla swoich emocji. Dopiero jak zaczęłam poważnie jeździć torowo, to nagle droga już nie wymagała ode mnie prędkości i adrenaliny. Świat na drodze zwolnił, a na torze coraz bardziej przyspieszał – pojawiła się równowaga. Dlatego tak bardzo polecam tor osobom, które za bardzo ponosi na drodze. To właśnie na nitce torowej można bezpiecznie się wyżyć, a na drodze doznawać zupełnie innych, równie ciekawych emocji.

Zawsze jeździsz/ćwiczysz dla siebie, czy może próbowałaś też jakiejś formy rywalizacji?

Oj, rywalizacja pojawiała się wielokrotnie! Brałam udział zarówno w zawodach torowych, jak i w zawodach na 1/4 mili. Nie ukrywam, że wyścigi „na wprost” były dość krótką przygodą – nie jest to temat, który jakoś mocno mnie wciągnął, ale wspominam go bardzo dobrze. Natomiast jeśli chodzi o wyścigi torowe, to tutaj działo się dużo więcej i dużo bardziej intensywnie.

Zobacz także: Pati #112 – konsekwentnie do celu!

Jak wspominasz te emocje, które towarzyszyły Ci w pierwszych startach?

Niech pomyślę… jeśli dobrze pamiętam, to pierwsze moje zawody torowe odbyły się za granicą, na torze Slovakiaring. Ojej, ależ to był stres! Pamiętam, że kilka razy przed wjazdem dopytywałam się ludzi, co mam robić, jak się zachowywać, gdzie się ustawić. Były to co prawda amatorskie wyścigi na zasadach organizatora wyjazdu, ale ja się czułam tak, jakbym miała zaraz jechać w wyścigu MotoGP (śmiech). Nawet nie poszło mi tak źle, bo w klasie dziewczyn (600ccm) zdobyłam drugie miejsce. Byłam z siebie nieziemsko dumna! Przede wszystkim dlatego, że dojechałam do mety i nie uciekłam, a ten pierwszy puchar do dzisiaj stoi u mnie w mieszkaniu na honorowym miejscu.

Później co raz chętniej brałam udział w amatorskich wyścigach, aż w 2021 postanowiłam wziąć udział w bardziej oficjalnych zawodach, organizowanych przez Speed Day na Torze Poznań, do których musiałam wyrobić sobie licencję B. Zawody odbywały się w konkretnych kategoriach, a ja brałam udział w Speed Day Ladies Trophy. Damska kategoria składała się z 3 wyścigów, gdzie suma punktów za każdy przejazd była końcowym wynikiem. No i tutaj walczyłam dzielnie o 2. miejsce w klasyfikacji końcowej, ale cóż… niestety poległam.

Tak to bywa w sporcie – raz wygrywamy, a raz przegrywamy. Mimo to z dumą wzniosłam puchar za trzecie miejsce, bo wiem jak wiele wysiłku mnie to wszystko kosztowało. W ogóle to, że stanęłam na podium, było dla mnie niesamowitym przeżyciem – w końcu mowa o walce w serii wyścigów, a nie tylko jednym konkretnym wyścigu! Byłam dumna nie tylko z siebie, ale też ze swojej maszyny, która ani razu mnie nie zawiodła i walczyła ze mną do ostatniego okrążenia.

Często zmieniasz motocykle? Teraz kupujesz je już bardziej świadoma własnych potrzeb?

Jeżdżę od 2015 roku i do dnia dzisiejszego miałam tylko 3 maszyny. W pierwszym sezonie miałam Kawasaki ER6F, od 2016 do połowy 2018 miałam Kawasaki ZX6R z roku 2010 (niestety wypadek zakończył moją przygodę z tym motocyklem). A od połowy 2018 roku, po dziś dzień, posiadam Kawasaki ZX6R, rocznik 2013. Jak widać jestem „Kawasaki Girl” – od samego początku byłam fanką tej marki i naprawdę kocham te motocykle całą sobą. Choć przyznaję, że jeżdżę tymi motocyklami na tyle długo, że powoli dojrzewam do (nie)małych zmian.

Zdradzisz jaki będzie kierunek tych zmian?

Przede wszystkim planuję zmianę pojemności z 600 ccm na 1000 ccm. Jazda drogowa na litrze jest po prostu dużo łatwiejsza, plus chciałabym się sprawdzić na mocniejszej maszynie na torze. Moim marzeniem, od dłuższego czasu, jest nowa Yamaha R1 – jestem zakochana w tym motocyklu i dla mnie nie ma piękniejszej maszyny. Natomiast drugim kandydatem jest nowe BMW S1000RR, która dzięki swoim dodatkom, idealnie nadaje się na tor i na drogę. A że posiadam tylko jeden motocykl, który musi być zarówno drogowy, jak i torowy – to możliwe, że szala przechyli się na stronę BMW.

Ponoć, zamiast zmieniać często motocykle, to zmieniasz ich wygląd zewnętrzny?

Oj tak! Ale to wszystko wina corocznych przerw zimowych (śmiech). Kiedy kończy się sezon, to u motocyklistów pojawia się nostalgia, tęsknota oraz odliczanie dni do nowego sezonu. No i żeby te zimowe wieczory minęły szybciej, to przy kubku gorącej herbaty (a czasem wina, jeśli jest problem z weną) odpalam program graficzny i… zaczynam działać! Ale czy robię to tylko z nudów? Nie. Ja po prostu uwielbiam zmiany!

Każdy rok to nowy wygląd motocykla. Dzięki temu, patrząc na zdjęcia, mogę bez zawahania powiedzieć, w którym roku były one zrobione. Każdy sezon to nowa przygoda, a z nową przygodą idzie nowe „malowanie”. Oczywiście zmiana wizualna nie wiąże się z malowaniem owiewek, a z ich oklejaniem – folia jest po prostu tańszym rozwiązaniem, na dodatek dużo łatwiejszym do późniejszej zmiany na inne. W pierwszych latach mój motocykl oklejała moja przyjaciółka Ania z firmy „Wrap 3city – Oddział Gryfice”. Natomiast w tym roku Kawasaki okleił mi mój partner, który chciał się podjąć nowego wyzwania. Także jak widać, wszystkie projekty wychodzą z mojej ręki, a oklejaniem zajmują się bliskie osoby.

Jakie masz plany do zrealizowania w tym sezonie?

Plany? Jeździć, jeździć i jeszcze raz jeździć (śmiech), W kalendarzu mam zaplanowane dwa wyjazdy na Tor Poznań oraz wyjazd na tor Slovakiaring. Poza tym planuję kilka wypadów drogowych, takich jak wyjazd do Rumunii (na Transalpinę i Transfogarską), czy do Horic, aby obejrzeć tamtejsze, słynne wyścigi uliczne. Zdradzę, że specjalnie pod Tor Poznań zmieniłam przełożenia oraz ustawiłam całe zawieszenie na nowo, aby móc ustanowić swój nowy osobisty rekord!

Ogólnie planów jest dużo! Szkoda tylko, że sezon jest tak krótki i te plany muszą być zawsze mocno ograniczane. Ale z drugiej strony cudowne jest to, że jeszcze wiele sezonów przede mną. A pewnego dnia maszynę torową zastąpię maszyną turystyczną, a tor zamienię na dalekie wyprawy krajoznawcze. Jeszcze wiele wspaniałych przygód przede mną i szczerze – nie mogę się ich doczekać!

Zdradzisz, co jeszcze z corocznej listy wyzwań stało się Twoją pasją na dłużej?

Jednym z wyzwań (a jednocześnie wieloletnim marzeniem) było wprowadzenie motocykla na zimę do mieszkania. Mimo, że mieszkam w bloku na 12 piętrze – udało mi się spełnić to marzenie! I co najważniejsze, spełniam je regularnie co roku od 5 lat i nie zamierzam tego zmieniać. Mój motocykl nie tylko ma honorowe miejsce w salonie, ale również co roku zastępuje mi choinkę bożonarodzeniową (śmiech). Uwielbiam to!

Joanna Animucka, Lejdi Kuki – Instagram: https://www.instagram.com/lejdi.kuki/

Joanna Animucka, Lejdi Kuki – Facebook: https://www.facebook.com/lejdi.kuki

Source: Joanna Animucka i jej motocyklowe wcielenie – „Lejdi Kuki” 44

Karolina Szulęcka – motoryzacja w jej życiu niejedno ma imię!

„Mam to szczęście, że mogę łączyć zawodowo to, co jest mi bliskie emocjonalnie i racjonalnie” – mówi Karolina Szulęcka, która zajmuje się marketingiem, min. w Ferrari Polska i Maserati. Pasja motoryzacyjna towarzyszy jej nie tylko w pracy, ale i podczas startów w rajdach samochodowych, czy przejażdżek odrestaurowanym Fiatem 126p.

Karolina Szulęcka – motoryzacja w jej życiu niejedno ma imię!

Mam wrażenie, że masz życie, które kręci się wokół motoryzacji – idealne połączenie pasji i pracy?

Tak, faktycznie moje życie tak się potoczyło, że udało mi się połączyć pasję i pracę. Generalnie kocham podróże, odwiedzanie nowych miejsc, poznawanie nowych ludzi. Lubię wyzwania, a łączenie przyjemnego z pożytecznym to dla mnie gwarancja sukcesu. Samochody lubiłam od zawsze, ale bardziej traktowałam je jako narzędzie do realizacji celów podróżniczych, podobnie zresztą jak rower – tam gdzie nie dojadę samochodem, tam uda mi się rowerem.

Kilka lat temu, podczas jednej z imprez motoryzacyjnych, którą zresztą organizowałam, poznałam mojego przyszłego męża. Poza poczuciem humoru, połączyła nas pasja rowerowa, a Michał jako cel obrał sobie zaszczepienie we mnie miłości do rajdów… których swego czasu kompletnie nie rozumiałam. Pamiętam, że na jedną z pierwszych randek zabrał mnie na tor szutrowy i tak ze mną jechał bokami między drzewami, że dostałam szczękościsku ze strachu (śmiech).

Ale nie poddał się i próbował dalej?

Kilka miesięcy później pojechaliśmy na pierwszą wspólną imprezę rajdową – Rajd Żubrów. I chyba tu zaczęło się rodzić moje zainteresowanie tą dyscypliną motorsportową. Uważam też, że rajdy naprawdę trzeba zrozumieć, bo to sport, który jest niezwykle trudny i wymagający. Nie bez znaczenia był fakt, że poznałam wtedy Sobiesława Zasadę i Ewę, jego żonę. Utkwił mi w głowie podziw dla ich wspólnej pasji, ten widok, jak razem siedzą w samochodzie i ścigają się na OS-ach z innymi kierowcami. Początkowo traktowałam rajdy jako dodatkową zabawę, takie romansowanie z motorsportem. Dopiero start rajdówką, już jako licencjonowany kierowca, spowodował, że coś się przełączyło i zaskoczyło w mojej głowie.

Karolina Szulecka

Karolina Szulecka

W styczniu tego roku byliśmy na urlopie na Teneryfie, oczywiście na rowerach szosowych. Kolega zaczepił Michała, mówiąc: „a może będziesz jeździł w rajdach z Karoliną?”, na co Michał odpowiedział „nigdy w życiu nie wsiądziemy razem do rajdówki”. A ja pomyślałam – to brzmi jak wyzwanie (śmiech). W marcu miałam już licencję rajdową i pojechaliśmy Peugeotem 208 Rally4 w pierwszym rajdzie, jako załoga. Memoriał J. Kuliga i M. Bublewicza w Wieliczce to była już pełnoprawna rywalizacja z innymi załogami, gdzie zresztą wygraliśmy swoją klasę.

Michał Streer jest kierowcą rajdowym z dość bogatą historią startów i dużymi sukcesami na koncie. Kilka lat temu przerwał starty z uwagi na kwestie budżetowe i teraz, po latach przerwy, powrót do rajdówki jest spełnieniem jego marzeń. Ja jestem dumna mogąc być częścią tej nowej historii jego startów rajdowych, bo wiem jak jest dobrym kierowcą i jednocześnie skromnym człowiekiem.

To teraz taka odskocznia od codzienności do świata adrenaliny? 

Wsiadając do rajdówki mam zupełnie inny tryb działania, totalnie skupiony na tym co robię i jak robię. Michał działa dokładnie tak samo. Obydwoje staramy się skupić na wyniku, który chcemy dowieźć i to nasz wspólny cel.

Jeśli chodzi o adrenalinę, to ja mam jej na co dzień sporo… i raczej do tej pory sądziłam, że weekendy i czas po pracy powinnam bardziej spędzać w puszczy z daleka od cywilizacji (śmiech). Niemniej jak widać, wszystko jest dość zmienne, a rajdy naprawdę pozwalają mi ukierunkować umysł na inny rodzaj działania, skupienie. Pomimo, że to rywalizacja, to ja dzięki temu po prostu wyłączam zbędne myślenie.

Karolina Szulecka

Karolina Szulecka

Jakie macie rajdowe plany na ten sezon?

Na pewno chcemy zaliczyć całą rundę Tarmac Masters, czyli cykl rajdowy na Dolnym Śląsku. Uważamy, że jest on bardzo dobrze zorganizowany oraz ma duży potencjał rozwojowy, zasięgowy i biznesowy. Zresztą walczymy tam o zwycięstwo na koniec sezonu, także na tym zależy nam w pierwszej kolejności.

Kolejne rajdy, w których bardzo chcielibyśmy wystartować w tym roku to: Rajd Małopolski, Rzeszowski, Śląski oraz Barbórka Warszawska – a co z tych imprez uda się nam pojechać zależy, w pierwszej kolejności, od możliwości finansowych. Jeśli znajdziemy sponsora/-ów, którzy nam zaufają, to na pewno pokażemy się z jak najlepszej strony i zagwarantujemy świadczenia na najlepszym poziomie. Z uwagi na to, że pracuję w marketingu – po prostu wiem co i jak robić, aby inwestycja się opłacała!

Jednocześnie jesteśmy bardzo wdzięczni dotychczasowym sponsorom: iteo.pl (software house) i Pirelli Polska oraz IWG (International Work Group) za wspieranie naszych startów w rajdach. Bo dużo się mówi o motorsporcie i kobietach, ale jak przychodzi co do czego, to niewiele jest takich firm, które są gotowe realnie pomagać w rajdowych startach.

To może podróżowanie i jazda na rowerze sprawiają, że możesz sobie pozwolić na ucieczkę od cywilizacji? Co lubisz robić, żeby zrównoważyć ciało i ducha?

Może coś w tym jest, nigdy nie patrzyłam na to w ten sposób. Podróże były dla mnie zawsze okazją do poznawania nowych miejsc, ludzi, odnajdywania się w nowym otoczeniu. Rower zaś, to bardziej kwestia ćwiczenia charakteru, trochę walki z własnymi słabościami. Generalnie sport zawsze towarzyszył mi w życiu i jest formą spędzania wolnego czasu, która pozwala lepiej się czuć fizycznie i mentalnie. A dla równowagi ciała i ducha… uwielbiam gotować i jeść (śmiech).

Zobacz także: Paulina Wiecha – pilotka rajdowa w BMW E36, sędzia PZM i wkrótce kierowca ciężarówki. Napędza ją miłość!

A co to za historia z czerwonym Fiatem 126p? Powrót do dzieciństwa, czy jakiś inny sentyment?

Mój Maluch to kolejna historia miłości, ale faktycznie takiej sentymentalnej. Kiedy byłam dzieckiem, moi rodzice kupili Fiata 126p w kolorze białym i to był pierwszy samochód, z jakim miałam do czynienia w życiu. Uwielbiałam go, bo kojarzył mi się z podróżami. W dorosłym życiu, jak już mówiłam, lubię wyzwania. Lubię też niestandardowe rzeczy. Klasyczne samochody to dla mnie trochę wyznacznik charakteru, bo naprawdę trzeba mieć dużo dystansu do siebie i do życia, a jednocześnie chcieć się wyróżnić, aby zdecydować się na starszy samochód.

Malucha kupiłam dlatego, że faktycznie ma dla mnie wartość sentymentalną, ale jednocześnie i prozaicznie, było mnie na niego stać. Egzemplarz, który posiadam, ma bardzo ciekawą historię, bo kupiłam go od pana, który przez kilka lat odnawiał go dla wnuczka, a on nie chciał nim jeździć. Marnował się w szopie, więc pan wystawił go na aukcję. Kupiłam go chyba dwie godziny od chwili wystawienia – to była miłość od pierwszego spojrzenia. Jeżdżę nim dla przyjemności w formie odskoczni od codzienności. Niedawno kupiliśmy z Michałem kolejne ciekawe auto – Fiata Pandę 4×4 Val d’Isere, którą aktualnie odnawiamy.

Karolina Szulecka

Karolina Szulecka

Te prace przy renowacji klasyków wykonujecie sami, czy raczej zlecacie komuś? Lubisz coś w garażu pomajstrować?

Zlecamy zaufanym specjalistom. W tej kwestii zawsze uważałam, że warto współpracować z ludźmi, którzy znają się na swojej pracy. Nie mamy ani możliwości ani czasu na to, aby podłubać przy naszych samochodach. Może kiedyś… bo w sumie lubię prace manualne i zwracam uwagę na detale, więc gdybym mogła się zająć którąś częścią procesu, to byłby to detailing samochodów, w tym renowacja wnętrza. Michał jest zdecydowanie bardziej techniczny, więc myślę, że w tej kwestii też byśmy się dogadali.

Wspomniałaś o pracy – uwielbiasz klasyczną motoryzację, a pracujesz w marketingu marek premium (Ferrari, Maserati), samochodów nowoczesnych i naszprycowanych elektroniką – jak się w takiej pracy odnajdujesz?

Wydaje mi się, że odnajduję się całkiem dobrze, skoro wybiło mi już przeszło 10 lat w marketingu Ferrari (śmiech). A tak całkiem na poważnie, to do pracy i innych obowiązków, podchodzę bardzo profesjonalnie i przede wszystkim dla mnie kluczowe zawsze było zrozumienie produktu i potrzeb klienta docelowego. Do klasycznej motoryzacji ciągnie moje serce, ale jest też część racjonalna/praktyczna i tu nowoczesna motoryzacja sprawdza się zdecydowanie lepiej. Nie wyobrażam sobie poruszania się klasykiem na co dzień, zwłaszcza pokonując setki kilometrów tygodniowo.

Marki, dla których pracuję charakteryzują się miedzy innymi tym, że ich linia jest ponadczasowa, a wraz z ubiegiem czasu, ich wartość rynkowa, kolekcjonerska i historyczna, wręcz rośnie. Zatem mam to szczęście, że mogę łączyć zawodowo to, co jest mi bliskie emocjonalnie i racjonalnie.

Kultowe samochody, które wielu osobom przyspieszają bicie serca, stały się już elementem Twojej codzienności i nie ekscytują tak bardzo?

Nie chcę, aby to źle zabrzmiało, bo one czasem powodują gęsią skórkę na moim ciele, nawet po tylu latach obcowania, ale faktycznie mam do nich „zdrowe podejście”. Trudno byłoby też ekscytować się na co dzień otoczeniem w pracy (śmiech).

Karolina Szulecka

Karolina Szulecka

Jakie masz jeszcze motoryzacyjne marzenia do spełnienia?

Z marzeń, to na pewno pojechać na Rajd Dakar. To kultowa impreza motoryzacyjna, będąca jednocześnie ogromnym wyzwaniem fizycznym i mentalnym – coś w stylu „once in a lifetime”, bo pewnie więcej jest nierealne. Motoryzacyjnie marzy mi się zakup Ferrari Testarossa z 1985 roku i Fiata 500 w kolorze Blu Lord z lat 70, koniecznie z koszyczkiem!

A wyzwania do podjęcia?

Chciałabym nauczyć się pilotowania rajdówką na profesjonalnym poziomie, tak abym była pewna, że panuję w pełni nad sytuacją. To wymaga praktyki, a każdy udział w rajdzie, póki co, to dla mnie ogromne wyzwanie logistyczne, organizacyjne i finansowe. Chciałabym też uruchomić platformę/przestrzeń do większego angażowania kobiet w motorsport. Uważam, że to ważny aspekt z wielu powodów.

Jak postrzegasz/oceniasz rolę kobiet w motorsporcie, odkąd sama kręcisz się w świecie motoryzacji i rajdów?

Rola kobiet w motoryzacji generalnie jest duża, podobnie zresztą jak w każdym innym biznesie – bo przecież motoryzacja to biznes w pierwszej kolejności. Od lat to widzę, pracując w branży automotive. Kobiety posiadają wiele umiejętności, które są niezbędne do osiągniecia sukcesu – są świetne w planowaniu, tworzeniu zespołów, zarządzaniu, są wielozadaniowe i potrafią się bardzo poświęcić. Jednak nadal często grają role drugo- czy trzecioplanowe i wciąż ich mało w najbardziej reprezentacyjnych rolach (np. prezeski, dyrektorki, a w motorsporcie – zawodniczki).

Każda zmiana wymaga jednak czasu i prawdą jest też, że i ta kwestia delikatnie zaczyna się zmieniać. Pamiętam, jak jeszcze 10 lat temu, na spotkaniach dealerskich Ferrari, byłam jedną z nielicznych kobiet. Teraz myślę, że spokojnie kobiety stanowią tam około 20% stanowisk managerskich (marketing, dział handlowy). Idziemy w dobrym kierunku, tylko ważne jest, abyśmy się wzajemnie wspierały, bo to właśnie jest droga do prawdziwego rozwoju.

Instagram: @KSHOOLA – https://www.instagram.com/kshoola/

LinkedIn: @Karolina Szulęcka – https://www.linkedin.com/in/karolina-szulecka/

Source: Karolina Szulęcka – motoryzacja w jej życiu niejedno ma imię!

Magdalena Stankiewicz – przesyt motocyklowy jej nie grozi!

Przypadkowe spotkanie Magdy Stankiewicz z Moniką Jaworską zapoczątkowało lawinę zdarzeń, która ostatecznie doprowadziła do bardzo udanej i owocnej współpracy obu motocyklistek. Razem rozwijają projekty: „Katanka Moto Szkoła” i „Katanka Young Team”. Po 7 latach, wciąż z zapałem, dzielą się swoją wiedzą, umiejętnościami i motywacją.

Magdalena Stankiewicz – przesyt motocyklowy jej nie grozi!

Kiedy motocyklowa pasja stała się Twoją pracą, to wiele się wtedy zmieniło?

Dużo rzeczy zmieniło się na plus. Dzięki mojej pracy motocykle są w moim życiu non stop, właściwie całe moje życie kręci się teraz wokół motocykli. Dodatkowym atutem jest to, że mogę poznawać masę ludzi, którzy kochają jednoślady, tak samo jak ja. Jedynym minusem natomiast jest fakt, że pracuję głównie w weekendy, przez co brakuje czasu na spotkania motocyklowe ze znajomymi.

Zanim moją pracą stały się szkolenia motocyklowe, zajmowałam się różnymi rzeczami, jednak każda praca nudziła mnie po paru latach. Szkołę motocyklową prowadzę razem z ”Katanką” już ponad 7 lat i jest to praca która się nie nudzi, bo nie jest jednostajna, zawsze coś innego się dzieje. Na każdym szkoleniu pojawiają się nowe, inne osoby i wszystko to przynosi efekt ciekawości, napędza mnie tak, że z niecierpliwością czekam do kolejnego szkolenia.

Motocykle dają Ci jeszcze frajdę w wolnym czasie? To nie jest już nudne?

Nie, nigdy! Nawet był taki moment, że zastanawiałam się, czy się nie zapędziłam za mocno w pracy, czy nie wpadłam w rutynę… Jednak, kiedy wsiadam sama na motocykl, zarówno podczas szkolenia, jak i prywatnej wycieczki czy własnego treningu – moja głowa odpoczywa, wszystkie negatywne emocje i myśli momentalnie znikają. Wtedy przypominam sobie, dlaczego to robię. Jestem pewna, że w moim przypadku nigdy nie spotkam się z czymś takim, jak przesyt motocyklowy. Motocykle dają mi możliwość czerpania przyjemności, adrenaliny. To uczucie, kiedy zdobywasz kolejne umiejętności, próbujesz przełamać swoje bariery, lęki i zaczyna Ci to wychodzić – napędza do tego, aby robić to dalej i dalej, bo jesteś ciekawa, co nowego odkryjesz w sobie, jak i w technice prowadzenia motocykla.

Magdalena Stankiewicz

Magdalena Stankiewicz

Natomiast, jeśli chodzi o przejażdżki, wycieczki na motocyklu, to nigdy nie miałam sytuacji, przez którą czułabym się niekomfortowo lub kojarzyłabym ją z czymś złym bądź przykrym. Owszem zdarzały się trasy, po których bolał tyłek, padałam ze zmęczenia, albo wracałam przemoknięta do ostatniej suchej nitki, ale to są niesamowite wspomnienia. I ten fakt, że dałam radę oraz ciekawość, co spotka mnie na kolejnym wypadzie, gdzie dojadę, co zobaczę, czego doświadczę – to uzależnia. Banalne i ciągle powtarzane słowa: „motocykle dają wolność” sprawdzają się również u mnie.

To jest właśnie ten moment, kiedy można, a nawet trzeba, zostawić za sobą wszystkie problemy i troski, skupić się maksymalnie na jeździe, która jest dla mnie ogromną przyjemnością. Nie wiem jak wiele osób ma tak jak ja, ale w moim przypadku motocykl działa także jak dobra tabletka przeciwbólowa. Nie raz miałam sytuację, że bolała mnie głowa lub czułam się fizycznie źle, a wsiadając na motocykl wszystko mi przechodzi. Może to jest właśnie kwestia tego skupienia myśli na całkowicie czymś innym, a może dzieje się w tedy jakaś magia (śmiech).

Jak poznałaś Katankę”?

To trochę śmieszna i nieoczekiwana historia. Otóż spotkałyśmy się w sklepie sportowym, w którym ja pracowałam, a Monika przyszła tam jako klientka. Dorabiałam wtedy na studiach. Po jakimś czasie przechadzania się po sklepie, Monika zapytała o czapkę z jakiejś firmy związanej z motorsportem. Szukała drobnego prezentu dla kolegi motocyklisty i od tego zaczęła się nasza rozmowa. Szybko podłapałam temat motocyklowy, bo sama byłam już wtedy czynną motocyklistką, ale nadal totalnym świeżakiem, który nie miał pojęcia z kim rozmawiał. Nie interesowałam się wtedy sportami motocyklowymi, więc pseudonim „Katanka” był mi kompletnie obcy.

Monika już w tedy prowadziła swoją szkołę, wiec pobiegła szybko po swoje ulotki i zaprosiła mnie na szkolenie. Od razu odpowiem, że nie wybrałam się na nie, ale coś mnie w niej zaintrygowało i po jakimś czasie postanowiłam wrzucić nazwę szkoły w internet. Byłam w szoku, jak zaczęły mi się pokazywać kolejne artykuły o „najbardziej utytułowanej zawodniczce w Polsce”. Zafascynowana jej osobą wysłałam jej zaproszenie na Facebook’u. Szybko odpowiedziała i to by było na tyle… (śmiech).  Raz czy dwa spotkałyśmy się przy okazji jakichś motocyklowych imprez w Krakowie, ale to było tylko na „cześć”.

To kiedy ta luźna pobieżna znajomość przerodziła się w coś więcej?

Po 4 latach od tego pierwszego spotkania, Monice się nudziło i chciała poznać nowych znajomych. Ja byłam wtedy w pracy (już nie tej samej) i nagle dostałam wiadomość na messengerze z pytaniem: „idziemy na moto?”. Moja mina i konsternacja zgodnie wykazywały porządny szok. Czytałam tę wiadomość kilka razy i zastanawiałam się, czy to nie jest pomyłka. Monika Jaworska, dziewczyna, która wymiata facetów na torze, chce się wybrać ze mną na przejażdżkę! Przecież zgubi mnie za pierwszym zakrętem, albo się rozbiję, kiedy będę próbowała ją dogonić! Długo myślałam, co odpisać, ale byłam tak ciekawa tej dziewczyny i tak zafascynowana jej osiągnięciami, że skusiłam się na spotkanie.

Na szczęście tempo jazdy szybko dopasowałyśmy do moich „możliwości”. Do tej pory Monika śmieje się na wspomnienie naszych pierwszych wspólnych wycieczek, bo byłam spięta i sztywna jak drut, podczas przejeżdżania zakrętów, ale chwaliła mnie za wyprzedzanie – no w końcu byłam wtedy mistrzem prostych (śmiech). Szybko między nami „zaiskrzyło”, bardzo szybko się dogadałyśmy i zaprzyjaźniłyśmy, a od tamtej pory non stop umawiałyśmy się na wspólne jazdy. Monika jest osobą niesłyszącą, czyta z ruchu warg i odpowiada na swój sposób, trochę niewyraźny. Na początku niektórym trudno jest ją zrozumieć, ale z czasem takie rozmawianie staje się zupełnie naturalne i bezproblemowe.

Magdalena Stankiewicz i Katanka

Magdalena Stankiewicz i Katanka

Monika wzięła się za moje złe nawyki na motocyklu i nauczyła mnie bardzo wielu rzeczy. Po jakimś czasie poprosiła mnie o pomoc przy szkoleniu i kiedy tylko miałam wolny weekend w pracy, to pomagałam Monice na placu. Bardzo szybko wciągnęło mnie to zajęcie i od razu spodobała mi się wizja połączenia pracy z pasją. Tym bardziej, że Monika była bardzo zadowolona z moich postępów, zarówno w pracy z uczestnikami szkoleń, jak i pracy nad swoją jazdą, a najbardziej z tego, jak dobrze nam się współpracuje. Uzupełniałyśmy się przy tym idealnie. Kiedy jednak zaczęło brakować mi czasu na to, aby pracować na etacie i pomagać Monice w szkoleniach – obudziła się we mnie chęć pójścia za głosem serca i robienia czegoś, co mnie napędza, i napawa motywacją do działania. Tak oto rzuciłam swoją dotychczasową pracę, wzięłam się ostro do roboty w kwestii doskonalenia swojej techniki jazdy i zgłębienia tego tematu, aby móc w pełni współpracować z Moniką. I tak trwa to aż do tej pory.

Czym się obecnie zajmujesz w Katanka Moto-Szkoła?

W naszej szkole myślę, że podzieliłyśmy się obowiązkami po równo. Obydwie szkolimy, ale z racji tego, że Monika ma czasami problemy z tym, że ktoś ją nie do końca rozumie, to ja prowadzę wykłady i przekazuję większość informacji oraz wskazówek podczas szkoleń. W głównej mierze ja zajmuję się też całą „papierologią”, organizacją szkoleń, kontaktem z klientami, aczkolwiek Monika czasami mi w tym pomaga. Jest taką moją przypominajką, bo czasami lubię się trochę zakręcić i o czymś zapomnieć. Wspólnie planujemy szkolenia i omawiamy wszystkie ich szczegóły. Ja zajmuję się także lekcjami indywidualnymi. Monika z kolei, z pasji do mechaniki, zajmuje się tą „brudną” robotą – przygotowuje i naprawia motocykle, dba o nasze sprzęty, a ja staram się jej pomóc, jak mam wolną chwilę.

Te lata współpracy zaowocowały różnymi pomysłami, zmianami, czy raczej trzymacie się stałej formuły szkoleń?

Na przestrzeni tych lat współpracy sporo zmieniłyśmy. Kiedy zaczęłam pracować z Moniką, prowadziłyśmy tylko szkolenia doskonalenia techniki jazdy dla dorosłych, na placu manewrowym. Później zaczęłyśmy wykorzystywać wiedzę i doświadczenie z wyścigów Moniki do tego, aby zacząć prowadzić szkolenia sportowe na torze i połączyłyśmy te dwie kwestie w jedną. Nasze szkolenia torowe opierają się na ćwiczeniach z doskonalenia techniki jazdy, takich przydatnych na drodze. Chodzi głównie o prawidłowe i bezpieczne pokonywanie zakrętów, prawidłowe patrzenie, pochylenie motocykla, płynną pracę gazem itp.. Uzupełniamy to także elementami z jazdy sportowej, kiedy widzimy, że uczestnik jest gotowy i chętny na coś więcej – cechuje nas indywidualne podejście.

Oprócz tego, 5-6 lat temu w Polsce zaczęły być popularne minimotocykle i znajomy Moniki podsunął nam pomysł nauczania dzieci. Stwierdziłyśmy, że warto spróbować, bo fajnie byłoby szkolić młode osoby, które za jakiś czas wyjadą na drogi na swoich pierwszych motocyklach. Nauczyć je jazdy i co najważniejsze – reagowania na różne sytuacje drogowe. Nie wiedziałyśmy w jakim kierunku to wszystko pójdzie i nadal jestem w szoku, jak bardzo nas to wciągnęło i dokąd zaprowadziło. Mogę się mylić, ale prawdopodobnie otworzyłyśmy wtedy pierwszą w Polsce, oficjalną szkółkę motocyklową dla dzieci.

Magdalena Stankiewicz i Katanka

Magdalena Stankiewicz i Katanka

Od razu było zainteresowanie taką nietypową ofertą?

Nabór ogłosiłyśmy w momencie zakończenia sezonu szkoleniowego dla dorosłych, czyli jakoś na jesień. Zaczęłyśmy współpracę z torem kartingowym w Skawinie, bo jest to zadaszona, ogrzewana hala, więc można tam trenować cały rok. Już  w pierwszej edycji zgłosiło się do nas około 16 dzieciaków – to był nasz pierwszy pamiętny nabór. Nasze drogi po latach się rozeszły, ale większość z nich nadal związana jest z motorsportem, co nas bardzo cieszy. Od tamtej pory, co roku, na otwarciu nowego naboru zjawia się od 20 do 30 dzieci. Zainteresowanie jest bardzo duże, czego się kompletnie nie spodziewałyśmy na początku tej inicjatywy.

Sama chęć wystarczy, czy jest jakaś selekcja tych zgłoszeń?

Pierwsze spotkanie z potencjalnymi adeptami odbywa się na uproszczonym torze, dzieci zapoznają się z motocyklami, które są zablokowane poprzez śrubę w manetce gazu. Ich jazda na dzień dobry, tempem przypomina szybki spacer lub trucht. Po takich jazdach próbnych przychodzi czas na decyzję naszą i rodziców, czy dane dziecko się faktycznie nadaje, czy chce, czy może jest jeszcze dla niego za wcześnie. Następnie ze wszystkich dzieciaków, które chcą kontynuować naukę, tworzymy grupy i pracujemy z nimi cyklicznie  w weekendy. W ten sposób zaczęła się ta niesamowita przygoda – życiowy przełom i tak kręci się to do teraz.

Po pierwszym zimowym sezonie, postanowiłyśmy pojechać z naszymi dzieciakami ze szkółki na zawody. Była to bardziej ciekawość i chęć sprawdzenia umiejętności, niż jakiekolwiek nastawianie się na rywalizację. Wróciliśmy wtedy z pierwszymi pucharami i tak zaczął się ten rollercoaster, tak powstał nasz zespół składający się z dzieci i młodzieży – Katanka Young Team. Mało skromnie powiem, że od tamtej pory z każdej rundy Pucharu Polski i Mistrzostw Polski Pit Bike SM – nasz zespół wracał z pucharami.

Dorośli też mogą się tak szkolić?

Jasne. Przy okazji szkoleń dla dzieci, później powstał pomysł szkoleń dla dorosłych na minimotocyklach, bo jest to idealny sposób na spędzenie zimy! Nie dość, że człowiek nie musi ”wychodzić z siodła” na parę miesięcy (i wyjeżdżać potem na wiosnę zastany i sztywny, bo nierozjeżdżony), to jeszcze może się nauczyć wielu nowych rzeczy, które potem wykorzysta w sezonie letnim na dużym motocyklu. A przede wszystkim na tych małych motocyklach można się dużo prościej przełamać, przezwyciężyć swoje bariery i połączyć to wszystko ze świetną zabawą, niewielkim kosztem. Dodam, że robimy też takie szkolenia w grupach kobiecych.

Była taka potrzeba – wyodrębnienia kobiet w osobnej grupie?

Tak, bo zauważyłyśmy, że są panie, co nie do końca dobrze czują się na szkoleniach z mężczyznami, których czasami testosteron lub ego potrafi ponieść (śmiech). Nie raz słyszałyśmy, że nie czują się komfortowo, bo nie mogą się skupić na sobie i samodoskonaleniu. Panowie się popisywali bądź po prostu szybciej wykonywali pewne ćwiczenia, a panie potrzebowały więcej czasu na niektóre elementy. Tak narodził się pomysł „babskich szkoleń”. Zaczęło się na placu, gdzie wprowadzone zostały dodatkowe ćwiczenia dla pań, jak np. wydające się błahe – wjeżdżanie na krawężnik (dużo dziewczyn, ze względu na niski wzrost albo strach, naprawdę miało z tym problemy). Pomysł „babskich szkoleń” przeniósł się w późniejszym czasie też na halę, na szkolenia pit bike. Ta formuła sprawdza się do tej pory, dziewczyny czują się luźniej, pewniej i zawsze na tych spotkaniach panuje niesamowicie miła atmosfera.

Magdalena Stankiewicz i Katanka

Magdalena Stankiewicz i Katanka

Jak dopasowujecie programy szkoleń do poziomu uczestników?

Szkolenia u nas są dla każdego. Nie ważne czym jeździ, nie ważne na jakim etapie są jego umiejętności – każdy znajdzie u nas coś dla siebie. Mamy 3 poziomy szkoleń z manewrów, na których duży nacisk kładziemy na bezpieczeństwo. Właśnie bezpieczeństwo jest dla nas najważniejszym celem w prowadzeniu szkoleń, dlatego też naszym przewodnim kolorem jest pomarańczowy, który je symbolizuje. Znajdziecie go w naszych logotypach, naszych ubraniach na szkoleniach, czy koszulkach naszego zespołu, jest to już taki nasz znak rozpoznawczy.

Na szkoleniach z doskonalenia techniki jazdy, ogólnie mówiąc, mamy ćwiczenia pozwalające zrozumieć prowadzenie motocykla, uczymy jak nie przeszkadzać maszynie, tworzyć z nią jedną całość oraz prawidłowo reagować w sytuacjach niebezpiecznych. W tym roku, wróciłyśmy po dłuższej przerwie do szkoleń na torach, skupiamy się tam również na doskonaleniu techniki jazdy, ale włączamy elementy jazdy sportowej. Staramy się podchodzić indywidualnie do naszych klientów na każdym szkoleniu. Nie ma możliwości, aby w grupie uczestniczącej w danym szkoleniu motocykliści byli na tym samym poziomie. Jednemu będzie wychodzić lepiej hamowanie do zakrętu, innemu patrzenie w zakręt, jeszcze trzeci będzie lepiej pracował gazem. Dlatego staramy się pomóc każdemu na inny sposób.

Oprócz tych szkoleń na dużych drogowych motocyklach, prowadzimy szkolenia na ”pitkach”, tutaj również można znaleźć 3 poziomy. W przypadku minimotocykli skupiamy się głównie na pokonywaniu lęków i barier, nauce dynamicznej i płynnej jazdy, nauce pochylania motocykla itp.. Jak już wcześniej wspomniałam, prowadzimy także szkolenia dla dzieci i młodzieży. Do szkółki może dołączyć każde dziecko, taką dolną granicę (na podstawie naszego doświadczenia) ustanowiłyśmy na wiek 5-6 lat. Dodatkowo prowadzimy zespół pod tą samą nazwą, co szkółka – Katanka Young Team i jeździmy z dzieciakami na zawody. Oprócz tego wszystkiego prowadzimy także lekcje indywidualne. Nie każdy lubi uczyć się w grupie, woli skupienie tylko na sobie, więc wyszłyśmy z tym pomysłem jakiś czas temu i to się sprawdza do tej pory.

Zobacz także: Joanna Modrzewska i jej zwariowany sezon 2022, uwieńczony wielkim sukcesem!

Czym jeździsz prywatnie i jak na motocyklu lubisz spędzać czas najbardziej?

Mam kilka motocykli. Moim pierwszym, kupionym za własne pieniądze, jest Suzuki GSR600 z 2006 roku i ze względu na sentyment mam go do tej pory, wiernie służy też na szkoleniach. Musiałam ten motocykl delikatnie przerobić, aby dał radę mocniej składać się w zakręty, ale szybko pomogła mi z tym Monika. Zajęła się ustawieniem zawieszenia, zmieniłyśmy opony na torowe oraz sety drogowe zastąpiłyśmy wyższymi, sportowymi.

Kolejnym motocyklem, służącym mi do jazdy na większych torach jest Yamaha R6 i do tej rodzinki dołączyła ostatnio jej młodsza siostra Yamaha R3. Mam oczywiście też własnego ”pita”, na którym kiedyś startowałam, a teraz służy mi do treningów – jest to YCF 150SM. Z mini motocykli mam także Kawasaki KX 85, przerobione na supermoto. Moje serce jednak najszybciej skradł mój motocykl drogowy, zwany przeze mnie ”Diaboliną”, czyli Ducati Diavel 1198 Carbon. Już wcześniej Monika opowiadała mi o nim, bo miała okazję na nim pojeździć i była zachwycona jego prowadzeniem. Kiedy tylko nadarzyła się okazja do przejażdżki, to od razu mi też skradł mi serce i zrozumiałam wszystkie zachwyty Moniki. Po prostu kocham na nim jeździć! Jego geometra, środek ciężkości, miejsce i pozycja kierowcy, niepowtarzalny dźwięk silnika, moc i lekkość prowadzenia – to coś, co uzależniło mnie od tego motocykla na amen. Na ten moment nie wyobrażam sobie przesiadki na inny motocykl, chyba, że na nowszą wersję, czyli Ducati Diavel V4. Bardzo chciałabym móc przetestować ten motocykl i porównać do mojego.

Magdalena Stankiewicz

Magdalena Stankiewicz

W sezonie wiosenno-letnim z racji szkoleń, treningów i wyjazdów na zawody mam mało czasu na odpoczynek czy urlop. Chyba za tym tęsknię najbardziej, aby wyrwać się na motocyklu i wyjechać w jakąś dalszą podroż, ale myślę, że w tym roku się to uda poukładać czasowo i zrealizować. Bo to lubię najbardziej, odkrywać z siodła nowe miejsca. Aczkolwiek na równi z tym postawiłabym też jazdę po dużych torach, taką luźną treningową dla samej siebie. Pokonywanie kolejnych okrążeń, urywanie sekund, poprawianie techniki jazdy, opóźnianie hamowania, szybsze wyjścia z gazem, szukanie najlepszej nitki. To daje niesamowity zastrzyk adrenaliny i kiedy wyjeżdżam do domu zmęczona jak diabli, już nie mogę się doczekać następnego wyjazdu i poprawiania kolejnych parametrów na torze.

Dobrze rozumiem – wcześniej lubiłaś też rywalizować? Teraz stawiasz na bardziej na swobodną jazdę doskonalającą?

To nie jest tak, że dawniej jeździłam tylko dla rywalizacji. Zależało i zależy mi na tym, aby się wciąż doskonalić oraz zbierać jak najwięcej informacji na temat jazdy, bo wtedy mogę dać więcej od siebie, zarówno dorosłym uczestnikom naszych szkoleń, jak i dzieciom. Decyzję o startach w zawodach pitbike’owych podjęłam głównie dlatego,  że musiałam dowiedzieć się, jak to jest stanąć na starcie i walczyć o jak najlepsze czasy i miejsca. Dzięki temu mogę jeszcze bardziej  pomagać naszym młodziutkim  zawodnikom. Dodatkowo liczył się dla mnie zawsze fun z jazdy – z rywalizacji, jak i z postępów. 

Instagram: https://instagram.com/em.stankiewicz_210?igshid=MzNlNGNkZWQ4Mg==

TikTok: https://www.tiktok.com/@shesinhelmet

Katanka Moto-Szkoła: https://www.facebook.com/MotoSzkolaMonikiJaworskiej

Katanka Young Team: https://www.facebook.com/KatankaYoungTeam

Source: Magdalena Stankiewicz – przesyt motocyklowy jej nie grozi!

Beata Nowak – niechęć do motocykli przekuła w wielką pasję

fot. Kuba Porębski „Crumper”

Beata ”Siostra” Nowak większość swojego życia nie akceptowała motocykli. Dopiero, gdy jej mąż wrócił do motocyklowej pasji, to ona sama zaczęła myśleć o tym, żeby jeździć na motocyklu samodzielnie. Jak już się wkręciła w ten pomysł, to nawet złamanie nogi na kursie nauki jazdy nie było w stanie jej powstrzymać. Od początku miała wsparcie od rodziny, a później także od stowarzyszenia motocyklowego „Wataha”, z którym teraz chętnie jeździ na wycieczki po Polsce i Europie.

Beata Nowak – niechęć do motocykli przekuła w wielką pasję

Motocyklem jeździsz głównie turystycznie? Jaki model dla siebie wybrałaś i dlaczego?

Motocyklem jeżdżę głównie dla przyjemności, sprawia mi to ogromną frajdę i można powiedzieć, że jest to moje paliwo na cały tydzień, ponieważ jeżdżę tylko w weekendy. Czasami oczywiście uda się urwać kilka dni na jazdę, a ponieważ pracuję jako nauczyciel akademicki, to mam prawie 3 miesiące wakacji i wtedy nadrabiam. Staram się urywać z domu (wraz z mężem), kiedy tylko jest okazja. Dodam, że jestem mamą i babcią, więc jeszcze dochodzą dodatkowe obowiązki. 

Beata Nowak fot. Kuba Porębski „Crumper”

Jeżdżę dopiero od 4 lat, więc nie mam jakiegoś doświadczenia z modelami motocykli, natomiast jestem wierna Hondzie. Zaczęłam od Hondy CTX i po roku stwierdziłam, że potrzebuję czegoś większego. Od 3 lat jeżdżę na Hondzie NC 750X DCT, pieszczotliwie nazywana ”Hanią” i prędko jej nie zmienię. Mam nakręcone już na niej ponad 28 tys. km. Dlaczego NC? Bo jest wygodna, praktycznie bezawaryjna, słucha się kierowcy i pali 3,0/100 i jeszcze jest w automacie, co jest dla mnie absolutnym komfortem podczas jazdy (samochody też preferuję w automacie).

Co Cię kręci w motocyklowym podróżowaniu? Wolisz jeździć sama, czy w ekipie?

Kręci mnie poczucie niezależności, to że mogę dojechać w wiele fajnych miejsc na dwóch kółkach. Mam też większą motywację, żeby się ruszyć z domu (odkąd jeżdżę motocyklem, to wycieczki samochodowe mniej mnie kręcą). Najwięcej frajdy jest w planowaniu wycieczek – gdzie i co można zobaczyć.

Najczęściej jeżdżę z ekipą, należę do największego w moim regionie klubu motocyklowego i organizujemy wycieczki w różne miejsca, krótkie i długie. Tak naprawdę, na te długie, kilkudniowe wycieczki jeżdżę jako jedyna kobieta na swoim motocyklu (reszta pań w roli plecaczków). Każda wycieczka to dla mnie lekcja jazdy, uwielbiam te miliony zakrętów, kiedy adrenalina pozwala mi na zamknięcie się w swoim moto-świecie i skupienie na jeździe.

Czuję się fajnie na mojej Hani. Z racji swojego wieku nie szaleję, cieszę się jazdą, ale…. nie pozwalam sobie w kaszę dmuchać, jeżdżę szybko, ale ostrożnie. Jeżdżę też na tory w ramach szkoleń (najbliższy wyjazd mam 27.06.).

Jak duże są te Wasze grupy wycieczkowe? Jesteście wszyscy w podobnym wieku? Macie jakieś ustalone zasady wspólnej jazdy?

Grupy są różne, ale maksymalnie jedziemy w 10 motocykli, bo na to pozwalają przepisy. Jeżeli jedzie nas więcej, to wtedy dzielimy się na mniejsze grupy (do 10 motocykli) i jedziemy za sobą w odległości ok. 500 m. Z reguły, na wycieczki dalsze, które trwają kilka dni, jeździ nas mniej. Wiadomo, nie każdy ma możliwość wziąć urlop lub ma dzieci, które chodzą do szkoły i trzeba być w domu być. W zdecydowanej większości przypadków jeżdżą z nami małżeństwa, czyli panowie – członkowie klubu „Wataha” i ich żony, jako jego sympatyczki.

Jeśli chodzi o wiek – to szczerze powiedziawszy, nie ma w naszym klubie ludzi (bardzo) młodych, ponieważ motocykle na jakich jeździmy są dość spore, jeśli chodzi o gabaryty i pojemność – do 1800 cm3. No i dla nas największą przyjemnością jest sama jazda, a nie ściganie się i pokazywanie, kto więcej może (śmiech).

Zobacz także: Motocykl w wieku 50+? Aleksandra Górny: wiek jest tylko kwestią myślenia o nim

Dla wszystkich motocyklistów, którzy jeżdżą w grupach, zasady jazdy są znane (a przynajmniej powinny) i zawsze tego przestrzegamy: „Podczas jazdy w kolumnie obowiązuje specjalny szyk, zwany zygzakiem. Polega on na tym, że motocykliści jadą jeden za drugim na przemian – jeden po prawej, kolejny po lewej stronie pasa ruchu. W razie nagłego hamowania pozwala to uniknąć kolizji. Szyk liniowy (czyli „gęsiego”) stosuje się na krętych drogach, gdzie kluczowe jest zachowanie prawidłowego toru jazdy. Wówczas jednak trzeba znacznie zwiększyć odległości między motocyklami”.

A warto korzystać z takich szkoleń na torze? Co Ci one dają?

Ze szkoleń powinno się korzystać zawsze, bo nie ma czegoś takiego, że jest się już motocyklistą doskonałym. Sytuacje na drodze są nie do przewidzenia, dlatego wyjazd na szkolenie powinien być wpisany w kalendarz każdego motocyklisty, raz na jakiś czas. Szkolenia są różne, np. jazda precyzyjna (gymkhana) czy szybka jazda po torze z ćwiczeniem umiejętności wchodzenia w zakręty. Każde takie szkolenie wnosi dużo, jeśli chodzi o umiejętności i większą pewność siebie na motocyklu, co nie znaczy, że po pierwszym szkoleniu jest się mistrzem świata.

Motocykl nie wybacza błędów…. Dlatego uważam, że chcąc dobrze jeździć motocyklem, trzeba mieć najpierw poukładane w głowie. Wiemy, że wielu motocyklistów ginie na drogach i nie zawsze ze swojej winy, ale gdy widzę kogoś na ścigaczu, w mieście jadącego 200km/h – to różne myśli mam w głowie… A najbardziej boli mnie to, że takie osoby psują opinię o motocyklistach. Ja wychodzę z założenia: chcesz się ścigać? Chcesz sprawdzić swoje możliwości? – jedź na tor,  tam zrobisz to bezpiecznie!

W podróżach zwykle planujesz wszystko od A do Z, czy zostawiasz miejsce na spontaniczne zmiany planów?

Gdy jedziemy na kilka dni, to wszystko jest z góry zaplanowane. Gdy razem jedzie 10-14 osób, to nie ma miejsca na spontan, bo ciężko znaleźć miejsca noclegowe na tyle osób. Zwykle planujemy dany dzień: ilość kilometrów, co po drodze zobaczyć i gdzie dotrzeć na nocleg. Staramy się, żeby hotel był ze śniadaniem, bo wtedy rano tracimy mniej czasu.

Gdy jadę tylko z mężem, to oczywiście zdarza nam się spontaniczny wyjazd na weekend i wtedy szukamy po drodze czegoś na nocleg.  Bardzo lubię te wyjazdy we dwójkę – rozumiemy się z mężem bez słów, pomimo interkomów. Wiemy na co nas stać i na ile możemy sobie podczas jazdy pozwolić.

Beata Nowak

Beata Nowak

Który wypad motocyklowy najdłużej zostanie Ci w pamięci?

Przez pierwszy sezon byłam tzw. „kominiarzem” (śmiech), czyli jeździłam wokół komina, żeby nabrać doświadczenia, więc najczęściej były to wyjazdy jednodniowe, do 200 km. Ale potem zaczęły się wyjazdy weekendowe po Polsce i na kilka dni po Europie. W tamtym roku pojechałam do Bułgarii (do Warny), zaliczając oczywiście Transfogarską i Transalpinę w Rumunii. Wtedy wydawało mi się, że to najpiękniejszy wyjazd. Nie przeczę, było pięknie, na dole +16 stopni temperatury, a na górze śnieg i -1 stopnia. Był zjazd „na kwadratowo” po śniegu i mgła taka, że motocykl przede mną ledwo widziałam, ale dałam radę i byłam z siebie dumna.

Ale w tym roku byłam w Czarnogórze i po prostu zakochałam się w Bałkanach! Droga przez góry, od Sarajewa do Kotoru to trasa marzeń – jazda w wąwozach, w otoczeniu przepięknych krajobrazów, które zapierają dech w piersiach (aż żal, że nie miałam kamerki, bo tego się nie da opisać). Powrót oczywiście inną trasą, przez Medjugorie – też piękną. Na wrzesień planujemy wyjazd do Dunkierki, ale z tyłu głowy mam Szwecję, a powrót przez Niemcy. Przy takich wyjazdach i większej ilości osób musi być plan.

A jakie kierunki jeszcze tak Cię ciągną, że z pewnością tam właśnie się wybierzesz?

Oprócz Szwecji, bardzo chcę zobaczyć Berlin, poza tym Włochy, gdzie już mieliśmy wszystko zaplanowane, ale pandemia w 2020 r. zatrzymała nas w domu. W przyszłym roku w planach jest Nordkapp i jeszcze Bałkany. Czasami wymyślamy kierunki, ot tak – planów cała głowa, tylko czasu brak…

Skąd w Twoim życiu wzięły się te motocykle? Od razu wiedziałaś, że to coś dla Ciebie?

Ha! I to jest dość zabawna historia…. Mój starszy syn od małego miał zajawkę na motocykle, które były wszędzie: na ścianie, na tapecie w komputerze, na telefonie, wszędzie zdjęcia wycinane z gazet. Były to ścigacze, a że ja miałam ogólnie przyjęte zdanie na temat motocyklistów – to powiedziałam, że nie ma takiej opcji, żebym choć 5 zł dołożyła mu do motocykla. Miał skuter i to powinno mu wystarczyć… Potem zaczęła się szkoła średnia, studia daleko od domu, dziewczyna (a obecnie żona) i z motocykli zostało mu tyle, że teraz jest instruktorem nauki jazdy, m.in. na motocyklu. Młodszy syn też jeździ na motocyklach, ale chwilowo żaden z nich nie ma własnego.

Natomiast mój mąż, jako młody chłopak i później,  jeździł motocyklami, ale z racji obowiązków i innych wydatków – zaprzestał. Jakieś 5 lat temu zaczął przebąkiwać, że może by kupił taki większy motocykl, żebyśmy mogli razem na wycieczki jeździć. I kupił Hondę Goldwing, a ja zaczęłam z nim jeździć. Po 3 miesiącach stwierdziłam, że może sama spróbuję prowadzić motocykl? Ponieważ mamy własny Ośrodek Szkolenia Kierowców, to zaczęłam się uczyć, choć przez kilka pierwszych godzin nadal nie byłam przekonana, czy to jest faktycznie to, co chcę robić i po co mi to właściwie…

I tu muszę dodać, że duże wsparcie miałam w rodzinie. Moim nauczycielem, był mój starszy syn – instruktor nauki jazdy. Sporo kilometrów (już po egzaminie) przejechałam też z młodszym synem, który brał mnie na krótkie wycieczki, w celu doskonalenia techniki jazdy.

Beata Nowak fot. Kuba Porębski „Crumper”

Ale jednak przekonałaś się do tego?

Byłam przerażona, jak pierwszy raz wsiadłam na Kawasaki, które wtedy dla mnie było olbrzymem. W trakcie lekcji przewróciłam się i… złamałam nogę! To mnie wcale nie zniechęciło, bo jak ściągnęli mi gips to wsiadłam znowu. Poszłam na egzamin, ale zdałam za drugim razem, bo za pierwszym zjadł mnie stres, choć wszystko wcześniej robiłam perfekcyjnie (myślałam: jak to? właścicielka OSK i nie potrafi jeździć?).

Później już całkiem wsiąknęłam w to motocyklowe towarzystwo. Uwielbiam spotkania z ludźmi, którzy mają taką samą pasję, wspólne zloty i wyjazdy. Całe szczęście, że mąż dzieli to wszystko ze mną i razem zatracamy się w takim zdrowym szaleństwie (śmiech). Teraz to mam pewność, że to jest coś dla mnie!

Czyli warto było? Myślisz, że nigdy nie jest za późno na motocyklową pasję?

Czy warto? Po stokroć powiem: TAK! I nie zrozumie chyba tylko ten, kto tego nie spróbował. Też byłam „na nie”, dopóki sama nie poczułam wiatru we włosach i frajdy, jaką daje jazda motocyklem. Dla mnie pobyt w sklepie motocyklowym i wybór, np. kasku, to jak dla innych kobiet kupowanie ciuchów czy butów. Moją pasją jest też czytanie, ale to tzw. pasja zimowa, bo gdy tylko robi się cieplej, to książki zamieniam na motocykl.

I zakończę to puentą – stwierdzeniem mojego młodszego syna: „mam zajebistą mamę, nie dość że wydziarana to jeszcze śmiga na motocyklu!”. 

Szkoła jazdy Beaty: https://www.prawojazdy-tarnow.pl/

Klub Wataha: https://www.wataha.tarnow.pl/

Source: Beata Nowak – niechęć do motocykli przekuła w wielką pasję

Joanna Kotowicz, czyli motokiciaa__ z różową Hondą CBR 600RR

Joanna Kotowicz odkryła motocyklową pasję i wkrótce potem zaszła w ciążę. To jednak nie odciągnęło jej myśli od motocykla. Obecnie, jej mały synek również kocha motocykle i jeździ już swoimi pierwszymi pojazdami.

Joanna Kotowicz, czyli motokiciaa__ z różową Hondą CBR 600RR

Różowy to twój ulubiony kolor, czy bardziej chodzi o kobiece wyróżnianie się motocykla?

Różowy to zdecydowanie jeden z moich ulubionych kolorów. Jak dla większości małych dziewczynek, przeważnie pierwszym ulubionym  kolorem jest różowy, tak było też w moim przypadku. Wraz z wiekiem często preferencje się zmieniają, ale u mnie ten różowy nadal dominuje. Od najmłodszych lat uwielbiałam ubierać się na różowo, później mój pokój cały był w różu, pierwsze moje auto też przemalowałam na różowo (był to kolor bardziej fuksji, podobnie jak na moim motocyklu).

W codziennym życiu sięgam raczej po stonowane barwy, ale dalej róż to mój ulubiony kolor. A pomysł na przemalowanie motocykla siedział mi w głowie już w momencie jego zakupu – wiedziałam od samego początku, że on musi być różowy!

Joanna Kotowicz motokiciaa__

Joanna Kotowicz motokiciaa__

Łatwo było zrealizować ten pomysł? 

Oczywiście! Dla mnie nie mam rzeczy niemożliwych! Narodził mi się pomysł w głowie, więc było pewne, że go zrealizuję. Chociaż moja Honda CBR600RR miała malowanie Repsola, którym większość osób się zachwyca. Wszyscy odradzali mi jakiekolwiek zmiany, a ja i tak postawiłam na swoje (śmiech). Owiewki Repsola ściągnęłam i miałam kupić drugie do przemalowania na różowo, ale akurat udało mi się znaleźć gotowe w takim malowaniu, jakie chciałam. Zachowałam owiewki Repsola z myślą, że może kiedyś do nich wrócę, ale już teraz wiem, że ich już nie użyję.

Taki kolor motocykla typowy nie jest, więc pewnie zwraca uwagę na drodze? I w sumie też podkreśla płeć kierowcy?

Zdecydowanie różowe motocykle bardzo wyróżniają się na drodze! Chociaż jak zauważyłam, z sezonu na sezon, jest ich coraz więcej. Myślę, że za każdym razem ten kolor od razu przykuwa uwagę i żaden inny nie jest w stanie bardziej wyrazić tego, że motocyklem jedzie kobieta.

A już sam fakt, że kobieta jedzie motocyklem nadal wzbudza duże zainteresowanie wśród ludzi. Pomimo tego, że  na drogach jest coraz więcej kobiet na motocyklach, to wciąż spotykam się z wieloma zabawnymi sytuacjami. Dzięki kamerkom, które motocyklistki montują na swoich motocyklach, dużo takich sytuacji udaje się uwiecznić.

I z tym wszystkim współgra nazwa profilu @motokiciaa__?

Ksywka wzięła się głównie od mojego nazwiska – Kotowicz i zdrobnienia od tego, że jestem niska, mam zaledwie 160 cm (śmiech). Nie  do końca ułatwia mi to jazdę na motocyklach, bo prawie na żadnym nie sięgam stabilnie do ziemi.

Zobacz także: Nie taki diabełek straszny, jak go malują… na różowo!

Długo już jesteś motocyklistką? Jak wspominasz swoje początki?

Na motocyklu jeżdżę około 6 lat, a więc właściwie niedługo. Zaczęłam jeździć, wkręciłam się w to i… zaszłam w ciążę, więc musiałam zrobić przerwę od jazdy. Jednak szybko wróciłam do motocykla i teraz wydaje mi się, jakbym jeździła od zawsze.

Początki nauki jazdy motocyklem wspominam bardzo pozytywnie, szło mi całkiem dobrze od samego początku. Pomimo wywrotki na placu – nie zniechęciłam się, chyba to też duża zasługa mojego instruktora. Od samego początku dobrze się czułam na motocyklu, więc nie miałam żadnych chwil zwątpienia, co do jazdy na nim.

Zawsze ciągnęło Cię do motocykli sportowych?

Tak, raczej od zawsze moim typem były motocykle sportowe. Ta fascynacja wzięła się chyba z tego, że moja siostra (o 4 lata starsza) jeździ właśnie takimi motocyklami od wielu lat, właściwie odkąd pamiętam. Ten obraz motocykla sportowego, jaki zapamiętałam za dziecka, do dzisiaj został w mojej głowie. Faktem jest też, że sporty podobają mi się najbardziej, chociaż ciągnie mnie też do motocykli typu cross, enduro, jako alternatywna forma rozrywki (śmiech).

Jak lubisz spędzać czas na motocyklu?

Spędzanie czasu na motocyklu, jakie by nie było – zawsze daje mi mega pozytywną energię! Wiadomo, sama jazda nim to najlepsza forma spędzania wolnego czasu, na którą czeka się całą zimę! Uwielbiam jeździć w grupie, za każdym razem jest to fajne przeżycie. Przede wszystkim jest wesoło, no i nigdy nie ma nudy na takich wypadach.

Sama też lubię jeździć, także nie ma reguły, wszystko zależy od sytuacji i dnia. Latem jest super, gorzej zimą, kiedy takich planów nie można realizować, wtedy samo doglądanie motocykla, czyszczenie, wymyślanie modyfikacji – dają mi mega frajdę!

Twój synek tez idzie w ślady mamy? Ma już swój pierwszy motocykl?

Mój synek zdecydowanie pójdzie w moje ślady! Jak można zobaczyć na zdjęciach, towarzyszy mi w większości czasu, spędzanego przy motocyklu. Sprawiam mu naprawdę ogromną radość, kiedy zabieram go do garażu! Za każdym razem pomaga mi czyścić motocykl, dogląda, siedzi na nim, próbuje majsterkować (śmiech) – widać, że interesuje go ta pasja.

Wszystko wyszło tak zupełnie naturalnie, bo od urodzenia był przy motocyklach, a takie małe dziecko szybko łapie temat. Teraz ma już 4 lata i z pewnością mogę powiedzieć, że kocha motocykle, zaraziłam go tą pasją. Póki co, to jeździ swoim quadem (stwierdziłam, że na ten wiek to najbezpieczniejsza forma jazdy), ale powoli przymierzamy się do nauki jazdy na pocketbike. Ma już ten motocykl, oswaja się z nim, ale jest jeszcze do niego trochę za mały, więc czekamy.  

Joanna Kotowicz motokiciaa__

Joanna Kotowicz motokiciaa__

A jechał już z Tobą jako pasażer?

Mam takie specjalne pasy, którymi można przypiąć dziecko do siebie i czasami jeździmy razem, po takich nieuczęszczanych drogach – radość w jego oczach jest wtedy niesamowita! W tym roku pierwszy raz zrobiliśmy sobie taką przejażdżkę po mieście. Był zachwycony i wszystkim machał, a ludzie mu odmachiwali, z czego bardzo się cieszył! Teraz już czas na profesjonalne kombi dla niego i myślę, że będziemy jeździć razem coraz częściej.

Masz jakieś plany na ten sezon do zrealizowania? Jest coś takiego, co odkładasz, a bardzo chciałabyś zrobić?

Moje życie tak pędzi, że z minuty na minutę zmieniają się decyzje i ciężko mi jest cokolwiek konkretnie zaplanować. Bardziej stawiam na spontan. W planach standardowo będzie wyjazd do Polski (mieszkam w Niemczech), gdzie będę mogła pojeździć razem z siostrą, a jeśli tylko czas pozwoli, to wybierzemy się w jakąś fajną, wakacyjną trasę. Na pewno podzielimy się tym planem na moim Instagramie, więc obserwujcie !

A czy jest coś, co odkładam, a bardzo bym chciała zrobić? Hmm… myślę, że nie. Każdy pomysł, który wpadnie mi do głowy, na bieżąco realizuję. Cały czas męczy mnie tylko zmiana motocykla, ale chyba zostawię to na kolejny sezon.

Instagram: https://www.instagram.com/motokiciaa__/

Source: Joanna Kotowicz, czyli motokiciaa__ z różową Hondą CBR 600RR

Zawsze będą pamiętać – #RideForKevin

7 sierpnia 2019 roku Kevin Czarnecki wyjechał z domu na krótka przejażdżkę motocyklową. Na prostym odcinku drogi nagle się wywrócił, a w wyniku poniesionych obrażeń zmarł dwa dni później. Nie dożył swoich 18 urodzin. Rodzina Kevina latami walczy o to, żeby uznano, że przyczyną wypadku Kevina była bardzo zniszczona nawierzchnia drogi i pobocza oraz brak odpowiedniego oznakowania tego miejsca. #RideForKevin to inicjatywa dla jego pamięci.

Zawsze będą pamiętać – #RideForKevin

Na jakim etapie jesteście obecnie w sprawie uznania przyczyn wypadku Waszego syna Kevina?

Justyna Czarnecka: Na etapie czekania… Do Prokuratury wpłynął wniosek o wznowienie postępowania na podstawie nowych dowodów w sprawie, czyli opinii biegłego, który udowodnił to co my – rodzice, ale i motocykliści. Widzieliśmy i informowaliśmy prokuraturę po pierwszym obejrzeniu filmu z wideorejestratora samochodu jadącego za Kevinem, opinii której nie wziął pod uwagę prokurator prowadzący sprawę. Ktoś kto nigdy nie jeździł motocyklem, nawet nie zdaje sobie sprawy, jakim zagrożeniem dla motocyklistów jest stan nawierzchni drogi i jak ważne jest jej oznakowanie.

Jaka tam była sytuacja? Tej drogi i jej oznakowania?

Droga między Karwią a Jastrzębią Górą od lat prosiła się o remont – o czym świadczą m.in. wpisy na forum mieszkańców Władysławowa po wypadku. Mieszkańcy nagminnie informowali o tym tamtejsze władze oraz zarządcę drogi, czyli Zarząd Dróg Wojewódzkich, jednak nikt ich nie słuchał.

RideForKevin

RideForKevin

Droga posiadała liczne popękania, ubytki, dziury, nierówności. Była po prostu niebezpieczna, a znak, który tam stał, w żaden sposób nie informował użytkowników o tym stanie. Inny znak – A11 był tam postawiony ze względu na kładkę/most i nierówności poprzeczne, czyli wjazd i zjazd z mostu (usytuowany w odpowiedniej odległości od tego miejsca). Jadąc od strony Jastrzębiej Góry, znak stał około 20 metrów od miejsca wypadku, a droga była złym stanie od samego miasta, co dokładnie widać na Google Street View.

Ponadto od Karwi nie było znaku o niebezpiecznym poboczu, ale jadąc z drugiej strony już był. Co tu dużo mówić… nie było oznakowania niebezpieczeństwa, a dopuszczalna tam prędkość to 90 km/h, czyli do takiej prędkości kierowca na tej drodze powinien być bezpieczny. Biegły od Rekonstrukcji Wypadków (do którego zwróciliśmy się sami, ponieważ prokurator nie uwzględnił naszego wniosku) dokładnie pokazał miejsce, w którym Kevinowi zarzuciło koło, było to około 2 m przed zjazdem z kładki.

RideForKevin

RideForKevin

Zobacz także: Wojewódzki ranking jakości dróg w Polsce – RAPORT 2022

Jakie jeszcze są możliwości udowodnienia tej sytuacji?

Nie wiem, ale wyczerpię wszystkie, jakie są tylko możliwe. Jestem matką, matką-motocyklistką, która ze swoim synem przejechała wystarczająco dużo kilometrów (Kevin w sezonie 2019 r. do dnia wypadku, swoją 125-tką, przejechał 13 000 kilometrów), by nie wiedzieć jak jeździł i co mogło się wydarzyć, że nie mógł zapanować nad motocyklem.

Mieliśmy wspólną pasję z Kevinem i byliśmy na etapie „matka-przyjaciel”, na motocyklu, jak i w domu. Mój syn zawsze mógł na mnie liczyć i o tym doskonale wiedział, dlatego mówił na mnie żartobliwie „Wszech-Matka”. Dlatego wykorzystam każdy możliwy sposób, by przyczyna tego wypadku została prawidłowo zbadana, a ci którzy się do niej przyczynili – zostali ukarani. Wszystko po to, żeby żadna inna matka nie musiała żegnać się z synem motocyklistą, przez złe decyzje urzędników.

RideForKevin

RideForKevin

Z pewnością olbrzymi wpływ wywarła ta sytuacja na Wasze życie… Czy zmieniło się przez to Wasze postrzeganie motocykli, motocyklowej pasji?

Nie, nie zmieniło się nasze postrzeganie motocykli, dalej uważamy, że to piękna pasja i dalej jesteśmy rodziną motocyklistów. Pasja do motocykli trzymała całą naszą czwórkę. Codziennie rozmawialiśmy o niej, dzieliliśmy się każdą przejechaną minutą, każdym kilometrem, wyciągaliśmy wnioski. Dziś 3,5 roku od śmierci Kevina wszystko jest inaczej, jeździmy mniej. Dalej kochamy motocykle, ale ta  pasja jest już inna…

Pamiętasz jak zostałaś motocyklistką i jakie to było ekscytujące?

Motocykle interesowały mnie od podstawówki. Pierwszy motocykl, na którym dano mi pojeździć to był Romet, ależ to była frajda! Pod koniec podstawówki poznałam mojego męża Rafała, z którym do dziś tworzę rodzinę. Miał motorynkę i Simsona, chyba właśnie one przyciągnęły mnie do niego. Potem pojawiła się Jawa 350, która już przesądziła, że ten gość będzie moim mężem (śmiech). Już jako małżeństwo kupiliśmy sportowe Suzuki GSX F 600, no i zaczęła się przygoda, która nazywa się pasją…

Jeździłam jako plecak, ale zawsze marzyłam o swoim „rumaku”. Kiedy dzieci dorosły -zaczęły się kłótnie, kto jedzie z tatą i ja niestety musiałam odpuścić. Starszy o rok od Kevina syn Adrian, pierwszy załapał bakcyla i zaczął dążyć do celu. Zrobił zakład z ojcem i go wygrał, a stawką był motocykl. Na jego miejsce wskoczył Kevin, a ja musiałam dalej siedzieć w domu. Pewnego dnia nadarzyła się okazja i kupiłam swój pierwszy motocykl – Hondę CBR 125. Nigdy nie zapomnę mojego pierwszego wyjazdu na niej z podwórka w towarzystwie Kevina na skuterze. Pamiętam, jacy byliśmy szczęśliwi! To tego dnia naprawdę zrozumiałam, że to jest TO!

Kiedy Kevin nabył uprawnienia, kupiliśmy mu Yamahę R125. To też skłoniło mnie do zrobienia prawa jazdy kat. A i zakupu czegoś większego, czegoś na czym dosięgnę nogami do ziemi (śmiech). I wtedy pojawiła się ONA – w grudniu 2018 r. trafiła do mnie czarna Kawasaki Ninja 400, prosto z salonu. Od pierwszych słonecznych dni, już w lutym, zaczęliśmy z Kevinem jeździć. Matka i syn – to było wspaniałe! Przyjaciele w domu i na drodze.

RideForKevin

RideForKevin

Jakim motocyklem obecnie jeździsz? Jesteś z niego zadowolona?

Nadal jeżdżę Kawasaki Ninja 400 – to mały sport, stworzony do jazdy na torze, dlatego pięknie się składa na zakrętach. Jest lekka, szybka i zwinna. Już jej nie zmienię, bo jest dla mnie bardzo ważna, a jej tablice rejestracyjne są ku pamięci mojego syna G7KEVIN. 

Ku pamięci Kevina organizujecie co roku rajd?

Tak, co roku organizujemy „Rajd Pamięci dla Kevina”. Jest on 7 lub 9 sierpnia, ponieważ 7 sierpnia Kevin miał wypadek, a 9 sierpnia została potwierdzona śmierć mózgu i wyraziłam zgodę, by Kevin był dawcą. Dużo osób pytało mnie, dlaczego na to pozwoliłam? Pozwoliłam, ponieważ Kevin uwielbiał pomagać: w domu, w szkole, na akcjach charytatywnych, a nawet na ulicy, bo i takie sytuacje były. Zawsze był tam, gdzie była potrzebna pomoc.

III Rajd Pamięci dla Kevina:

Dwa miesiące przed wypadkiem zapytał mnie, czy może zostać dawcą szpiku. Powiedziałam mu wtedy, za kilka miesięcy skończy 18 lat i wtedy nie będzie mu potrzebna żadna moja zgoda. A on na to: „Mamo, gdyby mi się coś stało, ale nie panikuj – nic mi się nie stanie, ale gdyby… to ja chciałbym pomóc”. Wiedziałam o co chodzi. Dlatego kiedy lekarz zapytał się, czy zgadzamy na pobranie organów, to bez wahania odpowiedziałam TAK.

Kevin swoimi narządami uratował kilka żyć. Wiem, że gdzieś na świecie są ludzie, którzy są częścią mojego syna, chciałabym ich poznać i przytulić, bo przecież mają w sobie żyjący organ mojego dziecka. Jego serce też prawdopodobnie bije w kimś innym. Mam tylko ogromny żal do lekarzy, którzy mówili nam jakie organy zostaną pobrane, a po 6 miesiącach okazało się, że nie o wszystkim wspomnieli i to tak bardzo boli…

Jakiego Kevina chcecie pamiętać? Te spotkania to wsparcie od innych i ich pamięć o Kevinie?

Kevin był człowiekiem, który przyciągał do siebie ludzi, miał to coś, co sprawiało, że był bardzo lubiany wśród rówieśników i dorosłych. Promieniowała od niego dobroć serca. To, jak bardzo przyciągał do siebie, można zobaczyć na filmach:

Pożegnanie Kevina:

18 urodziny Kevina, których nie dano mu dożyć:

Na zawsze w naszych sercach:

Kevin bardzo na poważnie brał każdy przejechany kilometr. Nie ważne było, czy słońce czy deszcz – liczyły się przejechane kilometry. Dlatego, wraz z jego bratem Adrianem oraz przyjacielem Dominikiem, postanowiliśmy utworzyć  grupę #RideForKevin czyli JEŹDZIĆ DLA KEVINA. Logo grupy powstało jeszcze za życia mojego syna, zaprojektowała je koleżanka z klasy Kevina, specjalnie na kanał YouTube.

Co roku, grupa „Motocykliści 125 Trójmiasto”, z którą Kevin dużo jeździł, organizuje u nas rozpoczęcie sezonu – z pamięcią o Kevinie „Ile wyjazdów Tyle powrotów”:

To oni dodają mi najwięcej siły! Wiem, że chcą pamiętać i przekazywać nowym członkom swojej grupy, kim był Kevin i co się wydarzyło.

Raz w roku wsiadam na motocykl Kevina, na jego kochaną Yamahę R125 i przejeżdżam nią ostatnią drogą, którą jechał Kevin, aż do miejsca wypadku. Jest to w dzień w którym organizujemy, wspólnie ze znajomymi, „Rajd Pamięci dla Kevina” #RideForKevin – jeździć dla Kevina.

Więcej informacji:

Youtube: https://youtube.com/@justynaczarnecka2674

Facebook: https://www.facebook.com/profile.php?id=100036100695557

Source: Zawsze będą pamiętać – #RideForKevin

II Zlot motoCYClovy 2023 – zaprasza Marta Sadowska-Warta ”Położna Niepokorna”

Marta Sadowska-Warta jest magistrem położnictwa, motocyklistką i prowadzi profil ”Położna Niepokorna”. To połączenie pracy i zainteresowań zaowocowało stworzeniem inicjatywy Zlotów motoCYClovych, które swoją formułą promują profilaktykę raka piersi.

Będziemy zapraszać na II Zlot MotoCYClovy, a jak wypadł ten pierwszy?

Marta Sadowska-Warta: Pierwszy Zlot motoCYClovy był bardzo zaskakujący. Nie mieliśmy doświadczenia, do tego wrześniowa mżawka i nieoczekiwana zmiana organizacji, dzień przed wydarzeniem. Nie spodziewaliśmy się dużego zainteresowania, tymczasem pół godziny po rozpoczęciu, musieliśmy organizować dodatkowe miejsca parkingowe.

Zlot motoCYClovy

Zlot motoCYClovy fot. Michał Puszczewicz

Zlot motoCYClovy

Zlot motoCYClovy fot. Michał Puszczewicz

Zobacz także: XII Zlot Baby na motóry, 6-9 lipca 2023, Beskid Niski – zaproszenie

Przyjechało sporo motocyklistek, ale zaskoczyła nas duża ilość motocyklistów, niezrażonych kobiecym tematem przewodnim. Byliśmy dumni i szczęśliwi. Wykonaliśmy badania USG u wielu kobiet, uczyliśmy technik samobadania piersi na fantomach, a w strefie motocyklisty czekał poczęstunek i motocyklowe gadżety.

Motocykliści jak zwykle nie zawiedli – wielu z nich wspierało nas w organizacji, a po zlocie spłynęło do nas mnóstwo profesjonalnych zdjęć i nagrań z eventu.

Jaka idea przyświeca temu wydarzeniu? W jaki sposób zostanie zrealizowana?

Celem projektu Zloty motoCYClove jest nagłaśnianie i promowanie profilaktyki raka piersi. Na co dzień w Medicorum Centrum Zdrowia wykonujemy różne badania, w tym USG piersi. Nasi lekarze, zaniepokojeni dużą ilością wykrywanych nowotworów złośliwych, zgłosili nam swoje spostrzeżenia. Postanowiliśmy nie być obojętni i w nieco innej formie przekazywać istotę regularnych badań piersi.

W tym roku podczas Zlotu będziemy kolejny raz badać chętne uczestniczki oraz uczyć panie (a także panów) właściwych technik samobadania piersi.

Jaki jest program i ramy czasowe wydarzenia? Są przewidziane jakieś dodatkowe atrakcje?

Zlot motoCYClovy 2023 zaczynamy 27 maja o godz. 14:00. Przez 2 godziny uczestnicy będą mogli skorzystać z badań, warsztatów z położnymi, odpocząć w strefie motocyklisty, a także poradzić się w kwestii swojego motocykla w mobilnym warsztacie, prowadzonym przez BMW Motorrad Zdunek. Dodatkowo będzie loteria motocyklowa, w której każdy los wygrywa, a nagrody od naszych partnerów są warte w niej udziału.

O godz. 16:00 ruszamy wspólnie w paradę motoCYClovą do Mechelinek i z powrotem, aby zrobić trochę hałasu na mieście i wzmocnić przekaz, który nam przyświeca. Jednocześnie na parkingu odbywać się będzie event z koncertami, więc atrakcji nie zabraknie.

Zlot motoCYClovy

Zlot motoCYClovy fot. Michał Puszczewicz

Kto jest głównym organizatorem akcji i na czyje wsparcie może liczyć?

Głównym organizatorem Zlotu motoCYClovego 2023 jest Medicorum Centrum Zdrowia, w którym pracuję od kilku lat. Naszym partnerem głównym jest BMW Motorrad Zdunek, którego ekipa niezawodnie angażuje się w organizację. Dużym wsparciem jest również koło naukowe „Przyszłe Położne” Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego, dzięki któremu możemy uczyć technik samobadania piersi na profesjonalnych fantomach.

Udało się nam otrzymać patronat Wójta Gminy Kosakowo, patronat medialny trójmiasto.pl oraz wsparcie od: Moto-Zone, Synevo Laboratoria Medyczne, Galerii Szperk, A-TV Michał Puszczewicz i Studio Całe.

Dodatkowo otrzymujemy sporo drobnego, ale ważnego wsparcia organizacyjnego od znajomych motocyklistów i sympatyków naszej akcji. Niestety w dalszym ciągu poszukujemy finansowania badań USG piersi, aby w dniu zlotu jak najwięcej kobiet mogło bezpłatnie je wykonać w Medicorum.

Jesteś z zawodu mgr położnictwa – tak z perspektywy czasu, ten zawód daje Ci satysfakcję?

Z perspektywy czasu i w połączeniu z managementem tak. Wiele lat spełniałam się jako położna, przyjmując porody i nieprzerwanie to kocham. Ciągle jednak trudno o spełnienie finansowe w tym obszarze w naszym kraju. To odpowiedzialna i wymagająca praca, pod presją, którą często wykonuje się w nocy.

Z uwagi na kwestie zdrowotne musiałam zrobić sobie przerwę. Dzisiaj bardzo dobrze odnajduję się w zarządzaniu Medicorum. Management w podmiotach leczniczych mocno mnie rozwija i pozwala tworzyć. Nie przestałam jednak być położną dla moich pacjentek.

W pracy z kobietami zajmuję się tym, co kobiece, ważne i intymne. Wspieram kobiety na każdym etapie ich życia. Jestem z nimi, gdy dopiero się urodziły, gdy stają się kobietami, a także wtedy, gdy są nimi znacznie dłużej, niż ja. Wszystko to jest dla mnie definicją satysfakcji.

Marta Sadowska Warta

Marta Sadowska Warta

Największą radość daję mi działanie w temacie, który nie jest jeszcze dobrze zagospodarowany, a problem niestety należy do globalnych – nietrzymanie moczu i inne problemy natury uroginekologicznej. Regularnie wykonuję diagnostykę z USG w poradni uroginekologicznej Medicorum. Dodatkowo przygotowuję pary do porodu i rodzicielstwa oraz pomagam kobietom w mniej lub bardziej intymnych problemach.

Jak motocykle znalazły się w kręgu Twoich zainteresowań? Kiedy dołączyłaś do grona motocyklistek?

Od dziecka byłam niepokorną indywidualistką. Powiedz mi: „nie możesz”, „kobiecie nie wypada”, „nie nadajesz się” – a ja pokażę co potrafią kobiety! (śmiech). A motocykle nigdy nie kojarzyły się z kobietami. Pamiętam, jak mój tata powtarzał z obawą: „oby mój syn nigdy nie zechciał jeździć motocyklem”. Cóż… chyba podrzucił mi świetny pomysł!

Marta Sadowska Warta zlot motoCYClovy

Marta Sadowska Warta zlot motoCYClovy

Minęło sporo lat, zanim byłam gotowa wybrać się na kurs, ale pragnienie było we mnie od dziecka. Dziś, na szczęście, czasy się zmieniają i nie brakuje mi motocyklowych koleżanek, z którymi mogę rozpocząć swój drugi sezon.

Zlot motoCYClovy 2023

II edycja promująca profilaktykę raka piersi

27 maja o godz. 14

Parking Galerii Szperk

Pogórze (gm. Kosowo)

Facebook wydarzenia: https://www.facebook.com/events/136008246093221

Facebook Marty: https://www.facebook.com/poloznamartasadowska

Instagram Marty: https://instagram.com/polozna_niepokorna?igshid=YmMyMTA2M2Y=

Source: II Zlot motoCYClovy 2023 – zaprasza Marta Sadowska-Warta ”Położna Niepokorna”

Wiktoria Cygan – jej pasje łączy adrenalina!

Wiktoria Cygan swoje pierwsze, motocyklowe doświadczenia zdobywała na motocyklu Yamaha YZF R125. Po 5 latach ten motocykl trafił w ręce jej siostry, a obecnie „wika_gsxr” jeździ na Suzuki GSX-R 600, który chce zmodyfikować tak, by był wyjątkowy.

Wiktoria Cygan – jej pasje łączy adrenalina!

Kiedy w Twoim życiu pojawiło się zamiłowanie do motocykli?

Pasja do motocykli rozwinęła się u mnie w wieku 16 lat. Wcześniej bardzo dużo jeździłam konno, niestety jeździectwo to sport, który wymaga wielu wyrzeczeń i sporo czasu spędzonego w stajni. W liceum trudno było mi pogodzić naukę i konia, jedno i drugie na tym cierpiało. Wtedy postanowiłam sprzedać mojego ukochanego konia „Etolę” w dobre ręce, choć łatwo mi rozstać się z nim nie było…

Później zaczęłam się zastanawiać, co mogłoby mi sprawiać równie wielką frajdę, co jazda konna, ale bez takiej odpowiedzialności, jak za zwierzę. Padło na motocykl. Wykupiłam 2 godziny jazdy z instruktorem na placu manewrowym i wtedy się zakochałam – wiedziałam, że to będzie to! Przeglądałam różne oferty motocykli i wybrałam dla siebie Yamahe YZF R125. Jeździłam nią dosłownie wszędzie, do szkoły, na zakupy, na różnego rodzaju przejażdżki. Kiedy miałam tylko wolny czas, to spędzałam go właśnie na motocyklu. Dla 16-latki był to strzał w dziesiątkę! Znajomi się śmiali, że wymieniłam jednego konia, na 15 koni (śmiech).

Pozwoliło Ci to zapomnieć o jeździe konnej? Widzisz jakieś podobieństwa w tych pasjach?

Konie będą zawsze zajmowały specjalne miejsce w moim sercu. Często wybieram się do stadniny, aby spędzić czas z tymi wspaniałymi zwierzętami. Może kiedyś jeszcze zakupię własnego rumaka, ale to raczej plany na odległą przyszłość. Tak, zdecydowanie widzę podobieństwo. Te dwie pasje łączy adrenalina. Moja „Etola” była koniem z charakterkiem, czasami wręcz była nieobliczalna (nawet dwa razy złamała mi rękę). Nigdy nie wiedziałam, co danego dnia nowego wymyśli.

Wiktoria Cygan wika_gsxr

Wiktoria Cygan wika_gsxr

A jak to się stało, że Twoja siostra też motocyklem jeździ? 

Yamahą jeździłam przez 5 lat i często na przejażdżki zabierałam siostrę. Wtedy też ona wkręciła się w motocyklową pasję. A jak już mogła zrobić prawo jazdy kategorii A1, to oddałam jej swój motocykl, a sama kupiłam większy. Teraz  często wybieramy się razem na przejażdżki i bardzo lubimy nasze wspólne wypady!

Rodzina łatwo zaakceptowała taką pasję u Was?

Rodzice na początku byli sceptycznie nastawieni do mojego pomysłu, ale w miarę szybko się zgodzili. Siostra miała już łatwiej, bo “przetarłam szlaki”. Natomiast nawet teraz, zawsze przed przejażdżką rodzice mówią nam, żebyśmy nie szalały i jechały z głową. Gorzej przekonać babcię… choć jeżdżę już 7 lat, to ona nadal mi mówi, żebym sprzedała motocykl, bo to niebezpieczne.

Od początku ciągnęło Cię do motocykli sportowych?

Tak, od początku gościły u mnie motocykle w typie sporta. Najpierw była to Yamaha YZF R125, którą uważam za najpiękniejszy motocykl w klasie 125. Jej agresywny wygląd przekonał mnie do wybrania właśnie tego modelu. Często ludzie pytali mnie, jaka to pojemność: 600? 1000? Byli bardzo zdziwieni, kiedy odpowiadałam, bo dla osoby, która nie zna się na motocyklach, moja Yamaha wyglądała na zdecydowanie większą, niż w rzeczywistości jest.  

Zobacz także: Jaka babcia, taka wnuczka – obie zakochane w motocyklach! Ola Nycz @ola.r6

Czym teraz jeździsz? To Twój wymarzony i docelowy motocykl czy myślisz o zmianie? 

Obecnie jeżdżę Suzuki GSX-R 600. Posiadam ten motocykl od roku i bardzo dobrze mi się nim jeździ, także na razie nie myślę o zmianie. Jak nabiorę doświadczenia z większym motocyklem, to może kiedyś wpadnie jakaś 1000. Na razie mam w planach tylko modyfikację obecnego modelu, bo chciałabym, żeby był wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju. Na pewno zakupię plastiki w personalizowanym malowaniu, może wpadnie też jakiś nowy wydech.  

Jak lubisz spędzać czas na motocyklu? Potrzebujesz tej prędkości i adrenaliny? 

Każda chwila spędzona na motocyklu jest wyjątkowa. Kocham tę adrenalinę, jaka towarzyszy mi w każdej podróży. Motocykl to lekarstwo na wszystko – w moim przypadku. Kiedy mnie coś gryzie, uwielbiam wsiąść na mojego „gixa” i pojeździć bez celu, wszystko sobie poukładać i oczyścić głowę. Uwielbiam także jazdę w małej grupie, ze znajomymi. Wtedy najczęściej mamy jakiś określony cel podróży. Jest wtedy zawsze wesoło. Uważam, że jest to doskonały sposób na “doładowanie baterii”.  

Motocyklistki wszędzie wzbudzają zainteresowanie? Staracie się wyróżniać na drodze?

W większości przypadków wzbudzają zainteresowanie, ale ogólnie myślę, że większość ludzi odwraca się za motocyklem po prostu, niezależnie od płci kierowcy. Motocykle to piękne maszyny, głośne i szybkie, ale nie każdy ma odwagę wsiąść za ich kierownicę. Często mi mówią: „a nie boisz się tak jeździć? Ja bym w życiu nie wsiadł/a”.

Kiedyś w internecie zobaczyłam dopinane warkocze do kasku i pomyślałam, że musze je mieć. Po ich dopięciu zauważyłam, że dużo więcej ludzi się odwraca, pokazuje palcami i często na postoju słyszę: „ale super warkocze!”. Także na pewno jest to element, który mnie wyróżnia. Mam też nakładkę na kask, takiego królika z długimi uszami i to już naprawdę robi furorę! Jak przejeżdżam między autami to, szczególnie dzieci, chcą dosłownie wyskoczyć z samochodu (śmiech). Tutaj już nie ma wyjątku, każdy się odwraca i się śmieje. A ja się cieszę razem z nimi, bo myślę, że niejednej osobie “zrobiłam tym dzień” i poprawiłam humor.

Wiktoria Cygan wika_gsxr

Wiktoria Cygan wika_gsxr

Jakie masz plany na nowy sezon? 

Plan na nowy sezon, to na pewno jeszcze więcej podróży. Chciałabym zrobić trasę na Mazury i może nad morze. Pewnie będzie to trasa z jakimś przystankiem, bo niestety sporty nie należą do najwygodniejszych motocykli na trasy. Po kilkunastu kilometrach ból pleców mocno daje się we znaki. Kolejną rzeczą do odhaczenia są wyjazdy na tor. Bardzo chciałabym dopracować moją technikę jazdy, która będzie później rzutowała na jazdę po drogach.  

TikTok: https://www.tiktok.com/@wika_gsxr

Instagram: https://www.instagram.com/wika_gsxr/?

Source: Wiktoria Cygan – jej pasje łączy adrenalina!

XII Zlot Baby na motóry, 6-9 lipca 2023, Beskid Niski – zaproszenie

Który to już zlot grupy „Baby na motóry!”? Gdzie odbywały się wcześniej?

Barbara Grad-Kowalczyk: To jest XII zlot Baby na motóry, organizowany przez motocyklistki z grupy . W ostatnich latach zlot odbywał się raz w roku, zawsze w drugi weekend lipca. Termin jest stały, tak żeby z wyprzedzeniem można go było wpisać w swój kalendarz. Zloty są organizowane w różnych miejscach w Polsce. W ubiegłym roku były to Mazury, a lata poprzednie to m.in. Sudety, okolice Kłodzka, województwo świętokrzyskie czy pojezierze drawskie. W tym roku bawimy się razem w Beskidzie Niskim.

Jak wygląda organizacja takiego zlotu od środka? Te same dziewczyny zajmują się organizacją, czy to się zmienia?

Barbara Grad-Kowalczyk: Organizacją zlotów zajmują się koleżanki z grupy, za każdym razem jest to inna dziewczyna prowadząca, która może liczyć na mocne wsparcie. Swoim doświadczeniem służą min. założycielki grupy oraz dziewczyny, które taki zlot organizowały w przeszłości.

Organizacja zlotu polega głównie na znalezieniu fajnego miejsca spotkania, ogarnięciu ewentualnych rezerwacji i zapisów, wytyczeniu fajnej trasy motocyklowej, zarówno terenowej, jak i asfaltowej. A także na zadbaniu, żeby wszystkie potrzebne informacje dotarły do dziewczyn, które będą brały udział w zlocie. 

Jak typujecie miejsce na zlot? Jakie powinno spełniać warunki?

Barbara Grad-Kowalczyk: Jest pewna dowolność w wyborze miejsca, może to być pole namiotowe, agroturystyka czy jakiś ośrodek. Powinno ono pomieścić kilkadziesiąt osób i oferować możliwość budżetowego noclegu – na przykład możliwość rozbicia namiotów (bo namiot jest najczęściej wybieraną opcją noclegową przez dziewczyny). Fajnie, jeśli baza znajduje się w pięknym miejscu, ma miejsce na ognisko i dach, by schować się przed deszczem…

Jakich tras i programu podczas Waszego zlotu można się spodziewać?

Barbara Grad-Kowalczyk: Mamy wytyczone trasy offroad’owe i asfaltowe, wśród których każda dziewczyna znajdzie coś dla siebie. Można skorzystać z krótkiego szkolenia jazdy w terenie, prowadzonego przez jedną z koleżanek. Będzie ognisko, pieczenie kiełbasek, mierzenie wysokości myszki i pokaz zdjęć z babskich podroży. Żaden z tych punktów nie jest obowiązkowy, można po prostu przyjechać i pobyć w ekipie motocyklistek, które łączy ta sama pasja.

Zlot Baby na motóry

Więcej o grupie: Baby na motóry!

To impreza dla każdej motocyklistki? Jakiś poziom umiejętności jazdy w terenie jest wymagany?

Barbara Grad-Kowalczyk: Do zlotu może dołączyć każda dziewczyna, nawet ta, która swoją motocyklową przygodę dopiero zaczyna. Jestem przekonana, że ze zlotu wróci bogatsza o nowe doświadczenia i umiejętności. Trasy zaplanowane będą tak, że dla każdego znajdzie się coś ciekawego.

Są jeszcze wolne miejsca? Można się zapisać?

Barbara Grad-Kowalczyk: Miejsca ogranicza jedynie teren na którym można rozbić namioty, a ten jest ogromny! Zlot odbywa się w drugi weekend lipca i do tego czasu można się zapisywać na stronie wydarzenia https://www.facebook.com/events/1665814290484304/. Zapraszamy! 

XII Zlot Baby na motóry 2023

Miejsce: Gospodarstwo Agroturystyczne, Beskid Niski

Do dyspozycji będzie sala kominkowa, konferencyjna i bilardowa oraz miejsce na ognisko.

Data zlotu: 6-9 lipca 2023

Do wyboru są następujące miejsca:

  • namiot + dostęp do łazienki: 25 zł/noc/osoba
  • miejsce w pokoju 10 osobowym w którym jest 5 łóżek łóżek piętrowych, łazienka na zewnątrz: 50 zł/noc
  • miejsce w pokoju (2 pokoje, 8 miejsc) 4 osobowym z łazienką na zewnątrz 55 zł/noc
  • miejsce w pokoju dwuosobowym z łazienką (5 pokoi, 10 miejsc) 90 zł/noc
  • ***Posiłki***
  • śniadanie 28 zł
  • obiadokolacja również w opcji wege 40 zł

Grupę „Baby na motóry!” na Facebooku znajdziesz tutaj: https://www.facebook.com/groups/babynamotory/

Więcej informacji o Zlocie „Baby na motóry!” na Facebooku znajdziesz tutaj: https://www.facebook.com/events/1665814290484304/

Grupa „Baby na motóry!” powstała w 2016 roku i skupia motocyklistki enduro, niezależnie od marki motocykla. Głównym postanowieniem założycielek jest to, by grupa składała się głównie z dziewczyn, które lubią uprawiać szeroko pojęty off-road motocyklowy. Niekoniecznie ma to być hard enduro, ale również turystyka szutrowa, czy jazda “w koło komina” po okolicznych drogach gruntowych. Grupa „Baby na motóry!” – wszystko w jednym miejscu, dla kobiet z nastawieniem na motocykle terenowe!

Source: XII Zlot Baby na motóry, 6-9 lipca 2023, Beskid Niski – zaproszenie

Energetyczna „Blondynka przy aucie” Lucyna Tomczyk – poznajcie jej pasje i talenty

Lucyna Tomczyk wsiąkła tak bardzo w motoryzacyjny świat, że już sama nie wie, gdzie jest ta granica między praca a pasją. Jako „Blondynka przy aucie”, w świecie pełnym testosteronu, potrzebowała jednak dać ujście tej wrażliwej i artystycznej stronie, dlatego uwielbia tworzyć utwory muzyczne i je wykonywać. „Lucy” chce czerpać z życia, ile się da, chłonąć szanse i możliwości, na które nigdy się nie zamyka.

Energetyczna „Blondynka przy aucie” Lucyna Tomczyk – poznajcie jej pasje i talenty

Energetyczna z Ciebie kobieta o wielu pasjach! Nie masz czasem wrażenia, że doba jest zdecydowanie za krótka na Twoje pomysły?

Zdecydowanie! Za krótka i to nie czasem, a właściwie codziennie! Kiedy jest się głodnym życia, to ciągle chce się działać, coś zobaczyć, coś sprawdzić, poczuć, czegoś nauczyć i wtedy doba to za mało. A ja ciągle jestem głodna życia!

Do tego dochodzi rodzina. Mam dzieci i męża, więc również z nimi chce dzielić swój czas – pogodzenie tego wymaga trochę gimnastyki. Na szczęście moje dzieci są wyrozumiałe i wspierają mnie w tym co robię. Tak samo mój mąż. Choć przyznam, że czasami zmęczenie daje się we znaki, dlatego w ostatnim czasie uczę się, jak odpocząć i się zregenerować, by potem znów garściami i z radością łapać życie za rogi. Jak się okazuje – ciężko czasem wyhamować, gdy się tak pędzi i warto się tego nauczyć.

Jakimi priorytetami się obecnie kierujesz?

Kiedy doba jest za krótka, to szybko zdajesz też sobie sprawę, że musisz wybrać i coś odrzucić. Jeśli jesteś świadomym „przeżywaczem” (jak to nazywam) swojego życia, to w sposób naturalny odrzucasz to, co już ci nie służy, co nie sprawia, że idziesz do przodu. A wybierasz to, co wspiera cię w dążeniu do celu. Z tej perspektywy to może i lepiej, że czas jest ograniczony, bo skupiamy się dzięki temu na tym, co naprawdę jest dla nas ważne w danym momencie życia.

Twoja ścieżka zawodowa od początku była związana z motoryzacją?

Nie. Studiowałam resocjalizację. Kiedy poznałam męża, moja kariera zawodowa miała się dopiero rozkręcić. Cóż, tak się stało… tylko w innym kierunku, niż zakładałam. W 2009 r. zaczęłam swoją pracę w warsztacie samochodowym męża. To on zaraził mnie pasją do motoryzacji, chociaż na początku wspólna praca była podyktowana innymi względami. W sumie łatwo się w tym świecie odnalazłam, nie posiadałam żadnej wiedzy związanej z autami i instalacjami gazowymi do nich, ale praktyka uczy najlepiej.

Miałam zajmować się biurem, a w rzeczywistości wyglądało to tak, że pracowałam też na serwisie – bo chciałam się uczyć tego, o czym rozmawiałam z klientami. Imponowało mi to, że pomagaliśmy ludziom oszczędzać na paliwie. Szybko tę pracę pokochałam, zaczęliśmy wspólnie się szkolić, rozwijać i powiększać firmę. Najpierw prowadziliśmy auto gaz, ale z czasem rozwinęliśmy się mocno i dziś oferujemy bardzo szeroki zakres usług.

W tej sytuacji otwarcie stacji kontroli pojazdów – okazało się naturalną koleją rzeczy. Tu postawiłam na siebie. Zrobiłam kurs, zdałam egzaminy, zdobyłam uprawnienia diagnosty i otworzyłam własną działalność. Chociaż, jako dziecko czy nastolatka, nigdy o tym nawet nie pomyślałam – dziś motoryzacja to nierozłączna część mnie.

Lucyna Tomczyk Blondynka przy aucie

Lucyna Tomczyk Blondynka przy aucie

Zobacz także: Girls Auto Clinic – wszystko dla kobiet i ich aut

Generalnie wszystko opanowałaś od podstaw, czyli da się? Myślisz, że każda kobieta byłaby w stanie opanować wiedzę i umiejętności w takiej dziedzinie?

Dwa razy TAK. Absolutnie! Co stoi na przeszkodzie? Ograniczenia mamy, tylko i aż, w naszych głowach i niestety często się im podporządkowujemy. Dziewczyny możecie wszystko, więc róbcie to, co daje wam szczęście! I to nie są jakieś puste frazesy, bo sama nie miałam lekko w życiu. Niektórzy znajomi śmieją się, że mój życiorys to się na film nadaje. Mimo wszystko dziś mam rodzinę, prowadzę firmę, robię to, co kocham, rozwijam się, oddaje pasjom, piszę książkę… Jeszcze nie wiem, czy ją wydam, ale mam ochotę pisać, to piszę (śmiech).

I nie, nie zawsze jest łatwo… Ale warto! Ludzie patrzą z boku i myślą, że ktoś ma bogatych rodziców, wpływowych znajomych albo tak zwane szczęście. Nie przyjmują do wiadomości, że ktoś mógł mieć gorzej od nich, ale zapracował na to, co ma teraz.

Najważniejsza jest twoja decyzja, jaką drogę wybierasz dziś? Wybierz i podążaj nią. Nie pozwól, by opinie innych, wpajane czasem od dziecka (jak na przykład: co wypada kobietom, a co nie) odbierały ci marzenia. Będą błędy, będą zwroty akcji, smutek, łzy, złość, rezygnacja, ale też niewyobrażalna radość, satysfakcja i spełnienie! A jeśli żyjesz w zgodzie ze sobą, to nawet jak zabłądzisz – zawsze wrócisz na własne tory.

Jak obecnie wygląda Twoja praca? Z jaka odpowiedzialnością się wiąże?

W tej chwili głównie jestem diagnostką na stacji kontroli pojazdów, ale ciągle zaglądam do serwisu i się tam udzielam. Odpowiedzialność jest duża. Jako diagnostka zaświadczam, że auto jest sprawne i spełnia wszystkie wymogi dopuszczenia do ruchu drogowego. Podpisuję się pod tym i gdybym coś przeoczyła, ktoś takim niesprawnym autem mógłby wyrządzić krzywdę sobie lub innym uczestnikom ruchu.

I tu nie chodzi jedynie o przepisy i możliwość otrzymania kary. Ta odpowiedzialność wypływa z wnętrza mnie. To poczucie towarzyszy mi też na serwisie. Naprawiamy auta, które potem poruszają się po drogach i zależy mi, aby były sprawne, a właściciele i ich rodziny bezpiecznie docierali do celu podróży. Ta odpowiedzialność nie zniechęca mnie jednak, wręcz przeciwnie – czuję, że robię coś dobrego i dzięki mnie, i mojej firmie, drogi są bezpieczniejsze.

Lucyna Tomczyk Blondynka przy aucie

Lucyna Tomczyk Blondynka przy aucie

To jest to, co chciałaś od życia czy dążysz do zmiany?

Obecna praca daje mi satysfakcję, ale tak, dążę do zmian. Wszystko dookoła się zmienia, świat pędzi do przodu, więc kiedy się zatrzymujemy – to tak naprawdę się cofamy. Jest wiele rzeczy, których chciałabym spróbować w życiu. Nie zamykam się na żadną z dróg, ponieważ życie pokazało mi, że szczęście może czekać na mnie w miejscu, w którym niekoniecznie się go spodziewam. Pragnę iść do przodu i kto wie, gdzie mnie to zaprowadzi za 5, 10 lat… Gdziekolwiek wtedy będę, mam nadzieję, że będę szczęśliwa.

Niestety jest jeszcze inna strona medalu. Opłacalność prowadzenia stacji spada w ostatnim czasie drastycznie. Ceny zamrożone od 19 lat, rosnąca inflacja, biurokracja i wymagania -coraz mocniej dają się we znaki wszystkim właścicielom stacji kontroli pojazdów. W takiej niestabilnej sytuacji trudno ocenić, co będzie za pół roku, rok… Może zajdzie wręcz konieczność wprowadzenia dużych zmian, by dostosować się do nowych zasad gry. Podchodzę jednak do tego ze spokojem i optymizmem. Świat się zmienia i ja się zmieniam, ewoluuję… to naturalna kolej rzeczy.

Interesujecie się też sportami motorowymi?

Tak, zaangażowaliśmy się w międzyczasie w rajdy samochodowe i drift. Z tych dwóch dyscyplin najbardziej moje serce skradło – latanie bokiem w kontrolowanym poślizgu. W ubiegłym roku, z naszym team’owym kierowcą, zdobyliśmy Mistrzostwo Europy i Cypru. Udało mi się pojechać na niektóre z rund, a relację wrzuciłam na mój kanał YT. Kiedy mam okazję, to też się tego uczę, bo wbrew pozorom, to nie takie proste. Lubię też jeździć na prawym fotelu.

Piter Drift Team

Wykorzystuję fakt, że nasza firma współtworzy Szkołę Driftu w Gdańsku. Budujemy auta do motosportu i zapewniamy obsługę techniczną podczas szkoleń. Polecam każdemu kierowcy ten sport – to jest taka adrenalina! Można zdobyć sporo umiejętności, potrzebnych na drodze, takich jak opanowanie w sytuacji stresowej. A ćwiczenia wyrabiają odruchy bezwarunkowe, kiedy auto wpada w poślizg tak, by bezpiecznie z niego wyjść.

Masz inne zainteresowania „poza godzinami pracy”? Starasz się, żeby te pasje były odmienne od motoryzacji?

Cóż, motoryzacja wgryzła się w naszą rodzinę tak mocno, że właściwie trudno już rozdzielić, gdzie kończy się praca a zaczyna pasja, ale rzeczywiście mam też taką swoją odskocznię. W dzieciństwie uwielbiałam pisać i śpiewać. Jako dorosła kobieta byłam szczęśliwa, a jednak brakowało mi czegoś do pełni. W świecie tak pełnym testosteronu potrzebowałam dać ujście tej wrażliwej i artystycznej części mnie, więc wróciłam do pasji sprzed lat – uwielbiam tworzyć utwory i je wykonywać.

Uczestniczę też w zajęciach teatralnych „Lira Teatroterapia”, gdzie uczestnicy najpierw współtworzą scenariusz, a potem przygotowują i wystawiają sztukę w teatrze. Ubiegłoroczne „Pustostany” były dla mnie niezwykłym przeżyciem, zwłaszcza że dodałam tam własną cegiełkę w postaci wykonania mojego utworu „Córka światła”.

W ostatnim czasie zainteresowała mnie też bioenergoterapia i elementy fizyki kwantowej, ale to nie tak, że szukam czegoś odległego od motoryzacji. Zwyczajnie idę tam, gdzie prowadzi mnie serce, a do tej pory jego wybory były trafione. Chcę czerpać, ile się da, z życia. Chłonąć szanse i możliwości, jakie mi daje. Wyznaję zasadę, że nie ma rzeczy niemożliwych – jeśli czegoś chcesz! Talent co prawda może pomóc, ale nie przesądza o żadnym sukcesie. Poza tym wiem, że niewiedza potrafi być czymś pozytywnym – bo jeśli nie wiesz, że czegoś się nie da, to po prostu to robisz (śmiech). A serce to najlepszy kompas!

Śpiewając możesz się realizować, ale i dajesz coś od siebie innym ludziom?

Myślę, że mam coś do powiedzenia światu i robię to właśnie za pomocą mojej muzyki. Chcę, aby innym dawała wytchnienie, zabawę, ale też czasem skłaniała do zatrzymania i przemyśleń. To niesamowite uczucie, kiedy słucham efektu końcowego, tego co zakiełkowało wcześniej w mojej głowie, jako pomysł.

W tej chwili pracuję nad swoją pierwszą płytą „Kompletna”, ale materiału mam już na dwie kolejne. Czasami słowa wylewają się z mojej głowy w takim tempie, że gdyby nie dyktafon, to nie nadążyłabym notować (śmiech). Na scenie czuję się jak ryba w wodzie i mam już mały sukces na koncie – w ubiegłym roku zdobyłam 1. miejsce na międzynarodowym konkursie Music Talent League w Wilnie, utworem Światło spowije czerń:

Całkiem fajnie radzisz sobie z mediami społecznościowymi, nakręcaniem śmiesznych filmików – jak to się zaczęło?

Zaczęło się od szkoleń rozwojowych. Usłyszałam, że jeśli chcę przetrwać na rynku i rozwijać firmę, to muszę się promować i być widoczna w internecie. Dziś polecenia klientów, choć nadal ważne, nie mają już takiego przełożenia jak kiedyś. Wszystko przenosi się do sieci, do mediów społecznościowych. Chcesz zarabiać na swojej pracy – musisz się pokazać, więc i ja zaczęłam to robić. Okazało się, że może to być fajna zabawa. Z kamerą bardzo się lubimy, ale przyznam, że ja raczkuje w tych tematach. Robię to na tyle, ile starcza mi czasu i na ile daje mi radość.

Twoja dzieci także są fanami motoryzacji? Będzie komu „przekazać pałeczkę”?

Ha ha ha! Całej trójce! Bo mam trzech synów: 17, 16 i 7 lat. Starsi już uczą się w szkole samochodowej, a młodszy nie może się doczekać, kiedy tam pójdzie, chociaż na razie zapędy ma bardziej w stronę artystyczną. Jest moim największym fanem, zna moje piosenki i śpiewa je ze mną. Wymyśla też swoje, układa do nich choreografię. Ale kto wie? Ma jeszcze czas na decyzję. Najstarszy syn zdecydowanie, od małego, chciał iść w ślady taty. Średni syn widzi się bardziej w roli diagnosty, ale nadal szuka czegoś dla siebie.

Oczywiście to cieszy, że idą w nasze ślady, ale cały czas powtarzamy z mężem, by szukali tego, co da im szczęście. Bo my robimy to, co nas uszczęśliwia i nie oczekujemy od nich, by na siłę „przejęli pałeczkę”. Jeśli taka będzie ich decyzja – super, a jeśli nie, to chętnie wesprzemy każdego w jego drodze.

Youtube: www.youtube.com/@blondynkaprzyaucie

Facebook: www.facebook.com/blondynkaprzyaucie

Instagram: www.instagram.com/blondynka_przy_aucie/

TikTok: www.tiktok.com/@lucarek.pl

Youtube: www.youtube.com/@lucylucynatomczyk

Facebook: www.facebook.com/LucyLucynaTomczyk

Source: Energetyczna „Blondynka przy aucie” Lucyna Tomczyk – poznajcie jej pasje i talenty

Sara Kałuzińska – podsumowanie sezonu 2022

Sara Kałuzińska, zapowiadając sezon 2022, nie spodziewała się startów innych, niż w rallycrossie. Stało się jednak inaczej i miała okazję zebrać doświadczenie w różnych dyscyplinach, odmiennymi samochodami. Plan na sezon 2023 to też starty w rallycrossie, ale kto wie, może znowu będą jakieś niespodzianki? Najważniejsze w karierze Sary Kałuzińskiej jest to, że łatwo się nie poddaje i zawsze walczy do końca!

Zobacz także: Sara Kałuzińska – z kartingu do rallycrossu

Sara Kałuzińska – podsumowanie sezonu 2022

Jaki był dla Ciebie sezon 2022? Satysfakcjonujący? Chyba sporo się działo?

W sezonie 2022 miałam okazję ścigać się czterema autami, w czterech różnych dyscyplinach. Rok ten przyniósł mi wiele doświadczenia, tak naprawdę w różnych dziedzinach życia, nie tylko w dziedzinie motorsportu.

Rok 2022 nie był dla mnie łatwy, ale wiele nauki z niego wyciągnęłam. Czy był dla mnie satysfakcjonujący? Na pewno mam niedosyt wyniku i ilości przejechanych rund. Pod koniec sezonu musiałam zrezygnować z wszelkich aktywności fizycznych na rzecz zdrowia, przez co nie mogłam wystartować w ostatnich dwóch rundach rallycrossu. To spowodowało, że zakończyłam sezon na 14. pozycji, gdzie była szansa na walkę o pierwszą dziesiątkę.

Choroba także przeszkodziła mi w przygotowaniach do FIA Motorsport Games. W ostatniej chwili dostałam zielone światło od lekarza, że mogę zawalczyć na arenie międzynarodowej i pomimo trudności dałam z siebie jak najwięcej! Podsumowując sezon – dużo się działo! Było to spowodowane ilością wyjazdów oraz zebranego doświadczenia w ciągu roku.

Sara Kaluzinska

Sara Kaluzinska

Jak wspominasz FIA Motorsport Games? W jakiej dyscyplinie mogłaś rywalizować?

FIA Motorsport Games były moimi pierwszymi, samodzielnymi zawodami, gdzie udałam się bez mojego taty oraz bez mojego menagera. Już sam etap podróży był dla mnie czymś nowym, na szczęście miałam wokół siebie znajomych, na których zawsze mogłam liczyć.

Na igrzyska sportów motorowych zostałam wybrana po raz drugi, ale tym razem stawiłam czoła nowej dyscyplinie, bo startowałam w auto slalomie. Polskę reprezentowałam wraz z Danielem Dymurskim. Cały wyjazd wspominam bardzo dobrze i miło. Jest trochę niedosyt z wynikiem, ale tak jak wcześniej pisałam, miałam ograniczone możliwości treningowe przed samymi igrzyskami. Myślę, że cała organizacja tych zawodów była nie lada wyzwaniem i pomimo tak dużej imprezy, wyszło wszystko bardzo dobrze!

A Twoje starty w wyścigach Endurance były jednorazowym wyskokiem, czy może zapowiadają przyszłą zmianę dyscypliny?

Zaczynając rok 2022 zapowiedziałam tylko starty w rallycrossie. Przygoda z endurance była bardzo fajna i dużo wniosła do moich umiejętności, ale na chwilę obecną nie przewiduje startów w tej dyscyplinie.

To zawody bardziej wymagające i wyczerpujące niż rallycross?

Wyścigi Endurance mają zupełnie inną technikę jazdy oraz taktykę, niż rallycross. Każda z tych dyscyplin kieruje się innymi zasadami. W rallycrossie swoje 100% skupienia rozkładamy na cały wyścig, wkładamy wszystko w 4/6 okrążeń. Krótko mówiąc, tam „idziemy wszystkim” w danym momencie. W endurance wszelkie siły i skupienie musimy rozłożyć na znacznie dłuższy czas wyścigu i tam trzeba się oszczędzać, by wytrwać do końca.

Wyścigi długodystansowe wymagają od nas również większego poświęcenia, chociażby dostosowania pozycji za kierownicą. Ja miałam z tym duży problem, zważając na moja drobną budowę, gdzie fotel dzieliłam z dwójką znacznie większych ode mnie kierowców. W rallycrossie mam ten komfort, że całe auto jest zrobione tylko pode mnie. Obydwie dyscypliny są wymagające i wydaje mi się, że trzeba w nie włożyć podobną ilość wysiłku, poświęcenia, ale inaczej je rozłożyć w czasie.

Oprócz regularnych startów miałaś okazję do jeżdżenia zupełnie odmiennymi samochodami. Jakie wrażenia i wspomnienia wyniosłaś z tych sytuacji?

Owszem, miałam okazję ścigać się w Trofeo di serie Fiatami 500, które nauczyły mnie zupełnie czegoś nowego. Wymagały one innego podejścia oraz zachowania za kierownicą. Ścigając się w tej serii zaczęłam szanować prędkość w tych małych samochodzikach, bo była ona na wagę złota, a drobny błąd skutkował dużą stratą. Stało się tak za sprawą równych aut oraz kierowców, którzy również odpowiednio szacowali swoje ruchy, by nie stracić ani sekundy.

Elektrycznym Oplem rywalizowałam będąc na FIA Motorsport Games we Francji, gdzie zmierzyłam się z nową dla mnie dyscypliną. Dwie elektryczne rajdówki zostały dostarczone przez organizatora zawodów. Wydawało się, że będą one identyczne, ale jednak różniły się minimalnie od siebie. W aucie elektrycznym siedziałam drugi raz i gdy pierwszy raz wsiadłam do Opla, to było mi ciężko wyczuć wspomaganie kierownicy (w reszcie aut albo tego nie było, albo nie było tak czułe). Pomimo krótkiego czasu na wyczucie auta, nie poddałam się! Włożyłam jak najwięcej skupienia i pracy, by wynik był jak najlepszy.

Sara Kaluzinska

Sara Kaluzinska

Jakie masz plany na nowy sezon? Może szykują się jakieś zmiany?

Sezon 2023 już dla mnie się zaczął, bo mam za sobą pierwszą rundę rallycross i przy tych zawodach właśnie pozostanę. Póki co, nie mam możliwości na inne starty. Były plany na coś więcej, ale niestety w tym sporcie nie jest łatwo…

Jak Ci poszło w pierwszej rundzie tego roku?

Podsumowując, to na 32 zawodników zajęłam finalnie 13. miejsce. Nie były to łatwe zawody, było trochę przeciwności, ale jak to powtarzam: „łatwo się nie poddaję i zawsze walczę do końca!”.

Na kogo możesz liczyć podczas swoich startów? Komu chcesz podziękować?

Podczas startów mogę zawsze liczyć na mojego tatę oraz managera, ale nie tylko, bo jest wiele osób w sporcie motorowym, którzy w razie potrzeby mi pomagają, za co bardzo im dziękuję! Bardzo ważnym elementem tej społeczności są moi kibice, którzy czasami (może i nieświadomie) naprawdę podnoszą mnie na duchu!

Jest wiele osób, którym chciałabym podziękować, na tyle dużo, że ciężko każdego z osobna wymieniać. Na pewno podziękować chcę mojemu tacie za przygotowanie Seicento, mojemu managerowi za poświęcony czas i cierpliwość do mnie, mojej rodzinie za wsparcie, moim znajomym oraz kibicom za słowa otuchy i motywację. Dziękuje również moim sponsorom, którzy wspomagają mnie w mojej pasji.

Facebook: https://www.facebook.com/sarakaluzinska/?locale=pl_PL

Instagram: https://www.instagram.com/racing_sara_/

Source: Sara Kałuzińska – podsumowanie sezonu 2022

Agnieszka Maluchnik z The Art: to moje życie, moja praca, moja pasja i wreszcie mogę stwierdzić, że odnalazłam siebie!

Agnieszka Maluchnik z The Art od dziecka miała talent artystyczny, jednak po latach sztuka zeszła na drugi plan. Sytuacja na rynku pracy sprawiła, że postawiła wszystko na jedną kartę – nauczyła się pracy z aerografem i otworzyła własne studio The Art. To była decyzja, która odmieniła jej zycie!

Agnieszka Maluchnik z The Art: to moje życie, moja praca, moja pasja i wreszcie mogę stwierdzić, że odnalazłam siebie!

Jak dotarłaś do tego miejsca, w którym jesteś na swojej artystycznej drodze?

Ścieżka była długa i bardzo zaskakująca. Już jako dziecko wykazywałam zdolności artystyczne. Babcia mi opowiadała, że pierwszy raz to w przedszkolu usłyszała od opiekunki pochwałę, jak to pięknie odrysowałam grzybka (śmiech). To właśnie moja babcia była jedyną osobą w rodzinie, która wierzyła w mój talent i bardzo często ze mną rysowała. Z czasem te umiejętności rozwijały  się w szkole przez rysunki, szkicowanie, rysunek techniczny. Byłam w tym naprawdę dobra i bardzo chciałam iść do liceum plastycznego, ale rodzice mieli inne oczekiwania. Stanęło na ogólniaku, na szczęście mój upór był skuteczny i w tym okresie chodziłam na prywatne zajęcia z rysunku i malarstwa.

Później zaczęły się studia na Wydziale Architektura i Urbanistyka. Tam już mogłam rozwinąć skrzydła w malarstwie, rysunku, rzeźbie, grafice komputerowej. Niestety proza życia czasem nas dopada… trudne wybory życiowe i trzeba było z czegoś żyć, więc sztuka odeszła na dalszy plan. Z czasem zapomniałam o pasji, ale pojawił się kolejny zwrot akcji w moim życiu…

Odeszłaś od pasji, ale ona cię znalazła?

Tak i cały czegoś mi brakowało… Zaczęło się od tego, że fascynowały mnie terenówki i motocykle.  Nawet byłam na etapie robienia prawka motocyklowego, ale akurat zaszłam w ciążę i nie skończyłam kursu. No i co mi zostało? Sprawiłam sobie Jeepa V8 ZJ polifta z ’97! I to właśnie był decydujący czynnik, który wpłynął na to, że sięgnęłam po aerograf. Jeepa kupiłam lekko zmodyfikowanego i chciałam z nim zrobić coś więcej. Tak narodził się pomysł, aby pomalować maskę.

Dla zabawy kupiłam sobie chińskiego brusha, kompresorek. Zaczęłam oglądać różne materiały w sieci, obserwować grupy i spróbowałam. Na grupie Aerograf Polska poznałam Bartka Krupę, który niesamowicie mi pomógł. Można powiedzieć, że mnie wprowadził w ten świat. Służył dobrymi radami, na których zbudowałam fundament swojego malarstwa aerografem. Okazało się że podeszła mi ta technika niesamowicie!

Agnieszka Maluchnik The Art

Agnieszka Maluchnik The Art

Potem już się samo potoczyło?

Tak to się zaczęło kręcić. Wśród znajomych pojawiali się chętni, aby im coś zmalować. Głównie były to kaski motocyklowe, a w międzyczasie męczyłam maskę Jeepa oczywiście – to było moje płótno treningowe. Kolejny zwrot akcji w moim życiu był przez lockdown, bo straciłam wtedy pracę. Było naprawdę nieciekawie, biorąc pod uwagę fakt, że samotnie wychowuję dziecko. Wtedy podjęłam decyzję, że założę działalność artystyczną i złożę wniosek o dofinansowanie. Zaliczyłam kursy u Piotrka Parczewskiego i zainwestowałam ostatnie oszczędności w sprzęt Iwaty. Kupiłam wtedy Microna i LPH 80.

Poznałam również Dixona, który wprowadził mnie w świat konwentów i zabrał na pierwszą edycję Kustom Show Art w Toruniu. Na następnej imprezie we Wrocławiu wystawiłam się już z bogatszym portfolio. I tam poznałam Marka Szatkowskiego, strażaka artystę, dzięki któremu nawiązałam współpracę z Anest Iwata, co za tym idzie z Wojciechem Niedźwiedziem – dyrektorem Anest Iwaty Polska. Genialnym człowiekiem, który wspiera takich artystów.

I dalej to już się potoczyło… Kolejne konwenty, coraz więcej klientów, projektów, wspaniałych znajomości. Moja działalność nabrała rozpędu. Nawet moja córeczka zaczęła się interesować tą techniką – ma już swój aerograf i czasem sobie malujemy razem. Dzisiaj wystawiam się jako The Art Custom Painting Studio, w skrócie The Art, pod banderą Anest Iwata Polska u boku wspaniałych artystów, jak Lepian Custom Painting, Radical Customz itd..

Zobacz także: Dorota Klapkowska połączyła pracę i motocykle w jedną pasję!

Teraz już ci niczego nie brakuje, odnalazłaś brakujący element układanki?

Tak i jestem dumna z tego, że osiągnęłam to w tak krótkim czasie. Jest to moje życie, moja praca, moja pasja i wreszcie mogę stwierdzić, że odnalazłam siebie! 

Jakimi zleceniami się obecnie zajmujesz? Twoi klienci to zwykle środowisko motocyklowe?

Zlecenia są naprawdę różnorodne i nie tylko od motocyklistów. Z moich pierwszych projektów, oprócz kasków motocyklowych, stworzyłam 12,5 m2 bajkowej rafy koralowej na ścianach pokoiku dziecięcego, grafiki na kawałku blachy na starym Volvo (zmodyfikowanym w stylu Mad Max), desce snowboardowej, z Terminatorem na masce Corvertty C3 oraz na gitary elektryczne. Moje projekty wykonuję również na butach czy odzieży. W kolejce czeka również wielka metalowa beczka, która będzie fajnym barkiem dla klubu HDC Wrocław, którego członków miała przyjemność poznać na targach motocyklowych we Wrocławiu. Płótnem może być absolutnie wszystko, nawet ciało, czyli body painting. 

Zdarza się, że oczekiwania klienta są zaskakujące? Lubisz przyjmować takie wyzwania?

Im ciekawsze zlecenie, tym lepsze wyzwanie! Każdy projekt to większe doświadczenie. Klienci mają wyobraźnię, a artyści są po to, aby ich pragnienia urzeczywistnić, pomóc w uzewnętrznieniu tego indywidualnego JA. No i oczywiście wiele jeszcze przede mną!

Agnieszka Maluchnik The Art

Agnieszka Maluchnik The Art

Zwykle klienci mają sprecyzowane obrazy do naniesienia, czy dają ci „wolną rękę”, proszą o propozycje?

Bywają klienci którzy mają sprecyzowane oczekiwania i trzeba się trzymać ich wytycznych, aczkolwiek udaje mi się czasem przemycić jakąś koncepcję, która wzbogaca projekt. Takim projektom, wbrew pozorom, trzeba poświęcić więcej uwagi. Bywają też klienci, którzy dają mi „wolną rękę” i tu też nie jest łatwo… Trzeba wciągnąć jak najwięcej informacji, wskazówek, ja to nazywam „łapaniem kotwicy”, żeby mieć na czym bazować.

Ten proces ustalania wzoru potrafi być bardziej wyczerpujący, niż jego naniesienie?

Proces tworzenia projektu to prawdziwa studnia bez dna… nie można w nieskończoność robić wizualek (śmiech). Czasami klienci nie do końca potrafią przekazać co chcą, mimo tego, że coś im tam chodzi po głowie. I tu czacha dymi! Dlatego wywiad jest najważniejszy, trzeba się dopasować do klienta. Jednak nie ma nic lepszego, jak doświadczenie tej reakcji, kiedy oddaje się skończony projekt. To uskrzydla i daje kopa by tworzyć więcej! Wiadomo, o kasę też chodzi, bo to ciężka praca, ale ta radość w oczach i te zacne słowa … to cała puenta!

Motoryzacja nadal jest ci bliska? Znajdujesz na nią czas?

W ten temat to ja wpadłam jak śliwka w bańkę oleju… albo śrubka (śmiech). Auta terenowe? Daj mi kluczyki do jakiegoś, to obiecuję, że sprawdzę co to potrafi! Kocham off road! Mam Jeepa Grand Cherokee ZJ, fajnie zmodyfikowanego (zawieszenie lift 2”, na 32″ MTkach, wspawane progi pod hi lifta, wyciągarka, snorkel, zderzaki stalowe, bla bla bla). Przede wszystkim to wspaniałe, oryginalne, amerykańskie V8! Kocham ten moment rozruchu silnika, kiedy tylko warknie, a budą zatrzęsie! A mnie się trzęsie ładnie, bo nie mam stabilizatorów (śmiech)

Jeździłam 4×4 dosyć sporo, brałam też udział w rajdach, jako kierowca (głównie Bałtowskie Bezdroża, ale też Off Road Piaseczno). Zdarzyło mi się zorganizować grupowy wypad w Bieszczady z nocnym upalniem! Zabierałam również moją córkę na te lżejsze rajdy. Szykowałam się na Women’s Challenge 4×4, ale zajechałam skrzynię w Bałtowie i niestety wyremontowanie Jeepa zajęło mi prawie 4 lata. Miałam bardzo duży problem ze znalezieniem dobrego mechanika od amerykańców, ZJ jeździł na lawecie od warsztatu do warsztatu.

Miałam nawet chwilę słabości i myślałam o jego sprzedaży, ale moja córka się popłakała, jak to usłyszała i mi otworzyła oczy. Nie mogłam tego zrobić ani jej, ani sobie. Bo przecież kochamy auto, które dało nam tyle pięknych chwil. Uwielbiamy wypady na łono natury, spanie pod namiotem, gotowanie pod chmurką…

Agnieszka Maluchnik The Art

Agnieszka Maluchnik The Art

Cztery lata walki o ten samochód?

Sporo kasy ładowałam w naprawę, aerografem zarabiałam i potem kupowałam sama części. Ściągnęłam nawet manuala i zaczęłam się uczyć. Zainwestowałam nawet w swój własny zestaw narzędzi. Miałam wśród znajomych pasjonatów amerykańskiej motoryzacji, którzy mnie wspierali swoją wiedzą. Doszło do tego, że sama wzięłam się za czyszczenie silnika, wymianę kolektora ssącego, uszczelek silnika, filtrów, olejów. Kiedy wybuchła pandemia, to miałam na to czas, bo było różnie z chodzeniem do pracy. Każdą wolną chwilę spędzałam pod Jeepem, składając go do kupy, łącznie z montażem skrzyni automatycznej. Wtedy też uwaliłam czujnik położenia wału i to też była dla mnie niezła szkoła (śmiech).

Dzisiaj Jeep dostał drugie życie i nawet go sobie pomalowałam. Maska też skończona, ale jednak do przemalowania, bo obecnie moje umiejętności malarskie są na wyższym poziomie, niż kiedy się uczyłam. Wielkie podziękowania należą się dla Chester & Wasyl Garage (poznaliśmy się z Pawłem na konwentach we Wrocławiu ) za pomoc. Został temat elektryki, ale na szczęście Jeep jest teraz w dobrych i zaufanych rękach. Z rajdami odpuściłam, przerabiam go bardziej na wyprawówkę. Chcę nim nadal jeździć razem z córką piękne miejsca. 

Instagram: https://www.instagram.com/theart_custompaintingstudio/ @theart_custompaintingstudio

Facebook: https://www.facebook.com/theartcustompaintingstudio

Source: Agnieszka Maluchnik z The Art: to moje życie, moja praca, moja pasja i wreszcie mogę stwierdzić, że odnalazłam siebie!

Weronika Bielawska: jest Werka, to musi być CBR’ka!

Weronika Bielawska „bialavera” lubi zwracać na siebie uwagę w pozytywny sposób. Stara się, żeby jej motocykl się wyróżniał i ona sama lubi wzbudzać pozytywne emocje. Można ją wypatrzeć z plecakiem „Ciastek”, na całodniowych wypadach z motocyklowymi przyjaciółmi.

Weronika Bielawska: jest Werka, to musi być CBR’ka!

Od ilu lat jesteś motocyklistką i od czego to wszystko się zaczęło? Czyżby od miłości?

Moja przygoda zaczęła się od motorynki, 9 lat temu, a dokładnie miałam wtedy 14 lat. Motocyklową pasją zaraził mnie wtedy mój najlepszy przyjaciel Mateusz, który obecnie jest moją drugą połówką (i nadal najlepszym przyjacielem!). Od samego początku sprawiało mi to dużą radość i stwierdziłam, że moje największe marzenie to zrobić prawo jazdy i kupić motocykl.

Do 19 roku życia miałam okazje poznawać motocyklowy świat od strony pasażera. Później udało mi się zdać prawo jazdy kat. A2 (po dwóch latach też kat. A) i kupić mój pierwszy motocykl – Suzuki GS500f. Nikt nie był przekonany do tego pomysłu, nawet mój Mateusz! Wiadomo… każdy się na początku martwił, rozumiem to. Jednak ja uparcie do tego dążyłam, aż w końcu udało! A po czasie inni przekonali się i zaakceptowali, że będę jeździć własnym motocyklem.

Jak wspominasz swoje początki nauki jazdy? Poszło gładko?

Jestem typem osoby, która zawsze, od samego początku, chce robić wszystko najlepiej! Ale oczywiście na samym początku nie było łatwo… Na pierwszych jazdach czułam się trochę  niepewnie, szczególnie na mieście, jednak już po godzinie/dwóch jazdy wczuwałam się i szło mi dobrze. Sam kurs to był dla mnie męczący czas, bo jestem osobą, która za dużo się stresuje. Chciałam jak najszybciej to zdać i mieć za sobą! Ale pamiętam, jak na pierwszych jazdach kat. A2 instruktor mówił mi: „jedź szybciej!”, dwa lata później robiłam  kat. A i ten sam instruktor mówił: „ jedź wolniej!” (śmiech).

Podczas pierwszych wyjazdów miałam (i nadal mam) świetną ekipę, która doskonale rozumiała, że to były moje początki i bez problemu mogła na mnie poczekać. Jeśli jechałam z innymi osobami, to bardzo się stresowałam, miałam myśli: „czy ja za nimi nadążę?”, „a co jeśli będą źli, że ich spowalniam?”. Po prostu milion niepotrzebnych pytań w głowie – za dużo się przejmowałam. Ale na szczęście im więcej jeździłam, tym lepiej mi szło i nabrałam więcej pewności siebie w jeździe na motocyklu. Oczywiście bez przesady, bo nadal mam dużo pokory do motocykli.

Od początku ta fascynacja kręciła się wokół modeli sportowych? Co Cię w nich kręci?

Dokładnie, od samego początku kręciły mnie głównie sportowe motocykle. Zawsze marzyła mi się czerwona CBR 600RR. Stwierdziłam, że skoro jestem Werka, to musi być CBR’ka! (śmiech) Co mi się podoba w sportowych motocyklach? Nie oszukujmy się, ale wygląd robi tutaj dużą robotę, kolejny atut to sportowa pozycja, prowadzenie, prędkość. Ciężko to opisać, trzeba po prostu się przejechać i to poczuć!

Jakim motocyklem jeździsz obecnie? To ten wymarzony model?

Nie ukrywam, że nadal jestem zakochana w modelach CBR, dlatego bardzo długo zastanawiałam się nad sprzedażą swojej CBR600RR. Zrobiłam nią sporo kilometrów i nigdy mnie nie zawiodła – więc po co sprzedawać coś, co jest dobre? Po 2 latach jazdy stwierdziłam jednak, że czas na coś nowego. Mój chłopak też mnie namawiał na zmianę, więc w końcu się odważyłam. Sporo zastanawiałam się nad kolejnym motocyklem i wybór padł na Hondę CBR1000RR sc59 (polift w wersji SP). To jest mój wymarzony motocykl, jednak w głowie miałam jeszcze BMW S1000RR. Miłość do Hondy wygrała!

Chyba jeszcze za wcześnie, żeby ocenić różnice między tymi modelami? I stwierdzić, czy to jest to, czego Ci brakowało?

Przez weekend zrobiłam ponad 400 km i mam już swoje pierwsze wrażenia. Mogę stwierdzić, że nie spodziewałam się, że aż tak świetnie będzie mi się nią jeździć. Jest lekka (a najbardziej się obawiałam, że będzie ciężka jak czołg), zwinna i ma więcej mocy – czego czasami brakowało mi w 600RR (szczególnie podczas wyprzedzania). Na ten moment jestem na maxa zakochana! To była dobra zmiana i niepotrzebnie się tak stresowałam!

Weronika Bielawska bialavera

Weronika Bielawska bialavera

Twoje motocykle są zwykle seryjne, czy lubisz coś przy nich modyfikować/personalizować?

Zwykle jak kupuje motocykl, to pierwszego dnia bardzo się cieszę, że udało mi się taki znaleźć, a drugiego już ogarniam, ile rzeczy muszę dokupić (śmiech). Uwielbiam robić prezenty motocyklom i kupuję do nich sporo akcesoriów. Lubię, gdy mój motocykl jest doinwestowany i zadbany. Co jest lepszego od jazdy motocyklem? Motocykl, który zwraca na siebie uwagę w pozytywny sposób! Ludzie go oglądają, robią sobie z nim zdjęcia, a ja w takich momentach cieszę się, jak dziecko!

Kobieta na motocyklu sportowym chyba budzi wszędzie zainteresowanie?

Ooo tak! Już nie raz będąc na stacji benzynowej, w restauracji lub na starym mieście, słyszałam komentarze, a nawet wytykanie palcami: „patrz, dziewczyna na motocyklu!”. Teraz myślę, że furorę robi mój plecak „Ciastek”, szczególnie wśród dzieci. Ich rodzice mnie chyba nienawidzą, bo było już kilka takich sytuacji, że dziecko mówiło: „tato, ja chce taki plecak!”. Nawet jak jechałam na motocyklu, to widziałam ludzi, którzy nagrywali mnie oraz uśmiechali się na widok „Ciastka”. Uwielbiam to, że mogę sprawić komuś trochę radości.  

Jak lubisz najbardziej spędzać czas na motocyklu? Jazda torowa ci się też podoba?

Sama jeszcze na torze nie jeździłam. Udało mi się być na torze w roli widza i jako „plecak”. Jednaj bardziej preferuje jazdę z przyjaciółmi, na spontanie, tam gdzie głowa poniesie, a na sam koniec wracać nocą – uwielbiam ten klimat. Cały  dzień na moto! Wszyscy są już przyzwyczajeni, że jak tylko zrobi się ciepło, to potrafię nie odbierać telefonu cały dzień. Przytoczę słowa mojej mamy: „jak tylko robi się ciepło, to do ciebie się dodzwonić, to jak do prezydenta!” (śmiech).  

W sumie jazda na torze też mi chodzi po głowie, jednak wolałabym do jazdy torowej kupić drugi motocykl. Druga kwestia jest taka, że w sezonie każdy weekend poświęcam na wyjazdy z przyjaciółmi i jeżeli miałabym do wyboru jazdę na torze sama, a wypad ze znajomymi – to wolałabym to drugie!

Zobacz także: Anna Maciejek – zajawka na torowanie przerodziła się w prawdziwą pasję!

To jakie masz jakieś plany/cele do zrealizowania na sezon 2023?

Moim największym celem było kupienie motocykla i na szczęście udało mi się je zrealizować przed rozpoczęciem sezonu. W planach są oczywiście kolejne spontany, nowe miejsca, więcej zlotów i eventów motocyklowych. Więcej kilometrów i mam nadzieję, że też więcej poznawania ludzi z tą samą zajawką. Myślę, że na pewno w tym roku wpadnie jakaś trasa motocyklem w stronę południowej Polski. 

Weronika Bielawska @bialavera – media społecznościowe:

Instagram: https://www.instagram.com/bialavera/

Tik tok: https://www.tiktok.com/@bialavera

YouTube: https://youtube.com/@bialavera

Source: Weronika Bielawska: jest Werka, to musi być CBR’ka!

Super Soco G-Spark – custom motocykla elektrycznego w stylistyce futurystycznej

Motocyklowa pasja Agnieszki Dernowskiej zaczęła się stosunkowo niedawno i dosyć dla niej niespodziewanie. Tworzenie Super Soco G-Spark w Gold Goat Garage było jej pierwszym, tak bliskim, zetknięciem się z tematem motocykli. Kupiła już dla siebie pierwszy motocykl i jest w trakcie kursu kat. A.

Super Soco G-Spark – custom motocykla elektrycznego w stylistyce futurystycznej

Zbudowaliście motocykl elektryczny? To było tworzenie od podstaw? Skąd pomysł i ile trwała jego realizacja?

Nie od podstaw, bo jest to custom na bazie motocykla elektrycznego Super Soco Tc Max. Wszystko zaczęło się od tego, że szukając innego motocykla do projektu, zobaczyliśmy zdjęcie powypadkowego elektryka. Temat nas zaintrygował, choć ja na samym początku byłam nastawiona dość sceptycznie. Nie miałam wcześniej okazji przejażdżki na elektryku i jak większość motocyklistów – miałam w sobie pewną dozę nieufności w stosunku do takiego pojazdu. 

Razem z moim narzeczonym Dawidem Jurczykiem i naszym przyjacielem Przemkiem Urniażem – tworzymy Gold Goat Garage. Zajmujemy się budowaniem motocykli custom, a przy okazji, z racji posiadanej wiedzy i narzędzi, przeprowadzamy wiosenne serwisy i drobne naprawy. Nasz warsztat jest w fajnej, zabytkowej lokalizacji w okolicach Prusic (dolnośląskie).

Z Dawidem szukaliśmy bazy na naszego elektrycznego customa w różnych miejscach, ale ze względu na niewielką ilość egzemplarzy na rynku wtórnym, zdecydowaliśmy się na zakup motocykla potestowego w salonie Suzuki w Długołęce. Ze względu na pewne zawirowania życiowe, tworzenie tego motocykla trwało prawie rok, ale w zasadzie samo cięcie, spawanie i składanie – zajęło ok. 30-40 roboczogodzin. 

Agnieszka Dernowska

Agnieszka Dernowska

Zobacz także: Romain Custom Motorcycles – odnaleziona droga życia Agaty Roman

Mieliście obydwoje wpływ na to, jak motocykl będzie wyglądał? Był jakiś podział zadań do wykonania? Kto za co odpowiada?

Wpływ na powstanie Super Soco ”G-Spark” mieliśmy obydwoje. W początkowej fazie ustalania, jak zawsze, było dużo propozycji i pomysłów, które powoli kształtowały się w formę, jaką ma motocykl aktualnie. Sporów z zasadzie nie było, bo mieliśmy dość spójną wizję tego, co ma z tego projektu wyniknąć. Większość rzeczy robiliśmy wspólnie, jednak ze względu na większe doświadczenie w tej kwestii – Dawid zajął się kablami. 

Czy z efektu swojej pracy jesteście zadowoleni? Musieliście iść na jakieś kompromisy podczas jego budowy? Zmieniać koncepcje?

Z ogólnego efektu pracy jesteśmy zadowoleni, choć pewnie (jak przy każdym projekcie) znalazłoby się kilka rzeczy do poprawki. Są to jakieś detale, które bardziej kłują w oczy nas, a na które inni nie zwracają uwagi. Koncepcja od początku była dosyć klarowna.

Projekt Super Soco ”G-Spark” miał być zachowany w estetyce mocno futurystycznej i miał zwracać na siebie uwagę. Dlatego motocykl zyskał pełne koła, szersze opony o sportowym bieżniku, agresywną sylwetkę, czy nowe lusterka. Przód został opuszczony o 3 cm, a standardowa kierownica musiała ustąpić kierownicy typu clip-on, przez co konieczne było zaprojektowanie oraz wykonanie nowej górnej półki, która przy okazji pozwoliła na wpuszczenie w nią zegara. Tył również został obniżony i dostał nowy amortyzator, ale ze względów technicznych (nośność motocykla) zostaliśmy przy starej sprężynie.

W pewnym momencie pojawił się pomysł dodania sterowanych mikroprocesorowo ledowych pasków w panelach bocznych, które zdecydowanie nadszarpnęły naszą cierpliwość (śmiech). Mimo, że nie udało się wprowadzić wszystkich ich funkcji, które byśmy chcieli – zdecydowanie wpisują się one w charakter projektu, tj. zwracają na siebie uwagę.

Do jakiego użytku jest to motocykl i dla kogo?

Ze względu na to, że jest to elektryczny, odpowiednik 125cm3 – to jest motocykl głównie do miasta i na krótkie trasy. Dużą zaletą jest to, że wystarczy prawo jazdy kat. B do jego prowadzenia. Ze względu na niską masę własną (80kg) bardzo łatwo się nim kieruje, a duży moment obrotowy wystarczy, aby na światłach bez problemu wygrywać z autami.

Czyli Wasz prototyp jest na sprzedaż i będą kolejne?

Na chwilę obecną jest na sprzedaż, a kolejnych nie wykluczamy i mamy na nie nowe pomysły. Aktualnie chcemy jednak zmienić klimat i w kolejnym projekcie, który już jest w trakcie realizacji – wracamy do silnika spalinowego. 

Agnieszka Dernowska

Agnieszka Dernowska

Zdradzisz coś więcej? Jaka to pojemność i czy stylistyka też będzie futurystyczna?

Baza to Honda CM400 w stylistyce… hmmm, najbardziej chyba pasuje określenie – retro wyścigowego motocykla. Nisko zawieszony, na balonowych retro calowych kołach, o wysoko poprowadzonych tłumikach i pojedynczym skórzanym siedzeniu. W stylu board-track.

Czy Twoim zdaniem motocykl elektryczny może z powodzeniem zastąpić ten spalinowy? Bo budzi to jednak sporo kontrowersji?

W chwili obecnej moim zdaniem, jeszcze na to za wcześnie. Myślę jednak, że wraz z rozwojem większych elektryków oraz spadkiem ich cen – ten udział na rynku będzie rósł. Nie oznacza to jednak, że spalinowe motocykle znikną całkowicie. Pojawienie się aut nie sprawiło przecież, że wybiliśmy wszystkie konie, a tory kolejowe zezłomowaliśmy (śmiech). 

Jak się kształtowała Twoja motocyklowa pasja? Od czego się zaczęła?

Moja motocyklowa pasja zaczęła się stosunkowo niedawno i dosyć dla mnie niespodziewanie. W zasadzie Soco to był pierwszy projekt motocyklowy, w którym uczestniczyłam. Już kilka lat temu myślałam o jakimś małym motocyklu albo skuterze (wtedy akurat zachwycałam się Vespą Red). Nie znałam jednak żadnego motocyklisty i zwyczajnie zabrakło mi wiary w siebie. 

Agnieszka Dernowska

Agnieszka Dernowska

Trzy lata temu zaczęłam jednak pracę w firmie, gdzie poznałam dwóch motocyklistów. Sezon się już kończył, ale wybrałam się z jednym z nich na OldTimerBazar we Wrocławiu i chyba złapałam bakcyla, bo jeszcze przed rozpoczęciem kolejnego sezonu kupiłam Suzuki Marauder 125. Nigdy wcześniej nie prowadziłam motocykla, a nawet nie byłam „plecakiem”. Pierwsze dwie godziny jeździłam po parkingu, a trzy miesiące później pojechałam na mój pierwszy zlot. Jak na moje doświadczenie i rozmiar motocykla – to trasa była spora (z Wrocławia do Warszawy), ale dałam radę, bo miałam świetną obstawę!

Masz w planie przesiadkę na większą pojemność motocykla?

Tak, bo jestem w trakcie kursu i mam nadzieję, że już niedługo cieszyć się będę większą pojemnością. Bo motocyklem jeżdżę praktycznie wszędzie, gdzie się da. 

Facebook: https://www.facebook.com/GoldGoatGarage

Instagram: https://www.instagram.com/goldgoat.garage/

Source: Super Soco G-Spark – custom motocykla elektrycznego w stylistyce futurystycznej

Maja Rost podsumowuje swój pierwszy, pełny sezon kartingowy ‘22

Wszystko zaczęło się od fascynacji wyścigami Formuły 1, a teraz Maja Rost nie wyobraża sobie, żeby w jej życiu miało zabraknąć emocji i adrenaliny, która towarzyszy ściganiu się. W zdobywaniu kolejnych doświadczeń na torze pomagają jej rodzice oraz zgrany zespół Ernst Racing. W sezonie 2023 Maję Rost będzie można zobaczyć na prawie wszystkich rundach polskiej serii Rotax Max Challenge.

Maja Rost podsumowuje swój pierwszy, pełny sezon kartingowy 2022

Jaki był dla Ciebie ubiegły sezon? Co wniósł, czego nauczył, czym podbudował?

To był mój pierwszy pełny sezon, więc nie wiedziałam, czego się spodziewać. Walka na torze z innymi zawodnikami to coś zupełnie innego, niż kręcenie kółek na czas podczas treningów. Trzeba walczyć do końca, nigdy nie odpuszczać, bo nawet z pierwszej pozycji można w kilka sekund znaleźć się na końcu stawki, wskutek awarii lub kontaktu z przeciwnikami.

Maja Rost

Maja Rost Evolution Cup 2022 zbliżemnie foto Jakub Rovny

Z czego najbardziej jesteś dumna lub co Ci dało najwięcej radości w ubiegłym sezonie?

Najbardziej jestem dumna z postępu, który wykonałam i że nie odstawałam jakoś bardzo od doświadczonych zawodników. Najwięcej radości w poprzednim sezonie dawała mi sama jazda oraz spędzanie czasu z moim teamem.

Zimowe miesiące to czas odpoczynku, czy bardziej przygotowań do kolejnego sezonu?

Podczas zimy skupiłam się na szkole oraz na treningach siłowych, aby być przygotowaną na następny sezon. Część zawodników spędza zimę na treningach na włoskich torach, niestety ja nie mogę sobie na to pozwolić z powodów finansowych.

A jak to wszystko się zaczęło? Dlaczego wybrałaś taki sport dla siebie?

Od zawsze interesowałam się Formułą 1 i męczyłam rodziców, że też chcę tak jeździć. Objeździliśmy chyba wszystkie halowe tory gokartowe w mojej okolicy, ale zawsze słyszałam, że jestem jeszcze za niska. W końcu zaczęłam chodzić na zajęcia szkółki gokartowej w Sosnowcu, potem w Bytomiu i tam trafiłam pod skrzydła Marcina Kapkowskiego – byłego Mistrza Polski w kartingu, a jednocześnie doskonałego trenera.

Zobacz także: Emilia Rotko opowiada o intensywnym sezonie kartingowym 2022

Po pewnym czasie Marcin zasugerował mi testy na otwartym torze wyczynowym gokartem. Pierwszy taki trening miałam w kwietniu 2021 roku na torze Steel Ring w czeskim Trincu, pod opieką teamu Ernst Racing. I tak to się zaczęło…

Pewnie dużą rolę w rozwoju tej pasji mieli Twoi rodzice? Bez ich poświecenia i wkładu nie byłabyś dzisiaj tu, gdzie jesteś?

Rodzice to oczywiście moi najwięksi kibice. Wspierają mnie i przeżywają razem ze mną, zarówno sukcesy, jak i porażki. Tata jeździ ze mną na wszystkie zawody. Mama nie zawsze może być przez kilka dni na torze, bo mam jeszcze młodszą siostrę, a w domu jest prawdziwy zwierzyniec – dwa psy i cztery koty.

Maja Rost

Maja Rost EvolutionCup 2022 golden hour foto Jakub Rovny

Karting traktujesz jak hobby, czy chciałabyś jakoś związać z nim swoją przyszłość sportowa/zawodową?

Karting to moja pasja, ale chciałabym również, żeby moja przyszłość wiązała się ze sportami motorowymi. Nie mam jeszcze sprecyzowanych planów na przyszłość, ale nie wyobrażam sobie, żeby w moim życiu miało zabraknąć tych emocji i adrenaliny, która towarzyszy ściganiu się.

A co jeszcze lubisz robić? Masz czas na inne pasje?

Oprócz kartingu uwielbiam pisać, rysować, czytać oraz pływać na windsurfingu. I jak wspomniałam – interesuję się oczywiście Formułą 1.

Jaki masz plan na sezon 2023? Gdzie Cię można będzie zobaczyć w akcji? Zespół, serwis i gokart pozostaje bez zmian?

Niestety karting to bardzo drogi sport, dlatego moje plany wyznaczają głównie dostępne fundusze. W 2023 pojadę prawie wszystkie rundy polskiej serii Rotax Max Challenge. Jeżeli znajdą się dodatkowe pieniądze, to może uda mi się wystartować w jakiejś rundzie zawodów Moravsky Pohar lub Evolution Cup, za naszą południową granicą. Dalej będę jeździć w teamie Ernst Racing i nadal w kategorii Senior. Ernst Racing jest zdecydowanie najlepszym teamem, w którym mogłam się znaleźć. Jesteśmy dla siebie jedną wielką rodziną, w której wszyscy się wspieramy.

Maja Rost

Ernst Racing team Poznan 2022 10 foto Łukasz Iwaniak

Maja Rost – social media

Facebook: https://www.facebook.com/profile.php?id=100077676991214

Instagram: https://www.instagram.com/majarost_karting/?igshid=YmMyMTA2M2Y%3D

Source: Maja Rost podsumowuje swój pierwszy, pełny sezon kartingowy ‘22

Żaneta Kotarba – Miss Polski Foto ’20 z motoryzacyjną pasją

Żaneta Kotarba mówi, że fascynuje ją wszystko, co ma silnik i jeździ, ale nie jest zwolenniczką pojazdów naszpikowanych elektroniką. W jej garażu są klasyczne motocykle i Yamaha MT03 600cc. A do tego uwielbia emocje związane z Formułą 1!

Żaneta Kotarba – Miss Polski Foto z motoryzacyjną pasją

Skąd się wzięły motocykle w Twoim życiu? Od razu wiedziałaś, że staną się Twoja pasją?

Moją pierwszą przygodę motocyklową przeżyłam w wieku 6 lat, kiedy to starsi koledzy pochwalili się motorynką. Byliśmy wtedy na wakacjach, bawiliśmy się w ogrodzie i ktoś akurat wyciągnął ją z „szopy”. Naturalna kolej rzeczy była taka, że każdy wsiada i próbuje przejechać parę metrów po ogrodzie. Ku zdziwieniu wszystkich, byłam jedyną osobą w towarzystwie, która nie wjechała w bramę. Byłam z siebie bardzo dumna!

Mój tato jest kierowcą zawodowym z 30-letnim doświadczeniem, a ja bez bicia przyznaje, że jestem typową córeczką tatusia, która często asystowała mu w garażu. A kolejne moje spotkanie z motocyklem (a tak naprawdę motorowerem) miało miejsce w wieku 12 lat. Sens zakupu skutera był na początku taki, że ma oszczędzić koszty dojazdu do pracy mojego taty. Jednak szybko okazało się, że nasz Peugeot wcale tak mało nie pali, a jazda o 4 nad ranem nie jest zbyt przyjemna. Tata kupił samochód, a sprzęt został w rodzinie.

I jakimś dziwnym trafem trafił w Twoje ręce?

Tak właśnie, skuter długo nie postał bezczynnie. Postanowiłam, że będę nim jeździć do szkoły, która jest oddalona od mojej wsi o ok. 3km. Jeździłam niezależnie od pogody… słońce, deszcz, a nawet śnieg! Moja zajawka była naprawdę konkretna. Z pewnością budował mnie fakt, że nigdy nie wywróciłam się nim na drodze. Mój jedyny „ślizg” w życiu to ten, kiedy ubłagałam tatę późnym wieczorem, żeby pozwolił mi przejechać się po ogrodzie. Mokra trawa, skuter i 12-latka – to nie jest dobre połączenie.

Zaneta Kotarba

Zaneta Kotarba

Skuterem jeździłam kilka lat i bardzo dobrze się spisywał. Jednak w pewnym momencie mój tato stwierdził, że chce kupić sobie ściągacza. Ja żartobliwie wspominam ten moment jako jego kryzys wieku średniego (śmiech). Jak powiedział tak też zrobił. Problem był jeden – brak prawa jazdy. Jako ta rozsądna powiedziałam, że musi je koniecznie zrobić. Powiedział, że zrobi, ale jak ja zrobię z nim. Miałam wtedy niespełna 16 lat, więc mogłam sobie pozwolić na prawo jazdy kategorii A1.

Wspólnie chodziliśmy na jazdy i tam pierwszy raz miałam styczność z motocyklem, który ma biegi. Było to dokładnie takie Suzuki jakie mam obecnie, tylko w innym malowaniu. Instruktor jazdy szybko dostrzegł, że idzie mi naprawdę dobrze. Podsunął pomysł tacie, żeby spróbował mnie przesadzić na enduro, ale do tego niestety nigdy nie doszło… Wszystko przede mną!

Motocykle i samochody, które Cię interesują to głównie klasyki? Dlaczego tak?

Szczerze powiem, że fascynuje mnie wszystko, co ma silnik i jeździ. Na wsi to nawet chętnie wskakuje na traktorek do koszenia trawy i nie raz prowadziłam też prawdziwy traktor na polu. Ten moment wciśnięcia pedału gazu i jazda – są dla mnie zawsze wyjątkowym doświadczeniem, chyba niezależnie od rodzaju pojazdu.

W klasycznych, starych motocyklach urzeka mnie ich historia. W większości są to pojazdy, które niosą ze sobą wyjątkowe wspomnienia. Uwielbiam też ich prostotę i prawdziwy dźwięk silnika… coś stuka, coś puka, coś zgrzyta. Dla mnie to wszystko ma swoje piękno.

Oczywiście nie jest tak, że nowe motocykle są dla mnie kompletnie obojętne. Po prostu ilość w nich elektroniki jest dla mnie przerażająca. Nie podoba mi się to, że motocykl zaczyna prowadzić motocyklistę, a nie odwrotnie. Starsze motocykle wybaczają mniej i to jest niezwykłe. Brak ABS-u, brak kontroli trakcji i całej reszty, wymusza na motocykliście większe skupienie.

Co obecnie masz w garażu? Każdy z nich ma jakąś historię?

Obecnie w garażu posiadam 5 motocykli, jednak zdatne do jazdy są tylko 2. Moim najwspanialszym i tym, który wzbudził tyle miłości do klasyków, jest Suzuki GN 125. Motocykl z rocznika 1996, czyli 2 lata starszy ode mnie. Ok. 3 lata temu został kompletnie rozebrany (przeze mnie i mojego tatę), następnie każdą część czyściłam jak potrafiłam. Największą uwagę przykuwałam do chromów – kocham je bezgranicznie! Pieszczotliwie przeze mnie nazywany GieNek jest teraz perełką. To motocykl, który nigdy mnie nie zawiódł, a zrobiłam nim niemały przebieg.

Drugim w pełni sprawnym motocyklem, który posiadam, jest Yamaha MT03. Wybór padł właśnie na nią, gdyż z racji swojego młodego wieku mogłam zrobić tylko prawo jazdy kategorii A2. W tym przedziale pojemnościowym nie ma dużego wyboru, jeżeli masz ściśle określony, dość niski budżet. Mogę powiedzieć, że kupiłam go sercem, nie rozumem (śmiech) – jest w wyjątkowo pięknym malowaniu.

Z tym motocyklem wiąże się śmieszna historia. Jak byłam tuż po zdaniu prawa jazdy, kupiłam Yamahę, a tydzień później pojechałam nią z Krakowa na Hel, na wakacje. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym czegoś nie wymyśliła… Jechaliśmy na 3 motocykle, więc stwierdziłam, że super pomysłem będzie trasa przez wioski, a nie autostradą, bo więcej zwiedzimy. Szkoda tyko, że dojechaliśmy do celu o 3 w nocy, zmęczeni, zmarznięci i przemoczeni (śmiech). Czy zrobiłabym to jeszcze raz? Myślę, że tak, ale kupiłabym kombinezon wodoodporny!

A te trzy inne, co jeszcze nie jeżdżą?

Sportowe Suzuki GSXR 600 – rasowa, japońska rzędówka z 2003 roku, która wydaje jeden z najpiękniejszych dźwięków, jaki można sobie wyobrazić. Jednak jest do sporej renowacji i przede wszystkim muszę na nią zrobić pełną kat. A!

Mamy jeszcze dwa klasyki, ale leżą w pudełkach do poskładania: WSK KOS Z lat 70-tych oraz motorower Komar z podobnych lat. Zależało nam na tworach polskiej motoryzacji. Z klasykami do odrestaurowania bywa różnie, a najczęściej jest bardzo ciężko. Mało rzetelnych fachowców, mało części i dużo pracy, ale efekt końcowy jest tego warty!

Zobacz także: Jak motocykl ze stodoły zmienić w zachwycającego klasyka

A Ty masz smykałkę techniczną? Lubisz „grzebać” przy motocyklach?

Staram się ile mogę. Tak jak wspominałam, prostota klasyków jest ujmująca i sprawia, że dużo można się na nich nauczyć, także rzeczy stricte technicznych. Właśnie przymierzam się do samodzielnej wymiany napędu w swoim GieNku.

Zaneta Kotarba

Zaneta Kotarba

Jak lubisz spędzać czas na motocyklu? Wolisz samotne przejażdżki czy w towarzystwie? Daleko, blisko?

Motocykl jest dla mnie trochę jak medytacja – mózg automatycznie przełącza mi się na inne fale. Po każdej trasie czuje taki pozytywny reset. Długość trasy jest dla mnie obojętna, zazwyczaj definiuje to rodzaj motocykla. GieNka staram się nie przemęczać, zwłaszcza że komfortowa prędkość na nim wynosi ok.70km/h. Potem po prostu czuć duże wibracje, które nie są zbyt przyjemne. Wybieram więc dla niego trasy raczej po wioskach i malowniczych okolicach Krakowa.

Jak jadę Yamahą, to trasy są już trochę dłuższe. Nią też wygodniej jeździ się w ekipie, chociaż szczerze mówiąc, najlepiej jeździ mi się z chłopakiem. Więcej osób to już trochę problem, bardzo przydają się wtedy interkomy.

Jakie masz inne pasje? Widzę, ze jesteś utytułowaną modelką?

Na moje pasja powoli brakuje życia. Jestem kobietą, która ciągle próbuje czegoś nowego, ale zaczynam wybierać coraz ostrożniej, bo tydzień ma 7 dni, a budżet jest ograniczony (śmiech). Poza motocyklami moją największą pasją są wyścigi Formuły 1. W tamtym roku miałam przyjemność być na dwóch torach, podczas takiego weekendu wyścigowego i nie zabrakło łez wzruszenia! Ta pasją zaraził mnie mój chłopak i jestem mu za to niezmiernie wdzięczna.

A modeling to moje drugie życie. Branża, w której nawet nie śniłam, że kiedyś będę. Moja kariera rozpędziła się wtedy, gdy w 2020 roku dostałam się do finału Miss Polski. Tam zostałam utytułowana jako Miss Polski Foto. Następnie wzięłam udział w międzynarodowej kampanii dla marki Yamaha i to jedno z najpiękniejszych przeżyć w moim życiu!

Masz jakiegoś ulubionego kierowcę w F1?

Nie mam jednego kierowcy, któremu szczególnie kibicuje. W całym sporcie fascynuje mnie sposób, w jaki sportowcy są do niego przygotowywani. Dla mnie są to po prostu tytani. Niezwykle interesujący jest też wpływ polityki i social mediów na całą Formułę 1, która w obecnych czasach przeżywa niebywały skok popularności.

Sama lubisz jeździć szybko samochodem? Masz potrzebę takiej adrenaliny?

Przez chwilę nawet miałam sportowy samochód, ale posiadanie go do jeżdżenia na co dzień jest nieporozumieniem. Jest to moim zdaniem dodatek do już posiadanego samochodu ekonomicznego. Nie ukrywam jednak, że uwielbiam ten moment przyspieszenia i jak mam okazję poprowadzić sportowe auto, to nigdy nie odmawiam.

Jakie marzenia motocyklowe chodzą Ci po głowie? Jest szansa je spełnić w sezonie 2023?

Na pewno chciałabym zrobić pełne prawo jazdy kat. A na motocykl i to marzenie jest jak najbardziej do spełnienia. Mam świetną szkołę jazdy w Krakowie, potrzebuje tylko odpowiednich papierów, żeby zacząć. Poza tym chciałabym po prostu, żeby pogoda była łaskawa. Chciałabym jeździć już sobie późnymi wieczorami, a za dnia „dłubać’ przy Gienku w zaprzyjaźnionym warsztacie. Przy okazji zapraszam na moje profile społecznościowe – tam staram się działać dużo, regularnie i ciekawie. Chętnie odpowiadam także na pytania.

Żaneta Kotarba – media społecznościowe

Instagram motocyklowy: https://www.instagram.com/zanet.moto/ @zanet.moto

Instagram modelingowy: https://www.instagram.com/zanet.model/ @zanet.moto

Facebook: https://www.facebook.com/profile.php?id=100085641324266

TikTok: https://www.tiktok.com/@zanettoja

Autorzy sesji foto:

https://www.instagram.com/tomaszwidlarz_foto_visual/ https://www.instagram.com/yesyesphotography/ https://www.instagram.com/yanalisna_beauty/ https://www.instagram.com/bukuri.jadwiga.pyzik/ https://www.instagram.com/edytapietrzykfotografia.makeup/ https://www.instagram.com/viktoriia_dmukh_design/ https://www.instagram.com/lolaklodawska/ https://www.instagram.com/paulinapoltorakcom/ https://www.instagram.com/aginimakeup/ https://www.instagram.com/damian_lukasz_weddings/ https://www.instagram.com/lubianchuk_stylist/

Source: Żaneta Kotarba – Miss Polski Foto ’20 z motoryzacyjną pasją

Anna Maciejek – zajawka na torowanie przerodziła się w prawdziwą pasję!

Anna Maciejek najczęściej jeździ po torach, uwielbia poprawiać swoje umiejętności i szkolić się pod okiem doświadczonych instruktorów. Razem z partnerem chętnie bywają na polskich i zagranicznych torach. A zimą też się bawią na motocyklowo, jeżdżąc na pitbike po torach kartingowych.

Anna Maciejek – zajawka na torowanie przerodziła się w prawdziwą pasję!

Opowiedz mi coś o początkach – kiedy motocykle pojawiły się w twoim życiu?

Miłością do motocykli zaraził mnie mój tata, choć na jednośladach jeżdżą również moi bracia. To właśnie tata najbardziej zachęcał mnie do jazdy i pomagał w drobnych naprawach – jeśli dobrze pamiętam, to tak od 5 klasy szkoły podstawowej, a wtedy wszyscy jeździli na skuterach.

W wieku 18-19 lat zdałam prawko na motocykl, a później miałam dłuższą przerwę, spowodowaną studiami i macierzyństwem. Na pierwszego w życiu „ścigacza” wsiadłam w 2017 r., a była to nowa Yamaha R6 RJ27. Od tamtej pory byłam w niej zakochana, jeździłam dużo, ale tylko po ulicach. 

Anna Maciejek

Anna Maciejek

To kiedy zasmakowałaś jazdy torowej?

Pierwszy raz na tor pojechałam prosto do Poznania na Speed Day i okazało się, że to jest to, co chce robić, choć wiedziałam, że czeka mnie jeszcze mnóstwo pracy. Zaczęłam jeździć na pobliskie tory kartingowe, głównie na tor Słomczyn, gdzie bardzo dużo nauczyłam się od chłopaków z JCGROUP.

Pan Janusz ma profesjonalne podejście i bardzo dobrych instruktorów, którzy przekazali mi sporo wiedzy o jeździe torowej. Również dzięki nim zajawka na torowanie przerodziła się w prawdziwą pasję. Tam też poznałam mnóstwo wspaniałych ludzi i zaczęły się coraz częstsze wyjazdy na tor, poprawa czasów, i dużo frajdy z jazdy!

Czyli teraz najchętniej korzystasz z motocykla na torze?

Tak, teraz najczęściej jeżdżę po torach, a jest to zasługa mojego partnera Mariusza, z którym dzielimy wspólną pasję motocyklową. Coraz częściej wybieramy większe tory w Polsce, jak również za granicą. Najfajniejsze są wyjazdy kilkudniowe, zazwyczaj dwudniowe, gdy pakujemy do busa połowę swojego domu (śmiech) i ruszamy w podróż. 

Anna Maciejek

Anna Maciejek

Zobacz także: Patrycja Kapka Pati #112 – konsekwentnie do celu!

Co czujesz jak jeździsz po torze, dlaczego wciąż chcesz tam wracać?

Głównie jeździmy na tory, żeby podszkolić swoje umiejętności i wykręcić jak najlepsze czasy. Każdy wyjazd, zakończony poprawą czasu, daje mnóstwo satysfakcji i motywuje do kolejnych. Poza tym, w dzisiejszych czasach, ciężko jest poczuć „bezpieczną adrenalinę”, jeżdżąc po ulicach, a tor jak najbardziej spełnia te kryteria. Jednak nadal chętnie spotykamy się ze znajomymi na wspólną jazdę po mieście. Często też jeżdżę z bratem, testujemy nowe motocykle, kręcimy się razem „wkoło komina”.

Jesteś zadowolona ze swoich postępów w jeździe torowej? Jest coś jeszcze, nad czym musisz popracować?

Zawsze jest nad czym popracować! Im więcej jeżdżę, tym więcej widzę rzeczy do poprawy (śmiech), ale tak ogólnie, to jestem zadowolona z postępów, które przekładają się na lepsze czasy. Tak naprawdę z każdym track day’em uczę się czegoś nowego. Głównie staram się poprawić pozycje na motocyklu, znaleźć odpowiednią nitkę toru, a co za tym wszystkim idzie – wykręcić lepsze czasy. 

Anna Maciejek

Anna Maciejek

Masz zawsze jakiś zapas bezpieczeństwa, czy lubisz jeździć na krawędzi? Miałaś już jakieś „przygody” na torze?

Bezpieczeństwo stawiam na pierwszym miejscu! Na torze zazwyczaj jednocześnie jeździ kilkanaście motocykli, dlatego podczas treningu trzeba uważać na siebie, jak i na innych uczestników. Czasem jednak to nie wystarczy i „przygody” się zdarzają…

W zeszłym roku zdarzyło mi się przewrócić dwa razy. Pierwszy upadek zaliczyłam na torze w Poznaniu na „slawiniaku”, gdzie wjechałam w plamę oleju. Na szczęście skończyło się tylko na kilku siniakach.  Za drugim razem przewrócił się przede mną motocyklista w zakręcie, którego niestety nie miałam możliwości ominąć i byłam zmuszona położyć również swój motocykl.   

Anna Maciejek

Anna Maciejek

Motocykle to nie tylko jazda, ale i ciekawe, międzyludzkie relacje?

Oczywiście, wspólna pasja pozwala mi poznawać wielu wspaniałych ludzi i nawiązywać ciekawe znajomości. Na paddocku, razem z innymi motocyklistami, wymieniamy się poglądami, rozmawiamy o torze, swoich doświadczeniach lub po prostu spędzamy czas przy grillu.

Co tam masz obecnie w garażu? Te motocykle spełniły Twoje oczekiwania?

W tej chwili w garażu mam drogową Aprilię RS660, torową Yamahę R6 oraz pitbika. Jak najbardziej wszystkie spełniają swoje role. Aprilia jest idealna na miasto, jest wygodna i wygląda obłędnie. Yamaha jest stworzona na tor – jest ustawiona pode mnie i czuję się na niej bardzo pewnie. A „pitek” służy głównie do zabawy (śmiech). 

Tęsknisz w te zimne miesiące za wypadami na tor? Masz jakiś sposób, by sobie ten czas umilić?

Zimą najlepszym rozwiązaniem, by nie zapomnieć o jeździe, są pitbike. W okolicach mojego domu tylko jeden tor kartingowy aktualnie jest dostępny do jazdy pitbikiem. Organizowane są tam świetne treningi, głównie przez ekipę Redbike Racing Team – polecam je każdemu w okolicy. 

Anna Maciejek

Anna Maciejek

Raz w miesiącu wyjeżdżamy też większą ekipą do Krakowa, również na pitbike. Tam dostępność torów jest znacznie większa. Podczas weekendowego wyjazdu ćwiczymy na 4 różnych obiektach, o różnej specyfikacji toru: od ciasnych, wąskich torów do szybkich, szerokich, gdzie jest co ćwiczyć. Za organizację tych wypadów odpowiada Auto Szkoła Ósemka i nasz przyjaciel Maciej, któremu jesteśmy dozgonnie wdzięczni! 

Lubisz coś robić przy swoich motocyklach? Zostało coś z tego majsterkowania w młodości z tatą?

Szczerze mówiąc… to nie za bardzo mam co przy nich robić. Aprilia była nowym motocyklem, a Yamaha, oprócz załatania kilku plastików po moich „przygodach”, nie potrzebowała naprawy. Jedyne, co jest przy moich motocyklach do zrobienia, to szykowanie torówki na nowy sezon i wymiana eksploatacyjnych części w trakcie sezonu. Jeśli chodzi o takie podstawy, to jak najbardziej robię to w domu, razem z Mariuszem.

Jeśli już faktycznie trzeba zrobić coś poważniejszego, typu regulacja luzów zaworowych, synchronizacja przepustnic, serwis zawieszenia, czy nowe mapy zapłonów – to korzystamy z usług kilku serwisów: Serwis Redbike, SpeedBike, MotoTune, Bloszek Racing czy LTD34. Nie, to nie jest odpowiedź sponsorowana (śmiech).

Anna Maciejek

Anna Maciejek

Jakie masz plany na sezon 2023? Coś nowego i ekscytującego się szykuje?

Zdecydowanie tak! Przede wszystkim to przesiadka na nowy motocykl! Jeszcze nie mogę zdradzić wszystkich szczegółów, żeby nie zapeszyć, ale już czuje ze będzie ekstra! Oczywiście, oprócz obłędnego wyglądu, będzie zdecydowanie mocniejszy od poprzedników! Ale „duży” motocykl to nie jedyna zmiana, będzie też coś mniejszego.

Po zmianie motocykla, konieczne będzie wjeżdżenie się w niego na torze, dlatego planuje obowiązkowo odwiedzić JCGroup na torze w Słomczynie oraz Speed Day w Poznaniu. Są to moi ulubieni organizatorzy, którzy nie tylko organizują trackday’e, ale również szkolenia, podczas których zawsze podpatrzę coś nowego.

Nie masz czasem wrażenia, że dane Ci są dwa życia? Te przed motocyklami i po wkręceniu się w motocyklową pasję? Dużo się u Ciebie zmieniło w tym czasie?

Zdecydowanie tak! Jazda na motocyklu pochłonęła dużą cześć mojego wolnego czasu. Wiąże się to głównie z kilkudniowymi wyjazdami na jazdę po torze, ale dzięki temu czuję się spełniona! Uważam, że każdy w swoim życiu powinien znaleźć pasje, której się odda, by zmienić swoje życie na lepsze. 

Instagram Anna Maciejek: https://www.instagram.com/mrs.rs660_r6/

Source: Anna Maciejek – zajawka na torowanie przerodziła się w prawdziwą pasję!

Joanna Modrzewska i jej zwariowany sezon 2022, uwieńczony wielkim sukcesem! Wywiad

Joanna Modrzewska to min. wicemistrzyni Polski w Rajdach Baja, zdobywczyni drużynowego, trzeciego miejsca w Mistrzostwach Europy Enduro kobiet w 2017 i 2018 roku oraz II wicemistrzyni w Mistrzostwach Europy Baja 2019, w kategorii kobiet. Sezon 2022 był dla niej przełomowy, ponieważ epizodyczny start na Bliskim Wschodzie zapoczątkował serię zdarzeń, które doprowadziły ją do największego osiągnięcia Polek w rajdach Baja – wicemistrzostwa w Pucharze Świata FIM!

Joanna Modrzewska i jej zwariowany sezon 2022, uwieńczony wielkim sukcesem!

Ubiegły sezon zaowocował świetnymi wynikami i tytułem wicemistrzowskim w Rajdach Baja. Spodziewałaś się tego?

Tak szczerze, to od początku ten sezon był lekko zwariowany. Jakby mi ktoś powiedział, tak 4 miesiące przed nim, że pojadę na Bliski Wschód się ścigać – to bym powiedziała, że zwariował! (śmiech) Do wspólnych startów namówiła mnie koleżanka Sarah Khuraibet z Kuwejtu, która najlepiej motywowała i pomagała mi dopiąć wszystko na ostatni guzik.

Sam start w Katarze był dla mnie wielkim przeżyciem i miał to być raczej jednorazowy epizod, żeby sprawdzić, co mogę tam pokazać. Nie wiedziałam jak to będzie na wydmach, po których nie jeździłam 6-7 lat (od czasów kontuzji). Ku mojemu zdziwieniu – poszło rewelacyjnie, wygrałam klasę kobiet już podczas pierwszego startu i bardzo wysoko uplasowałam się w generalce.

Rajdy Baja w każdym miejscu są trochę inne, np. ta katarska runda jest typowo nawigacyjna (z jazdą po roadbook’u) i przez to uważana za jedną z najtrudniejszych. Tysiące małych ścieżek na pustyni zwiodło nawet bardzo dobrych zawodników, a mi się udało, miałam mało błędów i kar.

Po takim starcie to z pewnością był apetyt na więcej?

Dokładnie! Już było wiadomo, że teraz trzeba stanąć na głowie i pojechać jak najwięcej tych rund oraz pojawić się w grudniu na finałach, żeby zawalczyć o podium na koniec sezonu. Pojechałam w Portugalii, na Węgrzech i w Dubaju, gdzie stoczyłam ciężką batalię z bardzo doświadczoną zawodniczką Miriam Pol (ukończyła 10 Dakarów, jest obecną mistrzynią Świata w Cross Country i Pucharze Świata Baja i wygrała po raz drugi z rzędu rajd Dakar w kategorii kobiet). W ciągu sezonu wygrałam z nią chyba 2 prologi, więc… światełko w tunelu jest (śmiech). Ostatecznie zajęłam 3. miejsce podczas finałowej rundy, ale utrzymałam drugą pozycję w całym cyklu, tym samym zostając pierwszą Polką, która zdobyła tytuł mistrzowski federacji FIM.

Joanna Modrzewska Enduro Women

Joanna Modrzewska Enduro Women fot. rally zone

Jakim motocyklem tam startowałaś? Jakim modelem najlepiej Ci się ściga w tak wymagających rajdach?

To dość trudne pytanie, bo w moim przypadku praktycznie każdy start był na innym motocyklu, z tego powodu, że rozbieżność miejsc tych rajdów była duża. W Katarze pojechałam moim motocyklem Husqvarna FE 350, kolejne dwie moim drugim motocyklem Husqvarna FE 450, która zdecydowanie lepiej się sprawdza w rajdach długodystansowych.

A znowu ostatnią rundę pojechałam motocyklem pożyczonym od wspomnianej koleżanki (Sarah Khuraibet). To też była Husqvarna FE 450, ale niesamowite jest to, jak rożne są to sprzęty. Nie do końca mogłam ustawić jej motocykl pod siebie – na początku byłam przerażona, wywalałam się co drugą wydmę i straciłam swój komfort psychiczny. Okazało się, że przednie zawieszenie było źle złożone, przez co regulacja nie dawała pożądanego efektu. Na szczęście sytuacja została opanowana.

Takie przygotowania i start w rundzie Baja to spore przedsięwzięcie? Kto Cię w tym wspiera najbardziej?

To prawda, to olbrzymie przedsięwzięcie i bardzo ważne było wsparcie ludzi wokół mnie, którzy zapewniali, że damy radę! Począwszy od Sarah, która pokazała mi możliwość, od firm, które dały mi swoje wsparcie, po Polski Związek Motorowy i Komisję Kobiet, głównie w osobie Oli Knyszewskiej, która pomaga mi od lat.

Zebranie budżetu jest trudne i wiąże się też z osobistymi wyrzeczeniami. Tym bardziej cieszy mnie to, że w tym roku będę mieć nowe firmy wspierające i może będzie lżej udźwignąć te koszty. Mogę liczyć na swoich sponsorów i patronów: Szymkówka, Moonsport, PZM, Motorex, Scott JG Sport, Sidi Rapid Motocykle, Duust, Feeria, Fundacja Sport for Future.

Czyli kontynuujesz serię startów w Rajdach Baja 2023?

Wiadomo, apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc ambicje na nowy sezon są duże – wszystko jednak zależeć będzie od budżetu. Na pewno mam plan, żeby zawalczyć o najwyższy stopień podium w Pucharze Świata Rajdów Baja. Chciałabym wystartować w chociaż jednej rundzie Mistrzostw Świata Cross Country, dużo trenować na wydmach i jazdę z roadbookiem, a to wszystko po to, by w przyszłym roku stanąć na starcie najtrudniejszego rajdu na świecie, czyli Dakaru.

Joanna Modrzewska Enduro Women

Joanna Modrzewska Enduro Women fot. rally zone

Kondycyjnie to bardzo wymagający sport – musisz ciągle nad tym pracować? Po rajdzie bywasz wypompowana?

Oczywiście kondycja to podstawa i wiadomo… ćwiczenia, siłownia, rower. Muszę pracować i prowadzić normalne życie, więc przygotowuję się wtedy, kiedy po prostu mogę. Można mieć najlepszą technikę, ale bez kondycji daleko się nie zajedzie. Na kilkaset kilometrów dziennie, często w mało sprzyjających warunkach (błoto, zimno albo upał i burze piaskowe), trzeba mieć po prostu siłę, organizm musi być do tego dobrze przygotowany.

Sama miałam dziwne sytuacje z organizmem, np. Katarze nie miałam czasu na aklimatyzację, czułam się na zmianę osłabiona (miałam tzw. mroczki przed oczami), żeby zaraz mieć turbo energię. Na kolejne rundy już przyjeżdżaliśmy wcześniej na treningi i mogłam się przystosować. Widać było ten progres, gdy po rajdzie nadal miałam siły, choć wiem, że wytrzymałości potrzebuje więcej. Rajdy Baja to dość krótkie rajdy, Cross Country trwają dłużej, a Rajd Dakar to 2 tygodnie rywalizacji. Przygotowania do takiego wyzwania to ciężka, ciężka praca…

Czy ten wynik przybliży Cię do wymarzonego startu w Rajdzie Dakar? Może otworzyły się „jakieś drzwi”?

Oczywiście, start w Rajdzie Dakar to moje marzenie od lat, które raz się przybliża, a raz oddala. Chciałabym być pierwszą, polską motocyklistką, która tam wystartuje i rywalizację ukończy. Myślę, że na pewno pomoże mi ten wynik, bo pokazałam na co mnie stać i więcej osób o mnie usłyszało. Otrzymywałam też dużo słów wsparcia od organizatorów Pucharu Świata i potwierdzenie, że jestem gotowa na większe wyzwania.

Natomiast bez budżetu i to olbrzymiego budżetu, strategicznego sponsora, będzie bardzo ciężko. Oczywiście walczę o to i mam nadzieję, że najbliższe miesiące pozwolą mi na to, żeby zwiększyć swoje szanse na start w Rajdzie Dakar w przyszłym roku.

Joanna Modrzewska – media społecznościowe

Zobacz film – Dubai: https://www.instagram.com/reel/Cl5NnS9K017/

Facebook: https://www.facebook.com/profile.php?id=100025134320950

Instagram: https://www.instagram.com/modrzewskajoanna/

Source: Joanna Modrzewska i jej zwariowany sezon 2022, uwieńczony wielkim sukcesem! Wywiad

Ebook motocyklowy – nasze propozycje, już od 17 zł

Czytniki ebooków są coraz bardziej praktyczne i popularne. Ich kompaktowość, możliwość korzystania z podświetlenia stron, przeglądarki i aplikacji sprawiają, że to rozwiązanie przyciąga coraz więcej nowych użytkowników. Prawda jest też taka, że nakłady książek kończą się i często nie można ich już zdobyć w formie papierowej, za to wersje elektroniczne są dostępne o wiele dłużej. Tak właśnie jest z książkami o podróżach motocyklowych – mimo braku nowego nakładu, nadal można je czytać w formie elektronicznej. Ebook motocyklowy pozwala, wraz z ich autorami, przenieść się w świat motocyklowych przygód.

Spis treści

Ebook motocyklowy – nasze propozycje, już od 17 zł

Boy with Toy. Harleyem przez Amerykę

Autor: André van der Wenden
https://woblink.com/ebook/boy-with-toy-harleyem-przez-ameryke-andre-van-der-wenden-17406u

Cena: 28 zł

ebook motocyklowy

Boy with toy. Harleyem przez Amerykę ebook

Holender André van der Wenden, od dzieciństwa zafascynowany wszystkim co amerykańskie, podejmuje wyprawę do USA. Spełniając swoje chłopięce marzenie, ma świadomość, że konfrontacja wiedzy i wrażeń gromadzonych przez lata z realnym obrazem Ameryki niesie ze sobą dużą porcję emocjonalnego ryzyka. Czuje jednak, że musi to ryzyko podjąć. A czym przemierzać amerykańskie drogi, jeśli nie harleyem? W opowieść o prywatnym odkrywaniu Ameryki wplecione zostały zwięzłe, niemal przewodnikowe informacje o miejscach leżących na szlaku motocyklowej wędrówki autora. 

Berezyna

Autor: Sylvain Tesson

https://www.taniaksiazka.pl/ebook-berezyna-mobi-epub-p-943153.html

Cena: 17,85 zł

ebook motocyklowy

Berezyna ebook

Wszystko zaczęło się w 2012 r.: Sylvain Tesson postanowił upamiętnić dwusetną rocznicę klęski Napoleona w Rosji. Wraz ze swoimi przyjaciółmi podjął wędrówkę śladami Wielkiej Armii – na motocyklach. Z Moskwy na plac Inwalidów – przed nimi ponad 4 000 kilometrów przygody. „Berezyna” została wybrana „Najlepszą książką podróżniczą 2015 roku” magazynu „Lire”, zdobyła również nagrodę de Hussards 2015 oraz nagrodę literacką Armée de Terre – Erwan Bergot 2015

Australia Tour

Autorzy: Przemysław Saleta, Jacek Czachor, Marek Tomalik

https://www.publio.pl/australia-tour-przemyslaw-saleta,p173431.html

Cena: 39,90 zł

ebook motocyklowy

Australia Tour ebook

Za sprawą Orlen Australia Tour kontynent stał się areną zmagań czterech mężczyzn z upływającym czasem i trudami motocyklowej wyprawy w niesprzyjających warunkach. Ich zadaniem było przebycie 7 tysięcy kilometrów w ciągu miesiąca. Ścieżki wyznaczonej trasy często zbaczały z bezpiecznego asfaltu, kierując podróżników ku piaszczystym bezdrożom i niebezpiecznym terenom. Przekonaj się, jak znany bokser spisywał się wśród zawodowych motocyklistów, czy udało im się razem pokonać liczne przeszkody i czego – zgodnie z powiedzeniem, że podróże kształcą – nauczyli się na odległym kontynencie.

Hell’s Angels, Anioły Piekieł

Autor: Hunter S. Thompson

https://www.publio.pl/hell-s-angels-anioly-piekiel-hunter-s-thompson,p745632.html

Cena: 32 zł

ebook motocyklowy

Hell’s Angels, Anioły Piekieł ebook

Przed napisaniem książki Thompson spędził rok z Aniołami Piekieł (najsłynniejszym, amerykańskim gangiem motocyklowym), próbując zrozumieć dogłębnie, kim tak naprawdę są, co nimi powoduje, do czego dążą. Dzięki jego fascynującej relacji czytelnik może przenieść się na chwilę do świata pijaństwa, rozpusty, przemocy, narkotyków i zawrotnych prędkości, aby zdać sobie sprawę, że nawet bezprawie rządzi się w istocie swoimi prawami.

Byle dalej. W 88 dni dookoła Świata

Autorzy: Marta Owczarek, Bartek Skowroński

https://www.ibuk.pl/fiszka/95067/byle-dalej.html

Cena: 23,72 zł

ebook motocyklowy

Byle dalej. W 88 dni dookoła Świata ebook

Autorzy, para trzydziestolatków – adwokatka i menadżer, którzy rzucili pracę, by przejechać świat. Odłożyli trochę pieniędzy, ale tylko trochę. Fundusze zdobywali, sprzedając po drodze kolejne środki transportu: Chiny przejechali rowerami elektrycznymi, Australię samochodem, Ameryke Południową na motocyklach… Niezapomniana opowieść o wojażach poza utartymi, turystycznymi szlakami, życiu wedle zwyczajów odwiedzanych krain i ekstremalnych wyzwaniach, za które czasem trzeba płacić wysoką cenę.”

Byle dalej. Pod stopami słońca

Autorzy: Marta Owczarek, Bartek Skowroński

https://www.swiatksiazki.pl/byle-dalej-pod-stopami-slonca-6320571-e-book.html

Cena: 27 zł

ebook motocyklowy

Byle dalej. Pod stopami słońca

Marta Owczarek i Bartek Skowroński po dwuipółletniej podróży dookoła świata wrócili do Polski. Szybko okazało się, że nie potrafią długo usiedzieć w jednym miejscu. Po 888 dniach spędzonych w domu rzucają wszystko jeszcze raz. Wyruszają na dwóch niedużych motocyklach przez Rosję i byłe radzieckie republiki Azji Środkowej do Pamiru. Docierają do odciętego od cywilizacji zakątka Afganistanu – Korytarza Wachańskiego, gdzie czas zatrzymał się wieki temu.

Motocyklem po Europie. 20 tras od Bałtyku po Adriatyk

Autorzy: Tamara i Paweł Głaz

https://bezdroza.pl/ksiazki/motocyklem-po-europie-20-tras-od-baltyku-po-adriatyk-wydanie-1-pawel-glaz-tamara-glaz,bepome.htm

Cena: 21,45 zł

ebook motocyklowy

Motocyklem po Europie. 20 tras od Bałtyku po Adriatyk

Od krajów bałtyckich, przez Ukrainę, Rumunię i Bułgarię, aż po Grecję i Bałkany, 20 przemyślanych tras ułatwi Ci zwiedzanie najciekawszych zakątków tej części świata, a praktyczne wskazówki dotyczące przygotowań do wyjazdów sprawią, że nic nie zaskoczy Cię w trasie!

126 dni na kanapie. Motocyklem dookoła świata

Autor: Tomasz Gorazdowski

https://bezdroza.pl/ksiazki/126-dni-na-kanapie-motocyklem-dookola-swiata-wydanie-2-tomasz-gorazdowski,bigor2.htm#format/e

Cena: 19,50 zł

ebook motocyklowy

126 dni na kanapie. Motocyklem dookoła świata

Uczestnicy wyprawy – dziennikarze radiowej Trójki: Tomek Gorazdowski i Michał Gąsiorowski, spędzili cztery miesiące na motocyklowych kanapach. Odwiedzili 19 krajów, przejechali ponad 21 tysięcy kilometrów. Napisana żywym językiem, pełna humoru książka jest zapisem ich wyprawy – przygód, spotkań z ludźmi, zmagań z upałem, zmęczeniem i biurokracją. Przede wszystkim jest jednak pochwałą życia niestroniącego od wyzwań, obowiązkową lekturą dla niespokojnych duchów i niestrudzonych poszukiwaczy przygód.

Księżycowa autostrada. Motocyklem przez Himalaje

Autor: Witold Palak

https://bezdroza.pl/ksiazki/ksiezycowa-autostrada-motocyklem-przez-himalaje-wydanie-1-witold-palak,bemoh1.htm

Cena: 19,95 zł

ebook motocyklowy

Księżycowa autostrada. Motocyklem przez Himalaje

Ojciec i syn, obaj tuż po świeżo zdanym egzaminie na prawo jazdy na jednoślad, na dwóch legendarnych motocyklach Royal Enfield zakupionych w Delhi, wybierają się w podróż u podnóży Himalajów, od Kaszmiru aż po Sikkim. Tysiące kilometrów lepszej lub częściej dużo gorszej indyjskiej drogi, skromne możliwości naprawy pojazdów u niewykwalifikowanych mechaników, a przy tym bardzo dowolna interpretacja przepisów ruchu drogowego przez indyjskich kierowców – to wszystko mogłoby odstraszyć niejednego amatora jednośladów. Witold Palak z dużą dawką humoru i dystansem do siebie pokazuje, że nawet najbardziej nieprawdopodobne pomysły są warte realizacji, a poznawanie świata z siedzenia nie pierwszej już młodości Enfielda daje nie tylko dużo frajdy, ale jest też wyjątkową lekcją życia.

Zjadłem Marco Polo. Kirgistan, Tadżykistan, Afganistan, Chiny

Autor: Krzysztof Samborski

https://bezdroza.pl/ksiazki/zjadlem-marco-polo-kirgistan-tadzykistan-afganistan-chiny-krzysztof-samborski,beazjc.htm

Cena: 19,95 zł

ebook motocyklowy

Zjadłem Marco Polo. Kirgistan, Tadżykistan, Afganistan, Chiny

Krzysztof Samborski zabiera nas w podróż do Azji Centralnej, która jest jego miłością i celem wypraw od ponad dwudziestu lat. Pokazuje nam Kirgistan, Tadżykistan, Afganistan i Chiny takimi, jakimi je poznał i jakie go urzekły. Dzikie i autentyczne. Warto sięgnąć po tę książkę. Usiąść wygodnie w fotelu i podążyć szlakiem azjatyckiego stepu, dalej na wschód, w stronę niedostępnych gór, w odwiedziny do serdecznych ludzi, którzy tam mieszkają. Kto wie? Może autor zachęci nas do wyruszenia we własną podróż do Azji – śladami Marco Polo?

Motocyklizm. Droga do mindfulness

Autor: Jarosław Gibas

https://bezdroza.pl/ksiazki/motocyklizm-droga-do-mindfulness-jaroslaw-gibas,motozy.htm#format/e

Cena: 29,50 zł

ebook motocyklowy

Motocyklizm. Droga do mindfulness

Motocyklizm oznacza nie tylko motocyklową pasję czy styl życia. To przede wszystkim sposób widzenia świata. Indywidualny, daleki od sztampy i nudy. Taki, w którym słowo „wolność” ma nadrzędne znaczenie. To przeżywanie życia, z którego czerpie się garściami doświadczenie, radość i szczęście. Zarówno na oświetlonej słońcem prostej, jak i na smaganym deszczem zakręcie. Ale nie dość tego, bo jak się okazuje, motocyklizm może pomóc w zrozumieniu wielu idei socjologii, psychologii, filozofii zen, taoizmu czy wreszcie mindfulness. Jest niezwykle pojemną metaforą naszej życiowej drogi. Lektura tej książki rzuca nowe światło na to, z czym borykamy się w naszym życiu, czego doświadczamy i jaką wiedzę czerpiemy z tych doświadczeń, by wzrastać!

8 tysięcy mil motocyklowej przygody

Autor: Leszek Domagała

https://bezdroza.pl/ksiazki/8-tysiecy-mil-motocyklowej-przygody-leszek-domagala,e_268r.htm#format/e

Cena: 16,90 zł

ebook motocyklowy

8 tysięcy mil motocyklowej przygody

To dziennik podróży przez Amerykę polskim motocyklem Sokół 1000 z 1936 roku w znanym rajdzie wytrzymałościowym Cannonball 2014. Osoby, wydarzenia, sytuacje, miejsca i spotkania są prawdziwe. Spośród 115 załóg z całego świata, na metę dojechały tylko 24 motocykle bez straty punktów, w tym nasz Sokół z Bartkiem Mizerskim za kierownicą. Nasza załoga zajęła 11. miejsce, a 7. w swojej klasie. Wyścig przez Stany był czasem niesamowitej przygody, w której zaprezentowaliśmy to, co najlepsze w Polsce – serce, odwagę, fantazję i naszego Sokoła 1000. Polecam tę publikację wszystkim fanom przygody oraz miłośnikom polskiej motoryzacji. Miłego odbioru i wszystkiego motocyklowego życzy autor

Turystyka motocyklowa w praktyce

Autor: Krzysztof Sujak

https://bezdroza.pl/ksiazki/turystyka-motocyklowa-w-praktyce-krzysztof-sujak,e_13dp.htm#format/e

Cena: 24,11 zł

ebook motocyklowy

Turystyka motocyklowa w praktyce

Poradnik dla osób planujących motocyklową wyprawę po drogach publicznych Polski, Europy, Świata. Analiza i opis zagadnień będących wynikiem wieloletniej praktyki autora. Zaskakujące i ciekawe spostrzeżenia, rozwiązania problemów i triki oraz niespotykane dotąd podejście do tematyki motocyklowej.

Pod niebem Patagonii, czyli motocyklowa wyprawa do Ameryki Południowej

Autorzy: Krzysztof Rudź, Wiesława Izabela Rudź

https://bezdroza.pl/ksiazki/pod-niebem-patagonii-czyli-motocyklowa-wyprawa-do-ameryki-poludniowej-krzysztof-rudz-wieslawa-izabela-rudz,e_0ign.htm#format/e

Cena: 28,11 zł

ebook motocyklowy

Pod niebem Patagonii, czyli motocyklowa wyprawa do Ameryki Południowej

Podróż inspirowana była historią polskich emigrantów, którzy wypłynęli z Polski do Argentyny w 1939 roku transatlantykiem Chrobry. Ona – kreatywna, emocjonalna, entuzjastyczna. Na tę wyprawę specjalnie zrobiła prawo jazdy na motocykl. Nieświadoma czekających ją wyzwań… On – analityczny, uważny, przezorny. Lubi mieć wszystko pod kontrolą. Podczas wyprawy okazało się, że nie wszystko da się przewidzieć… Dwadzieścia tysięcy kilometrów po drogach i bezdrożach Ameryki Południowej. Podróżować może każdy, ale podróże motocyklem wymagają dużej siły charakteru, zwłaszcza jeśli są to motocykle „pełnoletnie”, a budżet wyprawy jest „ekonomiczny”.

Rajd Katyński. Twardziele z Polską w sercach

Autorka: Katarzyna Wróblewska

https://bezdroza.pl/ksiazki/rajd-katynski-twardziele-z-polska-w-sercach-katarzyna-wroblewska,e_142i.htm

Cena: 24,99 zł

ebook motocyklowy

Rajd Katyński. Twardziele z Polską w sercach

Rajd Katynski – długodystansowy rajd dla prawdziwych twardzieli. Pomysłodawcą i twórcą rajdu był Wiktor Węgrzyn, który w 2000 roku zaproponował wyprawę motocyklową do miejsc związanych ze zbrodnią katyńską. Katarzyna Wróblewska – zapalona motocyklistka, w cywilu właścicielka kancelarii finansowej. Ukończyła 10 edycji Rajdu Katyńskiego, jeden raz pełniła rolę komandora i raz komandora trasy standard.

Autorska relacja z rajdów jest jej debiutem książkowym: „Pierwszy swój rajd przejechałam maszyną Suzuki Intruder C 1800 R. Motocykl, bagaże, kierowca i pasażer w sumie ponad 640 kilogramów. Wtedy się nauczyłam, że enduro, to nie motocykl, tylko styl jazdy. Na następne dwa rajdy wybrałam się motocyklem turystycznym BMW R 1100 RT. Bardzo zwinny, łatwy w prowadzeniu i po wzmocnieniu ramy wręcz pancerny. Bo prawda jest bezlitosna: do rajdu przygotować się nie da. Jeśli nie wyobrażasz sobie życia bez codziennej porannej kąpieli albo wygodnego łóżeczka, to na rajdzie raczej się umęczysz. Najczęściej warunki są polowe, harcerskie. Powiedzmy uczciwie: z tego bardzo starego harcerstwa.” 

Source: Ebook motocyklowy – nasze propozycje, już od 17 zł

Klara Kowalczyk – na chwilę zwolniła, żeby przyspieszyć. Podsumowanie kartingowego sezonu 2022

Klara Kowalczyk wróciła do rywalizacji kartingowej po prawie półrocznej przerwie, spowodowanej stanem zdrowia. Wróciła silniejsza – w sezonie 2022 intensywnie trenowała i startowała w polskich oraz europejskich seriach zawodów kartingowych. Sezon 2023 to dla niej przeskok krok wyżej z kategorii Mini do OK Junior oraz zmiana zespołu na fabryczny CRG Racing Team.

Klara Kowalczyk – Podsumowanie kartingowego sezonu 2022

Gratulujemy tytułu II wicemistrza Polski w kartingu! Jaki to był dla Ciebie sezon?

Klara Kowalczyk: Bardzo dziękuję za gratulacje! To był sezon z wieloma sukcesami i uważam, że to ważny krok w rozwoju mojej kariery, bo dużo się nauczyłam. Mam nadzieję, że podobnych sezonów będzie więcej i że kolejne będą jeszcze lepsze!

Komentarz taty: W sezonie 2022 Klara wróciła na tor po prawie półrocznej przerwie. Był to więc sezon come-backu w stylu Niki Laudy, bo Klara wróciła szybsza i silniejsza, niż kiedykolwiek. Był to też niezwykle intensywny sezon, w związku z wieloma startami we Włoszech (Seria WSK, Trofeo Margutti, starty w kategorii X30 w Mistrzostwach Włoch i Pucharze IAME, Trofeo Senna), startami w Polsce (Kartingowe Mistrzostwa Polski i Puchar Rotax Max Challenge Poland) oraz wieloma dodatkowymi treningami w Polsce i we Włoszech, Monaco/Francji, Hiszpanii i Niemczech.

Klara Kowalczyk fot. Wafeproject

Klara Kowalczyk fot. Wafeproject

Dużo się u Was dzieje! Zmiany też były w prowadzonych przez Klarę gokartach?

Tato: Tak, Klara w sezonie 2022 jeździła w wielu różnych konfiguracjach gokartów – na małych kartach w Rotax MiniMax, M60 i kartach elektrycznych; na dużych gokartach w Rotax Junior Max, IAME X30 Junior i OK Junior oraz elektrycznych gokartach Rotax E20.

Którymi z nich najbardziej lubiłaś się ścigać/trenować i dlaczego? Jaką różnicę czujesz prowadząc gokart elektryczny?

Klara Kowalczyk: OK Junior, ponieważ ma najszybszy silnik, a też wiem, że to będzie kategoria, w której w tym sezonie będę się ścigać w Mistrzostwach Europy i Mistrzostwach Świata. Z gokartem elektrycznym różnica jest taka, że kiedy dodajesz gazu, to on od razu wchodzi na szybkie obroty, jest bardzo agresywny. To taka nietypowa kategoria dla motorsportu, bo nie słychać w ogóle silnika, z kolei można usłyszeć różne szumy i szuranie boczkami gokarta.

Zostałaś także powołana do Kadry Narodowej w Kartingu. Jakie przywileje i obowiązki się z tym wiążą?

Klara Kowalczyk: Przywilejem jest samo bycie w tej kadrze, a każdy jej członek dostaje prawo noszenia na kombinezonie specjalnego emblematu z flagą Polski! Kadra Narodowa reprezentuje Polskę w Mistrzostwach Świata i Europy, a ja dodatkowo zostałam właśnie nominowana przez PZM i światową Komisję Kobiet FIA (FIA WIM) do prestiżowej Akademii Kartingowej FIA.

Miałaś problemy zdrowotne, które trochę pokrzyżowały ci plany – czy już jest wszystko w porządku?

Klara Kowalczyk: Tak, już mogę jeździć i nie jestem pod opieką szpitalną. Niestety słuch w jednym uchu nadal nie wrócił i nadal mam lekkie problemy z błędnikiem. Mam też dyskomfort podczas latania samolotem.

Komentarz taty: Problemy zdrowotne dotyczyły nagłej utraty słuchu przez Klarę, połączonej z uszkodzeniem błędnika. A to wszystko wiązało się z długim pobytem w szpitalu i rekonwalescencją.

Widzę, że nadal intensywnie trenujesz i startujesz we Włoszech?

Klara Kowalczyk: No tak, oczywiście! Nawet zdziwiłam się tym pytaniem (śmiech). Jeździ tam dużo zawodników, więc jest super. Poznaje osoby z całego świata, a do tego wyścigi są tam są na najwyższym levelu.

Zobacz także: Klara Kowalczyk marzy o startach w Formule 1

Z czego w ubiegłym sezonie jesteś najbardziej dumna? A może to jakieś konkretne zawody, wyniki dały ci najwięcej radości i satysfakcji?

Klara Kowalczyk: Głównie z tego, że stanęłam na podium i zdobyłam tytuł II Wicemistrza Polski.

A z czego najbardziej dumni są rodzice?

Tato: Chyba z tego, że Klara niezależnie od wyzwań i problemów, dotyczących zdrowia czy wydarzeń na torze, zawsze podnosi się silniejsza i prze do przodu. Do celu, jakim dla niej jest ściganie się na najwyższym poziomie – w Formule 1.

Zespół i ludzie, którzy cię wspierają są od lat ci sami? Możesz na nich liczyć?

Klara Kowalczyk: W małych gokartach ostatnie 3 sezony jeździłam głównie we Włoszech, z zespołem Fernando Alonso by Kidix, pod okiem trener Natalii Levratti (d.Kowalskiej), byłej zawodniczki F2, i szefa teamu Alessandro Levrattiego. Bardzo im dziękuję za fajny czas i za to, że zawsze mogłam liczyć na ich wsparcie! A w Polsce tytuł II Kartingowego Wicemistrza Polski zdobyłam z fantastycznym zespołem Jakub Rość Racing!

Pod koniec sezonu 2022 przeszłam z małych gokartów na duże i w związku z tym musiałam zmienić zespół we Włoszech. Na jesieni 2022 był to Team Driver i kilka innych zespołów, z którymi testowałam, aby wybrać nowy zespół. W tym sezonie dołączyłam do fabrycznego zespołu CRG (jednej z największych fabryk gokartów), w barwach którego tytuł kartingowego mistrza świata zdobył 10 lat temu Max Verstappen.

Klara Kowalczyk fot. Sport in Photo

Klara Kowalczyk fot. Sport in Photo

Miałaś jakąś przerwę zimową? Jakie masz plany na nowy sezon?

Klara Kowalczyk: Przerwy zimowej w zasadzie nie miałam, bo wróciłam z ostatnich treningów w 2022 w czwartek przed świętami. Trenowałam w Hiszpanii w Oviedo, na torze w ośrodku Fernando Alonso, a nawet miałam okazję kilka razy wyjechać z nim razem na tor! Minęły dwa tygodnie i gdyby nie wystawianie ocen w szkole, to już na początku stycznia  powinnam wrócić na tor we Włoszech, żeby się przygotować do pierwszych zawodów w nowym sezonie.

A plany na ten sezon to starty w Mistrzostwach Europy i Świata, w Akademii FIA, w Mistrzostwach Polski… i może jeszcze kilka niespodzianek! Na razie zakończyłam pierwsze zawody serii WSK we Włoszech, debiutując w kategorii OKJ.

Jak ci poszło podczas tego debiutu w juniorach?

Uważam, że poszło mi bardzo dobrze. W pierwszych zawodach dojechałam 18. w finale, wyprzedzając 16 zawodników. W drugich zawodach również dostałam się do fazy finałowej, a w prefinale była fantastyczna walka i dużo wyprzedzania – miałam dużo fun’u z jazdy! (śmiech)

Odczułaś jakoś znacznie, że jest to już inna klasa rywali?

Właściwie nie, bo część zawodników przeszła ze mną z kategorii Mini do OK Junior. Klasa pozostaje wysoka, choć zawsze znajdą się gorsi zawodnicy i lepsi. Na tym poziomie jest to już bardzo mocna stawka, ale do tego jestem przyzwyczajona, bo ścigam się we Włoszech od lat.

Klara Kowalczyk – media społecznościowe:

Facebook: https://www.facebook.com/KlaraSupersprint/

Instagram: https://www.instagram.com/klarasupersprint/

Youtube: https://www.youtube.com/@klarasupersprint6263

Source: Klara Kowalczyk – na chwilę zwolniła, żeby przyspieszyć. Podsumowanie kartingowego sezonu 2022

Emilia Rotko opowiada o intensywnym sezonie kartingowym 2022

Emilia Rotko swoją przygodę ze sportem zaczynała od dyscyplin zimowych. Zupełny przypadek sprawił, że spróbowała jazdy gokartem i ta pasja ją pochłonęła. W sezonie 2022 Emilia Rotko startowała w kilku seriach zawodów kartingowych, a dodatkowo została reprezentantką Polski na FIA Motorsport Games w kategorii Karting Slalom. Jak jej poszło?

Emilia Rotko opowiada o intensywnym sezonie kartingowym 2022

W ubiegłym sezonie byłaś reprezentantką Polski na FIA Motorsport Games w Marsylii. Na czym polegają takie Igrzyska Sportów Motorowych, w jakiej dyscyplinie startowałaś?

FIA Motorsport Games to przede wszystkim niesamowite święto motorsportu. To ogólnoświatowe zawody będące odpowiednikiem Igrzysk Olimpijskich dla sportów motorowych. Do tej pory odbyły się tylko 2 edycje, w 2019 roku w Rzymie i w 2022 w Marsylii na legendarnym torze Paul Ricard. Uczestniczące w rywalizacji państwa mogą wystawić swoje reprezentacje w 16 dyscyplinach.

Razem z Karolem Królem ścigaliśmy się w kategorii Karting Slalom. Jest to dyscyplina, która wymaga skupienia i precyzji podczas jazdy gokartem, po krętej trasie wyznaczonej pachołkami. Gdy przygotowywałam się na FIA Motorsport Games, nie przypuszczałam, że osiągniemy tak wysoki wynik. Sam start w tych zawodach był dla mnie dużym wyróżnieniem, a towarzyszących mi emocji nie zapomnę nigdy.

Emilia Rotko

Emilia Rotko

I jak Wam poszło?

Pierwszy dzień rywalizacji poszedł nam zaskakująco dobrze, bo zakończyliśmy go na pierwszej pozycji, aż sami byliśmy w szoku! Drugiego dnia zaczęła się faza pucharowa, do której przeszło 16 zespołów (z dwudziestu). Trzeciego dnia rywalizacji zostało już tylko 8 z nich, w tym my. Gdy doszliśmy do półfinału, byliśmy niesamowicie podekscytowani – po prostu nie wierzyliśmy, że to się dzieje naprawdę. Postanowiliśmy, że damy z siebie wszystko!

Pierwszy jechał Karol, zrobił świetną robotę i uzyskaliśmy sporą przewagę nad Belgami. Następnie nadeszła moja kolej. Na początku wszystko szło dobrze, jednak podczas przejazdu odsunął mi się fotel tak, że ledwo dosięgałam do pedałów. Niestety sporo przez to straciłam, organizatorzy nie zgodzili się na powtórzenie przejazdu, więc to Belgowie wygrali i weszli do finału. Nam natomiast na pocieszenie została rywalizacja o brązowy medal z zespołem z Estonii. Po zaciętej walce wygraliśmy czterema sekundami, co zapewniło nam trzecie miejsce na podium.

Jak oceniasz ubiegły sezon – czy poziom rywalizacji w seriach, w których startowałaś i wyniki Cię satysfakcjonują?

Zeszły sezon był bardzo intensywny, ponieważ startowałam w: FIA Motorsport Games, Rotax Max Challenge, Polish Indoor Kart Championship, Pucharze Polski w Kartingu Halowym, Mistrzostwach Dolnego Śląska w Kartingu Halowym oraz Dolnośląskiej Lidze Kartingowej. Uważam, że poziom we wszystkich tych seriach był wysoki i z roku na rok jest coraz wyższy.

W RMC był to mój pierwszy i niepełny sezon, czekało tam na mnie dużo nauki i wiele nowych doświadczeń. Nie nastawiałam się na żadne sukcesy, dlatego każde zakończenie zawodów w środku stawki było dla mnie sporym osiągnięciem i satysfakcją. W PIKC jest zawsze wysoki poziom i do startów w tych zawodach podchodzę bardzo poważnie. W zeszłym roku zdobyłam pierwsze miejsce w kategorii dziewcząt do lat osiemnastu oraz drugie miejsce w kategorii kobiet open. W Pucharze Polski zdobyłam piąte miejsce w kategorii 65 kg (na trzydziestu zawodników) oraz pierwsze w kategorii dziewcząt. Natomiast Mistrzostwa Dolnego Śląska zakończyłam na trzecim miejscu. Muszę przyznać, że jak na tak intensywny sezon, cieszę się bardzo z osiągniętych wyników!

Emilia Rotko

Emilia Rotko

Ile czasu tygodniowo poświęcasz na swoją kondycję i treningi? Masz czas na inne pasje i naukę?

Ze względu na szkołę, teraz nieco mniej trenuję, niż w poprzednim sezonie. Jestem w pierwszej klasie wymarzonego liceum na kierunku biol-chem-mat, który wymaga systematycznej nauki. Mimo to, staram się pogodzić ją z moimi pasjami. Oprócz kartingu, od 7 lat gram na pianinie (skończyłam w zeszłym roku ognisko muzyczne) i ścigam się w slalomie na snowboardzie. Czasu na treningi nie mam więc zbyt wiele, staram się być na torze przynajmniej raz w tygodniu i jak najczęściej jeździć na symulatorze. W ramach szkoły biorę udział w treningach piłki ręcznej, które traktuję ogólnorozwojowo i kondycyjnie.

Masz jakieś osiągnięcia w snowboardzie? Starasz się o coraz lepsze wyniki, czy jeździsz bardziej dla zabawy i adrenaliny?

Snowboard jest dla mnie kontynuacją przygody ze sportami zimowymi, dlatego że wcześniej, jeszcze przed kartingiem, trenowałam narciarstwo alpejskie. Ostatecznie poszłam w ślady mojej starszej siostry Marty i w snowboardzie wolę slalom od freestyle’u. W zeszłym roku udało mi się wygrać Dolnośląskie Igrzyska Młodzieży Szkolnej w Snowboardzie i być siódmą w Mistrzostwach Polski w slalomie gigancie. Tutaj jest tak jak w kartingu i innych sportach motorowych, żeby osiągać sukcesy – trzeba jeździć, jeździć i jeszcze raz jeździć!

Emilia Rotko

Emilia Rotko

A jak to się wszystko zaczęło z motoryzacją i kartingiem?

To dzięki mojemu tacie zaczęła się moja przygoda z kartingiem, bo on od zawsze interesuje się motorsportem. Od czasu do czasu jeździliśmy sobie na tor i stawiałam tam pierwsze kroki w wózkach rentalowych. To był taki śmieszny czas, kiedy zazdrościłam pucharów z turniejów w tańcu towarzyskim mojej siostrze bliźniaczce – Gabrysi i zastanawiałam się, jaką dyscyplinę wybrać, aby móc też zdobywać takie trofea (bo taniec nie był moją bajką).

Pewnego razu pojechaliśmy z całą rodziną do parku linowego. Ponieważ z jakiegoś powodu był nieczynny, tata zaproponował, abyśmy pojechali na tor gokartowy na kilka sesji. Okazało się, że razem z siostrą byłyśmy lepsze od chłopaków. Zauważyłam baner reklamowy szkółki kartingowej, więc poprosiłam tatę, żeby zapisał numer telefonu i tak się zaczęło…

Od razu poczułaś, że to właśnie w tym kierunku chcesz się rozwijać? Co cię kręci w kartingu?

Po pierwszym treningu progres jaki zrobiłam był niezwykle satysfakcjonujący, ale tak jest zawsze na początku. To napędziło mnie do dalszej pracy nad każdym ułamkiem sekundy. Potem przyszły pierwsze zawody, mniejsze i większe, oraz coraz większa motywacja do polepszania techniki jazdy w celu uzyskania lepszych czasów. Ale to nie tylko one dostarczają frajdy, bo to całość: rywalizacja, prędkość, adrenalina oraz totalny reset, tuż po starcie – dają odskocznię od dnia codziennego.

Lubię też podpatrywać innych, szybszych zawodników, a już największą satysfakcję daje wyprzedzanie. Świetnie się czuję w środowisku kartingowym, panuje tu przyjacielska atmosfera, ludzie chętnie sobie pomagają i doradzają – przynajmniej chłopaki dziewczynom (śmiech). Odgłos silnika zagłusza myśli i wzmaga koncentrację. Ten niedosyt, dążenie do bycia lepszym i szybszym na torze – to strasznie wciąga i mnie tak właśnie wciągnęło.

Zobacz także: wywiad z Leną Szyfter

Kto Cię wspiera, pomaga w sportowym rozwoju? 

W karierze kartingowej najmocniej wspiera mnie mój tata. Zawsze jeździ ze mną na zawody i udziela mi wskazówek. Jest moim trenerem, logistykiem, psychologiem, mentorem i menadżerem. Tak naprawdę, zajmuje się wszystkim dookoła, abym mogła się skoncentrować już tylko na jeździe. Zawsze we mnie wierzy i wspiera mnie w realizacji marzeń. Oczywiście mogę liczyć też na mamę oraz siostry. Po powrocie z zawodów mama zawsze czeka na mnie z jakimś smacznym daniem bo wie, że dałam z siebie wszystko i na pewno jestem wyczerpana

A siostry też podłapały taką samą pasję, czy maja całkiem inne?

Obie lubią jeździć. Marta zrobiła już prawo jazdy i jak tylko jest okazja, to rwie się za kierownicę. Gabi lubi jeździć quadem. Chociaż skończyła z tańcem towarzyskim, to nadal tańczy taniec nowoczesny, ale już bardziej dla relaksu.

Jakie masz plany na ten sezon? Gdzie Cię będzie można zobaczyć w akcji?

Sezon 2023 nadal jest jeszcze na etapie planowania, bo bardzo dużo zależy od finansów, których po prostu brakuje, aby zrealizować zamierzenia w 100%-ach. Na ten moment jest niemalże pewne, że wystartuję w Kartingowych Mistrzostwach Polski w Rotax’ie w kwietniu, lipcu i sierpniu, a także w German Indoor Kart Championship pod koniec kwietnia oraz Polish Indoor Kart Championship we wrześniu. W międzyczasie będę przygotowywać się do egzaminu na licencję wyścigową, który zaplanowałam na drugą połowę roku.

Moje plany nie kończą się na sporcie motorowym, bo w lutym i marcu planuję wystartować w Pucharze Polski oraz Ogólnopolskiej Olimpiadzie Młodzieży w snowboard slalomie. W wakacje natomiast będę aktywnie odpoczywać pod żaglami na Mazurach.

Facebook: https://www.facebook.com/emiliarotkoracing/

Instagram: https://www.instagram.com/emiro_racing/

Source: Emilia Rotko opowiada o intensywnym sezonie kartingowym 2022

Agnieszka Szarejko i jej pierwsze kroki w upiększaniu motocykli

W życiu Agnieszki Szarejko był czas z motocyklami i bez. Obecnie motocykle są częścią jej świata i nie ma zamiaru z nich rezygnować. A w wolnych chwilach wykorzystuje swoje umiejętności, narzędzia i maszyny do małych przeróbek wizualnych w motocyklach.

Agnieszka Szarejko i jej pierwsze kroki w upiększaniu motocykli

Kiedy motocykle pojawiły się w Twoim życiu i postanowiłaś, że też będziesz z nich korzystać? Jak wspominasz te początki?

Motocykle pojawiły się w moim życiu ponad 20 lat temu, kiedy to mój mąż zakupił pierwszy motocykl CZ 350, a potem zamienił na Jawę 350 Delux. Tak zaczęła się nasza wspólna przygoda. Przerwa od jazdy nastąpiła, gdy zaszłam w ciążę, wtedy przesiedliśmy się z motocykla do samochodu terenowego. Przez parę lat jeździłam nawet jako pilot samochodu terenowego, najpierw mojego męża, a później mojej przyjaciółki Anny. Jednak mąż zawsze dążył do tego, żebyśmy jednak mieli motocykl, więc gdy nasz syn podrósł – znów wróciliśmy do motocykli.

Byłaś pasażerką, a od kiedy masz własny motocykl?

Pierwszy motocykl mąż kupił mi na rocznicę ślubu – był to Romet Soft Chopper 125 i tak naprawdę, dopiero wtedy zaczęła się moja przygoda i pasja do motocykli. Romecik był cudowny, super mi się na nim jeździło. Oczywiście miał kanapę zrobiona przeze mnie, dodatkowo dołożyłam sakwy, frędzle na kierownicy, a mąż postarał się o przeróbki mechaniczne.

Modelatornia Agnieszka Szarejko

Modelatornia Agnieszka Szarejko

Jakie modele były kolejne?

Następny motocykl pojawił się przypadkiem. Po prostu zamieniłam samochód na motocykl i uważam, że była to najlepsza decyzja. Junak M12 Vintage 125 był piękny. Myślałam, że choppery są moją największą miłością. Pojemnością 125 jeździłam 4 sezony, jednak brakowało mi mocy, więc zdecydowałam, że czas zrobić prawko kat A i przesiąść się na coś mocniejszego.

Kursu nie wspominam dobrze – dwie wywrotki na dużym motocyklu bardzo zniechęciły mnie do jazdy. Jednak dzięki wsparciu męża udało się skończyć kurs i zdać egzamin. W międzyczasie było wiele motocykli w moim garażu ze względu na męża: Romet ADV, Suzuki Savage, Tianda Manic 50 mojego syna, Dniepr z wózkiem bocznym, BMW 1100RS.

Modelatornia Agnieszka Szarejko

Modelatornia Agnieszka Szarejko

Po zdanym egzaminie z Junaka przesiadłam się na Suzuki Savage i po pierwszej jeździe uśmiech nie schodził mi z ust! Myślałam, że ma wszystko, czego mi potrzeba, ale znów nadążyła się okazja na zakup motocykla końcem sezonu 2022.

To czym jeździsz obecnie?

Tym razem motocykl zupełnie inny, nie w moim dotychczasowym stylu – Suzuki RF 600R. Po pierwszej jeździe stwierdziłam, że trzeba spróbować jazdy na  różnych motocyklach i podczas najbliższego sezonu zamierzam jeździć RF-ką.

Twoja praca to takie tworzenie od podstaw różnych, praktycznych rzeczy? Do motocykla też coś potrafisz stworzyć od zera?

Moja praca to wykonywanie rekwizytów, kostiumów, elementów scenografii do filmów, reklam, cyrków, muzeów. Pracuję z różnymi materiałami i tkaninami (skóra, skaj, futro, żywice, metale, itp.). Moje umiejętności, narzędzia i maszyny, które posiadam pozwalają mi na upiększanie moich motocykli.

Modelatornia Agnieszka Szarejko

Modelatornia Agnieszka Szarejko

Modelatornia Agnieszka Szarejko

Modelatornia Agnieszka Szarejko

Zobacz także: Kurtki motocyklowe ręcznie malowane

Co do tej pory stworzyłaś do motocykli? Zawsze robisz do swoich, czy też na czyjeś zlecenie?

Do motocykli robiłam głównie nowe obszycia siedzeń dla moich motocykli, ale zdarzyło mi się też zrobić siedzenie dla znajomego. Zrobiłam także torebki skórzane, które można nosić na wiele sposobów – klasycznie na długim pasku lub do przypięcia jak klasyczną nerkę

Jak krok po kroku powstaje takie nowe obicie kanapy? 

Do stworzenia nowej kanapy potrzeba przede wszystkim chęci, trochę zdolności manualnych i umiejętności szycia. Potrzebna jest odpowiednia tkanina, maszyna, która przeszyje gruby materiał i dobry taker z odpowiednimi zszywkami do przybycia materiału.

Obicie kanapy zaczynam od pomysłu na to, jak ma wyglądać ostatecznie i jaki ma być wzór, przeszycia. Następnie kupuję materiały i zaczynam. Najpierw robię formę – oklejam siedzenie taśmą klejącą na której rysuję miejsca szwów i przeszyć. Rozcinam formę i przenoszę ja na materiał. Wycinam, robię przeszycia, bądź inne upiększenia, zszywam wszystkie elementy i nowy pokrowiec jest gotowy. Zdejmuję stare obszycie i naciągam nowe, wtedy kanapa jest gotowa do montażu.

Twój mąż także rozwinął swoje zainteresowanie motocyklami?

Mój mąż zajmuje się głownie przeróbkami mechanicznymi naszych motocykli. Jego pasją i hobby jest odrestaurowywanie starych motocykli. 

Co daje Ci jazda motocyklem? Jak najbardziej lubisz z niego korzystać?

Motocykl daje mi wolność i adrenalinę. Uwielbiam ten stan, kiedy jestem ja i mój warczący motocykl. Uwielbiam, kiedy podczas wyjazdu spotykam innych motocyklistów i to pozdrawianie się „LWG”. Ten wzrok i zdziwienie innych kierowców, że kobieta jedzie motocyklem. Jeżdżę kiedy się tylko da – na spotkania, do sklepu i gdy mam ochotę zresetować myśli od pracy, odpocząć.

Planujesz jeszcze jakieś zmiany w swoim motocyklu?

Oczywiście! Nie byłabym sobą. Na pewno będzie miał dołożone kufry, które przydadzą mi się na dalsze podróże. Jak pojeżdżę na RF-ce, to zobaczę, czego mi jeszcze brakuje i na bieżąco będę go zmieniać, ulepszać i upiększać.

Facebook: https://www.facebook.com/modelatornia.opole

https://www.facebook.com/profile.php?id=100009912782764

Source: Agnieszka Szarejko i jej pierwsze kroki w upiększaniu motocykli

Gadżety motocyklowe, które uratują cię w trasie – TOP 10

Im dłuższa podróż motocyklowa, tym większe prawdopodobieństwo, że czymś nas negatywnie zaskoczy. Dlatego pomocna tu będzie nasza lista „TOP 10 gadżety motocyklowe, które uratują cię w trasie”.

W podróży motocyklowej zdarzają się sytuacje, które mogą mocno zredukować komfort jazdy, ale i takie, które dalszą jazdę uniemożliwią. Na szczęście na niektóre z tych sytuacji można się przygotować, bo są gadżety motocyklowe, które warto zabierać ze sobą na krótkie i dłuższe trasy.

TOP 10 gadżety motocyklowe w podróży:

Gadżety motocyklowe, które uratują cię w trasie

Gadżety motocyklowe dla motocyklisty/ki

Gadżety motocyklowe dla motocyklisty/ki mają głównie związek z odczuciami podczas jazdy. Prowadząc motocykl można napotkać różne warunki pogodowe, a te skrajne mogą spowodować pogorszenie komfortu jazdy, koncentracji, widoczności. W każdej z tych sytuacji zaleca się robienie większą ilość pauz w jeździe, ale można tez skorzystać z gadżetów, które nieco tę jazdę ułatwią.

Chłodzące gadżety motocyklowe

Gdy organizm jest przegrzany to znacznie to zmniejsza bezpieczeństwo jazdy motocyklem. Ważne jest nawodnienie organizmu i tu warto mieć ze sobą system hydracyjny (zbiornik na wodę z wężykiem), tzw. bukłak czy camelbag.

zestaw hydracyjny motocyklowy

zestaw hydracyjny motocyklowy

Na ochłodzenie zewnętrzne polecamy kamizelki chłodzące, np. z materiału Hyperkewl, które opisywaliśmy tu: https://www.motocaina.pl/artykul/kamizelka-chlodzaca-na-motocykl-439084.html . One pozwolą na dłuższe cieszenie się jazda, bez przegrzania organizmu.

kamizelka chłodzaca na motocykl

kamizelka chłodzaca na motocykl

Rozgrzewające gadżety motocyklowe

Całą listę gadżetów, które są w stanie ogrzewać i zapobiegać wychłodzeniu scharakteryzowaliśmy tutaj: https://www.motocaina.pl/artykul/podgrzewane-gadzety-motocyklowe-452751.html. Grzejące dodatki do odzieży są obecnie w stanie całkowicie odizolować kierowcę od uczucia zimna.

podgrzewane gadżety na motocykl

podgrzewane gadżety na motocykl

Przeciwdeszczowe gadżety motocyklowe

Nic tak nie zniechęca do dalszej jazdy jak ubrania przemoczone przez deszcz. Dlatego warto zaopatrzyć się w odzież motocyklową z wpinaną membraną przeciwdeszczową lub dokupić cały zestaw przeciwdeszczowy. Specjalny materiał wierzchni takiego zestawu zabezpieczy odzież, buty i rękawice przez przemoknięciem.

komplet przeciwdeszczowy na motocykl

komplet przeciwdeszczowy na motocykl

Gadżety motocyklowe do kasku

Trudne warunki atmosferyczne potrafią ograniczyć też widzenie w kasku. Tu z pomocą mogą przyjść preparaty, które nie pozwolą na zaparowanie motocyklowej szyby (lub/i okularów) i np. ułatwiają odprowadzanie z niej nadmiaru wody.

Antypara do kasku

Antypara do kasku

Gadżety motocyklowe i akcesoria do motocykla

Gadżety motocyklowe i akcesoria do motocykla to głównie rzeczy, które pomogą nam wybrnąć z tych mniejszych awarii motocykla. Większość z nich pozwoli na dalszą jazdę, np. w celu uzyskania profesjonalnej pomocy serwisowej.

Przebita opona

W trasie możemy złapać kapcia, co może nam uniemożliwić dalszą jazdę motocyklem. Na szczęście są już gotowe zestawy naprawcze, dzięki którym doraźnie naprawimy oponę lub dętkę – w zależności od tego, co mamy we własnym motocyklu zamontowane.

zestaw naprawczy do opon detek motocyklowy

zestaw naprawczy do opon detek motocyklowy

Samo załatanie gumy nie wystarczy, po naprawie trzeba jeszcze koło napompować i tu z pomocą przychodzą różne typy kompresorów lub specjalne naboje CO2.

kompresor motocyklowy naboje co2

kompresor motocyklowy naboje co2

Urwana linka

Gdy w trasie stracimy możliwość operowania klamkami sprzęgła czy gazu, to prawdopodobnie usterka będzie dotyczyła zerwania lub uszkodzenia linki sterującej. Na szczęście usterkę można wykluczyć samemu, jeżeli tylko mamy ze sobą uniwersalny zestaw naprawczy linek sprzęgła i gazu.

Uniwersalny zestaw naprawczy linki gazu sprzęgła

Uniwersalny zestaw naprawczy linki gazu sprzęgła

Brak paliwa

Brak paliwa w trasie może zaskoczyć, a przyczyny tej sytuacji mogą być różne. Wskaźnik w motocyklu może się zepsuć, odległość do stacji paliw może być zbyt duża, a może i się tak zdarzyć ze zwykłego przeoczenia przez kierowcę stanu paliwa. Chyba najlepszym gadżetem do celu uzyskania paliwa, od innego kierowcy, będzie wąż samozasysający do spuszczania paliwa. Jakiś karnister do przewozu paliwa jednak zajmuje znacznie więcej miejsca.

wąż do zasysania paliwa

wąż do zasysania paliwa

Rozładowany akumulator

Do uruchomienia rozładowanego akumulatora przydadzą się przewody rozruchowe. Gdy jednak w okolicy nie ma innego kierowcy, to wtedy warto mieć swój powerbank (jump starter) do tego celu.

kable rozruchowe i jump starter, power bank

kable rozruchowe i jump starter, power bank

Połamane elementy

Upadki i wypadki często skutkują jakimiś uszkodzeniami motocykla. Cześć z nich możemy tymczasowo naprawić, a tu z pewnością przydadzą się: trytyki różnej długości, zestaw kleju epoksydowego dwuskładnikowego, czy taśma naprawcza gafer (power tape).

naprawa motocykla pomocne gadżety

naprawa motocykla pomocne gadżety

Problemy z elektryką i światłami

Do usunięcia prostych awarii dotyczących elektryki warto mieć ze sobą zestaw pasujących do danego motocykla bezpieczników i żarówek.

zestaw zarowek i bezpieczników do motocykla

zestaw żarowek i bezpieczników do motocykla


Source: Gadżety motocyklowe, które uratują cię w trasie – TOP 10

Ania Witoszek – motocyklistka z zamiłowaniem do podróży przez świat

Ania Witoszek czasem lubi się wyrwać ze szpitalnych korytarzy do bardziej egzotycznego otoczenia, a do tej pory najlepiej jej było w Meksyku i na Kubie. Nasz wywiad powstawał, gdy była w Tanzanii, a właśnie ta wyprawa do Afryki Wschodniej jest połączona z akcją charytatywną, w której też możecie wziąć udział!

Ania Witoszek – lekarka, podróżniczka i motocyklistka

Twój profil jest pełen kolorowych zdjęć i różnych, mniej lub bardziej, egzotycznych dla Europejczyka krajów. Żyjesz w podróży?

Myślę że wrażenie kolorowych zdjęć wynika właśnie z tego, że są to miejsca mniej nam znane, poza Europą. W tym momencie niestety nie mam możliwości, żeby żyć w podróży. Jestem lekarką, pracuję w szpitalu, poza tym jestem w trakcie robienia specjalizacji, więc muszę być na miejscu. Właśnie dostałam trzy miesiące bezpłatnego urlopu, a poza nim staram się gromadzić urlop wypoczynkowy na podróże. Raczej wolę długie wyjazdy, niż kilkudniowe wypady.

Ania Witoszek

Ania Witoszek

To jaka była Twoja najdłuższa podróż?

Na moją najdłuższą podróż do Ameryki Południowej miałam więcej czasu, bo akurat kończyłam studia i staż. Przed rozpoczęciem specjalizacji poleciałam do Peru z biletem w jedną stronę i z zaklepanym wcześniej motocyklem. Wtedy mogę powiedzieć, że żyłam w podróży, bo bywały takie zwykłe dni, kiedy nic się nie robi, nic nie zwiedza, zostaje w jednym miejscu 2-3 tygodnie, czyta się książkę lub ogląda seriale.

Pracowałam też dorywczo, oszczędzając na dalszą podróż. Czasami myślę, że bym mogła żyć w podróży więcej czasu, jeśli dałoby się przy tym zarabiać. Bo mieć inną pracę, niezwiązaną z podróżami, a wykonywaną w ich trakcie zdalnie – pewnie bym nie chciała. Obecnie łatwiej mi jest pracować w jednym miejscu i czasem pojechać na dłuższe lub krótsze wakacje, więc to nie jest takie oczywiste…

Jakimi kryteriami kierujesz się wybierając kierunek swojej podróży?

Jakoś zawsze ciągnęło mnie do Ameryki Południowej, może przez muzykę, kulturę, język, który rozumiałam na początku ze słyszenia, a tam się nauczyłam rozmawiać. I Ameryka Środkowa, czyli Meksyk (myślę, że po Afryce kolejnym kierunkiem znowu będą tamte rejony). Poza tym są też względy praktyczne, takie jak dostępny czas – jak mam go mało, jeżdżę gdzieś po Europie, jak więcej, to dalej… 

Do Afryki chciałam pojechać od dawna, bo nigdy tam nie byłam. Zupełnie nieznany świat – przyznam, że trochę się obawiałam tego nieznanego i dlatego nie pojechałam wcześniej. A Afryka Wschodnia dlatego, że jednak jest to już trochę turystyczny rejon, więc uznałam, że na początek będzie po prostu łatwiej.

Impuls do podjęcia ostatecznej decyzji pojawił się dzięki podróży dziewczyny, którą śledziłam na Instagramie, która też właśnie taką podróż odbyła, motocyklem i sama. Pomyślałam: „jak ona dała radę, to dlaczego ja nie?”. Miałam jechać najpierw do Tanzanii, ale padło na Kenię, z uwagi na możliwość zakupu motocykla. Poznałam Marka Krakusa – Polaka, który wiele lat już mieszka w Kenii i pomógł mi wszystko zorganizować.

Zobacz także: https://www.motocaina.pl/artykul/aneta-broda-i-jej-motocyklowe-afryki-zdobywanie-17110.html

I jak ci się podoba ten kraj zza kierownicy?

W Kenii byłam na razie tylko dwa tygodnie, wrócę jeszcze później, a aktualnie jestem w Tanzanii. Przepiękne miejsca, przepiękne widoki po drodze, często jedzie się samymi pasmami górskimi. Góry to jest to co lubię najbardziej, więc cieszę się, że w Tanzanii jakieś miejsca na piesze wędrówki też się znajdą. Poza tym jeżdżę przez małe miasteczka oraz wioski. Drogi są dobre, czasem asfalt jest, czasem go nie ma.

Sama jazda jest momentami trudna, a może bardziej stresująca. Wcale nie przez gorszą nawierzchnię albo jazdę przez zupełne pustkowia (gdzie swoją drogą raz przebiłam dętkę – na szczęście wytrzymała do asfaltu). Raczej przez to, że na głównych drogach kierowcy jeżdżą tam dość nieodpowiedzialnie. Jadący z naprzeciwka wyprzedzają na trzeciego, bo to ja mam się usunąć im z drogi. Można się zestresować, jak wielka ciężarówka jedzie na mnie (na czołówkę) i tylko mrugnie światłami, nawet nie zwalniając. Czasem naprawdę nie lubię tu jeździć, ale poza tymi wyjątkami jednak cieszę się, że zwiedzam te kraje motocyklem.

W jaki sposób organizujesz sobie noclegi i posiłki? Jesteś samowystarczalna, czy wszystko da się ogarnąć w miejscach komercyjnych?

Zazwyczaj przyjeżdżam w dane miejsce (staram się przed zmrokiem) i na bieżąco szukam noclegu, czasem przy pomocy mapy z zaznaczonymi guesthouse’ami. Nie jestem wymagająca, jeśli chodzi o warunki, ale motocykl na noc musi być bezpieczny, czyli za zamkniętą bramą lub w holu. W większych miastach szukam noclegów online. Korzystam też z aplikacji iOverlander, gdzie można znaleźć fajne miejsca pod namiot. Jem zazwyczaj na mieście, street food jest tu tani i są to lokalne posiłki, plus owoce z tutejszych ogromnych targów.

Ania Witoszek

Ania Witoszek

A do tego jest też jakaś akcja charytatywna z tą podróżą związana?

Tak, podróż do Afryki Wschodniej jest trochę inna, niż poprzednie, bo udało mi się ją połączyć z czymś ważniejszym – z wydarzeniem charytatywnym. Marek Krakus wraz z żoną prowadzi w Meru Fundację „Help Furaha”, oferującą darmową, wykwalifikowaną opiekę i terapię dla dzieci z porażeniem mózgowym, zespołem Downa i autyzmem. To niesamowici ludzie, robiący niezwykłe rzeczy!

Aktualnie również założyli zbiórkę i jeśli dzięki mojej podróży uda się im uzyskać, choć niewielką sumę na dalszą działalność, to bardzo się cieszę! Zbiórka jest prowadzona na Facebooku: https://www.facebook.com/donate/960922031544198/?fundraiser_source=messages

Oraz na zrzutka.pl: https://zrzutka.pl/44dvee

Motocyklistką jesteś od dawna? Często łączysz podróżowanie po świecie z jazdą na dwóch kołach?

Prawo jazdy na motocykl zrobiłam w 2017 roku, kiedy już w głowie pojawił mi się zarys pomysłu wyprawy do Ameryki Południowej. Kończyłam wtedy staż po studiach i wiedziałam, że jeśli mam jechać w dłuższą podróż, to właśnie teraz. Jak robiłam prawo jazdy, to już gdzieś mgliście pojawiały mi się myśli, że może by tak pojechać motocyklem? Skończyło się tak, że w Polsce miałam przejechane tylko 500 km moją Hondą CB 500, kiedy w styczniu 2018 roku poleciałam do Peru. 

Jeśli chodzi o sposób podróżowania, to chyba robię to pół na pół: motocyklem i transportem publicznym. Po Ameryce Południowej był Wietnam autobusami, ale czasem udawało się wynająć na miejscu motocykl na kilka dni. Potem przerwa z uwagi na pandemię, później Rumunia i Polska motocyklem, Meksyk transportem publicznym i Islandia wynajętym samochodem. Jeśli mam dużo czasu na podróż, lub mogę jechać swoim, to wybieram motocykl. Ale kiedy mam na przykład półtora miesiąca na Meksyk, to trochę mi szkoda czasu na organizowanie motocykla. 

Ania Witoszek

Ania Witoszek

Czy to robi Ci różnicę czym i jak zjeżdżasz dany kraj? Co daje motocykl, czego nie może dać inny środek transportu?

Tak, jest różnica. Motocykl daje przede wszystkim swobodę. Mogę jechać praktycznie gdzie chcę i kiedy chcę, bez konieczności dostosowywania się do transportu publicznego. I bagaż się sam wozi, więc go nie trzeba dźwigać. Z drugiej strony w autobusie można spać, czytać książkę lub z kimś rozmawiać, albo przejechać duże odległości nocą.

Ale dla mnie największą i najważniejszą różnicą jest to, że jakoś bardziej czuję, co jest dookoła, a nie tylko na to patrzę. Nie wiem jak to opisać. W autobusie i samochodzie patrzy się po prostu jak przez okno, i tyle. Wtedy jest dosłownie i w przenośni „zza szyby”, a na motocyklu jest bardziej „na żywo”.

W tych swoich podróżach masz już takie swoje ulubione miejsce, gdzie chcesz wracać? A może nawet kiedyś zamieszkać? Gdzie się czujesz najbardziej swobodnie?

Moje ulubione miejsce to zdecydowanie Meksyk i Kuba, tam na pewno bym chciała kiedyś wrócić. Swobodnie czułam się też w Ameryce Południowej, głównie w Peru. Chociaż najpierw pewnie bym pojechała w miejsca, w których jeszcze nie byłam – również w Meksyku, który jest ogromny i wiele mi tam zostało do zobaczenia. Na razie nie mam planów, żeby się gdzieś przenieść na stałe, ale tamte rejony ewidentnie najbardziej mnie ciągną.

 A skąd ta nazwa profilu: „Ania z Sarniego Stoku”?

Tak się nazywa moje osiedle w Bielsku-Białej, gdzie się wychowałam.

Facebook: https://www.facebook.com/AniazSarniegoStoku/

Instagram: https://instagram.com/ania.witoszek

Source: Ania Witoszek – motocyklistka z zamiłowaniem do podróży przez świat

Damskie buty motocyklowe na obcasie – przegląd i ceny 2023

Spis treści

Na stabilność i poczucie bezpieczeństwa na motocyklu ma duży wpływ to, jak pewnie stopy motocyklistki stoją na ziemi. Gdy ziemi dotykają tylko palce, to możliwość dodania 3-6 centymetrów do długości własnych nóg jest bardzo pozytywnie odczuwaną różnicą. Być może damskie buty motocyklowe na obcasie będą w takiej sytuacji najlepszym rozwiązaniem. Inne możliwości to obniżenie całego motocykla o kilka centymetrów (co może mieć wpływ na jego prowadzenie) lub głębsze wyprofilowanie jego kanapy (co ma wpływ na jej wygodę). Przyjrzyjmy się im bliżej modelom i wzorom motocyklowych butów na obcasie dla kobiet.

Damskie buty motocyklowe na obcasie

Ozone Rapid Lady High Heel – damskie buty motocyklowe na obcasie

Damskie buty motocyklowe na obcasie

Damskie buty motocyklowe na obcasie – Ozone Rapid Lady High Heel

Podwyższające, damskie buty motocyklowe na obcasie, które – poprzez rzeczony obcas i wewnętrzny koturn, dają poczucie lepszego kontaktu z podłożem niskim motocyklistkom. Obuwie jest wykonane ze skóry. Ma wzmocnienia na palcach, pięcie, kostkach, a także pod dźwignię zmiany biegów oraz wzmocnione szwy. Zapinane są na zamek i dodatkowo mają regulację na rzep.

Cena: 380 – 450 zł

Daytona SL Pilot GTX – damskie buty motocyklowe na obcasie

Damskie buty motocyklowe na obcasie

Damskie buty motocyklowe na obcasie – DAYTONA SL PILOT GTX

Buty motocyklowe podwyższające o 6 cm przez obcas i wewnętrzny koturn. A do tego ze skóry bydlęcej i z membraną Gore-Tex. Mają wzmocnienia pod dźwignię zmiany biegów oraz ochraniacze kostek i goleni oraz podeszwę z metalową wkładką.

Cena: 1170-1350 zł

IXS Comfort HIGH-ST – damskie buty motocyklowe na obcasie

Damskie buty motocyklowe na obcasie

Damskie buty motocyklowe na obcasie – IXS COMFORT HIGH-ST

Skórzane buty motocyklowe dla kobiet, które są wodoodporne i oddychające, dzięki membranie solto-TE. Obcas i podwyższenie podeszwy dają dodatkowe 6 cm pod piętą i 3 cm pod palcami. Regulacja obwodu jest możliwa poprzez rzep i elementy elastyczne. Mają wzmocnienia pod dźwignię zmiany biegów oraz ochraniacze kostek i goleni.

Cena: ok. 750 zł

Bering Lady Leonarda 2 – damskie buty motocyklowe na obcasie

Damskie buty motocyklowe na obcasie

Damskie buty motocyklowe na obcasie – Bering Lady Leonarda 2

Motocyklowe buty z obcasem z syntetycznej skóry o właściwościach wodoodpornych. Zapięcie na zamek, a regulacja szerokości jest możliwa przez sznurowadła i rzep. Mają wzmocnienie pod dźwignie zmiany biegów.

Cena: ok. 600 zł

Shima Monaco – damskie buty motocyklowe na obcasie

SHIMA Monaco

Damskie buty motocyklowe na obcasie – SHIMA Monaco

Skórzane buty motocyklowe dla kobiet z wodoodporną membraną NextDry™. Mają wzmocnienia piety, palców, kostek oraz pod dźwignię zmiany biegów.

Cena: ok. 500 zł

TCX X-Boulevard – damskie buty motocyklowe na obcasie

Damskie buty motocyklowe na obcasie

Damskie buty motocyklowe na obcasie – TCX X-BOULEVARD

Damskie, skórzane buty motocyklowe o klasycznym wyglądzie i obcasie wysokości 4,5 cm. Mają wodoodporną membranę T-Dry oraz wzmocnienia kostek, palców i pięty.

Cena: 400-700 zł

BMW Motorrad CruiseComfort GTX – damskie buty motocyklowe na obcasie

BMW Motorrad CruiseComfort GTX

Damskie buty motocyklowe na obcasie – BMW Motorrad CruiseComfort GTX

Wodoodporne (membrana Gore-Tex) i podwyższające buty motocyklowe – o 6 cm pod pietą i 3 pod palcami. Mają wzmocnienia pod dźwignię zmiany biegów oraz ochraniacze kostek i goleni. Oferują regulację obwodu w łydce.

Cena: 1000-1220 zł

Falco Ayda 2 – damskie buty motocyklowe na obcasie

Falco Ayda 2

Damskie buty motocyklowe na obcasie – Falco Ayda 2

Damskie, skórzane buty motocyklowe o klasycznym wyglądzie. Są skórzane i wodoodporne, dzięki membranie High Tex. Maja wzmocnienia na piętach, kostkach i palcach. Ten model oferowany jest w kolorze czarnym i brązowym oraz także w wersji krótkiej „LOW”.

Cena: 600-750 zł

W-TEC Beckie – damskie buty motocyklowe na obcasie

Damskie buty motocyklowe na obcasie

Damskie buty motocyklowe na obcasie

Buty motocyklowe z obcasem, wykonane ze skóry, połączonej z elastycznymi panelami z microifibry. Wodoodporne dzięki membranie oraz ze wzmocnieniami palców, kostek, pięt i pod dźwignię zmiany biegów. Dostępne w dwóch wersjach kolorystycznych.

Cena: 600-700 zł

Vanucci VTB 18 Lady – damskie buty motocyklowe na obcasie

VANUCCI VTB 18 LADY

Damskie buty motocyklowe na obcasie – VANUCCI VTB 18 LADY

Skórzane buty motocyklowe z obcasem 6,5 cm i wodoodporną membraną SympaTex. Maja wzmocnienia na piętach, kostkach i palcach oraz elastyczny panel do dobrego dopasowania w łydce.

Cena: ok. 600 zł

W-TEC Kurkisa – damskie buty motocyklowe na obcasie

W-TEC Kurkisa

Damskie buty motocyklowe na obcasie – W-TEC Kurkisa

Skórzane buty motocyklowe na obcasie. Maja wzmocnienia na piętach, kostkach, palcach oraz do dźwigni zmiany biegów. Elastyczne panele są pomocne do dobrego dopasowania.

Cena: ok. 700 zł

Dainese Aurora Lady D-WP – damskie buty motocyklowe na obcasie

Dainese Aurora Lady D-WP

Damskie buty motocyklowe na obcasie – Dainese Aurora Lady D-WP

Damskie buty motocyklowe na lekkim podwyższeniu. Cholewka wykonana jest z microfibry w połączeniu z wodoodporną membraną D-WP. Mają wzmocnienia pod dźwignię zmiany biegów oraz ochraniacze kostek i goleni.

Cena: 700-1150 zł

Oxford Valkyrie – damskie buty motocyklowe na obcasie

Oxford Valkyrie

Damskie buty motocyklowe na obcasie – Oxford Valkyrie

Skórzane buty motocyklowe dla kobiet na obcasie i z wodoodporną membraną o klasycznym wyglądzie. Mają wzmocnienia kostek i pod dźwignię zmiany biegów.

Cena: ok. 500 zł

Daytona Lady Evoque GTX – damskie buty motocyklowe na obcasie

Damskie buty motocyklowe na obcasie - DAYTONA LADY EVOQUE GTX

Damskie buty motocyklowe na obcasie – DAYTONA LADY EVOQUE GTX

Buty motocyklowe podwyższające o 6 cm przez obcas i wewnętrzny koturn. Uszyte z olejowanej skóry bydlęcej i z membraną Gore-Tex. Mają wzmocnienia pod dźwignię zmiany biegów oraz ochraniacze kostek i goleni oraz podeszwę z metalową wkładką. Możliwa jest regulacja w łydce.

Cena: 1500-1800 zł

Bering Lady Storia – damskie buty motocyklowe na obcasie

Damskie buty motocyklowe na obcasie - Bering Lady Storia

Damskie buty motocyklowe na obcasie – Bering Lady Storia

Klasyczne, damskie buty motocyklowe ze skóry po obróbce hydrofobowej. Mają wzmocnienia na palcach i piętach.

Cena: 600-700 zł

Buse D90 – damskie buty motocyklowe na obcasie

Damskie buty motocyklowe na obcasie - Buse D90

Damskie buty motocyklowe na obcasie – Buse D90

Buty motocyklowe podwyższające o 6 cm przez obcas i wewnętrzny koturn, wykonane ze skóry o matowym wykończeniu. Maja wzmocnienia na piętach, kostkach, palcach oraz pod dźwignie zmiany biegów.

Cena: ok. 600 zł

Source: Damskie buty motocyklowe na obcasie – przegląd i ceny 2023

Damska odzież motocyklowa – TOP 10 problemów, jakie przez nią mamy

Spis treści

Przez kilkanaście lat przygody z motocyklami nie zliczę liczby paczek odsyłanych po przymiarce i liczby odwiedzonych sklepów. Za każdym razem, jak mam ochotę wymienić lub dokupić coś z odzieży motocyklowej, to jest to pewnego rodzaju wyzwanie. Wszystko jest piękne i ładne na zdjęciach, a w praktyce wcale nie jest już tak kolorowo.

Damska odzież motocyklowa

Oto kilka dziesięć najważniejszych kwestii, związanych z wyborem odzieży motocyklowej dla kobiety, na które trzeba zwracać uwagę, nie tylko patrząc na zdjęcia, wchodząc do salonu motocyklowego, czy kupując odzież od koleżanki, ale także podczas samego procesu przymierzania.

1. Odzież motocyklowa dla kobiety – problem z wymiarami

Damska odzież motocyklowa jest najsilniej reprezentowana w internecie. Niewątpliwą zaletą zakupów internetowych (np. na allegro) jest darmowy zwrot, gdy jednak nie udało nam się trafić z rozmiarem. Niestety, jest to sytuacja dość powszechna, ponieważ wielu producentów opisuje swoje modele jedynie rozmiarem – bez konkretnych wymiarów w centymetrach. W obecnych czasach rozmiar rozmiarowi jest nie równy i kupując np. rozmiar M z przyzwyczajenia, odzież na nas wisi lub jest za ciasna. Zdarzają się też tabele rozmiarów damskich, które całkowicie mijają się z prawdą. Warto wymagać od sprzedawcy podania konkretnego wymiaru w centymetrach w miejscach ubioru, które są dla nas najważniejsze, lub wiemy, że mogą stanowić problem.

2. Damska kurtka motocyklowa – niedopasowanie w biuście

Biusty miewamy różne: małe, średnie, duże. Czy to robi jakąś różnicę producentom odzieży motocyklowej? Niestety nie. Wszystkie modele powstają na biust mały, ewentualnie średni. W przypadku kamizelek i zbroi motocyklowych, biust w ogóle nie jest uwzględniany! Producent szyje rozmiar unisex – teoretycznie dla wszystkich i nie martwi się o to, że kobiety będą upychać swoje dobra w ciasnej przestrzeni – ani to zdrowe, ani wygodne. Damska odzież motocyklowa powinna być dopasowana, ale bez przesady!

Obecnie – w dobie niby tak dużego wyboru kurtek motocyklowych dla kobiet, motocyklistki z większym biustem są skazane na kurtki zbyt duże, wiszące na nich i w ten sposób radzą sobie w tej sytuacji. To, że podwiewa je od strony nerek, albo że wyglądają jak Robocop, bo są wielkie „w barach” – cóż, trudno…

3. Spodnie motocyklowe dla kobiety- niedopasowanie w biodrach i talii

Bardzo często producenci odzieży motocyklowej niezbyt się przykładają to tworzenia kobiecych rozmiarów. Zdarza się, że różnica miedzy obwodem pasa i bioder jest zbyt mała. Spodnie dobrze leżą w biodrach, a w pasie odstają na kilka ładnych centymetrów. Ktoś pomyśli – może pasek? Ale czy noszenie paska przy spodniach motocyklowych ma sens? Moim zdaniem nie, bo materiał spodni jest gruby i będzie się tak układał, że powstanie dyskomfort, odczuwalny w pozycji motocyklowej, czyli pochylonej. Wbijający się w brzuch pas, ugniatający narządy podczas dłuższej jazdy to nic przyjemnego.

Damska odzież motocyklowa to też innym problem: zbyt niski stan spodni. Do chodzenia być może dla wielu pań jest to akceptowalne, ale w pozycji motocyklowej – pokazujemy potencjalnym widzom nerki. Jakie to może mieć skutek zdrowotny – można się łatwo domyślić.

Zobacz także: https://www.motocaina.pl/artykul/odziez-motocyklowa-a-co-ze-skuterami-6034.html

4. Spodnie dla motocyklistki – brak wyboru długości nogawek

Gdy kupujemy zwykłe spodnie do chodzenia na co dzień, to sprawa jest prosta – jak nam się podobają, a są za długie, to możemy je skrócić u krawcowej. Motocyklowe spodnie mają panele na kolanach (często ochronne, z zaszytymi miejscami na ochraniacze) i to komplikuje sytuację. Ochraniacze mają zwykle regulację położenia, ale jak cały panel leży poza kolanem, to sytuacja jest już bez wyjścia. Niektórzy producenci szyją spodnie w dwóch wersjach: długiej oraz krótkiej i to się ceni! Tych jednak, którzy wiedzą, co to znaczy damska odzież motocyklowa i mają świadomość problemu, jest jak na lekarstwo…

damska odzież motocyklowa

5. Kurtka dla motocyklistki – z rzepami, które wyrywają włosy

Zmora! Za każdym razem, gdy rozpinam kurtkę motocyklową, muszę w jakiś sposób zabezpieczyć (podwinąć) rzep przy kołnierzu kurtki. Mam długie włosy – jak większość kobiet w naszym kraju – i mimo tego, że zaplatam je w warkocz, to zaplątują się w ten rzep. Proceder kończy się bólem (np. gdy obracam głowę próbując uniknąć kontaktu włosów z rzepem) i finalnie wyrywaniem włosów… Niestety, nie da się wyjąć pasma włosów z rzepa, bez ich częściowego wyrywania.

Rada? Od jakiegoś czasu wybieram jedynie takie kurtki, które mają plastikowe klamry przy kołnierzu. Gdy nasz damska odzież motocyklowa ma być praktyczna, to warto zwracać na to uwagę!

Kurtka motocyklowa dla kobiety - zwróć uwagę na rzepy!

6. Odzież motocyklowa dla kobiety – niepraktyczne kieszenie

Chyba najmniej lubianym przeze mnie typem kieszeni są te wpuszczane do środka w kurtkach. Co jest w stanie się tam zmieścić? A jeżeli się już tam zmieści, to gdzie się podziało wcięcie w talii – dla którego często decydujemy się właśnie na dany model kurtki? Próbowaliście kiedyś wsadzić coś do kieszeni spodni motocyklowych, a potem usiąść np. na motocyklu sportowym?

Kieszenie w kurtkach i spodniach często są nieprzemyślane, niepraktyczne i występują tam tylko, bo muszą być. Są stylizowane na odzież codzienną, z którą żadna, a na pewno damska odzież motocyklowa nie ma nic wspólnego. Przecież celem powinien być komfort noszenia i wygoda użytkowania.

damska odzież motocyklowa

7. Buty motocyklowe dla kobiety – za wąskie w łydkach

Bardzo często na damskich grupach motocyklowych pada pytanie, które buty wybrać na szersze łydki? Wysokie buty motocyklowe, zwykle zapinane są na zamek. Czasem są na górze jakieś maleńkie trójkąciki z elastycznej tkaniny i to by było na tyle pomysłowych rozwiązań, jak umożliwić kobietom z mocniej zbudowanej łydce komfortowe zapięcie buta motocyklowego. To po prostu zdecydowanie za mało, aby dopasować but w cholewce, szczególnie z tak grubej skóry, z jakiej wykonuje się wysokie obuwie motocyklowe dla kobiet.

Damska odzież motocyklowa

8. Ciuchy i rękawice motocyklowe dla kobiety – brak wyboru w sklepach stacjonarnych

Gdy szukamy kurtki i spodni dla motocyklistki w sklepie stacjonarnym, zwykle mają na stanie „coś dla kobiet”. Gdy jednak szukamy konkretnego rozmiaru, to z tych kilku sztuk zostanie jedna, góra dwie niekoniecznie o ciekawym wzorze. Jeśli są to modele konkretnej marki i w konkretnym rozmiarze, to i tak czeka nas wycieczka po kilkunastu sklepach. Damska odzież motocyklowa jest zbyt droga (to zwykle wydatek od 1000 do nawet 5 tysięcy złotych), aby decydować się na jeden model, który akurat znalazłyśmy w sklepie.

Równie dużym wyzwaniem jest kupienie pasujących na damskie dłonie rękawic sportowych – to praktycznie graniczy z cudem. Nie dość, że nikt nie uwzględnia naszych dłuższych niż męskie palców, to z pewnością nikt nie bierze pod uwagę dłuższych paznokci.

9. Ubiór dla motocyklistki – uboga kolorystyka

Znacie ten wybór? Jasna albo czarna. Koniec. Motocyklistki pięknie dopasowują malowania motocykli, kasków, akcesoriów i dodatków, pod swój ulubiony kolor. A przecież to także damska odzież motocyklowa i jej ważna część! Czy motocyklistki mają wybór ulubionego koloru odzieży motocyklowej? Nie! Należy w ogóle się cieszyć, jak znajdziemy na damskich ubiorach na jednoślady jakieś kolorowe paski czy wstawki. Ale tu także mamy pod górkę, bo jedyne barwy, jakie kojarzą się producentom z motocyklistkami to kolor różowy i ewentualnie wszelkiej maści motywy kwiatowe. Serio! Zero kreatywności i odrobiny szaleństwa – a przecież kobiety lubią się bawić modą!

10. Komplet odzieży dla motocyklistki – zbyt mało wzorów

Kolejne „niestety” – blado wypada dział damskiej odzieży motocyklowej w porównaniu do męskiego. Tak, motocyklistek jest mniej. Z tego założenia wychodzą producenci inwestując mniejsze nakłady w projektowanie ciekawych wariantów odzieżowych. Ale czy musi być aż tak mały wybór? Ignorowanie naszych wymiarów, oczekiwań i chęci wyglądania naprawdę dobrze w tych ciuchach? Czyż nie byłoby cudownie wybierać dla siebie np. kurtkę, nie pod kątem tego, czy uda się ją kupić i w jakich częściach ciała będzie pasowała, ale spośród choćby kilku wzorów i kolorów…

Source: Damska odzież motocyklowa – TOP 10 problemów, jakie przez nią mamy

Podgrzewane gadżety motocyklowe z aliexpress -TOP 10

Spis treści

Podgrzewane gadżety motocyklowe możemy zakupić Chinach za pośrednictwem aliexpress. Można tam płacić przez polskie metody płatności, opisy są tłumaczone na język polski, a europejskie magazyny przyspieszyły terminy dostaw, w niektórych przypadkach nawet do 3 dni. Motocyklowe gadżety są tam prezentowane w szerokiej ofercie produktów. Dziś przeglądamy dla was przydatne, zimowe akcesoria motocyklowe z funkcją grzania.

Podgrzewane gadżety motocyklowe – ogrzewane elementy motocykla

Podgrzewana kanapa motocyklowa 12V – zestaw do montażu

Podgrzewana kanapa motocyklowa 12V – zestaw do montażu

Podgrzewana kanapa motocyklowa 12V – zestaw do montażu

W zestawie do samodzielnego montażu znajduje się mata grzewcza z włókna węglowego (ok. 395mm x 200mm), wraz z przewodami (2,5m) oraz włącznikiem. Do wyboru są 2 stopnie grzania: lekki i mocny, mata ma elektroniczny termostat. Urządzenie wymaga podpięcia do gniazda zapalniczki (są też wersje pod akumulator) i jest wodoodporne. Matę montujemy pod obiciem kanapy – można to zrobić samodzielnie lub u lokalnego tapicera, który będzie dysponował potrzebnymi narzędziami.

Deflektor na szybę motocyklową z regulacją

Deflektor na szybę motocyklową z regulacją

Deflektor na szybę motocyklową z regulacją

Deflektor motocyklowy, zamontowany na górę szyby, skutecznie ogranicza podmuchy zimnego powietrza na kierowcę. Może występować w różnych odcieniach i mieć regulację wysokości. Pod linkiem deflektor akrylowy w małym (282x123mm) lub dużym rozmiarze (360x152mm), z wysięgnikami oraz podwójnymi zawiasami.

Podgrzewane manetki motocyklowe

Grzane manetki

Grzane manetki z inteligentnym termostatem i pięcioma stopniami grzania (obrotowy pierścień). Manetki są wodoodporne, wykonane z gumy TPV i pasują do kierownic 22 mm.

Grzane manetki

Grzane manetki z regulacją temperatury do kierownic 22 mm.

Grzejące osłony manetek

Grzejące osłony manetek

Grzejące osłony z neoprenu do kierownic bez rolgazu, na USB. Szybki montaż, ale nie są wodoodporne.

Mufki motocyklowe

Mufki motocyklowe

Mufki motocyklowe

Mufki motocyklowe mają dwie funkcje, bo jednocześnie grzeją i osłaniają dłonie przed wiatrem. Wykonane ze sztucznej skóry, są wodo- i wiatro-odporne. Wewnątrz można uzyskać temperaturę od 38-58 oC, a przewody mają długość 1,7 m.

Podgrzewane gadżety motocyklowe: ogrzewane akcesoria motocyklistki / motocyklisty

Podgrzewane skarpety motocyklowe

Podgrzewane skarpety

Podgrzewane skarpety

Podgrzewane skarpety z akumulatorem litowym 2600MAH, który powinien trzymać temperaturę przez 5-8 godzin. W zestawie jest pilot do sterowania o 13 m zasięgu i możliwością ustawiania trzech stopni grzania. Skarpety występują w dwóch rozmiarach.

Podgrzewane skarpety

Podgrzewane skarpety

Podgrzewane skarpety na baterie AA lub z akumulatorkami, z regulacją temperatury.

Podgrzewane wkładki do butów motocyklowych

Podgrzewane wkładki do butów

Podgrzewane wkładki do butów

Wkładki oferują 3-stopniową regulację temperatury, którą ustawić można pilotem. Baterie 2100mAh pozwalają na grzanie przez 4-8h. Wkładki mają powierzchnie siatkową, oddychającą i pochłaniającą pot. Odpowiedni rozmiar uzyskuje się przez przycięcie wkładki.  

Podgrzewane rękawice motocyklowe

podgrzewane rekawice

podgrzewane rekawice

Podgrzewane, wodoodporne rękawice w 4 rozmiarach, z bateriami litowymi 2400 Mah (w mankietach), które trzymają ciepło 4-6 godzin. Do ochrony dłoni użyto wielowarstwowego materiału i ochraniaczy z tworzywa, a od strony wewnętrznej dłoni są strefy antypoślizgowe oraz ułatwiające korzystanie z telefonu. W środku rękawice są dodatkowo ocieplone polarem.

Podgrzewany komplet odzieży motocyklowej getry + bluza

Podgrzewany komplet damski odzieży getry+bluza

Podgrzewany komplet damski odzieży getry+bluza

Komplet dostępny jest w 5 rozmiarach dla kobiet i mężczyzn (w kolorze czarnym lub fioletowym). Ma 3 stopnie grzania i można nimi sterować przez aplikację.

Zestaw zasilany przez power bank (brak w zestawie) z 3-stopniową regulacją temperatury.

Podgrzewana kamizelka motocyklowa

Podgrzewana kamizelka

Podgrzewana kamizelka

Można wybrać kamizelkę, która ma od 4 do 11 grzałek oraz w 8 rozmiarach. Kamizelka jest wykonana z nylonu i ma możliwość grzania w 3 trybach. W zestawie nie ma baterii, działa tylko podpięta pod power bank.

Podgrzewana kurtka motocyklowa jako warstwa zewnętrznana zimę

Podgrzewana kamizelka

Kurtka jest dostępna w 5 rozmiarach i 6 kolorach. Ma właściwości wodoodporne i oddychające, ale nie posiada ochraniaczy. W zestawie nie ma też baterii, grzanie działa, gdy jest podpięta pod power bank.

podgrzewane gadżety motocyklowe

Jak widać przeróżne części do motoru są dostępne w wielu wariantach, formach i kolorach, a akcesoriów do motocykla i dla motocyklistów można szukać nie tylko na giełdach, ale i w odległych Chinach. Może czasem okazać się to tańsze niż europejskie odpowiedniki, a przy rosnących cenach paliwa i właściwie wszystkich produktów, taki wybór staje się racjonalny. W zimę z pewnością tego typu produkty sprawią, że każda przejażdżka motocyklowa czy dłuższa podróż upłynie w miłej atmosferze. Podgrzewane gadżety motocyklowe mogą być też świetnym pomysłem na prezent, także walentynkowy.

Source: Podgrzewane gadżety motocyklowe z aliexpress -TOP 10

Beata Dutkiewicz-Kosek i jej Honda CRF300 Rally: każdy ma swój Everest do zdobycia

Beata Dutkiewicz-Kosek prowadzi schronisko górskie, pensjonat i sezonową restaurację, jest żoną i matką. Mimo wielu zajęć „Betka” tak potrafi zorganizować sobie czas i możliwości, żeby móc realizować swoje marzenia o kolejnych podróżach motocyklowych.

Przeczytaj też więcej inspirujących wywiadów z motocyklistkami tu.

Beata Dutkiewicz-Kosek

Czym jest motocyklowa pasja w twoim życiu? Co ze sobą wniosła?

Beata Dutkiewicz-Kosek: Na pewno nie raz słyszałaś, ja zresztą też, że jazda motocyklem daje poczucie wolności. To niby frazes, ale w moim przypadku chyba to jest ten punkt zaczepienia. To poczucie. Ten kontakt z wolnością. W ogóle, to wręcz niewiarygodne, że kawałek żelastwa, plastiku i silnika – potrafią człowieka ponieść w kierunku czegoś duchowo istotnego. Motocykl daje przestrzeń do bycia ze sobą, do zaglądania w zapomniane rejony siebie, do poznawania, odgadywania, ale też do współdzielenia i odkrywania świata tak w ogóle.

Wiesz, czasem się zastanawiam, o co w ogóle w tym wszystkim chodzi, czemu ten motocykl jawi mi się jako coś wyjątkowego? Że dlaczego motocykl, a nie wspinaczka, jeździectwo, strzelectwo, szachy, medytacja albo scrapbooking? Motocykl stał się dla mnie znakomitym kompanem podróży, a ja chyba od dzieciaka lubię być w drodze. Kiedyś był plecak i autostop, potem pierwsze loty, wycieczki, wyprawy. Teraz są dwa kółka.

Jakie trasy i drogi lubisz najbardziej?

Beata Dutkiewicz-Kosek: Najchętniej jeżdżę poza asfaltem, a przynajmniej poza głównymi drogami. Czemu? Cóż, od zawsze kręciło mnie podróżowanie poza szlakiem. Nienawidzę zwiedzać, a klasyczna turystyka, wybrukowana zabytkowymi budynkami i upstrzonymi straganami, zupełnie mnie nie kręci. Zaglądam raczej do wiosek, położonych na drugim skraju lasu, do bram, do których nikt nie zagląda.

Lubię pobyć w miejscach, które odwiedzam, zrobić zakupy w wiejskim sklepiku, zagrać w piłkę z dzieciakami, pogadać przy piwie z „lokalsami” i dowiedzieć się czegoś więcej o tym, jak żyją, co robią, której drużynie kibicują, albo skąd biorą chleb.

Beata Dutkiewicz-Kosek, podróżniczka motocyklowa

A jak to było od początku? Gdzie na linii czasu twojego życia te motocykle się pojawiły po raz pierwszy?

Beata Dutkiewicz-Kosek: Od zawsze wiedziałam, że będę jeździć motocyklem, choć nie było to nic, co nazwałabym marzeniem. To była oczywistość, taka sama jak to, że święta spędzę u rodziców, a po podstawówce pójdę do ogólniaka. Motocykle lubiłam tak zwyczajnie, tak jak się lubi zapach cytryny. Skąd się to we mnie wzięło? Trudno powiedzieć. Nie pochodzę z rodziny o motocyklowych tradycjach, ale wychowywałam się w latach ‘90 w gminie miejsko-wiejskiej, gdzie motocykle były na porządku dziennym. Od SHL-ek stojących pod blokiem po komarki kolegów.

Pamiętam, że czasem tato pożyczał WSK-ę od wujka i woził mnie nią do przedszkola, to było coś na co czekałam, choć nie zdarzało się często. Kiedyś moja o 10 lat starsza siostra zabrała mnie na podwórko. Nie wiem, ile mogłam mieć lat, ale pewnie nie więcej niż 3-4, bo chodziłam już dość sprawnie, ale jeszcze miałam wózek spacerowy. Podczas tego wyjścia, siostra spotkała kolegów i jeden zabrał ją na przejażdżkę MZ-tką. Nie odjechali daleko, ale podczas manewru zawracania przewrócili się, a wydech poparzył mojej siostrze udo. Musiałam ją więc na tym moim wózku przetransportować do domu. I wyobraź sobie, że nawet to wywołuje we mnie pozytywne wspomnienia, bo mogłam wreszcie zatroszczyć się o starszą siostrę (śmiech).

Później były przejażdżki z chłopakami, MZ-tką 251, która była tak ciężka, że nie umiałam jej nawet utrzymać na postoju, WSK-ą, Jawą, Junakiem. Slalomy między drzewami w okolicznym lesie i kilka przewrotek z niczego. To były tylko epizody, ale wystarczyły, żebym wrzuciła motocykl do szuflady z napisem: “fajne”. Potem wyjechałam na studia, potem do Pasterki, poznałam mojego obecnego męża i na świat przyszła Lea. W skrócie – dopadła mnie dorosłość.

Trochę to trwało, zanim motocykle wróciły jak bumerang?

Beata Dutkiewicz-Kosek: No tak… potem wybiło mi 30 lat. Nie był to jakiś spektakularny moment, ale szybko zorientowałam się, że życie po 30-stce jest świetne! Wszystko zaczęło mi się składać, przestałam się siłować ze światem i wróciłam do swoich wewnętrznych potrzeb, miałam trochę więcej czasu dla siebie, trochę zaczęłam znów podróżować.

Długo żyliśmy z Rychem bez ślubu, chyba z przekonania, że jak przysięgać, to z pewnością, że nikt i nic nigdy nas od siebie nie oddali. Aż wreszcie podjęliśmy decyzję – bierzemy ślub. Mój obecny małżonek, w ramach prezentu zaręczynowego, podarował mi kurs prawo jazdy kat. A. Przyznam, że to było niesamowite uczucie! W ogóle nie chodzi o ten kurs, ale taki prezent był symbolem tego, że on naprawdę doskonale mnie rozumie i zna, a przede wszystkim, że jemu moja potrzeba doświadczania wolności, czasem ponad wszystko, w ogóle nie przeszkadza.

Ślub braliśmy w 2017 roku, ale wtedy się na ten kurs nie zapisałam. Zdecydowała pewnie codzienność, może brak czasu, a może… cóż zwykłe lenistwo. Jednak rok później, koleżanka mi powiedziała, że zapisała się na kurs kategorii A – zaskoczyło mnie to, bo nawet nie wiedziałam, że ona też skrywa takie marzenia, ale to był kopniak w tyłek. Potem poszło szybko.

W trakcie kursu kupiłam Varadero 125 i pojechałam nim na Woodstock. Z końcem sierpnia skończyłam kurs, we wrześniu zdałam egzamin, kupiłam sobie BMW F650GS i w październiku, wbrew wszelkiemu rozsądkowi, pojechałam na samotną wyprawę dookoła Półwyspu Iberyjskiego. I tak to się właściwie zaczęło.

Jakim motocyklem obecnie jeździsz i jak lubisz go wykorzystywać?

Beata Dutkiewicz-Kosek: Obecnie jeżdżę Hondą CRF300 Rally. Nie przejechałyśmy jeszcze wspólnie zbyt wielu kilometrów – licznik pokazuje jakieś 7 tysięcy. Jednak to wystarczająco, żeby móc powiedzieć, że jest bardzo ok, ale wciąż za mało, żeby wiedzieć, czy to motocykl na lata. Wcześniej miałam „Betkę” BMW F650GS z 2000 roku (właściwie wciąż ją mam, bo jakoś ciężko zebrać się do sprzedaży).

W każdym razie, teraz jest Honda, która jest dla mnie świetnym kompromisem pomiędzy motocyklem, którym turystycznie można pośmigać asfaltem, a takim, co zjechać nim można z utwardzonej nawierzchni. Jest stosunkowo lekka, dużo wybacza, na moje potrzeby nie brakuje jej mocy i ma przyzwoicie wygodną kanapę. Można nią śmiało pojechać w podróż i mieć z tego sporo radości.

Widzę, że w dalsze zakątki świata wybierasz się ze sprawdzonymi organizatorami? Co o tym zdecydowało?

Beata Dutkiewicz-Kosek: Umówmy się, to są zupełnie inne wyjazdy niż te samodzielne. Jeździsz na lekko, śpisz w hotelach, masz stały support mechanika, zaplanowaną trasę, przewodnika i auto za plecami. To zupełnie inna bajka, aniżeli podróż z całym „majdanem”, mapą i niewiadomą. Ale ma to swój urok. Przede wszystkim dla mnie są to podróże rekreacyjno – treningowe. Z jednej strony wypoczywam prawie na all inclusive, a z drugiej – mogę w kontrolowanych warunkach i w fajnym towarzystwie sprawdzić się technicznie. Oczywiście nie są to wielkie wyzwania, ale jak dla mnie wystarczające.

Atutem jest też to, że trasa jest przez kogoś ułożona tak, żeby w krótkim czasie zobaczyć możliwie najwięcej. Nie mam na myśli ganiania od muzeum do muzeum, ale żebym ja sama trafiła na te tracki, to musiałabym spędzić w danym miejscu naprawdę sporo czasu. Tymczasem te zorganizowane wyjazdy (a byłam do tej pory z Olą Trzaskowską i MotoBirds) są zawsze gwarancją świetnych tras. Naprawdę, jeśli ktoś może sobie na taki wyjazd raz na jakiś czas pozwolić – to szczerze polecam.

Jest jeszcze aspekt towarzyski. Tak się składa, że nie otaczam się motocyklistkami i motocyklistami w moim życiu – ani przyjaciółka, ani mąż, ani tata nie jeżdżą. Zatem to też świetna okazja, żeby pobyć z innymi.

A jakie widzisz minusy takiego rozwiązania?

Beata Dutkiewicz-Kosek: Minusy? Na pewno to nie są wyjazdy budżetowe. W tej cenie oczywiście dostajesz: noclegi, śniadania, motocykl, wsparcie, przewodnika, opiekę i wiele, wiele innych rzeczy – i jest to warte tej ceny, ale nie są to przeciętne grosze. Więcej w sumie nie znajduję. To znaczy, nie chcę tutaj porównywać i oceniać, co jest lepsze, wycieczka zorganizowana samodzielnie czy wykupiona. Po prostu specyfika zorganizowanych wyjazdów wiąże się z tym, że o nic się nie martwisz, bo wszystko jest już ułożone, ciężko zatem mieć pretensje, że trzeba dotrzeć na czas do zabookowanego hotelu (śmiech).

Beata Dutkiewicz-Kosek, podróżniczka motocyklowa

Beata Dutkiewicz-Kosek, podróżniczka motocyklowa

No tak, ale skoro lubisz nieoczywiste miejsca, obcowanie z ludźmi różnych kultur – to nie czujesz, ze ogranicza twoje doznania, taka zaplanowana z góry wycieczka?

Beata Dutkiewicz-Kosek: No i tu mnie trochę masz. Ale tylko trochę… (śmiech) Pewnie gdybym jechała na taki wyjazd z oczekiwaniem wolności, swobody i nieskończonej ilości możliwości – być może czułabym się ograniczona. Ja jednak w pełni zdaję sobie sprawę, gdzie jadę, po co jadę, na ile jadę i z kim jadę. Traktuję te wyjazdy trochę jak wypad na all inclusive do Egiptu.

Z tą różnicą, że w kurorcie nad Morzem Czerwonym taplałabym się w basenie, a na tych wyjazdach z MotoBirds taplam się w błocie. Poza tym, Ola Trzaskowska zdaje się rozumieć potrzeby uczestników swoich wypraw. Doskonale rozeznaje się w oczekiwaniach jednostek i kiedy uważa, że te idą w parze z umiejętnościami, to daje zielone światło na mniejsze i większe akty wolności.

Jaki był stopień trudności tych wypraw? Musisz szlifować cały czas swoje umiejętności jazdy, żeby podołać wyzwaniom?

Beata Dutkiewicz-Kosek: Na to pytanie mogę dać tylko bardzo spersonalizowaną odpowiedź. Przede wszystkim, trudno mi mówić o stopniu trudności całej wyprawy, bo na każdej zdarzały się bardziej wymagające odcinki, jak i te, które były dla mnie bułką z masłem. Do tego, dzieli je jakiś okres czasu, w którym nabyłam doświadczenia, a pewne rzeczy, które kiedyś kładły się dreszczem na ciele – obecnie wywołują jedynie uśmiech na twarzy.

Obiektywnie jednak, chyba najprostsza była Kostaryka, a najbardziej wymagająca Tanzania. Choć dla mnie, osobiście, najtrudniej było w Kolumbii, bo wielokrotnie musiałam wtedy przełamywać lęki, a moje umiejętności na nadążały za chęciami. Gdy widziałam błoto albo wąski strumyczek do przekroczenia, mimowolnie zaciskałam ręce na manetkach.

Teraz natomiast jestem świeżo po Tanzanii i ani razu nie chwyciłam mocniej za kierownicę. Więc na pewno, jest to kwestia umiejętności i ogólnego obycia się z motocyklem. A o to akurat staram się zadbać, pojechać na szkolenie od czasu do czasu, pokręcić kółeczka na parkingu, przełamywać bariery w głowie. Czasem nie przychodzi mi to wcale łatwo, ale zakładam, że na wszystko przyjdzie pora.

Która z dotychczasowych wypraw najdłużej zostanie w twojej pamięci? Która wzbudziła najwięcej emocji?

Beata Dutkiewicz-Kosek: Pytasz o te zorganizowane? To nie wiem… Wydaje mi się, że Kolumbia była dla mnie największym wyzwaniem. A najcudniejsza była Tanzania – tak teraz myślę. Ale, jeśli pytasz o wszystkie wyprawy, które mam za sobą, to chyba wypada mi wspomnieć Bałkany w 2019 roku. Byłam tam sama, choć na chwilę spotkałam się z bliskimi przyjaciółmi. Pierwszy raz zjechałam z asfaltu i było to okraszone wieloma trudami. Całościowo, to zdecydowanie była najpiękniejsza podróż!

Muszę się jednak przyznać, że w pamięci raczej zapadają mi pojedyncze motocyklowe dni lub ich fragmenty, aniżeli całe wyjazdy. Te drugie zlewają się w całość, natomiast poszczególne doświadczenia zostają ze mną na dłużej. Kiedy myślę o najpiękniejszych momentach, to mam pod powiekami: góry w Serbii, pierwsze zakręty w Alpach, Kraj Basków, Pireneje, rzeki w Kostaryce, fesz fesz w Tanzanii, błotniste zbocza w Kolumbii, górskie polany w Rumunii, jazdę wśród stada zebr i bawołów. Się rozmarzyłam…

Beata Dutkiewicz-Kosek

Beata Dutkiewicz-Kosek

Robisz coś, co wielu mamom wydaje się bardzo trudne – masz prywatną działalność, dwójkę dzieci i… czas na pasje?

Beata Dutkiewicz-Kosek: Hmmmm, odpowiedzieć na to pytanie łatwo nie będzie… Wierzę, że każdy ma swoje życie do przeżycia i że to nasze prywatne życie jest jedyną przestrzenią, w której mamy jakieś realne wpływy i coś do gadania. Lubię też myśleć, że człowiek dostaje w życiu tyle, ile jest w stanie znieść i dokładnie tyle, ile jest w stanie wziąć. Życiu natomiast oddajemy według tej samej zasady. To teoria grubymi nićmi szyta, wiem, ale oddaje mój sposób rozeznania się w świecie. Mam tutaj świetny przykład.

Mam przyjaciółkę, znamy się lekko ponad 30 lat, kawał czasu. Świetna dziewczyna, o bardzo szerokim horyzoncie poznawczym, sporo w życiu widziała, sporo podróżuje i… od kilku lat siedzi z dzieciakami w chacie. Ma ich trójkę. Zrezygnowała z pracy i oddaje się spędzaniu czasu z latoroślą. Jest z tym szczęśliwa i szczerze jej zazdroszczę, że przychodzi jej to wszystko z lekkością, tak naturalnie jest jej z tymi dzieciakami dobrze.

Bo dla mnie byłoby to trudne. Usiąść na dupie. Myślę nawet, że skończyłoby się to wieloletnią kozetką u odpowiedniego specjalisty. Nie wiem, czy wiesz, co chcę przez to powiedzieć, po prostu uważam, że każdy ma swój Everest do zdobycia i coś, co dla jednego jest błahostką, dla drugiego może być trudne i na odwrót.

To, że zadałaś takie pytanie, wynika chyba z przekonań, dotyczących kobiet w ogóle. Ściska mnie w żołądku, kiedy wyobrażę sobie, że jest cała masa dziewczyn, które zakotwiczyły się w obowiązkach rodzinnych, zawodowych, albo w wyrzutach sumienia i nie potrafią się z tego wszystkiego wyrwać. Mimo tego, że bardzo chciałyby być gdzieś indziej, robić coś więcej albo coś mniej – tylko rzeczywistość nie sprzyja, nikt nie wspiera, nikt nie kibicuje. Ściska mnie, aż do łez. I nie dlatego, że te dziewczyny mają tak beznadziejnych facetów, choć może czasem tak jest, albo że w ogóle ich nie mają i zostały ze wszystkim same.

Ściska mnie, bo  taki mamy świat. Świat, w którym kobiecie przyszło żyć z wyrzutami sumienia, zapakowanymi do kieszeni. Okropne. I nie mam dla tych kobiet żadnej złotej myśli. To w nich musi dojrzeć potrzeba, by się z takiej czy innej sytuacji wyrwać. A może dojdą do wniosku, że wcale nie chcą się z niczego wyrywać, że jest im dobrze tam, gdzie są? Nie wiem…

Mam też ogromny żal do świata, że zadajemy kobietom takie pytania – nie zrozum mnie źle, ale czy ktoś pyta o to mężczyzn? Czy oni nie mają swoich obowiązków? Dzieciaków? Pracy? Nie pielęgnują domowego ogniska? Nie znam na te pytania odpowiedzi, ale wewnętrznie mnie to rusza, że jest jak jest, a powinno być inaczej…

Tak, masz faktycznie rację, presja społeczna na tradycyjny podział ról w rodzinie jest bardzo duża, jednak chcę wierzyć, że dla chcącego nic trudnego i nawet mając wiele na głowie, można żyć własnym życiem. Jak ty sobie to wszystko układasz i organizujesz?

Beata Dutkiewicz-Kosek: Jak ja to sobie organizuję? Powinnaś raczej zapytać jak organizują to sobie moi najbliżsi? (śmiech) A tak na serio… cóż… mam w życiu sporo szczęścia, że otaczam się ludźmi, z którymi się rozumiemy, szanujemy i wzajemnie sobie ufamy. Mój małżonek zajmuje się dzieciakami pod moją nieobecność, a właściwie głównie najmłodszym, bo córka ma już 10 lat i w dużej mierze jest samodzielna. Pomagają nam babcia z dziadkiem, a kiedy oni nie mogą to zatrudniamy kogoś do pomocy. Mieszkamy w maleńkiej wiosce w centrum Parku Narodowego Gór Stołowych, więc dzieciaki są chowane samopas, oczywiście w granicach zdrowego rozsądku.

Dodatkowo pracujemy w dość elastycznym wymiarze godzinowym, a to wszystko pomaga w organizacji codzienności. Lea co prawda ma szkołę prawie 40 km od domu i trzeba ją tam codziennie zawozić, ale za to od niedawna wraca już autobusem, a do najbliższego przystanku mamy już tylko 13 km.

Wspominam o tym, żeby nakreślić jakim życiem żyjemy: dzieci na podwórku od rana do wieczora i 200 m do pracy rodziców, a to sprzyja wychowaniu w poczuciu bezpieczeństwa, bo większość czasu jesteśmy dla nich pod ręką. Dzięki temu zupełnie nie mają lęków przed zostaniem na dłużej u babci, wyjazdem na wakacje bez rodziców i tak dalej. Lea na przykład od piątego roku życia jeździ na kolonie, bez większych zawirowań.

Zresztą, ja mam podobną przypadłość, że właściwie nie tęsknię (to znaczy wiadomo, że to się zdarza, ale tylko w odniesieniu do ludzi i spraw, które utraciłam na zawsze). Ten mentalny komfort zapewne dużo daje. Tak myślę. Do tego moje życie zawodowe jest nieustanne. Często na wyjazdy zabieram ze sobą część obowiązków i w ogóle mi to nie przeszkadza, czasem się śmieję, że uprawiam „Moto Office” (śmiech).

Rok 2022 był dla mnie trudnym rokiem. W maju Ziemek, mój syn, z godziny na godzinę stał się pacjentem oddziału intensywnej terapii. Nie będę się zagłębiać w szczegóły, chodzi mi bardziej o to, że miałam taką myśl, że być może będę mu potrzebna dzień w dzień, że koniec wolności i wyjazdów bez ograniczeń. Gdyby tak było, to jednak nie miałabym krzty żalu. Szczęśliwie dla nas okazało się, że zapanowaliśmy nad chorobą bez wielkich wyrzeczeń, a gdy tylko pojawiła się możliwość wyjazdu – skorzystałam. I to jest ta druga strona medalu.

Zaufałam najbliższym, że jeśli mówią, że poradzą sobie beze mnie, to nie rzucają słów na wiatr. Choć towarzyszył mi lęk i strach, to zmotywowałam się w obawie, że jeśli zrezygnuję z motocykla, to dopadnie mnie w końcu frustracja, a tego bym dla siebie nie chciała.

Beata Dutkiewicz-Kosek, podróżniczka motocyklowa

Zdradzisz co to za praca? Czym się zajmujesz?

Beata Dutkiewicz-Kosek: Prowadzę schronisko górskie, pensjonat i sezonową restaurację, ale to nie jest mój biznes, współpracuję z Maćkiem – mam więc w sumie szefa. Takie prowadzenie obiektów, żeby sprawnie działały, czasem nie jest możliwe na odległość, ale czasem się da i wtedy chętnie z tego korzystam. Czy to ma swoją cenę? Pewnie! W tym roku na przykład zdarzyło mi się zawracać z motocyklowej wyprawy z Rumunii. Czy byłam wściekła? W sumie nie. Właściwie chyba nikt, poza moimi pracownikami nie oczekiwał, że wrócę, ale wewnętrznie wiedziałam, że to odpowiedzialne i mądre zachowanie.

Myślę, że tu chodzi o zaufanie: do siebie i do ludzi. Kiedy ktoś mówi, że cię potrzebuje a ty mu ufasz, to nie da się tego zlekceważyć. Tak było wtedy, bo wyjechałam na wakacje w szczycie sezonu, podejmując pewne ryzyko. Gdyby wszystko się udało miałabym 20 dni dodatkowego urlopu, ale wiedziałam, że gdy tylko coś zacznie się sypać – po prostu zawrócę. Bez żalu.

Kiedy dowiedziałam się, że spiętrzyły się bardzo poważne problemy, stwierdziłam: no dobra, jestem tam potrzebna, wracam. Trzeba mieć do tego dystans, bo z jednej strony to olbrzymia swoboda ruchu, z drugiej – odpowiedzialność.  Umiejętność wyważenia spraw istotnych, pilnych, ważnych jest niezbędna. Trzeba ufać intuicji i własnym decyzjom.

Wierzę, że prawie wszystko zależy od naszych wyborów. Oczywiście to nie jest tak, że nagle postanawiasz coś mieć, coś wybierasz i to spada z nieba. Ale jeśli będziesz w życiu podejmować decyzje w zgodzie ze sobą, to nie obudzisz się nagle w sytuacji bez wyjścia. Tak to sobie przynajmniej tłumaczę.

To zdradź jeszcze, w jakim kierunku cię jeszcze ciągnie, jakie masz plany i marzenia?

Beata Dutkiewicz-Kosek: O matko, zabrakłoby przysłowiowego papieru, żeby wymienić wszystkie motocyklowe marzenia… Mam te większe i mniejsze, te podróżnicze i czysto techniczne. Obecnie rysuje się wstępny pomysł na dołączenie w marcu do kolegi, który wyrusza w podróż zachodnim brzegiem Ameryki Południowej. Zaczyna z Patagonii, a będzie kończył w Kolumbii. Trudno teraz powiedzieć, gdzie dokładnie będzie w okolicy początku marca, kiedy to będę mogła na chwilę zostawić Pasterkę, ale wychodzi, że pewnie Ekwador albo Kolumbia. Czy to się uda? Nie wiem, będę się starać.

Rok 2022 miał być też rokiem szkoleń, miałam kilka wykupionych, na kilka przeznaczony budżet, niestety sytuacja zdrowotna mojego syna pokrzyżowała plany i musiałam odsunąć te plany na inny czas, więc kto wie, może uda się to zrobić w roku 2023. Chciałabym też jesienią pojechać z Orlicami do Patagonii, a latem gdzieś na chwilę na południe Europy, czy bardziej zachodniej, czy bardziej wschodniej – tego jeszcze nie wiem.

Beata Dutkiewicz-Kosek – social media, @just.braap.betty

Instagram: https://www.instagram.com/just.braap.betty/

Facebook: https://www.facebook.com/why2b

https://www.facebook.com/dwszczelinka

https://www.facebook.com/schronisko.pasterka

https://www.facebook.com/restauracja.stolove

Blog: http://why2b.blog

Source: Beata Dutkiewicz-Kosek i jej Honda CRF300 Rally: każdy ma swój Everest do zdobycia

Paulina Wiecha – pilotka rajdowa w BMW E36, sędzia PZM i wkrótce kierowca ciężarówki. Napędza ją miłość!

Paulina Wiecha, od prawie trzech lat jest pilotką rajdową w zespole Jagielnicki Rally Team i wraz z narzeczonym bierze udział w rajdach amatorskich. Ich pojazd to kultowe w tej dyscyplinie BMW E36. Para tworzy też razem Stowarzyszenie Rajdowe AKRally, w którym Paulina jest min. kierownikiem do spraw zabezpieczenia odcinków, na organizowanych przez rzeczone stowarzyszenie KJS-ach (skrót od konkursowa jazda samochodem). Paulina od niedawna ma też uprawnienia sędziego sportów motorowych PZM i jest na ostatniej prostej do uzyskania prawa jazdy kategorii C+E. Napędza ją miłość do motoryzacji i Bartka – jej życiowego partnera.

Więcej inspirujących rozmów z zawodniczkami i motokobietami znajdziesz tu.

Paulina Wiecha

Motoryzacja to największa pasja w twoim życiu? Od czego to wszystko się zaczęło?

Moją największą pasją są zwierzęta i właśnie dlatego ukończyłam szkołę, która pozwoliła mi zdobyć tytuł technika weterynarii. Od dziecka tym właśnie się pasjonuję, aczkolwiek również od dziecka motoryzacja nie była mi obca. Wszystko zaczęło się od zabawek, pomimo posiadania lalek, to właśnie samochody sprawiały mi radość. Gdy żył mój dziadek, lubiłam pomagać przy jego poczciwym polonezie i razem z nim przygotowywałam samochód do weekendowych wypraw na ryby. Mogę stwierdzić, że zamiłowanie do samochodów rosło wraz ze mną. Im starsza byłam, tym bardziej interesowała mnie motoryzacja.

Zawsze lubiłam oglądać „co w trawie piszczy”, więc gdy tylko nadarzyła się okazja, patrzyłam jak mój dziadek, a później ojczym, robią coś przy samochodach. A tak naprawdę zamiłowanie do nich urosło do wysokiej rangi, gdy byłam na tyle duża, by móc siedzieć w garażu ze znajomymi. Do tej pory wspominam cinquecento przyjaciela, który je dopieszczał pod domem, później był golf 2, biały jak śnieżynka.  I to był przełomowy moment, kiedy zrozumiałam, dlaczego na moim komputerze jest o wiele więcej zdjęć samochodów niż jakichkolwiek innych. Zrozumiałam również, że mam o wiele większą wiedzę niż niejeden mój kolega.

Od zawsze trzymałam z chłopakami. Kulminacją mojego zainteresowania był jakiś rajd, na który mnie zabrali. Może i bym tego rajdu nie pamiętała, ale lecąc pomagać wypchać auto, które wpadło do rowu – zgubiłam buta, który został tam na wieki (śmiech). Miałam wtedy jakoś 14 lat i już byłam w pełni świadoma, że samochody to moje drugie zamiłowanie, zaraz po zwierzętach.

Paulina Wiecha

Paulina Wiecha

A teraz macie razem Amatorski Klub Rajdowy? Co to za inicjatywa?

AKRally Team, czyli Amatorski Klub Rajdowy – to moje małe dziecko. Wszystko zaczęło się w momencie poznania mojego narzeczonego – Bartka. Trafił swój na swego (śmiech). Ciężko jest mi być przy nim typową kobietą i bardzo mi to odpowiada. Brudny dres od smaru to mój codzienny outfit. Piwko z chłopakami w garażu,  zamiast wina w restauracji? No rewelacja! Dokładnie kogoś takiego potrzebowałam w swoim życiu!

Zanim poznałam Bartka, to on już kilka lat startował w rajdach oraz rozkręcał stowarzyszenie, które powstało z pasji i chęci organizacji rajdów. A ja wpadłam jak śliwka w kompot – oddaję prawie całe swoje serce temu stowarzyszeniu. Jak już wspomniałam, mam w nim ważną funkcję, pod swoimi skrzydłami na każdym rajdzie mam około 20-30 osób, którymi muszę zarządzać, aby cała impreza przebiegła sprawnie i przede wszystkim bezpiecznie dla zawodników oraz kibiców. Bardzo to lubię i nieskromnie powiem, że chyba się w tym sprawdzam.

Jakie te rajdy organizujecie i dla kogo?

Organizujemy KJSy, czyli Konkursowe Jazdy Samochodem dla amatorów. Czynnie działamy również społecznie, między innymi chętnie pokazujemy nasze samochody na różnych festynach, pomagamy w zbiórkach charytatywnych, jak i innych, podobnych inicjatywach. W zeszłym roku wielokrotnie odwiedziliśmy domy dziecka, robiliśmy przejażdżki oraz licytacje, żeby zebrać pieniądze dla potrzebujących osób. Organizujemy również zbiórki dla Fundacji Tara, która pod swoimi skrzydłami ma prawie 300 zwierząt.

W założeniu naszego stowarzyszenia najważniejszy jest wizerunek oraz zadowolenie zawodnika. Robimy to z czystej pasji do motoryzacji. Na swoim koncie mamy już wiele imprez lecz myślę, że sezon 2022  jest przełomowym. Zorganizowaliśmy 3 KJSy pod nazwą Barwacz Group, a ostatnia runda odbyła się 4 grudnia . Nawet Rally and Race o nas pisało!

Ile trwa organizacja takiego rajdu i czego od Was wymaga? Macie zgraną ekipę do pomocy?

Organizacja rajdu to w zasadzie dwa miesiące wyjęte z naszego życia, a nasz dom zamienia się wtedy w jedno wielkie biuro rajdu. Zaczynając od tego, że musimy pojeździć po okolicy celem znalezienia odcinków, następnie wiele spotkań z właścicielami tych terenów, żeby uzyskać pozwolenia, a kończąc na tonach wydrukowanych dokumentów, związanych z organizacją. Nie jest to łatwe, wymaga wiele wyrzeczeń i poświęceń, bo każdy z nas pracuje też na etacie, więc każdą wolną chwilę poświęcamy na dopięcie całej imprezy.

Jakby tego było mało, zaczęliśmy zamykać odcinki dróg, co wiąże się z nieporównywalnie większym nakładem pracy w celu uzyskania pozwoleń. Przykładowo, aktualnie jesteśmy w trakcie zamykania odcinka drogowego i żeby tego dokonać, musieliśmy uzyskać pozwolenia od siedmiu instytucji! Mamy nadzieję, że wszystko poszło zgodnie z planem i dostaniemy pozwolenie, natomiast jest lekka nutka niepewności…

Startujesz też jako pilot rajdowy – daje się to wszystko jakoś połączyć?

Tak, jestem pilotem rajdowym, startuję BMW E36 wraz z moim partnerem. Moja przygoda z pilotowaniem zaczęła się w zasadzie przez przypadek. Bartek zakończył współpracę ze swoim pilotem w chwili, gdy przygotowywał się do kolejnego startu i niewiele myśląc, zaproponował mi start na prawym fotelu. Myślałam, że będzie to jednorazowy występ, tym bardziej, że na pierwszym odcinku kompletnie się nie spisałam. Na mecie narzeczony powiedział mi, że kompletnie sobie nie poradziłam i dodał: „dobra, ważne, że żyjemy” (śmiech).

Myślałam, że na tym moja kariera się zakończy, aczkolwiek jestem spod znaku lwa i podjęłam walkę ze swoim brakiem doświadczenia. Następne odcinki to był prawdziwy przełom, przestałam się bać i dopiero wtedy załapałam, o co w tym chodzi. Z odcinka na odcinek było coraz lepiej. Oboje byliśmy w szoku, jak szybko robię postępy. Pełni obaw postanowiliśmy, że spróbujemy razem startować. I w ten sposób mija nam kolejny sezon z coraz lepszymi wynikami.

To dla was ważne w tych startach? Doskonalenie umiejętności i wyniki?

Każdy rajd, który przejechaliśmy przed zmianą silnika, jechaliśmy przede wszystkim widowiskowo dla kibiców. Naszym głównym mottem jest: „nie musisz być na podium, żeby o tobie mówili” i rzeczywiście tak było. Jesteśmy znani z tego, że lubimy „zakręcić bączka”, tam gdzie inni nadrabiają stracone sekundy albo z tego, że ukończyliśmy rajd z jedną półosią. Po zmianie silnika wróciliśmy do „raczkowania”, bo auto nie chciało z nami współpracować.

Zmiana była ogromna (silnik z 2l na 2.8l), więc Bartek musiał nauczyć się na nowo jeździć. Pierwszy start porażka… i z każdym, kolejnym kilometrem zauważyliśmy, że to nie moc zablokowała mojego kierowcę, tylko zwyczajnie lęk. Szybko się jednak pozbierał i nasze wyniki poprawiały się diametralnie. No i mamy wicemistrza za rok 2022 na OMV Wałbrzyski Mistrz Kierownicy! Niestety te pierwsze starty uniemożliwiły nam wygranie, ale uważam, że z ostatniego miejsca wskoczyć na 2. jest sukcesem!

Ale nie da się startować i być organizatorem jednocześnie?

Jasne, że nie. W KJS-ach, które organizujemy nie jesteśmy w stanie startować. Jesteśmy wtedy w 100% zaangażowani w całe przygotowanie i organizację, żeby wszystko poszło gładko i bezpiecznie. Aczkolwiek był mały wyjątek – organizując Rajdową Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy wystartowałam wraz z przyjaciółką naszym poczciwym „gruzikiem”, czyli prywatnym (moim i przyjaciółki) BMW E36. Muszę przyznać, że zdecydowanie ta marka samochodów znalazła szczególne miejsce w moim sercu. Teraz tak myślę… że każdy (mój i narzeczonego) samochód posiada napęd na tylną oś (śmiech).

Z narzeczonym startujemy w prawie każdym rajdzie w okolicy, organizowanym przez innych. Co też nie jest łatwe, by wszystko ze sobą pogodzić. Zdarza się tak, że w ciągu miesiąca mamy każdy weekend pod znakiem rajdów. Albo startujemy, albo… organizujemy. Szczerze powiem, że doba ma dla nas zdecydowanie za mało godzin i sen stawiamy na samym końcu listy rzeczy do wykonania (śmiech). Przez zimę rajdy trochę zwolniły, ale żeby się nam nie nudziło, to już planujemy w styczniu bal kończący nasz sezon Barwacz Group. No i od lutego wszystko zacznie się od nowa: kolejne starty, kolejne organizacje naszych KJS-ów, kolejne wyprawy charytatywne i wiele, wiele innych rzeczy… 

W tym roku braliście udział w Złombolu z trasą do Albanii – to pierwszy taki start?

Pierwszy był Rajd Koguta 2022. Startując w tym rajdzie, nie spodziewaliśmy się spotkania tak pozytywnych ludzi. Cała otoczka tego rajdu jest nie do opisania – to po prostu trzeba przeżyć! Rajd Koguta uzbierał prawie milion złotych dla chorych dzieci, jak i na schroniska dla zwierząt.  Przygoda świetna i w sumie na niej miało się skończyć. Plan był taki, żeby przygotować naszego ukochanego poloneza na kolejny rok i wtedy pomyśleć  o Złombolu, lecz my tak lubimy wyzwania…

O starcie jednak w tym roku decyzję podjęliśmy miesiąc przed startem. Tym razem pojechaliśmy naszym stowarzyszeniowym, poczciwym lublinem. Z racji tego, że był to nasz pierwszy start na taką odległość (do Albanii!) – totalnie nie wiedzieliśmy czego się spodziewać. Na różnych forach czytaliśmy, jak inni od roku szykują się do tego startu, a my mieliśmy tylko miesiąc na przygotowanie całej wyprawy! I w tym momencie szczerze i od serca napisze – to była zdecydowanie najlepsza przygoda w życiu! Zaczynając od samego startu, na którym pojawiło się tak wiele starych aut i tak wiele zwariowanych ludzi, w których żyłach płynie benzyna. Nigdy bym nie przypuszczała że będę brała udział w czymś takim.

Paulina Wiecha

Paulina Wiecha

Jakie wrażenia ze sobą przywieźliście?

Nasz złombolowy team nazywał się „Halyna Spalyna z Lublyna i spółka zło”. Dlaczego taka nazwa? Bo w 5 osobowej ekipie byłam jedyną kobietą (śmiech). Wrażenia z wyprawy są nie do opisania – po raz kolejny zrozumieliśmy, że jesteśmy w swoim żywiole. Bo czego chcieć więcej? Piękna słoneczna pogoda, która towarzyszyła nam przez cały wyjazd, super zwariowani ludzie, dookoła pełno klasycznej motoryzacji bloku wschodniego i wiele kilometrów od domu. Zdecydowanie najlepiej nam się spędza czas w takiej formie, to pomaganie przez jeżdżenie jest czym niesamowitym!

Pomogliśmy zebrać prawie 3 miliony dla dzieci z domów dziecka, jednocześnie nasz „bagaż” wypełnił się barwnymi wspomnieniami – co prawda lepszymi i gorszymi, lecz nie zamieniłabym je za żadne skarby świata! Wracając z wyprawy, tak 200 km od domu, nasz lublin zaczął się buntować i dokończyć podróż powrotną musieliśmy na… lawecie (śmiech). Diagnoza to uszkodzony silnik, ale na tę chwilę już wszystko zostało naprawione.

Jakie motoryzacyjne cele macie jeszcze na liście marzeń?

Naszym największym motoryzacyjnym celem jest to, by ludzie słysząc AKR mówili, że to te świry, które zdobywają świat, pędząc przed siebie swoimi poczciwymi wozami (śmiech). A tak całkowicie na poważnie, to moim kolejnym marzeniem do spełnienia jest start w Tarmac’u. Zbieramy się do tego od jakiegoś czasu, lecz ciągle wyskakują nam nowe pomysły, jak np. ten Złombol. Kolejne marzenie to zorganizowanie rajdu typowo charytatywnego, podobnego do Koguta i Złombola, lecz nastawionego typowo na schroniska, fundacje i stowarzyszenia dla zwierząt.

Mamy również plany, żeby zbudować kampera i wyjechać w nieznane. Ponieważ tak kocham motoryzację i podróże, nie musiałam się dać długo namawiać na zrobienie prawa jazdy na samochody ciężarowe. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z naszym planem, to na wiosnę chcemy zacząć jeździć w podwójnej obsadzie i zwiedzać świat, a przy okazji zarabiać pieniądze na nasze motoryzacyjne marzenia, które z całą pewnością nie są tanie. Ale najważniejsze robić w życiu to co sprawia przyjemność i nie patrzeć na koszty czy wyrzeczenia. Zdecydowanie nie lubimy się nudzić!

Paulina Wiecha w social mediach

Rajdowy Team: https://www.facebook.com/jagielnicki 

Stowarzyszenie rajdowe: https://www.facebook.com/StowarzyszenieRajdowe

Source: Paulina Wiecha – pilotka rajdowa w BMW E36, sędzia PZM i wkrótce kierowca ciężarówki. Napędza ją miłość!

Kama – dziewczyna za kółkiem autobusu w Warszawie

Kama – dziewczyna za kółkiem autobusu to kobieta, która codziennie mierzy się z trudnymi sytuacjami, ale i tak nadal kocha to, co robi! Już od ponad 10 lat na warszawskich ulicach możecie zobaczyć ją kierującą przegubowym pojazdem. Wcześniej Kama pracowała jako pilot wycieczek – okazało się, że było to dobre przygotowanie do obecnego zawodu. Zwykle już o 5 rano jest w pracy, gotowa na codzienne wyzwania płynące z jazdy autobusem po stolicy.

Przeczytaj więcej inspirujących historii o kobietach za kółkiem.

Kama – dziewczyna za kółkiem autobusu

Jak długo już pracujesz jako kierowca autobusu i dlaczego wybrałaś ten zawód? 

Moja przygoda z autobusami zaczęła się dawno temu, a w maju minęło 10 lat, odkąd pracuje jako kierowca autobusu w Miejskich Zakładach Autobusowych. Zawsze fascynowały mnie duże pojazdy, ciężarówki, jak i autobusy, ku którym skłaniałam się bardziej. Wcześniej pracowałam jako pilot wycieczek autokarowych, co pozwoliło mi na zdobywanie wiedzy o pojazdach i jeździe takim gabarytem. 

Jestem po studiach totalnie w innym kierunku – mam tytuł mgr inż. z zakresu żywienia człowieka, ze specjalizacją w dietetyce. Nie było łatwo mi znaleźć praktyki, a tym bardziej pracę. W końcu nadarzyła się okazja, żeby zrobić kurs na prawo jazdy kat. D, a następnie przeszłam szkolenie z zakresu przewozu osób. I tak oto zaczęła się moja przygoda z pracą w komunikacji. 

Kama - dziewczyna za kółkiem autobusu

Kama – dziewczyna za kółkiem autobusu

Po otrzymaniu uprawnień, jakie było to pierwsze zderzenie z rzeczywistością drogową z pozycji w autobusie?

Mieszkam w Warszawie od urodzenia i specyfika jazdy po tym mieście jest mi bardzo dobrze znana. Jednak nie wiedziałam, z czym muszą się mierzyć kierowcy autobusów. Ciężko takim gabarytem poruszać się po mieście, wyjechanie z zatoki okazywało się bardzo często sztuką. Do tego zajeżdżanie drogi przez osobówki, źle zaparkowane samochody, blokujące przejazd, opóźnienia korki itd.. Ale powiem tak – mimo tego, że na początku było ciężko, to i tak pokochałam swoją pracę. 

Jak oceniasz kulturę jazdy kierowców w stolicy?

Z tą kulturą na drodze jest coraz gorzej… Jak patrzę na to, jak ludzie jeżdżą – to jestem przerażona! Coraz mniejsza liczba kierowców przestrzega przepisów ruchu drogowego, sygnalizatory, to już czasem mam wrażenie, że stoją dla ozdoby. Zajeżdżają drogę, jeżdżą pod prąd, jakiś dramat robi się na ulicach. Często nawet policja nie reaguje. Dodatkowo brak szacunku dla autobusów, zero poszanowania dla buspasów, a przystanki pozastawiane. Wielu kierowców reaguje agresją na zwrócenie uwagi, a tak być nie powinno. 

Nudno w pracy przez to chyba nie masz? 

Tu nie ma nudnych dni! (śmiech) Ciągle coś się dzieje, od początku do końca pracy i każdy dzień jest inny, przynosi coś nowego. Myślę, że w dobie pandemii mogliśmy mówić o nudzie, ale bardziej pod kątem tego, że było pusto na ulicach i ruch pasażerski był mniejszy. Nudny dzień to taki, gdy się nic nie dzieje, wszystko idzie zgodnie z planem, jest mały ruch i mało pasażerów, jeździmy o czasie (a nawet walczymy z przyspieszeniem). A to się bardzo rzadko się zdarza… 

Czy przy takiej pracy z ludźmi musiałaś się uzbroić w dodatkowe pokłady tolerancji i cierpliwości?

Zaczynając pracę jako pilot, przeszłam szkolenie z psychologii grupy. Fajne zajęcia, na których poznawaliśmy sposoby radzenia sobie z dużą grupą. Następnie 3 lata przepracowałam w tym zawodzie, gdzie grupę miałam przez tydzień albo na tzw. wahadłach przez około 24h – tam właśnie nauczyłam się cierpliwości do ludzi.

Z drugiej strony ciężko porównywać pasażerów komunikacji miejskiej, którzy spędzają z nami maksymalnie półkurs, do pasażera w turystyce, który z spędza z nami wiele godzin, a nawet dni. Totalnie dwie inne grupy. Ale w sumie rozwiązywanie problemów w obu grupach jest podobne. W pracy kierowcy komunikacji miejskiej trzeba mieć anielską cierpliwość do ludzi, odpowiadać na pytania i przede wszystkim trzymać nerwy na wodzy. Myślę, że to czeka wiele osób, które rozpoczynają tutaj pracę.

To częste sytuacje, że ludzie mają pytania lub komentują Twoją jazdę? Przeważają negatywne czy pozytywne interakcje?

W dzisiejszych czasach każdy się spieszy… Ludzie często, gdy usłyszą, że trąbię, to od razu kojarzą to z agresją. A ja używam „klaksonu” bardziej ostrzegawczo, bo jak ktoś nie widzi autobusu, to może chociaż usłyszy? Są pętle, gdzie ludzie co chwilę pytają mnie o to, jak dojechać, gdzie się znajduje to i to, albo gdzie jest tak jakaś ulica. Zadają także pytania nam podczas jazdy, czy dojadą w różne miejsca. Spotykam się też z miłymi komentarzami i to one poprawiają mi często humor, sprawiają, że mam dobry dzień. Fajnie usłyszeć coś pozytywnego! 

Jakie zwykle masz zmiany w pracy i jak wygląda Twój przykładowy dzień? Co lubisz robić w wolnym czasie? 

Jeżdżę na rano. Często wstaje o 2 lub 3 w nocy, szykuję się do pracy i przygotowuje także starszej córce jedzenie do szkoły. Pracę zaczynam po godzinie 5, a zmiany są różne, średnia ich długość na linii całodziennej to ok. 8-9 godzin. Bywają takie zmiany powyżej 10h. Kończę pracę ok. 14,15 godziny, jadę do domu (gdzie zostawiam rzeczy), wychodzę z psem, robię zakupy i jadę po dzieci do żłobka i szkoły.

Wracam do domu i spędzam czas ze swoimi dziewczynami. Jak widać, czasu wolnego dla siebie mam niewiele. Ok. godziny 21 dzieci idą spać, to sprzątam i delektuję się ciszą. Jak już znajdę czas na swoje pasje, to lubię uprawiać sporty, a przede wszystkim grać w tenisa, jak mogę to znajduje czas na różne wyjazdy.

Kama - dziewczyna za kółkiem autobusu

Kama – dziewczyna za kółkiem autobusu

To komu być poleciła taką pracę? Bo to raczej nie jest praca dla każdego?

Myślę, że nie jest to praca dla każdego. Trzeba się tu mierzyć z ruchem drogowym, ciasnymi skrętami, długimi godzinami pracy, niestandardowymi godzinami rozpoczęcia pracy, jak i jej zakończenia (do tego praca w święta w weekendy). Trzeba mieć tu smykałkę do jazdy, odporność na stres, cierpliwość i wytrwałość, a także trochę poświęcenia. Chociaż ja zawsze mówię, że przede wszystkim trzeba choć trochę lubić to, co się robi – bo bez tego, po kilku cięższych dniach, można się zniechęcić. 

Jeżeli chodzi o płeć, to czujesz się jakoś z tego powodu wyróżniana czy dyskryminowana w tej pracy?

Jak zaczynałam tu pracę, to byłam najmłodszą dziewczyną w całym MZA. Bardzo dobrze pamiętam swoje początki i podejście niektórych kolegów do mojej osoby. Zdarzały się docinki, ale także otrzymałam sporo pomocy. Pamiętam momenty, gdy dogoniłam brygadę i słyszałam pretensje w moim kierunku. Sporadycznie można spotkać się ze zdaniem, że dziewczyna to na pewno nie poradzi sobie w tej pracy, albo się nie zna. 

Ja wciąż wyglądam młodo (potrafią mnie poprosić o dowód w sklepie), więc zdarza się, że ktoś chce mi pokazać swoją wyższość, czy myśli, że pracuje jako kierowca od niedawna. Szybko się to kończy, gdy spojrzy na mój numer służbowy (można po nim, mniej więcej, określić staż pracy). Powiem tak – teraz mnie to nie rusza. Jestem dziewczyną i uważam, że sobie radzę, dziele wiedzą z innymi i pomagam jak mogę. Dużo osób też potwierdza, że dziewczyny jeżdżą lepiej i są milsze. Oczywiście bardzo miło słyszeć takie opinie. Ja mam jedną zasadę i się jej trzymam – płeć nie mówi o umiejętnościach. 

Kama – dziewczyna za kółkiem autobusu w social mediach

Facebook: https://www.facebook.com/people/Dziewczyna-za-kółkiem-autobusu/100063534881494/

Instagram:  https://www.instagram.com/dziewczynazakolkiemautobusu/

Source: Kama – dziewczyna za kółkiem autobusu w Warszawie

„Jeździj jak baba” – inicjatywa Kasi do otwierania głowy i serca na enduro

„Kasiek Motorynka” jest z natury wesoła, otwarta i chętna do pomocy oraz doskonale wie, jak strach potrafi zablokować postępy w jeździe enduro. Dlatego stworzyła inicjatywę „Jeździj jak baba”, aby dotrzeć do kobiet, które potrzebują pomocy takiego przewodnika, który doda odwagi, nauczy zaufania sobie i podpowie w sprawie techniki jazdy.

Więcej o inspirujących motocyklistkach przeczytasz tu.

Jeździj jak baba Kasiek motorynka

„Jeździj jak baba” – co się kryje pod Twoja nową inicjatywą? W sumie to chyba nie nową, bo lubiłaś to robić też wcześniej?

To tak naprawdę uzupełnienie malutkiej, brakującej części układanki, którą tworzy grupa kobiet, chcących poczuć przygodę z jazdy w terenie. Tylko gdzieś, coś w głowie je trzyma i nie chce puścić… mają one często wiele obaw, wiele hamulców i strachów, które po prostu nie pozwalają im czerpać do końca takiej przyjemności z jazdy poza asfaltem, jaką chciałyby mieć. Zawsze jest jakaś zbyt wielka góra, za grube drzewo do przejechania, wielkie te kamienie i ten nieszczęsny piach „wciągający”. 

A to wszystko przez nasze blokady w głowie, które zbieramy od dzieciństwa, gdy rodzice mówili: „nie biegaj, bo się przewrócisz, nie baw się nożem, bo się skaleczysz, nie skacz, bo skręcisz kostkę”. Przez mężów czy partnerów, którzy zamiast wspierać to strofują: „znowu coś rozwaliłaś, ileż można czekać na ciebie, znowu cię muszę podnosić”. Ale też i takie, które same sobie tworzymy: „jeeeej, ale stromy ten podjazd, nie wjadę, spadnę, ojeeeej, ile tu piachu, nie poradzę sobie, o nie tu są kamienie – jakie one śliskie”. Sama to wszystko przeszłam i wiem jak sobie z tym radzić.

Ja nie miałam nikogo, kto mógłby mnie wesprzeć i mi więcej wyjaśnić, dlatego sama zaczęłam podpowiadać koleżankom, gdy zauważyłam, że mają podobne problemy. 

Pojechałam kilka razy na szkolenia i podłapałam trochę techniki jazdy w terenie. Po pewnym czasie zauważyłam, że moje podpowiadanie pomaga i mam już wiedzę, którą mogę się podzielić, dlatego na naszych babskich zlotach zorganizowałam „poradynki Motorynki”. Dziewczyny się strasznie ucieszyły, ponieważ zawsze mamy kilka totalnych nowicjuszek. O dziwo na ostatnim zlocie, rano na zbiórce, chętnych było o wiele więcej niż się spodziewałam.

Dziewczyny spokojnie mnie słuchały, a ja im opowiadałam, opowiadałam… myślałam, że do znudzenia, ale na szczęście nie (śmiech). Pokazałam im kilka ćwiczeń, parę minut rozgrzewkowo pojeździły i ruszyłyśmy na sobotnią przejażdżkę. W trakcie naszej wyprawy podzieliłyśmy się na podgrupy, a wieczorem spotkałyśmy się wszystkie razem, żeby opowiadać o naszych przygodach i przeżyciach.

Jeździj jak baba Kasiek motorynka

Jeździj jak baba Kasiek motorynka

Podchodziły też do mnie dziewczyny i dziękowały, za otwarcie im głowy, za to, że wreszcie, po tylu latach jazdy, nie bały się jechać przez piach, za to, że poradziły sobie z czymś trudnym lub za to, że w ogóle spróbowały pojechać z nami w teren (na wielkim motocyklu na asfaltowych oponach).

Ale najbardziej mnie zaskoczył filmik dziewczyn na asfaltowych motocyklach, którym w pewnym momencie ten asfalt się skończył i usłyszałam: „to co zawracamy?… Nie! Jedziemy dalej”. I usłyszałam potem na wieczornym spotkaniu od jednej z nich, że jak kiedykolwiek zrobię jakieś szkolenie, to przyjedzie do mnie nawet na drugi koniec Polski – popłakałam się… W ciągu jakiejś pół godziny gadania i 10 minutach ćwiczeń – tak wiele mogłam pomóc? Było to dla mnie bardzo miłe zaskoczenie.

Te małe sukcesy nakręciły Cię na więcej?

Wtedy postanowiłam, że te moje „pogadanki” będą na zlotach, oczywiście jeśli tylko organizatorki będą chciały. Zaprosiłam potem dwie koleżanki na wioskę u moich rodziców, na taki „chill u Motorynki”, gdzie też podpowiadałam im, jak sobie poradzić na wyprawie, jak motocykl podnosić, a mój Paweł podpowiadał im, jak mechanicznie sobie poradzić i na co zwrócić uwagę.

Widząc efekty moich pogadanek i to, z jaką radością i wdzięcznością ściskały mnie potem dziewczyny – postanowiłam, że im będę tak właśnie pomagać. Tych historyjek z moim „podpowiadaniem” jest dużo więcej, bo wszystko zaczęło się już dawno temu, jeszcze gdy jeździłam na torach asfaltowych. Ja po prostu lubię dużo gadać, a przede wszystkim lubię pomagać! Jak tylko widzę, że ktoś ma z czymś problem, to idę mu z pomocą. 

Chciałabym otworzyć szkołę i być instruktorem, ale niestety na to trzeba sporo pieniędzy (na kursy, papiery, miejsce). Na razie zaoferowałam tyle, ile mogę zrobić „w zamian za to, co ktoś uważa za słuszne” – takie moje podpowiedzi enduro z otwieraniem głowy i serca. Po to, by móc jeździć i się bawić. A hasło: „Jeździj jak BABA” wymyśliła moja ukochana Marysieńka, której sprzedałam mojego KTM’a. „Jeździj jak BABA” – bo nie musisz jak facet! I tak dasz radę, po swojemu, w swoim tempie. A, że wyznaję zasadę „UBUNTU – Ja jestem, bo Ty jesteś”, to jestem, bo one są i wiem, że mnie potrzebują.

Jeździj jak baba - Kasiek motorynka

Jeździj jak baba – Kasiek motorynka

Chyba nie musiałaś się martwić o pozytywny odzew na Twój pomysł?

Niesamowicie zaskoczył mnie odzew na mojego posta w naszej grupie „Baby na motóry”. Przede wszystkim nie sama ilość postów (choć było ich naprawdę dużo), a „moc” tych wypowiedzi mnie poruszyła. Siedziałam i płakałam parę godzin, gdy czytałam te słowa wsparcia, ekscytacji, docenienia mojego dotychczasowego wkładu w szkolenia, mojego pozytywnego nastawienia i deklaracji wielu dziewczyn, do wzięcia udziału w tym projekcie. Jak ja kocham te BABY! Tyle radości, ile mi dały, to nikt nie zliczy!

Z Twojego doświadczenia wynika, że kobiety uczy się jazdy enduro inaczej niż mężczyzn?

Oj tak, zdecydowanie inaczej! Facet to od razu chciałby być jak Pol Tarres czy nasz „Taddy” i od razu jeszcze uczyć swojego instruktora, jak powinien go uczyć jeździć i w ogóle, to po co on jest na szkoleniu, jak już wszystko potrafi (śmiech). To tak parafrazując, ale serio, to panowie po prostu nie do końca słuchają, bo są pewni siebie i myślą, że już potrafią, bo ktoś im raz pokazał.

Kobiety mają więcej strachu, obaw, zwykle mniej umiejętności i pewności siebie. Potrafią słuchać grzecznie i wolniej, na spokojnie się przystosowują. Oczywiście to tak ogólnie powiedziane, bo są i odwrotne przypadki, gdy panowie naprawdę spokojnie słuchają i po prostu zrobią jak należy, a panie potrafią zaskoczyć wielką odwagą i sprawnością. Nie można więc tego oceniać jednoznacznie i całkowicie. 

Natomiast zdecydowanie inaczej się uczy panów od pań. Kobietom najpierw trzeba otworzyć głowę i serducho, aby miały tam porządek i spokój, a dopiero potem można uczyć techniki. Natomiast panowie – jak do studni wrzucisz co chcesz, to od razu masz echo (śmiech), ale na to też nie ma reguły. Tak samo jak nie ma jednej, jedynej, najprawdziwszej i najwłaściwszej pozycji w enduro, którą tylko jedna szkoła potrafi nauczyć. Wszystkiego trzeba próbować na różne sposoby, z ewentualną dozą pewnych zachowań w odpowiednim terenie, czyli inaczej na piachu, inaczej na szutrze, a jeszcze inaczej podjazdy i zjazdy.

Jak szkolisz Ty? Grupowo czy indywidualnie? Robisz wcześniej jakiś wywiad, masz indywidualne podejście?

Moje pogadanki są i grupowe, i indywidualne. W zależności od sytuacji i od potrzeby. Wiadomo, że im więcej uczestniczek, tym trudniej skupić się na każdej osobie jednakowo. Trudno też dobrać poziom ćwiczeń do różnorodnego poziomu zaawansowania jazdy zainteresowanych. Oczywiście dobrze jest poznać uczestniczkę, aby wiedzieć „co jej dolega” (śmiech), żeby wiedzieć, jak mogę pomóc. Ja nie robię tego „na siłę”, bo mam taki, a nie inny plan szkolenia, tylko jestem po to, by pomóc rozwiązać czyjś problem, więc muszę go najpierw zidentyfikować.

Czym dla Ciebie osobiście jest enduro? Od początku wiedziałaś, że to coś dla Ciebie?

Dla mnie enduro to taki cudowny worek niespodzianek. To wspaniałe tereny, cudowni ludzie, miliony przygód, totalne zmęczenie, możliwość spełnienia, a przede wszystkim „inny świat” – niby adrenalina i szaleństwo, a z drugiej strony spokój, który pomaga przetrwać trudne chwile. To pokonywanie własnych słabości, oderwanie od rzeczywistości, dla mnie – to po prostu moje życie!

Kiedyś jeździłam konno, a teraz jeżdżę w zasadzie również konno, ale „mechanicznie” (śmiech). To była moja miłość i miałam marzenie, żeby mieć konia, a z braku możliwości pocieszyłam się końmi mechanicznymi. 

Zaczynałam od jazdy asfaltowej, a nawet ścigałam się na torach kilka razy i trenowałam, bo kocham adrenalinę, i taką zabawę motocyklem. Nie było mnie stać na dwa motocykle, więc najpierw zdecydowałam, że poszaleję na torze asfaltowym, a potem zmienię motocykl i zjadę w teren, bo wiedziałam, że z niego już nie wrócę – błoto wciąga! (śmiech)

W jeździe enduro ważna jest też kondycja fizyczna – jak Ty o nią dbasz? Jakie aktywności sportowe lubisz najbardziej?

Oj, taaaak! Kondycja to podstawa, ale nie tylko ona, potrzebny jest też: balans, równowaga, a także siła i rozciągnięcie. Oczywiście bez tego też można jeździć, tylko polecam ostrożniej, bo łatwiej sobie zrobić krzywdę. Ja ze sportem ciągle mam do czynienia, praktycznie od dziecka: rower, rolki, łyżwy, siatkówka, wspinaczka, siłownia, ping pong, pływanie, a do tego wszystkiego rozciąganie – co jest mega ważne. Przez parę lat ćwiczyłam nawet poledance.

Staram się ćwiczyć tak, by zawsze czuć, że się nie obijałam i mieć zakwasy – jak ich nie mam, to jakby trening był za słaby (śmiech). Trzeba też pamiętać, żeby zawsze rozgrzać się przed jazdą. Dlaczego jest to ważne? Bo jeśli się nie rozgrzejemy, a nagle wysilimy mięśnie czy stawy, to niestety nie wytrzymają tego i strzelą jak zimny twardy długopis. A wystarczy go rozgrzać, rozciągnąć i wygnie się jak gumka od majtek (śmiech).

Jeździj jak baba w Gruzji

Jeździj jak baba w Gruzji

Wyskakujesz czasami na jakieś dłuższe wyprawy, rajdy terenowe?

Zaliczyłam na razie tylko kilka dalekich wypraw, bo to droga inwestycja. Najwspanialszą była wyprawa do Gruzji z „Kowalami” (podróżemotocyklowe.pl). Oj tam poczułam, co to podróżowanie i radzenie sobie w ciężkich sytuacjach oraz nauczyłam się, jak zmienić sobie dętkę, gdy się kapcia złapie (śmiech). Cudownie mi się podróżowało wraz z Alicją, którą wtedy poznałam. Odkryłam też siebie i postanowiłam wtedy zmienić swoje życie.

A jak chciałabyś je kontynuować te zmiany? Co tam masz na liście marzeń?

Oj, zdecydowanie na liście moich marzeń jest zwiedzanie świata z siodła, terenem. Poznawanie cudownych miejsc, wspaniałych ludzi, jak i przeżywanie cudownych przygód. Chciałabym też podnosić swoje umiejętności, by móc bawić się swoim motocyklem bez najmniejszych lęków, zastanowień czy wątpliwości, a nawet móc startować w zawodach i wygrywać. Ale najbardziej, chciałabym być najlepszym instruktorem, albo raczej „otwieraczem głów i serc enduro”.

Jeździj jak baba Kasiek motorynka – na social media

Facebook: https://www.facebook.com/jezdzijjakbaba 

https://www.facebook.com/Kasiek.Motorynka

Youtube: https://www.youtube.com/@jezdzijjakbaba 

Instagram: https://www.instagram.com/jezdzijjakbaba/

https://www.instagram.com/kasiekmotorynka/

Source: „Jeździj jak baba” – inicjatywa Kasi do otwierania głowy i serca na enduro

Anna Jabłońska z tytułem wicemistrzowskim Pucharu Polski Enduro w Klasie Kobiet

Anna Jabłońska ponad 7 miesięcy walczyła, żeby wrócić do startów po kontuzji, której uległa w marcu 2021 roku. Na szczęście może liczyć na swój team oraz własną determinację w dążeniu do celu. W sezonie 2022 przejechała cały cykl zawodów enduro i zdobyła wicemistrzostwo Pucharu Polski w Klasie Kobiet oraz II wicemistrzostwo w okręgowym MX Kobiet.

Anna Jabłońska Wicemistrzyni enduro

Jaki był dla Ciebie sezon 2022 – jesteś z niego zadowolona? 

Sezon 2022 był jednym z najlepszych, ponieważ udało mi się pojechać cały cykl zawodów enduro i zdobyć wicemistrzostwo Pucharu Polski w Klasie Kobiet oraz II wicemistrzostwo w okręgowym MX Kobiet. Było to dla mnie ogromne wyzwanie i sprawdzenie swoich umiejętności, po sporej przerwie. Tym bardziej się cieszę, że ukończyłam sezon bez żadnych kontuzji.

Anna Jabłońska

Anna Jabłońska fot. Daniel Ostrowski

Twój wynik to pewnie efekt zgrania różnych czynników? Co miało na niego wpływ?

Duży wkład w ten wynik ma pomoc Adventure Team’u, gdzie pracuję oraz mam możliwość trenowania i startowania na nowym motocyklu  Beta XTrainer 250 2T (na przyszły sezon szykuje się zmiana pojemności). Zawsze mogłam liczyć na to, że motocykl będzie przygotowany do startów, przez naszego mechanika i nie będę musiała się o nic martwić. Nawet gdy były to wyprawy na zawody w rożnych częściach Polski – to była super organizacja! Inne czynniki to z pewnością własna determinacja, liczne treningi i organizacja czasu na wszystko. Jeżdżę w Klubie AMK Drwęca Ostróda, na który również mogłam liczyć. Dziękuję wszystkim i rodzicom którzy mnie wspierają w tym wszystkim!

Od czego to wszystko się zaczęło?

Motocykle zawsze były częścią mnie, ale dopiero 5 lat temu odważyłam się spróbować, gdy kolega namówił mnie, żebym się przejechała. Na początku był strach, bo Yamaha YZF450 to duży motocykl, ale gdy wsiadłam i ruszyłam, to już wiedziałam! To jak miłość od pierwszego wejrzenia – przejechałam się, poczułam te emocje, adrenalinę i chęć przeżywania nowych przygód. To było nieoczekiwane i spontaniczne, uczucia nie do opisania…

Na jakim etapie i dlaczego musiałaś zrobić przerwę?

Podczas wiosennego treningu  w marcu 2021, na torze motocrossowym w Ornecie, nabawiłam się kontuzji. Przeleciałam zbyt daleko skok i lądowanie było na płaskim w piasku, co poskutkowało mocnymi turbulencjami, ponieważ nie udało mi się utrzymać motocykla. Poleciał fikołkami w jedną stronę i zatrzymał się kołami u góry, a ja w drugą, uderzając mocno barkiem w ziemię. Już wtedy usłyszałam dziwne cykniecie, a jak wstałam, to ręka nie chciała współpracować. Po długiej wizycie w szpitalu okazało się, że mam złamany obojczyk w dwóch miejscach i potrzebny będzie gips, a to był początek sezonu… Ponad 7 miesięcy walczyłam, żeby wrócić do startów, ponieważ kości nie zrastały się tak jak trzeba i nie mogłam jeździć. Dopiero pod koniec roku pojechałam kilka rund, ale ręka była tak słaba, że nie mogłam się ścigać tak, jak bym chciała. Ale się nie poddałam i postanowiłam sezon 2022 pojechać najlepiej jak się da!

W tym sporcie zdecydowanie trzeba trzymać formę – udaje Ci się to też przez zimę?

Tak, to sport, w którym przygotowanie jest bardzo ważne, więc trzeba dbać o siebie i szlifować kondycję. Siłownia, basen, treningi personalne i odżywianie, choć nie zawsze wszystko mi się udaje, tak jak bym chciała. Staram się jak najlepiej przygotować na kolejny sezon, jeżeli uda mi się w nim wystartować.

Dlaczego to nie jest jeszcze pewne?

Ponieważ  koszty zawodów już w tym roku mocno wzrosły, a niestety wszystko finansowałam z własnych oszczędności, co naprawdę mocno nadwyrężyło budżet. Wydatki związane z zawodami to: jazda ponad 500 km na 2 dni zawodów, koszty noclegów, jedzenia, paliwa i opłaty za zawody, które mocno poszły do góry. Bez sponsorów lub klubu, który zwraca za wyjazdy na zawody, to na dłuższą metę się po prostu nie da…

Ostatnio złapałaś tez nieco frajdy z jazdy asfaltowej? Masz możliwość przetestowania różnych motocykli?

Tak, pracując w Adventure Team mam możliwość jazdy motocyklami szosowymi demo Husqvarna, które mają różne pojemności. A w tym roku przełamałam się i usiadłam na Husqvarnie Svarpilen 125. Może to nie jest jakaś duża pojemność, ale dla osoby początkującej, która chce się zapoznać ze światem szosy – to naprawdę idealne rozwiązanie (wcześniej jeździłam tylko jako „plecak”). Powiem szczerze, że na początku było dziwnie, bo przyzwyczajenia z jazdy enduro co chwilę miałam w głowie. Jednak po kolejnych kilometrach było już tylko lepiej – to inna perspektywa, możliwości i… ten wiatr we włosach, coś pięknego! Już nie mogę się doczekać kolejnego sezonu!

Jeździsz motocyklem i… śpiewasz? Jakie jeszcze talenty i pasje lubisz rozwijać w wolnym czasie?

Jazda motocyklem to nie wszystko, co kocham i lubię. W wolnym czasie śpiewam – to taka odskocznia i rozładowanie emocji, co bardzo pomaga. Dodatkowo gram na gitarze, tańczyć też uwielbiam, a z aktywności to jeszcze lubię grać w siatkówkę. W sumie to zawsze staram się bardzo aktywnie spędzać czas, zaczęłam nawet morsować i przyznaję, że to mega adrenalina i emocje. A ja lubię jak coś się dzieje, wtedy  jest więcej pozytywnej energii!

Anna Jabłońska na social media

https://www.tiktok.com/@motowoman696

https://www.facebook.com/ainkas

https://www.instagram.com/jablonska_696

Source: Anna Jabłońska z tytułem wicemistrzowskim Pucharu Polski Enduro w Klasie Kobiet

Dominika z @in_my_moto_world: spełniłam swoje największe motoryzacyjne marzenie

Brak czasu na własne pasje bywa wielką przeszkodą w realizacji marzeń. Czasami potrzeba wiele lat, żeby odkryć to, co było brakującym elementem życiowej układanki. Dominika z @in_my_moto_world odkryła się na nowo w motocyklowym wydaniu.

Więcej rozmów z inspirującymi motocyklistkami przeczytasz tu.

Dominika z @in_my_moto_world

Kiedy motocykle pojawiły się w Twoim życiu? Od zawsze Cię do nich ciągnęło?

Gdy ktoś mnie pyta, kiedy zaczęła się moja przygoda z motocyklami – śmiało odpowiadam, że „odkąd pamiętam”. Najbardziej zapadły mi w pamięć wycinane obrazki z gazet motocyklowych, które kupowałam w wieku 14 lat. Przyklejałam je wtedy do półki, którą miałam nad głową, więc widok motocykli towarzyszył mi każdego ranka, gdy się budziłam i każdego wieczora, gdy kładłam się spać. Wtedy wiedziałam, że prędzej czy później, będę jeździć, nie wiedziałam tylko, że realizacja marzeń zajmie mi blisko 20 kolejnych lat.

Co stało na przeszkodzie i jak to się stało, że się w końcu udało?

Początkową przeszkodą był czas. Profil mojej średniej szkoły nie pozwalał mi na jakiekolwiek inne aktywności, ponieważ spędzałam w niej całe dnie. Chodziłam wtedy do szkoły muzycznej i gra na instrumentach, wraz z nauką, pochłaniały mnie w całości.

Zaraz po szkole średniej rozpoczęłam studia aktorskie, które spowodowały, że czas jeszcze bardziej się skurczył. W międzyczasie urodziłam moją pierwszą córkę, zaczęłam pracę w teatrze, a także rozpoczęłam kolejne studia. Brakowało mi czasu na codzienne obowiązki, więc o realizacji moich wieloletnich marzeń nawet nie myślałam. Poświęcałam się bardziej osobom trzecim, nie zważając na własne potrzeby. Po narodzinach drugiej córki, osiągnęłam w pewnym sensie spokój. Zaczęłam myśleć o sobie i znalazłam czas, którego wcześniej tak bardzo mi brakowało…

Co się zmieniło, gdy zostałaś motocyklistką? Jest tak, jak sobie wyobrażałaś?

Śmieje się, że odkąd zostałam motocyklistką, to mam mniej czasu i pieniędzy. Trochę prawdy w tym jest, ale najważniejsze, że spełniam się, poświęcając się temu, co kocham. Każdą wolną chwilę wykorzystuję na jazdę. Wcześniej, mniej produktywnie zarządzałam swoim wolnym czasem, teraz nie wyobrażam sobie już, żeby spędzać go inaczej. Motocykle wprost zawładnęły moimi ostatnimi miesiącami, angażując w to prawie całą rodzinę. Mój mąż, jeszcze na początku roku wybierając ze mną „wyprawkę”, wspierał moją pasję, równocześnie podchodząc do niej z minimalnym dystansem. W ciągu kolejnych tygodni, sam zapisał się na kurs jazdy, stając się z czasem moim motoryzacyjnym kompanem.

Jeszcze rok temu nie wyobrażałam sobie, że moje odwieczne marzenie zostanie kiedyś zrealizowane. Teraz, dzielę swoją pasję z osobą, którą kocham, a nasza młodsza córka, już w wieku czterech lat, wykazuje niesamowite zainteresowanie światem motocykli.

Jakimi motocyklami do tej pory jeździłaś i jakie masz wrażenia z ich użytkowania? Wszystkie miały imiona?

Pierwszym i jak jeszcze wtedy myślałam, docelowym motocyklem, była Honda CB125F. Pierwszy model, który wpadł mi w oko i do teraz jedyny w swoim rodzaju. Kupiony z początkiem roku w zimie i mający przywilej garażowania w domu, w centralnym punkcie salonu. Mam niesamowity sentyment do tego motocykla, bo to on stawiał ze mną „pierwsze kroki”. Zanim zaczęłam nim jeździć, zapisałam się na 10-godzinny kurs podstaw jazdy. To tam jeździłam na 125-kach, totalnie ogołoconych ze wszystkim lamp, kierunkowskazów, zegarów, itp. – nazywanych prześmiewczo „Pleśniakami”. Tak spodobała mi się ta nazwa, że moja Honda zyskała takie imię.

Tak więc z „Pleśniakiem” spędziliśmy razem upalne dni lata, podróżując i zwiedzając wyjątkowe miejsca. Nie były to dalekie podróże, ale pierwsze nasze wspólne. To wtedy wpadła mi do głowy myśl, żeby zrobić prawo jazdy i zabierać „Pleśniaka” gdzieś dalej. Myśl ta, szybko przerodziła się w czyny i miesiąc później byłam szczęśliwą posiadaczką prawo jazdy kategorii A i … nowego motocykla.

Dominika z @in_my_moto_world

Dominika z @in_my_moto_world

„Bambi”, bo tak nazwałam swoją Aprilię, pojawiła się w moim życiu nagle i tak jak szybko to zrobiła, tak szybko rozkochała mnie w sobie do szaleństwa. Tak jak pierwszy motocykl ma wyjątkowe miejsce w moim sercu, tak drugi powoduje, że szybciej ono bije. Jest to idealny motocykl, zarówno na dalsze jak i krótsze podróże, na tor i do miasta. Jest wygodny, niesamowicie zwinny i lekki w jeździe. Mam nadzieję, że przed nami jeszcze wiele pozytywnych wrażeń, bo wspomnienia już powoli zapisują się, jako te wyjątkowe.

Ale jak nagle? Ten fantastyczny kolor to przypadek, czy Twój wybór?

Początkowo żaden motocykl, do końca, mi się nie podobał. Miałam dwa wstępnie wybrane modele, ale to też nie były te w 100% pożądane. Tak naprawdę, to nie planowałam nic nowego – ten sezon miałam dokończyć na „Pleśniaku”, więc poszukiwania były dość mocno orientacyjne. Nagle trafiam na Aprilię i zakochałam się od pierwszego wejrzenia! Następnego dnia zobaczyłam ją na żywo. Miał to być tylko wypad do salonu w celu pooglądania i zapoznania się z motocyklami, a skończyło się na zamówieniu jeszcze tego samego dnia. Kolor jej jest przepiękny i wyrazisty, właśnie on na początku przykuł moją uwagę, ale też sam motocykl jest niesamowity. Wygoda i lekkość podczas jazdy, to jedne z wielu atutów, które posiada. 

Dominika z @in_my_moto_world

Dominika z @in_my_moto_world

Jak motocykle lubisz użytkować? Lubisz jazdę dynamiczną, czy spokojna turystyczną? Do celu czy bez celu?

Początkowo jeździłam bez celu, bo sama jazda w sobie sprawiała mi niesamowitą frajdę. Jak już poczułam się pewniej, to zaczęłam planować trasy. Nie zawsze mam na tyle czasu, żeby zagospodarować sobie cały dzień, ale kilka godzin zazwyczaj wystarczało, żeby odkryć naprawdę ciekawe miejsca. Odkąd jeżdżę na „Bambi”, polubiłam też dynamiczny rodzaj jazdy. Nie odkryłam jeszcze w pełni jej możliwości, ale nowy sezon stoi otworem, by to zrobić. Wtedy też, chce spróbować swoich sił na torze. Mój motocykl jest do tego stworzony, więc myślę, że obydwoje poczujemy satysfakcję i będziemy się dobrze bawić, ucząc się siebie nawzajem.

Jakie motoryzacyjne marzenia masz jeszcze do spełnienia?

Spełniłam swoje największe motoryzacyjne marzenie –  mam wymarzony motocykl i możliwość jazdy na nim. Najbliższy sezon chcemy, wspólnie z mężem, poświęcić podróżom. Mamy w planach zakup przyczepki, która umożliwi nam odkrywanie na motocyklach rożnych zakątków świata. To jest najbliższy cel i kolejne marzenie, które dopełni szczęście związane z całą tą piękną, motoryzacyjną przygodą.

Dominika na Instagramie @in_my_moto_world

Source: Dominika z @in_my_moto_world: spełniłam swoje największe motoryzacyjne marzenie

Magda Rozmiarek przeszła „z motocyklem na Ty” po 40-stce. Honda Africa Twin CRF1100L to jej druga miłość

Magda Rozmiarek śmieje się, że motocykl stał się dla niej lekarstwem na „kryzys wieku średniego”. Spróbowała i się okazało, że nauka jazdy jednośladem przyszła jej z wielką łatwością. Teraz jest wierną fanką Hondy i swoją Africą Twin CRF1100L wyrusza w coraz dłuższe trasy.

Więcej inspirujących historii motocyklistek przeczytasz tu.

Magda Rozmiarek

Od kiedy z motocyklem przeszłaś „na Ty” i jak te swoje początki wspominasz? 

Na początku 2018 roku mój mąż zaproponował, że będziemy jeździć na motocyklach. Zachęcili go jego klienci Kasia i Krzysztof, z którymi zresztą później sporo jeździliśmy (pozdrawiamy przy okazji). Szybko podłapałam temat, szczególnie ze względu na to, że mogłam zacząć od motocykla 125 pojemności, mając prawo jazdy kat B. Zaczęliśmy szukać motocykli, Krzysztof (mój mąż) mógł sobie pozwolić na większą Hondę NC750X, bo miał kat. A, a u mnie wybór padł na Hondę CB125F.  

Myślę, że ta pierwsza przejażdżka to był ten moment, kiedy poczułam, że chcę i będę jeździć, wtedy przeszłam z motocyklem „na TY” i z każdym kolejnym zaprzyjaźniałam się równie szybko. Bardzo szybko też stwierdziłam, że chcę zrobić prawo jazdy kat A, więc zapisałam się już w maju. 

Magda Rozmiarek

Magda Rozmiarek

To była samodzielna nauka jazdy od podstaw?

Tak, samodzielna nauka zupełnie od podstaw. Pierwsza jazda odbyła się w marcu, było chłodno, ale bardzo chciałam zacząć jak najszybciej. Nigdy wcześniej nie jeździłam na motocyklu, więc za pierwszym razem pojechaliśmy do lasu, obok którego mieszkamy (nie tak od razu na publiczną drogę) i Krzysiu pokazał mi co i jak. Wsiadłam, ruszyłam, przejechałam się kawałek i powiedziałam: „idź po swój motocykl i jedziemy…” – okazało się, że nie stanowiło to dla mnie żadnego problemu. Mój mąż do dzisiaj się śmieje, że po prostu „wsiadła i pojechała”!  

Zacytuję siebie z pierwszych wpisów na bloga: „Sama jazda motocyklem… strasznie mi się podoba, a jak w końcu dojdę do wprawy i nie będę cały czas kontrolować sprzęgła, zmiany biegów, i tej całej reszty – to pewnie będzie jeszcze lepiej. To zupełnie inna bajka niż jazda samochodem… czuje się ten powiew, taką jedność z tym co nas otacza (bez metalowej puszki), ale to trzeba poczuć… Ktoś, kto nigdy nie jechał motocyklem, nie jest w stanie tego zrozumieć, bo ja też nie rozumiałam”. Potem jeszcze często w swoich wpisach rozwodziłam się nad zapachami i poczuciem wolności w czasie jazdy. Jara mnie to do dzisiaj. 

Dobra decyzja to była? Jaki to miało wpływ na Twoje życie? 

Uważam, że to jedna z najlepszych decyzji w moim życiu! Do dzisiaj się śmieję, że dla mnie to było (i jest nadal) lekarstwo na „kryzys wieku średniego”, które dało mi niezwykłego „kopa do życia”. Zaczynając, byłam po 40-tce i nie do końca dobrze się z tym czułam, wydawało mi się, że najlepszy czas już za mną, że co ja jeszcze mogę i takie tam… A okazało się, że jeszcze mogę, a teraz, po upływie kolejnych 5 lat, chce mi się jeszcze więcej, co rusz uczę się nowych rzeczy i podejmuję nowe wyzwania (niekoniecznie związane z motocyklem). 

Przy okazji zaczęłam pisać bloga (o pisaniu myślałam wcześniej, ale nie miałam tematu, a tutaj… proszę, podany jak na tacy) no i założyłam sobie konta na FB i na Instagramie. Poza tym, bardzo często łapię się na tym, że jak jesteśmy na jakichkolwiek wyjazdach, to na widok fajnej, krętej drogi, zaraz przychodzi mi myśl, że super by się tutaj jeździło na motocyklu. Jestem żywym dowodem na to, że trzeba próbować  nowych rzeczy, bo nigdy nie wiadomo, co może nas „wciągnąć” i pozytywnie wpłynąć na resztę życia… tylko trzeba dać sobie szansę.

Zostałaś wierna Hondzie? Od małej do dużej? 

Z Hondą sprawa miała się tak, że salon Honda Karlik w Poznaniu mamy niemalże pod nosem, dlatego w pierwszej kolejności skierowaliśmy swoje kroki w poszukiwaniu naszych dwukołowców właśnie tam i „przechwycił” nas sprzedawca Tomek. Szczerze mówiąc, tak nas przekonał do marki i do siebie, że nie chciało nam się nawet szukać dalej (śmiech). Kupiliśmy dwa motocykle i zaczęliśmy swoją przygodę. 

W trakcie pierwszego sezonu zdecydowaliśmy, że jak zrobię prawko na kat. A, to przesiądę się na NC750X mojego męża, a on kupi sobie coś większego – w głowie miał Africę Twin Adventure Sports CRF1000L. Pojeździliśmy wtedy trochę po salonach innych marek, ale jednak jego wybór się nie zmienił. Ja drugi sezon przejeździłam więc na NC750X. Już na kursie prawa jazdy stwierdziłam (z nieskrywanym zdziwieniem), że większym motocyklem jeździ się zdecydowanie lepiej. Jest stabilniejszy, szybszy, pewniej i lepiej się go prowadzi, lepiej wchodzi w zakręty. 

Magda Rozmiarek – zobacz zdjęcia z jej archiwum prywatnego.

Na jeden z weekendów Honda dała mi Africę do przetestowania – trochę się jej bałam, bo wysoka, bo ciężka, ale… zakochałam się w jeździe tym motocyklem! Co prawda środek ciężkości ma wyżej, przez co muszę bardziej uważać przy wolnych manewrach i parkowaniu (generalnie, jak już się bujnie to raczej jej nie utrzymam), ale jazda jest bez porównania bardziej komfortowa. Ten motocykl po prostu płynie… Honda w tamtym czasie właśnie wypuściła nowy model CRF1100L, więc stałam się szczęśliwą jej posiadaczką, a NC został sprzedany. Teraz już w ogóle nie myślę o zmianie motocykla.

Przypomniała mi się zabawna historia, która miała miejsce na jednej z grup motocyklowych, do których oczywiście się ochoczo zapisywałam. Po tym jak zakupiliśmy kolejną Hondę, to oczywiście zawsze zachwalałam i opisywałam, jakie to świetne motocykle (bo przecież nigdy nie mieliśmy z nimi żadnych problemów), więc zostałam „posądzona” o to, że  jestem pracownikiem Hondy… (śmiech)

Zjeżdżasz czasem poza asfalt? Kręci Cię to? 

Poza asfalt zjeżdżam, jeśli tak prowadzi droga do celu, ale nie lubię offroadu i nie szukam tego typu przygód.

Jak lubicie podróżować? Zwykle to weekendowe wyskoki? 

Niestety tak, głównie są to weekendowe wypady, w miarę możliwości przedłużamy weekend o dzień czy dwa. Bardzo lubimy jeździć w tzw. „czeskie górki” i często kierujemy się w tamte strony, ale czasami musi wystarczyć jeden dzień i wtedy jest to jazda „wkoło komina”. Zawsze planuję jakiś cel, nawet jeżeli jest to wypad jednodniowy, potem opisuję to na blogu i jak się okazało, nieraz miejsca te są inspiracją dla innych motocyklistów i nie tylko. 

W 2019 udało nam się zrealizować wyjazd 10-dniowy do Włoch nad Gardę (jechałam wtedy NC-kiem) i wiem, że na pewno jeszcze takie dłuższe trasy są przed nami…  W naszym życiu zachodzą zmiany – nie musimy już tak dużo pracować, dzieci dorosły i mam nadzieję, że już niedługo będziemy mogli sobie pozwolić na planowanie dłuższych i dalszych wyjazdów.  

Magda Rozmiarek

Magda Rozmiarek

Skąd czerpiesz inspiracje?

W zależności od tego, ile mamy dni do dyspozycji, określamy sobie mniej więcej odległość, jaką możemy przejechać i szukam inspiracji. Bardzo często korzystam ze strony miejsca.moto-opinie.info, czytam blogi i wpisy na grupach motocyklowych, i stąd pojawiają się pomysły na cele podróży.

Wasze dzieci nie wciągnęły się w motocyklową pasję?

Na razie moich synów bardziej kręcą 4 kółka, a ja szczerze mówiąc nie przekonuję i nie nalegam. Uważam, że do jazdy motocyklem potrzeba naprawdę dużo rozwagi, rozsądku i obycia w ruchu drogowym, które lepiej nabyć jeżdżąc autem.

Jakie kierunki podróży Was teraz pociągają? 

Generalnie lubimy ciepło i pociągają nas południowe kierunki, dlatego w planach mamy na pewno Czarnogórę i Macedonię, a moim dużym marzeniem, a właściwie celem do zrealizowania jest objechanie Półwyspu Iberyjskiego z moją ukochaną Hiszpanią. I na pewno to zrobimy!

Magda Rozmiarek na social mediach:

blog:  https://zmotocyklemnaty.pl/

FB:  https://www.facebook.com/zmotocyklemnaty

Instagram: https://www.instagram.com/zmotocyklemnaty/

Source: Magda Rozmiarek przeszła „z motocyklem na Ty” po 40-stce. Honda Africa Twin CRF1100L to jej druga miłość

Two Wheels Each, czyli Weronika i Dawid, razem w życiu i pasji

Weronika była zafascynowana motocyklami od dziecka i konsekwentnie dążyła do spełnienia marzenia o własnym motocyklu. Kiedy już je zrealizowała, poczuła potrzebę jazdy w towarzystwie i wtedy pojawił się Dawid. Tak powstał pomysł na Two Wheels Each.

Więcej inspiracji znajdziesz w naszym dziele wywiadów z motocyklistkami.

Two Wheels Each

Co było pierwsze – miłość do motocykli czy Dawida? Co cię skłoniło do tego, żeby zostać motocyklistką?

Pierwsza była miłość do motocykli. Nie do końca jestem w stanie odnaleźć w pamięci moment, kiedy się ona narodziła. Pamiętam, że gdy byłam dzieckiem, to zawsze uwielbiałam te maszyny (motocykle) na pieniążek, najpierw „bujaki”, a potem takie, które pozwalały mi wcielić się na chwilę w zawodowego motocyklistę i powalczyć o miejsce na podium w wyścigu, wyświetlanym na ekranie. Ba! Nadal nie jestem w stanie przejść obok nich obojętnie (śmiech).

Wpływ na to pewnie miał mój tata, który czasami zabierał mnie na przejażdżki motocyklowe, co tylko rozbudzało we mnie jeszcze większe zamiłowanie do tych maszyn. Potem rozmarzonym wzrokiem śledziłam każdy przejeżdżający ulicą motocykl, aż do osiemnastych urodzin – wtedy mogłam wziąć sprawy w swoje ręce. Wszelkie zgromadzone pieniądze wydałam na przygotowanie się do egzaminu na motocykl (bez względu na niechęć ze strony mamy do tego pomysłu). Potem tylko kolejne kilka lat marzeń oraz walki i finalnie… zostałam dumną posiadaczką własnego motocykla. 

To może motocykl miał jakiś znaczący wątek w historii poznania Dawida i powstania Two Wheels Each?

Zgadłaś! Poznałam Dawida w momencie, w którym zaczynało mnie nudzić bycie samotnym jeźdźcem i doszłam do wniosku, że dobrze by było znaleźć motocyklowego kompana. Nasze pierwsze spotkanie to była oczywiście wspólna przejażdżka motocyklowa, przeplatana długimi rozmowami. Od razu złapaliśmy dobry kontakt, a wspólna pasja tylko pogłębiła i umocniła naszą relację. 

Two Wheels Each

Two Wheels Each

To dla ciebie bardzo ważny filar związku?

Uważam, że wspólna pasja to bardzo ważny filar w związku. Gdy przychodzi weekend, czy inne wolne dni, to od razu oboje wiemy, co będziemy robić. Nie musimy stawać przed wyborami ani nie musimy spędzać czasu osobno. Nikt nie robi nikomu żadnych wyrzutów, bo mamy wspólną pasję, więc łatwiej jest nam siebie zrozumieć i dzielić ze sobą te najlepsze chwile. Podczas jazdy motocyklem oboje jesteśmy w stanie niesamowitej euforii i wspaniałe jest to, że możemy doświadczać tego razem. Wspólnie uczymy się, poznajemy świat i doświadczamy. 

Jakim motocyklem obecnie jeździsz? Spełnia twoje oczekiwania czy planujesz zmiany?

Obecnie jeżdżę na Yamahą MT03, nazwaną przez nas „czarną pumą”. Jest to lekki i zwinny motocykl, z którego jestem bardzo zadowolona. W tym roku pojechaliśmy razem do Chorwacji – wiele osób dziwiło się, że właśnie takim motocyklem jadę za granicę, ale dla mnie nie stanowiło to żadnego problemu. Byłam pochłonięta ogromną radością przed pierwszą dłuższą podróżą na dwóch kółkach.

Gdzieś w myślach pojawiają się czasem myśli o zakupie motocykla bardziej turystycznego, ale nie potrafię sobie wyobrazić rozstania z „pumą” – w końcu to mój pierwszy motocykl, do którego ogromny sentyment pozostanie na zawsze w serduszku. Są też inne myśli, związane bardziej z zakupem motocykla crossowego, gdyż chłopak zachęca mnie do tego licznymi opowieściami, a ja z przyjemnością lubię próbować nowych rzeczy. Mam nadzieję, że i te marzenie się niedługo urzeczywistni. 

Jak najchętniej spędzacie czas na motocyklach? Gdzie i kiedy wyskakujecie?

Najczęściej jeździmy w weekendy, ponieważ wtedy jest najwięcej czasu wolnego. Kierunki są różne, często uzależnione od pogody. Zakres wycieczek to mamy, praktycznie od luźnej przejażdżki bez celu, przez wypad nad jezioro, po wizyty w przeróżnych parkach czy zabytkowych budowlach. Uwielbiamy wszystkie te formy, ponieważ jazda motocyklem sama w sobie daje nam poczucie wolności oraz życia chwilą, pozostawiając wszelkie problemy, czy obowiązki, z boku. Z każdym wyjazdem z garażu nie możemy się nasycić pięknem polskich krajobrazów, dostrzegamy to, czego prawdopodobnie z siedzenia samochodu byśmy nie zobaczyli. 

Macie swoje wymarzone kierunki podróży w ramach Two Wheels Each?

Niedawno wróciliśmy z naszej pierwszej, dłuższej podróży zagranicznej. Podczas tegorocznych wakacji spełniło się nasze marzenie i pozwiedzaliśmy trochę Chorwację motocyklami. Nadal jeszcze żyjemy tymi emocjami i wspomnieniami, związanymi z podróżą, ale jednego jesteśmy pewni – chcemy zobaczyć jak najwięcej świata z pomocą naszych jednośladów. Ta podróż stała się dla nas iskierką ku kolejnym przygodom. Na razie konkretnych, wymarzonych kierunków nie mamy, bo świat jest zbyt piękny i wszystkie jego zakamarki chcielibyśmy z chęcią odwiedzić. Pewnie niedługo, podczas zimowych wieczorów, zaczniemy planowanie wyprawy na kolejny sezon. Może będzie to Szwecja, może Francja, a może Szwajcaria – na pewno jest w czym wybierać. 

Two Wheels Each na Instagramie

www.instagram.com/twowheelseach

Source: Two Wheels Each, czyli Weronika i Dawid, razem w życiu i pasji

Czy warto zamienić choppera na turystyka? Alexandra Zdrojewska Höller opowiada swoją historię

Alexandra Zdrojewska Höller najpierw spełniła swoje marzenie o motocyklu z rockowym pazurem. Z czasem zasmakowała w coraz dalszych podróżach ze swoim przyjacielem i zrozumiała, jak bardzo się w nich męczy się na swoim motocyklu. Przyszedł czas trudnego wyboru…

Więcej inspirujących historii motocyklistek przeczytasz tu.

Alexandra Zdrojewska Höller

Jak i kiedy motocykle znalazły miejsce w twoim życiu?

Od kiedy pamiętam, kręciły mnie motocykle. Najpierw jeździłam z rodzicami jako trzecia osoba, między ojcem a mamą, bez kasku, jako mały „wypierdek”. Dzisiaj, jak o tym pomyślę, to trochę mnie dreszcz przerażenia przechodzi… Potem jako podlotek miałam wielu kumpli, którzy jeździli Uralami i Junakami. W sumie więcej przy nich grzebali niż jeździli, ale parę razy udało mi się z nimi zrobić rundę po pobliskich wioskach. Gdy nadszedł wiek i czas, aby podjąć się zdobywania prawa jazdy, to poprosiłam rodziców o zgodę – niestety, byli przeciwni, więc musiałam skapitulować.

W 1989 roku, mając 20 lat, przeprowadziłam się do Hamburga, gdzie po raz pierwszy w życiu zobaczyłam taką ilość turkoczących i błyszczących chopperów. Ponieważ rock zawsze grał i nadal gra w mojej duszy, to te motocykle najbardziej wpadały mi w oko i ucho. No cóż… życie pisze jednak swoje scenariusze i w moim najpierw musiałam nauczyć się języka, wyuczyć się zawodu, znaleźć pracę, wyjść za mąż, urodzić i wychować dwójkę dzieci. Jak już wybiły mi 40-te urodziny, to powiedziałam sobie: kiedy, jeśli nie teraz? I wreszcie zrobiłam moje upragnione prawo jazdy na dwa kółka. A ze względu na mój wiek i czas posiadania prawka na auto – wolno mi było od razu wsiąść na dowolną pojemność.

I jaki wybrałaś dla siebie motocykl? Pewnie to był jakiś chopper?

Musiał to być oczywiście chopper, no bo jak inaczej? Kupiłam używaną Hondę Shadow 600. Po niecałym miesiącu przewróciłam się na zakręcie i pokiereszowałam tak ten motocykl, że nadawał się tylko na sprzedaż za grosze na części. Stwierdziłam, że jazda chopperem wcale nie jest taka prosta dla początkującego kierowcy i kupiłam Kawasaki ER-6n. Wizualnie to kompletnie nie był mój styl, ale jeździło się tym, prawie jak rowerem.

Dwa lata tak pojeździłam, zrobiłam parę tras bliższych i dalszych, które poprawiły moją technikę jazdy. Poczułam się na tyle pewnie, aby spróbować jeszcze raz i ponownie kupiłam Hondę Shadow. Tym razem czarną z błyszczącymi chromami, turkoczącą jak Harley i z większą pojemnością (VT 750). Była piękna i służyła mi bezawaryjnie długo, a dokładnie do momentu, jak poznałam mojego najserdeczniejszego przyjaciela Przemka…

Alexandra Zdrojewska Höller

Alexandra Zdrojewska-Höller

Coś czuję, że w tym scenariuszu życia on ci trochę namieszał?

Oj tak! Przemek jest od wielu lat motocyklistą, podróżnikiem, włóczykijem lubiącym przygody i dalekie podróże. Jest niewiele państw w Europie, gdzie nie był swoim jednośladem. Był tylko jeden problem, jeżeli chodzi o wspólne wypady – on jeździ zwinnym i szybkim enduro, a ja „mulistym czołgiem”. Dogadywaliśmy się jednak tak świetnie, że zaczęliśmy dużo ze sobą jeździć. Najpierw po okolicy, jednodniowe wypady rekreacyjne. Przy okazji on dawał mi dobre rady i doszlifował jeszcze mój styl jazdy, za co jestem mu bardzo wdzięczna. Zaczęliśmy snuć plan wspólnej podróży w góry, który udało się zrealizować – to była wielka radość, wreszcie przygoda! Pojechaliśmy do niemieckiego Schwarzwaldu, zahaczając o Szwajcarię i Włochy. Niesamowite wrażenia, adrenalina, przepiękne widoki, zapach benzyny i wielka radocha!

I dałaś radę tym swoim „czołgiem”?

Tak dobitnie wtedy dotarło do mnie, że wjazdy serpentynami w górę tym motocyklem to nie lada wyczyn. Kiedy ja, spocona z wysiłku i trochę strachu, niemalże pchając ten mój „czołg” na górę, wtaczałam się jak kosmita zdobywający księżyc – to wyprzedzali mnie kierowcy enduro z takim luzem, jakby nie było nic prostszego na świecie… Na tym przykładzie zrozumiałam, że chopper, pomimo że piękny i taki rock’and’rollowy, to jednak nie pojazd na takie trasy. Dla mojego kumpla była to chyba też miarka cierpliwości, bo ciągle musiał na mnie czekać. A ja wiedziałam już, że mój urlop chcę spędzać tylko tak: motocykl, namiot, przygoda i daleka droga! Będąc w domu, chciałam ruszać dalej… 

To przyszła pora na zmianę motocykla na praktyczniejszy do tego celu?

Kolejna podróż długo na siebie nie kazała czekać – ruszyliśmy w stronę Austrii, Szwajcarii i Włoch. Znowu niesamowite wrażenia i ponownie… mała frustracja z cyklu: nie do końca ta maszyna na takie wojaże. Tym razem głos zdecydowanie zabrał Przemek: „wiesz Ola, fajnie mi się z tobą podróżuje, ale stawiam ci ultimatum: albo zmienisz motocykl, albo w kolejną drogę pojedziesz sama, swoim tempem”.

Trochę mnie zatkało, ale przyjaciele mówią sobie prawdę w oczy i się nie obrażają za to na siebie. W głębi duszy wiedziałam o co chodzi i wiedziałam, że on ma rację. Jak wróciliśmy, to podjęłam decyzję o kupnie enduro. Nie było to łatwym zadaniem ze względu na mój wzrost – mam 1,67cm i niezbyt długie nogi. Ale znalazłam obniżonego Triumpha Tiger’a i tak zostałam oficjalnie kierowcą motocykla turystycznego!

To była słuszna decyzja? Odczułaś poprawę komfortu i czasu podróżowania?

To była bardzo mądra decyzja, choć do dzisiaj żałuję sprzedaży Hondy Shadow. Jednak na utrzymanie dwóch motocykli, trzeba mieć odpowiedni budżet… Jazdy po cięższym terenie zwinnym turystykiem są sprawniejsze i szybsze. 

Po zmianie motocykla ciągnie cię na trasy off? Jak sobie tam radzisz?

Trasy offroad’owe są dla mnie nadal wyzwaniem, ale nie unikam ich i staram się jak mogę (śmiech). W Islandii podróżowaliśmy częściowo bardzo trudną, jak dla mnie trasą i teraz wydaje mi się, że moje umiejętności polepszyły się przez ten chrzest bojowy. Coraz częściej zastanawiam się jednak nad szkoleniem z jazdy offroad. Może w przyszłym roku?

Tam, gdzie mieszkasz masz szeroki wybór ciekawych tras motocyklowo-widokowych?

Jak wspomniałam, od 1989 roku mieszkam w Hamburgu. Na północy wiadomo, gór niestety nie ma, płasko tu i drogi raczej proste. Jednak niecałe 300 km dalej, mamy tak zwany Harz – teren lekko górzysty, z krętymi drogami i całkiem ładną panoramą. Tam wybieramy się tak często, jak tylko czas i pogoda na to pozwala, najczęściej w weekendy (można się tam krótko, wyjeździć i w niedzielę wrócić do domu). Poza tym próbuję swoich sił na drogach offroad’owych, na drogach TET (Trans Euro Trail). Mamy tutaj w okolicy parę fajnych tras. Moje serce bije jednak do dalekich wypadów, na które czekam zawsze niecierpliwie, odliczając dni. 

Alexandra Zdrojewska Höller

Alexandra Zdrojewska-Höller

Ostatnio byłaś w Islandii? Jak Ci się tam spodobało?

Islandio, Islandio, o piękna i sroga Islandio! (śmiech) Na tą wyprawę cieszyłam się jak dzieciak. Skandynawia to moja miłość, ale tak daleko na północy mnie jeszcze nie było. Spędziłam tam 3 tygodnie (w tym trzy dni na Wyspach Owczych) tego lata. Letnich temperatur może tam nie spotkaliśmy, bo było chwilami bardzo zimno i bardzo mokro, ale wspomnienia zostaną do końca życia i chciałabym tam kiedyś wrócić.

To kraina ognia i lodu, z widokami zapierającymi dech w piersi, ale będąc tam na motocyklu – dostaje się po tyłku porządnie. A zwłaszcza jeśli umyślnie szuka się guza i jeździ poza asfaltową główną drogą… (śmiech). Chwilami trudny teren, dużo przejazdów przez wodę (czasami głęboką), do tego deszcz, a czasem śnieg na wyżynach i chłód. Temperatura w nocy potrafiła zejść poniżej 5 stopni, także śpiwory trzeba mieć bardzo ciepłe. 

Z pewnością to najpiękniejszy kraj, który miałam zaszczyt objechać. Niekiedy jednak tęskniłam za ciepłym i suchym łóżkiem. Ceny w Islandii są tak niesamowicie wysokie, że na hotele niestety nie mogliśmy sobie pozwolić, więc czasami trzeba było zacisnąć zęby i udawać twardego Wikinga. Wróciłam trochę sponiewierana, ale szczęśliwa, z głową pełną niesamowitych krajobrazów i przeżyć.

Często urlopy spędzasz na motocyklu? Były też inne kierunki ciekawych wypraw?

Od czasu, jak zostałam zarażona podróżami jednośladem, spędzam każdy dłuższy urlop na motocyklu i najczęściej z namiotem. Wiele moich znajomych trochę kręci głową, że co to za urlop, siedzenie cały dzień w siodle, spanie w namiocie, tarzanie się w brudzie i jedzenie zupek chińskich na campingu. Ale dla mnie to jest właśnie wypoczynek. Wracam z wolną i wypoczętą głową, uśmiechem na twarzy i chwilami trochę z siebie dumna, że dałam radę.

Moim ulubionym kierunkiem jest Skandynawia, gdzie oprócz Islandii i niewielkich Wysp Owczych, objechałam już przez dość płaską Danię i Szwecję, przepiękną Norwegię i Finlandię. Poza tym wspomnianą już Austrię, Szwajcarię, Włochy, Alpy Francuskie (Route Des Grandes Alpes), Czechosłowację i kawałek polskiego TETu. Czasami zawieje mnie na większe zloty motocyklowe, jak Łagów czy Łeba. 

Jakie kierunki jeszcze przed Tobą?

W kolejnym roku planuję zwiedzić państwa bałkańskie, jak Albania i Rumunia. Ale na razie mam jeszcze czas i z doświadczenia wiem, że nasze plany zmieniają się czasami 2-3 razy, zanim zostanie podjęta decyzja o kierunku podróży. A już nie mogę się doczekać…

Alexandra Zdrojewska Höller – profil na Facebooku: https://www.facebook.com/alexandra.zdrojewskaholler

Source: Czy warto zamienić choppera na turystyka? Alexandra Zdrojewska Höller opowiada swoją historię

Martyna-Em Be w połączeniu pięknej rzeźby ciała i motocyklowej pasji

Martyna trenuje crossfit od 6 lat i jej ciało wygląda imponująco. Czerpie z tego wiele pewności siebie, radości oraz przyjaźni. Podobnie jest z motocyklami. Od niewinnej zachęty męża do zrobienia kursu kat. A, zrodził się w niej wielki zapał do jazdy motocyklem.

Obie te pasje nauczyły mnie, że nie trzeba być w czymś najlepszym – wystarczy, że się to kocha – mówi Martyna.

Martyna-Em Be

Przyznaję, że twoje zdjęcia robią wrażenie – dbanie o swoje ciało masz we krwi, czy nie zawsze tak było?

Ja zawsze byłam szczupła i miałam dobrą przemianę materii. W szkole zawsze lubiłam wychowanie fizyczne, brałam udział w „olimpijkach” i zawsze byłam mocno aktywna. Jednak wchodząc w dorosłe życie moja aktywność zmalała do sporadycznych przejażdżek rowerowych i spacerów. Po drugiej ciąży w grudniu 2016 roku postanowiłam pójść na trening, żeby rozruszać kości. Zaczynałam od treningów funkcjonalnych na taśmach TRX z wykorzystaniem oporu własnego ciała. Po jakimś czasie zaczęłam obserwować ludzi trenujących crossfit i nie mogłam oderwać od nich wzroku.

Byłam pełna podziwu, jak dziewczyny mojego wzrostu i mojej wagi, podnosiły ciężary masy własnego ciała. W końcu postanowiłam też tego spróbować i tak ćwiczę do dziś, a moje ciało szybko zaczęło się zmieniać . Uwidoczniły się mięśnie, ciało zrobiło się jędrniejsze i jakby młodsze (śmiech). Efekt regularnych ćwiczeń spodobał mi się na tyle, że trenuję tak już ponad 6 lat. 

Martyna-Em Be

Martyna-Em Be

Daje ci to przyjemność i satysfakcję? Bo mi kojarzy się raczej z wyrzeczeniami i dużym wysiłkiem (śmiech).

Treningi crossfitu trwają od 15-30 min – są to krótkie, ale bardzo intensywne treningi. Nie zawsze należą do przyjemnych. Zwłaszcza końcówka treningu, gdzie bywa, że brak już sił, ale nie możesz odpuścić… nie chcesz. Wtedy zawsze zamykam oczy i powtarzam sobie słowa trenerów: „MOCNA głowa”, co znaczy – będzie ciężko, ale jedziesz do końca. I właśnie wtedy przychodzi satysfakcja, że się nie poddałaś i dobiłaś do celu! Oczywiście są to również wyrzeczenia. Wiadomo, że aby mieć siłę i wydolność do treningów trzeba o siebie zadbać.

Odpowiednia suplementacja i jedzenie to podstawa. Przyznam szczerze, że kocham słodycze i w tym przypadku wykorzystuję czasem swoje dobre geny z szybką przemianą materii i podjadam. Oczywiście nie jest to tak, jak ludzie myślą, że aby uzyskać dobrą sylwetkę trzeba odstawić wszystkie przyjemności. Bzdura. Nawet przy odpowiednio dobranej diecie (jeżeli ktoś się na nią godzi) jest tzw. cheat day, w którym nie trzymamy się założeń dietetycznych. Ja osobiście nie trzymam żadnej diety – po prostu staram się zdrowo odżywiać i ograniczać słodycze.

Motocykl pojawił się w twoim życiu kilka lat temu?

Tak, to było w 2019 roku. Najśmieszniejsze jest to, że nigdy nie ciągnęło mnie do nich. Mąż pewnego dnia rzucił luźno hasło: „Mycha, rób prawko, będziemy razem latać”. Wtedy jeszcze nie wiedział, że będzie tego żałował, bo będzie jeden motocykl do podziału (śmiech). Wyszukałam w internecie szkoły jazdy i zaczęłam obserwować portale motocyklowe, po czym zapisałam się na prawo jazdy. Dopiero jak  odpaliłam motocykl, usłyszałam pracę silnika i zrobiłam pierwszą ósemkę na placyku – poczułam, że to będzie moja nowa miłość i pasja. 

Co ci się w niej podoba najbardziej?

Najbardziej podoba mi się wolność, którą mi daje jazda na motocyklu. Jeżdżąc wyłączam głowę, wszystkie zmartwienia i troski znikają. Jest to chwila tylko dla mnie. Napawam się pięknymi widokami, relaksuję się, czując wiatr we włosach. Uwielbiam też odkręcić manetkę, by poczuć nutkę adrenaliny. 

Martyna-Em Be

Martyna-Em Be

Jakim motocyklem jeździsz? Spełnia twoje oczekiwania?

Jeżdżę Yamahą XJ6 Diversion, która spełnia wszystkie moje oczekiwania. Jest to wspaniała maszyna dla ludzi zaczynających swoją przygodę z motocyklami, jak i dla zaawansowanych motocyklistów. Jest to niski i lekki motocykl, co ułatwia manewrowanie w moim przypadku, ponieważ mam jedynie 160 cm wzrostu. Pozycja jest bardzo komfortowa, a półowiewki ratują przed mocnymi podmuchami wiatru, co daje nam komfort prowadzenia przy większej prędkości. No i najważniejsze – 78 koni w zupełności mi wystarcza, by dogonić swoich kumpli na trasie (śmiech). 

Jak lubisz na nim spędzać czas? Wyskakujesz w krótsze czy dłuższe trasy?

Zdecydowanie wybieram dłuższe dystanse na przejażdżki. Nie jestem motocyklistą, która jeździ codziennie 15 km do pracy. Raczej należę do teamu weekendowców, którzy pokonują dłuższe trasy całodniowe. Jak już wyjdę – to przepadam na cały dzień (śmiech). Należę do dwóch grup motocyklowych i właśnie z tymi ludźmi robię swoje najlepsze kilometry na motocyklu. Aczkolwiek jak mam wolną chwilę i słyszę tekst „dawaj na moto”, to oczywiście nie marnuję okazji i latamy po okolicy.

Warto było iść w te pasje? Jedną sportową, drugą motocyklową? To zmieniło twoje podejście do życia?

Oczywiście, że warto było! Każda pasja to klucz do radości. Jazda na motocyklu to dosyć niebezpieczne hobby i choć ja – jako kierowca – czuję się pewnie na drodze, to nie jestem w stanie przewidzieć, czy ktoś mi wyjedzie z podporządkowanej albo zwierzę wyskoczy na drogę. Trzeba wiedzieć, jak się zachować w danej sytuacji. Myśl o tym ryzyku nauczyła mnie czerpać z życia jeszcze więcej przyjemnych chwil i cieszyć się z małych rzeczy. Każda chwila ze znajomymi i rodziną są bezcenne.

Zaczynając przygodę motocyklową poznałam wiele wspaniałych ludzi. Należę do dwóch grup motocyklowych – bierzemy razem udział w różnych imprezach charytatywnych, jeździmy na obstawy weselne, uczestniczymy w paradach motocyklowych, odwiedzamy dzieciaki w domach dziecka, wspieramy różne fundacje w szczytnych celach. Te wszystkie chwile nas integrują, poznajemy się bliżej i tworzymy mocne relacje. Dzięki temu mam wspaniałych ludzi wokół siebie. 

A sport nauczył mnie pewności siebie. Zrobiłam się sprawna i wytrzymała – to bardzo przydatne w życiu codziennym, np. z moimi dziećmi (śmiech). Trening to też moja prywatna psychoterapia, bo wprowadza radość i szczęście w moje życie. W sporcie również otaczam się wspaniałymi ludźmi, którzy wiele wprowadzają w moje życie. Raw Centrum Treningowe to mój drugi dom, nie tylko box, w którym ćwiczymy i wychodzimy. To miejsce ma większą wartość: radość, życzliwość, szacunek, przyjaźń! Obie te pasje nauczyły mnie, że nie trzeba być w czymś najlepszym – wystarczy, że się to kocha.

Jakie masz motocyklowe marzenia, gdzie chciałabyś pojechać lub czym się przejechać?

Moim marzeniem motocyklowym są wycieczki po świecie, z mężem i chłopakami „na plecakach”, a jak tylko zrobią prawo jazdy – to już na 4 motocykle. Chciałabym zarazić dzieci swoją pasją i w sumie nie ważne gdzie pojedziemy. Ważne, aby były to rodzinne tripy, które dadzą nam wiele niezapomnianych chwil. Chciałabym też spróbować swoich sił na crossie. Błoto, piach, ostre podjazdy – to wygląda na niezłą adrenalinę i fajną przygodę.

Martyna-Em Be w social mediach:

Instagram: https://www.instagram.com/beemartyna/

Facebook: https://www.facebook.com/martyna.martiszka 

Więcej wywiadów z inspirującymi motocyklistkami przeczytasz tu.

Source: Martyna-Em Be w połączeniu pięknej rzeźby ciała i motocyklowej pasji

Karolina Pańczak – artystyczna dusza, która lubi ryzyko

Jak od marzeń przejść do ich realizacji? Można założyć zbiórkę i liczyć, że ktoś się dołoży, albo pracować, wykorzystując swoje talenty i czasami odwagę. A tej Karolinie nie brakuje, bo na świat patrzy z zaufaniem i wielką otwartością. Karolina Pańczak z każdym udanym zleceniem na: rysunki, malowanie obrazów i odzieży, projekty tatuaży i materiałów marketingowych, zdjęcia i graffiti jest bliżej realizacji swojego marzenia o motocyklu.

Więcej równie inspirujących historii o motocyklistkach przeczytasz tu.

Karolina Pańczak

Opowiedz o swoim zainteresowaniu motocyklami? Dlaczego cię to wciąga?

Pomimo wychowania w świecie, gdzie dziewczynka powinna bawić się lalkami, a kobieta zajmować się domem, sprzątaniem – to gdzieś we mnie zawsze budziło się poczucie inności i robienia czegoś wbrew konwenansom. Jako dziewczynka uwielbiałam przeglądać rzeczy, które należały do świata dorosłych i de facto z o wiele większym zainteresowaniem przeglądać katalog motocyklowy i oglądać program ”Fani czterech kółek” niż myszkę Miki. To mi dawało zawsze poczucie inności wśród rówieśników i wzrost pewności siebie.

Upór, który mi towarzyszył sprawiał, że potrafiłam przesiadywać w warsztacie samochodowym taty godzinami, byle tylko móc chociaż podać jakiś klucz. Od dzieciństwa fascynowało mnie wszystko, co daje dopływ adrenaliny. Chociaż bałam się szybkiej jazdy quadem lub sankami, to pragnęłam jej doznać. W obecnej chwili doszłam w swoim życiu do etapu, w którym stresowe sytuacje, typu egzamin prawa jazdy czy matura, były jak pojechanie na przejażdżkę quadem, gdzie mieszała się u mnie jednocześnie ekscytacja, lekki stres i adrenalina. 

Pamiętam jak dziś, gdy mój brat wiózł mnie do rzeszowskiego Wordu na egzamin prawa jazdy i trzęsły mi się nogi z ekscytacji, że to „w końcu dzisiaj”, a na widok egzaminatora, aż się zarumieniłam i poszłam za nim z uśmiechem na twarzy! Jednak zdecydowanie bardziej gorąco robi mi się, gdy widzę na mieście zbliżające się w moim kierunku motocykle… oooo tak! To jest to, co mnie jara w stu procentach mojego ciała!

Z tej okazji około 2 lata temu postanowiłam założyć specjalną kopertę z napisem „LWG” i serduszkiem, gdzie odkładałam wszystkie swoje oszczędności za zakup boskiej Yamahy MT 125 w wersji czarnej. Mam 157 cm wzrostu i wiem, że będę na niej wyglądać doskonale. A to właśnie mój wzrost był moim największym kompleksem, którego nosiłam, tak naprawdę tylko i wyłącznie w swojej głowie, przez prawie 15 lat i cholernie się tego wstydziłam.

Jednak dzisiaj śmiało mogę powiedzieć, że noszę go w sobie jako atut! Niestety nadal posiadam ten problem, iż mam tendencję do „zaliczania gleby”, szczególnie gdy podłoga była dopiero co umyta! (śmiech) Pokładam jednak ogromne nadzieje, że kiedy nadejdzie taki moment, że stanę się pełnoprawną i szczęśliwą posiadaczką jednośladu – to problem z „glebami” mnie opuści.

Dlaczego akurat ten konkretny model?

W moje gusta artystyczne jest bardzo ciężko niekiedy dotrzeć i wiem, że jeśli chciałabym posiadać motocykl, który w 100% urzekłby moje serce – to chyba musiałabym go mocno tuningować albo stworzyć sama od podstaw. Jednak pewnego roku moją uwagę przykuł kilkukrotnie model Yamaha MT-07 i MT 125.

Przepadam bardzo za modelami o tego typu kształtach oraz, co najważniejsze, posiadającymi ładne przednie reflektory, które nie zawsze w motocyklach mi odpowiadają. Widząc ten model zawsze wyobrażałam sobie siebie, jadącą na czarnym modelu w biało-czarnym stroju oraz kasku. Zgodnie z tą wizją – strój już mam zakupiony, czeka starannie zapakowany, na pierwszą trasę, której doczekać się już nie mogę!

Karolina Pańczak

Jak Ci idzie realizacja tej zbiórki?

Każdy z nas powinien znaleźć sobie taki moment w życiu, aby odnaleźć swoje miejsce w tym świecie, nie myśląc jedynie o przetrwaniu od jednej wypłaty do następnej, po prostu wyjść swoim przyzwyczajeniom naprzeciw. Dla mnie takim przełomowym momentem było podjęcie pracy innej niż przeciętny młody człowiek, aplikujący np. do restauracji na zmywak, do pracy jako kelner, czy też na produkcję.

Czułam, że muszę ciągle zmieniać otoczenie i być w drodze, dlatego moim wyborem była praca jako kierowca taxi na aplikacji Bolt i FreeNow. Wiązało się to niestety, z przewidzianą przeze mnie, krytyką ze strony rodziny, ponieważ praca jako kierowca taksówki (gdzie szczególnie upodobałam sobie zmiany nocne) niekoniecznie uchodzi za pracę bezpieczną, a już na pewno dla młodej dziewczyny. No cóż…  tam, gdzie ryzyko, tam i ja (śmiech).

Nigdy nie zapomnę momentu, w którym mój szef powiedział mi na wstępie, że dla mnie „najbezpieczniejsze będą zmiany niedzielne od rana, gdzie będzie spokojnie, a nocki raczej sobie odpuść”. Moja głowa oczywiście podpowiadała: „sugerujesz, że ja nie dam rady?”. Jak łatwo się domyślić, jeździłam potem już tylko nocami.

A wiecie co jest w tym wszystkim najśmieszniejsze? To, że moi koledzy z pracy, mający po 28-40 lat zawsze nosili przy sobie choćby gaz pieprzowy, a ja odrzucałam za każdym razem myśl, żeby go kupić. To chyba takie zachowanie, podobne to mentalności małych psów (np. ratlerka, którego jestem szczęśliwą posiadaczką) – jeśli na drodze stanie im 10 razy większy Rottweiler, to nawet przez sekundę nie pomyślą, żeby się wycofać. Na dodatek chętnie ruszą od razu, żeby go zaatakować! Bardzo naiwne zachowanie, ale koniec końców, kiedyś każdemu z nas przyjdzie rozum do głowy.

Podsumowując, to były niesamowite miesiące, których nie zapomnę do końca życia. Chętnie wróciłabym do nocnych powrotów ze zmiany i zgarniania po mieście w weekendy tych wszystkich odciętych od rzeczywistości ludzi, którzy „trochę” za dużo wypili.

Do odkładania na motocykl wykorzystujesz też swoje artystyczne talenty? Nad czym lubisz pracować najbardziej i jaka techniką?

Od około 2 lat, tak bardziej na poważnie, zaczęłam zajmować się rysowaniem na zamówienie. Zawsze, gdy tylko przychodziła mi ochota na rysunki, to je realizowałam i tak, przez te wszystkie lata, przekształciło się to w moją pasję i jednocześnie formę zarobku. Rysowanie stało się dla mnie formą ucieczki od świata zewnętrznego i formą spędzania każdej wolnej chwili. Postanowiłam nie ograniczać się do tylko jednej techniki rysunku i używania tylko ołówków, jak to przez dłuższy czas właśnie u mnie wyglądało.

Aktualnie wszystko co robię, można oglądać na Instagramie – znajdziecie tam buty, kurtki lub karykatury. W ostatnim roku, od kiedy udało mi się zdobyć farbę do butów, moja dusza artystyczna przeniosła się z papieru na obuwie i była to dla mnie naprawdę miła odmiana.

Wraz z hasłem „RIDE TO LIVE” pierwszy raz ozdobiłam kurtkę własnym wzorem w tematyce motocyklowej. A pewnego dnia dopadłam białe drzwi w warsztacie mojego taty, idealne do moich ulubionych czarno-białych wizji i spędziłam nad nimi 3 dni (zaczynałam malować około 9 rano i kończyłam 21, z przerwami na jedzenie).

Karolina Pańczak

Jesteś samoukiem, czy szkolisz się w tym kierunku? 

Z zawodu jestem technikiem przemysłu mody, a aktualnie studentką I roku na Politechnice Łódzkiej, gdzie będę doszkalać swoje umiejętności, związane z projektowaniem, rysowaniem i malowaniem. Nie ukrywam, że bardzo ciągnęło mnie do kierunku wzornictwa, ponieważ mogłabym w pewnym stopniu posunąć się do projektowania, chociażby motocykli.

Jestem typem osoby, która nie lubi mieć narzuconego planu artystycznego do zrealizowania „od deski do deski”, ponieważ zawsze po drodze przyjdzie mi jakiś inny pomysł do głowy, z odmienną koncepcją. Często, gdy dostaję takie wysoce skonkretyzowanie zamówienia od klientów, to mój mózg i tak szuka nowych rozwiązań, bo może „coś by tu ulepszyć, coś by tu zmienić, dodać”. Może próbowałam komuś lub sobie udowodnić, że nie potrzebuję pomocy, więc jeśli chodzi o moją pasję – kierowałam się głównie swoimi zasadami i nie sięgałam po żadne poradniki, książki czy filmy na YouTube (uważałam to za stratę czasu).

Chciałabyś z tym talentem związać swoją przyszłość zawodową?

Chciałabym bardzo wiązać swoją przyszłość zawodową z tym, co robię na chwilę obecną, ale nie zatrzymując się tylko w ramach tych zamówień, które aktualnie przyjmuję i realizuję. Dużym spełnieniem zawodowym w tej branży byłoby urozmaicenie – praca w różnych dziedzinach i technikach artystycznych. Czuję i wiem, że jeśli miałabym przez najbliższe kilkanaście lat malować karykatury i buty, to prędzej czy później miałabym tego zdecydowanie przesyt i musiałabym zająć się czymś innym.

Co obecnie możesz już zaoferować tym, którzy chcieliby wesprzeć spełnienie tego marzenia o motocyklu?

Aktualnie, kierując się do osób zainteresowanych moją twórczością lub chcących wesprzeć szybsze spełnienie marzenia o motocyklu – mogę zaoferować: rysunki karykatur, stworzenie portretu graficznego w stylu anime, malowanie artystyczne butów i odzieży, obrazy, projekty tatuaży, projekty ulotek, monogramów bądź innych propozycji, na które jestem otwarta.

Na terenie Łodzi chętnie wykonam także drobne graffiti na ścianie/drzwiach itp. oraz z chęcią wykonam sesję fotograficzną, gdyż zbieram portfolio jako początkujący fotograf.

Karolina Pańczak – Instagram

– profil artystyczny: KAROLINA PAŃCZAK (@karo.art.studio) • Zdjęcia i filmy na Instagramie

– profil główny: K A R O (@karolina_panczak) • Zdjęcia i filmy na Instagramie

– profil fotograficzny: KAROLINA PAŃCZAK (@karo.photos.studio) • Zdjęcia i filmy na Instagramie

Source: Karolina Pańczak – artystyczna dusza, która lubi ryzyko

Karolina Kantek – małpka z sidecara

Karolina Kantek i jej druga połówka – Rafał Kantek to para, która rozumie się bez słów – szczególnie podczas wspólnej jazdy wyścigowym sidecarem. Takie zawody wymagają od nich wielu przygotowań,  doskonałych umiejętności i pełnej współpracy.

Przeczytaj także nasze inne wywiady z równie inspirującymi motocyklistkami – tu.

Karolina Kantek

Startuje w roli „małpki”, a także samodzielnie – motocyklem – w różnego typu zawodach. Pytamy ją o jej pasję i osiągnięcia.

Czy prędkość i rywalizacja pociągają cię w motocyklach najbardziej?

W motocyklach nie kręci mnie ani prędkość, ani rywalizacja (śmiech). Tutaj bardziej chodzi o tę wolność, którą motocykl daje i pozwala poczuć. W czasie jazdy po ulicach, po torze, czy na wyścigu ulicznym nie jest ważne nic, oprócz tego właśnie momentu. Wyłączasz myślenie o problemach w pracy i w życiu. W danym momencie jesteś TY i motocykl, zero telefonów, brak krzyku dziecka (śmiech) – a coś o tym wiem, bo akurat jestem mamą 16 miesięcznego synka Antosia. 

Oczywiście lubię szybko jeździć, sprawia mi to dużą przyjemność, ale robię to w bezpiecznych miejscach. Pomimo tego, że jeżdżę sidecarem i jestem tam „małpką” – czyli tą wychylającą się z wózka, to sama nie jeżdżę szybko na drogach publicznych (może czasami na trasie, którą znam na pamięć, ale to taki mały wyjątek). Co do rywalizacji, to też nie jest ona motorem napędowym, przynajmniej u mnie.

Jakimi motocyklami zwykle jeździsz na co dzień, a jakimi startujesz w zawodach?

Jeździłam współczesnym motocyklem Daytona 675R z 2012 r, jednakże w tym sezonie go sprzedałam i planuję zakupić R6, ale jak wyjdzie to jeszcze zobaczymy… Motocykl ten głównie służył do jazdy na drogach ze znajomymi bądź samotnie, a także jeździłam nim na tory, m.in. na SD w Poznaniu, Slovakiaring czy mój okoliczny karting w Pszczółkach. Brałam też udział w zawodach na 1/4 mili, wyścigach równoległych, a nawet kilka razy udało mi się stanąć na podium.

Karolina Kantek

Karolina Kantek

W naszym warsztacie posiadamy jeszcze kilka ciekawych egzemplarzy, które przeważnie służą nam do jazdy po ulicy, a są to: Ducati 175TS z 1958, Yamaha YDS-3 z 1964, Yamaha RD 250 1973, Moto Guzi 250TS 1978, Yamaha XS 650 z 1972, BSA Lightning 650 1967 z Triumph Bonneville 750, 1973. Brałam udział w zawodach Pucharu Polski Classic i innych wyścigach organizowanych w Czechach.

W tym sezonie zbudowana została do tego celu Yamaha RD 250 z 1976 r. i we wrześniu był mój pierwszy, ukończony start w Brannej (Czechy). W przyszłym sezonie planuje mocno nad nim popracować, by się wjeździć i zacząć móc rywalizować. Na tego typu zawodach ścigamy się dodatkowo, razem z mężem, sidecarem Triumph T140V o pojemności 750 z 1964 r. – czyli motocyklem z wózkiem. Zawsze jak ktoś mnie pyta, co to jest, odpowiadam: ”aaa taki tam samolot bez skrzydeł” (śmiech).

To jeszcze raz, skoro nie prędkość, ani rywalizacja – to co cię skłania do startowania w zawodach?

Startuje tam, by rekreacyjnie spędzić czas w gronie bliskich, realizując swoje marzenia. Atutem startów w takich zawodach jest to, iż bardzo mocno podnosi się swoje umiejętności, podnosi poprzeczkę – co bardzo lubię, bo nie cierpię stać w miejscu. A czasem na treningach tak jest, że nie można się przełamać, ma się blokadę w głowie. Uwielbiam to uczucie, kiedy stoję na linii startu i mam taki „à la stres”, podekscytowanie, że zaraz ma się wszystko rozpocząć…

Jazda sidecarem to inna bajka niż motocyklem? Czy trzeba dużo ćwiczyć, żeby opanować taką sztukę jazdy we dwoje do perfekcji?

Trochę tak jest, że jazda sidecarem to inna bajka. Po pierwsze, trzeba mieć do siebie bezgraniczne zaufanie, bo w czasie jazdy nie możemy pozwolić sobie na błąd. Musimy ze sobą dobrze współpracować, pomimo tego, że ja np. nie mam pewności, czy on w tym samym czasie podejmie decyzję o wejściu w zakręt, bo może będzie jeszcze, przykładowo, dohamowywać. Trzeba dużo ze sobą rozmawiać, żeby znaleźć wspólne kompromisy, zgłaszać uwagi po danym treningu, po to, żeby znaleźć jak najlepszą linię przejazdu i móc się do siebie dopasować. Jest to trudny orzech do zgryzienia z uwagi, iż obydwoje mamy mocne charaktery i nie zawsze się zgadzamy. 

Do perfekcji jeszcze nam dużo brakuje, ale po 6 latach jazdy coraz lepiej nam to wychodzi (śmiech). A najważniejsze w tym jest to, że wspólnie czerpiemy z tego ogromną radość i obydwoje siebie motywujemy!

Te figury „małpki” wyglądają dość spektakularnie. Chyba wymagają też sporej kondycji fizycznej?

Zgadza się, nie jest to takie łatwe. Jednakże dużą rolę odgrywa tu fizyka. Nie można z nią walczyć (co jest bardzo ciężkie na samym początku) – trzeba działać zgodnie z prawami fizyki, bo bardzo pomocna jest siła odśrodkowa, która pozwala się podnosić z pozycji leżącej. Jednakże mimo wszystko kondycja jest mile widziana. W szczególności mocne ręce…

Z uwagi na to, iż maszyna się bardzo mocno trzęsie, co powoduje, że uchwyt dłoni bardzo mocno pracuje, wręcz się same otwierają. A jednak trzeba cały czas się trzymać i być przygotowanym na coś niespodziewanego, tutaj mam na myśli np. uderzenie z tyłu przez nadjeżdżającego sidecara, bądź awaryjne hamowanie itp.. I jeszcze ważna jest odporność na dyskomfort, choćby z uwagi na to, że po jeździe mam bardzo dużo siniaków – przynajmniej ja, nie wiem jak pozostali (śmiech).

To chyba idealny układ? Jak zaczęła się ta pasja?

Od małego chodziłam za rodzicami i mówiłam, że będę jeździć motocyklem, ale skąd mi się to wzięło w głowie, to ciężko stwierdzić (śmiech). Wprawdzie za młodu mój tata jeździł, więc może w genach było mi to pisane? W pewnym momencie postanowiłam pójść na kurs prawa jazdy, oczywiście pomimo sprzeciwów rodziców – zrobiłam to po kryjomu. Aż pewnego dnia podjechałam do domu na swoim pierwszym motocyklu i już nie było odwrotu.

Poznałam bardzo dużo pozytywnych osób, pasjonatów i zaczęłam próbować nowych rzeczy, min. jazdy na 1/4 mili w wyścigach równoległych, potem otworzyli kartingowy tor na Pszczółkach, to rozpoczęłam przygodę z jazdą po torze i tak też na motocyklu poznałam mojego męża Rafała. Jak połączyło się dwóch „szaleńców”, to dopiero zaczęło się dziać!

Podczas naszego pierwszego wyjazdu na wyścigi uliczne w Brannej, śmiałam się, że też tak będę się ścigać. A gdy zobaczyłam sidecara naszych znajomych z Light Speed Team, wtedy stwierdziłam, że my też tak możemy jeździć! Rafał był jak najbardziej na TAK i gdy nadarzyła się okazja na kupno sprzętu, to nie było chwili zawahania nad tym, czy chcemy, tylko moje oznajmienie, że to ja będę „małpą” (śmiech).

Karolina Kantek

Karolina Kantek

W Polsce nie mamy odpowiedników takich czeskich wyścigów ulicznych?

Niestety nie ma i bardzo nad tym ubolewam. Prowadzę „Północny Klub Motocyklowy”, zrzeszony pod PZM i nie raz prowadziłam negocjacje, związane z możliwością zorganizowania ulicznych wyścigów Classic w Polsce, jednakże odpowiedź jest zawsze na nie. Co ciężko mi zrozumieć, bo byłoby to bardzo korzystne dla naszej miejscowości pod względem rozwojowym oraz ogólnie dla nas, jako kraju.

A jak wam się podoba tamtejsza organizacja zawodów i ich klimat? Jest na czym się wzorować?

Organizacja zawodów u naszych sąsiadów jest bardzo dobra. Tak samo klimat – będąc tam można poczuć się jak u siebie… ludzie są bardzo otwarci, pomocni, pomimo wspólnej rywalizacji. Podchodzimy do siebie, dzielimy się wrażeniami, gratulujemy sobie nawzajem udanego przejazdu. Nie ma tak zwanej „chorej rywalizacji”, a jeżeli coś się w motocyklu uszkodzi, to można śmiało pójść do sąsiada z prośbą o pomoc, a on jej z miłą chęcią udzieli, i to jest najlepsze w tych wyścigach!

Da się to wszystko połączyć z macierzyństwem? Tobie się udaje, czy musiałaś mocno zwolnić?

Nie jest prosto. Po urodzeniu synka w maju, już we wrześniu brałam udział w wyścigach ulicznych na solówce oraz na sidecar. Synek miał niespełna 4 miesiące, jak był z nami na zawodach w Czechach. Oczywiście spotkałam się z niemiłymi komentarzami, że jestem nieodpowiedzialną matką i moje miejsce jest w domu. Jednakże wychodzę z założenia, że dziecko to nie „koniec świata” i nie oznacza to rezygnacji z prowadzonego trybu życia. Dlatego nadal realizowałam siebie, a mój synek uwielbia spędzać czas na zawodach i prawie wszędzie ze mną jeździ. Gdy rodzice szczęśliwi, to i dziecko będzie szczęśliwe.

Wsparcie najbliższych umożliwiło mi swobodną jazdę na motocyklu i w lipcu już powróciłam do jazd na drogach. Może nie mogłam sobie pozwolić na długie trasy, ale miałam te 2-3 godziny, przykładowo w weekendy, dla siebie, gdy Antosia zostawiałam u rodziców. I śmiało mogę powiedzieć, że macierzyństwo nie oznacza końca pasji, podstawą jest dobra organizacja, wsparcie najbliższych i niezwracanie uwagi na niemiłe komentarze, które zawszę były i będą.

Antoni Kantek

Karolina Kantek

Sezon powoli się kończy – jesteście z niego zadowoleni? Plany na nowy są podobne?
Co roku sezon wyścigowy zbyt szybko się kończy. Chciałoby się więcej i więcej… Tak jesteśmy, i to bardzo, zadowoleni z tego sezonu, a przyszłego osobiście nie mogę się doczekać, z uwagi na to, że do naszego stałego kalendarza zawodów Classic dochodzi wyścig na Wyspie Man! Będziemy pierwszą polską ekipą, która weźmie udział w tym wyścigu.

A tak to obowiązkowo w naszym kalendarzu będą Czechy: Horice w sierpniu oraz Branna we wrześniu, dodatkowo dojdzie Belgia – Gedinne w sierpniu, w której po tym roku się zakochaliśmy. No i zobaczymy, może w czerwcu pojedziemy na Jicin. Liczę, że znajdę również czas na „sporta”, czyli Poznań. Chciałabym wziąć udział w Speed Day Trophy Ladies, do którego się przymierzam od 2 lat (śmiech). Oczywiście pod warunkiem, że zdążę coś kupić i szybko się uda w nowy motocykl wjeździć – zobaczymy, jak to wyjdzie…

Karolina Kantek

Karola: https://www.facebook.com/Madamm.Earl
Instagram: https://www.instagram.com/karol__a/

Rafał: https://www.facebook.com/profile.php?id=100000543632288

Source: Karolina Kantek – małpka z sidecara

Marlena moto.bee_ i jej „pszczółka”

Motocyklowa pasja w życiu Marleny rozwijała się stopniowo. Zaczęło się od skuterów, które sprawdzały się w każdej sytuacji. A później wpadła w oko Marlenie pewna „pszczółka” i to było zauroczenie od pierwszego wejrzenia. Nic dziwnego, bo tego jej motocykla trudno jest nie zauważyć! Tak powstał też profil na Instagramie, który założyła Marlena moto.bee_ .

Marlena moto.bee_

Twój motocykl sprawia, że raczej nie przejeżdżasz niezauważona? To twój wymarzony model i kolor?

Szczerze mówiąc, szukając motocykla chciałam coś wyrazistego! Zdecydowanie zwracam uwagę pieszych i kierowców, kiedy obok przejeżdżam i to jest bardzo miłe uczucie, bo zwykle wiąże się z pozytywnym odbiorem – machaniem do mnie (staram się odmachać, jak tylko mogę puścić rękę) albo po prostu lekkim uśmiechem! Nawet ostatnio ktoś z Poznania do mnie napisał w wiadomości prywatnej na Instagramie, że mnie widział i rozpoznał po motocyklu. Nie mogłam uwierzyć, bo przecież nie jestem żadną znaną osobistością (śmiech).

A czy to mój wymarzony model i kolor? Chyba nie… Początkowo szukałam Kawasaki Ninja ZXR 600, ale jak na nim usiadłam, to nie było tej „chemii”, szukałam dalej, już bez konkretów. Wtedy nagle wpadło mi w oko ogłoszenie z Suzuki SV650s „pszczółką” na sprzedaż. No i przepadłam, jak tylko dojechałam na miejsce! A moje techniki negocjacyjne pozwoliły mi uciąć sporo z ceny wyjściowej (śmiech).

Kiedy motocykle zaczęły coś znaczyć w twoim życiu i kiedy postanowiłaś zrobić krok w ich kierunku tworząc projekt Marlena moto.bee_?

Od kiedy pamiętam, to było dla mnie coś totalnie cool! W mojej rodzinie zawsze gdzieś pojawiały się motocykle. Mój tata to motocyklista – od WSK-ki po aktualnego Midnight Star-a. Jednak najbardziej w pamięci utkwiło mi wspomnienie, gdy byłam totalnym dzieciakiem (nawet nie pamiętam, ile mogłam mieć lat), mój wujek Łukasz zabrał mnie na przejażdżkę swoim motocyklem. Kazał mocno się trzymać i nie jechał przesadnie ostrożnie, jak mogłoby się wydawać, że jedzie motocyklista z dzieckiem (śmiech). Trzymałam się jak przyklejona klejem i było ekstra!  

Ja od zawsze lubiłam dwa kółka, choć początkowo był to rower, ale uwaga – żółty! Później w wieku 16 lat zdałam egzamin na kartę motorowerową i rodzice kupili mi, podczas odwiedzin u rodziny w Irlandii, stary niedziałający skuterek, który wspomniany wcześniej wujek naprawił i mi wysłał do Polski. Legenda głosi, że jego transport, nawet po znajomości, był droższy niż sam jego zakup (śmiech).

Mój pomarańczowy Fever (miał taką naklejkę i tak został nazwany) – to był diabeł! Kogo i czego on nie przewoził… od znajomych po wielkie zakupy z Ikei, poprzez walizki i zgrzewki wody! Został przeze mnie niestety zajechany, bo nie byłam zbyt ogarnięta technicznie i nie pomyślałam, że wskaźnik oleju pokazuje ten sam stan od 2 lat, to mógł się po prostu zaciąć! Później był kolejny skuter i… scentrowane koło – do dzisiaj nikt nie wie, czy to ja, czy tata, bo go ode mnie pożyczał w tym czasie – prawdę zna jedynie ten na górze! (śmiech) I tak oto zaczęły się poszukiwania czegoś większego i lepszego do jazdy niż skuter. 

Marlena moto.bee_

Ten czas na skuterze przełożył się później na łatwiejszy start motocyklowy? Jak wspominasz te początki?

Jazda na skuterze nauczyła mnie poruszania się po mieście, rozglądania się na wszystkie strony i… co może wydać się banałem, ale naprawdę – ograniczonego zaufania do wszystkich na drodze! A przede wszystkim dało mi wielką radochę i niezależność, teraz przeniosłam to na motocykl i jest jeszcze lepiej. Polecam każdej nastolatce lub nastolatkowi, któremu marzy się motocykl – spróbować najpierw na skuterze, nawet przed zakupem 125-ki. To jest dużo tańsza alternatywa, a przy tym niezapomniane i w sumie bardzo śmieszne wspomnienia.

Początki z „pszczółką” były na maksa przyjemne, bo ten motocykl nie utrudnia, bardzo dobrze i komfortowo się na nim jeździ, nie wymusza też tak bardzo leżącej pozycji. Kupiłam ją zimą, także przejechałam się kilka razy i już nie mogłam już się doczekać pierwszych jazd wiosną! Po zakupie chciałam przygotować ją do sezonu i trafiłam na nieuczciwą firmę i wyrzuciłam kilka stówek w błoto. Pojechałam sama i jeszcze technicznie zielona, więc stałam się łatwym celem.

Później trafiłam już w dobre ręce mechanika Łukasza, który przygotował „pszczółkę” do sezonu, a także wiele mi tłumaczył i opowiadał, zarówno w sprawach technicznych, jak i samej jazdy (bo to istny „dinozaur” w tej branży – jak sam o sobie mówi). W tym sezonie nawet udało się nam wybrać na mały, wspólny wyjazd! 

Oczywiście w pierwszym sezonie nie obyło się bez wpadek i przygód, jak np. zostawienie motocykla na włączonych światłach, rozładowanie akumulatora, a później brak wiedzy, gdzie on się właściwie w motocyklu znajduje (śmiech). Na szczęście dzięki wideorozmowie z mechanikiem Łukaszem, który wszystko mi wytłumaczył i pokazał – udało się wrócić do domu!

Jak najbardziej lubisz spędzać czas na motocyklu? Pokazujesz to na Marlena moto.bee_ ?

Lubię robić to w czasie wolnym! Przez jakiś czas jeździłam do nowej pracy motocyklem, zanim kupiłam samochód i strasznie mi to utrudniało życie. Pracuję w biurze, więc codzienne wożenie ze sobą laptopa, ubrań na przebranie i butów – nie było wygodne. Dodatkowo starty makijaż, a o włosach już nie wspomnę… doprowadzały mnie do szału! Po tym już nie chciało mi się wsiadać na motocykl, bo kojarzyło mi się z tym całym rozgardiaszem. Bardzo się cieszę, że mogłam to w miarę szybko rozdzielić i do pracy jeżdżę samochodem, a motocykl zdecydowanie wolę użytkować w czasie wolnym.

A co do samej jazdy, to nie lubię jazdy bez celu. Wiem, że na niektórych działa kojąco taka „nocna jazda bez celu”, ale to totalnie nie dla mnie – zadaniowca, ja muszę mieć cel i ku niemu zmierzać! Może to niektórych zdziwić, ale lubię jeździć też po mieście, przeciskać się w korkach między samochodami, bo wtedy to najszybszy środek transport, bez porównania do samochodu, jeśli chodzi o godziny szczytu. 

Jakie to są zwykle cele? Jakieś odwiedziny, ładne miejsca czy historyczne, takie do zwiedzania?

Nie mam na to jednej odpowiedzi, bo to zależy od humoru, towarzystwa, planów… Czasem jeżdżę z moim chłopakiem nad jeziorko, miło spędzić czas i zrobić piknik na kocu, innym razem lubię zobaczyć coś polecanego przez znajomych albo wypatrzonego u innych motocyklistek/motocyklistów na Instagramie, a czasem totalnie zdaję się na kogoś i jadę tam, gdzie poprowadzi.

Byłam w różnych miejscach, ale zwykle jestem tak zaaferowana wyjazdem, że zapominam zrobić zdjęcie, czy coś nagrać i potem, typowo na zdjęcia lub nagrania, wybieram bliższe lokalizacje, bo jadę tam tylko w tym konkretnym celu. Lubię też wyzwania, np. w grudniu ubiegłego roku pojechałam w temperaturze kilku stopni na zdjęcia pod choinką (na jarmarku bożonarodzeniowym). Moja kumpela powiedziała, że zamarzłaby na motocyklu, więc dojechała do mnie tramwajem, żeby zrobić mi zdjęcia, kochana! 

Nie mam o tyle sprecyzowanych miejsc, które chcę odwiedzić, bo lubię po prostu spontan. Mam chwilę czasu – to idę do garażu, odpalam „pszczółkę” i po prostu jadę tam, gdzie akurat tego dnia sobie wymyślę i to jest ten chill. Nie myślę, czy zobaczę tam coś bardzo godnego uwagi, tylko chcę oderwać myśli od codziennych problemów i skupić się na jeździe. Pobyć chwilę sama ze sobą i mieć w głowie same dobre myśli!

Marlena moto.bee_

Jakie masz jeszcze zainteresowania i pasje? Bo widzę na Marlena moto.bee_, że też „wyginasz śmiało ciało”?

Ja jestem typem człowieka o słomianym zapale – próbuję wszystkiego po trochu, ale dość szybko się nudzę… zwykle jak tylko coś nie idzie mi, tak jakbym tego chciała. Próbowałam wielu sportów, np. trenowałam kiedyś profesjonalne kajakarstwo i doszłam do etapu zawodów, niestety teraz mogę szczerze powiedzieć, że już nawet nie pamiętam, dlaczego to rzuciłam. Żałuję, bo byłaby to piękna pasja na lata, ale nic straconego… Zaraz później był breakdance (nawet nie pytajcie, co mi odwaliło), kurs Salsy, a później zaczęły wchodzić aktywności, które towarzyszą mi do teraz. Są raczej na takim sezonowym poziomie – wakeboard latem, snowboard zimą, aż w moim życiu pojawiła się moja Karola – poledancerka, która wstawiła nam rurę do domu (śmiech).

Z całych sił się opierałam, bo totalnie mnie do tego nie ciągnęło. Widziałam te wszystkie siniaki, otarcia, kontuzje, ale cóż… namówiła mnie i tak się zaczęło. To świetny sport, ale bardzo wymagający! Zaczęłam treningi i się wciągnęłam, niesamowite uczucie – móc latać, nie tylko na moto! Z różnych względów zrobiłam sobie przerwę, ale wiem, że jeszcze wrócę do tego. Aktualnie czas wypełnia mi ponownie taniec, ale tym razem na szpilkach i tu historia jest nieco inna…

Zwykle wszystko najpierw mi bardzo gładko idzie, a później jest coraz trudniej i się szybko zniechęcam, a tu jest na odwrót – od początku idzie mi to jak krew z nosa i tym mnie motywuje, że gorzej być nie może (śmiech). Także czekam na ten moment, kiedy będzie mi wychodziło tak, jak to sobie wyobrażałam.

Może zdradzisz marzenia i plany, związane z pasją motocyklową? Co zobaczymy na profilu Marlena moto.bee_ ?

Ostatnio się właśnie nad tym zastanawiałam i mam dwa konkretne cele! Pierwszy to doskonalenie techniki jazdy, typowo na moim motocyklu. Chcę wziąć udział w szkoleniu w małej grupie, gdzie będzie stał nade mną instruktor i poprawiał moją pozycję, technikę. Nauczyć się bezpiecznie, dynamicznie pokonywać zakręty i żebym wiedziała, jak wyjść z niebezpiecznych sytuacji lub jak zachować się w razie wypadku. Jak to mi dobrze pójdzie, to chciałabym kontynuować naukę i może jakieś nowe zadania, jak np. pierwsze totalne wariactwo – kolano (śmiech).

Drugi cel – to pojeździć w terenie crossem, bo nie mogę się napatrzeć na Dominikę 333 Orlik oraz @shelkv, które zasuwają po piaszczystych górkach – koniecznie muszę tego spróbować, przecież to jeżdżące inspiracje! Myślę, że to coś dla mnie, szczególnie, że uwielbiam spędzać czas na świeżym powietrzu.

Marlena moto.bee_ na Instagramie: https://www.instagram.com/moto.bee_/

Więcej inspirujących historii motocyklistek znajdziesz tu.

Source: Marlena moto.bee_ i jej „pszczółka”

Motoqin – odzież motocyklowa dla kobiet. Marka stworzona przez Asię

Asia to pasjonatka motocykli, która zniechęcona ofertą wielkich, światowych, a nawet polskich producentów, postanowiła sama ubrać na motocykl siebie i koleżanki. Tak powstała Motoqin – odzież motocyklowa dla kobiet. Kolekcja bardzo dobrze się przyjęła i właściwie wyprzedała, a Asia już pracuje nad kolejną. Pierwsze sukcesy dodają jej skrzydeł, więc z pewnością warto śledzić nowości od Motoqin.

Motoqin – odzież motocyklowa dla kobiet. Rozmawiamy z projektantką.

Z tego co widzę, to udało ci się połączyć pracę z pasją? Markę Motoqin – odzież motocyklowa dla kobietz motocyklami?

Marka Motoqin to był mój pomysł, tak naprawdę wymyśliłam ją dla siebie i swoich koleżanek, ponieważ już długo jeżdżę motocyklem, a rzeczy, które zwykle kupowałam w damskich rozmiarach, wydawały mi się bardzo męskie. Dlatego postanowiłam stworzyć coś, co będzie kobiece, wygodne i w dobrej jakości, ale też w charakterze motocyklowym. I tak półtora roku temu powstała marka Motoqin – odzież motocyklowa dla kobiet.

Co tam miałaś na początku w swojej ofercie?

Zaczęłam od podstawowych modeli, czyli bluz, doszło do tego body i kobiece bluzeczki – czyli coś, czego nie było wcześniej na rynku. Tu mogę się pochwalić, że wszystko zakończyło się świetnie, bo rozeszła się cała kolekcja. A tak naprawdę największym sukcesem jest to, że dzięki temu pomysłowi zyskałam wiele nowych koleżanek – motocyklistek i to jest wartość dodana, z której bardzo się cieszę!

Jakie teraz modele i wzory czekają na swoją kolej?

Mam już kilka nowych modeli, które na pewno wystartują w nowym sezonie. Choć pewnie sama wiesz, że jak już trafimy na coś, co lubimy, szczególnie gdy chodzi o odzież na motocykl, to nie chcemy tego zmieniać, nosimy cały czas. Przynajmniej ja tak mam i moje koleżanki – jak już do czegoś się przyzwyczaimy, a jeszcze pasuje nam to do motocykla i kombinezonu, to tak naprawdę jeździmy w tym non-stop.

Czyli te sprawdzone modele będą cały czas w twojej ofercie?

Na stałe w mojej ofercie są i będą bluzy, ponieważ cieszą się dużą popularnością.

A Ty masz swój ulubiony model?

Mój ulubiony model to body. To zdecydowanie element garderoby na każdą porę roku. Nadaje się na upały, a w chłodniejsze dni jako dodatkowa warstwa docieplająca – zawsze blisko ciała.

Motoqin - odzież motocyklowa dla kobiet

Motoqin – odzież motocyklowa dla kobiet

Jak to u ciebie wygląda – ta droga od pomysłu do sprzedaży? Tak po kolei.

Zwykle to jest tak, że inspiruje mnie moda – widzę coś i myślę, że super by było mieć coś takiego na motocykl. Robię projekt i zlecam szwalni uszycie prototypu. Potem wysyłam to do  haftu i czekam na efekt końcowy.

Dużo czasu musisz poświęcić na promocje marki w Internecie, mediach społecznościowych?

Promocję łączę z pasją. Promuje moje produkty jeżdżąc w nich na motocyklu i robiąc zdjęcia. Czasami korzystam z płatnych promocji. To jest moje zajęcie dodatkowe, więc robię to tak, jak lubię.

Jakie opinie, komentarze, informacje zwrotne otrzymujesz, dotyczące twoich produktów?

Informacje zwrotne są bardzo pozytywne, dziewczyny są zadowolone, a też często inspirują mnie i podpowiadają, co warto by jeszcze wprowadzić do oferty. Ogólnie moje klientki są naprawdę cudowne.

Więcej o inspirujących motocyklistkach przeczytasz tu.

Kiedy motocykle stały się twoja pasją? Był jakiś moment przełomowy? Od czego się zaczęło?

Jestem typową fascynatką i mam wrażenie, że zamiast krwi w moim ciele płynie benzyna. Miałam tak od dziecka. Marzyłam, żeby zostać mechanikiem samochodowym, jednak rodzice się na to nie zgodzili (do dziś żałuję, że wtedy nie postawiłam na swoim). Uwielbiam jazdę motocyklem i samochodem, generalnie wszystkim co ma koła i silnik. Bardzo lubię podróże, bo daje mi to poczucie ogromnej wolności. Motocykle to moja wielka pasja, zawsze czekam na rozpoczęcie sezonu i wykorzystuję każdą wolną chwilę, żeby gdzieś pojechać, „zresetować się”, spotkać ze znajomymi, po prostu poczuć się wolna… To nawet nie pasja, a uzależnienie i wcale nie chodzi o ładne zdjęcia w Internecie, chociaż sprzedając, jestem poniekąd zmuszona je robić, dlatego jestem aktywna w sieci.

Motoqin - odzież motocyklowa dla kobiet

Motoqin – odzież motocyklowa dla kobiet

Jakim motocyklem jeździsz i dlaczego go wybrałaś? A poprzednie jak wspominasz?

Moim pierwszym motocyklem była Honda CBR600RR w pięknym limitowanym malowaniu. Bardzo się z niej cieszyłam, ale nie do końca dobrze mi się nią jeździło, prawdopodobnie przez to, że była przeze mnie obniżona. Kolejnym motocyklem było Suzuki GSXR600 i już zostałam wierna tej marce – mam trzeci motocykl z tego modelu (śmiech). Jednak w tym sezonie marzy mi się zmiana na jakiegoś litra – zobaczymy, czy się uda… Jak nie, to jeszcze z wielką przyjemnością „polatam” moją Suzuki.  

Jak ważne są dla ciebie motocykle w życiu?

Jazda motocyklem jest czymś, co uwielbiam! To stało się dużą częścią mojego życia i chętnie zarażam tą pasją innych. Mam nadzieję, że jeszcze wiele sezonów przede mną, bo jest wiele miejsc, które chciałabym zobaczyć i wiele ciekawych osób, które chciałabym spotkać.

Motoqin – odzież motocyklowa dla kobiet

Sklep: https://allegro.pl/uzytkownik/MotoQin

Instagram: https://www.instagram.com/moto_qin/

Source: Motoqin – odzież motocyklowa dla kobiet. Marka stworzona przez Asię

Natasza Caban – motocyklem dookoła świata! Wyprawa wkrótce się zaczyna

Pochodząca z Ustki Polka spełnia marzenia i to takie, o których inni czasem boją się nawet pomyśleć. Hasło: „Natasza Caban – motocyklem dookoła świata” – to początek wspaniałej przygody, o której opowiada nam dziś podróżniczka. Bo ta wyprawa nie jest dla Nataszy Caban żadnym wyczynem. Po drodze morskiej (kiedy opłynęła samotnie świat jachtem) przyszła pora na drogę lądową. Motocyklistka właśnie zabiera się organizacji swojego wyjazdu jednośladem dookoła globu.

Ustczynianka jest nie tylko odważna. Podobnie jak podczas żeglowania wokół świata, tak i teraz, podczas odwiedzin przeróżnych krajów na motocyklu, chce aby nieść realną, charytatywną pomoc. „Jadę świat zobaczyć, porozmawiać z ludźmi, podzielić się tym wszystkim z innymi”.

Natasza Caban – motocyklem dookoła świata

Po wyprawie jachtem dookoła świata, teraz masz zamiar powtórzyć ten wyczyn na motocyklu?

Nie postrzegam swojego samotnego rejsu dookoła świata jako wyczyn jako taki. Postawiłam żagle, jacht popłynął, cała filozofia. Wyzwaniem jednakże i to ogromnym, była logistyka, zjednywanie sobie ludzi i zorganizowanie akcji charytatywnej. Myślę, że jedynie pod tym kątem patrząc, możemy mówić o próbie powtórzenia wyczynu. Mam wrażenie, że ogólny stopień trudności jest nieporównywalny, a największą różnicę, jaką widzę na dziś, to możliwość snu. Na motocyklu, w razie zmęczenia możemy wyłączyć maszynę, zejść z siodła i zamknąć oczy. Nie ważne, gdzie i czy w suchym, ale jednak. A to w rejsie często nie było możliwe.

Na jakim etapie przygotowań wyprawy „Natasza Caban – motocyklem dookoła świata” jesteś?

Etap przygotowań to głównie praca 12 godzin dziennie, żeby było na paliwo. Jednocześnie szukam wsparcia, poszukuję kontaktów w mediach, agencji, która chciałaby to ogarniać itd.. Szukam osób, które chciałby by być częścią tego wszystkiego, ale niezależnie od wyników poszukiwań – ruszam wiosną. Zależy mi, żeby wyprawę nagłośnić ze względu właśnie na akcje charytatywne – im więcej ludzi będzie o tym wiedzieć, tym większą szansę mamy na realne pomaganie. A sama wyprawa? Cóż, może i dziesięć lat temu, kiedy chciałam to zrobić, to było coś wyjątkowego – wtedy mało kto tak śmigał. Teraz jest nas wiele i za każdego trzymam kciuki!

Jak to będzie wyglądać? Z góry wytyczona trasa pokonana w najszybszy możliwy sposób, czy wprost przeciwnie?

Po cóż się spieszyć, gdy robimy coś fajnego? (śmiech) Jadę świat zobaczyć, porozmawiać z ludźmi, podzielić się tym wszystkim z innymi. Po samotnym rejsie dookoła świata doskonale wiem, że zmęczenie może kosztować życie i planując trasę miałam to na uwadze. Planuję 200 km dziennie, plus siódmy dzień na odpoczynek. Jeździć chcę tylko za dnia, bo przecież potrzebny jest czas na znalezienie noclegu, włączając w to bezpieczne miejsce na zaparkowanie motocykla. Mam w niektórych punktach trasy przybliżone daty, których zamierzam się trzymać, o ile los pozwoli, i przeważnie są one dyktowane porą roku – na przykład zostawienie Alaski za sobą przed jesienią.

Niektórych wytycznych planu powinnam się trzymać, a niektóre będą pewnie ewaluować w trakcie 19 miesięcznej podróży, tym bardziej, że świat tak dynamicznie się zmienia. Całą wyprawę podzieliłam na trzy etapy. Pierwszy etap to 8 miesięcy w 15 krajach Ameryk i 39 000 km. Etap drugi poprowadzi z Polski w stronę Azji (24 kraje, 28 000 km, planowo zajmie mi to 6 miesięcy) i stamtąd przerzucę motocykl do Południowej Afryki, zaczynając tym trzeci etap, prowadzący na powrót do Polski przez 23 kraje, 26 000 km i 5 miesięcy – na to liczę. Łącznie mam do przejechania 92 tysiące kilometrów.

Jedziesz sama, jednak chętnie zapraszasz osoby towarzyszące?

Tak, będzie można do mnie dołączyć. Kiedy? Gdzie? – Jak komu będzie pasować! Już niebawem przybliżona trasa pojawi się na mojej stronie nataszacaban.pl. Stawiam na kobiety, ale mężczyźni mi nie przeszkadzają, więc ich też serdecznie zapraszam, bo przyjaźń nie ma płci. Zasada będzie jedna – musi nam być „po drodze”. W sensie takim, że ja mam świat do zjechania, a ty jesteś niedaleko? Zapraszam do kontaktu. Jeśli jeździsz szybciej i moje tempo ci nie odpowiada – spotkamy się na biwaku, totalnie na luzie, nie tłumaczymy się sobie.

Na pewno fajnie będzie przejechać wspólnie parę kilometrów, wieczorem móc porozmawiać, poznać się lepiej, podzielić wrażeniami. Mam nadzieję nawiązać kontakty z kobietami na motocyklach z krajów, do których będę wjeżdżać. Chciałabym móc zobaczyć miejsca ich oczyma i zmotywować choć parę z nas, żeby w siebie uwierzyły. Pokazać, że życie po czterdziestce się nie kończy!

Ten wyjazd też będzie połączony z akcją charytatywną?

Jak najbardziej! Podczas rejsu współpracowałam z Fundacją Ani Dymnej „Mimo wszystko” i przyjazd do mnie jej podopiecznych okazał się dla mnie największym skarbem wyprawy. Teraz zamierzam wspierać, aż trzy różne akcje charytatywne, żeby ludzie mogli wesprzeć tą bliską ich sercu. Dodatkowo, będzie można mieć realny wpływ na kształt mojej podróży, stawiając przede mną zadania, a jak je wykonam, w zamian wpłacając na którąś z akcji.

Jakie to będą akcje? Na ten temat trwają rozmowy i jak tylko będą ustalenia, to przeczytacie o tym w moich social mediach. Mam zamiar zachęcić Was do wspierania nagrodami w konkursach. Osoba wspierająca będzie mogła na przykład wygrać przyjazd do mnie, na jedno z wybranych miejsc. Szukam obecnie firm, które robią ciekawe rzeczy i chciałyby się włączyć w moją podróż, właśnie oferując od siebie nagrodę.

Natasza Caban - motocyklem dookoła świata

Natasza Caban – motocyklem dookoła świata, Fot. Archiwum Idee Kaffee

Jakim motocyklem się wybierasz i jak będzie/powinien być dostosowany do Twoich potrzeb?

Do wyruszenia mam siedem miesięcy i pracuje nad każdym aspektem wyprawy, wybór maszyny jest jednym z nich. Już wiele lat temu dostałam motocykl do tego projektu, ale z wielu przyczyn szukam czegoś innego. Na to czy motocykl się sprawdzi ma wpływ możliwość jego serwisowania i dojechania nim do celu. Dlatego ważne jest nie tylko dobranie odpowiedniego modelu – biorąc pod uwagę trasę, możliwości naprawy, dostępności na trasie odpowiedniego paliwa, itd., ale również doposażenie go do długiej i intensywnej eksploatacji.

Rozmawiam obecnie z jedną z marek motocykli, dlatego jeszcze na dziś nie odpowiem Ci na pytanie, czym pojadę. Najczęściej słyszę od tych, co jeżdżą daleko, bym jechała czymś mniejszym od tego, niż myślę, że chcę i mam od nich listę rzeczy, na którą zwrócić uwagę przed wyruszeniem. Staram się czerpać z doświadczenia innych i oprócz oczywistych spraw, jak na przykład wyposażenie wygodne siodło, gmole, wzmocnioną obudowę na silnik, grzane manetki itd. – to końcowo wiele będzie zależało od motocykla, na który się zdecyduję.

Kiedy pasja motocyklowa pojawiła się w Twoim życiu?

Tu Cię może zdziwię, bo nie nazwałabym tego moją pasją. Ja po prostu lubię jeździć. Chociaż, rzeczywiście czasy, gdy bawiłam się w off road na swoim KTM 450exc, wspominam jako przepełniony wręcz dziką radością i wtedy to właśnie chyba śmiałam się w życiu najpełniej. Jednocześnie szczerze przyznam, że zaczynając moją przygodę z enduro nie miałam pojęcia, że to tak ciężki sport… 

Ale wracając do początków, to motocyklami zajęłam się późno, gdyż wcześniej były konie, żeglarstwo i inne moje hobby. Na poważniej wkręciłam się w nie mając prawko już 14 lat. Kumpel Tomek biegał za mną, gdy na jego motocyklu przypominałam sobie jak się zmienia biegi, potem znajomi mechanicy dawali mi pojeździć na torze, gdy oni mieli przerwę. A końcowo wylądowałam już z własnym trenerem i zdążyłam się połamać.

Pamiętam, jak kupiłam swoją pierwszą Hondę VFR i jechałam długi czas z prędkością 20 km/h za jakąś śmieciarką, bo bałam się jeszcze wyprzedzać (śmiech), ale nie zraziłam się nawet wtedy, gdy walnęła we mnie ciężarówka. Z czasem powstał projekt trzech Polek w rajdzie „Aicha des Gazelles” – wszystko szło, wręcz zbyt dobrze, aż do momentu, gdy przestało… za sprawą… kiedyś napiszę o tym w książce i wtedy się dowiecie.

Ale mimo wszystko, mogę rzec, że miałam dużo szczęścia spotykając na swej drodze niesamowitych ludzi, którzy wyciągnęli do mnie rękę i chciałabym im za to bardzo podziękować! Ktoś na przykład użyczył mi swój motocykl, żebym już mogła jeździć, gdy ja na własny dopiero zbierałam, a czasy były dla mnie wtedy takie, że na paliwo kumplowi ze skarbonki podbierałam i na Yamahę 250 YFZ musiałam się zapożyczyć. Na początku jeździłam w kaloszach, bez gogli, w ochraniaczach na rolki… Ale z czasem, dzięki kolejnej osobie, miałam już jak na treningi dojeżdżać i choć byłam bezdomna, to mieszkałam w samochodzie z dwoma motocyklami na pace – ależ to były czasy!

Znalazłam także ludzi, którzy mój motocykl na rajdy dostosowali, ubrali mnie i trenowałam wtedy codziennie. Co ciekawe, przez te lata zdarzyło się też, że miałam propozycję pojechania jako uczestnik w Rajdzie Dakar z włoską firmą, ale niestety samochodem, a ja wtedy ambitnie (dziś myślę, że jak ta durna) nie chciałam obijać głowy kaskiem o sufit. I tak oto, z połamaną wówczas ręką, pojechałam do Ameryki Południowej przyjrzeć się tematowi.

Tak… kiedyś miałam większe plany off road’owe, ale życie pisze swoje scenariusze. No i streściłam historię dziesięciu lat niepoddawania się w spełnianiu marzeń! Nie mogę już trenować, stąd też pomysł, żeby „karnąć się na luzaku wokół świata” (śmiech).

Czujesz się gotowa na to wyzwanie?

Dyplomatycznie powinnam powiedzieć, że jestem gotowa, a jakże! Ale znam takich, co pojechali po zrobieniu prawka i takich, którzy wyruszali z wielkim doświadczeniem, i już nie wrócili. Nie wiem, czy kiedykolwiek można powiedzieć, że jest się przygotowanym na wszystko, co przygoda przyniesie, ale ja po prostu nie boję się spróbować. W tej wyprawie najfajniejsze właśnie jest to, że jadę, bo nareszcie mogę i wyruszę z tym, co mam, przygotowana najlepiej jak potrafię. Nic nikomu już nie muszę udowadniać…

Na „rozłożenie i złożenie” motocykla jestem umówiona u mojego mechanika, bo chcę być w stanie zdiagnozować problem i jeśli będzie taka możliwość, to też umieć go usunąć – ale powiedzmy sobie szczerze, nagle nie stanę się osobą technicznie nie wiadomo jak ogarniającą. Jestem też umówiona na „powtórkę” z jazdy w terenie u najlepszego trenera pod słońcem – Marcina Spirowskiego z enduroes.pl, ale też przecież nie nauczę się w tydzień wymiatać jak on.

Raczej doszlifujemy, choć ładne zsiadanie i zakręcanie, żeby na materiałach video to jakoś wyglądało (śmiech), bo na razie to „łomateńko” – orłem to nie jestem i już widzę opinie tych, co potrafią lepiej. Doskonale zdaję sobie sprawę, że jeźdźcem jestem tylko takim sobie, ale z drugiej strony myślę, że jeśli jechałby mistrz świata, to pewnie wyprawa nie byłaby tak ciekawa dla widza, jak gdy pojedzie pani, mająca swoje lata, o raczej przeciętnych umiejętnościach – może być zabawniej (śmiech). Mam nadzieję jednakże, że w tej wyprawie ważniejsza od technicznych umiejętności okaże się wytrwałość, nie poddawanie się w ciężkich chwilach i umiejętność ogarnięcia logistyki.

Przygotowujesz się jakoś kondycyjnie, szlifujesz umiejętności?

W mojej pracy zawodowej nie raz muszę włazić na górę turbiny wiatrowej po 100 metrowej drabinie, wnosząc ze sobą ciężary – śmieję się więc, że „six pack” już mam, tylko głęboko ukryty! A na poważnie, wiem, że będę często sama ponosić maszynę i traktuję sprawę kondycji bardzo poważnie. Mam już za sobą parę operacji i wiele blizn na ciele, a i wiek zobowiązuje, ale znam swoje słabe punkty i pracuję nad tym, z dumą rzeknę, że niemal codziennie.

Twoje życie napędzane jest siłą marzeń? Trudno zatrzymać Cię w jednym miejscu?

To zależy. Kończąc 40 lat zdałam sobie sprawę, że czas wybrać z długiej listy te marzenia, które obrócę w cel, bo wszystkiego już zdążyć nie dam rady. Wybrałam to motocyklowe, obok paru innych. Choć rzeczywiście moja poprzednia praca, jako oficera nawigacji na morzu, a teraz technika dostępu linowego sprawia, że nie przebywam często w jednym miejscu, ale czy to też wina marzeń? Myślę bardziej, że to jedynie droga do ich spełniania.

Mam parę toreb tu i parę tam… bywa ciężko czasem z logistyką, gdy chce się „kajtować” na północy, potem iść na oficjalnie spotkanie w garniturze, gdzieś na południu, a potem ponurkować bez butli zupełnie gdzie indziej. Podczas wyprawy nadal będę się ciągle pakować, ale przynajmniej będę miała mało rzeczy i wszystko zawsze z sobą.

Jak skończę podróż, to mam nadzieję znaleźć już swoje miejsce… może gdzieś między Afryką a Polską, bo nie ukrywam, iż liczę na to, że znajdę miejsce dla siebie w Afryce, gdzie będę mogła po wyprawie wrócić i zrobić coś tam dobrego. Jednak wbrew pozorom uwielbiam czasy rutyny z moim partnerem – i teraz się pewnie wszyscy uśmiechną – nawet jeśli zdarza się, że trwa to jednorazowo tylko tydzień (śmiech).

Natasza Caban – motocyklem dookoła świata. Więcej na stronie podróżniczki: www.nataszacaban.pl

Source: Natasza Caban – motocyklem dookoła świata! Wyprawa wkrótce się zaczyna

Cochet Duo – przyczepa na 2 motocykle. Składana i opuszczana

Jesteście parą motocyklistów, którzy nie lubią tracić czasu i nerwów na przedzieranie się przez miasta? Wolicie dowieźć jednoślady w Alpy i tam pośmigać po górskich przełęczach? Chcecie zabrać swoje motocykle do serwisu, albo po prostu przewieźć je z punktu A do B bez konieczności znoszenia trudów długiej podróży, niezależnie od złej pogody? Sposobem na taki przewóz jest przyczepa Cochet Duo.

Cochet Duo – przyczepa motocyklowa

Cochet to francuski producent sprzętu rolniczego, który w swojej ofercie ma trzy rodzaje przyczepek do przewozu małych pojazdów np. motocykli, quadów, lub kosiarek. Są one jakościowo wykonanie i wyjątkowo praktyczne. Główna funkcjonalność przyczepy jest taka, że można ją opuścić do ziemi przy załadunku, a po użyciu wygodnie złożyć i odstawić. Po złożeniu jest ta tyle kompaktowa, że nie zajmie dużo miejsca w garażu.

Cochet Duo – rodzaje przyczep

  • Przyczepka Uno jest przeznaczona do przewozu jednego jednośladu, ma ładowność 331 lub 431 kg;
  • Cochet Duo na dwa motocykle udźwignie 506 kg;
  • Chochet XL jest przystosowana do transportu do 460 kg.

Cochet Duo

Cochet Duo

Cochet Duo – przyczepa na dwa motocykle

Przyczepy Cochet Uno oraz Duo są tak składane, że można je przechowywać w pozycji pionowej, dlatego wygospodarowanie miejsca na nie nie stanowi problemu. Świetnym rozwiązaniem jest też hydrauliczne opuszczanie poziomu platformy do ziemi, co ułatwia wprowadzenie motocykla lub wjechanie nim na przyczepkę.

Jak w kilku ruchach złożyć przyczepkę Cochet Duo? Robi się to minutę, bez użycia żadnych narzędzi.

A tak prezentuje się Cochet Uno.

Przyczepy Cochet obecnie są dostępne w wielu punktach dystrybucji niemieckiej. Cena Cochet Uno to 3150 euro, a Duo można kupić za 4295 euro.

Więcej na : https://www.cochet.pro

Source: Cochet Duo – przyczepa na 2 motocykle. Składana i opuszczana

Sylwia „Silvana” i jej K-750 z koszem: „byłam Kaśką oczarowana”

K-750

K-750 to radziecki motocykl z lat. 60., produkowany w Kijowskiej Fabryce Motocykli – często wykorzystywany przez ówczesną Milicję Obywatelską – bazujący na modernizacji modelu M-72. Emka z kolei była praktycznie wierną kopią BMW R71, więc i popularnie zwana „Kaśka” miała podobne podzespoły. Była często przeznaczana przez wojsko do jazdy w terenie (po wzmocnieniu powstał motocykl bojowy – K-750 W), bo jednoślad ten świetnie sobie radził w grząskim offroadzie, czy na leśnych duktach. Pomagał w tym wózek, czyli tzw. kosz – dzięki niemu motocykl był znacznie bardziej stabilny.

Z założenia K-750 z koszem to motocykl turystyczny, który od razu skradł serce Sylwii. Fascynacje motocyklami zawdzięcza swojemu tacie, a teraz przekazuje ją dalej – swoim synom, którzy już mieli możliwość zaznania motocyklowych wrażeń.

Kiedy motocykle pojawiły się w kręgu twoich zainteresowań?

Motocykle w moim życiu były od dziecka, gdyż mój tata się nimi interesował i zwyczajnie mam to we krwi (śmiech). Jako mała dziewczynka jeździłam z nim na Jawie 350 Sport i tak się zaczęła moja przygoda. Zawsze chciałam jeździć tak jak tato, ale on pozwalał mi być tylko pasażerem, choć mieliśmy kilka klasyków w garażu. Mówił:

Jeśli zdasz prawo jazdy ka. A, to wtedy pozwolę Ci jeździć.

Oczywiście, gdy tylko skończyłam 18 lat, to zaczęłam kurs i wreszcie moja historia motocyklowa się zaczęła. Nie stać mnie było wtedy na swój motocykl, więc najpierw wsiadłam na WSK-ę taty, a po zdaniu egzaminu państwowego i tego rodzicielskiego z moich umiejętności – tato dał mi swoje „oczko w głowie”, jakim był Moto Guzzi V65.

A w garażu też przeszłaś przeszkolenie?

Oczywiście! W międzyczasie było tysiące godzin spędzonych w garażu, na podawaniu kluczy, śrub, czyszczeniu – ogólnie rzecz biorąc na pomocy, aby wszystko było sprawne. Bo wiadomo, że przy klasykach jest najwięcej pracy, nie to co teraz w nowych, salonowych motocyklach. I tak narodziła się moja miłość do klasyków. 

To jaka jest teraz ta kolekcja klasyków w garażu?

Obecnie z klasyków w garażu stoją: motorynka, K-750, Moto Guzzi V65, Simson, Komar, Pannonia – z czego 3 ostatnie są doprowadzane do stanu użytkowania, co nie jest takie proste… Z nowszych modeli to jest Harley Davidson Electra ojca i moja Yamaha FZS.

K-750 i Sylwia

K-750 i Sylwia

Który z nich jest najbliższy twojemu sercu?

Gdy tylko pojawiła się „Kaśka”, czyli K-750 – to skradła moje serce na amen! Pamiętam, jak pierwszy raz nią jechałam na polanie przed domem, bez kasku i w dresach – tak wiem karygodne zachowanie, jak na motocyklistkę, ale tak byłam nią oczarowana, że o niczym innym nie myślałam! Chciałam od razu zobaczyć jak się ją prowadzi. I tak jak każdy mówił -tym motocyklem trzeba umieć jeździć, choć wbrew pozorom wyszło mi to znakomicie. A znowu kolega z podejściem: „co to nie on, czym to nie jeździł”, niestety wylądował na płocie, bo nie umiał skręcić…

K-750 „Kaśka” to teraz najbardziej użytkowany motocykl, czy to na pobliskich festynach, czy jakiś wojskowych wydarzeniach – jeśli mam czas to zabieram dwójkę swoich synów w kosz i śmigamy. Furora murowana! A i tatuś dumny z córeczki i wnuków, że jednak pasja w rodzinie nie zginie.

dzieci na motorynce i quadzie

Czy ta pasja nadal przechodzi z pokolenia na pokolenie? Twoje dzieci przejmują pałeczkę?

Mam 2 synów – 9 i 3 lata. Moje dzieci również wyssały pasję motocyklową z mlekiem matki (śmiech). Starszy zaczynał swoją przygodę jako mój pasażer w wieku 3 lat, niestety zabierałam go tylko na rozpoczęcie lub zakończenie sezonu, bo przepisy trochę ograniczają możliwości. Jak już trochę podrósł, to dostał quada, ale go (mówiąc kolokwialnie) zajechał na amen i trzeba było kupić większego, którym śmiga do dzisiaj. A w ostatnim czasie użytkuje motorynkę.

Dużo osób pyta się mnie, czy się nie boję o niego… Zawsze odpowiadam, że owszem boję się (jak każda matka o dziecko), ale ma kompletny strój: kask, zbroje, buty, rękawiczki i jeśli ma się coś stać to wiem, że zrobiłam wszystko, co mogłam, aby go uchronić. Bardziej boję się, gdy jeździ rowerem do szkoły niż quadem lub motorynką na torze, gdzie nie ma zagrożeń ze strony innych uczestników ruchu . Natomiast  młodszy jeszcze sam nie jeździ, no chyba, że na swoim elektrycznym (śmiech). Jednak, gdy tylko otwierają się wrota od garażu, to on jest pierwszy, żeby pomagać tacie i dziadkowi naprawiać motocykle, jak i potem oczywiście wspólnie użytkować.

Mój mąż nie jeździ, bo nie ma uprawnień, ale teraz to on przejął pałeczkę do napraw. Dlatego aktualnie jestem bardziej z tych wygodnych motocyklistek, które wsiadają i jeżdżą, a jeśli coś się popsuje, to odstawiają maszynę do naprawy. Ja ograniczam się tylko do szukania i zamawiania części.

K-750 do ślubu

K-750 do ślubu

Trudno jest zdobyć części do takich klasyków jak K-750? Macie jakieś swoje pomocne grupy pasjonatów?

Znaleźć części jest łatwo, bo dzięki internetowi pole zasięgu jest o wiele większe. Jednak bardzo trudno, a raczej jest wręcz niemożliwe jest, znaleźć części oryginalne, używane i nadające się do dalszej eksploatacji. Bardzo często jeździmy do Torunia i Łodzi na tzw. MotoBazary – tam jest wszystko, choć czasami lepiej jest kupić nowe i drogie niż tanie, a nadające się na złom. Z żadnych pomocnych grup nie korzystamy, bo tam wszyscy wiedzą wszystko najlepiej, nawet jeśli nie mają racji lub niestosownie komentują.  Jeśli potrzebujemy rady, czy coś przegadać, to dzwonimy do znajomych po fachu i sami uczymy się na błędach. 

Wyjeżdżając gdzieś dalej takim klasykiem trzeba być gotowym na wszystko

Oj tak. Najdalsza trasa K-750, czyli mojej „Kaśki”, to około 300 km w jedną stronę – nad Morze Bałtyckie . Na szczęście bez większych przygód. Na taką wyprawę szykowaliśmy się prawie miesiąc, bo trzeba było być gotowym na każdą możliwą usterkę. Innymi klasykami nie odważę się pojechać dalej niż 50 km, bo po prostu jest mi ich żal, a raczej żal tego czasu i pieniędzy włożonych w ich usprawnienie. Są bardziej już rekreacyjnie, żeby znowu za dużo nie naprawiać.

Wyrywasz się czasem sama z domowych obowiązków na swoje K-750?

Yamaha FZS to mój motocykl na jakieś samotne, szybsze trasy „wokół komina”. Na ten moment małe dzieci nie pozwalają na dłuższe przejażdżki. Może nie tyle dzieci, co mąż nie dający sobie rady sam z dziećmi (śmiech). W sezonie zdarzają się weekendy, kiedy wsiadam na motocykl w południe, a wracam wieczorem i wtedy zwiedzam sobie okolice. To są momenty oderwania od codzienności, zapomnienia o problemach, troskach – wtedy liczę się tylko ja, motocykl i widoki. To moja pasja, ale nie przekładam jej ponad wszystko. Dlatego na ten moment najważniejsze dla mnie jest wychowanie dzieci, które też potrzebują czasu z mamą (w zabawach czy nauce), nie tylko w garażu.

Jak tak sobie jedziesz K-750, to chyba możesz liczyć na duże zainteresowanie otoczenia? Ludzie miło i zainteresowaniem reagują na twoją pasję?

Za każdym razem, gdy jadę z dziećmi lub sama, ludzie bardzo pozytywnie reagują, nawet przystają i machają. Co niektórzy, zwłaszcza panowie, „zbierają szczęki z chodnika” (śmiech). Jak jechaliśmy z mężem do ślubu właśnie nią (niestety nie ja prowadziłam, bo w sukni byłoby to nierealne) to jeden pan tak szybko chciał zobaczyć eskortę z K-750 „Kaśką” na czele, że aż przeleciał przez zamknięta furkę (śmiech). A jak mijałam wojskowego Rosomaka, to pan siedzący za kierownicą też mi pomachał przez… górny lufcik (śmiech). Także nie tylko u motocyklistów jest lewa w górę!

Zazwyczaj na imprezach plenerowych, bo wtedy jest czas, dużo osób mnie zagaduje, właśnie na temat skąd ta pasja, o informację na temat motocykla. Oczywiście zawsze odpowiadam z dumą i uśmiechem na twarzy.

Jakie jeszcze wymarzone motocykle chcielibyście dołączyć do tej kolekcji, poza K-750?

Bardzo trudne pytanie, gdyż: „mierz siły na zamiary” – to kluczowy cytat w tym fachu.

Aktualnym marzeniem jest skończenie Pannoni. Potem się zobaczy, co los przyniesie…

Instagram: https://instagram.com/silvaaa.m

Więcej wywiadów z inspirującymi motocyklistkami przeczytasz tu.

Source: Sylwia „Silvana” i jej K-750 z koszem: „byłam Kaśką oczarowana”

Joanna Nowak – malarka na Romecie: „muszę się wyjeździć tak, żebym zaraz znowu nie tęskniła”

Joanna Nowak – malarka na Romecie – sama przyznaje, że nie potrafi oddać się jednej pasji. Woli próbować, testować, wymieniać pasje i wracać do tego, co daje jej szczęście. Chyba właśnie dlatego tak chętnie wraca do terenowej jazdy motocyklem.

Zakup Rometa ADV to był strzał w 10-tkę, bo dzięki niemu mogła bez obaw wyszaleć się w terenie. Teraz już myśli o większym motocyklu.

Ten Romet ADV to twój pierwszy motocykl? Dlaczego go wybrałaś?

Tak, „Romek” to mój pierwszy motocykl. Prawda jest taka, że wyswatał nas mój partner, który jeździ motocyklem. W sumie to myślał, że na kolejne hobby nie będę miała czasu, bo uprawiam wiele sportów, a w terenie mogę się wyszaleć się na rowerze. Sama jednak chciałam nauczyć się jeździć na motocyklu, właśnie w terenie, bo lubię nowe wyzwania, a ze strony praktycznej, gdyby mojemu partnerowi była potrzebna pomoc – to zawsze mogę podjechać.

Jestem niskiego wzrostu i małej wagi, więc nie było pewności, czy mi się to w ogóle spodoba i czy dam radę. Dlatego celem na początek był motocykl za rozsądną cenę, ale od razu taki w teren. Szukaliśmy czegoś w internecie i akurat pan Lech Potyński (przy okazji wspomnę, że tata mojej współlokatorki na studiach) opublikował artykuł w „Świecie Motocykli” o Romecie ADV, oceniając, że świetnie daje sobie radę w terenie. Zaczęliśmy zgłębiać temat, zwłaszcza mój partner, który nie tylko ma wieloletnie doświadczenie w jeździe na motocyklu, ale wie wszystko o ich wnętrznościach i możliwościach.

Myślałam, że trochę czasu minie, nim ja rzeczywiście sobie kupię ten motocykl, ale właściwie po kilku dniach okazało się, że niedaleko naszego miejsca zamieszkania ktoś sprzedaje ADV z 600 km na liczniku, za naprawdę niską cenę. Stwierdziliśmy, że warto przynajmniej pojechać go zobaczyć i się przymierzyć. Motocykl był w praktycznie salonowym stanie, sprzedawca bardzo o niego dbał, tylko nie miał czasu używać. Nie zastanawiałam się długo, a sam „Romek” zachwycił nas do tego stopnia, że mamy jeszcze jednego! (śmiech) Dodam, że oboje jesteśmy z Bydgoszczy i Romet też. Rowery z tej firmy naprawdę służyły nam wiele lat i mimo, że w tej chwili to już nie jest polski produkt – to jakoś tak nie bałam się zaufać i nie zawiodłam się.

Mały dużo może? Czy ten motocykl spełnia twoje oczekiwania? Jak lubisz na nim spędzać czas i kiedy ci się to udaje?

Uwielbiam intensywną jazdę na w terenie. W każdych możliwych warunkach – w błocie, piachu, na wymagających wertepach. Lubię jeździć po górkach, szutrach, ale jak muszę, to też po wszystkich „normalnych” drogach (oprócz autostrad) wolę jeździć motocyklem niż autem. Jesienią zeszłego roku zdążyłam tylko trochę pojeździć, więc byłam zdeterminowana, by nauczyć się jak najwięcej na wiosnę i chciałam pojechać na zlot weteranów terenowej jazdy (Dominatora).

Naprawdę starałam się często jeździć, dowiedziałam się sporo o budowie motocykla, jego utrzymaniu oraz możliwych usterkach, nauczyłam się jak z niego spadać i być niezależną. Od początku sama podnoszę swój motocykl, pokornie znoszę też uwagi od partnera i innych doświadczonych osób. Zawsze chcę poznać, wiedzieć i spróbować więcej. Jechać dalej i szybciej…

Spędzam na „Romku” sporo czasu. Między bieganiem a rowerem, wymyślam trasy wycieczkowe z ok. 80% trasy w offie, bo ja nie lubię siedzieć. Jak już siedzę na motocyklu to lubię zakręty i szybkość, na tyle… ile mi Romet pozwoli.

Romet ADV

Romet ADV

Jak przez innych motocyklistów jesteś odbierana? Małe pojemności nie zawsze spotykają się z szacunkiem innych?

Myślę, że motocykliści na ścigaczach generalnie patrzą z pogardą na wolniejsze, słabsze maszyny, albo zwyczajnie nie mają czasu na pozdrawianie czy pogaduchy. Wszyscy inni, nawet kobiety bez motocykli, zawsze reagują z uśmiechem na widok Rometa i zagadują. Trochę niedowierzają, że to dziewczyna na nim siedzi i do tego często ubłocona (śmiech). Z chęcią i ciekawością dopytują się o szczegóły motocykla – to zainteresowanie bardzo mnie zaskoczyło… A czym dłużej jeżdżę, tym bardziej nie boję się już wyjechać z innymi, bo „Romek” po prostu daje radę i nadąża w terenie za „prawdziwymi”, wielkimi motocyklami. Niejednokrotnie udowodniliśmy, że dużo zależy od tego, co umiem ja, a nie on, choć wiem dobrze o jego ograniczeniach i słabościach.

Jakie masz teraz plany i marzenia związane z motocyklami?

Teraz moje największe marzenie to prawo jazdy kat. A. Chcę zdać egzamin, żebym mogła wyjeżdżać na motocyklu za granicę oraz rozwijać umiejętności jazdy.

Dojrzałaś już do większej pojemności?

„Romek” to wierny i cierpliwy druh, ale w kolejnym etapie swojej nauki potrzebuję silniejszego motocykla, by podróżować jakąkolwiek trasą, bez obaw, że zajadę sprzęt czy gdzieś nie podjadę. I żeby partner nie musiał już nigdy na mnie czekać (śmiech). Myślałam, że to może zbyt śmiałe i ambitne marzenia po 30-tce, bo w pewnym sensie zazdroszczę dzieciakom, które uczą się jazdy na motocyklu od najwcześniejszych lat, a nie dopiero będąc dorosłymi. Jednak przekonałam się znowu, że chcieć to móc i nie ma co się ograniczać.

Gdy po raz pierwszy miałam odwagę usiąść na cięższym, o wiele wyższym motocyklu XR 650, to poczułam się jak na skrzydłach! Uczę się jeździć tak, by móc sobie wybrać model, jaki chcę, a nie jaki muszę – bo tak naprawdę to liczy się to, jak dobrze będę jeździła ja, a nie on. Także do roboty! (śmiech)

Joanna Nowak - malarka na Romecie ADV

Joanna Nowak

Jazdę terenową masz zamiar także doszkalać pod kątem jakiś zawodów? Czy tylko dla frajdy?

Nie mogę zaprzeczyć, że marzyło mi się branie udziału w zawodach czy raczej rajdach, bo lubię się sprawdzać i porównywać z innymi. Ta emocjonalna „ja” uwielbia wyścigi, konkursy, zawody. To zawsze duże wyzwanie psychiczne i fizyczne, ale też idealna okazja, by się wiele nauczyć, przekroczyć swoje granice komfortu. Zdaję sobie jednak sprawę (ta „ja” racjonalna), że na poważne zawody i wyścigi to jestem: a) już chyba za stara, żeby dorównać młodszym; b) lubię różnorodność i chyba nie potrafię oddać się w całości jednemu hobby.

Myślę, że i w tym przypadku, bez całkowitego poświęcenia swojego wolnego czasu na ćwiczenie umiejętności – nie można oczekiwać dobrych wyników. Lata spędzone na doskonaleniu technik malarskich, gry na instrumentach czy nauce języków obcych, tylko potwierdzają odwieczną prawdę – talent to 10% sukcesu, a 90% ciężka praca.

Motocykl okazał się dobrym, nowym hobby dla Ciebie? Czy mogłabyś bez żalu z tego zrezygnować?

Och, to jest miłość od pierwszej jazdy, jeszcze jako pasażer. Wcześniej jakoś nie zdarzyło mi się zetknąć bliżej się z motocyklowym światem. Ponad dekadę swego życia spędziłam w Czechach, a mieszkając w Pradze – człowiek ledwo miał miejsce na rower, o garażu nawet nie było co śnić. I nagle, zrządzenie losu sprawiło, że motocykle zaczęły pojawiać się wszędzie. Wzbudziły mój podziw i zaczęły mnie fascynować. Gdy zobaczyłam, jaką radochę mają dzięki nim nie tylko faceci, ale i dziewczyny – nie byłabym sobą, jakbym nie spróbowała poznać i poczuć to na własnej skórze.

Podobną ekscytację i odwagę czuję zawsze, jak sięgam po nowy instrument albo pędzle. Nie waham się ani chwili, bo w końcu to poznawanie empiryczne bez zobowiązań. Żadne potknięcie czy błąd mnie wtedy nie zniechęca, a każdy mały krok do przodu sprawia, że ogarnia mnie euforia i energia do dalszego działania. Nie zawsze ten efekt jest długofalowy i dostatecznie intensywny, ale w tym wypadku wsiąkłam i nie potrafiłabym teraz zrezygnować z jazdy na motocyklu. Bardzo by mi tego brakowało. Jak już gdzieś jadę, to muszę się wyjeździć tak, żebym zaraz znowu nie tęskniła…

Masz artystyczną duszę, a jednocześnie pasjonują cię różne, wydawać by się mogło, że twarde sporty i motocykle – jak to wszystko łączysz? To są takie odskocznie?

Tworzenie obrazów to proces, który podobnie jak nauka jazdy na motocyklu, wymaga skupienia, wielu godzin praktyki, eksperymentowania, niekiedy szukania własnych rozwiązań czy dostosowywania narzędzia (motocykla, środków wyrazu) do siebie i swego stylu. I oczywiście ciągle można dążyć w tych dziedzinach doskonałości. Zawsze człowiek może się rozwijać i coś zmieniać, a to działanie pobudza najróżniejsze obszary w mózgu, dając w efekcie dużo radości i satysfakcji. To jest właśnie dobra odskocznia jak codzienność wkurza i nudzi.

Paradoksalnie dzisiaj, jadąc na motocyklu, zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę te zainteresowania i hobby się przenikają oraz uzupełniają. Chyba nic tak mnie nie boli w czasie jazdy jak serce, że nie mogę uwiecznić wszystkich tych cudownych widoków, wydarzeń, niuansów pogodowych! Ileż ja w ostatnim czasie narobiłam zdjęć do swoich prac to wie tylko mój partner, który ma niezwykłą cierpliwość…

Rutyna mnie osłabia i hamuje, nawet jeśli to powtarzanie jakiejś przyjemności – dlatego muszę je sobie wymieniać (śmiech). W końcu zmęczenie bywa różnego rodzaju, czasem wystarczy drobna zmiana w ramach jakiejś aktywności, a kiedy indziej całkowita jej zmiana. Dlatego zdecydowanie potrzebuję różnego rodzaju aktywności, by odpocząć i znaleźć siłę do dalszych działań. Ta różnorodność zainteresowań wynika z mojego charakteru i wychowania, bo w mojej rodzinie wszyscy tak mają.

Joanna Nowak – malarka na Romecie

W jaki sposób oddałabyś piękno tych widoków? Jak lubisz tworzyć?

Od przynajmniej 25 lat rysuję i maluję pod okiem nauczycieli, innych malarzy czy moich kolegów artystów z pracy. Kiedyś więcej rysowałam i malowałam tylko dla siebie, teraz często tworzę obrazy mniejszego formatu lub kartki, ale za to konkretnie dla jakiejś osoby (z jakimś wybranym motywem czy sceną). Jak mam takie ukierunkowanie, to też mam większą motywację, by prace ukończyć w jakimś racjonalnym czasie, a gdy sprawia to komuś przyjemność – ja również “nabijam swoje baterie”.

Prace wykonuję zarówno akwarelami, akrylami, jak i farbami olejnymi, niekiedy tylko cienkopisem lub tuszem. A w wolnych chwilach bawię się łącząc np. rozcieńczoną kawę, z ołówkami, lakierem do paznokci czy pastelami. Lubię eksperymenty kolorystyczne i fakturowe oraz kocham nietradycyjne powierzchnie. Dlatego często maluję przedmioty lub meble, np. drzwi, szafy, okna, karmniki, deski do krojenia i co wpadnie w ręce.

Swoje talenty w pewnym sensie odziedziczyłaś?

W moim domu, zwłaszcza ze strony mamy, zawsze było wielu malarzy, muzyków, koneserów sztuki, architektów. Ze strony taty niezupełnie artystyczne, bo moi dziadkowie mieli pracownię krawiecką, ale z pewnością mój tata w genach odziedziczył świetne widzenie przestrzenne i kreatywność. Myślę, że ich zamiłowania stały się dla mnie naturalnym elementem życia. Przyznam też, że przez pryzmat mojego bagażu doświadczeń zauważyłam, że zdecydowanie przejęłam po rodzicach ciekawość świata, chęć ryzyka i odwagę (niekiedy pakującą mnie w kłopoty), właściwie w każdym aspekcie życia.

Te motocykle w ogóle ich jakoś nie zaskoczyły, biorąc pod uwagę, że kiedyś zrobiłam licencję pilota paraglidingu dzień, przed osobistym dowiezieniem mojej pracy magisterskiej promotorce do Warszawy… Były też inne zwroty akcji! (śmiech)

Wracając do tworzenia… także moja siostra od najwcześniejszych lat bardzo spełnia się rysując, choć właściwie nikt z nas nie oparł na tych umiejętnościach swojej pracy. Wszystkim nam się to niezwykle przydało i przydaje, ale nie jest to źródło dochodów i główne zajęcie. I chyba dlatego wszystkim nam daje to tyle radochy.

Masz jakąś stronę, fanpage?

Nie, dawno temu miałam tylko konto myspace, gdzie dzieliłam się pracami artystycznymi, ale teraz już coraz rzadziej siedzę przy komputerze po pracy (spędzam przed monitorem i tak wiele godzin, bo pracuję w przemyśle gier komputerowych). Oczywiście podglądam świat tu i ówdzie, szukając inspiracji, ale sama uczę się od kilku lat żyć bardziej “tu i teraz”, zamiast wspominać, albo wybiegać za bardzo w przyszłość. Nic nie czyni mnie szczęśliwszą niż miłość, wolność i przyroda, dlatego nawet śniegi, deszcze i mrozy – nigdy nie powstrzymują mnie przed codziennym wyjściem z domu.

Poznaj też inne inspirujące motocyklistki – rozmowy z nimi tutaj.

Source: Joanna Nowak – malarka na Romecie: „muszę się wyjeździć tak, żebym zaraz znowu nie tęskniła”

Strój motocyklowy GLTX-MOTO: od motocyklistki dla motocyklistek

Agnieszka Radzymińska nie stoi w miejscu, wciąż rozwija swoją motocyklową pasję, z którą związała także pracę. Zaufała intuicji, zaryzykowała – porzuciła stałą posadę na rzecz założenia własnej działalności i nauczyła się nowego fachu – krawieckich napraw odzieży motocyklowej. Przez lata zyskała ogrom wiedzy i umiejętności. Teraz zaprojektowała i uszyła od podstaw własny zestaw odzieży dla motocyklistki: strój motocyklowy GLTX-MOTO.

Strój motocyklowy GLTX-MOTO

Lata lecą, a my rozmawiamy ponownie – ile to już lat zajmujesz się motocyklowym krawiectwem?

Ja to nawet nie wiem, kiedy ten czas minął… (śmiech). Tak się jakoś złożyło, że rozmawiamy dokładnie 6 lat od daty otwarcia mojej firmy. 

Co się zmieniło przez te lata? Jakbyś miała porównać swoje początki do dziś? Owocny był ten czas?

Początki to było kompletne szaleństwo! Niektórzy pukali się w czoło i myśleli, że postradałam zmysły, rzucając państwową posadę po 13 latach pracy. Prawda, było ciężko, ale nikt przecież nie obiecywał, że będzie łatwo. Do wszystkiego, co osiągnęłam na dzień dzisiejszy, doszłam sama ciężką pracą, przypłaconą bardzo często ogromnym deficytem snu i czasu wolnego. Moje najbliższe otoczenie doskonale wie, że jeśli nie śpię, to na ogół jestem w pracowni, albo zabrałam pracę do domu.

Zacięcie do szycia może i miałam od szkoły średniej, ale stricte motocyklowego krawiectwa, jak również renowacji skór motocyklowych, musiałam nauczyć się sama później. Był pot, krew i łzy – i to dosłownie, bo wiele razy wracałam z pokaleczonymi palcami do domu. Miesiąc temu nawet, przy wyrabianiu nowego paszportu, dostałam ostrzeżenie od pani urzędnik, że mam szanować swoje palce, ponieważ na liniach papilarnych mam dziesiątki dziurek (śmiech).

I tak po latach, na dzień dzisiejszy czuję ogromną satysfakcję, ponieważ nie muszę zlecać pracy na zewnątrz. Jestem w stanie sama odzież naprawić, przerobić na każdy możliwy sposób, poddać renowacji, pobrać miarę, zrobić konstrukcję nowej odzieży, przygotować szablony i wykroje, a na koniec uszyć od podstaw cały kombinezon własnymi rękami. Mogę powiedzieć zatem, że ten czas był zdecydowanie owocny! 

Przeczytaj także:

Agnieszka Radzymińska – ubrania motocyklowe bez tajemnic

Znasz odzież motocyklową różnych producentów „od podszewki”, ich wady i zalety – czy warto wydać więcej pieniędzy na odzież motocyklową?

Oj tak, sporo już udało mi się zobaczyć. Są firmy, które przykładają ogromną staranność do materiałów i wykonania, ale też takie, które za niską kwotę oferują niską jakość. Zatrważającym dla mnie zjawiskiem jest jednak fakt, że są marki, które oferowały wysoką jakość za adekwatne do tego pieniądze, a aktualnie została już z tego tylko niemała cena. Czy warto wydać więcej? Generalnie tak.

Tanie kombinezony tekstylne często szyte są z tanich poliestrów, których jakość pozostawia wiele do życzenia. Kolory niejednokrotnie blakną, krawędzie paneli nie są obszywane, wszystko się w środku strzępi, snuje, a w efekcie końcowym – na zewnątrz pruje, po prostu rozchodzi na szwach. Tania odzież bardzo często nie ma tzw. szwów bezpiecznych.  W fabryce układa się panel na panelu, przeszywa wyłącznie po górze, bo tak jest szybciej i taniej. Pamiętajmy jednak, że przy upadku te szwy zewnętrzne jako pierwsze ulegają zniszczeniu. Jeśli zatem nie mamy dodatkowych szwów bezpiecznych, panele szybko się oddzielą, aż do podszewki.

Miałam taki przypadek z kombinezonem skórzanym, że podczas upadku przy niedużej prędkości, na plecach odsłoniła się już siatka z kieszenią na protektor. Na szczęście obyło się bez urazów, ale przy większej prędkości mogło być znacznie gorzej. 

Strój motocyklowy GLTX-MOTO – zobacz galerię zdjęć.

Można powiedzieć, że nabytą wiedzę wykorzystujesz w swoich projektach? Wiesz już jak stworzyć motocyklową odzież doskonałą?

Tak. Mój kombinezon – strój motocyklowy GLTX-MOTO – powstał w oparciu o zdobytą wiedzę i doświadczenie oraz sztukę krawiecką, jaką pamiętają jeszcze nasi rodzice. Moją dewizą zawsze była jakość, a wartością – klient, a nie: „naszyjemy łatkę-nakładkę i będzie pan zadowolony, a my jeszcze bardziej, bo niewielkim kosztem sobie zarobimy”. Od dziecka wpajano mi, żeby robić coś dobrze, albo wcale i tego staram się  trzymać!

Co jest Twoim priorytetem w szyciu odzieży motocyklowej od podstaw? Starasz się spełnić wszystkie kryteria np. dobre dopasowanie, dobre materiały, ochraniacze?

U mnie priorytetem jest klient. Rzeczy, które szyję mają być bezpieczne, estetycznie wykonane, dostosowane do indywidualnych potrzeb klienta, jego figury i zachcianek też. A te bywają różne i niejednokrotnie razem z przyszłym właścicielem odzieży zastanawiamy się, jak z nich wybrnąć (śmiech). Na szczęście się to udaje. Pracuję tylko na licencjonowanych tkaninach i innych elementach odzieży, rodzimych skórach garbowanych w tradycyjny sposób oraz certyfikowanych protektorach. Dzięki temu mam pewność, że z czystym sumieniem mogę dać na to gwarancję.

Moi klienci po latach użytkowania wracają do mnie, żeby coś im powiększyć lub zmniejszyć, naprawić po wypadku, ale zawsze zadowoleni z jakości. I to mnie ogromnie cieszy. Czasami znajomi mi mówią, że może nawet za bardzo się staram, ale ja nie potrafię inaczej. Wolę dłużej i dokładniej robić jedną rzecz niż trzy w krótszym czasie i po łebkach. Tak już mam.

Strój motocyklowy GLTX-MOTO

Strój motocyklowy GLTX-MOTO

O użytkowaniu też coś wiesz, skoro sama jesteś motocyklistką?

Dokładnie, sama od lat podróżuję na motocyklach, a w ostatnich latach coraz dalej. Po Europie padło na Tajlandię, Wietnam czy Indie (tam były ze mną spodnie mojej marki). W szytej odzieży staram się uwzględniać moje własne doświadczenia z włóczenia się po świecie – testować na sobie rozwiązania, które oferuję później klientom. Mam tu na myśli różne warunki drogowe (i off-roadowe), pogodowe, ewentualność, czy nawet potrzebę, wykorzystania tej samej odzieży w trakcie lotu samolotem. Bo każdy dalekodystansowy motocyklista wie, co to limit kilogramowy i litrażowy bagażu (śmiech). 

Mam również informacje zwrotne od klientów, którzy podróżują po świecie w rzeczach, które im uszyłam. Moja odzież przemierzyła już z klientami RPA, drogi od Nordkapp do Casablanci, Alpy, Hiszpanię, także Tajlandię i Wietnam. Sprawdza się również w codziennym, wielogodzinnym użytkowaniu w szkole nauki jazdy na motocyklu.

Zobacz także: https://www.motocaina.pl/artykul/tajlandia-na-motocyklu-wywiad-z-agnieszka-radzyminska-32088.html

Ostatnie Twoje dzieło to damski kombinezon wyprawowy: strój motocyklowy GLTX-MOTO. Zdradź nam kilka szczegółów tej pracy. Ile godzin nad nim spędziłaś, jakich rozwiązań i materiałów użyłaś?

Z tym oszacowaniem czasu to ciężka sprawa, bo w pewnym momencie przestałam liczyć roboczo-godziny. To był prototyp, stworzony przeze mnie od podstaw, dosłownie od szkicu w brudnopisie. Na każdym etapie prac napotkałam szereg przeszkód, ale ostatecznie udało się wszystko ogarnąć i dopiąć na ostatni guzik.  Całość uszyta jest z paneli z Cordury różnej gramatury – wybierałam ją w zależności od narażenia na uszkodzenia, wygodę i jednocześnie estetykę. Bo wszystko dla mnie musi się spinać w całość. Umiejscowiłam szereg wentylacji tylko tam, gdzie klientka lubi mieć chłodniej. Dopasowałam odblaski, kieszenie oraz elementy kroju, które modelują i podkreślają kobiecą sylwetkę. Miało być bezpiecznie, jeszcze raz bezpiecznie, estetycznie, wygodnie i kobieco.

Strój motocyklowy GLTX-MOTO na pierwszej klientce.

Jesteś zadowolona z tego projektu? Klientka również?

Tak. Jestem bardzo zadowolona! Cieszę, się, że Ania (posiadaczka tego kombinezonu) popchnęła mnie do działania. Kilka lat temu przerabiałam jej inny kombinezon, potem go naprawiałam po jakiejś przygodzie w terenie, potem znowu coś w nim majstrowałyśmy, aż Ania oznajmiła któregoś razu: „uszyjesz mi, Aga,  kombinezon od podstaw”. Ja na to: „ale coś Ty, nie jestem gotowa!”, na co Ania odrzekła: „ależ jesteś”, ja: „nie , nie jestem”, ona: „jesteś”. Po czym wpłaciła zadatek i nie było odwrotu (śmiech). Dzisiaj jestem jej za to wdzięczna i dziękuję również wszystkim, którzy wspierali mnie i kibicowali w tym projekcie.

A w opiniach Google napisała mi tak: „Sporo u Agnieszki naprawiałam, przerabiałam, dopasowywałam. No i stało się. Porosiłam o uszycie całego kompletu: spodni i kurtki. Od miesiąca się nimi cieszę. Fantastyczne, dopracowane, a co najważniejsze: zrobione na wymiar. Dodam, że ciężko mi kupić w sklepie coś gotowego, ze względu właśnie na jakieś moje niewymiarowe długości i szerokości. Agnieszka zrobiła świetny komplet. Uwzględniła wszystkie moje zachcianki, dorzuciła swoje pomysły, odrzuciła moje niepraktyczne oczekiwania.

Cieszę się efektem już jakiś czas. Komplet jest mega dopracowany w każdym detalu. Bardzo wygodny. Jednak szycie na miarę jest nieocenione. No i nie pominę też faktu, że Aga dobiera naprawdę fajne materiały, ma zmysł estetyczny. Wszystko to razem wzięte dało super efekt. Korzystajcie. Czy to z napraw, czy przeróbek, czy też szycia gotowego stroju. Korzystałam z wszystkich tych usług. Polecam bardzo!”

Twój sezon motocyklowo-urlopowy zwykle zaczyna się po polskim sezonie i intensywnym czasie w Twojej pracy. To gdzie tym razem Cię poniesie?

Sama zastanawiam się nad tym intensywnie. Możliwe, że ponownie Indie. Zaintrygował mnie ten kraj, a zobaczyłam zaledwie namiastkę tego, co ma do zaoferowania. Lubię wracać do krajów, które zwiedzałam, m.in. dlatego, żeby zaznać nieco więcej niż to, co ogląda się i robi, ponieważ jest to uznawane za „must see” czy „must do”. Biletu jeszcze nie mam, za to w głowie jest kilka różnych pomysłów. Decyzja zapadnie zapewne do końca roku.

Strój motocyklowy GLTX-MOTO

Source: Strój motocyklowy GLTX-MOTO: od motocyklistki dla motocyklistek

Rajd Kobiet w Jaworznie – na zakończenie sezonu motocyklowego 2022

Agnieszka „Moto Babcia” robi tatuaże, a od niedawna jest motocyklistką. Ta pasja wciągnęła ją na całego! 24 września poprowadzi paradę motocyklistek na zakończeniu sezonu „Motocykliści Jaworzno”. Jaki więc będzie Rajd Kobiet w Jaworznie?

Więcej naszych rozmów i wywiadów z motocyklistkami przeczytasz tu.

Co to za wydarzenie: „Rajd Kobiet w Jaworznie” na zakończenie sezonu, którego jesteś współorganizatorką? Skąd taki pomysł? To pierwsza taka edycja?

To pomysł mojego kolegi Adama Sokołowskiego, który prowadzi bar motocyklowy i ma też doświadczenie w organizacji imprez dla motocyklistów w Jaworznie. On rzucił hasło, żeby zakończenie sezonu było inne niż zwykle, a z racji tego, że kobiet na motocyklach jest coraz więcej, to warto je wyróżnić. To pierwsza edycja rajdu, zobaczymy jak nam to wyjdzie w praktyce. Jeśli będzie zainteresowanie to myślę, że na jednej edycji nie poprzestaniemy.

Rajd Kobiet w Jaworznie

Rajd Kobiet w Jaworznie

Jakie są zasady i warunki udziału  dla uczestniczek? Na czym będzie polegał ten Rajd Kobiet w Jaworznie? 

Zaczniemy od tego, że motocyklistki zbiorą się na rynku w Jaworznie i grupą ruszymy ulicami miasta. Ja będę prowadzić paradę, a obstawiać nas będą panowie na końcu kolumny. Będą dodatkowe atrakcje dla motocyklistek, ale nie mogę zdradzić jakie, bo to niespodzianka. Udział w rajdzie mogą wziąć motocyklistki na dowolnym motocyklu czy skuterze, oczywiście pod warunkiem posiadania uprawnień do ich prowadzenia. Wymagany jest bezpieczny strój motocyklowy, zachowanie bezpieczeństwa i trzeźwości. Będziemy wszystko sprawdzać i starać się, żeby nic nie zakłóciło przebiegu spotkania.

Sama od dawna jesteś motocyklistką? Jak to się wszystko zaczęło?

Motocyklistką jestem od półtora roku, a od października 2021 dumną posiadaczką prawa jazdy kat. A. Wszystko zaczęło się bardzo dawno temu – od zawsze podobały mi się motocykle. Jeździłam często nad Zalew Sosina, żeby pooglądać motocyklistów, ale tak na serio się wkręciłam w 2020 roku przez męża, który jeździł na motocyklu i po wielu latach do tego wrócił. Spodobało mi się i ciągle męczyłam go o przejażdżki, aż stwierdziłam, że nie będę się prosić – mogę przecież sama jeździć.

Akurat w komisie stał przepiękny KTM Duke 125, którego mąż mi kupił i tak zaczęła się moja własna przygoda. Oszalałam na tym punkcie i zrobiłam prawie 19 tys. km, aż zapragnęłam czegoś większego. Poszłam na kurs kat. A i mąż mi kupił „moje oczko w głowie” – Kawasaki z650.

Ten motocykl spełnił twoje oczekiwania?

Póki co, to tak. Jeżdżę tym motocyklem wszędzie, zwiedzam, szlifuję umiejętności, a co będzie w przyszłości to czas pokaże… Może jakiś mocniejszy sprzęt? Co do preferencji motocyklowych to najwygodniej jeździ mi się nakedami, bo one nie wymuszają sportowej pozycji i mam frajdę. Miałam okazję korzystać ze sportowych motocykli mojego męża i skłamałabym, gdybym powiedziała, że mi się nie podobało, ale to juz inny rodzaj jazdy… Na moim motocyklu wjadę praktycznie w każdy teren, a że jestem ciekawska, to lubię się zapuszczać w poszukiwaniu różnych ruin i zakątków na Śląsku. Uwielbiam też grzebać przy swoim motocyklu i wizualnie dopasowywać go do mojej osobowości.

Zawodowo robisz tatuaże? Miałaś klientów z tatuażami o tematyce około-motoryzacyjnej? A może sama masz taki?

To moja praca i pasja zarazem. I tak, było kilka osób, którym tatuowałam motocykle, amortyzatory, mapy z odwiedzonymi miejscami, samochody, elementy motocykla. Ludzie w różny sposób wyrażają swoje zainteresowanie motoryzacją, także przez tatuaże. Nawet ostatnio dziewczynie robiłam tatuaż z podwiązką, a pod nią… klucz plaski oczkowy rozmiar 10! Ja sama posiadam jeden tatuaż związany z motoryzacją i uwaga… można się uśmiać, bo jest to znaczek Mazdy pod kolanem. Oj, taki mały sentyment do tej marki mam i stwierdziłam, że czemu nie?

To na koniec, może jakieś konkrety dotyczące rajdu?

24 września o godzinie 12:00 zapraszamy wszystkie motocyklistki na rynek w Jaworznie (panowie też mile widziani do wsparcia parady). Wyruszamy o 13:00 ulicami miasta na wyjątkową paradę. Mile widziane są kobiece elementy stroju np. spódniczki, dodatki dla księżniczek, królowych i co tylko wyobraźnia podpowie… Gwarantowana świetna atmosfera i super zabawa! Zapraszam wszystkich wraz z grupą „Motocykliści Jaworzno”.

Rajd Kobiet w Jaworznie

Link do wydarzenia „Rajd Kobiet w Jaworznie”: https://www.facebook.com/events/395814749283342

Source: Rajd Kobiet w Jaworznie – na zakończenie sezonu motocyklowego 2022

Susana Adjarkei Apperkon od 6 roku życia naprawia motocykle (video)

W kraju, gdzie sprzedanie dziecka do obozów pracy bywa czymś normalnym, można powiedzieć, że Susana Adjarkei Apperkon ma szczęśliwe dzieciństwo. Ma pełną rodzinę, może chodzić do szkoły (co wcale nie jest tam oczywiste), a po powrocie z niej pomaga ojcu w warsztacie motocyklowym.

Susana Adjarkei Apperkon

Susana Adjarkei Apperkon

Motocykle interesowały ją już od 3 roku życia, obserwowała pracę ojca i uczyła się, a w wieku 6 lat już sama naprawiła motocykl klienta. Obecnie jest w stanie naprawić samodzielnie większość usterek w motocyklu, uczy się jeszcze napraw związanych z elektryką.

Susana Adjarkei Apperkon

Susana Adjarkei Apperkon

Susana Adjarkei Apperkon

Jej marzeniem jest naprawianie dużo bardziej zaawansowanych pojazdów: samochodów, samolotów i statków oraz stworzenie własnego warsztatu. Rodzice są z niej dumni i wdzięczni za pracę na wspólny domowy budżet.

Więcej o niezwykłych dziewczynkach i kobietach na motocyklach w naszej sekcji wywiadów i reportaży tu.

Source: Susana Adjarkei Apperkon od 6 roku życia naprawia motocykle (video)

Motocyklowa taksówka z Mad Maxa lub Ghost Ridera, a może w wersji Rasta?

Motocyklowa taksówka to bardzo popularna forma miejskiego transportu, min. w Afryce Wschodniej. Konkurencja na rynku jest duża, więc niektórzy kierowcy mają swoje sposoby, żeby się wyróżnić. Jednym z nich jest personalizowanie wyglądu motocykla w oryginalny sposób.

Motocyklowa taksówka

Holenderski fotograf Jan Hoek i ugandyjsko-kenijski projektant mody Bobbin Case, postanowili połączyć swoje siły w projekcie „Boda Boda Madness”. Zauważyli, że kierowcy motocyklowych taksówek decydują się wyróżnić motocykl, zapominając o sobie.

Artyści stworzyli dla nich propozycje wizerunku i wyglądu motocykla w stylu fikcyjnych bohaterów. Modelami zostali taksówkarze z Nairobi „Boda Boda Taxi Riders”, którzy później korzystali z tych stylizacji i przyznali, że liczba wykonywanych kursów i ich dochody znacznie wzrosły.

Z którym z nich zdecydowalibyście się pojechać?

Machete Rider

Foto: https://janhoek.net/

Rasta Rider

Foto: https://janhoek.net/

Ghost Rider

Foto: https://janhoek.net/

Red Devil Rider

Foto: https://janhoek.net/

Mad Max Rider

Foto: https://janhoek.net/

Vybes Rider

Foto: https://janhoek.net/

Lion Rider

Foto: https://janhoek.net/

Foto: https://janhoek.net/

Source: Motocyklowa taksówka z Mad Maxa lub Ghost Ridera, a może w wersji Rasta?

Agnieszka Meder i jej Harley Davidson Street Glide w podróży przez Skandynawię

„Hrabina Barbina” to udane połączenia motocyklistki Agnieszki Meder i jej Harley’a Street Glide. Razem czują się świetnie w długodystansowych podróżach, więc z pewnością będą kolejne. Sama Agnieszka nie czuje, że robi coś wyjątkowego – po prostu jedzie przed siebie przez tysiące kilometrów i zachwyca się widokami. Uwielbia tą niezależność i elastyczne planowanie, na które może sobie pozwolić podczas samotnej podróży.

Agnieszka Meder

Na Facebook’u występujesz pod nickiem „Hrabina Barbina” – czy jego historia jest związana z motocyklami?

Tak, bo Hrabina to mój biały Harley Davidson Street Glide – tak, wiem – zmieniłam mu płeć (śmiech), a Barbina to pseudonim, jaki otrzymałam na jednej z wycieczek motocyklowych do Grecji (byłam tam wówczas w towarzystwie dwóch znajomych na motocyklach). Barbina to połączenie Barbie i Balbiny. Jak twierdzi mój przyjaciel Wojtek (również świr motocyklowy i długodystansowiec) – na motocyklu jestem zawsze pomalowana jak Barbie, a Balbina wzięła się stąd, że zawsze bardzo ekspresyjnie zaznaczałam, że mi zimno i muszę się „doubierać” (śmiech). A tak naprawdę nazywam się Agnieszka i pochodzę z małej miejscowości o nazwie Lubaczów na Podkarpaciu. Skończyłam Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie i tu zostałam. Pracuję w reklamie i marketingu, właściwie od skończenia studiów – można powiedzieć, że robię to, co lubię. Ta praca daje mi przestrzeń, abym mogła planować podróże, które od zawsze bardzo kocham.

Od czego zaczęła się Twoja przygoda z motocyklami?

Prawko na motocykl zrobiłam w 2009 roku. Na początku sporadycznie podkradałam motocykl Januszowi – mojemu kuzynowi, była to Yamaha Viagro. Swój pierwszy motocykl kupiłam w 2015 roku i był to właśnie Harley Davidson, ale wersja mała. Zawsze mówię, że Harley to będzie mój pierwszy i ostatni motocykl, bo odkąd pamiętam, to oglądałam się za motocyklami tej marki. Jest w niej coś magicznego, co mnie przyciąga. Przez 4 sezony jeździłam na Sportster SuperLow 883 i na nim, właściwie zaraz po zakupie, zrobiłam pierwszą w życiu długą wycieczkę do Toskanii we Włoszech. Pojechałam tam w towarzystwie kuzyna i zrobiliśmy wówczas blisko 4000 km. To właściwe podczas tej wycieczki postanowiłam, że swoje wakacje zawsze będę spędzać na dwóch kołach i przekonałam się, że Sportster to dla mnie za mały motocykl, jeśli chciałabym robić dłuższe trasy. To jednak motocykl na wycieczki „wokół komina”, pewnie, że można dalej, ale to bardzo męczące.

Harley-Davidson Street Glide

Czyli przyszła pora na zmianę modelu Harley’a i jeszcze dłuższe trasy?

Decyzja o zmianie przyszła szybko, jednak na nowy motocykl musiałam trochę poczekać. Jeżdżąc jeszcze Sportsterem dołączyłam do klubu HOG Kraków Chapter i w grupie motocyklistów przemierzałam kolejne kilometry. Do dziś łącznie zrobiłam ponad 130 tysięcy, głównie po: Polsce, Słowacji, Niemczech, Węgrach, Czechach, Austrii i Słowenii – niby daleko, ale dla mnie wciąż było to blisko. W 2019 roku w końcu zmieniłam motocykl na touring’a. Pierwsza wycieczka, jaką zrobiłam na HD Street Glide (jeszcze przed obniżeniem amortyzatorów) to był Mińsk na Białorusi – duży zlot HOG, a potem Grecja. Jestem dość niska i mam krótkie nóżki, więc na początku, gdy miałam problem z utrzymaniem ciężkiego motocykla i manewrami na parkingu, to jeździłam w butach na koturnach. Motocykl i obcasy – cała ja! (śmiech) Dzięki temu czułam się bardziej stabilnie na tak dużym motocyklu. Podczas tych wszystkich wyjazdów dobrze opanowałam jazdę w dużej grupie motocyklowej, jednak to zupełnie coś innego niż samotne podróżowanie, które ciągle chodziło mi po głowie…

I zdecydowałaś się na to? Sama ruszyłaś w świat?

Samo życie mnie do tego doprowadziło. W zeszłym roku posypały mi się plany wakacyjne, rozstałam się z partnerem i nie za bardzo miałam pomysł, co ze sobą zrobić. Miałam przed sobą 2 tygodnie urlopu i motocykl zatankowany do pełna. Pojechałam tam, gdzie mnie oczy poniosły. I takie podróżowanie lubię najbardziej – jechać tam, gdzie chcę! Najpierw pojechałam do Wrocławia, potem do Mielna nad Bałtykiem, dalej Drezno w Niemczech, aż w końcu wylądowałam w Amsterdamie w Holandii, a w drodze powrotnej zwiedziłam jeszcze Bawarię i Austrię. I tak przez 2 tygodnie zrobiłam samotnie blisko 6000 km!

Twój tegoroczny wypad wakacyjny też był imponujący! Skąd pomysł na taki kierunek wyprawy?

Po powrocie, w salonie Harley Davidson w Krakowie, było spotkanie z parą podróżników: Elą i Grzegorzem ze „Screw It. Let’s Ride!”. Opowiadali o ostatniej wyprawie do Skandynawii, a do tego mój przyjaciel Wojtek w tym samym czasie też stamtąd wrócił. Widoki ze zdjęć zapierały dech w piersiach. Zatapiałam się w ich opowieściach i już wiedziałam, że też tam chcę być. A u mnie od pomysłu do realizacji – krótka droga! Zaczęłam śledzić wszystkie fora motocyklowe i podróżnicze o Skandynawii. Na mapie dodawałam coraz więcej punktów, jakie chciałabym zobaczyć. W pracy ogarnęłam temat dłuższego urlopu i się udało – 6 lipca wsiadłam na motocykl i mogłam jechać. Znałam kierunek, ale nie miałam w 100% zaplanowanej trasy. Jechałam wprawdzie od punktu do punktu, jednak każdego dnia trasę układałam właściwie na nowo, ponieważ codziennie spotykałam kogoś, kto „dorzucał swoje 5 groszy”. Miałam to szczęście, że na mojej drodze poznawałam fantastycznych ludzi, nie tylko motocyklistów. Każdy z nich opowiadał mi o miejscach w których był, podpowiadał, co warto odwiedzić i oceniał te punkty, które miałam zaznaczone na swojej mapie.  

To jak ostatecznie wyglądała ta Twoja trasa?

Z Krakowa pojechałam do Suwałk, dalej Litwa, Łotwa (z noclegiem i zwiedzaniem Rygi), potem Estonia i zwiedzanie Talina. Promem dostałam się Helsinek i stamtąd dalej przemierzałam Finlandię. Trzymałam się głownie wschodniej strony, zjeżdżając malownicze trasy pomiędzy jeziorami. W samej Finlandii spędziłam 5 dni, głównie spałam pod namiotem na bezpłatnych campingach wyszukiwanych w mapach Googla pod nazwą Puskaparkit. Nie obyło się oczywiście bez odwiedzin u świętego Mikołaja w Rovaniemi i wielu spotkań z reniferami, które towarzyszyły mi na drodze właściwie na całej północy Skandynawii.

Finlandia ugościła mnie pięknym słońcem i cudownymi widokami, niestety po przekroczeniu magicznej granicy z Norwegią zaczęło padać. Gdy dojechałam na Nordkapp byłam zmuszona zatrzymać się w hotelu, żeby wysuszyć wszystkie rzeczy. I taka deszczowa pogoda towarzyszyła mi właściwie przez cały pobyt w tym kraju. Po Nordkapp powoli zmierzałam zachodnią częścią Norwegii w dół kraju, przejeżdżając między innymi przez most atlantycki. Jechałam głównie trasami scenicznymi, których w Norwegii jest cała masa. Wyczekiwałam chwili, kiedy dotrę na Lofoty – tu niestety bez niespodzianek, deszczowe chmury już tam na mnie czekały. Jednak na końcu drogi, kiedy wjechałam do miejscowości o bardzo krótkiej nazwie „Å” (czytane jako „O”), wyszło przepiękne słońce i spowodowało, że zapamiętam to miejsce na zawsze. Magia! W Norwegii miałam zaledwie kilka dni w pełnym słońcu – z tym, że właściwie w najważniejszych dla mnie momentach. Trasy sceniczne na Lofotach, drogi Trollstigen, Ørnevegen, Sognefjellet, Tindevegen, południowe trasy sceniczne Fv44 i Fv33, które zachwycały na każdym kilometrze i odpłaciły mi za te wszystkie deszczowe chwile. Wymieniłam niektóre z tras, jakie tam przemierzyłam – bo te na długo zapadną mi w pamięci. Tym bardziej, że nocowałam wtedy głównie pod namiotem i poranna kawa, w tak pięknych okolicznościach przyrody, smakowała wyjątkowo! Ostatnim miejscem, jakie odwiedziłam w Norwegii, było Oslo i stamtąd kierowałam się przez Szwecję do Danii. Zawsze chciałam przejechać Øresundsbron – most nad Sundem.

I jak wrażenia? W Danii pogoda bardziej dopisywała?

Niezapomniane wrażenie, kiedy jedziesz drogą i nagle wjeżdżasz na morze (właściwie cieśninę Sund). Wieje i lekko buja, a pod Tobą i nad Tobą wielki błękit. Tego dnia miałam bezchmurne niebo i błękit wody dosłownie zlewał się z błękitem nieba. Przez całą Danię, którą przejechałam właściwie dookoła, towarzyszyło mi piękne słońce. Od Kopenhagi po północno-wschodnie wybrzeże do północno-zachodniego i potem wzdłuż zachodniego wybrzeża, tam wszystkie te widoki działały na mnie kojąco. Krajobraz zupełnie inny – nie tak spektakularny jak w Norwegii, ale pełen spokoju. Prosto z Danii kierowałam się do Görlitz i stamtąd na Podkarpacie, aż w końcu dotarłam do domu. W ciągu 26 dni zrobiłam dokładnie 11070 km, czyli średnio 426 km na dzień, choć bywały dni, kiedy zrobiłam niecałe 200 km, a czasem ponad 600 km. Najwięcej jednego dnia zrobiłam ponad 1270 km, ale to już na powrocie, kiedy mogłam podkręcić manetkę powyżej 80km/h (bo w całej Skandynawii są spore ograniczenia prędkości i wysokie mandaty, więc wolałam nie szaleć).

Ten motocykl spełnia Twoje oczekiwania, jeżeli chodzi o pakowność i wygodę?

Na trasie spotykałam wielu motocyklistów, zdecydowaną większość jednak na GS-ach. Rzadko spotykałam „harleyowców”, choć się trafiali (jak już się zobaczyliśmy na trasie, to się na siebie nie mogliśmy napatrzeć!). Wszyscy, ale to dosłownie wszyscy, spotkani ludzie byli bardzo życzliwi i z wielkim niedowierzaniem patrzyli na mnie, samotnie podróżującą kobietę na tak dużym motocyklu. Jeden z przypadkowo spotkanych motocyklistów z Izraela krzyczał do mnie z daleka: „nie wierzę, jak to możliwe?!”, bo pierwszy raz widział kobietę na H-D Street Glide na takiej trasie. Czasem czułam się jak atrakcja turystyczna, bo wielu z nich robiło sobie ze mną zdjęcia, aby pokazać znajomym, bo przecież nie uwierzą (śmiech). Padały pytania: Jak sobie radzisz? Nie jest za ciężki? Jak nim skręcasz? Przecież tu masa serpentyn…

No właśnie, też jestem ciekawa – opowiesz?

Na początku nie było łatwo. Na bardzo ciasnych zjazdach, przy pełnym załadunku – tym motocyklem zjeżdżało się jak TIR-em. W życiu nie pomyślałabym, że uda mi się to wszystko, co potrzebuję, zapakować na motocykl – to była zabawa jak w Tetris (śmiech). Po zapakowaniu się i z tymi wszystkimi gratami, zmienił mi się punkt ciężkości i musiałam nauczyć się motocykla na nowo. Ale po kilku zakrętach przywykłam do cięższej masy i już na to nie zwracałam uwagi.

Przed wyjazdem zrobiłam pełny przegląd, wymieniłam wszystkie płyny, filtry, sprawdziłam tarcze, klocki, wymieniłam opony. Motocykl był przygotowany na zrobienie zaplanowanych 12 500 km. Niestety z uwagi na pogodę musiałam zrezygnować z kilku miejsc – dokładnie z Preikestolen, Lysebotn i Sztokholmu (koniecznie będę tam musiała wrócić, może tym razem pogoda dopisze). Odwiedzając Bergen zrobiłam też szybki przegląd motocykla w serwisie Harley’a, żeby się upewnić, czy wszystko jest OK i mogę jechać dalej. Po kolejnych 3000 km zaświeciła się kontrolka oleju, ale zrobiłam dolewkę i pomogło. Moja „Hrabina” nie zawiodła mnie ani razu, jednak dwukrotnie motocykl leżał. I to dwukrotnie na Lofotach. Pierwszy raz, jak mościłam się przed znakiem z oznaczeniem miejscowości „Å” do zdjęcia – na uskoku drogi „zabrakło mi nogi” i poleciałam na bok. W tym przypadku pomogli mi dwaj panowie. Jeden z nich miał właśnie zrobić mi zdjęcie, a drugi się zatrzymał samochodem, z dumą wykrzykując: „Czy ktoś tu właśnie potrzebuje mojej pomocy?” (śmiech). Za drugim razem motocykl przewrócił mi się na campingu przy plaży. Mocno wiało tej nocy, a on stał na lekkim wzniesieniu, przykryty pokrowcem, który zadziałał jak żagiel i pociągnął motocykl na bok (zawiało od strony podpierającej go nóżki). 1:20 w nocy, pada, wieje…wszyscy śpią a motocykl wyje. Włączył się alarm i mnie obudził – jak zobaczyłam „białą krowę”, leżącą na boku, a wokoło nikogo nie ma (bo jest środek nocy), to musiałam poradzić sobie sama…. I poradziłam! Postawiłam motocykl i przeparkowałam w bezpieczniejsze miejsce. Każda z chwil spędzonych na motocyklu, sporo uczy.

Agnieszka Meder

Agnieszka Meder

Jadąc do Skandynawii obawiałam się wielu rzeczy, najbardziej chyba samotnych nocy, spędzonych pod namiotem. Jednak zawsze czułam się tam bezpiecznie. Nie miałam ani jednej sytuacji, w której czułabym się zagrożona. Wręcz przeciwnie – miałam poczucie, że nawet jeśli coś się stanie, to zawsze znajdzie się osoba chętna do pomocy.

To co teraz, z listy wymarzonych kierunków, masz jeszcze w planie?

Przede mną jeszcze kilka tras do zrobienia. Pierwszą planuję na przyszły rok, a będzie to: Polska, Niemcy, Szwajcaria, Francja, Hiszpania, Portugalia, ponownie Hiszpania i Francja, Włochy, Austria, Czechy i znowu Polska. W grudniu 2023 planuję Nową Zelandię, ale tu już ze wsparciem firmy, która organizuje takie wyjazdy. W głowie mam także: Anglię, Irlandię, Szkocję, wyspy Owcze i Islandię. Jednak do tej ostatniej wyprawy muszę dobrze się przygotować, bo warunki pogodowe będą zdecydowanie gorsze niż te z Norwegii. Dodatkowym wyzwaniem jest to, że w Islandii większość dróg widokowych to szutry.

Lubię podróżować po miejscach bardziej odludnych, dzikich, ale nie na całej zaplanowanej trasie. Potrzebuję co kilka dni zajechać do cywilizacji, czasem wyspać się w wygodnym łóżku i zjeść coś dobrego w restauracji. Lubię spróbować wszystkiego co nowe, sprawdzić, czy mi to odpowiada i wrócić do tego, co mi się podobało. Zawsze kieruję się dewizą „If You never try, You’ll never know!”. Bardzo chciałabym, aby było takich kobiet, jeżdżących na motocyklu, coraz więcej. Póki co, rola kobiety na motocyklu sprowadza się często do „plecaka”. Mam świadomość, że część z nich tak chce i lubi – to jest OK. Sporo jednak obawia się podjąć rękawicę, bo nie wie, czy sobie poradzi. Ja też nie wiedziałam. Dziś już wiem, że mogę, potrafię i sprawia mi to ogromną frajdę!

Patrząc z perspektywy czasu – co zmieniło się Twoim życiu, odkąd zostałaś motocyklistką? Warto było podjąć te wyzwanie samotnego podróżowania motocyklem?

Zdecydowanie tak! Przede wszystkim przełamałam kilka barier w samej sobie. Po pierwsze, czy nie będę się czuła samotnie – tu wyzwaniem było polubienie spędzania czasu ze swoimi myślami i brakiem możliwości podzielenia się od razu wrażeniami. Okazuje się, że jest to bardzo oczyszczające. Miałam mnóstwo chwil na przemyślenie wielu spraw, a na to w codziennym życiu i wiecznym pędzie zwyczajnie nie ma się czasu. Po drugie, czy sobie poradzę. Zawsze jadąc z kimś ma się ten bufor bezpieczeństwa. Tu trzeba radzić sobie samemu, załatwić i zorganizować wszystko. Masz tylko dwie ręce i jedną głowę, nie ma nikogo obok, kto zrobi coś za ciebie. I ostatnia, trzeba się też dogadać się w obcym języku. Bariera językowa, jaką miałam na początku, była dla mnie sporym problemem. Dziś wiem, że to siedziało tylko w mojej głowie. Trzeba się przełamać i mówić. Samotna jazda daje mi ogromną swobodę w podejmowaniu decyzji. Chcę tu zostać to zostaję, chcę jechać dalej – jadę, a jak nie mam dobrego dnia na kolejne kilometry, to zmieniam trasę. Nic nie muszę. Robię to, co chcę. A to bardzo lubię!

Harley Davidson Street Glide

Harley Davidson Street Glide

Kiedy wyjeżdżałam, nie czułam, że robię coś wielkiego. Ot, kolejna wycieczka… Po powrocie, kiedy zaczęłam rozmawiać z innymi osobami jeżdżącymi na motocyklu – zarówno z kobietami jak i mężczyznami, uświadomiłam sobie, że jednak faktycznie było to coś wielkiego. Słyszałam, że jestem szalona, odważna, ale też, że inspiruję. I może faktycznie będę inspiracją dla innych osób, żeby spełniały swoje motocyklowe marzenia.

Facebook: https://www.facebook.com/agnieszka.meder

Youtube: https://www.youtube.com/user/AGME81

Więcej wywiadów i rozmów z motocyklistkami przeczytasz tu.

Source: Agnieszka Meder i jej Harley Davidson Street Glide w podróży przez Skandynawię

Natalia Walkowiak: zainteresowanie otaczającą nas techniką przerodziło się w małą miłość!

Przed wami Natalia Walkowiak, której niesamowita siła wewnętrzna pcha do realizacji marzeń. Bo nie są to banalne marzenia, ale takie, które wymagają bardzo dużo poświecenia.

Natalia Walkowiak

Po niełatwych studiach nadal się edukuje, by w przyszłości móc pracować jako inżynier, zajmować się zabytkami i opiniować w sprawach wypadków. A razem z partnerem ma w planie stworzyć Muzeum Służb Mundurowych. Jak sama mówi: „Czuję, że się spełniam i znalazłam zajęcia, które dają mi bardzo dużo satysfakcji!”.

Motoryzacja to jest to, co w życiu kręci Cię najbardziej? Za co ją cenisz? 

Zacznę od tego, że jazda samochodem czy motocyklem daje mi poczucie niezależności i pozwala się zrelaksować, przemyśleć, przeanalizować otaczającą mnie rzeczywistość. Są to miejsca i sytuacje, które mnie wyciszają i dają ukojenie. Jak ktoś się mnie zapyta, czy lubię jeździć, to odpowiem: kocham! Wyrazem tego jest to, że posiadam prawo jazdy kategorii: A, B, C, C+E i wszystkie zdane za pierwszym razem w teorii i praktyce (to informacja dla wszystkich dziewczyn – da się i warto w to wierzyć!). Jak jechałam na egzamin C+E to w myślach powtarzałam: tylko nie parkowanie prostopadłe tyłem, tylko nie parkowanie… i chyba wybłagałam w zamian górkę (śmiech). 

Natalia Walkowiak

Motoryzacja/technika to także jedna z głównych dziedzin, którymi się zajmuję na co dzień, więc prędzej czy później stałaby się moją pasją, ale od 2011 roku poszło już łatwo i szybko. Przyznam szczerze, że ta relacja ma swoje wzloty i upadki, ale aktualnie mogę ją nazwać sposobem na życie. Lubię jeździć samochodem i to bardzo. Ilość prywatnych przejechanych kilometrów liczę rocznie w dziesiątkach tysięcy (a do tych kilometrów dochodzi praca, zloty, wyjazdy i wycieczki). Z ciekawszych wydarzeń, w których będę brać udział w tym roku to: Zlot Polskiego Fiata na Węgrzech i Retromestecko w Czechach.

Od dziecka tak było, czy może był jakiś moment przełomowy? 

Nie było tak od dziecka. Swoje dzieciństwo, zwłaszcza lata szkolne wspominam nie najlepiej. W V klasie szkoły podstawowej „ktoś” zrobił mi fikcyjną, obraźliwą stronę na stronie społecznościowej, więc słyszałam na swój temat niejedną bzdurę i wyzwisko. Był to dla mnie bardzo trudny czas i musiałam zmienić szkołę.

W międzyczasie, od 2008 roku, zaczęły się moje problemy z kręgosłupem, które 3 lata później skończyły się operacją. Jest to o tyle ważne, że miałam zupełnie inne plany – chciałam iść do wojska, jednak na tamten czas przejście testów sprawnościowych nie było możliwe (chciałam się dostać na WAT lub do Dęblina). Jednak wszystkie te wydarzenia doprowadziły mnie do miejsca, w którym jestem teraz i to rok 2011 był przełomowy.

Wydarzenia wcześniejszych lat spowodowały, że brakowało mi pewności siebie, byłam jednym wielkim kłębkiem nerwów. Odezwanie się w towarzystwie graniczyło z cudem i bardzo bałam się słów krytyki w moją stronę. Po powrocie z sali operacyjnej pomyślałam sobie: „Dziewczyno, dlaczego się przejmujesz, co inni o Tobie pomyślą i boisz się odezwać? Przecież właśnie wróciłaś z poważnej operacji i w ogóle się nie denerwowałaś! Czas to zmienić!”. I jak pomyślałam, tak zrobiłam.

Natalia Walkowiak

W jakim kierunku zaprowadziła Cię ta odwaga?

Zapragnęłam znaleźć dla siebie zajęcie, które mnie gdzieś kiedyś, do czegoś, doprowadzi. Pozwoli mi coś w życiu osiągnąć, ale też w pewien sposób mnie wyróżni, bo chciałam się zajmować czymś nieoczywistym, z perspektywy mojej płci. Pewnie było to spowodowane pobudkami egoistycznymi, jednak teraz widzę, że to był akt odwagi i… głupoty z mojej strony. W moim mniemaniu sukces to dążenie do niezależności. Wtedy rozważałam dwa kierunki: budownictwo i mechanikę.

Nigdy nie obawiałam się, że sobie nie poradzę – zawsze podchodziłam do sprawy tak: „Choćby skały srały, dam radę coś zrealizować!”. W latach 2011-2013 nastawiałam się bardziej na budownictwo, jednak pokierowałam się statystyką i ilością kobiet na studiach, a skoro matematyka jest królową nauk – to jej posłuchałam. Wybór padł na mechanikę i przepadłam! Moje zainteresowanie otaczającą nas techniką przerodziło się w małą miłość. W moim przypadku było od szczegółu do ogółu. Od części składowych do całych samochodów.

Moment przełomowy w motoryzacyjnej miłości to był rok 2012, kiedy przejechałam się Mercedesem W126 z 1982 roku – pamiętam jakby to było wczoraj. Wsiadłam do środka i świat na zewnątrz jakby zwolnił, a wszystko na około wydawało się być czarno-białe. To było surrealistyczne uczucie. Powolna wycieczka po Warszawie, która na dobrą sprawę zmieniła wszystko. Później poszło już jak z płatka i tylko czekałam na to, żeby skończyć 18 lat i zrobić prawo jazdy, bo dla osoby z małej miejscowości prawo jazdy oznacza wolność i niezależność.

Motocykle pojawiły się później, dużo później. A zaczęło się od przejażdżki, jako plecak, na Hondzie CBR1100xx Blackbird. Wtedy już wiedziałam, że na tym się nie skończy. Długo nie myśląc, kupiłam sobie Hondę CBR125 i swoje pierwsze motocyklowe kroki robiłam na niej.

Natalia Walkowiak

Czyli Twoja praca i wykształcenie są teraz z motoryzacją związane? 

Tak, skończyłam studia na kierunku mechanika i budowa maszyn na Politechnice Wrocławskiej na specjalności: „Technologie i systemy wytwórcze”. Do wyboru była jeszcze specjalizacja związana z konstrukcją, jednak już na studiach wiedziałam, że konstruktorem nigdy nie zostanę, ze względu na prywatne preferencje i predyspozycje.

Wybór specjalizacji nie był przypadkowy, bo jednym z głównych moich zainteresowań jest sposób, w jaki są wykonywane otaczające nas przedmioty. Procesy produkcyjne, technologie – już dawno stały się bliskie mojemu sercu, lubię widzieć i wiedzieć jak powstaje wszystko to, co jest wokół nas. Studiowałam zaocznie, jednocześnie pracując. Rodzice sugerowali mi studia dzienne, jednak chciałam się uniezależnić i posiadać własne pieniądze, a czesne opłacali mi rodzice, za co bardzo jestem im bardzo wdzięczna!

Studia zaoczne trwały 4 lata i swoim zakresem obejmowały przedmioty ogólno-techniczne takie jak: rysunek techniczny, fizyka, matematyka (analiza, algebra, statystyka), chemia i inne. A także przedmioty już stricte związane z kierunkiem studiów – mechaniką, która wbrew pozorom niewiele ma wspólnego z tą mechaniką garażową. Akademicka mechanika odnosi się do sił i układów sił oddziaływujących na ciała, wytrzymałości materiałów, konstrukcji maszyn i po kolei wszystkich technologii wytwórczych, jak: skrawanie, obróbka plastyczna, spawalnictwo itd..

Studia zaoczne pozwalają zdobyć wiedzę, ale jednocześnie ją zweryfikować z rzeczywistością zakładową. Moi koledzy ze studiów byli w przedziale wieku 18-50 lat, co pozwalało na bieżąco weryfikować to, co mieliśmy na wykładach, a jak jest w rzeczywistości. Naczelnym żartem mojego brata było pytanie: „Natalka, co robisz w weekend?”, a szczytem bezczelności jest zapytać studenta zaocznego, jakie ma plany na weekend (śmiech). Podsumowując ten etap życia – nie było łatwo, ale było warto! Bo w przypadku studiów technicznych praktyka jest bardzo ważna.

Natalia Walkowiak

Gdzie Cię te studia zaprowadziły zawodowo?

Jedną z moich pierwszych aktywności zawodowych, była praca na stanowisku: ślusarz. Wybór tej pracy nie był przypadkowy – chciałam od podstaw poznać wszystkie procesy. Z kilku względów. Byłam po liceum ogólnokształcącym, więc miałam dużo do nadrobienia w stosunku np. do kolegów po technikum mechanicznym. A z drugiej strony jestem kobietą i wiedziałam, że muszę mieć naprawdę dobre przygotowanie, aby później nikt sobie nie robił żartów z mojej niewiedzy czy braku doświadczenia. Było to na pierwszym roku studiów i jest to jedno z cenniejszych doświadczeń, bo tam nauczyłam się obsługiwać maszyny (tokarki, frezarki, prasy i inne) i poznałam wszystko od strony pracownika.

Do dzisiaj pamiętam, jak przez 12 godzin na prasie krawędziowej robiłam z płaskiej blachy kątowniki. Dowiedziałam się tam wielu cennych rzeczy np. że polar to nie odpowiedni ubiór do zgrzewania (tli się i pali), żeby nie podwijać spodni podczas robienia tzw „flowdrill”, bo jak rozgrzany do czerwoności wiór wpadnie do buta to nie jest przyjemnie i że spawanie w rozładowującej się przyłbicy jest lepsze niż lifting. Tych życiowych mądrości jest zdecydowanie więcej (śmiech). Chyba te doświadczenia spowodowały, że tak wysoko rozwinął się we mnie szacunek i zrozumienie do pracy innych osób, bez względu na to jaką pracę wykonują.

Następnie pracowałam jako kontroler jakości wyrobów po obróbce skrawaniem, w branży lotniczej. Tutaj wybór też nie był przypadkowy, bo metrologia, wbrew pozorom, to obszerna i bardzo trudna dziedzina, a w zakresie umiejętności czytania wymagań czy używania sprzętu pomiarowego nie chciałam odstawać od innych.

Od 6 lat pracuję już na stanowisku technologa. Od tego roku w firmie Jelcz, jako technolog montażu. Wybór firmy nie był przypadkowy – pomijając pragmatyczne względy, takie jak odległość miejsca pracy (12 km), to miało to związek z moim zamiłowaniem do pojazdów i wszystkiego co się przemieszcza, oraz z historią Jelcza. Jak zobaczyłam ogłoszenie (a szukałam pracy ze względu na zmianę miejsca zamieszkania), to nie mogłam się nie zgłosić. O 10 w piątek miałam rozmowę o pracę, a o 14 dostałam informację, że zostanę zatrudniona.

Tak na dobrą sprawę – wszystkie doświadczenia, które zdobyłam po drodze, doprowadziły mnie do miejsca, w którym jestem. Studia dają wędkę, a za pomocą tej wędki możemy złapać rybkę. Wprawdzie ogrom wiedzy, którą się tam zdobywa, nie jest praktycznie wykorzystywany przeze mnie na co dzień, jednak studia na uczelni technicznej uczą wytrwałości, samozaparcia, umiejętności poszukiwania informacji i łączenia faktów ze sobą.

Nie wszystko przychodzi łatwo, bo sama powtarzałam przedmiot „geometria wykreślna” chyba 3 razy (nie lubię rysować odręcznie, a moje pismo techniczne jest koślawe), ale inne przedmioty przychodziły mi z łatwością. Studia rozpoczęło 120 osób, w tym 3 dziewczyny, a ukończyło po 4 latach (8 semestrach) ok. 15 osób, w tym ja. Z perspektywy czasu uważam, że podjęłam słuszną decyzję, bo wyznaczyła kierunek, w którym podążam, a na dobrą sprawę swoją ścieżkę cały czas wydeptuję. 

Natalia Walkowiak

Klasykę a nowoczesne rozwiązania dzieli przepaść – w swoim zainteresowaniu motoryzacją idziesz z nurtem czy bardziej wciąga Cię historia? 

W moim przypadku zdecydowanie historia. Cenię sobie nowoczesne rozwiązania, wkład w rozwój bezpieczeństwa czy postęp we wprowadzaniu autonomicznych pojazdów. Wszystko co nowe jest fajne… ale dla siebie nie kupiłabym nowego pojazdu z salonu. Moja miłość do zabytków z roku na rok rośnie. I jednak prędzej obejrzę się za mercedesem 30+ niż za nowymi modelami. Tutaj muszę wrócić do mojego zamiłowania technologią, produkcja samochodów na dobrą sprawę, przez te wszystkie lata, bardzo się zmieniła, zautomatyzowała, ale i została odchudzona. Tutaj pojawia się temat tego, czym zajmuję się od 2020 roku.

Rozpoczęłam cały proces związany z uzyskaniem certyfikacji i wpisu na listę rzeczoznawców techniki samochodowej Ministerstwa Infrastruktury. Jednym z obszarów, którym się zajmuję są zabytki. Częścią tej pracy jest poznanie historii samochodu, ale i historii firmy, która go produkowała. Mając tę świadomość, że to tym starszym samochodom zawdzięczamy cały ogrom wiedzy, który mamy teraz – moja wdzięczność i miłość do nich rośnie. Kto by pomyślał, że historia Suzuki zaczęła się od krosen i pewnego przedsiębiorczego Japończyka. I chyba to lubię w starszych pojazdach najbardziej – historię która się kryje za ich marką.

To tam masz teraz w garażu? Czym się kierujesz wybierając pojazdy dla siebie? 

To będzie okropne, co napiszę, ale na swoje rzeczy czy pojazdy – nie mam czasu… Na co dzień jeżdżę KIA CEED 2.0 160KM, samochodem dość pospolitym i najprościej pisząc nieimponującym niczym szczególnym. Jednak jakby wziąć pod lupę jego historię, to był wcześniej samochodem używanym przez policję (radiowóz nieoznakowany) i już się robi ciekawiej (śmiech). Cenię sobie ten samochód za dynamikę, która mi oferuje, jednocześnie gwarantując ekonomiczną jazdę.

Z motocykli, to w tym sezonie będę jeździć Hondą CB250 (dla zaskoczenia dodam, że również w wersji policyjnej), a z kolei mój partner szykuje dla siebie Yamahę SR250, również w wersji policyjnej. Nie bez powodu się mówi z kim przystajesz taki się stajesz (śmiech). Mój partner posiada dość ciekawe i unikatowe hobby – interesuje się służbami mundurowymi (Facebook: https://www.facebook.com/pojazdysluzbmundurowych), więc zgodnie z zasadą dostosuj się albo giń – dostosowałam się. Przy czym z biegiem czasu (mam nadzieję, że tego nie przeczyta) i mi się to spodobało.

Posiadamy kilka pojazdów: Transporter T4, Alfa Romeo 159, Opel Astra, Fiat Ducato i mój najnowszy nabytek i największa duma – Fiat Seicento, który już wkrótce będzie przechodzić remont (odświeżenie), a jego wyniki będzie można zobaczyć na Facebooku. W garażu stoi też UAZ i Wołga. Do motocykli, oprócz tych opisanych wyżej, trzeba doliczyć kilka Hond. Co więcej, posiadamy: mundury, pamiątki i przedmioty codziennego użytku po Milicji. Wszystko to sprowadza się do tego, że w przyszłości (mam nadzieję, nie odległej) planujemy otworzyć Muzeum Służb Mundurowych. Bardzo bym się cieszyła, jakby te całe zbiory mogły zobaczyć inne osoby, w tym dzieci, żeby doświadczyć „jak to kiedyś było”.

Natalia Walkowiak

Jest tylko jeden problem, w sumie to dwa,  pierwszy – naprawdę nie mam już kiedy tym jeździć. Jednak nadal mam swoje osobiste, małe marzenia: chciałabym kupić dla siebie Golfa Mk1 cabrio (to akurat moja miłość, która trwa już ok. 15 lat), VW Lupo 3L (z sentymentu do modelu, ale z uszanowania dla wersji), a z motocykli Hondę CBF1000 (w wersji po policji). A drugi problem, choć żartobliwie – gdy któreś z nas mówi: „Chciałbym/abym kupić …”, to drugie odpowiada: „A gdzie to postawisz?”. Jedyne co nas ogranicza, to na dobrą sprawę: czas i miejsce. Dlatego chociaż mamy w planach zakup innych pojazdów, to na ten moment się wstrzymujemy.

Czyli swoją przyszłość i marzenia jeszcze bardziej wiążesz z motoryzacją? Nie szukasz jakiejś odskoczni?

Jak już wspomniałam – wybrałam rzeczoznawstwo, ale dodatkowo chciałabym uzyskać wpis na listę biegłych sądowych z zakresu ekspertyz wypadków drogowych. W przyszłości chciałabym się zajmować właśnie tymi sprawami, czyli nadal być inżynierem w firmie produkcyjnej (bo samo obserwowanie procesu produkcyjnego powoduje, że czuję się lepiej, po prostu czuję szczęście), zajmować się zabytkami (przygotowywaniem dokumentacji dla pojazdów zabytkowych) i opiniować w sprawach wypadków. Niestety wiem, że przyjdzie taki moment, kiedy będę musiała z czegoś zrezygnować i pewnie będzie to praca na etacie. Droga do tego jest jeszcze dość odległa, jednak w przyszłości widzę takie miejsce, gdzie pracować będę u siebie i dla siebie. To, czym aktualnie się zajmuję, opisuję (a przynajmniej staram się) na mojej stronie na Facebooku.

Zdecydowanie to są kierunki, w które zmierzam, a w październiku rozpoczynam studia na Politechnice Krakowskiej w Instytucie Ekspertyz Sądowych (w miedzy czasie uczestniczę w kursach i szkoleniach). Czuję, że się spełniam i znalazłam zajęcia, które dają mi bardzo dużo satysfakcji! Czy szukam jakiejś odskoczni? W moim przypadku to właśnie te różne zajęcia są odskocznią. Ważne w życiu jest to, żeby uświadomić sobie z czym sobie radzimy dobrze, a co nas przerasta. Pogodzenie się ze swoimi wadami jest uwalniające. Bo wtedy możemy się skupić na tym, w czym jesteśmy dobrzy, bez zamartwiania się o wady, które mamy. Ja tak zrobiłam, skupiłam się na tym co mnie interesuje, co daje mi satysfakcję i co po prostu umiem robić dobrze.

Natalia Walkowiak na Facebooku: https://www.facebook.com/Motonestor

Więcej wywiadów z ciekawymi motocyklistkami tutaj.

Source: Natalia Walkowiak: zainteresowanie otaczającą nas techniką przerodziło się w małą miłość!

kinix_x: wszystko, co związane z motocyklem, daje mi ogromną satysfakcję!

kinix_x to kolejna motocyklistka, która może inspirować inne kobiety, aby zainteresować się jednośladami i stylem życia związanym z motocyklami.

Kiedy w Twoim życiu pojawiła się pasja motocyklowa?

Moja pasja pojawiła się już w wieku dziecięcym i z pewnością zaraziła mnie nią moja babcia. Ona uwielbiała motocykle i zawsze powtarzała, że kiedyś kupi sobie taki i mnie będzie na nim wozić. Jednak moja pierwsza przejażdżka odbyła się na dziecięcym festynie. Tam po raz pierwszy zobaczyłam motocyklistów, a jeden z nich przewiózł mnie sportowym motocyklem. Wtedy już wiedziałam, że i ja kiedyś kupię sobie motocykl.

Jak postanowiłaś, tak zrobiłaś?

Początki były trudne, bo rodzice (jak to rodzice) wcale nie byli za tym, żebym jeździła na motocyklu, bo to niebezpieczna pasja. Sama musiałam zapracować na prawo jazdy, ale przy zakupie motocykla rodzice mnie jednak wsparli. Pamiętam jak dziś ten dzień, kiedy pojechałam z tatą po mój pierwszy motocykl – Suzuki SV650S. Pokazałam mu: ,,Tatusiu to tamten czerwony”,  na co on odpowiedział: „Jak to?! Ten wielki motocykl ?!”. I wtedy padły słowa: „Kinga ja nie wiem, czy to jest dobry pomysł…” – śmiesznie to zabrzmiało, ale jak już motocykl trafił do mojego garażu, to byłam przeszczęśliwa!

Jak Ci szła nauka jazdy i pierwsze samodzielne przejażdżki? Było tak jak sobie wyobrażałaś?

Nauka jazdy szła mi bardzo dobrze, nie miałam żadnego problemu z motocyklem i ćwiczeniami na placu. Niestety w dniu egzaminu na prawo jazdy nerwy ciągle brały górę i wstyd przyznać, ale zdałam za trzecim razem. Pierwsze samodzielne przejażdżki wspominam bardzo dobrze, było tak, jak sobie wyobrażałam!

kinix_x

A teraz pasję dzielisz razem z mężem? Jak ważne jest to dla Ciebie?

Tak, pasję dzielę z mężem. Historia naszej znajomości zaczęła się właśnie od motocykli. Doskonale pamiętam, jak poznaliśmy się w kwietniu 2020 roku – było to na miejscu zbiórki, gdzie zawsze spotykają się motocykliści. Zaczęliśmy się umawiać, dużo ze sobą spędzaliśmy czasu i robiliśmy wspólne trasy na motocyklach. Cudownie jest mieć obok siebie osobę, która mnie wpiera i na którą mogę zawsze liczyć. Bardzo się cieszę, że to właśnie ta pasja nas połączyła i dzięki niej mogliśmy rozpocząć naszą miłosną drogę.

Wasz ślub miał akcenty motocyklowe?

Wzięliśmy ślub w czerwcu tego roku i oczywiście miał on akcenty motocyklowe. Grupa motocyklowa „Motocykle Pasja Gniezno” zorganizowała nam przepiękną oprawę ślubu, a my sami pod salą, na motocyklu kolegi, spaliliśmy gumę. Nasze zaręczyny również były wyjątkowe, ponieważ mój mąż zebrał ekipę i pod pretekstem wyjazdu do Wolsztyna (do parowozowni), sprytnie obmyślił plan na oświadczyny. Zrobił to w klimacie naszej pasji i przy ryku tych cudownych maszyn.

Jakimi do tej pory motocyklami miałaś okazję jeździć? Czy obecny spełnia Twoje oczekiwania?

Miałam okazje jeździć na różnych motocyklach od znajomych, ponieważ lubię sprawdzać pozycje i osiągi innych modeli. Najbardziej mi przypasowała Honda CBR 600RR PC37, na której obecnie jeżdżę. Ona spełnia w zupełności moje oczekiwania, a w porównaniu do SV-ki jest o wiele mocniejsza i ma bardziej sportową pozycję. Uwielbiam prędkość, ale z wiekiem i dwoma szlifami na koncie, nabrałam trochę dystansu do bardzo szybkiej jazdy – pamiętając, że mam ważne osoby wokół siebie. Choć nie ukrywam, że czasami lubię sobie odkręcić manetkę. 

Jak lubisz spędzać czas na motocyklu? Kiedy jeździsz najwięcej?

Uwielbiam spędzać czas na motocyklu. Zastrzyk adrenaliny, najróżniejsze trasy i nowe miejsca – sprawiają mi ogromną radość. Chyba wszystko, co związane z motocyklem, daje mi ogromną satysfakcję! Nawet to, jak z mężem wyprowadzamy nasze maszyny i je czyścimy (choć zaraz znowu złapiemy chmarę robaków).

Prawda jest taka, że jeżdżę jak znajdę czas, najczęściej w weekendy przy dobrej pogodzie, razem z mężem. Byliśmy dwa razy w górach, gdzie wzięliśmy motocykle na przyczepkę, żeby pojeździć i jednocześnie mieć możliwość wejścia pieszo na szlaki (podjeżdżając na parking autem). Jesteśmy z Wielkopolski, więc nawet wyjazd do Małopolski i jazda tamtymi drogami – jest dla nas bardzo ciekawym doświadczeniem.

Jakie plany i marzenia, te związane z motocyklami, jeszcze przed Tobą?

Myślę, że tak za trzy lata przesiądę się na jakiegoś nakeda, na razie marzy mi się Kawasaki Z900. Planujemy z mężem więcej dalszych wyjazdów, stąd ta zmiana na wygodniejszy motocykl. Ale plany, jak to plany, mogą oczywiście ulec zmianie. Do nich również należy wyjazd na tor. Nigdy nie jeździłam po torze, ani mój mąż – także w najbliższym czasie na pewno będziemy chcieli się tam wybrać.

kinix_x w social mediach

Instagram: https://www.instagram.com/kinix_x/

TIK TOK: https://www.tiktok.com/@moto.lovers

Więcej wywiadów z motocyklistkami znajdziesz tu.

Source: kinix_x: wszystko, co związane z motocyklem, daje mi ogromną satysfakcję!

Asia Aisha – oto podróżniczka motocyklowa i zawodniczka motogymkhany. Pokazuje, na co ją stać!

Asia Aisha ma motocyklową pasję – to w niej odnalazła swoją drogę. Przez naukę jazdy i doskonalenie umiejętności wzmacniała pewność siebie. Podróżowanie po świecie otworzyło przed nią nowe perspektywy, a startowanie w zawodach motogymkhany poprawiło technikę jazdy. Ma ogromne wsparcie swojego męża, z którym dzieli miłość do motocykli i podróżowania.

Dzielisz pasję motocyklową mężem – od czego się zaczęło?

Tak, dzielę pasję motocyklową z mężem i to ona sprawiła, że się poznaliśmy tak naprawdę. Pisaliśmy do siebie w internecie, bo oboje uwielbialiśmy motocykle i Tomek stwierdził, że fajnie byłoby się poznać na żywo, chociażby na jakieś wspólne jeżdżenie. Ja w tym czasie nie miałam swojego motocykla, ale on miał dwa – Hondę CBR 929 i Hondę Hornet 600, która rozmiarowo była w sam raz dla mnie. Tak więc jeździliśmy sobie na jakieś krótkie wypady.

Przyjaźniliśmy się wtedy, a miłość do Tomka przyszła dopiero po kilku miesiącach, jego do mnie też i tak właśnie motocykle nas połączyły. Jeździmy zwykle od marca do grudnia, bliżej domu, jak i na długie wyprawy, także za granicę – uwielbiamy tak spędzać czas. Motocykle to część naszego życia, nasze obrączki również to pokazują, bo są w kształcie sportowych opon motocyklowych.

Cały Wasz ślub miał akcenty motocyklowe?

Tak, mieliśmy akcenty motocyklowe na ślubie. W pierwszej wersji mieliśmy jechać na motocyklach do kościoła, ale kwietniowa pogoda nie była pewna, no i nie chciałam ubrudzić sukni ślubnej czy zniszczyć fryzury i makijażu. Zdecydowaliśmy się więc postawić nasze motocykle przed salą weselną, żeby witały gości weselnych, zapraszając do wspólnego świętowania tego wyjątkowego dla nas dnia. Oprócz tego samodzielnie z mężem upiekliśmy pierniczki w kształcie motocykli i je ozdobiliśmy – każdy z gości dostał na powitanie zestaw z ciasteczkowym Hornetem i CBR-ką. No i oczywiście nie mogło zabraknąć motocyklowego toppera na tort!

Ślub motocyklowy

Asia Aisha

Twoja przygoda motocyklowa rozkwitła dużo wcześniej?

Od zawsze miałam bardziej męskie zainteresowania, motocykl był jednym z nich. W dzieciństwie też wolałam bawić się swoim zabawkowym motocyklem niż lalkami Barbie. Gdy koleżanki grały w gumę czy klasy, to ja biegałam do mojego wujka, żeby woził mnie po polach na swoim Simsonie. U mnie w rodzinie nie było motocyklistów, a pasja przyszła sama. Od ok. 14 roku życia wiedziałam, że chcę jeździć na motocyklu.

Pierwszy raz jednak sama mogłam tego spróbować dopiero na kursie prawa jazdy, który zaczęłam robić, gdy tylko skończyłam 18 lat (wtedy można było robić kategorię A w tym wieku). Jak tylko po raz pierwszy wsiadłam na motocykl i odkręciłam manetkę, wiedziałam, że już przepadłam i motocykle to jest to! Długo dochodziłam do wprawy, jeśli chodzi o jazdę, bo po zdaniu prawa jazdy jeździłam sama. Tak naprawdę to dzięki mojemu mężowi, jego wskazówkom, pomocy i wielodniowym podróżom – poczułam i zaczęłam opanowywać prawdziwą jazdę.

Asia Aisha – czym jeździłaś wtedy, a czym obecnie?

Zaczynałam od małego Zipp Manic 125, potem jeździłam Suzuki Gladius 650 – oba motocykle nie były całkiem moje, więc ich dla siebie nie wybierałam. Obecnie jeżdżę na wspaniałej (i nie do zdarcia) Hondzie Hornet 600, która należy do mojego męża. Uwielbiam to, że czuję się na niej swobodnie, bez potrzeby obniżania siedzenia, jest wystarczająco zrywna i w moim ulubionym kolorze niebieskim! Brakuje mi w niej tylko wyświetlacza zmiany biegów (zegary są analogowe) i ikonki rezerwy, przez co miałam kilka niespodzianek w podróży (śmiech).

Asia Aisha

Asia Aisha

Zawsze jeździcie w parze? Jak lubisz spędzać czas na motocyklu?

Zwykle jeździmy w parze, czasem zdarza mi się pojeździć samej, np. załatwiać jakieś sprawy motocyklem. Bardzo rzadko jeździmy w grupie, nie lubię tego, bo nie czuję się wtedy swobodnie. Zloty też raczej omijamy. Dobrze nam się jeździ we dwoje, mamy swoje tempo, wiemy jak i gdzie lubimy jeździć. Od niedawna mamy interkomy, ale już nie wyobrażamy sobie bez nich życia. Wprawdzie przejechaliśmy kilkadziesiąt tysięcy kilometrów bez nich i daliśmy radę, ale nie bez trudności...

Kiedy i dlaczego wciągnęła Was motogymkhana?

Tomek pierwszy raz przeczytał o motogymkhanie w 2015 roku i pojechał zobaczyć te zawody w Łodzi. W następnym roku już wziął w nich udział – raz nawet zdobył drugie miejsce w kategorii Amator i awansował do Pretendentów. Ja przez wiele lat jeździłam z mężem jako kibic i długo się opierałam, chociaż mąż chwalił te zawody, dobre do szlifowania umiejętności, które potem przydają się na drodze. Powstrzymywało mnie to, że nasz motocykl na zawody był tym, którym jeżdżę na co dzień, więc ewentualna wywrotka mogła skutkować brakiem możliwości jazdy nim.

W końcu stwierdziłam, że faktycznie zawody bardzo mogą mi pomóc w rozwoju umiejętności i po kilku treningach nieśmiało wzięłam udział w dwóch rundach w 2019 roku. W 2021 roku wzięłam udział już we wszystkich rundach, a raz udało mi się zdobyć nawet puchar dla najlepszej kobiety zawodów. Ciągle jednak nie startujemy tam „na maksa”, bo MotoGymkhana to raczej taki dodatek do naszej motocyklowej pasji.

Dużo czasu poświęcacie na doskonalenie swoich umiejętności? Zadowoleni jesteście z wyników?

Staramy się jeździć regularnie w zawodach, choć nie mamy za dużo na to czasu (mamy wiele innych pasji) i odpowiedniego miejsca na ćwiczenia. Zawsze doceniamy wszelką możliwości treningu, a potem udziału w zawodach. Oprócz tego zawody są w różnych miastach, do których musimy dojechać i dzięki temu mamy dodatkową wycieczkę motocyklową, a przy okazji możemy coś zwiedzić. Nasza Honda Hornet 600 nie jest specjalnie przystosowana do wyczynowych startów, bo ma jedynie gmole chroniące silnik.

Nie jeździmy też na podkręconych obrotach, aby umiejętności z zawodów przełożyć na codzienną jazdę. To wszystko sprawia, że wyniki nie są zachwycające, często jesteśmy nimi nawet rozczarowani, jednak nie zniechęca nas to, aby ciągle próbować! Traktujemy motogymkhanę nie jak dążenie do osiągania najwyższych wyników na zawodach, ale jako ciągłe doskonalenie siebie w roli motocyklistów. Choć jak idzie bardzo dobrze i pobijamy własne rekordy – to zawsze jest wielka satysfakcja!

Asia Aisha na zawodach Motogymkhana

Asia Aisha

Z perspektywy czasu i swojego doświadczenia – poleciłabyś takie zawody innym motocyklistkom?

Według mnie, każdy motocyklista powinien raz w życiu wziąć udział w motogymkhanie. Wcale nie trzeba wcześniej trenować, można przyjechać „z ulicy”. A GP8 oraz późniejszy przejazd wyznaczonej trasy jest bardzo fajnym wyznacznikiem aktualnego poziomu umiejętności motocyklowych. Dzięki temu każdy może się dowiedzieć, co warto byłoby poprawić w swojej codziennej jeździe i na co trzeba zwrócić uwagę przy wykonywaniu określonych manewrów. Bardzo korzystnie to działa na późniejszy komfort psychiczny i bezpieczeństwo podczas jazdy – taka świadomość, że z wielu niekomfortowych sytuacji drogowych można się „wybronić”.

Ja sama zauważyłam, po treningach i udziale w zawodach, że mogę trochę bardziej zacieśniać zakręty i szybciej je pokonywać, a trasy z dużą ilością winkli cieszą o wiele bardziej, gdy zna się swoje możliwości. Nie wspominając o tym, że można podpatrzeć technikę jazdy najlepszych zawodników, a nawet podpytać się, poprosić o wskazówki i rady – wszyscy „gymkhanowcy” są bardzo pomocni i chętnie dzielą się swoim doświadczeniem!

Gdzie Was ciągnie? Jakie kierunki motocyklowych wojaży już zrealizowaliście, a jakie macie w planach?

Ciągnie nas wszędzie, gdzie można jeździć na motocyklach i coś pozwiedzać. Jeździmy po całej Polsce i za granicę, również na urlop. Ja się pakuję w plecak turystyczny, który wkładam do worka na śmieci (aby deszcz go nie zlał) i wiążę gumowymi linkami na siedzeniu pasażera. A jadąc we dwoje możemy wziąć więcej bagażu. Podróżujemy skromnie, często mając tylko podstawowe wyposażenie, które daje nam wystarczający komfort, choć czasem chciałoby się go więcej… ale takie są uroki podróży na motocyklach przy ograniczonym budżecie.

Nasza pierwsza większa, podróż przez Bałkany była w 2018 roku i obejmowała: 14 państw w 14 dni i jakieś 6000 przejechanych kilometrów. Rok później odwiedziliśmy Włochy, łącznie z Sycylią, a w 2021 roku Rumunię. Oprócz tego jeździmy w góry i nad morze, a przy każdej okazji zwiedzamy Polskę. Udowadniamy, że nie trzeba mieć pełnego portfela i jeździć najnowszymi motocyklami turystycznymi, żeby zwiedzić trochę miejsc. W planach ciągle nasza piękna Polska, no i jeszcze dużo Europy zostało do zobaczenia…

Jakimi kryteriami się kierujecie przy wyborze trasy np. na urlop? Planujecie wszystko szczegółowo czy na spontanie w trakcie trasy?

Wszystko zależy od długości podróży, miejsca i celu. Jeśli jedziemy bardziej na zasadzie odpoczynku i przez kilka dni nie planujemy zmieniać miejsca noclegu – to wtedy skupiamy się przede wszystkim na dojechaniu do celu, ewentualnie zahaczeniu o 2-3 miejsca po drodze, bez dłuższego postoju. Potem już na miejscu decydujemy na bieżąco, czy i gdzie będą jakieś szybkie wypady. Jeśli jest to podróż typowo ze zwiedzaniem i poza granicami kraju, to trwa ona zwykle ok. 10-14 dni i jest już planowana pod kątem zobaczenia konkretnych rzeczy, ale bez klepania miejsc noclegowych.

Staramy się zawsze oszacować, ile kilometrów dziennie jesteśmy w stanie przejechać i co po drodze mamy do zobaczenia. Przed taką podróżą przeszukujemy dokładne internet, żeby zrobić sobie mapkę atrakcji wartych zobaczenia i z nią planujemy trasę. Oczywiście nie zawsze wszystko się da zaplanować, często też w drodze coś ciekawego dojdzie lub wręcz przeciwnie – trzeba skrócić trasę (na przykład z powodu załamania pogody, jakiś nieprzewidzianych sytuacji), aby zmieścić się w urlopie. Także nasz podróże są spontaniczno-zaplanowane (śmiech).

Śpicie pod namiotem, gotujecie sami? Jak takie niskobudżetowe wypady wyglądają?

Noclegi rezerwujemy zwykle ok. 2-3 godziny od miejsca, gdzie mamy zamiar zakończyć jazdę tego dnia. Zwykle jest to szukanie okazji na booking.com, bo często udaje się znaleźć w fajnych cenach nocleg na ostatnią chwilę, zwłaszcza że zwykle długie podróże odbywamy poza głównym sezonem (kwiecień, maj, wrzesień). Staramy się też mieć zawsze namiot ze sobą, ale bardziej jako zabezpieczenie, gdyby faktycznie nic w naszych preferencjach nie udało się znaleźć.

Wiadomo, że w namiocie jest taniej, jednak spanie w łóżku z dostępem do prysznica po 300-500 kilometrowej trasie (często w cieple lub deszczu) jest nieocenione i od razu lepiej się jedzie następnego dnia. Oszczędzamy na noclegach, ale nie robimy sobie spartańskich warunków, jeśli nie musimy. Jedzenia jakoś bardzo sobie nie odmawiamy, choć raczej omijamy wykwintne restauracje i stołujemy się w fastfoodach, budkach czy knajpkach. Zwykle też wozimy ze sobą jakieś kabanosy czy inne przekąski i uzupełniamy zapasy w sklepach.

Asia Aisha - podróż motocyklowa

Asia Aisha

Asia Aisha – ile znaczą teraz motocykle w Twoim życiu i jak bardzo je zmieniły? Co Ci daje ta pasja?

Motocykle to nierozerwalna część mojego życia – wielokrotnie wyciągały mnie z dołka psychicznego. Sprawiły, że z nieśmiałej szarej myszki zmieniłam się w bardziej pewną siebie kobietę, która jeszcze wiele razy może pokazać, na co ją stać. Przekraczanie swoich granic i wychodzenie ze stref komfortu nie są już dla mnie tak przerażające, a wręcz motywują do działania. Wspominając czasy szkolne i studiów widzę, jak bardzo się rozwinęłam. Z osoby, która w życiu wszystkiego się bała – stałam się osobą, która pakuje się w paroma niezbędnymi rzeczami w 6000 kilometrową podróż. Jedzie w upale i deszczu, „umiera” z gorąca lub zamarza z zimna, i nie wie, co ją czeka po drodze w obcym kraju.

Zawsze zostają gdzieś te obawy, ale dopóki mam wsparcie męża i chce się przełamywać, to nie prędko zrezygnuje z takiego trybu życia. Motocykl dał mi siłę i chęci do aktywnego życia, wzmocnił mnie fizycznie i psychicznie, pokazując, że nawet jazda w niesprzyjających warunkach pogodowych nie jest tak uciążliwa, gdy w końcu osiągnie się cel podróży i poczuję tą wielką satysfakcję, że „znowu to zrobiłam!”. A z okazji 10 rocznicy zdania prawa jazdy na kat. A zrobiłam sobie nawet tatuaż w kształcie motocykla z grupą krwi i znakiem dawcy. Kocham motocykle – są tak naturalną częścią mojego życia jak oddychanie.

Więcej rozmów z ciekawymi motocyklistkami oraz wywiadów z podróżnikami motocyklowymi przeczytasz tu.

Source: Asia Aisha – oto podróżniczka motocyklowa i zawodniczka motogymkhany. Pokazuje, na co ją stać!

Czy telefon jako nawigacja motocyklowa może się sprawdzić? Jakie aplikacje na telefon do motocykla zainstalować?

Telefon jako nawigacja rowerowa nie jest niczym nowym. Czy zatem telefon jako nawigacja motocyklowa też się sprawdzi? Cóż, motocykliści dzielą się na fanów urządzeń do nawigacji i fanów aplikacji do wytyczania tras w telefonach. Jedni i drudzy potrafią sypać argumentami jak z rękawa, dlaczego ich urządzenie ma wyższość nad innymi. W tym artykule skupimy się jednak na tym, jak telefon sprawdza się w roli nawigacji na motocyklu.

Smartfon na motocykl – zalety nawigacji w telefonie

Na korzyść planowania trasy w telefonie przemawia m.in.:

  • łatwa obsługa i planowanie tras,
  • bogata baza punktów POI,
  • określenie natężenia ruchu w czasie rzeczywistym (także informacji o wypadkach),
  • przystępna cena smartfonów w porównaniu do markowych urządzeń nawigacyjnych,
  • możliwość otrzymywania informacji o kontrolach drogowych,
  • łatwe wykluczenie płatnych odcinków dróg,
  • szybkie znajdowanie ocen i cen danej atrakcji.

Jaki telefon na motocykl?

Telefon jako nawigacja motocyklowa przede wszystkim powinien być osobnym urządzeniem, a nie naszym telefonem podstawowym, którego używamy do codziennych rozmów, obsługi kont społecznościowych i płatności. Wynika to z tej prostej przyczyny, że telefon na motocyklu nigdy nie będzie w stu procentach bezpieczny. Można go zgubić, przegrzać, zalać, rozjechać, zepsuć przez wstrząsy. Z tego samego powodu najlepiej wybrać model „pancerny” – odporny na wstrząsy i warunki atmosferyczne. Obecnie rynek jest zalany tanimi telefonami o zwiększonej odporności. Takie telefony oferują takie marki jak np. Ulefone, Hammer, Cubot, Doogee, Oukitel, BlackView.

Taki odporny na wszystko telefon na motocykl nie potrzebuje dodatkowego, ochronnego etui i świetnie! Bo właśnie takie uchwyty, gdzie telefon szczelnie zapinamy w etui, są główną przyczyną ich przegrzewania się. Nie musimy się też martwić o to, że urządzenie zamoknie w deszczu, ani o jego uszkodzenia, gdy z motocykla spadnie. Im lepsza jakość i jasność ekranu, tym lepsza będzie widoczność wskazówek nawigacji, podczas słonecznego dnia. Na refleksy i odblaski pomaga matowa folia zabezpieczająca ekran.

Telefon jako nawigacja motocyklowa to jak widać dobre rozwiązanie, ale przy jego wyborze warto się przyjrzeć wielkości baterii, choć nie będzie miało to znaczenia, jeżeli mamy możliwość ładowania urządzenia na motocyklu podczas jazdy przez złącze USB. O uchwytach motocyklowych do telefonu pisaliśmy tu:

Smartfon na motocyklu – jak go przymocować?

Współpraca ekranu dotykowego z rękawicą motocyklową też może być różna i warto to sprawdzić. Coraz więcej producentów rękawic, do swoich modeli, dodaje (na palcu) materiał ułatwiający korzystanie z telefonu. Gorzej jest, gdy pada deszcz, ponieważ krople padające na ekran mogą zaburzać współpracę rękawicy z telefonem. Pomóc tu może:

  • zmiana kąta położenia urządzenia,
  • ochrona telefonu przez szybę motocykla,
  • zastosowanie specjalnego, wodoodpornego etui z możliwością obsługi smartfona.

telefon jako nawigacja motocyklowa

Darmowy internet w telefonie. Roaming a nawigacja motocyklowa

Gdy rozważamy telefon jako nawigacja motocyklowa to musimy wiedzieć, że takie dodatkowe urządzenie to oczywiście konieczność wykupienia dodatkowej karty SIM. Można ją dostać w jakiejś promocji u operatora, jednak zwykle wiąże się to z opłatami każdego miesiąca. Można wybrać ofertę na kartę, jednak nadal będziemy tam płacić także za możliwość wykonywania połączeń. My rekomendujemy kartę aero2, która daje wprawdzie możliwość korzystania z darmowego Internetu, ale nieprzerwanie jedynie przez godzinę. Na szczęście sam Internet można zakupić w pakietach na 30 dni za:

Karta aero2 – pakiety

  • 5 zł (3 GB),
  • 10 zł (7 GB),
  • 30 zł (30 GB),
  • 50 zł (70 GB).

Na nawigację podczas wyjazdów weekendowych zwykle wystarcza pakiet najniższy.

Sama procedura otrzymania karty jest dość kłopotliwa, bo dokumenty trzeba przesyłać pocztą wraz z potwierdzeniem opłaty (20 zł depozytu + przesyłka). Teraz procedura uzyskania karty aero2 została uproszczona. Robi się to raz, a z karty korzystać można cały czas, z dowolnej długości przerwami w doładowywaniu.

Ważne!
Aero2 nie działa poza granicami kraju, a po przekroczeniu granicy trzeba się liczyć ze wzrostem opłat za internet, gdy korzystamy z polskich kart SIM.

I na to jest rozwiązanie – w mapach Google dowolny fragment mapy można ściągnąć na urządzenie i korzystać z niego nadal w wersji offline, choć musimy się liczyć z brakiem informacji o natężeniu ruchu czy wypadkach.

Aplikacje na motocykl – trasy z atrakcjami, radarami, noclegami, kumplami

Nawigacja powinna prowadzić do celu – to wiadomo – jednak zwykle motocyklista nie chce do niego dotrzeć najkrótszą drogą. Jeden woli trasy kręte, inny nieutwardzone, a jeszcze inny chce zwiedzić po drodze jakieś ciekawe historyczne miejsca. Możliwość dopasowania nawigacji pod własne preferencje dają właśnie aplikacje, które można wgrać na smartfona. Tu nie trzeba się ograniczać do jednej nawigacji producenta, bo możemy korzystać i testować różne, a także wspomagać się innymi aplikacjami np. pogodowymi, noclegowymi.

Popularne mapy Google mają ten plus, że zawierają niezliczoną liczbę punktów wartych odwiedzenia wraz z opisem, zdjęciami, oceną i linkami. Jeżeli szukamy noclegów i miejsc z gastronomią to podobnie – znajdziemy tam ich charakterystykę, a nawet przykładowe ceny. Inne propozycje nawigacji, które możecie przetestować to np.:

  • Maps.me,
  • Waze,
  • Sygic,
  • Calimoto,
  • TomTom MyDrive (z możliwością wytyczania krętych tras),
  • Rever,
  • AsmAnd.

Do spania pod namiotem przydają się aplikacje typu „park4night” czy „Grupa Biwakowa”. Dla tych, co nie chcą kolekcjonować punktów i mandatów (a coś im to nie wychodzi) polecamy aplikację Yanosik. Do skutecznego omijania frontów burzowych przydaje się RainViewer.

Aplikacje dla motocyklistów:

  • MyRide,
  • Diablo Super Biker (rejestratory parametrów jazdy),
  • Tortuga Friends (szukanie kumpli do jazdy),
  • MotoSave (wzywanie pomocy),
  • EatSleepRIDE,
  • Riser (rejestrator i społeczność motocyklowa),
  • Biker Buddy (miejsca dla motocyklistów),
  • Relive (historia trasy z multimediami).

Do wyboru, do koloru!

Telefon jako nawigacja motocyklowa

Smartfony towarzyszą nam każdego dnia, dlatego ich obsługa stała się banalna i intuicyjna. Telefon w roli nawigacji nie wymaga od nas uczenia się obsługi nowego urządzenia, a także łatwo można rozwiązać jakiegokolwiek problem z nim związany. Wielofunkcyjne narzędzie, jakim niewątpliwie jest smartfon, wkrótce może wyprzeć z rynku urządzenia dedykowane tylko do jednej czynności, czyli właśnie nawigacji. Powyższe powody użytkowania telefonu jako nawigacji motocyklowej przeważają szalę na korzyść właśnie tego rozwiązania.

Source: Czy telefon jako nawigacja motocyklowa może się sprawdzić? Jakie aplikacje na telefon do motocykla zainstalować?

Kamizelka chłodząca na motocykl z materiałem Hyperkewl

Kamizelka chłodząca na motocykl to zupełna nowość, podobnie jak HyperKewl od TechNiche-Poland to materiał mający możliwość chłodzenia ewaporacyjnego – przez szybkie wchłanianie wody i jej magazynowanie. Te same właściwości przyspieszają również jej odparowywanie. Tkanina z chłodzeniem ewaporacyjnym sprawia, że użytkownik odczuwa temperaturę niższą nawet o 10 st. Celsjusza od temperatury otoczenia, w zależności od przepływu powietrza i jego wilgotności (wilgotność ok. 90 %  zmniejsza już zdolność materiału do odparowywania wody i jego właściwości chłodzące).

Przeczytaj też: Grzejąca kamizelka motocyklowa dla kobiet

Kamizelka chłodząca na motocykl – działanie

Jak więc działa kamizelka chłodząca na motocykl? Wystarczy namoczyć materiał w wodzie przez 1-2 minuty, delikatnie wycisnąć i już można cieszyć się efektem chłodzenia przez 5 do 10 godzin.

Hyperkewl znalazł już zastosowanie w odzieży sportowej, branży medycznej, produktach dla wojska i przemysłu oraz jest wykorzystywany w matach i kamizelkach chłodzących dla zwierząt. Do wykorzystania na motocyklu powstają kamizelki, ale z jednakowym skutkiem można stosować modele sportowe.

Kamizelka chłodząca na motocykl

Kamizelka chłodząca na motocykl

Przegrzanie organizmu kierowcy ma wpływ min. na pogorszenie jego samopoczucia, spadek kondycji i poziomu koncentracji, więc niebezpiecznie jest dopuszczać do takiej sytuacji.

Kamizelka chłodząca na motocykl – test

Miałam okazję przetestować w praktyce jak działa taka kamizelka chłodząca na motocykl w wersji sportowej, wykonana z materiału Hyperkewl. Jak ją oceniam?

Kamizelki kupiliśmy na upały w Rumunii, do ubrania pod meshowe kurtki. Udało się jednak, że pogodę mieliśmy idealną, ok. 25-30 stopni i tylko dwa razy zdecydowałam się z niej skorzystać. Kamizelkę moczy się na chwilę w zimnej wodzie i wyciska jej nadmiar (bez wykręcania!). Ubiera się i… faktycznie robi się przyjemniej i dłużej można jechać, bez zmęczenia wysoką temperaturą.

Najlepsze jest to, że wcale nie czuje się mokrej tkaniny (na początku siatka boczna jest mokra, ale szybko schnie), tylko delikatny efekt chłodzenia. Patent to fajny i działa. Wady? No jedna jest taka, że ten materiał mega długo schnie. Jak jechaliśmy cały dzień i moczyliśmy kamizelki dwa razy, to jeszcze rano kolejnego dnia kamizelki były mokre. Dzień nie był upalny, więc musieliśmy je schować, a dłużej tak trzymane pewnie zaczną śmierdzieć. Na szczęście można je prać z lekkim detergentem.

Wydaje się, że kamizelka chłodząca na motocykl to dobre rozwiązanie głównie podczas upałów, czy podróży motocyklowych na południe. Tam, niewykluczone, że będziemy używać takiej kamizelki znacznie częściej, niż w Polsce. Rozwiązanie jest z pewnością warte uwagi i do rozważenia w przypadku wakacyjnych wyjazdów. Taka kamizelka chłodząca na motocykl nie zajmuje dużo miejsca w bagażu, a po założeniu może sprawić, że znacznie lepiej zniesiemy jazdę w wysokich temperaturach.

Source: Kamizelka chłodząca na motocykl z materiałem Hyperkewl

Anna Krzywdzińska: dla nas motocykle są jak narkotyk, ciągle dalej i więcej!

Trudno w to uwierzyć, ale wszystko zaczęło się od kalendarza na ścianie. Zdjęcia motocyklowego w egzotycznej scenerii, którego kilka lat później bohaterką mogłaby być sama Ania, przemierzająca Afrykę Zachodnią motocyklem. Jej marzenia rosną wraz z kolejnymi kilometrami, a największym jest podróż dookoła świata. Choć już, w pewnym sensie, okrążyła ziemię 1,5 raza! Przed Wami:

Anna Krzywdzińska

Swoją pasję motocyklową rozwinęłaś już w dojrzałym wieku? Jak to się zaczęło?

Skończyłam już 50 lat. Prawo jazdy kat. A zrobiłam w październiku 2016 roku, ale jeździłam na motocyklu już rok wcześniej. Jestem osobą bardzo aktywną, więc zawsze próbowałam swoich sił w jeździe na wszystkim, co miałam pod ręką i robiłam wszystko, co było w zasięgu moich możliwości. Chyba dlatego motocykle zawsze mnie pociągały – to wydawało się takie nieosiągalne i takie trudne, ale strasznie chciałam spróbować. Wtedy największym ograniczeniem dla mnie były dzieci, którym dedykowałam moje młode lata i nie brnęłam w coś, co pochłania dużo czasu, bo go po prostu nie miałam.

Zaczęło się od kalendarza, który wisiał w moim biurze – gapiłam się na niego przez cały rok, z olbrzymią ochotą, aby zrobić coś podobnego. Było tam dwóch motocyklistów, którzy leżą nad brzegiem oceanu pod palmami, na hamaku, a obok stoją ich dwa motocykle enduro. Pogrzebałam w necie i się okazało, że to byli motocykliści z mojego miasta, którzy podróżowali po  Madagaskarze. To mnie zainspirowało.

Mam znajomego, który ma szkołę nauki jazdy, więc go poprosiłam, żeby mi pokazał na placu co, jak i z czym się obsługuje w motocyklu. Wtedy dopiero sobie uzmysłowiłam, jakiego rzędu jest to waga i gabaryty, ale mimo wszystko pierwsze manewry szły mi doskonale. Niewiele myśląc, kupiłam swój pierwszy sprzęt – Hondę Varadero 125. Na niej poznawałam i doskonaliłam technikę prowadzenia motocykla. To była wielka maszyna o małym sercu, pyrkała sobie do przodu, aż do dnia, kiedy na krętej drodze nie udało mi się wyprzedzić… śmieciarki!

Wtedy to właśnie postanowiłam zapisać się na kategorię A i kupić sobie na tyle szybki motocykl, żeby bezpiecznie wyprzedzać wszelakiego rodzaju śmieciarki, traktory i inne wozy toczące się (śmiech). Egzamin zdałam szybko i bez problemu, więc  tego samego dnia wystawiłam na sprzedaż  moją 125-tkę i rozpoczęłam poszukiwania czegoś większego.

Jakie kryteria miał spełniać ten motocykl? Dobrze wybrałaś?

Wszystko co jest inne niż w moim domu, czy otoczeniu, jest dla mnie bardzo interesujące, dlatego wybrałam motocykl turystyczny. BMW GS G650 zakupiłam w lutym 2017 i to ciekawa historia, bo znalazłam go w necie, ale znajdował się 700 km od mojego domu. I jak go kupić? 

Pewnej niedzieli pojechałam na narty i na kanapie wyciągu spotkałam się z trzema kolegami. Opowiedziałam im, że jest taki motocykl BMW GS, który okropnie mi się podoba, ale daleko i w dodatku nie mam jeszcze tyle kasy. Na to jeden odpowiedział, że pożyczy mi kasę, drugi, że pożyczy mi busa do przewozu, a trzeci postanowił pomóc to wszystko zorganizować i mi w zakupie towarzyszyć! I tak zaczęła się moja, tak naprawdę niekończąca się, przygoda z motocyklami.

Później kolega namówił mnie do zapisania się na kurs do Akademii Enduro, więc pojechałam tam sama w zupełnej tajemnicy (powiedziałam wszystkim, że jadę na weekendowy kurs zawodowy). A tam dostałam wielką maszynę BMW GS F 800 i błoto. Padał deszcz i śnieg, a kurs odbywał na terenach kopalni. Policzyłam – leżałam w błocie 21 razy i byłam cała w siniakach! Dwa razy wylądowałam na drzewie, ale… co mnie nie zabije to wzmocni! (śmiech) O dziwo motocykl nie miał żadnego uszczerbku, a ja zaliczyłam wszystkie przeszkody i uzyskałam dyplom Akademii Enduro.

Lubisz poznawać świat na motocyklu?

Jestem podróżnikiem, uwielbiam zwiedzać świat, poznawać ludzi, kultury, cywilizacje. Wszystko rozkręcało się stopniowo. Mieszkam na południu Polski, dlatego często mogłam podróżować po pięknych górskich, krętych drogach, ale zawsze mnie ciągnęło dalej. Pewnego dnia, za namową koleżanki, skontaktowałam się z grupą motocyklistów z mojego miasta motosacz.pl na facebooku, którzy organizowali wyjazd grupowy na Ukrainę.

Wyjazd miał charakter charytatywny, bo wieźliśmy dary ze zbiórek do domów dziecka i domów starców we Lwowie. Tam opieka socjalna jest na bardzo niskim poziomie, a w tych domach mieszkają głównie ludzie polskiego pochodzenia. To była wiosna 2017 roku. Ten wyjazd był bardzo wzruszający, ponieważ odwiedziliśmy te placówki i zobaczyliśmy w jakich potwornych warunkach muszą żyć ci biedni ludzie. Były przytulanki, całuski, cukierki i łzy wzruszenia. Na Ukrainę wracaliśmy jeszcze 3 razy, aż przyszła pandemia i wojna.

Tam właśnie poznałam mojego obecnego, kochanego męża, który przyjechał ze swoim przyjacielem. Zapytali mnie, czy nie pojechałabym z nimi na wyprawę do Rumunii. Dla mnie to było wielkie wyzwanie, ale duch włóczęgi od razu  kazał mi się zgodzić, bez zastanowienia!. Tam poznałam smak prawdziwej przygody motocyklowej. Jechaliśmy przez miasteczka, wsie, góry, lasy drogi i bezdroża, gubiliśmy się, ale też szukaliśmy miejsc tajemniczych i zakazanych. Na tej wyprawie poczułam, że to jest to, czego szukałam całe życie, że takie podróże są w mojej duszy i dzięki nim spełniam się w życiu, jestem szczęśliwa.

Po tej podróży związałam się z moim ukochanym, a motocykle i podróże są dla nas jak dziecko, które trzeba pielęgnować, dbać i cały czas nad nimi pracować. Od tamtej pory jesteśmy zawsze i wszędzie razem, cały czas planujemy jakąś wyprawę.  Potem były Bałkany, ale te biedniejsze kraje.

Ciągnie Cię w nieoczywiste miejsca?

Tak i jak nadarzyła się okazja na wyprawę do Afryki Zachodniej – to była przygoda życia! Przejechaliśmy Saharę Zachodnią, Mauretanię, Senegal, Gambię. To była trudna wyprawa, wymagała od nas pełnego ekwipunku turystycznego, bo spaliśmy na pustyni  w namiotach (obok pola minowego), jedliśmy i piliśmy to, co zdołaliśmy załadować na motor. Trzeba było też zrobić zapas benzyny na przejazd przez Mauretanię, ponieważ tam była tylko ropa na stacjach benzynowych. Upał i piach, skorpiony, małpy (co kradną jedzenie), warany i inne dziwne stworzenia nie ułatwiały podróży. To co przeżyliśmy i zobaczyliśmy – tego się nie da opisać! To trzeba przeżyć.

Jednym z aspektów tej wycieczki było to, że miała charakter charytatywny, ponieważ Baśka (z podrozemotocyklowe.com) wszystkie swoje grupy „zaciąga” do szkoły w Gambii, która dzięki darom i datkom może stworzyć lepsze warunki do nauki dla dzieci (i chwała jej za to!!!). W tej podróży dowiedziałam się, jak bardzo nasza Ziemia jest zaśmiecona, jak dużo ludzi żyje w skrajnym ubóstwie, jak bardzo trzeba szanować wodę oraz ile ludzie  mogą z tej biedoty wynieść miłości, przyjaźni i sympatii.

Przemierzając te kraje widzi się niesamowite różnice kulturowe, widać odcisk wpływów krajów cywilizowanych na biedotę i zrozumiałam, dlaczego Afryka jest „biednym kontynentem”. Wtedy też spełniło się moje marzenie z kalendarza – spałam pod palmami nad brzegiem oceanu w Afryce, a obok stały motocykle…

Ta podróż spowodowała u mnie jeszcze większą chęć zwiedzania świata, oczywiście na motocyklu! Ale trzeba było zmienić go na coś większego silniejszego i szybszego, aby przemierzać świat jeszcze dalej. Wymieniłam więc BMW GS 650 na BMW GS F 800 i to jest mój kochany rumak do dzisiaj,  wiozący mnie wszędzie tam, gdzie zaplanuję.

To jakie były kolejne kierunki? Pandemia wasze wyjazdy mocno ograniczyła?

Mieszkam obok granicy słowackiej, więc częste wypady w tamtejsze góry, wyprawa do Odessy, przez Ukrainę (Zakarpacie) i Mołdawię. Była drugi raz Rumunia i kolejny raz Rumunia – za każdym razem inną trasą, coraz trudniej, coraz dziczej, częściowo enduro. Większość tych podróży odbywamy razem z przyjaciółmi Adamem i Kasią, którzy są naszymi wspaniałymi kompanami. Często wspólnie planujemy wszystko i uwielbiamy z nimi podróżować!

Skontaktowałam się z Baśką, żeby nas przyjęła na wyprawę na Tadżykistan-Kirgistan lub Mongolię i rozpoczęliśmy planowanie wyprawy. Ponieważ tam się jedzie dużo szutrami i podróż jest w większości poza asfaltem, to postanowiłam nabyć mój drugi motocykl, Hondę CRF 250. Dzięki mojemu „koziołkowi” trudne łąki, wzniesienia, błoto, góry zjazdy i podjazdy – pokonywałam z uśmiechem na twarzy.

Niestety przyszła pandemia i jak wszystkim, nam też pokrzyżowała plany. Na szczęście dowiedziałam się o szlaku TET, którego bardzo duży kawał jest w Polsce, to ruszyliśmy tam. Przejechaliśmy po błocie, polach kukurydzianych, pomiędzy kombajnami i traktorami, całą Polskę wschodnią. Następnie wspólnie z Adamem i Kasią odwiedziliśmy jeszcze Polskę północną, Kujawy i na zachodzie Sudety. Mogę powiedzieć, że dzięki pandemii dokładnie zwiedziłam Polskę!

Ponieważ nasi przyjaciele mają małe dzieci i nie mogą wyjeżdżać na dłużej,  postanowiliśmy w tym roku z Mateuszem odwiedzić Albanię, Kosowo i Macedonię sami – to też była przygoda życia! Kosowo okazało się nowo rozwijającym się krajem, który przechodzi wielką przemianę, jest piękne i bardzo omijane przez turystów.  Tam odkryliśmy nową przełęcz, która przechodzi w drogę szutrową i prowadzi zieloną granicą do Macedonii, bajka!

W Albanii też się zakochaliśmy i jeszcze tam wrócimy. Tam poznaliśmy wielu wspaniałych ludzi. Na promie, płynącym przez jezioro Koman, poznaliśmy Włocha Roberto. Jak on zobaczył, że ja –  baba, na szosowych oponach, następnego dnia wybieram się na drogę do Theth, to zapytał, czy może z nami pojechać. I tak powstała kolejna przyjaźń, polsko – włoska. W sumie to dobrze, że był z nami, bo droga była trudna, kamienista i z głazami,  a ja się wywróciłam kilka razy. A moi rycerze pomagali mi dźwigać mojego rumaka (śmiech). 

Mieliśmy jeszcze plan, żeby wraz z Adamem i Kasią przejechać przełęcze alpejskie. Takie „lelum polelum”, jak ktoś kiedyś skomentował na FB, ale dzięki przyjaźni polsko-włoskiej ta nasza podróż była niesamowicie ciekawa. Spotkaliśmy się z Roberto i jego synem, też motocyklistą, którzy mieszkają w Trydencie. Oni zabrali nas w podróż nieznanymi szlakami przełęczy alpejskich w pobliżu jeziora Garda. Przejechaliśmy też trasą wyścigów samochodowych na Monte Bondone, liczącą 60 zakrętów zawracających! W sumie nasza trasa przez Alpy nie była taka zwykła, błaha  i przewidywalna, jak się spodziewałam. Przyniosła wiele niespodzianek, przyjaźni, uśmiechów i szczęścia.

Jakie będą kolejne kierunki?

Jeszcze w tym roku planujemy znowu wyskoczyć do Rumunii, ale tym razem szlakiem ACT enduro i w październiku odwiedzić Istambuł. A w następnym roku szykuje się wspaniała wyprawa do Wietnamu – to będzie kolejna przygoda życia! Oby udało się ją zrealizować!

W trasie jesteś minimalistką czy po całym dniu jazdy wolisz dobre warunki do odpoczynku, jedzenia, spania?

W sumie przejechałam w okresie pięciu lat około 60 tysięcy kilometrów – mój syn podsumował, że to tak, jakbym 1,5 raza objechała kulę ziemską dookoła. I to jest moje marzenie, objechać świat dookoła na motocyklu.  Niestety istnieją takie zwykłe, ziemskie ograniczenia, które trzymają  nas w ryzach, jak praca i pieniądze. Podróżowanie jest kosztowne, a to, że się jedzie do biednego kraju nie oznacza wcale, że to będzie tania wycieczka, wręcz przeciwnie (tym bardziej, że mamy jeden  budżet, a 2 motocykle).

W podróży posiłki mamy kiepskiej jakości, często konserwy i kanapki przygotowane na kolanie, ale żeby przeczekać burzę, to wpadniemy czasem też do pizzerii z prawdziwego zdarzenia. Dla nas motocykle są jak narkotyk, ciągle dalej i więcej. Nie ważne są warunki. Czasami trzeba się domyć, ale ważniejsze jest to, żeby dobrze się wyspać i móc pokonać kolejne kilometry trudów, co wcale nie oznacza hoteli na 5 gwiazdek. Często korzystamy z Booking.com, bo jest dostępny prawie zawsze i można tam znaleźć nocleg godzinę przed końcem trasy. W miarę możliwości szukamy noclegów nieoczywistych, np. na szczycie góry lub w „skansenie”.

Głównie chodzi nam o to, żeby wejść w codzienne życie tubylców i trochę go spróbować. Podczas podróży po Albanii szukaliśmy jednego noclegu w górach, a na zdjęciach wybrany dom wyglądał jak skansen, więc od razu przypadł nam do gustu. Okazało się, że faktycznie ludzie tam żyją jak w skansenie. Dojazd był tylko kamienistą, stromą drogą, wysoko do góry, potem trzeba było zostawić motocykle na polanie i 100 metrów wdrapywać się, z bagażami na plecach, po skałach do góry. Zostaliśmy nakarmieni tym, co u nich wcześniej na podwórku biegało, spaliśmy z kotami w łóżku, a woda wpływała do domu z górskiego potoku.

Masz już wprawę w pakowaniu się na takie wyprawy?

Najlepsze jest to, że moje pierwsze podróże to były tygodnie organizacji i myślenia, co pakować, wraz z robieniem listy potrzebnych rzeczy. W efekcie oczywiście zabierałam dużo za dużo! Teraz na wyprawę tygodniową potrafię przygotować się w pół dnia i spakować wszystko do jednego rollbaga, który w połowie jest pusty. O ile motocykl jest gotów, to można ruszać, a staramy się mieć maszyny zawsze gotowe na wszystko.

Ile dla Ciebie znaczy wspólna pasja w związku? Macie jakiś wytyczony zakres obowiązków w trakcie wyprawy i przygotowań do niej?

Nie mam wątpliwości, że bez mojego Mateusza tych wszystkich cudownych podróży by nie było. To on mnie mobilizuje i namawia. Widzi błysk w moim oku i ogromną chęć, ale też widzi, że często się po prostu boję. To on mi dodaje odwagi, namawia, wspiera i pomaga. I to dzięki niemu przejechałam te wszystkie trudne odcinki podróży.

My działamy razem, wspólnie, jak jeden organizm. Przez te lata wspólnych podróży, już bez słowa się rozumiemy i każdy wie, co do niego należy. Oczywiście Mateusz, jak to facet, przygotowuje maszyny, wstępny plan trasy i przelicza pieniądze (ile, w jakiej walucie i jak płacimy).  Ja za to odpowiadam za „część babską”: apteczka, ubezpieczenia, wstępnie noclegi, prowiant, atrakcje i pozostałe.

Ta kolorowa przygoda ma też swoje trudy?

Turystyka motocyklowa to jest cudowna zajawka, która ma też trudną część – wymaga dobrej organizacji i dużej wiedzy. Przed wyjazdem trzeba dużo czytać i szukać informacji, przede wszystkim o tym, jakie zagrożenia na nas czyhają i jak sobie poradzić z trudnymi sytuacjami. Samo przekraczanie granicy w każdym państwie ma inne zasady i opłaty, trzeba sobie poradzić z zabezpieczeniem pieniędzy, części motocyklowych i rzeczy, które mogą uratować życie w razie potrzeby. Myślę, że ubranie, nocleg i jedzenie – to ta łatwiejsza strona takiej turystyki motocyklowej.

Dlaczego zostałaś motocyklistką i co, z perspektywy czasu, ta pasja zmieniła w Twoim życiu?

Najbardziej w podróżach kocham to, że wszystko jest zmienne i nieprzewidywalne, że nigdy nie wiadomo, czego się można spodziewać. Zawsze powtarzałam, że warto się zgubić, bo z tego wychodzi coś pięknego (śmiech). Uwielbiam też to, że poprzez pasję motocyklową mogę realizować się w pomaganiu innym, np. na motocyklu zawieź dzieciom potrzebne rzeczy, słodycze, uśmiech i odrobinę radości. 

Anna Krzywdzińska

Właściwie to, że jestem motocyklistką, było wynikiem połączenia wielu zdarzeń oraz osób, które stanęły na mojej drodze życiowej. Jestem pewna, że to zmieniło moje życie w kolorową, wesołą, zagadkową i nieprzewidywalną przygodę! Jedyne, co teraz chcę zachować na długo – to zdrowie. Chce mieć je na tyle, żebym mogła zawsze wsiadać na motor.

Na drodze do wsi Theth w Albanii spotkałam pana Szwajcara, który miał 73 lata, jechał na motocyklu enduro, towarzyszył mu syn. Powiedział mi, że tak bardzo kocha podróżowanie na motocyklu, że nie ważne, czy będzie stał na nogach, ale ważne, żeby się utrzymał na nim! To jest sens jego życia, no i mojego też.

Więcej wywiadów z motocyklistkami tu.

Source: Anna Krzywdzińska: dla nas motocykle są jak narkotyk, ciągle dalej i więcej!

Motocykl w wieku 50+? Aleksandra Górny: wiek jest tylko kwestią myślenia o nim

Wydaje się, że motocykl w wieku 50 lat to dziwactwo, choć wiele motocyklistów dopiero wówczas ma czas i środki finansowe na takie przyjemności.

Może to wyświechtany stereotyp, ale faktycznie motocykl daje poczucie wolności i niezależności.

Tak mówi Ola, która po latach odkryła w sobie motocyklową pasję podróżniczą. Stwierdziła, że na planowanie czasu już nie ma, lepiej wsiąść na motocykl i podbijać świat. Ma za sobą imponujące trasy i pomysły na kolejne! Jej motocykl też jest nietuzinkowy – to przerobiona na wzór harleyowskiej Elektry, Yamaha V Star 1300.

Motocykl w wieku 50+ – Aleksandra Górny

Zaskoczyłaś mnie tym, że robisz niezłe trasy na nietypowym motocyklu. Co Cię zmotywowało do wyruszenia w świat?

Jestem kobietą 50+ i pochodzę z południowej części Polski. Dalekie trasy motocyklowe pojawiły się wtedy, gdy stwierdziłam, że raczej nie mam już czasu na planowanie, trzeba realizować marzenia. Jazdy „wokół komina” stały się nudne, a wielki świat coraz bardziej mnie pociągał – tym bardziej, że zawsze lubiłam podróżować.

Od kiedy motocykle towarzyszą Ci w życiu?

W moim życiu zawsze były jakieś dwa koła, najpierw rower, a potem skutery. W wieku 50 lat stwierdziłam, że czas skończyć z  tą „dziecinadą” i zrobiłam prawo jazdy na motocykle. Mogłam wreszcie przesiąść się z Hondy Shadow 125 na większy motocykl i ruszyć w daleki świat. W mojej motocyklowej przygodzie przewinęło się kilka motocykli, jeździłam na Suzuki 800 Volusia, potem BMW 1200 LT . W chwili obecnej jeżdżę, przerobioną ma wzór harleyowskiej Elektry, Yamahą V Star 1300.

To nietypowy motocykl do podróżowania, choć muszę przyznać, że wygląda na wygodny?

Mimo pewnych ograniczeń, związanych z manewrowaniem, tym motocyklem jeździ, a właściwie podróżuje, mi się najlepiej. Oprócz wygodnego siedzenia, mam dużo miejsca na spakowanie się, co dla kobiety jest bardzo ważne (śmiech). Motocykl faktycznie jest nietypowy i nawet mój znajomy motocyklista nazywa go „Hariaszka” – czyli połączenie Harleya i „Yamaszki”.

motocykl w wieku 50

Aleksandra Górny

Motocyklowe podróżowanie od razu było Twoim celem, czy to przyszło z czasem?

W pewnym momencie mojego życia trafiłam do „świata motocyklistów”, pojawiły się nowe znajomości i grupy przyjaciół . Zaczęłam jeździć na zloty motocyklowe i podróżować w mniejszych lub większych grupach – co nie ukrywam, bardzo mi się spodobało. Z ekscytacją słuchałam opowieści z wypraw motocyklowych i oglądałam zdjęcia moich nowych przyjaciół. Po jakimś czasie stwierdziłam, że fajnie jest żyć cudzymi historiami, ale jeszcze lepiej jest tworzyć własną historię i wspomnienia. Na początek poszła, chyba jak u większości motocyklistów – Chorwacja. Uwielbiam ciepło, plaże i morze, wiec tych wypraw na południe później było kilka. Bardzo szybko okazało się, że przejechałam całe wybrzeże Chorwacji i jeszcze kilka wysp. W miarę jedzenia rośnie apetyt, wiec i mnie ciągnęło w inne zakątki Europy.

To gdzie Cię jeszcze ten apetyt zaprowadził?

Podróżowałam wokół Polski i jak wcześniej wspomniałam – przez całe wybrzeże Chorwacji i parę wysp. Zwiedziłam wybrzeże Morza Czarnego od Odessy po Burgas. W bieżącym roku udało mi się zaliczyć wyprawę na Gibraltar, a po drodze zwiedzić wybrzeże włoskie, francuskie i hiszpańskie. Ze względu na to, że mieszkam na południu, zwiedziłam również kawał Czech i Słowacji. Jak tak patrzę na mapę i moje trasy, to mogę wyliczyć odwiedzone przeze mnie kraje następująco: Słowacja, Czechy, Austria, Niemcy, Włochy, Francja, Hiszpania, Monaco, Luksemburg, Szwajcaria, Węgry, Chorwacja, Słowenia, Serbia, Czarnogóra, Bośnia i Hercegowina, Rumunia, Bułgaria.

Jak lubisz podróżować? W grupie czy sama? Na długo czy na małe wypady? Nocowanie pod namiotem czy dachem?

Najbardziej lubię podróżować w małej grupie, tj. 2 do 5 motocykli. Łatwiej wtedy jest dopasować termin wyjazdu, zaplanować noclegi i ogarnąć wszystkie indywidualne potrzeby uczestników wyprawy. Nie jestem kobietą tchórzliwą, ale w grupie czuję się bezpieczniej i dobrze jest mieć w trasie towarzystwo do wypicia kawy, podzielenia się wrażeniami czy robienia zdjęć. Organizacja noclegu jest zawsze wyzwaniem, bo z oczywistych względów trudno jest wszystko zaplanować i przewidzieć na trasie. Dlatego najczęściej nocujemy pod dachem, ale namiot i sprzęt campingowy z bagażnika, nieraz ratował nas z opresji . Zdecydowanie preferuję dłuższe wyprawy – bo „jak już jechać to jechać!”.

Jakie miejsca Cię jeszcze ciągną? Gdzie byś chciała się udać na motocyklu w najbliższym czasie? A może są takie, do których wciąż chcesz wracać?

W ubiegłym roku, podczas wyprawy nad Morze Czarne, udało mi się zwiedzić kilka ukraińskich miast, w tym Odessę. Dzisiaj w czasie wojny, te wspomnienia mają zupełnie inny wymiar i na pewno chciałabym wrócić kiedyś na Ukrainę. Chciałabym też objechać „włoskiego buta” oraz dotrzeć do Santiago de Compostella. Pomysłów jest wiele…

Czy to główna pasja w Twoim życiu? Co w niej cenisz najbardziej?

Na tym etapie mojego życia jest to największa pasja. Dzięki niej zmieniłam zupełnie styl podróżowania i zwiedzania świata. Poznałam zupełnie nowych ludzi i pośród nich mam wielu serdecznych i wieloletnich przyjaciół. Może to wyświechtany stereotyp, ale faktycznie motocykl daje poczucie wolności i niezależności. Poza tym kobieta na dużym motocyklu wszędzie budzi zainteresowanie (śmiech).

Aleksandra Górny

Aleksandra Górny

Na motocyklową pasję nigdy nie jest za późno? Jak wsparłabyś marzenia kobiet, które myślą, że w pewnym wieku już im czegoś robić nie wypada?

Wiek jest tylko kwestią myślenia o nim. Uważam, że w dzisiejszych czasach, na szczęście, nie można już mówić o stereotypach i ograniczeniach wiekowych. Czasem, a nawet często, stają się one pewnym usprawiedliwieniem dla naszego braku odwagi, braku konsekwencji, czy po prostu lenistwa… Jeśli nie ma konkretnych ograniczeń zdrowotnych, to naprawdę
można zawalczyć o wszystko, a zwłaszcza o swoje marzenia! Ja sama nigdy nie przypuszczałam, że będę kiedyś w klubie motocyklowym, a tu od kilku lat jestem członkiem motocyklowego klubu „Riders of Flames” i razem z tymi przesympatycznymi motocyklistami mogę się realizować.   

Jak widać na przykładzie Aleksandry, motocykl w wieku 50+ to dobry pomysł. Być może ta rozmowa zainspiruje kogoś to spróbowania swoich sił na jednośladzie? Warto wejść na profil Oli na Facebooku: https://www.facebook.com/aleksandra.gorny.1 aby zobaczyć, jak może to być przyjemne.

Source: Motocykl w wieku 50+? Aleksandra Górny: wiek jest tylko kwestią myślenia o nim

Dominika vel „pudel” i jej Suzuki GSX-R: gdy wsiadam na motocykl stres ucieka, a życie staje się piękniejsze!

Dominika vel „pudel” to motocyklistka, która spełnia swoje marzenia. Najpierw te o zrobieniu prawa jazdy, potem o posiadaniu własnego motocykla, motocyklowym ślubie, a teraz o przejażdżkach z mężem lub samodzielnie. Jazda na jej Suzuki GSX-R 600 ją odstresowuje.

Dużo się działo u Ciebie w zeszłym roku – ślub i nowy motocykl – spełnienie marzeń?

Zdecydowanie! Cały zeszły rok był dla mnie bardzo ekscytujący. Wymagał ode mnie bardzo dużo pracy, cierpliwości, ale jednocześnie był jednym z najszczęśliwszych. Po skończeniu studiów i obronie pracy inżynierskiej, mogłam w pełni skupić się na przygotowaniach do ślubu. W międzyczasie rozpoczęliśmy poszukiwania mojego wymarzonego motocykla. Stosunkowo dość szybko znalazłam to, czego szukałam. Przed majówką pojechaliśmy obejrzeć motocykl i gdy go zobaczyłam – byłam zdecydowana na zakup. Pamiętam emocje, które towarzyszyły mi w tym dniu, szczęście i łzy. Nie mogłam w to uwierzyć i co jakiś czas zerkałam w lusterko samochodu, czy faktycznie to marzenie się spełnia (ja jechałam samochodem, a mąż za mną motocyklem). Zakup sportowego motocykla na własne urodziny był strzałem w dziesiątkę.

A potem udało się połączyć ten wymarzony motocykl z dniem ślubu?

To było moje marzenie, żeby pojechać motocyklem do ślubu. Wszyscy mi odradzali, ale się nie poddałam i dążyłam do celu. Do końca nie byłam pewna, jak rozwiążę problem długiej sukni i motocykla. Pierwsza myśl to była sukienka 2w1, czyli krótka sukienka z dopinaną długą spódnicą. Na szczęście poznałam p. Monikę, która wymyśliła, doradziła i wykonała sukienkę, dostosowaną do moich potrzeb. Jestem jej ogromnie wdzięczna, bo uszyła suknię tak, abym mogła swobodnie jechać na motocyklu, bez jakiejkolwiek obawy, że coś się wydarzy. Ostatni tydzień przed ślubem zleciał bardzo szybko. Pogoda nie była dla nas łaskawa. Poniedziałek, wtorek deszcz… środa bardziej słoneczna, ale jednak to nie było to. Czwartek deszcz, a ja cały czas miałam w głowie: „Uda się, czy się nie uda?”. W piątek lekkie przejaśnienia, niestety wieczorem znowu deszcz. Mimo to, nie traciłam nadziei, że w sobotę będzie pięknie. Jeszcze o godzinie 01:00 w nocy czyściłam motocykl, żeby był przygotowany na ten wyjątkowy dzień. Gdy wstałam rano, zobaczyłam słońce i pogodę, jaka się zapowiada. Byłam bardzo zadowolona, bo wtedy już wiedziałam, że wszystko się uda! Czas leciał jak szalony: fryzjer, makijażystka, suknia, zdjęcia i przyjazd przyszłego męża.

Dominika vel „pudel”

Do dziś nie umiem opisać tych emocji, które towarzyszyły mi tego dnia. Przyjazd obstawy motocyklowej, zorganizowanej przez znajomych, był pięknym rozpoczęciem naszej drogi na ślub. Czas uciekał i uciekał, aż w końcu nasz piękny dzień powoli dobiegał końca. O 06:00 rano przyszła ulewa, więc pogoda wytrzymała do samego końca. Bardzo się cieszę, że mogłam wraz z mężem przeżyć tak piękny, ekscytujący, pełen wrażeń dzień. Zazdroszczę wszystkim pannom, które dopiero to planują i czekają na ślub – czasami chciałabym przeżyć to jeszcze raz! Cieszymy się w życiu z różnych małych rzeczy, jednak ta decyzja jest jedną z tych największych. Przez ani minutę nie żałuję, że zdecydowaliśmy się na tak wielki krok. Można powiedzieć, że rok 2021 należał do nas!

Która miłość była pierwsza, a może się przeplatały – do męża czy motocykli?

Pierwsza miłość zrodziła się do motocykli, gdzieś w czasach gimnazjum. Fascynacja była tak ogromna, że zapragnęłam zrobić prawo jazdy kategorii A i kupić motocykl. Do dziś pamiętam niektóre przykre słowa od otaczających mnie ludzi: nie dasz rady, to nie wypada, odpuść sobie itd. A ja wiedziałam, że za wszelką cenę dopnę swego, zrobię prawo jazdy i kupię motocykl. Lubię wyznaczać sobie cele w życiu i do nich dążyć. W 2012 roku zrobiłam dwie kategorie A i B – był to dla mnie szalony czas, ale się udało . Niestety nie od razu miałam motocykl, ale pocieszał mnie sam fakt, że posiadam już prawo jazdy. W roku 2014 nadszedł ten piękny dzień i doczekałam się swojego pierwszego motocykla! Jestem bardzo wdzięczna moim rodzicom za najlepszy prezent w życiu. Tak, dostałam od nich swój pierwszy motocykl, po skończeniu technikum i zdaniu matury. Do dnia dzisiejszego cieszę się, że ich mam i że mnie wspierają. Choć wiem, że za każdym razem, gdy wyjeżdżałam i wyjeżdżam z domu, czują strach… Rozumiem doskonale, że się martwią, ale ta pasja jest silniejsza ode mnie.

Z mężem poznaliśmy się w marcu 2013 roku, oczywiście nasza pierwsza randka to był wypad na motocyklu. Pamiętam pogodę, która nam towarzyszyła, 3 stopnie na zewnątrz i resztki śniegu na poboczach (śmiech). Było bardzo zimno, ale myślę, że warto, bo od pierwszego spotkania nie mogłam się doczekać kolejnego i kolejnego…. Tak nam zostało do teraz. Ogromna ilość emocji, kolejne wyjazdy i spotkania. W kwietniu pojechaliśmy na zlot do Częstochowy, byłam tam wtedy pierwszy raz i wiedziałam, że wrócę. Ogromny tłum ludzi, którzy mają taką samą pasję i rozumieją się bez słów. Pomimo zmęczenia, gdy wróciliśmy do domu, czułam, że to była cudowna niedziela, pełna pozytywnych wrażeń. Minął rok i na jesień jeździliśmy już razem (choć jednak osobno, bo każdy na swoim motocyklu), planowaliśmy krótkie trasy, zwiedzaliśmy nowe miejsca. Cieszę się, że się poznaliśmy i widocznie było nam to pisane od samego początku.

Jaki masz motocykl? Spełnia Twoje oczekiwania? Od początku Cię ciągnęło do motocykli sportowych?

Mój pierwszy motocykl to Kawasaki Ninja 250. Mała pojemność, ale na początek wydawała mi się idealna, od czegoś trzeba zacząć. Niestety później, podczas jazdy w grupie, ten motocykl okazał się być za słaby. Mój obecny motocykl Suzuki GSX-R, to ten wymarzony model, od zawsze. Posiada wszystko to, co mi się podoba i co chciałam mieć. Zawsze podobały mi się sportowe motocykle – tylko i wyłącznie sportowe. Nie zniechęciły mnie te wszystkie komentarze na ich temat, że niewygodne, źle się nimi jeździ i to same plastiki. Taki model chciałam i taki kupiłam. Dla mnie ten motocykl jest wygodny i najpiękniejszy ze wszystkich, ale chyba każdy tak ma, jak patrzy na swój własny (śmiech). Po roku jazdy śmiało mogę powiedzieć, że to jest to, o czym zawsze marzyłam. Nie mam upatrzonego kolejnego motocykla i nawet nie chcę mieć, bo na ten czekałam długo i było warto. Kto wie, może kiedyś przyjdzie czas na zmiany. Czas pokaże…

Jak lubisz spędzać czas na motocyklu?

Wszystko zależy od pogody. W tygodniu wybieram raczej krótkie trasy, tak zwane „na około komina”. Często sami, bądź ze znajomymi, odwiedzamy Zaporę w Tresnej. Do tego miejsca zawsze będę miała sentyment, ponieważ to właśnie tam pojechaliśmy na pierwsze spotkanie. W weekendy zazwyczaj wybieramy dłuższe trasy. Lubię czas spędzany na motocyklu, ponieważ czuję się wtedy wolna. Mimo zmęczenia, w poniedziałek wiem, że to był cudowny weekend i to daje mi siłę na następny tydzień.

Najczęściej jeżdżę z mężem. Nie martwię się, gdy jedziemy razem i możemy porozmawiać ze sobą w czasie jazdy. Nie powiem, bo zdarza się dzień czy nawet tydzień, kiedy jeżdżę sama. Każdy z nas potrzebuje chwili dla siebie, żeby przewietrzyć głowę i zapomnieć o wszystkim. Takie zresetowanie siebie. Gdy wsiadam na motocykl, gdzieś ten cały stres związany z życiem i pracą, ucieka. Myśli są czyste, a życie staje się nagle piękniejsze. Osoby, które nie podzielają tego zainteresowania, nie będą umiały sobie tego wyobrazić i zrozumieć, co w tym fajnego. Dla mnie to piękne chwile w życiu, na które warto czekać całą zimę.

Na ten rok i sezon też szykują się jakieś ekscytujące plany?

W tym roku mamy zdecydowanie więcej wolnego czasu. Planujemy na pewno jakieś wakacje, żeby odpocząć. Odnośnie wyjazdów na motocyklach, to wybieramy się drugi raz w Bieszczady (w połowie sierpnia) z ekipą praktycznie tą samą, tylko kilka osób więcej. Co do innych wyjazdów, to wszystko wychodzi u nas spontanicznie. Czasami lepiej nie planować, bo może się nie udać, a zorganizować coś na szybko. Jestem przekonana, że ten rok będzie dla mnie równie piękny i pełen emocji, ponieważ zostałam żoną, mam wymarzony motocykl i jestem bardzo szczęśliwa!

Dominika vel „pudel”

Motocykle sportowe kojarzą się z prędkością i jazdą torową – masz także w planach wypady na tor i szlifowanie umiejętności w szybkiej jeździe?

Owszem, sportowe motocykle zawsze są kojarzone z prędkością, choć ja nigdy nie próbowałam jazdy na torze (to jakoś nigdy nie było na mojej liście marzeń). Lubię czuć tą wolność podczas normalnej jazdy w ruchu drogowym, a jazda na torze nie kojarzy mi się z tym wcale. Czuję ograniczenie – nie czułabym się tam raczej dobrze. Nie mówię, że nigdy nie spróbuję, bo życie nas zaskakuje nie raz. Może przyjdzie na to czas, kiedyś się przełamię i spróbuję jazdy na torze. Domyślam się, że może to być również nowe, ciekawe doświadczenie, związane z moją pasją. Na chwilę obecną nie planuję tego, ale w sumie… jak się tak dłużej zastanowić – to warto byłoby spróbować i poznać swoje nowe możliwości. Lubię podejmować wyzwania, więc kolejnym może być właśnie tor.

Co byś doradziła dziewczynom, które dopiero myślą o zostaniu motocyklistami?

Moim zdaniem zawsze należy dążyć do postawionego w życiu celu. Nie zniechęcać się przez opinie innych ludzi i ich głupie uwagi. Gdy sobie coś zaplanujesz – to po prostu walcz i osiągnij swój cel! Gdy Ci się uda, to satysfakcja będzie ogromna! Sama nie lubię odpuszczać, gdy postawię sobie cel. Mimo przeciwności losu trzeba spełniać swoje założenia, cele, a przede wszystkim marzenia. Wiadomo, że każdy może mieć słabszy, gorszy dzień i może to odpuścić, ale wtedy należy wstać, podnieść się i znów wytrwale dążyć do celu.

Dominika vel „pudel” ma swój profil na Instagramie www.instagram.com/pu.del_gsxr

Source: Dominika vel „pudel” i jej Suzuki GSX-R: gdy wsiadam na motocykl stres ucieka, a życie staje się piękniejsze!

Najważniejsze to odważyć się i zacząć działać! Rozmowa z Martyną Kabzą.

Kobiecy skład w BMW – gdzie Was można zobaczyć w akcji? Jesteś zadowolona z osiąganych wyników tego sezonu?

Tak! Aż za bardzo (śmiech). Startujemy w cyklu MSP Rally Trophy –  w rajdowym Pucharze Sudetów i jest to nasz debiutancki sezon. Aktualnie jesteśmy na prowadzeniu w klasie 9 (RWD do 2.0), co jest pozytywnym zaskoczeniem. Liczymy, że ukończymy ten sezon startów pomyślnie, a „pudło” będzie dodatkowym smaczkiem.

Jaką drogę musiałaś pokonać, żeby znaleźć się w tym miejscu?

Rozpoczęłam przygodę z motorsportem na Torze Poznań na tzw. Superoesach. Są to imprezy organizowane przez Rajdowego Mistrza Polski Tomasza Płaczka oraz Automobilklub Wielkopolski. Dzięki nim można realizować swoją rajdową pasję za niewielkie pieniądze. Tam stawiałam swoje pierwsze kroki za kierownicą Fiata Seicento. Następnie w 2020 roku przesiadłam się na auto tylnonapędowe BMW E36 318ti, co wylało mi kubeł zimnej wody na głowę! (śmiech) Auto jest bowiem bardzo wymagające dla początkujących kierowców, niemniej jednak uważam, że potrafi nauczyć wielu technik, które można wykorzystać nie tylko w rajdach, ale także na drodze.

Jaka jest historia tego samochodu? Był już przygotowany do startów? Dlaczego taki model wybrałaś?

Auto było zakupione przeze mnie jako cywilne, z myślą o tym, że będę budowała je od podstaw sama. I tak też się stało – we własnym zakresie, razem z moim narzeczonym, zajęliśmy się przygotowaniem auta do sportu. Sprawiło mi ogromną satysfakcję, gdy po raz pierwszy usiadłam w auto w pełni wyposażone rajdowo, pod względem wymogów bezpieczeństwa (żadnych przeróbek w silniku nie robiliśmy, ale z czasem na pewno się pojawią). Dlaczego BMW? To chyba najbardziej rozsądne cenowo auto do nauki jazdy tylnim napędem. Dlaczego compact? Bo zawsze najbardziej podobał mi się wizualnie, na przekór opiniom innych (śmiech).

Ten rozwój, spełnianie marzeń o ściganiu się –  to przyjemna bajka czy bardziej ciężka praca, okupiona wyrzeczeniami?

Jedno i drugie (śmiech). Zdecydowanie ciężka praca i to dosłownie, bo rozpoczynałam przygodę z motorsportem nie mając sponsorów. Od początku musiałam odkładać każdy, możliwy grosz na budowanie rajdówki i realizowanie swojej pasji. Ale pomimo kosztów i wyrzeczeń, związanych z tak drogim sportem, zaczęłam spełniać swoje marzenia, więc chyba jednak bajka! (śmiech)

Skąd Ci się wzięły te rajdy? Od początku wiedziałaś, że to coś dla Ciebie, czy był jakiś przełom, który Cię na tę drogę skierował?

Od dziecka o tym marzyłam. Gdy miałam 8 lat, tata zabrał mnie na słynny Rajd Elmot, gdzie pokazał mi rajdowy świat od strony kibica. To zdecydowanie on zaszczepił we mnie tę pasję. Jak byłam małą dziewczynką, to pokazywał mi słynną Michele Mouton oraz „Karotki” i wtedy już wiedziałam, że ja też tak chcę! Jak dorosłam to pojawiły się wątpliwości (jak to u kobiet) – czy ja na pewno potrafię? Czy mam na to pieniądze? Może się jednak nie uda? Przełomem było poznanie innych pasjonatek motorspostu, m.in. mojej teamowej koleżanki Kasi Sakowskiej, która konsekwentnie realizując swoje cele w Wyścigowych Mistrzostwach Polski – zdobyła tytuł mistrzowski! To dodało mi siły i odwagi do realizowania swoich własnych celów. Czyż to nie piękne? Kobiety górą!

Jak wspominasz własne początki w ściganiu?

Fatalnie! (śmiech) Podczas debiutanckiego rajdu – Walimska Zimówka spałam chyba 15 minut w ciągu nocy (takie nerwy!), a moje auto wydawało się być kompletnie nieprzygotowane, pod względem zawieszenia, na tamtejsze warunki. Myślę, że początki nie są łatwe, ale przecież z każdym startem zdobywam coraz większe doświadczenie, chociaż stres pozostaje na podobnym poziomie…

Kto Cię najbardziej wspiera w tej pasji (duchowo, fizycznie, finansowo)? Musisz myśleć o wszystkim od A do Z, przed rajdem i w jego czasie?

Duchowo i fizycznie wspiera mnie wiele osób, ale najbardziej mój narzeczony Tomek Płaczek Jr. Nie tylko wspiera i udziela rad, ale też dzieli się swoim doświadczeniem i… dodatkowo rywalizuje ze mną w tej samej klasie (śmiech). Też „beemką”, ale E36 coupé. Wspólnie zajmujemy się logistyką całego rajdu. Ja bardziej od strony planowania i organizacji, chociaż też biegam z oponami i podnośnikiem (śmiech). On zdecydowanie zarządza kwestiami mechaniczno-serwisowymi. Reasumując, wszystko robimy sami od A do Z. Finansowo posiadam wsparcie sponsora, który towarzyszy mi od samego początku startów. Dzięki DSV Road jest nam zdecydowanie łatwiej realizować swoje cele i rozwijać pasję. Dziękujemy! 

Jak na kobiety na rajdzie reagują inni zawodnicy? Można liczyć na ich wsparcie?

Rzeczywiście jest niewiele kobiet startujących w motorsporcie. W rajdowym świecie jednak odczułam pełne wsparcie wśród zawodników. Nie było sytuacji, w której ktoś potraktował nas z góry, bądź nie pomógł – wręcz przeciwnie. Mimo wszystko są sytuacje, w których kobiety są traktowane jak „atrakcja”, bo to stereotypowo męski sport. Czas to zmienić!

To jakbyś je zachęciła do „wzięcia kierownicy we własne ręce” i jazdy na czas?

Najważniejsze w tym wszystkim jest to, żeby się odważyć i… zacząć działać! My kobiety często tak mamy, że za dużo rozmyślamy i analizujemy, czy na pewno powinnyśmy coś zrobić. Jeśli tylko są chęci, jest ta pasja, którą chcemy rozwijać i odrobina kasy – just do it! Jest wiele imprez amatorskich, od których warto zacząć i spróbować swoich możliwości. 

Jak Ci się współpracuje z kobietą w roli pilota? Z Edwiną Kasprzak stanowicie zgrany duet?

Zdecydowanie tak! Najlepiej! Uważam, że jesteśmy bardzo konsekwentne, bo z każdym rajdem poprawiamy swój sposób opisu trasy i komunikacji. Mam wrażenie, że dzięki naszej kobiecej skrupulatności, wspólnie widzimy więcej. Chociaż nie ukrywam, że czasem też czasem zdarzają się „zgrzyty” – obydwie jesteśmy zodiakalnymi baranami (śmiech). 

Jakie masz marzenia, związane z rajdami? Gdzie chciałabyś się widzieć za kilka lat?

Marzenia są ogromne – jak każdego z nas. Najbliższe, to chyba pomyślne ukończenie cyklu MSP i zdobycie kolejnych doświadczeń. Naturalnie największym marzeniem byłoby wystartowanie w Rajdowych Sam. Mistrzostwach Polski, po trasach słynnego Rajdu Elmot (obecnie Świdnickiego), ale czy to się uda? Czas pokaże…

Facebook: https://www.facebook.com/martyna.ka.9

Source: Najważniejsze to odważyć się i zacząć działać! Rozmowa z Martyną Kabzą.

Motocyklem, samochodem, na rolkach, czy łyżwach – @idka._ zawsze w ruchu!

Kiedy i jak motocykle wjechały do Twojego życia? 

Motocykle u mnie w domu przewijają się… odkąd pamiętam. Można powiedzieć, że tą pasją zarazili mnie rodzice, ale dużo bardziej tata. Na początku, gdy miałam trzy lata, jeździłam między rodzicami na motocyklu, potem podrosłam, więc tata brał mnie przed siebie i tak jeździliśmy, aż wylądowałam „na plecaku”. W wieku 16 lat zrobiłam prawo jazdy na A1 i od tego czasu każdy z nas śmiga swoim sprzętem. Pamiętam jednak, jak przed zaczęciem kursu złapałam straszną niechęć, prawie nienawiść, do jednośladów… Nie chciałam jeździć, mówiłam, że to bez sensu. Zdałam tą pierwszą kategorię dla świętego spokoju, bo rodzice i były chłopak bardzo naciskali. Potem jeździłam, ale nie czułam z tego żadnej, większej zajawki. Dopiero po zmianie motocykla i rozstaniu z chłopakiem – poczułam, że to jest coś, co uwielbiam robić!

Jaki to motocykl przełamał Twoją niechęć do jednośladów?

Obecnie jeżdżę Dominarem 400, prawie od dwóch lat. Nie przepadam za tym motocyklem, bo jednak marzy mi się model sportowy z prawdziwego zdarzenia, najlepiej pochodzący z jakieś włoskiej stajni, bo do włoskiej motoryzacji mam wielką słabość (dlatego moim ulubionym teamem w MotoGp jest team Ducati Lenovo). Póki co nie narzekam, bo pod domem stoi dużo motocykli i gdybym miała pełną kat. A, to na pewno znalazłabym coś dla siebie (śmiech). A tak staram się czerpać przyjemność z tego, co mam!

Co w pasji motocyklowej kręci Cię najbardziej?

Najbardziej kręci mnie poznawanie ludzi, wyjazdy, jazdy bez celu, szeroko pojęte poczucie wolności, szlifowanie swoich umiejętności, czy głupie wyjazdy ze znajomymi nad jezioro. Generalnie w tej pasji kręci mnie wszystko – kocham to, co robię, dlatego nigdy się nad tym nie zastanawiałam głębiej.

Lubisz coś przy motocyklu zrobić sama? Masz smykałkę techniczną?

Zdarza się, że pomagam tacie coś robić przy motocyklu. Tej zimy to rozkręcaliśmy nasze Ducati w… salonie (śmiech). Mieszkamy w bloku, a niestety garażu na ten moment nie posiadamy, więc gdzieś trzeba było rozkręcić i naprawić motocykl. Na szczęście jest to poziom 0, więc nie musieliśmy myśleć o wprowadzaniu go po schodach (śmiech). Sama raczej się za naprawianie nie biorę, chyba że spotkam zagubionego motocyklistę na trasie, który pcha motocykl. Wtedy oczywiście się zatrzymam i pomogę stwierdzić, co się zepsuło, bo na tyle mój tata wyszkolił mnie i moją mamę, że w takich sprawach poradzimy sobie same! To akurat jest bardzo przydatne, bo ja sama nie muszę stać i liczyć na to, że ktoś mi z awarią pomoże (a w tych czasach, to można się też przeliczyć).

Widzę, że masz także inne pasje – której z nich poświęcasz najwięcej czasu?

Tak to prawda, oprócz jazdy motocyklem czy samochodem, uwielbiam jeździć na łyżwach i rolkach – w zależności na co jest aktualnie sezon (chociaż też zdarza mi się pojechać na łyżwy w czerwcu). Latem jeżdżę motocyklem, czasami na rolkach, a zimę spędzam na lodowisku z moją druga ekipą. Kocham też fotografię i obróbkę zdjęć. Uwielbiam wyjazdy ze znajomymi, gdy mogę wziąć aparat i robić im zdjęcia, gdy ćwiczą sobie zakręty. 

Sobie też lubisz robić zdjęcia?

Zdarza się, że biorę statyw i jadę sobie porobić zdjęcia – jakieś 90% zdjęć, znajdujących się na moim Instagramie, zrobiłam sama, ze swojego pomysłu i bez pomocy drugiej osoby. Nie jest to jednak najwygodniejsza metoda, co prawda mam przy tym duży ubaw, bo czasami coś nie wyjdzie jak trzeba. Zdarza się też, że ludzie w samochodach się zatrzymują, żeby popatrzeć jak biegam ze statywem, robiąc próbne zdjęcia. Jak się uśmiechają, to im pomacham i każdy z nas ma dużo lepszy dzień (śmiech). Druga osoba czasem by się przydała, np. jak utknę na jakimś murku albo zaklinuję się gdzieś butem (póki co, udało mi się ze wszystkich tych sytuacji wyjść).

Te warkocze na kasku to Twój znak rozpoznawczy?

Możliwe, że tak, chociaż teraz jeżdżę tylko z jednym, bo niestety drugi zaginął gdzieś w akcji…

Jak najbardziej lubisz spędzać czas na motocyklu?

Uwielbiam jazdę bez celu, tak po prostu – wyjść, puścić sobie na intercomie jakąś dobrą muzyczkę i jeździć. Czasami zdarza mi się potańczyć na czerwonym świetle, ale liczę na to, że nie tylko ja tak mam (śmiech). Lubię też wyjazdy z znajomymi, które zazwyczaj są jazdą bez celu po całej Wielkopolsce, ale też mają swój klimat. Najbardziej jednak cenię sobie jazdę z moimi rodzicami, ponieważ dzięki nim tak naprawdę jeżdżę. Uwielbiam nasze wypady na zloty czy tak jak ostatnio, z moim tatą pojechaliśmy na obstawę weselną moich znajomych. Wróciliśmy potem trochę naokoło, bo uznaliśmy, że fajnie będzie pooglądać sobie widoki.

Co wpoili Ci rodzice, jako doświadczeni motocykliści, zanim wyjechałaś na swoim motocyklu sama?

Rodzice wpoili mi przeogromną wiedzę, jeżeli chodzi o jazdę na motocyklu, poczynając od nauki jazdy „na plecaku”, po to, jak mam się zachowywać jako kierowca. Pamiętam, że zawsze kazali mi się ubierać od stóp do głów, gdy ja chciałam jeździć „na zdrapkę”. Wtedy nie rozumiałam, dlaczego inni mogą jeździć w krótkich spodenkach i koszulce, a ja miałam w pełnym stroju „smażyć się” w upale. Teraz już wiem, że chodziło im o moje bezpieczeństwo i na ten moment – nie wyobrażam sobie wyjechania gdziekolwiek bez motocyklowego stroju.

Przy mojej pierwszej, samodzielnej jeździe mama była strasznie zestresowana i w sumie nadal wymaga ode mnie meldowania się na jakimś dłuższym postoju. Tata, jak to tata, powiedział, że dam radę i mam jechać. To pojechałam na miasto, żeby zobaczyć jak się jeździ bez obstawy. Mojej pierwszej trasy z rodzicami nie wspominam za dobrze, bo jak wracaliśmy, to trafiliśmy na deszcz i silny wiatr. Wtedy zaliczyłam swój drugi szlif, 20 km od domu i powiedziałam, że dalej nie pojadę. Motocykl miał oponę tzw. kostkę i na mokrych, białych liniach popłynęłam… motocykl poleciał na bok, a ja razem z nim. Szybko się zebrałam, podniosłam motocykl i usiadłam. Rodzice byli w szoku, że tak szybko zadziałałam instynktownie, a potem musieli pojechać do domu, żeby wrócić po mnie i mój motocykl. Bardzo dziękuje im wtedy za wyrozumiałość i za to, że uparcie nie wsadzali mnie na niego z powrotem. Po tym upadku tata stwierdził, że pora sprzedać 125 i kupić mi coś większego.

Boją się nadal o Ciebie czy w pełni Ci zaufali?

Martwią się o mnie chyba tak samo, jak wyjeżdżałam za pierwszym razem, chociaż mi tego nie mówią (śmiech). Ja widzę po nich, że tak jest… ale u nas w domu działa to w obie strony, bo ja też, gdy wyjeżdżają, każę im się meldować, że dotarli i czy wszystko jest okej. Co do zaufania – wydaje mi się, że je do mnie mają, bo inaczej tata nie dałby mi się przejechać swoim „czerwonym skarbem”. A nie mamy w zwyczaju pożyczania motocykli, zazwyczaj każdy jeździ swoim. Jedynie tata, mając największe z nas doświadczenie, jeździ czym chce. My z mamą trzymamy się swoich sprawdzonych maszyn, ja Dominara, a ona Monstera. 

Masz przyjemność z prowadzenia Instagrama?

Prowadzenie Instagrama to dla mnie czysta przyjemność, uwielbiam wstawiać posty, odpowiadać na komentarze, wrzucać instastory, czy rozmawiać z osobami o tej samej pasji, które tam poznaję (a jest ich całkiem sporo). Gdybym sama nie zaczęła obserwować chłopaków z @bracia_motur (cieplutkie pozdrowienia), to pewnie wcale nie zaczęłabym tego robić. Oni mnie zainspirowali do prowadzenia Instragrama, powiązanego z motocyklową pasją, za co jestem bardzo wdzięczna (chociaż nigdy im o tym nie powiedziałam).

Dostałam też mega wsparcie od Czupryna z @czuprynanagumie, podczas jednego z moich pierwszych momentów spotkania się z hejtem, który wtedy mnie bardzo dotknął. Potrzebowałam wtedy naprostowania w stylu: „Hej laska, weź się tym nie przejmuj, to tylko zazdrośni ludzie”. I wtedy zrozumiałam, że to co robię w Internecie ma podobać się głównie mi, a niekoniecznie wszystkim (choć oczywiście fajnie jest, jak ktoś zostaje ze mną na dłużej, napisze fajny komentarz i poobserwuje). Jednak pierwszą osobą, na którą patrzę – jestem ja sama i zawsze wybieram zdjęcia, które podobają się mi, a niekoniecznie wpadną w oko ludziom na Instagramie.

Instagram: www.instagram.com/idka._

Source: Motocyklem, samochodem, na rolkach, czy łyżwach – @idka._ zawsze w ruchu!

Jak rzucić to wszystko i pojechać w… świat – opowiada Katasha

Ponoć jesteś „powsinoga”? Taki styl życia preferujesz? Chwilowo czy długoterminowo?

„Powsinoga” to przydomek, który sama sobie trochę przybrałam, bo nie lubię się nazywać „podróżnikiem”. Nie zwiedziłam jeszcze 100, ani nawet 50 krajów, więc do najlepszych mi daleko. Wszystko oczywiście zaczęło się od standardowo – miałam faceta, prowadziłam firmę, kupiłam mieszkanie, czyli wiodłam zwyczajne życie. Potem facet zniknął, firma mi się przejadła, a mieszkanie zaczęło być za duże dla jednej osoby, więc po kolei: mieszkanie wynajęłam, firmę zamknęłam, faceta opłakałam. 

Postanowiłam, że zacznę pracować zdalnie i zwiedzać świat. Od postanowienia do pełnej realizacji minęło trochę czasu, bo jakieś 3 lata. Na początku pracowałam zdalnie na etacie i zaczęłam nieśmiało wyjeżdżać na dłużej z dala od domu. Od 2 lat jestem home-free, czyli nie mam żadnego adresu w Polsce (oprócz adresu rodziców w sprawach urzędowych), do tego rok temu rzuciłam pracę na etacie i działam jako freelancer. Jestem specjalistką od digital mekatingu dla małych firm, czyli zajmuje się reklamami na Facebooku, google, robię strony internetowe i content na socjale.

Większej wolności chyba nie mogłam sobie wymarzyć. Mieszkam tam, gdzie akurat sobie wymyślę, a mój cały dobytek zazwyczaj mieści się w 30 litrowym plecaku. Czy to już styl życia? Trochę tak, bo chyba nigdy nie czułam się bardziej szczęśliwa i na razie nie chcę tego zmieniać.

To bardzo duża zmiana w życiu i tak wiele niewiadomych. Miałaś duże obawy przed tym rzuceniem wszystkiego i pojechaniem w świat?

Nic nie odbyło się tak z dnia na dzień, choć wiele osób marzy, aby „rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady”. Według mnie, nie ma takiej opcji, że zrobisz to z dnia na dzień, chyba że masz dobre zaplecze finansowe i jaja ze stali. Mnie rzucenie wszystkiego jak wspomniałam zajęło w sumie 3 lata i wszystko odbywało się etapami. Na pierwszą zimę wyjechałam na Sri Lankę, pracowałam jeszcze na etacie, a całość trwała 2 miesiące. Kolejna zima była na Teneryfie – przed wyjazdem zrezygnowałam z mieszkania w Polsce, ale nadal pracowałam na etacie, ale spędziłam już 5 miesięcy. No i tegoroczna zima w Meksyku. Niby „tylko” 3,5 miesiąca, ale wyjechałam już we wrześniu, zahaczając o Sardynię, Sycylię i Teneryfę, no i już bez stałego etatu. Wszystko etapami, bo ani dobrego zaplecza finansowego, ani jaj ze stali nie miałam. (śmiech).

Jeśli chodzi o obawy to mam je do dzisiaj, choć są one z dnia na dzień coraz mniejsze. Człowiek się jakoś przyzwyczaja i coś, co na początku wydawało się nieosiągalne, staje się rzeczywistością. 

Zwykle podróżujesz sama czy w towarzystwie?

Najczęściej podróżuję z moją dobrą kumpelą. Mamy podobne podejście do życia, podobny tryb pracy i podobnie „wywalone” na wiele rzeczy. Obecnie spędziłyśmy razem już trzecią zimę poza Europą. Patrząc na to inaczej, ciężko podróżować w pojedynkę, głównie dlatego, że zawsze się znajdzie ktoś po drodze. Poza tym zawsze można odpalić Tindera czy Couchsurfing i znajdzie się ktoś, kto chętnie wyskoczy na piwo (śmiech).

Gdzie obecnie jesteś i jak się tam czujesz?

Wróciłam  właśnie z  Meksyku i mogę powiedzieć, że  go nie zwiedzałam, a bardziej przemierzyłam (nie zabawiłam w jednej miejscowości dłużej niż 10 dni). Przed wyjazdem wiele osób ostrzegało mnie przed tym kierunkiem. Słyszałam zazwyczaj, że jest bardzo niebezpiecznie – na bank mnie ktoś zgwałci i zabije w ciemnym rogu. Oczywiście większość opinii pochodziła od ludzi, którzy nigdy tutaj nie byli. Meksyk okazał się super przyjaznym miejscem, z bardzo życzliwymi ludźmi, którzy chętnie pomagają.

Najlepszym dowodem na bezinteresowność, jest przygoda z wiatrem. Tego dnia miałyśmy do przejechania jakieś 200 km. Pogoda był dość wietrzna, ale dało się jechać. Po przejechaniu ok. 40 km wpadłyśmy w jakiś tunel powietrzny (prawdopodobnie nie bez powodu, bo dookoła była wielka farma wiatrowa). Po drodze minęłyśmy tira, który miał wywianą przyczepę z ciągnika, a kolejny leżał w rowie. Zaczynało się robić nerwowo. Co kawałek zjeżdżałyśmy na pobocze, aż w końcu stanęłyśmy. Nie byłam w stanie nawet zejść z motocykla, a Agata biegała dookoła, zastanawiając się co zrobić. Ta farsa trwała ok. 40 minut, po czym zjawił się nasz „Anioł”. Zatrzymał się Pan, który zapakował nas obie do samochodu, żonę posadził za kierownicą auta, zabrał nasz motocykl i odprowadził nas jakieś 20 km dalej, w miejsce, gdzie już tak nie wiało. Okazało się, że sam jest zapalonym motocyklistą i bierze udział w rajdach. Oczywiście stwierdził też, że zatrzymał się tylko dlatego, że zobaczył dwie laski, którym nie bardzo idzie ogarnianie rzeczywistości. Bycie kobietą w takich sytuacjach trochę ułatwia (śmiech).

Jaką rolę w tym Twoim odkrywaniu świata pełni motocykl? To jedna z wielu pasji Twojego życia, czy taka bardziej dominująca?

Motocyklistką jestem dopiero od 3 lat, bo wtedy zdałam prawko. W sumie poszłam na kurs, nie siedząc nigdy na motocyklu, nawet jako pasażerka. Gdzieś, kiedyś na Filipinach zdarzyło mi się jeździć skuterem. Zaczęłam kurs jako totalny laik, ale okazało się, że jeszcze nie zdążyłam zdać prawka, a już miałam moją pierwszą Yamahę XJ, odkupioną od kumpla. Obecnie mam w Polsce Suzuki DL650, za którym strasznie tęsknię.

Pół roku później rozpoczęłam pierwszy projekt „ucieczka do zimy” i wyjechałam na Sri Lankę. Wpadłam na pomysł, że wezmę tam urlop i wypożyczę motocykl, aby lepiej eksplorować okolice. No i od tamtej pory, staram się każdej zimy organizować sobie gdzieś motocykl. Kolejną zimę spędziłam na Teneryfie i tam pożyczyłam Hondę CB500. Niestety w tym wypadku tylko na weekend, bo za 3 dni musiałam zapłacić koło 270 €. Tej zimy zrobiłam krok do przodu i kupiłam Italikę w Meksyku. Za rok już w planie Tajlandia albo Wietnam. Nie wiem, czy pasja do motocykli jest wiodąca w moim życiu, ale na pewno zajmuje miejsce w czołówce!

To dobry był pomysł – zakup i sprzedaż motocykla w Meksyku, na czas wyprawy?

Najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć. Nie sprawdzałam co prawda cen za wynajem, ale wiem, że nie byłaby to tania zabawa, a do tego musiałabym zrobić pętlę, czyli wypożyczyć i oddać motocykl w tym samym miejscu. Co prawda myślałam, że wysiądę z lotniska w Cancun i w jeden dzień ogarnę maszynę, ale los zarechotał radośnie i okazało się to nie takie proste – głównie przez to, że nie mogłam kupić go leganie i zarejestrować na siebie, bo nie mam rezydentury. Plan był taki, że jednak kupię i nigdy go nie przerejestruję na siebie, a przy kontroli wezmę policję „na piękne oczy”. Okazało się, że większość jednośladów tam nie ma tablic rejestracyjnych, co oznacza, że podatki nie są opłacone. No i tak szukanie odpowiedniego i zarejestrowanego zajęło mi jakieś… 2-3 tygodnie.

Swojego wybranka oglądałam w nocy i tak już byłam zdesperowana, że nie zauważyłam, że przód był robiony, a prędkościomierz nie działa. Na szczęście silnik był w dobrym stanie (śmiech). To była Italika DM250 (takie chińskie enduro), a zapłaciłam za niego 28 k pesos, czyli około 5 400 zł. Nie zepsuł się ani razu, serwisowanie go było śmiesznie tanie (wymiana całego napędu, przewodu od sprzęgła, pomalowanie go i umycie za 180 zł!). Na całości straciłam jakoś 7 k pesos, ale można powiedzieć, że tyle właśnie kosztowała ta niezapomniana przygoda. Warto wspomnieć, że fuksem udało mi się go sprzedać, dzięki jednemu Meksykaninowi, którego Agata poznała na trasie. Inaczej mogłoby się okazać, że trzeba by było próbować wejść z nim na pokład samolotu (śmiech).

Jak się ta Italika sprawdziła w trasie?

Pomimo wielkich obaw, czy taka maszyna da radę (z takim obciążeniem i przy tak długiej trasie) – to okazało się, że dojechałyśmy bez ani jednej usterki. Oczywiście regularnie był odstawiany do mechanika, ale i tak odpalał codziennie bez zająknięcia. Chociaż jak pomyślę o tym sprawdzaniu się w trasie, to zależy jak na to spojrzeć… Niektórzy niedowierzali, że w dwie osoby, z bagażami, na takim sprzęcie w ogóle da się jechać. Nasza maksymalna prędkość to 90 km/h, pod warunkiem, że było z górki, a wiatr wiał w plecy (śmiech). Ale mimo wszystko nam, a w szczególności mi, przygoda z nim sprawiała niebywałą frajdę. 

Każdy kraj ma swoją kulturę jazdy, a jak było z tym w Meksyku? Czułyście się bezpiecznie na jego drogach?

Miałam okazję wcześniej jeździć na Sri Lance i muszę przyznać, że przy Cejlonie – Meksyk był dziecinnie prosty, choć różniło się to od jeżdżenia w Europie. Meksykanie jeżdżą w miarę OK, ale trzeba pamiętać, że prawo jazdy się tam kupuje, a nie idzie na kurs, a dopuszczalna zawartość alkoholu we krwi to 0,8 promila. W sumie i tak nikt tego nie sprawdza, więc hulaj dusza (śmiech).

Dość dziwne było to, że skręcając w lewo, najpierw należy zbliżyć się do prawej krawędzi, zaczekać, czy nic z tyłu nie jedzie i dopiero wykonać manewr. Meksykanie raczej mają problem z respektowaniem przepisów, a znaków jest tam jak na lekarstwo. Dlatego też najlepszą opcją na nadmierną prędkość są spowalniacze. Rekord, który naliczyłam, to 28 na odcinku 10 km! W większości słabo albo w ogóle nieoznaczone (raz miałam przez nie w łzy w oczach, ale akurat była noc). Z innych ciekawostek – to ulice w miastach są w większości jednokierunkowe, a na skrzyżowaniach panuje zasada unoXuno (1×1), czyli najpierw jeden, potem drugi ma pierwszeństwo. A kto pierwszy, jeśli razem podjadą do skrzyżowania? Nikt nie wie, choć raczej jest to zasada większego. Z takich „drobnostek” – czerwone światło to tylko sugestia i wymuszanie pierwszeństwa jest normą, ale przynajmniej nie trąbią z byle powodu, jak to bywa w Azji (śmiech).

Do poczucia bezpieczeństwa to w ogóle można jeszcze podjeść z innej strony, bo przecież wszyscy przed wyjazdem nas ostrzegali, że tam do ludzi strzelają, a ani razu nie czułyśmy takiego zagrożenia. Meksykanie byli troskliwi i pomocni, więc takich głupich opinii lepiej nie słuchać.

Co Cię pociąga w krajach które odwiedzasz? Czym się kierujesz je wybierając i zwiedzając?

Mnie nie tyle pociągają kraje, ile samo bycie w podróży. To jest uzależniające i wydaje mi się, że chodzi o te wszystkie emocje, które pojawiają się w trakcie. Jest dużo śmiechu, odkrywania, poznawania i trudności, które trzeba pokonać. To wszystko razem tworzy zajebistą mieszankę dla psyche i człowiek nie może się pogodzić, gdy na chwilę wraca do rzeczywistości. Jeśli chodzi o dobór krajów, to tutaj decyduje kilka czynników. W ostatnim czasie była to głównie pandemia, ale poza tym staram się wybierać kraje, które są „tańsze” i będzie mnie na nie stać. Obecnie przy mojej pracy na freelansie, próbuję pracować nie więcej niż 20-30 h tygodniowo, co mocno przekłada się na ilość posiadanej kasy. Na szczęście takich krajów jest całkiem sporo. Na koniec rozeznaje się, jakie kierunki wybierają moi znajomi i kogo mogę w danym miejscu spotkać. Nie jestem super influencerką (może kiedyś zacznę robić więcej materiałów), ale zapraszam do kontaktu, jakby ktoś miał jakieś pytania, potrzebował pomocy np. w temacie Meksyku.

Czy Ty właściwie coś planujesz? Jaki kierunek jazdy, co zwiedzisz, gdzie będziesz spać? A jak tak, to na ile do przodu?

Staram się nie planować niczego dzień po dniu. Przylatując do Meksyku, wiedziałam, że chcemy dojechać z Cancun do Mexico City, a do tego na trasie miałyśmy zaznaczone kilka punktów. I tutaj planowanie się skończyło, bo lepiej dać się ponieść chwili, zamiast się wkurzać na siłę trzymając planu. Raz zamiast zrobić 200 km z Palenque do San Cristobal, musiałyśmy zrobić trasę dookoła, która zajęła nam 3 dni. W San Cristobal planowałyśmy zostać 4 dni, a zostałyśmy ponad tydzień, bo poznałyśmy kilka osób i żal było wyjeżdżać. Noclegów zazwyczaj szukałyśmy na miejscu i nie robiłyśmy rezerwacji. Decyzje były bardziej podejmowane z dnia na dzień.

Jest takie miejsce, które na tyle Cię zachwyciło, że w przyszłości mogłabyś tam na dłużej zamieszkać?

Zdecydowanie Teneryfa. Kiedy już mi się znudzi bycie „powsinogą”, to kupię tam mieszkanie. W połowie lipca lecę tam już trzeci raz i jest to jedyne miejsce, do którego zaczęłam regularnie wracać. Normalnie w każde miejsce jadę tylko raz, bo nie mam tyle czasu, aby robić „powtórki z rozrywki”.

Instagram: www.instagram.com/katashowa

Source: Jak rzucić to wszystko i pojechać w… świat – opowiada Katasha

Motocykle budziły w niej strach, a nawet przerażenie. A jednak…

Motocykle od zawsze Cię kręciły czy był jakiś moment przełomowy w tej pasji?

Nie od zawsze darzyłam motocykle miłością. Wręcz przeciwnie – wzbudzały we mnie strach, a nawet przerażenie. Motocyklistów uważałam za szaleńców, a jazda motocyklami kojarzyła mi się z ulicznymi wyścigami i strasznymi konsekwencjami wypadków z ich udziałem. Była też sytuacja, która jeszcze bardziej pogłębiła moje obawy – śmierć naszego najlepszego przyjaciela w wypadku motocyklowym w 2017 roku. Był to dla nas ogromny cios, a ja jeszcze bardziej zaczęłam bać się tych maszyn.

Gdzieś tak od 2016 r. mój mąż wciąż wspominał o prawku na kat. A, a ja odwodziłam go od tej myśli na milion sposobów. Jednak uparł się i dopiął swego – kupił sportowy motocykl Suzuki GSX-R. Myślałam, że zejdę na zawał! Nie widziałam w motocyklach żadnych zalet, nie pojmowałam, co jest w nich takiego pociągającego? To przecież maszyny potwory! Jadąc z mężem z prędkością 60 km/h miałam strach w oczach.

O rany! To co takiego musiało się stać, że zmieniłaś zdanie?

Tak było do 2019 roku, kiedy jak za strzałą Kupidyna, doznałam olśnienia! Nie wiedzieć jakim cudem – zmieniłam zdanie… Może chciałam udowodnić coś sobie? Może komuś? Nie wiem. Po prostu im częściej widziałam jak mój mąż jeździ motorem, tym bardziej zaczęłam mu zazdrościć. Może to zabrzmi śmiesznie, ale na dźwięk motocykla zaczynało mi walić serce i to dosłownie. Dzień w dzień wyobrażałam sobie, jak to ja nim jadę.

I w końcu pojechałaś?

Zaczęło się od tego, że kupiliśmy Hondę CBR 125 (miałam już od dawna kat. B). To na niej uczyłam się ruszać, zmieniać biegi, wciąż jednak z przerażeniem. Nasza przygoda ze 125-tką nie trwała zbyt długo, bo mój mąż stwierdził, że jeśli będę jeździć bez szkoły, to nabiorę złych nawyków i zrobię sobie krzywdę. Miał rację. Sam mnie zapisał na kurs i sprzedał mój motocykl w środku sezonu. Wariat! (śmiech) Od tamtej pory inna dziewczyna, w dodatku moja imienniczka, śmigała na mojej perełce. Mówili, żeby nie żałować, a mi jednak zakręciła się łezka w oku. To właśnie od tego momentu poczułam, że jazda motocyklem to coś, co sprawia mi przyjemność, radość i poczucie wolności. Jeszcze przed zapisaniem się na kurs, rozglądaliśmy się za motocyklem dla mnie i kupiliśmy Hondę Hornet 600. Już nie było wyjścia, musiałam zrobić uprawnienia, by jeździć moją ukochaną „Hanią”.

I faktycznie ten kurs Ci się przydał do opanowywania motocyklowych umiejętności?

Szybko się okazało na kursie, że nie byłam najlepszą motocyklistką, mimo wcześniejszych ćwiczeń na 125-tce. Doszłam nawet do wniosku, że wcale nie potrafię jeździć! Pewna siebie wjechałam na ósemkę i okazało się, że linie przekroczone, a ja na dodatek boję się skręcić mocniej kierownicę. Na szczęście kilka wskazówek instruktora i szło mi coraz lepiej, a przede wszystkim przestałam się tak bać – zaczęłam oswajać „potwora”. Podczas wyjazdu na miasto miałam wywrotkę, bo najpierw chciałam wjechać na pomarańczowym, a w ostatniej chwili zaczęłam hamować i… bęc w samym centrum, na oczach wielu ludzi (godziny szczytu). To nauczyło mnie pokory i ostrożności.

Najbardziej niedorzeczne jest to, że nie zdałam za pierwszym, drugim, ani trzecim razem, choć na placyku w szkole wszystko robiłam bezbłędnie. Po prostu mam tak, że jak mi na czymś bardzo zależy, to się spinam, a to mi w niczym nie pomaga. Po różnych perypetiach na egzaminach, w końcu zrobiłam sobie od nich przerwę, jak już uszkodziłam sobie nogę. Podeszłam znowu w kolejnym roku i się udało! Zostałam posiadaczką uprawnień na kat. A i idzie mi całkiem nieźle.

Miałaś wsparcie ze strony znajomych, rodziny?

Moim wsparciem był i nadal jest mój mąż. To on mi dopingował, kiedy po kolejnym, niezdanym egzaminie miałam dość. To on widział, jak bardzo mi zależy i trzymał za mnie kciuki. A dzieci? Starsza córka sama śmiga quadami i lubi jeździć jako plecak taty, więc mnie rozumie. Znajomi w większości byli na tak, ale zdarzały się osoby, które dręczyły mnie opowieściami o strasznych wypadkach, rozszarpanych ciałach i wydłubywaniu kamieni z mięśni (o gorszych nie będę wspominać). Obrażały motocyklistów, pytały po co mi to i mówiły, że to hobby dla dawców organów. Wypominały, że mam dzieci i mam dla kogo żyć (jakbym tego nie wiedziała). Nie ruszały mnie zbytnio te słowa, bo już za bardzo tej pasji pragnęłam. Choć było mi przykro, że ludziom tak łatwo przychodzi wkraczanie z butami w sferę marzeń innych. Ja nigdy nie pytałam ich o radę, tylko dzieliłam się swoimi planami. Z moich obserwacji wynika, że to nie jest odosobniony przypadek.

Jak teraz lubisz spędzać czas na motocyklu?

Nie ukrywam, że lubię jeździć sama. Bardzo mnie to relaksuje i uspokaja, zwłaszcza jak warunki atmosferyczne są sprzyjające. Często dojeżdżam motocyklem do pracy. Nie jeżdżę jak demon prędkości, ale 110 km/h przekraczam (śmiech). Raczej nie są to duże odległości, choć w planach mam dalszy, samotny wyjazd weekendowy. Zobaczymy jak się spiszę, no i jak spisze się moja „Hania”. Lubię też jeździć z mężem, choć to mnie odpręża w trochę mniejszym stopniu (śmiech). Nie jeździłam jeszcze z większą grupą (chyba że jako plecak). To jest element do nadrobienia – bo uważam, że wszystkiego należy spróbować.

Jak motocyklowa pasja zmieniła Twoje życie i czy na lepsze?

Zmieniła na lepsze. Jak już ktoś zdecyduje się na taki krok – to innej opcji nie ma! Pomijam dramatyczne wydarzenia, które wiadomo, że się zdarzają… jednak tak samo motocyklom, jak samochodom, rowerom, a w ostatnim czasie także hulajnogom.

Z reguły jestem nieśmiałą osobą, jednak wewnątrz mnie drzemie odrobina dzikości, a jazda motorem pozwala mi na wydobycie tej bardziej odważnej części mnie. Motocyklowa pasja dodała mi pewności siebie, pozwoliła uwierzyć w moje umiejętności, pokazała, że jeśli czegoś zapragnę – mogę to osiągnąć. Niekoniecznie przyjdzie to łatwo, ale im więcej w coś wkładasz wysiłku, tym większą masz satysfakcję z osiągnięć. Jazda motocyklem sprawia, że jestem z siebie dumna i za każdym razem, gdy uruchamiam silnik, czuję dreszczyk emocji. Poza tym fantastyczne jest to, że mogę robić coś, na co nie każdy ma odwagę, nawet mężczyźni.

Założyłaś nawet swój motocyklowy profil na Instagramie?

Tak, mam profil na Instagramie o jakże przewrotnej nazwie @motoremwsukience. Swoją drogą – w kiecce jeszcze jeździć nie próbowałam (śmiech). Jest to miejsce, w którym chcę pokazać przyjemność z jazdy motocyklem i dodać innym kobietom odwagi w podjęciu decyzji o jeździe na dwóch kołach. Bo wcale nie musimy znać się na wszystkich technicznych kwestiach, nie musimy się ścigać na torze, schodzić na kolano, czy jeździć na jednym kole. Wystarczy, że jazda motocyklem sprawia nam radość, a dodatkowo pozwala przemieszczać się z punktu A do punktu B. Inną ważną (o ile nie najważniejszą) dla mnie kwestią jest pokazanie moim najbardziej zaangażowanym obserwatorkom – córkom, że wszystko jest w naszych rękach i jeśli mamy marzenia, to nie powinnyśmy z nich rezygnować, nawet jeśli nie wszystko przychodzi łatwo… 

Instagram: https://www.instagram.com/motorem_w_sukience/

Source: Motocykle budziły w niej strach, a nawet przerażenie. A jednak…

Spełniając marzenia łączy kobiecość z motoryzacyjnym pazurem

Ile lat już jesteś motocyklistką i od czego to wszystko się zaczęło?

To mój czwarty sezon jazdy. Zaczynałam jako „plecak”, jeździłam tak jakieś pół roku i wtedy stwierdziłam, że chce jeździć jako kierowca! Kupiłam swój pierwszy motocykl w lutym (a dokładnie 14 lutego), nie mając jeszcze prawa jazdy. Mało tego… kupując motocykl, nawet nie usiadłam na niego, musiałam kierować się głównie jego wyglądem (śmiech). Szukałam motocykla na kategorię A2, a że nie chciałam żadnego nakeda, tylko coś sportowego – to nie miałam dużego wyboru.

Zawsze słyszałam, że nie poradzę sobie z motocyklem, bo jest za ciężki i za duży dla mnie (mam 159 cm wzrostu). I fakt, początki były trudne, ale nie poddałam się! Poszłam na prawo jazdy i tam nauczyłam się wszystkiego, ponieważ nigdy nie jeździłam sama. O ile zdobycie uprawnień nie było wielkim wyzwaniem, to już samodzielna jazda na początku tak. Musiałam się przyzwyczaić do tego motocykla i nauczyć nad nim panować. Jak już pojeździłam trochę, to zakochałam się w tym i nie wyobrażam sobie teraz, że kiedykolwiek wrócę na „plecak”.

Rodzina i znajomi wspierali Cię w Twoich decyzjach?

Rodzice byli przeciwni temu, żebym zaczęła jeździć. Uważali, że nie dam sobie rady, jestem za mała i za słaba, żebym sobie poradziła z tak ciężkim sprzętem. Mama jak to mama, troszkę pogadała i darowała sobie rozmowy na ten temat (wiedziała, że i tak postawię na swoim). Bardziej tata nalegał na to, żebym odpuściła. Poniekąd go rozumiałam, bo sam kiedyś był motocyklistą i miał wypadek – na szczęście nic mu się nie stało, ale od tamtej pory nie jeździł. Chciał mnie odwieść od zakupu motocykla, ponieważ bał się o mnie. Za to znajomi wspierali mnie, mówili, że muszę dążyć do celu i dam sobie radę. Za co bardzo im dziękuję.

Co Cię kręci w motocyklach najbardziej?

Uwielbiam wsiąść na motocykl, włączyć sobie muzykę i jechać przed siebie bez celu. Tak po prostu wsiąść, odciąć się od wszystkiego i od wszystkich. Wtedy nie myślę o niczym innym, tylko o jeździe. Wyłączam się, zapominam o zmartwieniach i sprawach, które muszę ogarnąć. Lubię też czuć tę adrenalinę, związaną z jazdą – lubię czasem poczuć prędkość. Kto z nas tego nie lubi? Pewnie znajdą się i tacy, jednak większość motocyklistów lubi sobie czasem odkręcić mocniej manetkę i w tym ja. Wtedy liczę się tylko ja, motocykl i adrenalina. Lubię słuchać odgłosów silnika i wydechu, lubię zapach palonej gumy. Uwielbiam patrzeć jak ktoś lata na „gumie”, chociaż sama jeszcze się nie odważyłam, ale mam nadzieję, że to się zmieni…

Bliskie Ci są wypady dalekie czy bliskie? Sama wolisz jeździć czy w ekipie?

Jak już wspomniałam – lubię jeździć sama, żeby pomyśleć i się odstresować, bez konkretnego celu. Chętnie jeżdżę też z jakąś małą grupą, żeby coś pozwiedzać, pooglądać krajobrazy i odwiedzić miejsca, w których nie byłam jeszcze. Lubię jeździć w długie, jak i w te krótkie trasy. Niezależnie od tego, każda przejażdżka jest fajna – gdy jadę 500 km, żeby obejrzeć ruiny budynku, a nawet te 3 km po bułki do sklepu, gdzie trzeba dłużej się ubierać niż jechać (śmiech).

Jaki masz obecnie motocykl i dlaczego go wybrałaś?

Obecnie mam Suzuki GSXR 600 K7 – przesiadłam się na niego z Kawasaki er6f z 2009 roku. To są kompletnie dwa różne motocykle, różna praca silnika i pozycja na motocyklu. Kawasaki kupiłam na pierwszy motocykl, bo skradł moje serce. Jak wspomniałam, nie robiłam nim nawet jazdy testowej w dniu zakupu, bo po pierwsze nie miałam uprawnień, a po drugie – warunki w lutym nie były sprzyjające. Po zrobieniu prawa jazdy jeździłam nim dwa sezony. Pozycja na nim była bardzo komfortowa, bo siedzi się całkowicie prosto. Jedyne minusy były takie, że byłam na niego troszkę za niska oraz jego waga była znaczna (205 kg zalany płynami). Strasznie ciężko było mi manewrować na postoju i przy cofaniu. Brakowało mi czasem nóg i sił, musiałam kombinować z odpowiednim parkowaniem lub prosiłam kogoś o pomoc. Na szczęście udało się bez żadnej parkingówki (śmiech).

Gdy całe 72.1 KM w mojej maszynie zaczęło się robić dla mnie już mało zadowalające – postanowiłam kupić Suzuki GSXR 600 K7, bo to było moje marzenie od zawsze. Ciężko mi coś więcej powiedzieć, ponieważ to są moje pierwsze kilometry na tym motocyklu. Jednak już wiem, że to jest to i jestem w nim zakochana! Widzę ogromną różnicę w mocy, porównując z poprzednikiem i już wiem, że to był dobry wybór. Pozycja wprawdzie jest bardziej leżąca, ale ja od zawsze chciałam mieć sporta, więc wiedziałam z czym to się wiąże. Jest troszkę niższy od Kawasaki, co pozwala mi pewniej się czuć na postoju i w manewrach. Wiem, że jeszcze z „Suzi” musimy się lepiej poznać, ale mam pewność, że to był dobry zakup!

Jazda torowa Cię kręci? Z nowym nabytkiem chciałabyś tego spróbować?

Jeszcze nigdy nie miałam okazji jeździć po torze. Mam nadzieję, że w tym sezonie mi się uda pojechać, nauczyć dobrych nawyków i lepszej jazdy. Praktyka mi się przyda, a i nauczy lepszego panowania nad motocyklem. Może w przyszłości uda mi się też kupić drugi motocykl, typowo na tor, bo trochę szkoda obecnego na jakieś przygody. Trzeba dążyć do zamierzonych celów i po kolei spełniać marzenia.

Dobra kondycja też się pewnie przyda. Widzę, że ćwiczysz pole dance?

Od niedawna zaczęłam chodzić na zajęcia i spodobało mi się. Na pewno nie zrezygnuje z tego, tak samo jak z motocykla – będę dalej się w tym realizować. To jednak ciężki sport, na pierwszych zajęciach bałam się, że nie dam sobie rady z moją kondycją. Ale wtedy zdałam sobie sprawę, że nie mogę tak myśleć i nie mogę się poddać, a dążyć do zamierzonych celów. Skoro daje sobie radę z taką maszyną, to i dam sobie radę na zajęciach! Chcę dalej szlifować swoje umiejętności na rurce i na motocyklu. Bardzo podoba mi się to połączenie – zmysłowość i kobiecość z pole dance i ten pazur z motoryzacji.

Jaka jest historia Twojego konta na Instragramie? Bo trochę „strach się bać” takiej pyskatej żmii (śmiech).

Nie ma się czego bać, bo ja nie gryzę i nie jestem jadowita (śmiech). „Pyskata żmija” to połączenie dwóch moich przezwisk. „Pyskata” to na mnie mówili w technikum, do którego chodziłam, a nazwał mnie tak jeden z nauczycieli (zawsze lubiłam na lekcjach delikatnie się odgryźć w formie żartu). Tak się przyjęło i znajomi z lat technikum nadal tak do mnie mówią. A „żmiją” to nazwał mnie kiedyś kolega w pracy i już tak zostało (nawet wytatuowałam sobie żmiję na ręku) lub zamiennie jestem „podłym gadem” (śmiech). Ale w sumie to prawda, bo bywam „pyskatą żmiją”, a czasem nawet „podłym gadem”, jednak zazwyczaj jestem miła i wesoła. Mówią o mnie: „Wredna, ale kochana” (śmiech). No cóż, taka już jestem…

Instagram: www.instagram.com/pyskata_zmija

Source: Spełniając marzenia łączy kobiecość z motoryzacyjnym pazurem

Kasia @mow_mi_drakula z życia wysysa adrenalinę

Jaka historia kryje się za zdaniem: „Mów mi Drakula”?

W zasadzie wszystko zaczęło się od córek moich przyjaciół, które nazwały mnie „Ciocia Drakula”. W tamtym okresie ubierałam się na czarno, nosiłam ciemny makijaż i naszyjniki typu choker. „Drakula” się przyjęła w gronie moich znajomych, ponieważ w tamtym okresie życia moje cechy charakteru bardzo pasowały do postaci hrabiego – byłam świeżo po rozstaniu z chłopakiem, czułam się skrzywdzona i byłam strasznie okrutna dla innych mężczyzn, których uwodziłam, będąc jednocześnie oziębłą. Tak odbijałam sobie moje poprzednie krzywdy. Zachowywałam się jak typowa wampirzyca, uwodziłam „wysysałam krew” i szukałam kolejnej ofiary.

Z perspektywy czasu zauważyłam jednak, że nie można tak żyć i zmieniłam podejście – po prostu potrzebowałam czasu, żeby wyleczyć złamane serce. Gdy już pokochałam swoje życie (zaczęłam spełniać marzenia, min. poszłam na prawko), pojawił się mój aktualny chłopak. Jesteśmy razem już 5 lat i to bardzo zmieniło moje życie. Moja mama i chłopak stwierdzili jednak, że pasuje to do mnie tamta ksywka, bo jestem „pijawką” (oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu) i tak powstał profil: „mow_mi_drakula”. Teraz mogę powiedzieć, że należę do osób otwartych na nowe miejsca, ludzi i sytuacje. Jak się z kimś spotkam to zagadam na śmierć, a przy okazji zapomnę gdzie mam kluczyki, faceta i jak na imię ma osoba, z którą rozmawiam (śmiech). To cała ja…

Od kiedy jesteś motocyklistką? Co sprawiło, że postanowiłaś zrobić krok w tym kierunku?

W mojej głowie motocyklistką jestem od zawsze, bo od dziecka o tym marzyłam. Myślę, że też od dziecka lubiłam łamać kobiece schematy. Wychowywałam się głównie z chłopakami, przez to że mam starszego brata i często go naśladowałam. Nie bawiłam się lalkami – grałam w piłkę, siłowałam się na rękę, ścigałam na rowerze, wolałam majsterkowanie niż zabawy w makijaż czy fryzjerkę. I tak mi zostało… Przez 4 lata mieszkałam sama w domu jednorodzinnym, w którym dość często trzeba było coś naprawić i robiłam to sama. Wybrałam typowo męski kierunek studiów – budownictwo, a teraz mam typowo męski zawód – projektant systemów PPOŻ.

Także motocykl był obowiązkowy, choć wcześniej było to raczej marzenie, które wydawało się nie do spełnienia. Nikt z mojego otoczenia nie jeździł motocyklem, a rodzina i były chłopak skutecznie odciągali mnie od tego pomysłu. Każdy uważał, że się nie nadaję, mam za ciężką nogę, a moja mama strasznie się bała, że mogłabym zrobić sobie krzywdę. Rodzice i brat wyjechali za granicę, ja zerwałam z chłopakiem, rzuciłam znienawidzoną pracę i stwierdziłam: teraz jest czas na mnie! Krok po kroku postanowiłam realizować marzenia.

Zaczęłam od wykupienia kilku godzin jazd w ośrodku szkoleniowym (dokładnie 4-ech) na motocyklu o pojemności 125, bo chciałam sprawdzić, czy mi się spodoba. Instruktor po pierwszym ruszeniu nie uwierzył, że to mój debiut – okazało się, że mam do tego smykałkę. Zakochałam się w jeździe na motocyklu, a w tamtym czasie nic nie dawało mi takiego spokoju. Z każdym przejechanym kilometrem moje problemy stawały się mniejsze. Miałam wtedy 22 lata, chciałam czekać jeszcze 2 lata, żeby móc zdawać na kat. A, ale poznałam moją aktualną miłość, która dała mi kopa do przodu i od razu zdałam na prawo jazdy kat. A2, by po dwóch latach zrobić pełną kat. A.

Jakie były te początki samodzielnej jazdy? Od początku kręciła Cię jazda bardziej sportowa? Bo do tego „Drakuli” to raczej motocykl z chromami by pasował (śmiech).

Od dziecka, podczas wakacji, jeździłam rowerem do miejscowości Skorzęcin, bo młoda „Drakula” uwielbiała fontannę, przy której parkowali motocykliści. Czekałam, aż któryś z nich zdejmie kask i zakochiwałam się od pierwszego wejrzenia (śmiech). Swoją drogą najprzystojniejsi byli w kasku! Nie ukrywam, że już wtedy najfajniejsze dla mnie były motocykle sportowe i do nich mnie ciągnęło. Co do własnych początków samodzielnej jazdy, to nie szło mi najlepiej w zakrętach, dlatego mój chłopak Arek przekonał mnie do szkolenia jazdy na torze. No i tak, już na 3-cim torowaniu, szlifowałam kolano! Myślę, że każdy po egzaminie powinien przygody na torze spróbować. 

Ten Twój chłopak to niezły motywator! Jak ważna jest dla Ciebie wspólna pasja w związku?

To prawda, w zasadzie nie wyobrażam sobie teraz motocyklowej pasji, bez dzielenia jej z drugą połówką. Wspaniałe są wspólne podróże i „terror na mieście” (hałasowanie motocyklami). Kocham spędzać czas na motocyklu i spędzać czas z Arkiem, a kiedy mogę to połączyć – to jest najlepiej! Wspaniale jest dzielić tę pasję, z całą pewnością urozmaica to bardzo nasze życie. Ale przecież miłość nie zna granic i najważniejsze, żeby każdy odnalazł swoją pasję, jakakolwiek by nie była…

Jazda na motocyklu to ciągłe doskonalenie się? Co dały Ci lekcje wyniesione z toru?

Moimi najcenniejszymi lekcjami z toru nie są sytuacje, w których zeszłam na kolano – bo czy w codziennym, zwykłym jeżdżeniu po drodze mi się to przyda? Nie. Wiadomo… fajnie jest potrafić to zrobić, szczególnie, że było to moim marzeniem kiedyś. Jednak sytuacje z toru uczą mnie głównie tego, jak opanować motocykl w momentach, w których tracę nam nim kontrolę. Jak nie wpadać w panikę i jak wyjść z sytuacji, z których wyjście wydaje się niemożliwe. Uratowało mi to wiele razy tyłek. Tor nauczył mnie panowania nad shimmy (przydało się poza torem dwa razy) i stoppie, które przydarzyło mi się raz, a dzięki torowaniu to opanowałam, nawet nie wiem jak… Tor uczy przede wszystkim obycia z motocyklem, tego jak się zachowuje w różnych sytuacjach i trzeźwego umysłu w trudnych sytuacjach.

Od jakich motocykli zaczynałaś swoją przygodę? Czy obecne są już docelowe?

Zaczęłam ze zdrowym rozsądkiem od Hondy CB500F, a w zasadzie na kat. A2 nie mogłam jeździć na niczym większym. Były wprawdzie plany na większą moc, ale obawiałam się, że zablokowany motocykl tylko „w papierach” może przysporzyć mi wielu problemów w przyszłości. A że byłam „świeżakiem”, to o wypadek nie było trudno. Z perspektywy czasu wiem, że to była świetna decyzja. Nadal mam ogromny sentyment do tego motocykla, bo bardzo dużo mnie nauczył. Dzięki temu, że właśnie był lżejszy, mniejszy i słabszy niż chciałam, początkowo było mi łatwiej go opanować i  szybko nabrałam pewności na motocyklu.

Aktualnie mam Suzuki GSXR 600 K7 na drogę i Kawasaki Ninja 300 na tor. Co do „Suzi”, bo tak nazywam motocykl na drogę, to jest już plan na większy. Myślę o BMW S1000RR, ale to plany na kolejny sezon.

Masz też jakiś „potworny” samochód? Opowiesz o nim?

Tak się składa, że w naszej małej rodzinie od niedawna zagościł też „POTWOOR”, kupiliśmy go raczej do zabawy i żeby mieć alternatywę na większą dawkę adrenaliny, kiedy nie ma pogody na motocykle. Od kilku lat był plan na taki zakup, ale dopiero teraz udało się zrealizować to nasze wspólne marzenie.

Ten potwór wywodzi się ze stajni Audi – ma zmodyfikowane turbosprężarki, które pochodzą z RS7 performance. Dodatkowo seryjny układ dolotowy został zastąpiony dolotem z firmy AWE. Układ wydechowy również został zmodyfikowany i pochodzi z RS7 performance i dodatkowo dołożone zostały downpipy. Całość jest wystrojona na programie APR, zmodyfikowany również został program pracy skrzyni biegów – to tak w skrócie (śmiech). Z zewnątrz są przyciemnione przednie reflektory, a listwy chromowane oklejone w czarny połysk. Do tego felgi dwucześciowe 21-calowe firmy BC Forged model HCA 218, wyprodukowane na zamówienie typowo pod ten model auta (żadnych dystansów).

Obecne osiągi auta oscylują w granicach niskich 3 sekund do 100km/h, a potem 100-200 km/h w ok. 7sekund. Zdjęty został również seryjny ogranicznik prędkości do 250km/h, więc ten dwutonowy czołg „odpycha się” nieźle. Motocykle nie mają po 700 KM, które ma „POTWOOR”, także zabawa jest przednia! Cieszymy się, że mamy alternatywę, bo jak na osoby uzależnione od adrenaliny przystało – w niepogodę też szukamy wrażeń. 

Spokojnie i rekreacyjnie to Ty chyba nie lubisz jeździć? Myślałaś może o jakieś rywalizacji sportowej motocyklowej lub samochodowej?

Co do rywalizacji samochodowej – to być może w dalszej przyszłości, bo na tę chwilę wolałabym się skupić na motocyklowej. Powoli w głowie klaruje się jakiś plan, ale nie myślę o udziale w zawodach z kategorii dużych pojemności, raczej będą to 300cc lub pitbike. Powoli, konsekwentnie, małymi kroczkami…

Instagram: https://www.instagram.com/mow_mi_drakula/

Source: Kasia @mow_mi_drakula z życia wysysa adrenalinę

Jaka babcia, taka wnuczka – obie zakochane w motocyklach!

Co Cię kręci w motocyklach? Od początku ciągnęło Cię do modeli sportowych?

Nie, w ogóle nie myślałam o sportowych modelach. Samo zainteresowanie motocyklami przyszło w gimnazjum, kiedy rówieśnicy zaczęli zdawać na kategorię AM i jeździć motorowerami w stylu enduro. Pamiętam, że też zaczęłam o tym marzyć, prosiłam nawet rodziców o motocykl, jednak się nie zgodzili. I tak temat na kilka lat ucichł. W międzyczasie tata uczył mnie jazdy autem i traktorem z przyczepami.  Do tego stopnia lubiłam prowadzić pojazdy, że chciałam zostać zawodowym kierowcą ciągnika siodłowego i uzbierać wszystkie kategorie prawa jazdy. Zawodowo poszłam jednak w innym kierunku, ale w przyszłości… kto wie? (śmiech)

Gdy już zdałam prawo jazdy kategorii B, to stwierdziłam, że czas na kolejną kategorię. Od razu się zakochałam w moto temacie – moja babcia jeździła na motocyklach, więc chyba nieświadomie kontynuuję tradycję rodzinną (śmiech). Po pierwszej godzinie jazdy na kursie, jeszcze tego samego dnia, pojechałam do Tych, gdzie miałam już na oku nakeda – Hondę CB500f. Sportów w ogóle nie brałam pod uwagę, ponieważ sądziłam, że byłby to zły wybór na pierwszy motocykl.

Geny babci pomogły Ci w opanowaniu jazdy motocyklem?

Na pewno jej upór i nie przejmowanie się zdaniem innych. To ona woziła dziadka motocyklem, więc można sobie wyobrazić, jakie zdziwienie wywoływała na wsi, kilkadziesiąt lat temu (śmiech). Początki były dla mnie trudne, ponieważ wcześniej w ogóle nie miałam styku z motocyklami. Na początku wiedziałam tylko gdzie jest manetka, a tu jeszcze biegi, hamulce, sprzęgło (śmiech). Najtrudniejszy był dla mnie jednak balans ciałem – długo mi zajęło opanowanie slalomów i ósemek. Nawet najmniejsze zakręty mnie przerażały, choć starałam się nie zrażać. Na kursie po raz pierwszy w życiu doceniłam mój wysoki wzrost, bo okazał się być ogromnym wsparciem przy utrzymaniu motocykla. Jednak mimo tego, na kursie zdarzało się położyć motocykl (śmiech).

Nie wiedziałam też, jaka maszyna będzie odpowiednia dla mnie na początek. Nie pomagał mi fakt, że otoczenie zniechęcało mnie, mówiąc o wypadkach i o tym, jak ciężko jest się nauczyć jazdy motocyklem. Dużym wsparciem okazał się mój tata, który pomógł mi zdecydować jaki model będzie dla mnie odpowiedni. Sam kiedyś jeździł i udzielał mi cennych wskazówek, jak się zachowywać na drodze. Oczywiście najwięcej nauczyła i zawsze będzie uczyć – szosa i przejechane na niej kilometry.

Jak to się stało, że Twoja uwaga powędrowała jednak w kierunku motocykla sportowego?

Na etapie moich początków brałam pod uwagę tylko nakedy, ponieważ uważałam, że to najrozsądniejszy wybór. Dopiero z biegiem przejechanych kilometrów zaczęłam się zakochiwać w sportowych modelach. Niestety musiałam trochę poczekać na przesiadkę,  ponieważ jako 19-latka miałam uprawnienia tylko na kategorię A2. Musiały minąć dwa lata, żebym mogła uzyskać uprawnienia na większe pojemności. Podczas tego czasu otoczenie znowu mnie zniechęcało do tzw. sportów, bo będzie niewygodnie, drogo i ciężko. Jednak ja się wcale nie przejmowałam i robiłam swoje. Gdy już mogłam uzyskać kategorię A, to od razu zabrałam się za poszukiwanie sporta i trafiłam na Yamahę R6 RJ27, przy której już ostatecznie się zakochałam w motocyklizmie.

Który to już Twój sezon? Jak lubisz spędzać czas na motocyklu?

Niech pomyślę… aktualnie to mój 5-ty sezon. Najbardziej i najczęściej lubię traktować motocykl jako formę spędzania czasu ze znajomymi. Podczas weekendów wybieramy się na dalsze wycieczki, głównie po Beskidach, Tatrach i Słowacji. A w tygodniu spotykamy się po pracy, jeżdżąc po okolicy lub po prostu siedząc i spędzając razem czas. Samotne przejażdżki też są fajne, ale dopiero te wspólne dają wiele radości. Oprócz tego, wśród motocyklistów panuje bardzo koleżeńska atmosfera – mam wrażenie, że wszyscy traktują się od razu jak znajomi i można na nich liczyć w potrzebie.

Dodatkowo sama jazda dostarcza ogromnej frajdy. Wkrótce wybieram się na wakacje i pierwsze co sprawdzałam, to wypożyczalnie motocykli na miejscu, ponieważ trudno byłoby mi przeżyć dwa tygodnie bez jazdy (śmiech).

Co najbardziej polubiłaś w motocyklowej pasji?

W motocyklach najbardziej lubię to, że mogę poznawać wiele osób bezpośrednio w trasie. Tak właśnie spotkałam mojego narzeczonego – gdyby nie motocykle to podejrzewam, że nigdy byśmy nie nawiązali ze sobą kontaktu. Chyba motocykl u płci przeciwnej jest jednak afrodyzjakiem (śmiech). Przygotowujemy się właśnie do ślubu i duża część naszych gości to nasi motocyklowi znajomi. Mam nadzieję, że pogoda dopisze i pojawią się też jakieś motocykle. Jeśli nie, to będę musiała się zadowolić jakimiś motocyklowymi dekoracjami (śmiech).

Poznałam mnóstwo osób za pośrednictwem social mediów. Gdy zaczęłam przygodę z motocyklami, równocześnie założyłam Instagram’a, gdzie nawiązałam kontakt z mnóstwem ludzi o tej samej pasji. Wiele razy się już zdarzyło, że będąc w trasie spotkałam kogoś z innego miejsca Polski, a znaliśmy się z internetu i od razu nawiązała się relacja. Niesamowite jest to uczucie, że znam te osoby już długo i wiele nas łączy, choć widzimy się na żywo pierwszy raz. Nawet zapoznałam się trochę z panami policjantami, którzy mnie już poznają na kontroli (śmiech).

Jaka jest historia obecnego motocykla? To ten wymarzony?

Myślę że tak, Yamaha to ten wymarzony model. Nawet gdy jeździłam nakedem, to przez wiele miesięcy miałam ją ustawioną na tapecie w telefonie (śmiech). Jednak prawdę mówiąc, na początku nawet nie oglądałam ogłoszeń sprzedaży R6, ponieważ zawsze mi się wydawała motocyklem poza moimi możliwościami. Bardziej myślałam o CBR’ce. Któregoś dnia mój kolega chciał mi w żartach dogryźć mówiąc, że ja to zawsze muszę się starać, żeby dorównać tempa innym, biorąc pod uwagę mój niezbyt silny motocykl CB500f. Uniosłam się wtedy dumą i palnęłam, że za pół roku kupię R6, tylko po to żebym mogła go przegonić! (śmiech) Te słowa okazały się prorocze, bo za kilka miesięcy jeździłam już Yamahą. Teraz się z śmiejemy z tego, że kupiłam sporta tylko dlatego, że uniosłam się honorem (śmiech). Uwielbiam ten egzemplarz, jednak apetyt rośnie w miarę jedzenia i już myślę o kolejnym  sportowym motocyklu, ale nie tylko, bo mój wymarzony garaż zawiera: sporta, powernakeda, enduro i torówkę (śmiech).

Miałaś okazję pojeździć też na pitbikach – jak Ci się spodobała taka aktywność?

Tak, poza sezonem jeździłam na „pity” i w sumie planuję to kontynuować już w plenerze. Jak ktoś zaczyna przygodę z motocyklami, to taki trening może bardzo pomóc rozeznać się w temacie. A jak ktoś już jeździ, to jest to świetny trening umiejętności. To właśnie te małe motocykle sprawiły, że zamarzył mi się motocykl enduro lub cross. Mam w okolicy dużo fajnych terenów i torów motocrossowych, więc tym bardziej chciałabym spróbować tej aktywności. Liczę na to, że na przyszłą zimę wreszcie jakieś enduro lub cross zawita w garażu i mój sezon będzie już trwał cały rok! 

Próbowałaś już jazdy torowej? Ciągnie Cię do tego?

Torowanie to kolejna rzecz, której bardzo chciałabym spróbować. Jednak na razie odkładam to na dalszą perspektywę. Ten rok będzie dla mnie dosyć intensywny i dużo się będzie działo, także prywatnie. Na razie muszę zrezygnować z wypadów na tor, jednak gdy już plany będą luźniejsze, to wtedy namówię narzeczonego na kupno jakiejś wspólnej torówki.

Instagram: https://www.instagram.com/ola.r6/

Source: Jaka babcia, taka wnuczka – obie zakochane w motocyklach!

Pati #112 – konsekwentnie do celu!

Dlaczego kręcą Cię motocykle sportowe? Jakie były początki Twojej pasji?

Sport towarzyszył mi od dziecka, przez wiele lat moją główną zajawką była jazda na rowerze, która zresztą została do dzisiaj. W jeździe sportowej kręci mnie: adrenalina, chęć rywalizacji z lepszymi zawodnikami, ciągłe analizowanie i poprawianie czasów na torze. Ważne jest dla mnie to, żeby sama jazda odbywała się w bezpiecznych warunkach – na torze.  Jazda po ulicach nie jest dla mnie, nigdy mnie to nie  kręciło.

Moja pasja, związana ze ściganiem, zaczęła się wtedy, gdy pierwszy raz pojechałam na tor. Był to 2013 rok, gdy wraz z grupą znajomych z Łodzi, przez kilka miesięcy, jeździliśmy na Tor Radom. Już wtedy wiedziałam, że to jest sport dla mnie. Później sama zaczęłam uczestniczyć w wielu szkoleniach, które odbywały się na torach w Polsce. 

Kiedy amatorska jazda po torze przerodziła się w starty w zawodach? To był Twój pomysł, czy ktoś Cię w to wszystko wkręcił?

W pierwszych zawodach wystartowałam w 2016 roku – był to Puchar Polski. Na jednym ze szkoleń poznałam właściciela firmy LTD 34, Łukasza, który akurat w tamtym okresie tworzył zespół wyścigowy. W sumie to on mnie wkręcił w tryb ścigania i tak zostało do dzisiaj. 

Wróciłaś w ubiegłym sezonie z nowymi siłami i nowym zespołem?

Powrót nie był dla mnie łatwy, głównie ze względów finansowych. Dwa lata odkładałam pieniądze, żeby wrócić do ścigania – aby przejechać pełny sezon wyścigowy musiałam mieć na to budżet. W tym samym czasie poznałam swojego obecnego trenera i równocześnie dostałam propozycję, żeby dołączyć do zespołu 3MM Racing Academy. Pracowaliśmy z Przemkiem „Skuniem” Pilarskim przez cały sezon wyścigowy, głównie nad poprawą mojej pozycji na motocyklu i techniką jazdy sportowej. Niektóre elementy trenowaliśmy kilka godzin. Z 3MM jeździłam na małe tory, miałam swoje założenia, które konsekwentnie realizowałam. 

Jaki to był dla Ciebie sezon? Jesteś z niego zadowolona?

Startowałam w Pucharze Polski w klasie Moto3 (następnie Sport 250) oraz w Mistrzostwach Okręgu Poznańskiego Speed Day Trophy w klasie Ladies 250. Sezon 2021 pozostawił spory niedosyt, choć właściwie zrobiłam wszystko, co mogłam, żeby z 30-tu koni mechanicznych wyciągnąć, ile się da. W drugiej połowie sezonu zmagałam się głównie z problemami technicznymi motocykla, co kosztowało mnie sporo nerwów i nie wiedziałam już, czy w ogóle uda mi się ukończyć sezon. Finalnie jednak udało się ukończyć wszystkie, zaplanowane wyścigi. W Pucharze Polski w klasie Sport 250 zajęłam trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej, a wszystkie wyścigi w Mistrzostwach Okręgu Poznańskiego ukończyłam na pierwszym miejscu.

Jak trenujesz, gdzie i ile czasu na to poświęcasz? Jak wygląda takie przygotowanie siebie i motocykla, pod kątem zawodów?

Dobre pytanie. Sport motocyklowy jest bardzo wymagający, szczególnie jeżeli chcesz rywalizować na wysokim poziomie z facetami, którzy mają więcej siły od ciebie. Im cięższy motocykl, tym więcej siły potrzebuję. Zima to czas, który głównie spędzam na siłowni, przeplatam to z treningami cardio, a bliżej sezonu dochodzą treningi wytrzymałościowe. Przez wiele lat jeździłam na hale, trenować na „pitach”, jednak w tym sezonie, przez kontuzję, nie mogłam tego robić. Jak tylko zrobi się cieplej, to od razu wracamy na plac. Równolegle, przez cały sezon, będę trenować na rowerze.

Treningi na torze to podstawa, im bliżej sezonu, tym więcej czasu spędzam na torach wyścigowych. Najczęściej trenuję na torze w Radomiu, Łodzi i Bydgoszczy. W tym sezonie będziemy spędzać więcej czasu na dużych torach, głównie w Poznaniu i za granicą. Przygotowanie motocykla do wyścigów to przede wszystkim redukcja wagi – „wyrzucenie” z niego wszystkiego, co zbędne na torze (np. lusterka, światła, wymiana owiewek i opon). Wszystko musi być zgodne z regulaminem wyścigów, np. drutowanie wlewów czy spustów oleju, zapobiegające przed samoczynnym odkręceniem się i wylaniem oleju na tor. Takich mankamentów jest dość sporo, a nad wszystkim czuwa mój mąż Marek, który jest jednocześnie moim mechanikiem. Na szczęście na paddocku każde z nas wie co ma robić. Mąż pilnuje ciśnienia w oponach, temperatury, paliwa a ja – wsiadam i kręcę okrążenia, starając się pobijać własne rekordy okrążeń.

Jakim motocyklem się ścigasz? Myślisz o jego zmianie?

Do tej pory ścigałam się na motocyklu Kawasaki Ninja 250. Pod koniec sezonu 2021 podjęliśmy decyzję o zmianie motocykla i przesiadkę do klasy 600. Wybór padł na Yamahę R6. W chwili obecnej motocykl jest w trakcie przygotowań do wyścigów. Zajmuje się tym profesjonalnie Robert „Fazi” Wagner, który ma olbrzymie doświadczenie w temacie motocykli sportowych.

Jaki masz plany na sezon 2022 z tym, nowym motocyklem? 

Mój plan to dalszy rozwój, praca nad poprawą techniki – zawsze jest coś do poprawy, bo to jest dla mnie ciągły proces. Ten sezon będzie na pewno trudny mentalne i fizycznie. W głowie mam różne plany, ale wszystko będzie zależało od wielu czynników, przede wszystkim od budżetu, na który muszę zapracować. Nie mam sponsorów, bo to jest jednak sport niszowy i wszystkie koszty pokrywam z własnej kieszeni. 

Fanpage: https://www.facebook.com/112Pati

Source: Pati #112 – konsekwentnie do celu!

Martyna odkryła brakujący element dotychczasowego życia

Co sprawiło, że motocykle zaczęły Cię interesować?

Jak byłam dzieckiem, to chętnie chodziłam z tatą na żużel. W późniejszym wieku, zawsze z ogromnym zaciekawieniem, obserwowałam tajemniczych motocyklistów w czarnych kombinezonach z zakrytymi twarzami i wsłuchiwałam się w dźwięk maszyn – w sumie to chętnie robię to do tej pory (śmiech). Budziło to we mnie pewnego rodzaju fascynację. Jednak nie znałam nikogo, z bliskiego mi otoczenia, kto jeździłby na motocyklu, więc była to dla mnie pewnego rodzaju rzecz tajemnicza i nieosiągalna. Być może dlatego też tak intrygująca. 

Chyba jednak nie tak nieosiągalna, skoro dołączyłaś do tego grona?

Zostanie motocyklistką to była totalnie spontaniczna decyzja. Znalazłam się w takim momencie życia, że bardzo potrzebowałam coś zmienić, zrobić tak coś, tylko dla siebie. Padło na motocykle (śmiech). Postanowiłam, że zanim zapiszę się na prawo jazdy kategorii A, to sprawdzę, czy to w ogóle dla mnie. Dlatego swoją przygodę rozpoczęłam od zakupu motocykla o pojemności 125 ccm – był to Junak 127, który kosztował tyle samo, co dobry kurs na prawo jazdy. Kupiłam też używaną kurtkę, rękawiczki i kask LS2 za jakieś 200 zł.  I się zaczęło…

Tak kompletnie sama uczyłaś się jazdy?

Tak i z perspektywy czasu uważam, że nie była to dobra decyzja, ponieważ jeżdżąc całkowicie sama i bez jakichkolwiek podstaw – nabrałam wiele złych nawyków, które towarzyszą mi do dziś. Nie wspominając o masie niebezpiecznych sytuacji na drodze, kiedy nie do końca umiałam płynnie ruszać, zmieniać biegi. Guzik do włączenia kierunkowskazu się gdzieś oczywiście „ukrył”, akurat na dużym rondzie w centrum miasta i jeszcze do tego trzeba przecież skręcać, co też nie jest łatwe… To była walka o przetrwanie! (śmiech)

Co się zmieniło w Twoim życiu, gdy zostałaś motocyklistką? 

Wbrew pozorom, zmieniło się bardzo wiele. Poznałam sporo nowych ludzi, którzy są obecnie bliską częścią mojego życia. Zaczęłam zupełnie inaczej spędzać wolny czas. Stałam się bardziej pewna siebie i odkryłam tak naprawdę, poniekąd brakujący element mojego dotychczasowego życia. 

Jakimi motocyklami miałaś okazję jeździć i za co je lubisz?

Jak wspomniałam, pierwszy był Junak 127. Motocykl wielkości roweru, choć wtedy był dla mnie „wielkim potworem” (teraz porównałabym go bardziej do skutera niż motocykla). Fajna zabawka, żeby pojeździć tydzień, nauczyć się totalnych podstaw, typu zmienia biegów, ruszanie. Nic więcej…

Po uzyskaniu uprawnień kupiłam mój pierwszy, duży motocykl – był to Suzuki Gladius 650. Ależ byłam z siebie dumna! Jeździło mi się na nim bardzo dobrze. Model ten wykorzystywany był kiedyś (może nadal) w szkołach nauki jazdy. Dwucylindrowa V-ka całkiem przyjemnie wkręcała się na obroty, dając przy tym masę radości i dość interesujące wrażenia akustyczne. Motocykl był prosty w prowadzeniu i przyjazny. Niestety dość szybko mi się znudził. Przeszkadzał mi też brak jakiejkolwiek szybki z przodu.

Następny był Kawasaki ER6f, którym jeżdżę do dziś. Spełnia on przede wszystkim moje preferencje wizualne – bardzo podoba mi się jego wygląd i ten lekko sportowy charakter. Jest wygodny na dłuższe trasy, dzięki wysokiej szybie i dość wyprostowanej pozycji jazdy, nienarowisty i przyjemny. Wada to waga, bo zatankowany waży 213 kg, więc sama nie jestem go w stanie podnieść.

Motocykle lubię za to, że potrafią być tak piękne, też za ich dźwięk, ale przede wszystkim za uczucie wolności, którego potrafią dostarczyć. Miałam okazję jeździć na Suzuki GSX- R 600, Yamahą MT-09 i Yamahą R3. Niestety mam dość ograniczone możliwości wyboru motocykla, ze względu na moje 160 cm wzrostu. Zwyczajnie nie dosięgam do podłoża przy wielu modelach, które mi się podobają.

Trenujesz też na pitbike? Co Ci to daje?

Mój PitBike MRF 140 okazał się fajną alternatywą, ponieważ mogę nim jeździć po hali gokartowej w sezonie zimowym. Tam też miałam swój pierwszy raz, na tego typu maszynie. Bardzo szybko okazało się, że jest to dla mnie świetna forma zabawy i nauki. Dzięki temu, że PitBike jest mały i lekki, to można pozwolić sobie na więcej. Strach przed upadkiem jest zupełnie inny niż na zwykłym motocyklu, a i ewentualne szkody, zarówno dla motocykla, jak i jeźdźca – są nieporównywalnie mniejsze. Także można szaleć do woli, ćwiczyć, pokonywać swoje lęki i nabywać nowych umiejętności.  

Gratuluję wyjścia za mąż! Wiele par motocyklowych pragnie w tym wyjątkowym dniu mieć jakiś wątek motocyklowy – u Was też tak było?

Dziękuję bardzo. Nasz ślub odbył się w zimowej, świątecznej scenerii, dlatego poza topperem na tort, nie było na nim innych motocyklowych akcentów, obstawy itp.. Czułam się trochę poszkodowana, ponieważ topper miał być z motocyklistą i motocyklistką na oddzielnych motocyklach, ale niestety nie dotarł do nas na czas, więc musiałam pozostać pod postacią księżniczki (śmiech). Ale na osłodę – wiosną planujemy ślubną sesję zdjęciową, razem z naszymi motocyklami.

Pasja motocyklowa jest ważna także dla Twojego związku? Na zdjęciach widziałam bliźniacze motocykle?

Nie, nie mamy bliźniaczych motocykli (śmiech). Mój mąż ma dwa motocykle, ale zupełnie inne od mojego. Ten bliźniaczy motocykl ma natomiast moja dobra znajoma. 

Współdzielenie motocyklowej pasji jest dla mnie bardzo ważne. Sądzę, że to poniekąd próżne, ale tak bardzo lubię motocykle i wszystko co się z nimi łączy, że nie wyobrażam sobie, żeby osoba, z którą dzielę życie, nie wspiera mnie w tej pasji. To świetna alternatywa na wspólne spędzanie czasu. 

To jak lubisz najbardziej spędzasz czas na motocyklu?

Bardzo lubię weekendowe wycieczki motocyklowe, a najbardziej, gdy jest słonecznie i ciepło. Przez drogi pełne lasów i ładnych widoków. To moja ulubiona forma ciekawego spędzenia czasu, szansa na poznanie nowych miejsc, ludzi, oderwania myśli od codziennych spraw i kłopotów. Uwielbiam też wypady na tor lub plac do ćwiczeń, żeby podszkolić swoje umiejętności pokonywania zakrętów, spotkać się z ludźmi, obejrzeć maszyny, poobserwować jazdy innych.  

A nie ciągnie Cię gdzieś dalej? Na dwóch kołach w świat?

Latem zeszłego roku planowaliśmy zwiedzić Andaluzję na dwóch kołach, jednak po omówieniu naszych potrzeb i miejsc, które chcemy zwiedzić – szybko się okazało, że to nie do końca dobry pomysł (oboje jeździmy w skórzanych kombinezonach, nie mamy motocykli z kuframi itd.). A do tego wszystkiego dowiedzieliśmy się, że spełniło się nasze marzenie i zostaniemy rodzicami. Stąd też wygoda i komfort podróżowania musiały wziąć górę.

Kilka lat temu udało mi się odbyć ponad tygodniową wycieczkę motocyklową po Mazurach. Bardzo miło ją wspominam, aczkolwiek czasem bywało niewygodnie, no i oczywiście nie mogłam zabrać ze sobą nawet połowy tego, co chciałam (śmiech).  

Póki co, pozostaniemy przy jednodniowych wypadach gdzieś bliżej, bez bagaży. Ale kto wie… może za parę lat zmienimy zdanie. Zamienimy kombinezony na tekstylne, motocykle na typowo turystyczne i będziemy zwiedzać na dwóch kołach świat.

Instagram: www.instagram.com/moto.martyna oraz www.instagram.com/faber.studio_architekt/

Source: Martyna odkryła brakujący element dotychczasowego życia

„Szmaragdowa Cisza”, czyli Pati, jej motocykl i urbex

Dlaczego cisza jest szmaragdowa? Skąd pomysł na taki profil?

Nie ma żadnej tajemniczej historii, to po prostu od koloru oczu, które są zielone – ot, cała tajemnica szmaragdowej (wcześniej nazwa była inna). Skąd pomysł na taki profil? Trafiłam na zakręt w swoim życiu, który doprowadził mnie do stanu, w którym zaczęłam unikać ludzi, zamknęłam się w swoim świecie i nie za bardzo wiedziałam, co mam z tym zrobić. Szukałam pomysłu i czasu dla siebie. W takich chwilach pakowałam książkę, kubek z kawą, wsiadałam w samochód i jechałam przed siebie, szukając miejsca, gdzie przyroda otoczy mnie swoim pięknem i uspokoi myśli. Na jednej z takich wypraw postanowiłam założyć konto na Instagramie i patrząc na to, co wydarzyło się później – to była dobra decyzja. Mój profil nie był wtedy ukierunkowany na coś konkretnego, bardziej służył mi do obserwacji, jak inni realizują swoje pasje. Chyba szukałam pomysłu na siebie, co w konsekwencji doprowadziło mnie finalnie do grupy osób kochających motocykle.  

Zapragnęłaś dołączyć do tej grupy? Wzięłaś się za to od razu czy trwało to dłużej?

Podobało mi się to, co widziałam na zdjęciach i coraz więcej myślałam o motocyklowej pasji. I tak doprowadziło mnie to do pewnego konta… jedno polubienie, jedno serduszko, zostawione przeze mnie pod zdjęciem – zmieniło moje życie! Tylko ja jeszcze wtedy nie miałam o tym pojęcia (śmiech). To był motocyklista i jego Suzuki GSXR. Zaczęło się wzajemne lajkowanie zdjęć, obserwowanie swoich kont, komentarze, a po jakimś czasie były już prywatne wiadomości. Finał tej historii jest taki, że ten motocyklista mieszka teraz ze mną, zostawił  swój świat i teraz razem tworzymy własny. Na motocyklu pokonał 1180 km, jadąc do mnie z Niemiec, gdzie mieszkał ponad 30 lat. 

Tak się zaczęła nasza wspólna przygoda, nasze motocyklowe wyprawy i moja wielka miłość do motocykli. Korzystaliśmy z każdej wolnej chwili, nasze wyprawy często były bez celu – po prostu chcieliśmy polatać. Bo jak się kocha motocykle, to cel podroży wcale nie musi istnieć. To takie szaleństwo, które ładuje nasze baterie pozytywną energią, więc nie ma to większego znaczenia, gdzie jedziemy, liczy się ta chwila!  

Teraz łączysz motocykle z urbexem, od początku tak było? Co Cię kręci z tych pasjach?

Pewnego dnia, korzystając z pięknej pogody, wybraliśmy się w trasę i całkiem przypadkiem trafiliśmy na opuszczony pałac. Z czystej ciekawości się zatrzymaliśmy i to właśnie miejsce, ten obiekt, zmienił nasze wyjazdy motocyklowe, które stały się wyprawami do przeszłości. Byliśmy pod wrażeniem tego pałacu – praktycznie ruina, bez opieki, samotny i zapomniany. To był nasz pierwszy urbex, czego nawet nie byłam świadoma, bo nie wiedziałam nawet, co to jest. Zachwycona zaglądałam w każdy zakamarek, nie mogłam się nacieszyć tym pięknym miejscem, co spowodowało, że po powrocie do domu, natychmiast zaczęłam szukać w internecie informacji na temat tego obiektu . Przy okazji dowiedziałam się, co to jest urbex, na czym polega i jakie są jego zasady. A dokładniej to Urban Exploration, tak będzie trochę bardziej profesjonalnie. Uzupełniając swoją wiedzę i będąc już świadomą tego wszystkiego, zaczęłam szukać głębiej. Okazało się, że takich obiektów i ludzi zajmujących się tym jest sporo. „Rewelacja!” – pomyślałam, już czułam podniecenie i chęć zwiedzania, nie mogłam przestać myśleć o tym wszystkim. To właśnie był początek naszych urbexowych wypraw i od tamtej chwili, to był też mój pomysł na profil. Od tego czasu te dwie  pasje się połączyły.

Kolejne sezony były pewnie bogate w możliwość odkrywania ciekawych miejsc?

Sezon 2019 był moim pierwszym sezonem motocyklowym, jeździłam jako „plecaczek”, na Suzuki GSXR 600r. Zrobiliśmy wtedy 28 tys. km i zwiedziliśmy 47 obiektów. W kolejnym sezonie sprzedaliśmy 600-tke, kupiliśmy Suzuki GSXR 1000 i jak do tej pory, to był nasz najbardziej intensywny sezon. Czułam zmęczenie, ale takie bardzo pozytywne – przejechaliśmy 32 tys. km, zwiedzając 190 obiektów. Jest co wspominać!

Ubiegły sezon, oprócz tego, że był bogaty w wyprawy – był też niesamowity, pod względem ilości poznanych osób. Na Instagramie nawiązały się ciekawe znajomości, jednak to nie to samo, co poznać kogoś osobiście, wspólnie napić się kawy, porozmawiać, eksplorować opuszczone miejsca, czy polatać w większej grupie na motocyklach. Kiedy mamy na sobie kombinezony, to czujemy się zupełnie inaczej – wygłupy to już u nas norma (śmiech). Uwielbiam to, kocham takie chwile i takich ludzi (jak to mój przyjaciel mówi: „pozytywnie pierdolniętych”). I tak, z tych wirtualnych znajomości powstała przyjaźń w realu, która już wytyczyła kierunki na kolejny sezon i nawet duża odległość nas dzieląca, nie jest żadnym problemem.

Jeździcie nadal na jednym motocyklu, czy chcesz w tej pasji motocyklowej mieć więcej wrażeń?

Sezon 2022 będzie moim pierwszym, już na własnym motocyklu, bo pod koniec ubiegłego sezonu kupiłam Benelli BN125. Wkrótce się okaże, jakie wrażenie zrobi na mnie ten motocykl. Wcześniej miałam Hondę CBR 125, na której stawiałam swoje pierwsze, motocyklowe kroki. Wspominam ten motocykl z dużym sentymentem i radością, choć nie był ze mną długo. Znajomi śmiali się, że to taki rower – fakt potężna maszyna to nie jest, ale ja też nie jestem wielkich rozmiarów, więc się uzupełnialiśmy.

Skąd czerpiesz inspiracje na motocyklowe wyprawy?

Inspiracje na wyprawy tak naprawdę są wszędzie, jeśli wiesz, czego szukasz. Wszystkie odwiedzone miejsca, jak i te zaznaczone na mapie do zobaczenia (a mam tyle, że chyba braknie mi czasu) – wyszukałam w 99% sama, poświęcając na to sporo czasu i wysiłku. Ten 1% obiektów mam z polecenia od zaprzyjaźnionych eksploratorów, z którymi się wymieniamy miejscami. Tak naprawdę pierwszą inspiracją był wspomniany pałac, a od tamtego momentu ciągle szukam nowych punktów. Każde odwiedzone miejsce powoduje natchnienie i zapał do odwiedzania kolejnych. 

Co warto wiedzieć o Urban Exploration i jakich zasad się trzymać?

Urban Exploration to eksplorowanie opuszczonych, zapomnianych, zrujnowanych, czasami niedostępnych czy ukrytych obiektów, które stworzył  człowiek. Celem urbexu  jest fotografowanie, filmowanie lub po prostu „zdobywanie obiektu” – jak kto lubi. Należy jednak pamiętać o  podstawowej zasadzie urbexu: „Zabierz tylko zdjęcia, zostaw tylko ślady stóp”. To bardzo ważne dla nas. Oprócz tego, nie podaję lokalizacji odwiedzanych przez nas miejsc, żeby mieć poczucie, że w ten sposób chociaż trochę uchronię je przed wandalizmem. Poza tym umiejętność szukania obiektów powinna być umiejętnością osoby, chcącej w ten świat wejść. Ja mam takie poczucie spełnienia, kiedy od początku do końca zrobiłam wszystko sama.

Ale w sumie, to nigdy nie wiesz, co tam zastaniesz na miejscu?

Urbex wcale nie jest taki łatwy, jak niektórym się wydaje… Wchodząc na taki obiekt musisz się liczyć z ryzykiem i robisz to na własną odpowiedzialność. Eksplorowane obiekty są w różnym stanie technicznym. Sam budynek to nie jedyne zagrożenie, trzeba pamiętać, że w opuszczonych miejscach bardzo często przebywają bezdomni, którzy nie zawsze są sympatyczni. Możemy również spotkać grupki imprezujących osób, a nawet natknąć się na psy – dlatego ja osobiście trzymam się mojej zasady: „Nigdy w pojedynkę”. Uważam to za  kiepski pomysł, a już zwłaszcza dla kogoś, kto dopiero zaczyna przygodę z urbexem (choć znam osoby, które mają tyle odwagi i mam dla nich wielki szacunek). Trzeba również pamiętać, że przydadzą się nam umiejętności fizyczne, np. do wspinania się, bo nie każdy obiekt jest ogólnodostępny. Kolejną bardzo ważną rzeczą jest sprzęt – latarka to absolutna konieczność, reszta jest uzależniona od indywidualnych upodobań: kamerki, aparaty, czy sprzęt do wychwytywania zjawisk paranormalnych, kto co lubi.

Jest to przygoda, ale też ryzyko konsekwencji prawnych? Takie działania są/mogą być na granicy prawa lub je łamać?

Ryzyko jest zawsze, tu nigdy nie ma czysto pozytywnych odczuć, a niepokój towarzyszy nam bardzo często. W przypadku urbexu na terenie Polski, osoby eksplorujące mogą zostać oskarżone o naruszenie miru domowego, zgodnie z art.193 Kodeksu Karnego (Dz.U.2018.0.1600 t.j. – Ustawa z dnia 6 czerwca 1997 r.) – czyli  osoba, która wdarła się na teren prywatny, może w konsekwencji zostać obciążona grzywną, karą ograniczenia wolności lub nawet karą pozbawienia wolności na rok. Dlatego decydując się na „zwiedzanie”, warto się upewnić, czy dany obiekt jest ogrodzony, oznakowany zakazami wstępu lub pilnowany. Tylko w takim przypadku można mówić o niepopełnieniu przestępstwa.

Jakie macie plany na kolejny sezon?

Nie udało się zrealizować wszystkich planów ubiegłego sezonu (czasami praca i cele, związane z działalnością, są ważniejsze i przyjemności muszą poczekać), ale nie szkodzi… przez to bardziej skupiam się na tym, żeby wykorzystać każdą chwilę jak najlepiej. Kolejny sezon będzie z pewnością wielką przygodą, pod wieloma względami. Nowe motocykle, spotkania z przyjaciółmi, poznawanie kolejnych osób i dużo zwiedzania. Nie mogę się doczekać tych wszystkich przygód!

W poprzednim sezonie wpadłam też na pomysł napisania książki – coś na kształt pamiętnika, połączonego z dużą ilością zdjęć. Opisałabym każdą naszą podróż, każde odwiedzone miejsce i jego historię (jak uda się ją odkryć), moje spostrzeżenia… Od samego początku naszych wypraw prowadzę dziennik, w którym zapisuję: dzień, miejsce i kto z nami jechał, dzięki temu mogę łatwo wrócić do danego dnia i odtworzyć wszystko. Bardzo bym chciała pod koniec tego roku wydać taką książkę do druku, a w sumie to będą już 4 (licząc nadchodzący sezon), bo każdy sezon to jeden album. Czeka mnie jeszcze sporo pracy, na pewno chcę skończyć w tym roku opisywanie pierwszego sezonu, a później, w miarę możliwości, kolejnych. Gdy się tak stanie, napiszę o tym z pewnością na moim profilu.

Mam wrażenie, że razem z motocyklami wjechała w Twoje życie jakaś pozytywna moc?

O tak! Wjechała i to na pełnych obrotach! Ma na imię Martin. A dzięki motocyklom robię to, co robię, spełniam marzenia i sięgam po więcej. Te maszyny dają poczucie nieskończonej siły i chęci do sięgania po więcej. Kiedyś usłyszałam od przyjaciela: „ Chyba śnieg musi spaść, żebyś Ty nie chciała jeździć” – no cóż… to jest właśnie ta moc, chcesz więcej i więcej, nigdy nie masz dość! 

Facebook: https://www.facebook.com/profile.php?id=100010885545545

Instagram: https://www.instagram.com/szmaragdowa_cisza/

Source: „Szmaragdowa Cisza”, czyli Pati, jej motocykl i urbex

Natalia Zapała: „teraz moje życie jest o wiele ciekawsze”

Fot. Piotr Wójcik

Jaki był dla Ciebie sezon 2021. Piszesz na profilu, że musisz odpocząć, czyli bardzo intensywny?

Sezon 2021 był dla mnie rzeczywiście intensywny, pełen treningów i przede wszystkim męczących zawodów. Był to mój pierwszy sezon startowy, więc totalnie nie wiedziałam czego się spodziewać… Jadąc na zawody, miałam pełno myśli w głowie, czy na pewno sobie poradzę ze wszystkimi przeszkodami na trasie. Trenuję drugi sezon, a to dość krótko, jak na ten sport, więc często na zawodach spotykałam coś, z czym wcześniej nie miałam styczności. Mimo wszystko, nie lubię się poddawać i nawet jak już wiedziałam, że trasa jest dla mnie ciężka, to wstając po kolejnej glebie, nie umiałam odpuścić! Moim głównym celem na ten sezon było przejechanie wszystkich rajdów, w jakich wystartuje, więc często poobijana, ale szczęśliwa wracałam do domu.

Przez cały sezon nabrałam dużo doświadczenia, a moim największym osiągnięciem jest tytuł wicemistrzyni Pucharu Polski Południowej Cross Country. Teraz wiem, czego się spodziewać na zawodach i nad czym jeszcze muszę popracować. Przede wszystkim przekonałam się, że chcę to robić – startować, spełniać się, pokonywać samą siebie.

Jesteś zadowolona ze swojego progresu i wyników w zawodach?

Jeżeli chodzi o progres to myślę, że byłabym w stanie zrobić większy. Sezon zaczynałam, trenując w towarzystwie taty i brata – najlepszego trenera, który bardzo mi pomagał. A zakończyłam go, jako jedyna jeżdżąca w rodzinie.  Kiedy oni odpadli z gry, to miałam już mniej możliwości treningów i zaczęły one wyglądać inaczej. Mimo wszystko, jestem bardzo zadowolona z osiąganych wyników.

Co Ci dodaje sił w walce, a co podcina skrzydła?

Jestem dość aktywna w social mediach, zwłaszcza na Instagramie i też dość rozpoznawalna na zawodach, co dodatkowo mnie stresuje. Jedni obserwatorzy kibicują, pomagają, a inni szukają okazji do pośmiania się z „baby na motocyklu”… Z jednej strony miałam chęć pokazania im, że jednak coś potrafię, ale też była to dodatkowa dawka negatywnych emocji, gdy coś nie szło po mojej myśli. Myślę, że to najbardziej zmęczyło mnie w ubiegłym sezonie. Nie treningi, pełne potu i walki z samą sobą, ale ten ciągły stres, który powodował, że na zawodach zaczęłam tracić pewność siebie i nie wykorzystywałam w pełni swoich umiejętności.

Wyciągnęłaś już z tych sytuacji wnioski?

Tak, dlatego w nadchodzącym sezonie bardziej skupię się na samym progresie, by czuć się pewniej. Na szczęście otaczają mnie ludzie pełni pozytywnej energii, głównie to zawodnicy i zawodniczki z teamu TK MOTORSTEAM, który wspiera mnie od początku mojej przygody. W naszej ekipie, poza treningami czy zawodami, lubimy spędzać ze sobą czas, także prywatnie, bo jesteśmy ze sobą bardzo zżyci. Cieszę się, że trafiłam właśnie na nich. Poznałam też dużo nowych osób. Każde zawody wspominam bardzo miło i wiem, że będzie mi tego brakować w nadchodzącym sezonie, dlatego gdzieś na starcie się pojawię, ale bardziej treningowo.

Fot. MVP Studio

Fot. MVP Studio

Nad czym chcesz w przyszłości popracować najbardziej? Na co przeznaczyć więcej czasu, a co ograniczyć?

Myślę, że jestem na takim etapie, że tak naprawdę powinnam popracować więcej nad… wszystkim po kolei. Ostatnio spodobało mi się Super Enduro i być może w przyszłości pójdę właśnie w to, chociaż w Polsce (w ubiegłym sezonie) PZM zrezygnował z organizacji Mistrzostw oraz Pucharu Polski w tej dyscyplinie. Nowy, tegoroczny cykl zawodów nie ma klasy kobiet, więc wygląda na to, że musiałabym spróbować swoich sił startując z mężczyznami. W sumie zbytnio mi to nie przeszkadza, jednak nie ukrywam, że fajniej jest startować w towarzystwie kobiet. Mam nadzieję, że w przyszłości się to zmieni.

Jakim motocyklem obecnie startujesz? Czy on spełnia Twoje oczekiwania?

Mój motocykl to Yamaha YZ125 z 2014 r. – nim startowałam cały sezon i będę też w kolejnym. „Jadźka” (bo tak na nią mówię, kto śledzi mój instagram, ten wie) nigdy mnie nie zawiodła. Dobrze się dogadujemy i jak najbardziej spełnia moje oczekiwania. Nie mogę na nią narzekać, bo do tej pory nie miałam z nią żadnych problemów. Jak dla mnie, taka setka ma wystarczająco dużo mocy w każdych warunkach. Jest to jednak motocykl crossowy z torowym przeznaczeniem, więc czasem w terenie np. brakuje rozrusznika, czy spokojniejszego oddawania mocy. Mimo wszystko tworzymy zgrany duet i przyjemnie startowało mi się nią w Cross Country. 

Kiedy zostałaś motocyklistką? Od razu ciągnęło Cię w teren?

Motoryzację kocham od dzieciaka, już jako pięciolatka wolałam jeździć ze starszym bratem na quadzie niż bawić się lalkami. Dobrze wspominam chwile, wspólnie spędzane z tatą i bratem Kubusiem w offroadzie, bo od tego wszystko się zaczęło. Można powiedzieć, że od dziecka lubiłam błotko, ale miałam sporą przerwę od motoryzacyjnego świata. W dwa kółka wciągnął mnie brat, jakoś trzy lata temu. To on przygotował mnie do pierwszych zawodów, za co bardzo mu dziękuję, bo teraz moje życie jest o wiele ciekawsze.

Fot. MVP Studio

Fot. MVP Studio

Jak Ci wyszedł ten debiut w zawodach i czego nauczył?

Pierwsze zawody poszły mi dość słabo jeśli chodzi o wynik, ponieważ byłam ostatnia (śmiech). Zakochałam się jednak w tej atmosferze i adrenalinie, która towarzyszyła mi przez cały wyścig. Na następne zawody jeździłam już bardziej przygotowana i z nastawieniem na to, by też coś osiągnąć, a nie tylko dotrwać do końca. Po tym starcie zdecydowałam się na zmianę motocykla z YZ85 na YZ125, co pozytywnie wpłynęło na kształtowanie moich umiejętności.

Jakie masz teraz sportowe/motocyklowe marzenia?

Nie lubię marzyć, wolę sobie stawiać cele. Większe, mniejsze… i iść po nie za wszelką cenę! Nie lubię mówić o nich głośno, wolę je zostawić dla siebie. A Wam pokazać je w przyszłości – już zdobyte!

Profil Facebook: https://www.facebook.com/profile.php?id=100007088235035

Instagram: https://www.instagram.com/braap_queen/

Source: Natalia Zapała: „teraz moje życie jest o wiele ciekawsze”

Podsumowanie rajdowego sezonu Justyny Kurowskiej-Ferdek

fot. Mateusz Banaś, BANAN FOTO

Twój rajdowy sezon 2021 to jakby znowu debiut na wielu płaszczyznach?

Jest to powrót na rajdowe trasy po dłuższej przerwie. Z pewnością debiutem można nazwać sezon w Mitsubishi Lacerze z Pawłem, bo choć wspólne starty już mamy za sobą, to były to występy bardzo okazjonalne. Niewątpliwie debiutem były też starty autem 4-ro napędowym i w pełni profesjonalnym teamie (z pełną bazą serwisową). Może wydaje się to zabawne i niezrozumiałe, ale z naszymi peselami pamiętamy czasy, kiedy załoga była jednocześnie sponsorem, patronem, mechanikiem itd. (śmiech). 

Znowu z mężem w rajdówce, ale po wielu latach wspólnego życia – było inaczej niż na początku?

Z Pawłem poznaliśmy się ponad 10 lat temu na Niskich Łąkach, przy okazji jakiegoś treningu. Nasza znajomość od początku była w pełni związana z rajdami i samochodami. Poza KJS’ami nasz pierwszy i tak naprawdę jedyny, wspólny start był w 2013 r. w nieistniejącym dziś Rajdowym Pucharze Polski – Rajdzie Dolnośląskim. Przez ten czas wiele w naszym prywatnym życiu się zmieniło. Jak to mówią: „dom, praca, dzieci, szkoła” – to nasza dzisiejsza codzienność. Przez te lata, każde z nas startowało w różnych rajdach, ale zawsze osobno. Pomysł, że pojedziemy razem jako załoga nie był do końca nasz, a na pewno nie mój (śmiech). Negotti Rally Team to zespół, z którym dotychczas Paweł jeździł w RSMP na prawym i to oni zdecydowali, żeby w tym sezonie stworzyć w zespole rodzinną atmosferę. Tak zapadła decyzja, żeby wystartować w cyklu Rajdów Okręgowych – Rally Masters w małżeńskich składach, czyli Szymon wraz ze swoją żoną Magdą i ja z Pawłem.

fot. Mateusz Banaś

Myślę, że doskonale znamy swoje miejsce w rajdówce i na rajdzie, ponieważ oboje dużo jeździliśmy przez te lata. Oczywiście, że jako małżeństwo (w znaczeniu życiowych partnerów) inaczej się dogadujemy, a w zasadzie rozumiemy często bez słów, natomiast na zawodach ten czynnik małżeński niejako się wyłącza. Każde z nas ma swoją robotę do zrobienia. Z jednej strony jesteśmy małżeństwem, z drugiej świetnymi przyjaciółmi i to daje nam dużą swobodę szczerej współpracy w aucie.

W jakich cyklach startowaliście w tym sezonie?

Początkowo po zakupie i przygotowaniu EVO plan był taki, żeby wystartować w całym cyklu RO Rally Masters. Plany jednak ewoluowały… Ponieważ pierwsza runda tego cyklu została przełożona, zdecydowaliśmy, że sezon zaczniemy od RO Tarmac Masters. Pojechaliśmy też Rally Masters, zgodnie z planem – dwoma małżeńskimi załogami.  W międzyczasie Szymon z Pawłem przygotowywali się do wspólnego startu w RSMP. Niestety ich start w Rajdzie Nadwiślańskim nie należał do udanych i zakończył się po awarii silnika. Plany Team’u Negotti w trakcie sezonu zaczęły mocno ewoluować i tak dostaliśmy propozycję, żeby wystartować wspólnie w Rajdzie Śląska, czyli 5. rundzie RSMP 2021. Był to też prezent dla mnie, ponieważ 11.09 miałam urodziny.

Rajd ten został przerwany po tragicznym wypadku Tomka i Agnieszki – był to moment, w którym nie do końca wiedziałam, co dalej z sezonem. Byłam pewna, że jeśli nie wystartuję szybko to się zablokuję… I tutaj znów zapadła decyzja, że oba nasze auta, Lancer i BMW, pojawią się na trasach RSMP w Rajdzie Świdnickim Krause. Także zaliczyliśmy w tym sezonie 2 udane starty w RSMP, zdobywając w Rajdzie Śląska II miejsce w klasie i w Rajdzie Świdnickim I miejsce w klasie. Jeśli chodzi o RO, to organizator TM dopuścił nas do startu, pod warunkiem wystartowania w kolejnej rundzie cyklu, więc ostatecznie wystartowaliśmy w dwóch rundach TM i wszystkich trzech Rundach RM. Łącznie zaliczyliśmy 7 startów i 8-krotnie stawaliśmy na podium.

fot. Roman Podfigórny

Który rajd/cykl tego sezonu przypadł Wam do gustu najbardziej?

Każdy start miał troszkę inną specyfikę, zarówno jeśli chodzi o same odcinki (nawet tego samego cyklu), ale też organizację. Każdy ma swoje plusy i minusy. Trudno mi ocenić, który byłby najfajniejszy. Z pewnością starty w RSMP były dla mnie ważne, ponieważ to długie odcinki i zupełnie inne tempo jazdy, inny wysiłek i skupienie. W kategorii budowanych doświadczeń to zdecydowanie RSMP są dla mnie numerem 1!

Jeśli chodzi o atmosferę i otwartość do zawodników (rozmów przed, w trakcie i po rajdzie), a także kompaktowość czasową (wszystko sprawnie, bez przeciągania i czekania), to z kolei najbardziej podobał mi się Rally Masters. Tarmac Masters to ogromna impreza i ona ma jeszcze inną specyfikę. Tu spotyka się mnóstwo znajomych, rajd jest złożony z bardzo długich serwisów, gdzie można pogadać niemal z każdym. Także trudno wybierać. Wszystkie mają OA, BK, PKC, dojazdówki, książki drogowe i OS-y, więc pod względem czysto sportowym niczym się nie różnią. Jest w czym wybierać i gdzie startować, a w RSMP naprawdę dużo można pojeździć.

Jak się rajdówka spisywała? Współpraca z całym zespołem była udana?

W tym sezonie w naszym zespole Negotti pojawił się WPmotorsport, który obsługiwał naszą rajdówkę. Chłopaki, poza serwisem na zawodach, obsługiwali też auto miedzy startami i ta robota była wykonywana na najwyższym poziomie. Ani razu nie mieliśmy większych problemów z samochodem, auto było zawsze doskonale przygotowane i zawsze na mecie. Dzięki nim nie musieliśmy się o nic martwić (ani przed rajdem, ani na żadnym serwisie). Małe awarie, które nam się zdarzyły na oesach, komunikowaliśmy na bieżąco i jak tylko wjeżdżaliśmy na strefę serwisową, to auto natychmiast było ogarniane i wyjeżdżało bez zająknięcia. Dziękuję Wam Panowie, bo naprawdę zrobiliście profi robotę!

Nasz zespół to grupa wspaniałych ludzi. W trakcie sezonu dołączył do nas MartinMotorsport, który obsługuje głównie BMW, a także uczestniczy w nowych projektach, jakie przygotowujemy na kolejny sezon. Nie ma tu ludzi nielubianych, niechcianych. Każdy ma swoje miejsce, wspólny cel i odwzajemnia przyjaźń. Z pewnością jest to zespół, jakiego życzyłabym każdemu!

To był satysfakcjonujący sezon? Ze swoich wyników jesteście zadowoleni?

Bardzo! Tak jak mówiłam, ten sezon miał być dla nas trochę inny, niż wszystkie poprzednie. Ewoluujące plany zespołu spowodowały, że był naprawdę aktywny. Udało nam się wystartować w 7-miu rajdach (2 razy w RSMP i 5 w RO). Na podium stawaliśmy 8 razy, a jako zespół, aż 12-krotnie! W RSMP nie zdobywaliśmy punktów, a i tak 2 krotnie stawaliśmy na podium. Po bardzo udanych startach w RO, sezon zakończyliśmy zdobywając 3 tytuły mistrzowskie: Mistrzów Klasy RO1 Rajdowych Samochodowych Mistrzostw Dolnego Śląska, Mistrzów Klasy Open4WD Rally Masters oraz Wicemistrzów klasyfikacji Generalnej Rally Masters. Z tych wyników jesteśmy bardzo zadowoleni!

Jeden start  w 2020 roku musiałaś przerwać z przyczyn zdrowotnych – długo miałaś tę niepewność, czy wrócisz na prawy fotel? 

To może od początku… Od końca 2017 r. jeździłam z Magdą Misiarz i zdobyłyśmy w 2018 roku Mistrzostwo w RO. Sezon 2019 także zaczął się da nas rewelacyjnie i cały czas utrzymywałyśmy świetne tempo i wyniki. Niestety w połowie sezonu zachorowałam – to był ciężki czas, bo mimo wielu badań nie było wiadomo, co się ze mną dzieje. Rozpoczęła się „tułaczka” po lekarzach i szpitalach, a kiedy w końcu opanowaliśmy sytuację, a przynajmniej tak nam się wtedy wydawało, to zaczęła się pandemia. Pamiętam, że gdy w marcu 2020 r. wychodziłam ze szpitala, to było nieco ponad 100 zachorowań, a ja sama zachorowałam też. Potem zamknęli szkoły i tak po długiej przerwie od dotychczasowego życia, w wakacje zgłosiłam się z Pawłem Szczotką do startu w Rajdzie Rzeszowskim. Do ostatniej pętli było całkiem nieźle… ale nagle zaczęłam się coraz gorzej czuć. Pamiętam, jak przed ostatnim oesem przedostatniej pętli, leżałam przy aucie i Ś.P. Agnieszka Pyra siedziała przy mnie, próbując jakoś mnie wesprzeć. Na komasacji zadzwoniłam do Marka Kisiela i poprosiłam o pogotowie, ale dopiero jak dojedziemy na serwis, bo podejrzewałam tylko przegrzanie organizmu.

No niestety, mimo moich szczerych chęci, pogotowie zabrało mnie do szpitala. Tam okazało się, że mam blok przedsionkowo-komorowy (cokolwiek to jest) i jak się później okazało, był to prawdopodobnie skutek po-covidowy, dodatkowo miałam skrajny spadek cukru. Wróciłam od nowa do badań i odwiedzania szpitali. Dziś się śmiejemy, że ta sytuacja to trochę szczęście w nieszczęściu, bo dopiero diagnostyka po rajdzie wykazała, co się działo i z czym przyszło mi się zmierzyć. Dziś jest już wszystko super i bardzo mnie to cieszy, a dowodem na to jest nasz udany sezon.

fot. Roman Podfigórny

W tym roku miał miejsce tragiczny wypadek, w którym zginęła pilotka i żona kierowcy. Też wtedy startowałaś…

Bardzo źle zniosłam śmierć Agi. Wiesz, nas dziewczyn w motosporcie nie ma dużo i jak już tam się poznamy, to z reguły nawiązujemy, co najmniej koleżeńską relację. Tak było ze mną i Agą. W sierpniu widziałyśmy się w Sopocie na wyścigu górskim, gdzie Aga była osoba funkcyjną, a jej mąż Tomek startował. Złapałyśmy się gdzieś na strefie i od słowa do słowa, miałyśmy się spotkać na Rajdzie Śląska, ciesząc się z tego, że teraz mamy dwie małżeńskie załogi. I tak było. Rano, przed wyjazdem z Parku Zamkniętego, Aga czekała na mnie na serwisie, żeby złożyć mi życzenia urodzinowe. Wyściskałyśmy się, pośmiałyśmy i poleciałyśmy dalej…

Pamiętam, że stałam na starcie do oesu Chybie, rozmawiałam z kierowniczką startu p. Basią, gdy nagle uruchomiono procedurę i wystartowała straż i karetka. Odcinek został wstrzymany i wiedziałam tylko tyle, że był wypadek załogi nr 40, czyli Agi i Tomka. Po chwili p.Basia powiedziała, że ponoć coś z pilotką, ale nie ma więcej informacji. Gdy już wiedzieliśmy, że zjeżdżamy na trasę alternatywną, p. Basia powiedziała mi, że Agnieszka nie żyje. Pamiętam tylko swój krzyk… krzyk i płacz. Przed startem do OS 5 powiedziałam Pawłowi, że chce się wycofać, bo nie dam rady, ale zaraz dostaliśmy też informację, że rajd zostaje przerwany. Płakałam strasznie, osoby z PKC próbowały mi jakoś pomóc, ale pamiętam to jak przez mgłę. Przed wyjazdem do domu porozmawiałam chwilkę z Tomkiem i rozjechaliśmy się już wszyscy.

To jest tak, że każdy z nas przeżywa wypadek innej załogi, choć różnie…. Bardziej lub mniej analizujemy. Ta tragedia pokazała mi coś, na co wcześniej nie zwracałam uwagi. W Radiu (chyba Zet) taki był komunikat: „Podczas 5. Rundy Profi Auto RSMP doszło do tragicznego wypadku załogi małżeńskiej, w którym śmierć na miejscu poniosła pilotka”, podobnie było na pasku w TV… Wiesz co przeżyła nasza rodzina i nasi przyjaciele? Oni nie wiedzieli, że były na rajdzie dwie załogi małżeńskie. A nawet jak wiedzieli, to nadal mieli 50% szans, że to ja. Ruszyła lawina, setki widomości i nieodebranych połączeń, podczas powrotu do domu. Zrozumiałam, co oni przeżywali przez te kilkadziesiąt minut, zanim ustalili, że to nie my mieliśmy wypadek. Przez kolejne kilka dni czułam się tak, jakbym uszła śmierci. Ja, choć nie byłam nawet przez moment zagrożona. I wtedy powiedziałam do Pawła i chłopaków z zespołu, że jeśli szybko nie wystartujemy, to ja już nie wsiądę do rajdówki. Zablokuję się. No i wystartowaliśmy.

fot. Roman Podfigórny

Ta sytuacja coś zmieniła w Waszym podejściu do rajdowych startów?

Wypadek i odejście Agnieszki nie zmieniło w sposób bezpośredni naszego podejścia do samych startów. Mimo, że rozmawialiśmy z Pawłem o tym bardzo dużo, to nie podjęliśmy jakiś dodatkowych decyzji, czy też nie zmieniliśmy niczego po tej sytuacji. Myślę, że oboje mamy świadomość tego co robimy i tego, że nie jesteśmy niezniszczalni, ale uważamy, że nie można zamknąć się w domu, bojąc się życia i świata.

Wasze dzieci przejawiają motoryzacyjne zainteresowania?

Oboje już mają swoje samochody! (śmiech) Antosia ma Alpha Juniors Car, którym doskonale jeździ, a Julek ma swoje małe, elektryczne autko. Obojgu Paweł układa plac manewrowy i zasuwają w wolnych chwilach między pachołkami, ucząc się kręcić kierownicą. Poza tym Antosia już powoli zaczyna jeździć gokartem. Myślę, że będą lubiły motoryzację. Czy rajdy, to trudno dziś powiedzieć. Na pewno będą podkradać nam kluczyki do samochodu! (śmiech)

Widzę, że Twoją pasją i pracą jest teraz cukiernictwo. Motoryzacyjna tematyka w tej dziedzinie też się zdarza?

Z zawodu jestem prawnikiem i do czasu nieszczęsnego załamania zdrowotnego pracowałam w kancelarii. Potem, gdy to wszystko tak długo trwało i nałożyła się na to pandemia, zdecydowaliśmy z Pawłem, że łatwiej organizacyjnie będzie nam, gdy ja zostanę w domu (przynajmniej do czasu, aż nie skończy się to covidowe szaleństwo). Piekłam i gotowałam od zawsze, a to dla rodziny, a to koleżance czy sąsiadce, aż w końcu doszły koleżanki koleżanek, znajomi znajomych i tak to się rozhulało. Powstał „Słodki Power Stage” i był to też sposób na to, żeby nie zwariować w domu… serio! Gdy człowiek 24/7 jest w domu – to potrafi być przytłoczony. Lubię piec, sprawia mi to radochę, choć też potrafię przeklinać świat, gdy coś nie do końca idzie po mojej myśli…

Na chwilę obecną taka forma mojej pracy daje nam swobodę logistyczno-organizacyjną, szczególnie z dzieciakami w domu/szkole/przedszkolu, gdy chorują, chodzą na zmiany, czy też znowu przy nauczaniu zdalnym. Co do samych wypieków, to zdarzają się zamówienia na torty „rajdowe”, a nazwa zobowiązuje! (śmiech).

Strona zespołu: https://www.facebook.com/Negotti/

Słodki Power Stage: https://www.facebook.com/Słodki-Power-Stage-111638314029602/

Source: Podsumowanie rajdowego sezonu Justyny Kurowskiej-Ferdek

Lepiej późno zostać motocyklistką, niż wcale, a dowody ma na to Marina

Od kiedy motocykle są w Twoim życiu? Sama wybrałaś taką pasję, czy ktoś Cię nią „zaraził”?

Marina: Zawsze byłam zafascynowana motocyklami, coś mnie do nich ciągnęło. Niestety w mojej młodości (mam 61 lat), nie były one zbyt popularne. Sporo znajomych motocyklistów opowiadało mi, że u nich w rodzinie ktoś miał motocykl, wujek czy dziadek, głównie w małych miasteczkach lub na wsiach. To był taki ulepszony rower z silnikiem i tak był traktowany. Łatwy do naprawy w garażu, a właściwie w szopie. Potrzebny był do szybszego przemieszczania się, bo różne rzeczy woziło się głównie wozami końskimi. Moi dziadkowie już mieszkali w mieście, gdzie motocykl był całkowicie nieprzydatny. Trzeba było mieć raczej samochód, żeby przywieźć od chłopa ze wsi worek ziemniaków czy 50 kg ogórków, które potem się kisiło. Pamiętam, że kolega na studiach miał jakąś starą MZ-tkę, czy coś podobnego. Boże, jak ja mu zazdrościłam! Potem ja sama wyszłam za mąż, urodziłam dziecko i samochód był wtedy dużo ważniejszy. Na moment odsunęłam marzenie o motocyklu. Był taki żal, że teraz to już jestem za stara, bo mam rodzinę i dziecko…

A jednak się udało?

Dzieci na szczęście w odróżnieniu od psów czy kotów dorastają i wyprowadzają się z domu. Gdy rozwiodłam się mężem, to marzenie o motocyklu wróciło. Na początek kupiłam sobie skuter – też dwa koła i silnik. W żartach mówię, że wymieniłam męża na motocykl i nie żałuję. Radość trwała krótko, ten skuter tylko przywołał i pogłębił moje marzenie. To tak, jakby Twoim marzeniem byłoby zostać projektantką mody haute couture, a dostajesz lalkę, kawałek starej szmaty i nożyczki (śmiech). Wiesz co mam na myśli? Dlatego zrobiłam prawo jazdy i kupiłam motocykl. To nie było tak dawno, jakieś 15 lat temu. Dopiero powoli zaczynało się „motocyklowe szaleństwo”. Piszę tak dlatego, że sporo osób kieruje się modą, kolega ma – to ja też będę mieć, znałam też dziewczyny, które wsiadały na motocykl, żeby łatwiej poznać facetów. Z drugiej strony każdy powód jest dobry, jeżeli przerodzi się w pasję.

Spełnienie tych motocyklowych marzeń dało Ci pełną satysfakcję?

Tak, odkąd mam motocykl, to szczęście wylewa mi się uszami (śmiech). Do tej pory uważam, że Honda CBF600 to najlepszy motocykl, dużo wybaczający, chociaż ciężki. Ponieważ nie umiałam jeździć, to zapisałam się na jazdy doszkalające do Marka Godlewskiego z Promotora. On był załamany – nie wierzył w to, że zdałam prawo jazdy, bo według niego nie miałam pojęcia o jeździe. Faktem jest, że ja sama nie wiem, jak zdałam (śmiech). Mój instruktor z kursu zostawiał mnie na placu, karząc robić ósemki, a sam jechał z kimś samochodem. Jak wyjeżdżaliśmy na miasto, to zawsze wracaliśmy oddzielnie, bo mnie, jadącą z tyłu, gubił.  Dlatego mając prawo jazdy i motocykl – nie miałam pojęcia co to jest przeciwskręt, nie umiałam ruszać, hamować, no nic nie umiałam. Marek odesłał mnie do Pabla, do grupy osób uczących się na kursie. Tam zorientowałam się, że po by jeździć bezpiecznie motocyklem, trzeba dużo wiedzieć i dużo ćwiczyć.

Tak więc uczyłam się i codziennie jeździłam do pracy. Niby to nie tak dawno, ale nie było jeszcze takich korków. Mieszkam na Ochocie, a pracuję na Mokotowie, 7 km dalej. Do pracy jechałam przez Wilanów, a do domu wracałam przez Nieporęt i każdą wolną chwilę poświęcałam na jazdę i doszkalanie. Pamiętam, że kazałam córce przyjść wcześniej na śniadanko wielkanocne, żeby otworzyła drzwi gościom, bo ja muszę zrobić rundkę (śmiech). Z każdym rokiem i z każdym kilometrem, moja fascynacja jazdą tylko wzrastała i chciałam więcej, dalej… Zaliczyłam tylko pierwszy poziom California Superbike School, bo potem miałam wylew.

Zapaść zdrowia zatrzymała pęd Twojej pasji?

To było 9 lat temu w marcu. To był najgorszy czas – wszyscy na motocyklach, a ja „półtrup”. Ale we wrześniu tamtego roku udało się wsiąść na motocykl. To najsłabszy mój sezon, bo przejechane tylko 600 km. Czy mnie to zatrzymało? Oj nie! Od tamtej pory wakacje spędzam na motocyklu. Zaczęłam od trzech tygodni w Alpach, potem Norwegia i Szwecja, Bałkany, Rosja, Ukraina i Rumunia. Ale trzy tygodnie to mało. Teraz wyjazdy są pięciotygodniowe – Hiszpania i Portugalia, a w tym roku Gruzja i Armenia.

Chęć podróżowania po świecie przyszła razem z motocyklową pasją?

Zawsze uwielbiałam podróże, gotowa jestem pojechać wszędzie. Jeszcze przed motocyklem dużo podróżowałam, więc podróżowanie nie przyszło z motocyklem.

Motocykl, który obecnie posiadasz, spełnia Twoje oczekiwania? Nadaje się na dłuższe wypady?

Moja najcudowniejsza Honda CBF600 miała już swoje lata, brakowało mi w niej ABS i miała ssanie ręczne, które różnie działało. Postanowiłam zamienić ją na coś nowszego, tak aby dłużej pojeździć. Waga była najważniejszym kryterium. Sprawdziłam ile waży Transalp i stwierdziłam, że wagowo jest w sam raz. Jakież było moje zdziwienie, jak poszłam do salonu, wsiadam i… dupa. Prawa noga w powietrzu, a lewą ledwo palcami dotykam do ziemi, czyli nie jestem w stanie  wyprostować motocykla. W końcu zdecydowałam się na Hondę CB500X. Czy mnie zadowala? To byłby idealny motocykl, gdyby tylko miał ze 20 KM więcej. Dlatego teraz rozglądam się za czymś małym, ale troszkę mocniejszym.

Nie stronisz od długodystansowych tras, odległych celów. Jak długo się przygotowujesz do takich podróży i skąd czerpiesz wiedzę?

Pierwszą rzeczą jest rozpisanie planu na dni i trasy w ogólnych zarysach. Potem zbieram informacje w internecie i od znajomych (co warto zobaczyć, gdzie warto pojechać, top 10 itp.). Wybieram naprawdę ciekawe miejsca i niezbyt oblegane przez turystów. Reszta planu powstaje na bieżąco i tak jest najlepiej. Niestety nie zawsze się tak udaje, bo czasami trzeba z wyprzedzeniem kupić bilety, żeby odwiedzić to, na co masz ochotę, np. Port Ligat.

Podsumowując – przygotowania oczywiście są, ale troszkę spontanu zawsze się wkrada. Nie da się zobaczyć wszystkiego, ani przejechać wszystkich tras. Miałam pojechać do Gruzji w zeszłym roku, niestety epidemia pokrzyżowała plany. Mam już przygotowane trasy na dwa lata do przodu (oczywiście jeszcze niejedna modyfikacja nastąpi, ale ogólny plan jest) i wiele pomysłów na następne kilka lat i wypraw.

Masz już taką listę niezbędnych rzeczy do spakowania? Trudno jest się pomieścić w motocyklowych sakwach ze wszystkim?

Z tymi przygotowaniami toróżnie wygląda. Kiedyś, w zamierzchłych, przedmotocyklowych czasach, na wyjazd pakowałam się w ogromną walizę i wydawało mi się, że spakowałam wszystko, na każdą ewentualność. Efekt był taki, że namęczyłam się z tą ciężką walizą i okazało się, że jednak kilku istotnych rzeczy nie wzięłam, natomiast mam kupę niepotrzebnych. Od tamtej pory pakuję się dosłownie w parę minut przed wyjazdem i biorę malutką torbę. Zawsze jakoś daję sobie radę, mimo że czasami czegoś brakuje. Owszem, na wyjazdy motocyklowe jest kilka niezbędnych rzeczy. Po dwóch latach męczenia się i siedzenia na ziemi – kupiłam krzesełka, coś cudownego! Waży takie krzesełko po złożeniu 0,5 kg, bez problemu wchodzi do kufra i jest naprawdę wygodne.

Oprócz tego oczywiście trytytki są bardzo przydatne, wręcz niezbędne. Na przykład, gdy zgubisz śrubę rzymską od dźwigni zmiany biegów na środku autostrady. I oczywiście niezastąpiona taśma klejąca, która naprawi wszystko: rozwalające się buty, odpadający klosz od lampy, uszczelni szybkę w kasku i ma wiele innych zastosowań.

Jak najbardziej lubisz podróżować motocyklem – sama czy w towarzystwie?

Lubię jeździć sama, ale to są wycieczki tzw. „wokół komina”. Natomiast na pięciotygodniowy urlop wyjeżdżam z kolegą. Dobrze mam się razem jeździ, to samo tempo, nie ma nieporozumień, a i „obowiązki” można podzielić – ja załatwiam wszystko, a Krzysiek siedzi z nosem w mapach, ustalając trasę. Druga osoba jest przydatna. Kiedyś w Alpach się zgubiliśmy i zatrzymaliśmy, żeby sprawdzić mapę (zwykłą papierową), nagle usłyszałam huk, a pieprzony włoski asfalt się skruszył pod nóżką mojego motocykla. Motocykl upadł, ale z Krzyśkiem podnieśliśmy go bez problemu.

Śpicie pod namiotem czy dachem?

Chyba wolę namiot, wprawdzie trochę to upierdliwe – codziennie go rozkładać i składać, ale czuję się jakoś swobodniej. Nie muszę niczego rezerwować, ani śpieszyć się. Chociaż czasami nocleg pod dachem to błogosławieństwo. W tym roku mieliśmy taką sytuację w Turcji, gdy jechaliśmy drogą nad Morzem Czarnym do Gruzji. Droga dość uczęszczana, dużo ciężarówek, więc oddzielona od nadmorskich miasteczek barierką, bez możliwości zatrzymania się, bo brakowało pobocza. To ma sens, bo w tych miasteczkach jest sporo turystów, którzy by bez przerwy włazili na drogę, żeby dojść do morza. I na takiej drodze złapał nas deszcz, widzimy stacje benzynowe, restauracje z daszkami gdzie można by przycupnąć i założyć przeciwdeszczówki, ale to wszystko za barierką! W końcu, przemoczeni do suchej nitki, dojechaliśmy do  stacji benzynowej, a na szczęście tuż obok był hotel. Nawet sekundy się nie zastanawialiśmy, gdzie śpimy, bo nie wyobrażam sobie, żeby w taką pogodę rozstawiać namiot.

Wasze trasy są głównie asfaltowe? Ciągnie Cię na szutry?

Z racji motocykla preferuję asfalt, chociaż różnie ten asfalt wygląda, ale nie przeraża mnie to. Szutrami tak daleko bym nie zajechała, potrzebowałaby dużo więcej czasu, a urlop jest ograniczony – chociaż marzy mi się taki półroczny albo roczny wyjazd, na przykład do Mongolii.    

Masz poznawać inne kultury i wychodzić poza własną strefę komfortu?

Lubię podróżować, bo „za miedzą” jest coś innego, interesującego, zaskakującego – odmienne spojrzenie na świat. Tyle ciekawych rzeczy, ludzi, poglądów. Relacje innych tego nie oddają, dlatego sama chcę to przeżyć, poznać, poczuć. A moja strefa komfortu jest tam gdzie ja. Cudownie czuję się w domu, pod kocem z książką i cudownie się czuję podróżując. Czułam się bardzo komfortowo jadąc w deszczu, przy silnym wietrze w Szwecji, gdzie przewiało mnie na wylot i miałam problem, żeby zsiąść z motocykla, tak zgrabiałe miałam ręce. Jednak nadal było cudownie – komfortowo, bo moja strefa komfortu była ze mną. Tak więc ja nie wychodzę poza strefę komfortu, ja ją biorę ze sobą.

Uważasz, że wiek to tylko stan w umyśle? Bo przyznam, że podróżujesz z rozmachem 20-latki. Nigdy nie jest za późno na motocyklową pasję?

„Wiek to tylko stan w umyśle” – całkowicie się z tym zgadzam. Każdy z nas spotkał lub zna kogoś, kto zachowuje się nieadekwatnie do wieku… A może to nasze oczekiwania są takie, że młodzi ludzie mają być pełni energii i chęci do podróżowania, a starsi to już tylko bamboszki i fotel bujany? Może to nie jest w ogóle związane z wiekiem, tylko z charakterem?

A wtedy zdanie „Podróżujesz z rozmachem 20-latki” inaczej powinno byś sformułowane. A podróżuję bez rozmachu, skromnie się turlam, gdzie tylko się da (śmiech). Jestem przykładem tego, że nigdy nie jest za późno na motocyklową pasję… zresztą na żadną pasję nie jest za późno!

Strona FB: https://www.facebook.com/Pozdrowienia-skądkolwiek-765138250175236

Source: Lepiej późno zostać motocyklistką, niż wcale, a dowody ma na to Marina

Kat.art – artystyczna strona Kasi Dudek

Jaka jest Twoja ulubiona tematyka do rysowania? Najwięcej chyba widzę w Twojej twórczości samochodów?

Tak, najwięcej do tej pory narysowałam samochodów. Czuję się w tej tematyce najlepiej, choć ostatnio polubiłam również motocykle. Uwielbiam dużą ilość szczegółów, bo ćwiczy to moją cierpliwość. Za każdym razem mam uśmiech na twarzy, jak dostaję zdjęcie samochodu lub motocykla do rysowania. Portrety zazwyczaj tworzę dla znajomych i przyjaciół, a ostatnio próbowałam swoich sił przy własnym autoportrecie w kolorze. Staram się rozwijać swoje umiejętności i próbować czegoś nowego. Malowałam również dwa samochody na płótnach – naprawdę świetne doświadczenie!

Jakimi technikami lubisz tworzyć i dlaczego? Głównie pracujesz w szarościach?

Rysuję praktycznie tylko kredkami. Próbowałam akrylu na płótnie, ale w tym nie czuję się tak dobrze. Na początku rysowałam tylko w szarościach, bo wstyd się przyznać – nie miałam zbyt dobrych kredek w innych kolorach, ale też podobały mi się takie prace. Odcieni szarości jest tyle, że radziłam sobie z tym dość dobrze. To klient kiedyś zapytał o rysunek w kolorze i zależało mu na tym bardzo, więc postanowiłam podjąć wyzwanie. Pierwszym moim rysunkiem w kolorze był czarny Volkswagen Phaeton, kolorowe były tylko refleksy oraz tylne światła. Tę pracę wysłałam pierwszy raz do Niemiec. 

Od kiedy szlifujesz swój talent? Jesteś samoukiem czy też nabywałaś umiejętności w jakiejś szkole?

Jestem samoukiem i rysuję od dziecka. Mój tata uczył mnie rysować konie i samochody, gdy miałam 6 lat i po prostu mi się to spodobało. W każdej wolnej chwili miałam kredki i blok w rękach, a w gimnazjum i technikum na plastyce czułam się jak ryba w wodzie. Rysowałam portrety dla znajomych. Oczywiście nie był to zbyt wysoki poziom, ale cieszyłam się zawsze z tego, że komuś się moje prace podobają.

Obecnie ta pasja jest dla Ciebie też pracą zarobkową?

Na zamówienie zaczęłam rysować na początku tego roku, więc nie mam jeszcze w tym wielkiego stażu. Narysowałam w tym czasie ok. 50 samochodów. Motocykle to świeża sprawa, bo dopiero niedawno dałam się namówić koleżance na taki rysunek, ale zamówień od fanów motocykli mam jeszcze ok. 10. Cieszę się z tego, że ciągle napływają nowe, bo dzięki temu mogę się rozwijać. Portrety rysuję sporadycznie, ale też to lubię. Jest to dla mnie taki mały przerywnik od motoryzacji. Mogę trochę odpocząć od ilości szczegółów. 

W jakim kierunku chciałabyś się rozwijać?

Moim celem jest, przede wszystkim, uzyskanie jak najlepszego realizmu w moich rysunkach i skupienie się tylko na motoryzacji. Dodatkowo chciałabym móc założyć własną firmę, by rysowanie przynosiło mi taki dochód, żeby nie wracać na etat. W tej chwili jest to dość odległe, bo mam na pokładzie 2 latka. Cieszę się, że w ogóle udaje mi się znaleźć kilka godzin dziennie, by porysować – robię to zazwyczaj w nocy.

A jak to jest z Tobą i zamiłowaniem do motoryzacji?

Z racji tego, że większość czasu, jako nastolatka, spędziłam z tatą w garażu – to on zaraził mnie swoją pasją. Jest mechanikiem i zawsze fascynowały mnie jego opowiadania o tym, co robi w pracy. Jak chodziłam do szkoły, to nie miałam już tyle czasu, żeby pomagać w garażu, więc zaczęłam rysować. A jak tylko zdałam i dostałam prawo jazdy, zaczęłam jeździć po całej Polsce. Wtedy zaczęły mi się podobać wszystkie auta i w głowie miałam tylko to, by jakieś narysować.

To jaki samochód wybrałaś dla siebie?

Ja sama zawsze posiadałam samochody dość wyróżniające się z tłumu. Moim pierwszym autem był Opel Astra Bertone w kabriolecie. W moim portfolio jednak zdecydowanie można zauważyć najwięcej Volkwagena Phaetona, rysowałam go już 9 razy. Jest to bowiem najlepsze auto, jakim jeździłam w swoim życiu. Bywałam na zlotach, poznałam świetnych ludzi i dlatego postanowiłam zacząć uwieczniać ten model na papierze. Znajomym z forum się to spodobało i zaczęli takie rysunki u mnie zamawiać. Obecnie posiadam również Audi A6 C4.

Co Cię zachwyca w bryłach samochodów? Widzisz w ich kształtach rodzaj sztuki?

Jedni uwielbiają akty, a ja dobrze czuję się w opływowych kształtach każdego samochodu. W każdym modelu jest coś pięknego, wystarczy dostrzec detale. Oczywiście mam swoich ulubieńców wśród aut, ale nie zamykam się na żadną markę. Nigdy nie lubiłam na przykład Smarta, a rysowało mi się go świetnie. Od tamtej pory patrzę zupełnie inaczej na to auto i czekam tylko na jakąś Multiple, by móc pokazać, że największa brzydota może być piękna na rysunku.

Facebook: https://www.facebook.com/Katart-101825785227431

Instagram: https://www.instagram.com/kat.art96/

Tik Tok: https://vm.tiktok.com/ZM84dnMQt/

Source: Kat.art – artystyczna strona Kasi Dudek

„Ruda” zawsze będzie ruda i zawsze na „Kawie”!

Twój pociąg do motocykli to czyjaś zasługa czy też taką pasję wybrałaś sobie sama?

Mój pociąg do motocykli ujawnił się dość późno, bo dopiero, gdy miałam 37 lat. Jednak myślę, że był ukryty gdzieś we mnie od zawsze. Już jako nastolatka marzyłam, że kiedyś będę mieć motocykl Ninja – chociaż cała moja wiedza na ten temat sprowadzała się do tego, że taki model jest, a już nie jestem pewna, czy wiedziałam, że to Kawasaki (śmiech). Później dorosłam, zrobiłam prawo jazdy kat. B, a jazda samochodem sprawiała mi tyle przyjemności, że nie myślałam o motocyklach wcale. A gdy na początku 2019 roku przyszło mi do głowy, żeby zrobić prawo jazdy na motocykl – uznałam, że to chyba kryzys wieku średniego (śmiech). Przełomowe było świąteczne spotkanie z kuzynką (IG: @monika_petelczyc), która była świeżo po zrobieniu prawka i to właśnie ona zmotywowała mnie do rozpoczęcia tej moto-przygody.

Jak wspominasz te początki – szybko załapałaś o co chodzi w jeździe motocyklem?

Początki wspominam bardzo dobrze. Miałam świetnych instruktorów (IG: @szkolajazdy.pl i @ok2race), więc już od pierwszych godzin wpajano mi, jak poprawnie jeździć na motocyklu, a nie tylko zdać egzamin. Taka nauka zaowocowała tym, że zaraz po odebraniu uprawnień byłam gotowa ruszyć na pierwszy zagraniczny wyjazd, a także dobrze się bawić – bez stresu i niepotrzebnych nerwów.

Czy „Ruda” zawsze jeździła na „Kawie”?

W dniu, w którym postanowiłam, że będę jeździć motocyklem, to bez chwili namysłu wiedziałam, że to będzie Kawasaki. Dlaczego? Nie wiem, może to przez tę Ninję z marzeń nastolatki. Szukając modelu wiedziałam tylko, że nie chcę typowego turystyka. Serce mocniej zaczynało mi bić przy każdej ZX6R, ale rozum krzyczał, że sportowy motocykl na początek, to nie najlepszy pomysł. Wtedy wpadł mi w oko ER6F – nieduży zgrabny motocykl, dobry na turystyczne wypady, ale jednak z lekko sportowym wyglądem. Dla kobiety, nawet niewysokiej, prawie idealny, może jedynie trochę ciężki, ale można się przyzwyczaić. Dla mnie nie ma wad, bo jest łatwy w obsłudze, niedrogi w zakupie i utrzymaniu, łaskawy dla początkującego motocyklisty. Czego chcieć więcej? Niestety nie mogę go porównać z podobnymi motocyklami, ponieważ od początku do dzisiaj nim jeżdżę i zapewne zostanie na kolejny sezon. Bardzo się zżywam ze swoimi pojazdami, nadaję im imiona, więc później ciężko mi się z nimi rozstać i jestem też wierna raz wybranej marce. Kawasaki to „Ernest”, od zawsze jeżdżę też „Renatą” – Renault Megane i wbrew wszystkim dziwnym opiniom o francuskich samochodach, to też się u mnie nie zmieni.

W tym sezonie miałam krótki romans z Yamahą YZF-R3 mojego męża, którą jeździłam na torze, ale szybko przesiadłam się Kawasaki Ninja 300. Yamaha była dla mnie zbyt delikatna, Kawasaki jest bardziej „toporne”, co w moim odczuciu jest zaletą. Czuję ten motocykl i nie mam wrażenia, że jestem od niego cięższa (śmiech). Jeśli kiedyś zdecyduję się na zmianę motocykla, to na pewno będzie to zmiana na jakieś Kawasaki, bo „Ruda” zawsze będzie ruda i zawsze na „Kawie” (śmiech).

Swoją pasję dzielisz z mężem? To ona Was połączyła?

Z mężem (IG: @luca_moto46) mamy sporo zainteresowań, które nas łączą. Ja jestem wizażystką, on pasjonuje się fotografią, więc często tworzymy coś wspólnie. Ja interesuję się aranżacją wnętrz, on realizuje moje „domowe projekty”. Bardzo dużo czasu spędzamy razem (na basenie, siłowni, spacerach z psem, czy oglądając seriale), więc nie było żadnym zaskoczeniem to, że pasją motocyklową zaraziliśmy się oboje, w tym samym momencie i że najczęściej jeździmy we dwoje.

Jako wizażystka, co sądzisz o makijażu pod kaskiem? 

Pełny makijaż pod kaskiem jest raczej zbędny. Niepotrzebnie obciąża tylko naszą skórę, już przygniecioną przez kask. Większość kosmetyków i tak zostanie na kominiarce lub wyściółce kasku, więc po skończonej jeździe, ten makijaż może przynieść efekt odwrotny do oczekiwanego. Oko natomiast powinno być podkreślone. Wiadomo, że każda kobieta lubi dobrze wyglądać, a w strojach motocyklowych czasem łatwo nas pomylić z mężczyznami, więc niech chociaż oko nie pozostawia wątpliwości, że na motocyklu siedzi kobieta!

Zauważyłam, że lubisz, podczas wypadów motocyklowych, odwiedzać różne miejsca. Z motocyklem odkrywanie świata staje się łatwiejsze?

Odkrywanie świata z motocyklem, może niekoniecznie staje się łatwiejsze, ale na pewno o wiele ciekawsze i bardziej emocjonujące. Nie jesteśmy z Łukaszem dalekodystansowymi podróżnikami, nie mamy turystycznych maszyn, ani parcia na pokonywanie setek kilometrów dziennie autostradami, aby dotrzeć do odległego celu – jednak lubimy zwiedzać. Rzadko jeździmy bez celu, bo nawet w Polsce jest tyle pięknych miejsc, że szkoda czasu na jazdę bez obranego kierunku. 

To jakie kierunki najczęściej obieracie? Mogłabyś coś polecić na cel motocyklowej wycieczki?

Na samym Dolnym Śląsku jest cała masa miejsc, które warto obrać za cel wycieczki. Bardzo polecam Pałac Brzeźno, gdzie można zatrzymać się na wyśmienity obiad, kawę i ciastko lub zagrać w golfa na ich okazałym polu golfowym. Winnicę Jaworek w Miękini, w której można zaopatrzyć się w butelkę dobrego, lokalnego wina. Warto też zobaczyć wiatrak w Gogołowie, zespół pałacowo zamkowy w Żmigrodzie, zamek na wodzie w Wojnowicach, do tego: góry, jeziora, zalewy, ruiny zamków – jest w czym wybierać! 

Polska to jednak za mało…. kochamy Włochy! Jeździmy tam tak często, jak jest to możliwe, od wielu lat. Teraz dodatkowo zabieramy ze sobą motocykle i one na miejscu stają się naszym głównym środkiem transportu. Zaczęliśmy zwiedzać Włochy od innej strony, nie tej zabytkowej, gwarnej, pełnej restauracji z rewelacyjnym jedzeniem i najlepszym winem, ale od tej krętej z mnóstwem serpentyn, podjazdów, zjazdów, i widoków zapierających dech. Jedno nie wyklucza oczywiście drugiego – często odwiedzamy piękne, zabytkowe zamki, a po dniu pełnym wrażeń, wyskakujemy na dobrą kolację i lampkę zimnego Prosecco. Właśnie tyle jest potrzebne do pełni szczęścia (śmiech).

Z całego serca polecam okolice jeziora Garda, szczególnie dla osób zaczynających przygodę z podróżowaniem na motocyklu. Widoki są wspaniałe, a trasy na tyle zróżnicowane, że każdy znajdzie coś dla siebie. Niestety minusem Włoch są wysokie temperatury, co bardzo uprzykrza życie motocyklistom. Przekonałam się o tym w tym roku, jadąc z Pizy do Lerici. Był to ostatni fragment naszej trasy dnia i najgorsze 70 kilometrów w moim życiu! Dziś wspominam je z uśmiechem, ale wtedy myślałam, że to jest ten moment, w którym zapada decyzja o sprzedaży drogowego motocykla i kupnie torówki (śmiech).

Jadąc do Włoch w tym roku, zahaczyliśmy o Austrię i Grossglockner. Trasa, mimo że płatna – naprawdę warta jest przejechania. Cudowne widoki, dużo zakrętów i sympatyczne świstaki (śmiech). Austria mnie tak oczarowała, że na pewno wrócę tam na dłużej z „Ernestem”. 

Są jeszcze jakieś inne plany?

Apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc lista planów wyjazdowych jest już ogromna. Oczywiście Włochy i legendarne Passo dello Stelvio, Passo Gavia, Colle del Nivolet. Szwajcaria i Splugenpass, St. Gotthard Pass, Furka Pass, wspomniana Austria, a największym moim marzeniem, na chwilę obecną, jest Norwegia.

Wspomniałaś o jeździe po torze – też Cię to kręci?

Myślę, że turystyka motocyklowa to wspaniała przygoda i zawsze dodaje doświadczenia, ale niektórych rzeczy lepiej nie uczyć się na drodze. Szkolenia na torze są świetną okazją, żeby w kontrolowanych warunkach, bezpiecznie uczyć się sprawnego pokonywania zakrętów, wytyczania odpowiedniej linii przejazdu, zachowania w nagłych, zaskakujących sytuacjach lub po prostu się wyszaleć. Warto się na takie szkolenie wybrać, nawet jeśli nie planuje się sportowej jazdy – to jest dla każdego. Motocykle turystyczne również są mile widziane na torach, bo głównym założeniem na takich szkoleniach nie jest ściganie się, a poprawia naszych umiejętności i eliminowanie złych nawyków, które przez rutynę pojawiają się w jeździe, niezależnie od rodzaju motocykla, jakim się poruszamy. 

Nie prędkość a technika?

Ja bardzo lubię zdobywać nowe umiejętności, dlatego w tym sezonie zaczęłam naukę jazdy sportowej i chociaż sprawia mi ona wielką frajdę, to wiem, że daleko mi jeszcze do… chociażby poprawnej pozycji. Staram się robić postępy, ale na start w MotoGP już dla mnie za późno (śmiech). Moim zdaniem najważniejsze jest to, żeby z jazdy czerpać przyjemność, dobrze się bawić i w swoim tempie się uczyć. 

Doskonałym sposobem na szlifowanie swoich umiejętności jest również jazda na pitbike. „Szlifowanie” jest tu dość dosłowne, tak samo jak powiedzenie: „Jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz” (śmiech). Pitbike to świetny pomysł na motocyklową aktywność, szczególnie w zimne dni, ponieważ jazdy organizowane są w halach.

Moto GP, które oglądałaś na zywo, to też taki „dodatek szkoleniowy”? Kto jest Twoim autorytetem w jeździe sportowej?

MotoGP zaczęłam się interesować od poprzedniego sezonu. Bardziej przez męża niż sama z siebie. Podobało mi się to, ale tak naprawdę nie miałam pojęcia o zawodnikach. Znałam dwa nazwiska, oczywiście: Rossi i Marquez. Jednak z każdym wyścigiem wkręcałam się coraz bardziej, poznawałam i wyrabiałam własne opinie. W tym sezonie już zupełnie świadomie dopingowałam zawodników, z pełnym szacunkiem dla Valentina Rossi, dużą dawką sympatii dla Marca Marqueza i z całym sercem dla Francesco Bagnaii.

MotoGP na żywo to przede wszystkim ogrom emocji! Trudno w tym całym szaleństwie się czegoś uczyć. Jednak myślę, że obserwując i analizując treningi, kwalifikacje czy nawet same wyścigi – doświadczeni motocykliści mogą wyciągać dla siebie lekcje. Ja oczywiście obserwuję i podziwiam, ale dla mnie to za wysoka liga. Być może nigdy nie będę jeździła, nawet w połowie tak dobrze, jak moje koleżanki i koledzy z toru, więc teraz uczę się od nich, staram się równać do nich, a potem zobaczymy…

Co motocykle wniosły do Waszego życia? Warto było dać ponieść się takiej pasji?

Zdecydowanie było warto dać się ponieść pasji! Urozmaiciło to nasze życie, dodało adrenaliny, pchnęło w miejsca, do których nie dotarlibyśmy, gdyby nie ona. Motocykle otworzyły przed nami drzwi do nowych wyzwań, którym próbujemy stawiać czoła, jednocześnie świetnie się bawiąc. Jeśli ktoś chciałby zacząć przygodę z motocyklami, ale ma jakieś wątpliwości, niech się nie waha i spróbuje! Bo wtedy może się okazać, że to jest właśnie to, czego mu w życiu brakowało!

Instagram: www.instagram.com/ruda_na_kawie/

Source: „Ruda” zawsze będzie ruda i zawsze na „Kawie”!

Walentynkowym motocyklem pojechali do Grecji @wbandanach

Motocykle i podróże to Wasze wspólne pasje?

Tak, dokładnie to nasze wspólne pasje. Piotr jeździ na motocyklu od bardzo dawna, ja natomiast mam motocyklistów w rodzinie, więc od zawsze ten temat mnie interesował. Nigdy wcześniej nie miałam okazji, żeby się nauczyć prowadzić motocykl – tylko patrzyłam lub jeździłam jako „plecak”.

Jeśli chodzi o podróże, to zawsze lubiłam zwiedzać ciekawe miejsca, jednak zwykle w obrębie Polski. Piotrek natomiast dużą część życia spędził w Grecji oraz zwiedził kilka krajów. Dlatego bardzo szybko przekonał mnie do poznawania świata.

Kiedy połączyliście te pasje i siebie razem?

Kilka miesięcy po tym, jak ja i Piotrek zaczęliśmy się spotykać, pojechaliśmy do Warszawy na kilka dni. Korzystaliśmy tam z różnych środków transportu, między innymi ze skutera, wynajmowanego przez aplikację w telefonie. To wystarczyło, żeby powstał pomysł o zakupie motocykla. Wróciliśmy o domu w sobotę, a w niedzielę już pojechaliśmy obejrzeć pierwszy model. Oczywiście na samym obejrzeniu się nie skończyło, bo od razu go kupiliśmy (śmiech). Nie był to zaplanowany wydatek, więc celowaliśmy w stosunkowo niski budżet i tak staliśmy się posiadaczami motocykla Daelim Vs 125. Ze względu na osiąganą prędkość, jeździliśmy nim tylko w niedalekie trasy.

Wasz obecny, już większy motocykl, nie jest nadal wygodnym turystykiem, a jeździcie znacznie dalej?

Wszystko zaczyna się od marzeń, a Piotr długo marzył o Hondzie Hornet. Zażartowałam kiedyś, że mu kupię na walentynki ten motocykl. Jak powiedziałam, tak się stało, więc Honda jest z nami od lutego tego roku. Planowaliśmy w tym roku wycieczkę do Grecji i od słowa do słowa, stanęło na tym, że pojedziemy tam motocyklem. I szczerze mówiąc, podczas kilku miesięcy planowania tej wyprawy, ani razu nie zastanowiliśmy się dłużej nad tym, że to może nie jest najodpowiedniejszy motocykl na taką trasę. Pojawił się plan – chcieliśmy go zrealizować, a że mieliśmy tylko ten motocykl, to nie mieliśmy za bardzo innego wyjścia (śmiech).

Trzeba było iść na jakieś kompromisy? Nie brać tyle bagażu i robić częstsze postoje?

Może Hornet nie należy do najwygodniejszych motocykli na świecie, ale jeździ się nim naprawdę dobrze.  Z bagażem nie mieliśmy większego problemu, bo wiedzieliśmy, że nie możemy przesadzić z ilością rzeczy. Na szczęście letnie ciuchy zajmują stosunkowo mało miejsca. Same sakwy tyle przeżyły podczas podróży w jedną stronę do Grecji, że w drodze powrotnej odmawiały posłuszeństwa. Musieliśmy je dodatkowo zabezpieczać pasami i oczywiście taśmą, żeby były stabilne.

Jeśli chodzi o postoje, to tak, im dłużej byliśmy w trasie – tym częściej musieliśmy je robić. Gdy było zimno, robiliśmy takie postoje, nawet co 40-50 kilometrów, aby się ogrzać i rozruszać. Zdarzyło się też, że złapał nas deszcz, więc musieliśmy go po prostu przeczekać.

To do Grecji najdalej dojechaliście motocyklem? Ta podróż zrobiła na Tobie największe wrażenie?

Przychodzą mi na myśl dwa najlepsze wyjazdy. Gdy pierwszy raz wybraliśmy się w dłuższą podróż, to było z Wrocławia nad morze, do Jastrzębiej Góry. Wyjechaliśmy w piątek o 17, po pracy. Pierwszy raz tak daleko, więc był stres. Do tego złapał nas deszcz, więc zmarzliśmy i zmokliśmy, ale to nas wcale nie zniechęciło! Przed wyjazdem do Grecji chcieliśmy się też sprawdzić – zobaczyć, ile możemy przejechać i na motocyklu wytrzymać.

Druga ważna dla nas podróż to wycieczka do Grecji – pełne trzy dni na motocyklu! Byliśmy oczywiście obolali, zmęczeni (bo szkoda było czasu na sen i odpoczynek), ale też podekscytowani. To była naprawdę świetna wycieczka, a uczucie w momencie przejazdu greckiej granicy jest nie do opisania! Pierwszej nocy spaliśmy na plaży, a następnego dnia już powoli, bez pośpiechu, ruszyliśmy w stronę Aten.

Powrót był o wiele trudniejszy. Na granicy serbsko-węgierskiej okazało się, że mamy problem z akumulatorem, więc musieliśmy motocykl przez tę granicę dosłownie przepchnąć! Wtedy też zauważyliśmy, że mamy przetartą oponę. Na szczęście udało nam się ją wymienić w Budapeszcie. A później, im bliżej domu, tym zimniej. Momentami temperatura dochodziła do 5 stopni, na całe szczęście wieźliśmy ze sobą akurat cieplejsze kurtki motocyklowe i dzięki nim udało nam się tę podróż przetrwać. Mimo wszystko, to była to najlepsza wyprawa naszego życia!

Jakieś nowe postanowienia, marzenia macie po tej podróży?

Podróż do Grecji była dużym testem i sprawdzianem osobowości. Myślę o tej wyprawie w trudniejszych momentach życia, bo jeśli wtedy sobie poradziliśmy, to porazimy sobie ze wszystkim! I szczerze mówiąc, powoli zastanawiamy się, jaki kierunek obrać na drugi rok… Marzy nam się podróż do Portugalii – jeśli do połowy przyszłego roku uda nam się kupić większego turystyka, to niewykluczone, że właśnie tam pojedziemy. Jeśli nie, to prawdopodobnie znów Grecja, lecz tym razem zupełnie inną trasą.

Sama chciałabyś prowadzić swój motocykl? Jest to w planie kiedyś?

Aktualnie, od czasu do czasu, jeżdżę Dealim’em. Został u nas właśnie po to, żebym mogła ćwiczyć jazdę motocyklem. Jednak jeżdżę bardziej w koło komina, niż na jakieś dalsze wyprawy. W tym sezonie zabrakło czasu, abym mogła spokojnie doszkalać się w jeździe. Poza tym, na większości grupowych wyjazdów są znacznie mocniejsze motocykle i miałabym problem, żeby je dogonić. Mam nadzieję, że w przyszłym sezonie będę miała więcej okazji do trenowania i kto wie, być może zdecyduje się na zrobienie uprawnień. Jednak absolutnie nie narzekam na bycie pasażerem! Jestem wtedy operatorem interkomu, nawigatorem, a czasem nawet i masażystką (śmiech).

Jakie miejsca na świecie chcielibyście jeszcze odwiedzić na motocyklu?

Oprócz wcześniej wspomnianej, wymarzonej wyprawy do Portugalii, chcielibyśmy odwiedzić kilka bliższych miejsc. Podczas podróży do Grecji przejeżdżaliśmy, między innymi, przez Czechy, Serbię i Węgry, a te kraje zdecydowanie zasługują na większą uwagę. Zwłaszcza, że są naprawdę blisko, więc można tam wyskoczyć, nawet na dłuższy weekend.

Instagram: www.instagram.com/wbandanach/

Source: Walentynkowym motocyklem pojechali do Grecji @wbandanach

Na pomoc „Borkosiowi”!

„Borkoś” jest doświadczonym ratownikiem, który postanowił wspomóc system niesienia pomocy, poprzez własną inicjatywę MotoAmbulansu. Taki pojazd i niezależne działania ratownika, gwarantują szybszy dojazd na miejsce zdarzenia, aby udzielić pierwszej pomocy osobom poszkodowanym. Było to szczególnie ważne w czasie pandemii, kiedy pomoc medyczna często nie była w stanie dotrzeć na czas.

Z własnych środków ratownik zakupił trójkołowy skuter Piaggio, przystosowany do zadań MotoAmbulansu. Reportaż o pracy „Borkosia”: https://dziendobry.tvn.pl/styl-zycia/przemierza-warszawskie-ulice-na-motoambulansie-kim-jest-marcin-borkos-borkowski-5411418

„Borkoś”, działając jako wolontariusz, nie mógł legalnie używać niebieskich lamp błyskowych, podczas działań ratunkowych – a to w sposób bezpośredni przekładało się na jego własne bezpieczeństwo oraz czas dojazdu na miejsce zdarzenia. Na szczęście oficjalne pozwolenie udało mu się zdobyć, dzięki pracy w Wodnym Ochotniczym Pogotowiu Ratunkowym.

Materiały filmowe z interwencji „Borkosia”, nie tylko pokazują kulisy jego pracy na rzecz poszkodowanych, ale także edukują. Przy okazji pokazanych interwencji, ratownik stara się przekazać wiedzę na temat tego, jak można pomóc poszkodowanemu w danym przypadku. Jednak to, co najbardziej na tych materiałach można zauważyć, to niesamowite zaangażowanie i pasję w działaniach Marcina na rzecz innych ludzi.

Marcin „Borkoś” Borkowski został zabrany do szpitala po wypadku, do którego doszło w 13-go października, po godzinie 17, na ul. Radzymińskiej w Warszawie. Różne źródła podają, że w jadącego na interwencję ratownika uderzył samochód osobowy, który włączał się do ruchu. Obecnie ratownik jest utrzymywany w śpiączce farmakologicznej, przeszedł niezbędne operacje, ale jego powrót do zdrowia będzie prawdopodobnie długim, a także kosztownym procesem.

Jak można pomóc?

„Borkoś” ma swoją zbiórkę, na której można zostać patronem jego działań:

https://patronite.pl/motoambulans

Obecnie to on sam jest w potrzebie, więc zebrane środki zostaną wykorzystane na pokrycie kosztów, związanych z powrotem ratownika do zdrowia.

Powstała też zbiórka na ten cel: https://pomagam.pl/borkos

Source: Na pomoc „Borkosiowi”!

Just Our Ways – o swojej pasji motocyklowej opowiada „Asik”

Widzę, że motocyklem najchętniej jeździsz w parze z Danielem – jak to było od początku z tą miłością do siebie i motocykli?

Pierwsza była ta do motocykli, bo od dziecka pociągała mnie motoryzacja. Zawsze byłam pierwsza (mam młodszego brata) przy samochodzie taty i tylko czekałam, jak trzeba było coś w nim naprawić u wujka w garażu. Był tam kanał, więc przebierałam nóżkami, żeby do niego zejść (śmiech). Już jako dziecko uczyłam się prowadzić – takie fajne czasy były, że pozwalano mi na to na pustych parkingach i polnych drogach. Tata zabierał mnie również na Rajd Kormoran, więc kibicowałam Marianowi Bublewiczowi, a Krzysztof Hołowczyc z kolei mieszkał dwie ulice obok. I tak kilka lat byłam wiernym kibicem rajdowym, potem kibicem WRC, jednak zawsze wzrokiem podążałam za motocyklami na ulicy.

Aż postanowiłaś sama spróbować?

Nie tak szybko, bo to motocyklowe marzenie dojrzewało, chyba z 10 lat… spore urosło (śmiech). Zawsze było coś ważniejszego. Gdy trzy lata temu wsiadłam pierwszy raz na elektryczny skuter, a potem znajomy przewiózł mnie mocniejszym skuterem – to krew w żyłach zaczęłam krążyć szybciej. Aż w końcu w kwietniu 2019 roku wróciłam z jakiejś delegacji i postanowiłam nauczyć się jeździć 125-tką. Obejrzałam sobie Yamahę YBR 125 w salonie, przymierzyłam się do niej i już miałam plan. Koleżanka poleciła mi szkołę, odkupiłam od niej swoją pierwszą kurtkę motocyklową i poszłam na lekcję z przeświadczeniem, graniczącym z pewnością, że będę jeździć 125-tką. Instruktorzy trochę sobie ze mnie żartowali, ale uczyli. Nigdy wcześniej nie jeździłam na motocyklu, nawet jako „plecak” – dlatego nie byłam pewna, czy motocykl jest dla mnie. Te lekcje były formą testu.

I co się stało, gdy oczekiwania spotkały się z rzeczywistością?

Po pierwszych 30 minutach na motocyklu, czyli nauce ruszania i hamowania na 1-szym biegu, po placu – miałam takiego „banana na twarzy”, że aż bolały mnie mięśnie twarzy (śmiech). Po dwóch tygodniach i 8-10 godzinach spędzonych na placu już wiedziałam, że zapiszę się na normalny kurs na A i z początkiem lipca go zaczęłam.

To wtedy już znałaś Daniela?

Tak, Daniela (Moto Dax) poznałam w czasach robienia kursu. Nasze pierwsze spotkanie to oczywiście wyjazd motocyklem – 5 godzin zleciało błyskiem i tak już zostało… Tych godzin spędzanych razem i na motocyklu przybywało, aż w końcu, po kilku miesiącach, dwa motocykle stanęły obok siebie w garażu. A my jesteśmy obok siebie też – tak w życiu, jak i w podróży.  Daniel kibicował mi nieustannie, kiedy chodziłam na lekcje, uczyłam się jeździć (nie zdawać egzamin) i trenowałam manewry. I kibicuje mi nadal.

Mając już minimum umiejętności, wypożyczałam Yamahę na kilka dni i uczyłam się sama jazdy po mieście. Egzamin zdałam 13 listopada (w ostatnim dniu egzaminów w 2019 roku), a prawo jazdy odebrałam chwilę później, więc w dzień urodzin Daniela mogliśmy pierwszy raz wyjechać razem… dla mnie bajka!

Dobrze jest mieć na starcie takie wsparcie od doświadczonego motocyklisty?

Jasne! Przy Danielu dowiedziałam się, jak chcę jeździć i jaki rodzaj turystyki motocyklowej mi odpowiada. Uczę się cały czas, rozwijam umiejętności techniczne, związane z jazdą i te z zakresu obsługi mojej maszyny. „Wessało mnie” kompletnie, a równocześnie rozwinęła się miłość, przyjaźń i ogromne zaufanie do Daniela. On non stop mnie uczy: obsługi motocykla w podstawowym zakresie, zaufania do opon, kontroli masy mojej „Bestii”, technik jazdy. Zachęca, wspiera, również wtedy, gdy włącza mi się blokada po jakimś upadku i nie pozwala mi się poddawać. Motocykle stały się nieodzownym elementem naszego życia, choć może jeszcze nie w takim zakresie, w jakim bym chciała…

Jakie były te Wasze pierwsze, wspólne wyjazdy?

Pandemia pokrzyżowała nam kilka planów, odsunęła w czasie wyjazd na Ukrainę rok temu, ale podarowała TET i piękną Polskę, zjeżdżoną przez ostatnie dwa lata. Był to czas przeznaczony na moją spokojną naukę, w granicach kraju. Ukraina, Rumunia, Gruzja i Albania nie uciekną i pozostają w najbliższych planach. Nasze decyzje wyjazdowe są w pierwszej kolejności oparte na możliwościach pojechania motocyklem, bo wciąż nam mało…

Zabawne jest to, że z racji zdobycia uprawnień w listopadzie, mój pierwszy sezon właśnie wtedy się rozpoczął i nie skończył, aż do kolejnego listopada 2020 roku. Wtedy musiałam odpocząć, blisko 5 miesięcy, po dwóch kontuzjach i trochę się zrehabilitować, zanim znowu wsiadłam na motocykl.

Jak najbardziej lubicie podróżować? Długodystansowo czy na krótko? W miejsca turystyczne czy odludne? Szutrami czy asfaltami?

Podróżujemy różnorodnie, wszystko zależy od dostępności wolnego czasu, rodzinnych zobowiązań, a czasem po prostu od pogody. Wyjeżdżamy na jeden dzień lub weekend. Gdy chcemy pojeździć „offem” w pobliżu Warszawy to wybieramy Narew, Bug lub Suwalszczyznę – na przedłużony weekend. Podczas pierwszych motocyklowych wakacji byliśmy na części TET wschodniego i północnym, od  Podlasia do  Borów Tucholskich, więc była to mieszanka dróg asfaltowych i szutrowych. Z „Daxem” na TET-ach było tak, że najtrudniejsze odcinki on przejeżdżał najpierw swoim, a potem moim motocyklem. Miałam tylko 6 miesięcy doświadczenia w jeździe i nie wiedziałam na co się piszę! Zawzięłam się i pojechałam. Kolejny raz na wschodnim TET już miałam stracha – skończyło się lekką kontuzją i powrotem 2 dni wcześniej do domu…

Po kolejnych miesiącach zbierania doświadczeń, razem z dziewczynami z „Baby na motóry!”, przejechałam TET północny, od Tuczna do Malborka i jak dla mnie – to była tygodniowa przygoda życia! Jechałam na sporym motocyklu i musiałam sobie poradzić w trasie, na szczęście dziewczyny pomagały mi podnieść „Bestię”, bo z bagażem ważyła z 280 kg! Hania – organizatorka wyjazdu, bardzo mnie wspierała i została moją „Motocyklową Matką Chrzestną”.

Zdarza nam się również pojechać na turystyczny wyjazd, jak na Dolny Śląsk w tym roku. Wiesz… moje umiejętności to jest cały czas krzywa wznosząca, więc sam offroad to za duże wyzwanie. Czasem potrzebuję odpocząć na asfalcie, ale też nie chcę zapomnieć jak się jeździ motocyklem wolne manewry po obcych miastach, miasteczkach, parkingach przy atrakcjach turystycznych. Odwiedzamy różne miejsca, ale im bliżej natury, a dalej od ludzi i tłumów – tym lepiej. Dlatego wyjeżdżamy w maju, czerwcu, wrześniu, październiku – bo wówczas jest pusto, na polach namiotowych nie ma tłumów, a my lubimy tak spać (nie mówiąc już o przyjemności spania na dziko).

Wiele się pewnie nauczyłaś i masz już satysfakcję z poczynionych postępów?

Te dwa lata to nieustanne lekcje, zarówno uczenie się życia i podróżowania we dwoje, jak i uczenie się jazdy na motocyklu. Wiem jak mało umiałam, gdy wsiadłam na swój motocykl, jak dużo się nauczyłam do tej pory i ile jeszcze przede mną… To jest dla mnie spełnianie marzeń, wolność, przygoda, rozwój, obcowanie z naturą. Wracam z trasy zmordowana fizycznie, ale z uśmiechem od ucha do ucha, wypoczęta psychicznie i szczęśliwa!

Nadal mam swoje lęki – przejazdy przez piach (oswajam coraz bardziej), błoto, brody. Ale chce mi się, więc jeżdżę i ćwiczę (mamy spot pod Warszawą, więc mamy gdzie). Szkolę się razem z „Daxem” u Adama Chycińskiego w Strefie Enduro, gdzie przełamuję swoje obawy. Zauważam co jakiś czas, że jestem dalej, umiem więcej i mam więcej luzu w jeździe offroad. To mnie właśnie motywuje i napędza, bo to jest coś, co uwielbiamy robić razem (i również z naszymi znajomymi).

Kiedy powstał strona „Just Our Ways” i dlaczego wpisy na niej są po angielsku?

Strona powstała w kwietniu zeszłego roku. Pomyśleliśmy, że skoro jeździmy, to może warto to zapisać, nagrać – trochę tak dla siebie, trochę dla potomności. To zupełnie prywatna, niekomercyjna strona, stworzona po to, żeby podzielić się pasją ze znajomymi i nieznajomymi. Z założenia zamieszczamy tam nasze relacje z wyjazdów jednodniowych, weekendowych i tych dłuższych. Do tego dzielimy się tym, czego sami się nauczyliśmy (także już samodzielnie po szkoleniach), do czego doszliśmy metodą prób i błędów, opowiadamy, co się u nas sprawdziło – może ktoś skorzysta…

Strona jest po angielsku, ponieważ mamy anglojęzycznych znajomych i chcieliśmy, żeby motocykliści z innych krajów mogli zobaczyć, jak pięknie jest podróżować motocyklem po Polsce. Nie wiemy, czy i jak to się rozwinie… Piszemy tak często, jak mamy na to czas, ale staramy się również wrzucać relacje bieżące na FB i Instagramie. Sprawia nam to po prostu przyjemność, bo chcemy tymi przeżyciami się dzielić.

Obydwoje zajmujecie się relacjonowaniem wycieczek?

Tak, to praca zbiorowa (śmiech). Ja piszę, wybieram zdjęcia (które robi „Dax”), ale na FB i Instagramie publikujemy oboje. „Dax” nagrywa materiał filmowy oraz go obrabia, zawsze też czyta posty przed publikacją i dodaje swoje „trzy najważniejsze grosze” (śmiech). Dzięki temu projektowi i ja nauczyłam się tworzyć stronę www, administrować nią na serwerze i dbać o ten kontent. Jest to czasochłonne, ale jak jest wena to siadam i po czterech godzinach post z tygodniowego wyjazdu jest gotowy. Potem wybór zdjęć i publikacja. Na film zawsze trochę dłużej trzeba poczekać i więcej przy nim popracować, jednak sprawia nam to ogromną frajdę.

Jakim motocyklem jeździsz i czy spełnia Twoje oczekiwania? Masz jakiś model wymarzony?

Jeżdżę F700 GS z 2014 roku. Ten model był trzecim motocyklem, na który wsiadłam, robiąc „przymiarki” w trakcie kursu i wiedziałam od razu, że nic innego nie chcę! Mogłabym z niego już nie schodzić! (śmiech). Pasował mi od razu, chociaż nie wiedziałam jeszcze absolutnie, jak będę chciała jeździć… Kupiliśmy takiego GS-a w październiku, półtora miesiąca przed moim uzyskaniem uprawnień. Był w stanie idealnym i miał ok. 5  tysięcy kilometrów na liczniku – no perełka! Zanim mogłam nim legalnie jeździć, samodzielnie go doposażyłam – zainstalowałam wszystko, co niezbędne, żeby Daniel mnie wypuścił z garażu (śmiech). Na przerobionej przez „Gorjan” kanapie i skręconym tylnym amortyzatorze mam (zwykle) komfort dostępu do podłoża i jednocześnie komfort podróżowania.

Jest to mój wymarzony, dualowy motocykl, ale jest też tak, że gdzieś po głowie chodzi mi lżejszy motocykl (chwilowo niedostępny na demo) – taki tylko do off-u i na wyjazdy z dziewczynami… Ja nie grzeszę wzrostem (164 cm) i długością nóg, więc swój wybór motocykla muszę uzupełniać rozwijającymi się umiejętnościami technicznymi. Tymczasem „Bestia” zrobiła ze mną 25 tysięcy kilometrów do tej pory i mam nadzieję, że kolejne 25-tki będą wpadać regularnie, bo jeszcze kilka fajnych wyjazdów nas czeka w tym roku.

Strona: justourways.com

Instagram: https://www.instagram.com/justourways/

Facebook: www.facebook.com/Justourways/

Source: Just Our Ways – o swojej pasji motocyklowej opowiada „Asik”

Loca – motocyklistka, która śpiewa o swojej pasji

Nagrałaś utwór i teledysk poświęcony motocyklistkom – co Cię zainspirowało?

Był to impuls i nagła, ogromna potrzeba powiedzenia o tym, jak wielką moc mają kobiety. Jednocześnie chciałam podkreślić realia współczesnego świata, w którym kobieta nie jest już postrzegana jak przysłowiowa „kura domowa”, tylko ma możliwość rozwijania swoich pasji i pokazania ogromnej mocy, która w niej drzemie. A dlaczego motocykle? Po pierwsze jest to moja pasja, a po drugie – motocykl jak współczesna kobieta jest wolny od wszelkich ograniczeń.

Jak powstawały sceny z motocyklistkami w teledysku? Sama całość zaplanowałaś? Czy taka współpraca w wieloma osobami jest trudna?

Scenariusz scen z motocyklistkami został stworzony przez Dominika Rakoczy z „Rakoczy Film” na potrzeby klipu. Oczywiście były tam moje sugestie – bo kto zna lepiej społeczność motocyklistów, jak nie sama motocyklistka? Jeśli chodzi o współpracę przy tym typie realizacji, to zawsze jest to nowe doświadczenie. W tym przypadku dziewczyny okazały się być cudowne i nie było żadnych komplikacji. W tym miejscu chciałabym pozdrowić i jeszcze raz podziękować motocyklistkom z Crazy Moto Girls.

Kiedy wciągnęła Cię pasja motocyklowa? Jakim modelem jeździsz?

Myślę, że ta pasja kiełkowała już w dzieciństwie – mój tata miał Rometa, na którym woził mnie i siostrę. A tak już na serio, to mój pierwszy motocykl kupiłam w 2006 roku, była to Yamaha Thundercat. Kolejny mój motocykl był już sportowy – Kawasaki ZX6R. To był dla mnie czas nauki, ze wzlotami i upadkami. Jednak mnie to nie zraziło, bo kupiłam sobie nowszy model Kawasaki ZX6R, który już dostosowałam do siebie.

Jak najchętniej lubisz spędzać czas na motocyklu?

Uwielbiam wspólne, jednodniowe wypady z mężem, który również jeździ na Kawasaki ZX6R. Od 2013 roku naszą  przygodę na motocyklach dzielimy także z grupą Moto Szczekociny – oczywiście serdecznie pozdrawiam wszystkich członków grupy. Są to zorganizowane wycieczki w świetnym gronie. Obecnie, jeśli tylko jest wolna chwila i pogoda pozwala, wsiadamy na motocykle i przed siebie!

Dlaczego postanowiłaś zostać artystką disco-polo?

Muzyka, śpiew i taniec są ze mną od dziecka. Zawsze kochałam śpiew, ale brakowało mi odwagi, żeby zrobić krok do przodu. W lipcu 2020 roku zrozumiałam, że życie jest jedno i albo teraz, albo nigdy! Moja pierwsza piosenka została napisana dla chorych dzieci – wierzyłam w to, że ktoś jej posłucha i w jakiś sposób pomogę, jednak rzeczywistość okazała się inna… Po czasie jednak stwierdziłam, że nie warto kończyć tej przygody na jednej piosence. Zaczęłam pisać następne teksty, już bardziej inspirowane własnymi przeżyciami. Wraz z podjęciem decyzji o kontynuacji mojej drogi z muzyką, postanowiłam zadbać również o mój głos i zaczęłam uczestniczyć w zajęciach z emisji głosu, które prowadzone są przez cudowna osobę – Magdalenę Leśniak z „Voice&Sound” Studio Muzyki Rozrywkowej (www.facebook.com/studiomuzykirozrywkowej).

Jak wygląda u Ciebie proces powstawania nowego utworu?

Bywa różnie. Tak naprawdę wystarczy rzucić mi jakiś temat lub po prostu jakaś sytuacja w moim życiu doprowadza do  powstania pomysłu na piosenkę. Często zaczyna się to od paru słów. Praca nad utworem u mnie zawsze zaczyna się od tekstu, następnie wymyślam linię, a później zlecam stworzenie aranżu. Zdarza się, że wielokrotnie modyfikuje tekst do aranżu.

Na ten moment mam już chyba cztery gotowe piosenki, które jeszcze nie ujrzały światła dziennego. Moje piosenki są bardzo tematyczne i nie zawsze jest dobry czas na ich wydanie, dlatego muszą jeszcze poczekać. Piosenka, którą niebawem wydam będzie kolejny raz skierowana do kobiet i mam nadzieję, że będą się przy niej świetnie bawić. 

Trudno się wybić się na tym rynku muzycznym? 

Uważam, że trudno, ale to i tak nie zniechęciło mnie do tworzenia kolejnych utworów. Wspomnę jeszcze, że powstał też drugi zespół – „Sobie Przeznaczeni”, który stworzyłam wraz z mężem. Zapraszam do odsłuchu!

Jesteś zadowolona z efektów swojej pracy i pierwszych utworów?

Bardzo, bo tylko ten, kto nic nie robi, nie może być z siebie zadowolony. Uważam, że samo stworzenie i wydanie piosenki jest dla mnie ogromnym sukcesem. 

Korzystając z okazji pozdrawiam mojego męża, wszystkich zmotoryzowanych, a przede wszystkim pozdrawiam i dziękuję za wywiad redakcji motocaina.pl. 

Facebook: www.facebook.com/Loca-102005412026805

Source: Loca – motocyklistka, która śpiewa o swojej pasji

Motocyklem po Norwegii – pierwsze kroki Agnieszki

Od kiedy mieszkasz w Norwegii? To Twoje wymarzone miejsce do życia?

Mieszkam w Norwegii, a konkretnie Trondheim, od 2015 roku. Przyjechałam tutaj na wakacje, by pomyśleć o życiu i tym, czego właściwie od niego chcę – a poczułam, że znalazłam swoje miejsce na ziemi! Nigdy nie marzyłam, żeby tu żyć, wręcz przeciwnie, przerażał mnie zimny klimat i język. Jednocześnie też, nigdzie wcześniej nie czułam się tak dobrze. Nie planuję wyprowadzki stąd, dopóki jakieś inne miejsce mnie tak nie zauroczy.

Kiedy motocykle pojawiły się w Twoim życiu? Od razu wiedziałaś, że to coś dla Ciebie?

O motocyklu marzyłam już jako nastolatka. Tata przyjaciółki miał warsztat, wiec co chwilę jakiś motocykl się pojawiał w zasięgu moich oczu. Bardzo mnie fascynowała wizja podróży motocyklem po najdalszych zakątkach świata, albo po prostu przez góry i lasy. Wyobrażałam sobie, że wsiadam na motocykl, pakuję co potrzeba i jadę przed siebie – bez planu, bez ograniczeń, czując wiatr i totalną wolność, gdy wszystko inne nie ma znaczenia i problemy zostają w tyle.

Teraz właśnie czuję ogromną radość, podróżując na motocyklu, bo jest tak, jak sobie wyobrażałam. Realia życia sprawiły, że nie miałam na to odwagi wcześniej, ale cóż, wtedy nie byłabym tu, gdzie jestem teraz…. 

Co Cię ostatecznie zmotywowało, żeby zrobić ten krok – nauczyć się jeździć motocyklem i zdobyć uprawnienia?

To marzenie miałam od dawna, ale dopiero dwa lata temu naprawdę pożałowałam, że tego prawa jazdy nie mam. Było to podczas mojej pierwszej podróży po Azji Południowo-Wschodniej. Pewnego dnia zdałam sobie sprawę, jak pięknie byłoby odbyć tą podróż na motocyklu. Obiecałam sobie, że tam wrócę na dwóch kołach! Już prawie zapisałam się na kurs, ale stchórzyłam… W kolejnym roku znowu tam pojechałam i ponownie żałowałam.

Po powrocie poznałam swojego chłopaka (już byłego), który był motocyklistą. Kilka razy przejechałam się z nim „na plecaku” i nie było odwrotu! Tym bardziej, że on bardzo mnie wspierał i rozwiewał moje wszelkie obawy z kursem związane. Jeździł na Hondzie CB500X i tak zakochałam się także w tym motocyklu. Początkowo mieliśmy umowę, że odkupię jego motocykl, ale jednak doszłam do wniosku, ze wolę wersję z 2019 roku. 

Plan był taki, że zrobię prawo jazdy w Polsce, gdy będę tam na wakacjach, ale epidemia pokrzyżowała mi plany. Jednak obecnie nie żałuję wcale, oszczędziłabym sporo pieniędzy, ale nie byłabym tak dobrym kierowcą. Nauka jazdy w Norwegii to całkiem inna bajka, niż w Polsce – stawia się tutaj ogromny nacisk na bezpieczeństwo, kooperacje z innymi uczestnikami ruchu i „reading the traffic”. Czuję się, jakbym płaciła też za ubezpieczenie na życie.

Jak Ci idzie zdobywanie motocyklowych umiejętności?

Zdobywanie motocyklowych uprawnień idzie mi wolno, głównie ze względu na sytuację epidemiczną. Kurs rozpoczęłam w zeszłym roku i mam nadzieję skończyć wkrótce – został już tylko jeden, obowiązkowy kurs do zaliczenia. W Norwegii jest teraz rekordowy sezon na motocykle, więc na każdy kurs trzeba czekać tygodniami. Mam nadzieję, że egzamin praktyczny zostanie wyznaczony na ten sezon…

Plusem norweskiego systemu jest to, że nie mając jeszcze prawka, można ćwiczyć jazdę pod okiem doświadczonego motocyklisty. Tak więc nie ma tygodnia, żebym nie jeździła motocyklem i nowe umiejętności zdobywam dość szybko. Mój główny towarzysz motocyklowych podróży mówi z uśmiechem, że podejmuję się wyzwań, do których większość motocyklistów zabiera się po latach jazdy. Przyznaję, że jazda na motocyklu, szczególnie po bezdrożach, jest uzależniająca (śmiech).

Najbardziej ciągnie Cię offroad?

Tak, najbardziej ciągnie mnie offroad i długie podróże, a najlepiej jedno w połączeniu z drugim. Marzy mi się podróż przez Azję do Mongolii, Himalaje, Patagonię, Nową Zelandię. Jednak wcześniej planuję się wybrać motocyklem do Rumunii i na Bałkany. Jazda po leśnych, bocznych drogach, małe wioski, wspinanie się na motocyklu po górach – daje mi niewiarygodną radość. 

Na jakim motocyklu się uczysz jeździć?

W sumie to… na kilku (śmiech). Uwielbiam testować nowe motocykle. Od początku wiedziałam, że motocykle typu adventure to moja bajka, więc takie najczęściej wybieram. Pierwszym motocyklem, na który wsiadłam, była szkolna GS-ka F800. Na niej zrobiłam połowę kursu, teraz go kontynuuję na BMW GS F700. Prywatnie jeżdżę na wyprawy Hondą CB500X, KTM 790 Adventure i Royal Enfield Himalayan. Testowałam też Hondę CB600, ale sportowe motocykle to nie moja bajka. 

W przyszłym sezonie planuję zakup nowego modelu Hondy CB500x. Jak dla mnie to idealny motocykl na początek, szczególnie jeśli chodzi o moje wymarzone wyprawy. Chociaż gdyby Himalayan miał trochę więcej mocy, to miałabym problem i nie wiedziałabym, który wybrać.

Dlaczego ten model akurat tak Ci się spodobał?

Podczas mojej ostatniej wyprawy zrobiłam 1000 km w pięć dni (większość po norweskim TET) i zakochałam się w tym motocyklu. Według planu miałam jechać KTM-em, ale podczas drugiego dnia zamieniliśmy się na chwilę motocyklami i tak juz zostało (śmiech). KTM to cudowna maszyna, ale dla takiego laika jak ja, to Himalayan okazał się być idealnym modelem. Wspinał się dzielnie po wszelkich górkach, nie czułam jego masy, a do tego nie straszne mu kamienie, woda, dziury i błoto. Wszystkie trzy motocykle są wspaniałe, każdy ma inne plusy. A gdyby było mnie stać, to sprawiłabym sobie całą trójkę i jeszcze naszego Rometa.  

Miałaś okazję jechać norweską trasą TET – czy warto się tam wybrać?

O tak! Nawet trzeba! Wraz z kolegą każdego wieczoru siadaliśmy przy namiotach i nie mogliśmy uwierzyć, że kolejny dzień jest cudowniejszy, niż poprzedni. Zajęło nam tydzień od powrotu, żeby „przetrawić” te wszystkie emocje i doświadczenia. Nie nastawiałabym się jednak na wysoki poziom trudności w części TET, którą jechaliśmy – od Røros na południowy wschód, potem do Folldal i Rozdane, dalej poza trasą do Dovre i na północ.

Nie było to zbyt duże wyzwanie dla Ciebie, na tym poziomie umiejętności?

Taka wyprawa okazała się być dla mnie bezproblemowa. Były tam świetne drogi, nawet te leśne i górskie – w większości utwardzone na tyle, że było wygodnie na motocyklu. Tylko w kilku miejscach trafiliśmy na odcinki bardziej wymagające (niestety, bo to największa frajda!). Dwa razy musiałam poprosić doświadczonego kolegę, by mi pomógł, raz po zakopaniu się w głębokiej ziemi, drugi raz przy dziwnym manewrze w dół. Moim przekleństwem były też zakręty 180 stopni, gdy wjeżdżałam pod górę po gruzie, mając strome zbocze obok, ale to tez świetna zabawa! Co chwile wjeżdżaliśmy na jakiś szczyt – my przejechaliśmy nawet dwa, mające ok. 1600m i kilka ponad 1000m. Tak więc, nie ma się czego bać!

Warto zaznaczyć też, że mieliśmy świetną pogodę, tak więc były zarówno cudowne widoki, jak i nawierzchnia w najlepszej formie. Norweska natura to coś cudownego, a ten odcinek, który pokonaliśmy ciągnie się przez różnorakie pasma górskie, lasy i krajobrazy. W Norwegii można też spać pod namiotem prawie wszędzie, wiec nie trzeba wcześniej planować noclegów. Warto jednak przypomnieć, ze Norwegowie mają niesamowity szacunek do przyrody, więc należy przestrzegać wszystkich reguł z tym związanych.

Po lasach w Norwegii motocyklem można jeździć legalnie?

Nie można jeździć typowo offroad’owo, po prostu po lesie, ale można po leśnych drogach, jeśli są utwardzone i zaprojektowane do jazdy. Z zasady, gdy możliwe jest, żeby daną drogą przejechał samochód, to można tam wjechać też motocyklem. W większości są to drogi prywatne, za które się płaci przy pomocy aplikacji Vipps (podjeżdża się do szlabanu/znaku, płaci i wjeżdża). Takie drogi są dzięki temu zadbane i przyjemnie się po nich jeździ.

Source: Motocyklem po Norwegii – pierwsze kroki Agnieszki

Agata Makomaska – ściganie się to pasja, której zawsze pragnęła

Od kiedy startujesz za kierownicą i w jakich zawodach ?

Od początku stawiałam na rally sprinty i KJS-y. Tych pierwszych w Warszawie i okolicy odbywa się całkiem sporo, są to zwykle imprezy cykliczne, więc jest kilka rund w ciągu roku. Z KJS-ami jest niestety trochę większy problem, ze względu na to, że w województwie mazowieckim posiadamy głównie proste drogi, kończące się zakrętami 90-stopniowymi i na takiej podstawie ciężko zbudować ciekawą trasę dla zawodników. Zdecydowanie bardziej obfituje w takie trasy Dolny Śląsk, a wręcz jest stworzony do tego, żeby rajdy robić, ponieważ tam prawie każda droga jest jak odcinek specjalny.

Moim pierwszym marzeniem było to, żeby zostać pilotem rajdowym. Od tego chciałam zacząć swoją przygodę w startach, ale życie wszystko zweryfikowało i losy potoczyły się zupełnie inaczej… Zaczęłam startować jako kierowca, dwadzieścia lat później od powstania tego marzenia. Pierwszy raz rywalizowałam w 2018 roku i była to druga runda cyklu Królewski Winter Cup, odbywająca się na Torze Wyścigów Konnych na Służewcu. Polegała na pięciokrotnym przejechaniu tej samej próby na czas. Do końcowego wyniku liczyły się czasy wszystkich prób. Niestety, na trzeciej próbie ukręciłam półoś i mój samochód nie mógł już przekroczyć mety. W związku z tym zostałam zholowana do parku serwisowego. Po naprawie samochodu mogłam kontynuować jazdę, natomiast już nie mogłam rywalizować, ponieważ jedna próba (do łącznego wyniku) nie była ukończona. Później były starty w Pucharze Toru Słomczyn i Pucharze Toru Modlin oraz jakieś pojedyncze KJS-y. Marzę o starcie na torze Poznań, ale to zdecydowanie większa sprawa, organizacyjnie i finansowo.

Co cię bardziej kręci rajdy czy wyścigi? Z pilotem czy bez? Na torze czy na drogach?

Ciężko mi zdecydować, co bardziej lubię – rajdy czy wyścigi? Obie te dyscypliny przynoszą mnóstwo adrenaliny, świetnej zabawy i emocji. Staram się startować w obu, jeśli tylko są takie możliwości. Praktycznie od początku jeżdżę z pilotem, którego bardziej bym nazwala trenerem. To właśnie Łukasz „Szaya” Szaykowski nauczył mnie patrzenia na zakręty, oceniania odległości, odwagi (bo tego mi zawsze brakowało), jazdy bez szarpaniny i spokoju w rajdówce. Chociaż ze mną nigdy nie ma spokoju, ze względu na moją nadpobudliwość (śmiech).

Uwielbiam ścigać się na torach, po równiutkim asfalcie, gdzie kilka razy przejeżdża się tą samą próbę. Jeśli nie zmieniają się warunki atmosferyczne, to za każdym razem mogę poprawiać swoje czasy, znajdować granice i szukać coraz lepszych sposobów przejazdu. Tam czuje się też bezpiecznie, bo wypadnięcie z toru wiąże się, co najwyżej, ze śladami opon na aucie, bądź z zebraniem dużej ilości trawy. Natomiast rajdy podnoszą adrenalinę w zupełnie inny sposób. To są te momenty, kiedy na OS-ie szukam odwagi, by móc w czwórkowym bądź piątkowym zakręcie pojechać z całą mocą, nie odejmując nogi z gazu. Chociaż się boję, bo po bokach mam drzewa, domy, ogrodzenia czy rowy i zdaję sobie sprawę z tego, że w każdej chwili mogę wypaść z trasy, a konsekwencje tego będą większe niż na torze.

Jakim teraz startujesz samochodem? Kupiłaś już przystosowane czy sama go zmodyfikować? Kolor dodatków jest nieprzypadkowy?

Kupiłam totalnie cywilną Hondę Civic, szóstej generacji. Od samego początku wszystkie modyfikacje, które są w tym samochodzie, robiłam sama, oczywiście na miarę własnych możliwości. Auto zostało całkowicie „wybebeszone”, zostały zamontowane sportowe, kubełkowe fotele i pasy. Tak naprawdę jest to cały proces modyfikacji, bo po jakimś czasie doszło sportowe zawieszenie, później pojawił się mocniejszy silnik, dobre opony, krótsza skrzynia, a w tym roku doczekałam się klatki, na którą tak bardzo czekałam.

Auto oryginalnie jest w kolorze butelkowej zieleni, która jest bardzo słabym kolorem, żeby się wyróżniać. Nie widać też, że tym autem jeździ dziewczyna, wiec postawiłam na oklejenie. Na początku nie wiedziałam, jak można ten samochód ciekawie okleić, szukałam inspiracji w internecie i wtedy znalazłam bardzo fajne realizacje w Japonii. Zainspirowałam się tym i oczywiście dobór kolorów nie był przypadkowy. Od początku było wiadomo, że samochód będzie biały z dodatkami turkusu!

Ta pasja to taka odskocznia, czy na co dzień też pracujesz w motoryzacji?

Przypadkowo w moim życiu złożyło się tak, że parę lat temu rozpoczęłam współpracę z jednym magazynem motoryzacyjnym. Asystuję jako kierowca na sesjach zdjęciowych i w związku z tym mam okazję jeździć przeróżnymi samochodami. Od piekielnie drogich samochodów za miliony, przez najzwyklejsze, których używamy na co dzień. Ściganie się to taka pasja, której zawsze pragnęłam, bo tam jest ta nutka rywalizacji i adrenaliny. Nie wiedziałam i nie byłam pewna, że to jest to, dopóki nie spróbowałam. Szukałam takiego miejsca, gdzie będę mogła rywalizować z innymi, bo tego właśnie w życiu mi brakowało. Ale muszę tu również dodać, że na co dzień pracuję jako księgowa, więc wykonuję totalnie spokojną pracę. Dlatego można powiedzieć, że ściganie się jest odskocznią od siedzącego trybu pracy, takim wyskokiem w świat adrenaliny.

Skoro miałaś okazję jeździć wieloma modelami samochodów sportowych, to które najbardziej Cię zachwyciły?

To bardzo trudne pytanie, bo każdy samochód sportowy jest inny. Od dawna jestem zakochana w Kii Stinger. Uważam, że jest to jedno z najciekawszych aut sportowych, które ma jednocześnie zalety użytkowe. Na co dzień jest to pełnoprawny, pięcioosobowy samochód, w którym zapakujemy się na wakacje, ale jak trzeba, to i dociskamy mocniej na niemieckiej autostradzie, zostawiając za sobą inne auta.

Za każdym razem wielkie wrażenie robi na mnie Porsche Tycan, którego przyspieszenie do 100 km/h w niecałe 2,7 sekundy – po prostu zrywa wszystkie włosy z głowy (śmiech). Jego luksusowość też jest kosmiczna, a na ulicy nie jest anonimowy, bo za nim każdy się obejrzy. Jednocześnie to auto elektryczne, więc nie pozostawia ze sobą charakterystycznego ryku V8 czy V12. Kilka dni temu miałam też przyjemność jeździć najnowszym BMW M5 CS – prawie 640 koni, ponad 700 niutonometrów. Fantastycznie prowadzący się samochód, genialnie zaprojektowany w środku, ma wygodne fotele kubełkowe. Jest zredukowany z wagi do granic możliwości, a przy tym wygodny i całkiem spory. To kolejny, zupełnie inny samochód, bo wszystkie się czymś od siebie różnią i każdy mnie zachwyca na swój, niepowtarzalny sposób.

Twoją pasją jest też fotografia i nie tylko sportowa?

Ukończyłam kierunek fotografii w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi, czyli potocznie mówiąc „filmówkę”. Jestem z tego bardzo dumna i to był cudowny czas w moim życiu. Nie udało mi się zawodowo pójść w tym kierunku, ale staram się dużo obserwować i fotografować. Z każdych zawodów przywożę wspomnienia w postaci fotografii, czasem filmów, bo wiem, że to są momenty, które ze mną zawsze zostaną. Uwielbiam później te zdjęcia drukować i mam w domu ścianę, która jest wyklejona takimi zdjęciami -pamiątkami, która się wciąż powiększa i powiększa. Dziś wszyscy robimy zdjęcia telefonami i większość tych zdjęć zostaje tylko w ich pamięci. Ja staram się jednak to utrwalać i robię sobie jeszcze ze zdjęć albumy.

Z czego najbardziej jesteś dumna w swojej dotychczasowej karierze sportowej?

To kolejne, bardzo trudne pytanie, ponieważ jestem dumna z każdego wyniku. Czy jestem pierwsza, czwarta, piętnasta czy ostatnia. A zdarzały mi się takie sytuacje, kiedy przez brak odpowiednich opon na zawodach, dojeżdżałam ostatnia (w generalce i klasie). To też była nauka, mówiąca o tym, jak ważny jest dobór odpowiedniej opony do konkretnej nawierzchni. Wtedy akurat padało, a ja miałam tylko opony typu semi-slick. Na następnej rundzie, w podobnych warunkach, już miałam odpowiednie opony deszczowe – samochód prowadził się tak, jakbym jechała po suchym, chociaż cały czas padał deszcz. Warunki były trudne, a jednak czasy, z przejazdu na przejazd, miałam lepsze.

Ale jeśli miałabym wybrać jedną rzecz, z której najbardziej jestem dumna – to będą to puchary, które dostaje za cały sezon. Za udział w kilku rundach, na koniec dostaję dodatkową, wypracowaną nagrodę za: swoją ciężką pracę, poświęcony czas i zdobyte doświadczenie. Z obronionego miejsca w klasie pojemnościowej zawsze jestem bardzo dumna. Tam rywalizuje się z osobami, które jadą samochodami o podobnej mocy. Oczywiście mamy też swoją klasę pań i rywalizujemy między sobą – bardzo lubię nasze Girls Support Girls. Staramy się sobie pomagać, pożyczamy sobie kola, części i mamy kolorowe auta.

Czy tego typu zawody są wśród kobiet popularne?

Bardzo nad tym ubolewam, ale niestety nie ma nas zbyt wiele, tak 7-9 dziewczyn na 120-u zawodników to duży sukces. Jeżdżę czwarty sezon i zdarzyło się tak, może ze dwa, trzy razy, bo przeważnie jest nas około 3-5. Zastanawiałam się z czego to wynika i dochodzę do wniosku, że jest to spowodowane tym bardzo brzydkim stereotypem „baby za kółkiem”. Myślę, że głównie przez to dziewczyny nie mają odwagi spróbować, a przecież umiemy tak samo dobrze jeździć samochodami, jak i jeździć fatalnie. Dokładanie tak samo jak panowie…

Jak jesteście odbierane przez mężczyzn, którzy są jednak w tym sporcie w przewadze?

Nie spotkałam się nigdy z jakąś nieprzychylnością, czy niemiłymi komentarzami, ze strony panów. Tak, to zdecydowanie zdominowany świat przez mężczyzn, ale i dla nas znalazło się w nim miejsce. Panowie zawsze miło mnie przyjmują i chętnie pomagają, gdy coś się dzieje z samochodem. Mogę liczyć na pomoc przy usterkach mechanicznych, podczas zawodów jak i poza nimi. Całkiem dobrze znoszą to, że staję na podium gdzieś pomiędzy nimi, lub na pierwszym miejscu, a przynajmniej nie dają po sobie poznać, że coś im nie pasuje (śmiech). Traktują mnie tak samo, jak każdego innego zawodnika.

Co trzeba mieć koniecznie, jakie zaplecze, do startów w amatorskich imprezach? Od czego zacząć?

Podstawowa sprawa – samochód, wiadomo. Druga najważniejsza rzecz to kask. I to w zasadzie tyle. Ewentualnie jakiś mały podnośnik i klucz do kół, ale to są rzeczy, które ma na wyposażeniu każdy samochód. Można startować totalnie seryjnym autem, którym jeździ się na co dzień. Dobrze jest od tego zacząć, bo wtedy nie inwestujecie na starcie w zakup kolejnego samochodu i możecie się przekonać, czy taka pasja jest dla was. Następnie wystarczy wyszukać w internecie jakie zawody odbywają się w okolicy, zapisać się, opłacić wpisowe i stawić się na starcie. Jeśli w okolicy jest jakiś tor, to zapewne odbywają się na nim jakieś wolne jazdy czy treningi. Tu bez rywalizacji i presji można zobaczyć, czy wam się to podoba, czy nie. Co prawda czasy nie będą mierzone, ale nie ma zazwyczaj limitu okrążeń i można swobodnie „upalać” przez kilka godzin w bezpiecznych warunkach.

Niestety albo stety jest tak, że apetyt rośnie w miarę jedzenia i jak to się spodoba, to chce się jeździć coraz więcej i szybciej. Wtedy pojawiają się w głowie pomysły, co dalej? I tu mamy kilka możliwości – można kupić auto już częściowo przygotowane i np. na początek zainwestować w dobre opony. Można kupić auto w 100% gotowe (to oczywiście spory wydatek), albo tak jak ja – kupić seryjne auto i pomału przerabiać. Każda droga jest jakimś wyjściem, należy tylko wybrać odpowiednią dla siebie.

Jakie masz jeszcze plany na ten sezon?

Jak to bywa – można sobie wszystko planować, a życie życiem. Nie planowałam na przykład startu jako pilot w Rajdzie Podlaskim w czerwcowy weekend. Złożyło się jednak tak, że pojechałam i razem z moim kierowcą zajęliśmy pierwsze miejsce w klasie, mimo tego, że jechaliśmy w bardzo trudnych warunkach. Do tego mieliśmy przygody z samochodem – brak hamulców na przedniej osi na dwóch OS-ach i drzwi się nie zamykały (śmiech).

Z pewnością chciałabym jak najwięcej startować. Na tyle, na ile pozwoli budżet. Oczywiście planuję przejechać całe cykle pucharowe, może kilka rund VTEC Cup Poland (dla posiadaczy samochodów marki Honda). Super by było wystartować w jakiś rajdach i oczywiście spełnić marzenie o torze Poznań. Czy uda się to zrealizować? Zobaczymy…

Facebook: https://www.facebook.com/agmakomaska

Instagram: https://www.instagram.com/agata_mako_

Source: Agata Makomaska – ściganie się to pasja, której zawsze pragnęła

Rajd i Wyprawa Pełną Piersią – solidna porcja adrenaliny i energii dla amazonek

Rajd Pełną Piersią miał swoją czwartą edycję, a Ty jesteś jego organizatorką – na czym polega ten rajd i kto w nim może wystartować?

Rajd Pełną Piersią – to trzydniowa impreza offroad’owa dla kobiet, które zmagały się lub nadal walczą z rakiem piersi. Nie ma żadnych ograniczeń wiekowych ani sprawnościowych, bo najważniejsze jest pozytywne nastawienie i chęć przeżycia wspaniałej przygody. Pierwszy dzień, to zawsze ognisko zapoznawcze, krótka odprawa, szkolenie z czytania roadbook’a, objaśnienie zasad bezpieczeństwa i wspólna kolacja. W tym roku dodatkowo zorganizowałam pogadankę o profilaktyce raka piersi, dla lokalnych kobiet z grupy ryzyka. Kolejny dzień, to szybka odprawa przedrajdowa, losowanie instruktorów i start. Wprowadziłam w tym roku również konkurs na najlepsze przebranie – dziewczyny naprawdę się zaangażowały i było bardzo zabawnie!

Jak na prawdziwy rajd przystało – mamy start i metę, dziewczyny podzielone są na trzyosobowe zespoły, a każdy z nich ma do dyspozycji auto terenowe z instruktorem. Rywalizacja nie polega na najszybszym dotarciu do mety, ale na ilości punktów zdobytych na trasie, czyli przede wszystkim na technice jazdy w terenie i poprawnym czytaniu roadbook’a. Na ostatniej, ok. 40-sto kilometrowej trasie, były do zaliczenia min.: próby w terenie, strome podjazdy, piach, triale, odcinki na quadach, foto punkty. Oczywiście panie zmieniają się za kierownicą, aby każda mogła spróbować swoich sił w jeździe offroad. Dla osób, które nigdy nie miały do czynienia z dużym autem, przystosowanym do jazdy w terenie, taka jazda po błocie albo przejazd przez rzekę – to często wielka, życiowa przygoda i wspomnienie na wiele lat.

Organizacyjnie to spore wyzwanie? Ile masz pracy z takim rajdem i skąd bierzesz dla dziewczyn samochody?

Tak, organizacyjnie – to spore wydarzenie. Bazuję na swoim eventowym doświadczeniu i wewnętrznej sile dążenia do perfekcjonizmu. Lubię mieć wszystko dopięte na ostatni guzik, choć pewnie kosztuje mnie dużo więcej czasu i energii, niż kogoś, kto nie wkłada w swoje projekty aż tyle serca. Tak już mam… (śmiech) Moja mama tydzień przed rajdem przestaje już do mnie dzwonić, bo jest trochę nerwowo, ale ona wie, że chcę, żeby wyszło jak najlepiej. Dziękuję mamo za wyrozumiałość!

Praca nad organizacją inicjatywy, sponsorowanej z różnych źródeł, nie należy do najłatwiejszych, trzeba mocno improwizować na ostatnią chwilę. Na tym polu działa sporo rajdowych przyjaciół, którzy pomagają mi w pozyskiwaniu wsparcia finansowego. Znam budżet minimalny i w jego obszarze działam na początku, potem agenda rozszerza się, w miarę poszerzających się możliwości finansowych. Od 2016 roku za stronę techniczną i logistykę (w tym również przygotowanie tras i roadbooka) odpowiadają chłopaki z Travel Adventure School, którzy także użyczają swoje auta oraz mocno mobilizują znajomych do pomocy. A może jakaś  offroad’owa czytelniczka motocainy chciałaby się przyłączyć do naszej akcji? Serdecznie zapraszam!

Jak rozwinęła się ta inicjatywa od swojej pierwszej edycji? Co się zmieniło i czy na lepsze?

Pierwsza edycja odbyła się w 2016 roku. Nie miałam wtedy finansowania na gadżety i koszulki dla dziewczyn, mogłam tylko pomarzyć o upominkach na powitanie. Przy pierwszych realizacjach ciężko znaleźć kogoś, kto uwierzy w Twój projekt, trzeba mocno kombinować… Niestety organizację drugiej edycji przerwała mi moja własna choroba. W 2017 roku okazało się, że mam raka piersi i „przeczołgano mnie” przez półroczną chemioterapię.

Organizacyjnie od drugiej edycji było już łatwiej, bo miałam relację fotograficzną. Pojawili się partnerzy rajdu, którzy do dzisiaj, na stałe, pomagają w jego realizacji, bądź wspierają mnie rzeczowo. W tym roku działa się dosłownie przedrajdowa magia, dzwonili do mnie obcy ludzie, proponując gadżety rajdowe i upominki dla dziewczyn. Wierzę, że przyszły rok będzie jeszcze lepszy! Okazuje się bowiem, że dobrych ludzi wkoło jest naprawdę dużo, a mój pomysł na wsparcie kobiet w powrocie do zdrowia psychicznego, po ciężkiej bitwie z „gadem”, jest moim osobistym sukcesem. W 2022 będziemy mieć piątą edycję, czyli można powiedzieć, że pierwszą większą rocznicę. Legenda rajdu się rozniosła, więc i chętnych z roku na rok przybywa – w ostatniej edycji udział brało 30 uczestniczek z całej Polski. Zmiany są zdecydowanie na lepsze, choć z roku na rok, to ja sama podnoszę sobie organizatorską poprzeczkę (śmiech).

Przeżyłaś i poczułaś to, z czym zmagają się uczestniczki Twojego rajdu?

Niestety tak. Poddałam się kilku operacjom, doświadczyłam bólu i musiałam znaleźć w sobie niewyobrażalne pokłady odwagi, siły i determinacji, aby to przeżyć. Wtedy zrozumiałam, że walka z rakiem, to bardzo ciężka próba! Zmieniło się wszystko, życie wywaliło mi się do góry nogami. Przetrwałam to i dzisiaj jestem zdrowa, ale na własnej skórze doświadczyłam czegoś tak okrutnego, że postanowiłam tę siłę przekazać dalej w sposób, jaki wychodzi mi najlepiej – jednocząc ludzi. Pojawiły się nowe pomysły i dostałam skrzydeł do działania na rzecz dziewczyn, które zmagają się z leczeniem i chorobą.

Czy zdaniem Twoim i uczestniczek rajdu, pomoc medyczna dla pacjentek onkologicznych stoi w Polsce na przyzwoitym poziomie?

Jeżeli dobrze wybierze się placówkę, samo leczenie przebiega w miarę płynnie, ale naszym zdaniem nie istnieje coś takiego, jak szybka terapia onkologiczna. Często droga do upragnionego zdrowia, to wielogodzinne kolejki w nieklimatyzowanych pomieszczeniach po chemię. Długie terminy wizyt, zmęczony personel. Ciągłe proszenie, a wręcz błaganie o konkretne skierowania i leki. Są szpitale, gdzie działa to sprawnie, ale są też miejsca, gdzie nic się nie sprawdza. Często jest tak, że nie ma jednego lekarza prowadzącego, więc na każdej wizycie jest to ktoś inny, kto nie zna historii choroby, a zmienia tryb leczenia. To wyprowadza pacjenta z pewnego cyklu, kosztem poczucia bezpieczeństwa, aby za chwilę powrócić do starego planu leczenia, bo znowu zmienia się lekarz…

Prawdziwa droga pod górę zaczyna się w momencie, kiedy jest się już „zdrowym” (mówię z własnego doświadczenia). Trzeba się bardzo nakombinować, aby dostać się do dobrego, „ludzkiego” lekarza, a o podstawowe badania często trzeba żebrać (naprawdę!). Część oczywistych badań, dla własnego świętego spokoju (z obawy o przerzuty), trzeba robić prywatnie. Tak naprawdę, ile jest pacjentek, tyle różnych historii i zdań na temat leczenia.

Obecnie Ministerstwo Zdrowia co chwilę cofa bezpłatne leczenie dla kobiet z rozsianym rakiem piersi, bądź refundację innych leków. Są pacjentki z rakiem w remisji, który w każdej chwili może wrócić i dać przerzuty. Do powstrzymania tego procesu potrzebne są leki tzw. celowane. Dla ogromnej ilości kobiet wycofanie tych refundowanych leków – to wyrok śmierci. To naprawdę fatalna sytuacja i prawdziwy skandal!

Nazwa rajdu jest symboliczna?

Rajd Pełną Piersią dlatego, że większość startujących w nim kobiet jest po amputacji piersi i ich rekonstrukcji implantem, czyli „Pełną Piersią” – bo mamy cycki (śmiech). Naszym zadaniem jest również informowanie kobiet o tym, że rekonstrukcję piersi można (spełniając pewne warunki) zrobić na NFZ. Mało kto o tym mówi.

Niestety rak nie zawsze jest łaskawy. W czasie ostatniej edycji powstała nowa tradycja, bardzo przykra – posadziłyśmy jedenaście młodych brzózek, po jednej dla naszych rajdowych koleżanek,  które odeszły…

Impreza ma cel integracyjno-rozrywkowy, czy też w jakiś inny sposób wspiera kobiety, które walczą z rakiem?

Rajd Pełną Piersią to, poza jednodniową adrenaliną, a czasami wyjściem ze swojej strefy komfortu – czas spędzony wśród kobiet, po takich samych przejściach. Dziewczyny są pełne energii do życia, rozmawiają, wymieniają się wiedzą odnośnie zdrowego trybu życia, zawierają przyjaźnie. Wspólnie się gimnastykują, podczas aktywnych poranków, a wieczorami śpiewamy przy ognisku. Tworzy się naprawdę bardzo przyjazna atmosfera, która pomaga oderwać się od codziennych problemów i złych myśli. W przyszłym roku chcę dodatkowo rozszerzyć program rajdu o warsztaty (tematyka jeszcze nie jest ustalona, ale chciałabym pójść w stronę rozwoju osobistego i sztuki).

Myślę, że relacje z moich imprez pokazują ludziom, że rak to naprawdę nie jest wyrok, że można się cieszyć każdym dniem, a nawet trzeba, bo inaczej to nie ma sensu… Ludzie, którzy przyjeżdżają do nas, na przykład pomóc w organizacji – na początku są bardzo wycofani. Ci zdrowi boją się raka, boją się chorych, ale później dostrzegają tą kipiącą, życiową energię w dziewczynach i wpadają w jakiś cudowny trans, który trwa do końca imprezy. Każda osoba, która wraca do domu po naszym rajdzie, mówi to samo zdanie (naprawdę!): „Przyjechałem tutaj pomagać i wspierać dziewczyny, a to one dały mi siłę i zaraziły mnie chęcią do życia”. To chyba najlepsze podsumowanie faktu, że warto dla nich działać!

Skąd właściwie pomysł na taki rajd? Miałaś wcześniej doświadczenie w organizacji tego typu imprez?

Organizacją imprez motorsportowych zajmuję się od 2010 roku. Kiedy moja mama zachorowała na raka piersi, zdałam sobie naprawdę sprawę z tego, że leczenie onkologiczne zostawia mocny i niestety trwały ślad w psychice. Mimo że mózg ludzki jest bardzo sprytny i wypiera sporo złych wspomnień, to walka z rakiem jest naprawdę wykańczającym przeżyciem i fizycznie, i psychicznie. Organizując przeprawy offroad’owe dla klientów korporacyjnych zdałam sobie sprawę, ile taka impreza budzi pozytywnych emocji. I wtedy pojawił się pomysł zrobienia takiej imprezy dla dziewczyn po raku. Przyjaciele nie zawiedli i zrobiłam w 2016 roku pierwszy Rajd Pełną Piersią. Było skromnie, dziewczyny upiekły ciasta, było też ognisko – do dzisiaj to wspominamy, a dziewczyny nazywają mnie „Matką Rajdu” (śmiech).

Off-road samochodem to Twoja pasja?

Motoryzacja to zdecydowanie moja pasja. Już jako 10-letnia dziewczynka woziłam mojego tatę motocyklem, bo od dziecka uwielbiam pojazdy mechaniczne. Kiedy odkryłam offroad to było oczywiste, że się zakocham, tak samo jak w crossach, enduro, szybkich autach, drifcie… Mam nawet patent sternika motorowodnego. Uwielbiam szybkość w autach szosowych, technikę jazdy w offroad, wysiłek na motocyklach. Bardzo się cieszę, gdy mogę swoimi pasjami zarażać inne dziewczyny, a one równie szybko łapią bakcyla. Jedna z uczestniczek rajdu kupiła już nawet terenówkę (śmiech).

To nie jedyna Twoja inicjatywa dla amazonek?

Rajd jest zawsze w maju, a od zeszłego roku pojawił się drugi projekt – wrześniowy, czyli Wyprawa Pełną Piersią, gdzie przez tydzień podróżujemy autami offroad’owymi. We wrześniu 2020 r., ze względu na panujący covid, zostaliśmy w Polsce i z centralnej jej części ruszyliśmy w Bieszczady. Spaliśmy pod namiotami, zwiedzaliśmy, oczywiście błoto też było (śmiech). W tym roku Wyprawa Pełną Piersią rusza się do Rumunii.

A w tym momencie pracuję nad założeniem własnej fundacji, działającej na rzecz kobiet, które walczą lub walczyły z chorobą onkologiczną. Poza rajdem, chciałabym je stale wspierać, poprzez różnego rodzaju warsztaty i akcje społeczne. Marzę, aby stworzyć taką przestrzeń w Warszawie, gdzie będziemy mogły wzajemnie się wspierać i nawiązywać nowe przyjaźnie. To mój nowy cel!

Na jakim etapie organizacji jesteś z wyprawą do Rumunii? Spotykacie się na miejscu czy droga do Rumunii też jest częścią programu?

W tej chwili staram się pozyskać finansowanie na paliwo do terenówek oraz pokrycie kosztów organizatorskich (noclegi, bilety do różnych atrakcji wyjazdu, itd.). W planie jest bardzo dużo zwiedzania i jeżdżenia po górach – jaram się bardzo! (śmiech) Niedługo będzie oficjalna lista uczestniczek – w tym roku pojedzie z nami 15 kobiet. Oczywiście wyruszamy wszyscy razem z Warszawy i kolumną aut przemieszczamy się do celu, zwiedzając i podziwiając lokalne widoki.

Source: Rajd i Wyprawa Pełną Piersią – solidna porcja adrenaliny i energii dla amazonek

Hanczyzorka i jej miłość – Honda CBR 650R

Kiedy pierwszy raz serce mocniej Ci zabiło na widok motocykla?

To bardzo trudne pytanie, bo nie spodziewałam się, że moje droga życiowa potoczy się w takim kierunku. Życie mnie nie rozpieszczało i chodząc do szkoły mogłam jedynie pomarzyć o posiadaniu motocykla. Swoje marzenie ukrywałam przed mamą, bo wiedziałam, jakie ona ma zadanie na ten temat (w rodzinie mieliśmy śmiertelny wypadek na motocyklu). 

Pamiętam, że jako nastolatka oglądałam w internecie fotki pięknych maszyn i jeszcze piękniejszych kobiet na nich, a mieszkając w bloku przy ruchliwej ulicy – siedziałam godzinami na balkonie i nasłuchiwałam dźwięków wydechów. Wtedy jeszcze nie wiedziałam i w życiu bym nawet nie przypuszczała, że kiedyś będę miała własną, dwukołową maszynę! Jednak gdzieś w sercu mi to już kiełkowało… Żeby było śmiesznej, teraz mieszkam w domku przy trasie S8 i nadal nasłuchuję motocyklistów (śmiech). Jestem zwykłą kobietą z męską pasją i zainteresowaniami, ale żeby nie było – kocham być kobietą! I jest mi niezmiernie miło, że mogę się podzielić historią swojej pasji.

To co było takim przełomem, że w końcu marzenia o własnym motocyklu zaczęły się materializować?

Przełomem był mój mąż, który jeździ teraz ze mną, a wcześniej to ja jeździłam z nim. Poznaliśmy się w szkole, przesiadywaliśmy razem na przerwach i pisaliśmy do siebie na gadu-gadu. Pamiętam do dziś, że miał zdjęcie profilowe na motocyklu, na jednym z portali społecznościowych. Gdy się poznaliśmy, to był po skończonym kursie kat. A, ale nie miał pieniędzy na egzamin, więc z okazji zbliżających się urodzin, zrobiłam mu imprezę i w ramach prezentu zrobiliśmy zrzutkę. Dzięki temu egzamin opłacił i zdał. Ciężko powiedzieć, czy gdybym na to nie naciskała, to byśmy dzisiaj jeździli, bo wtedy w głowie mieliśmy tylko naukę i imprezy (śmiech). W każdym razie cieszę się, że przyczyniłam się do spełnienia jego marzenia. To przykład tego, że we dwoje można więcej! Zanim sama wsiadłam na motocykl, to byłam „plecakiem”. Grzecznie siedziałam z tyłu przez prawie 4 lata, a w tym czasie mąż oswajał się z myślą, że kiedyś będę jeździć sama…

Pierwszy motocykl, którym jeździłaś to…?

Swoje pierwsze, motocyklowe kroki stawiałam na motocyklu Pitbike 140 MRF i można powiedzieć, że to był mój pierwszy motocykl. Na nim uczyłam się pozycji, operowania manetką i zmiany biegów. Kupiliśmy z mężem jedną sztukę, żebym nabrała pewności siebie i nauczyła się podstaw, zanim pójdę na kurs, bo szkoda marnować godziny szkolenia na naukę najprostszych rzeczy. Niedługo potem kupiliśmy drugą sztukę dla męża, żeby nie musiał już za mną biegać czy jeździć rowerem (śmiech). Pamiętam w jakim był szoku, że tak szybko wszystko łapię, nie odkręcam manetki zbyt mocno, motocykl mi nie odjechał spod tyłka i nie wjechałam w żaden płot. Nie ma to jak wsparcie w najbliższych, nie? (śmiech)

Zaczęliśmy sobie latać we dwoje, a ja z każdą, kolejną jazdą utwierdzałam się w przekonaniu, że to jest to, co kocham! Już siedzenie „na plecaku” nie było takie fajne, już chciałam czegoś więcej… Poczekałam do magicznej liczby w dowodzie – 24 lata, kiedy mogłam już zrobić kurs na kat. A. Poszłam i zdałam za pierwszy razem. Wtedy rozpoczęliśmy poszukiwania pierwszego (dużego) motocykla, szukając informacji o najlepszym dla mnie modelu na forach, w internecie, wśród opinii znajomych. Oczywiście biorąc poprawkę na moje kobiece gabaryty, wzrost oraz brak doświadczenia.

Jaki to był model?

Moim pierwszym, dużym motocyklem była turystyczna, piękna i bardzo kobieca maszyna Kawasaki ER-6F, na której zrobiłam ponad 7.000 km. Pomimo tego, że już nie posiadam tego motocykla, to bardzo dobrze go wspominam i polecam na pierwszy sprzęt, nie tylko dla kobiet! 

A obecnie masz bardziej sportowy model? 

Mam Hondę CBR 650R, w której się zakochałam na lipcowych jazdach testowych, organizowanych w Warszawie w Honda Autowitolin. To po prostu było to! Wsiadłam, ruszyłam i poczułam to coś… Wygląd, pozycja i wszystko było, jakby pode mnie stworzone. Nie musiałam się poprawiać, żeby ułożyć nogi czy tyłek – po prostu motocykl był szyty na moją miarę!

Od tamtej męczyłam męża i marudziłam, że chcę taki! Jak tylko został wystawiony na sprzedaż motocykl, którym jeździłam na testach, to codziennie obserwowałam ogłoszenie.  

W lutym pojechałam do salonu i jak to zwykle bywa, że wychodzimy ze sklepu z czymś innym, niż mieliśmy zamiar kupić, tak ja zamiast zakupić czarną używaną CBR – wzięłam nową i czerwoną! Dopiero po wpłaceniu zaliczki za nowy motocykl, wystawiłam ER-6F na sprzedaż i dwa dni później już jej nie było. Sama się nie spodziewałam, że tak szybko i łatwo przyjdzie mi przesiadka z turystyka na miejskiego sporta (śmiech). 

Jak najbardziej lubisz spędzać czas na motocyklu?

Lubię robić długie trasy i mieć jakiś punkt docelowy. Nie umiem i nie lubię się kręcić po mieście z nudów. Ja zazwyczaj z nudów robię pranie, układam w szafie, sprzątam, ćwiczę, ewentualnie myję samochód czy motocykl, ale w sumie bardzo rzadko się nudzę. Nie lubię się ubierać w ten cały strój, żeby pojeździć pół godziny. A pomimo sportowej pozycji w obecnym motocyklu, absolutnie nie czuję zmęczenia, bólu czy nudy na długiej trasie.

Nadal bardzo lubię też jeździć na „pitkach”, zimą na hali, a latem na placu. Te małe motorki tylko z wyglądu są takie łagodne, a tak naprawdę to małe diabły. Oczywiście oprócz zabawy, to też świetny trening i forma doskonalenia umiejętności. Wszystko, czego się nauczysz na „pitach” można przenieść na duży motocykl, a dzięki treningom zimą, nie jest się takim sztywnym na początku sezonu. Mogłabym chwalić „pitki” i wymieniać miliony zalet, ale tego po prostu trzeba spróbować! 

Zdarza Ci się też jeździć w terenie?

Co do offroad’u to bywa różnie, średnio mi to wychodzi – jednak w terenie bardziej komfortowo i bezpiecznie czuję się na czterech kołach. Mówiąc wprost, nie umiem dobrze jeździć w terenie i zazwyczaj więcej leżę, niż jeżdżę, co bardzo denerwuje mojego męża. Dlatego jak mam wybór, to w terenie wybieram 4 koła quada.

Mamy swoje „pitki” z oponami kostkami i czasami zabieramy je na Mazury, żeby poganiać po lesie i swojej działce, ale to tylko i wyłącznie dla zabawy, żeby się wyszaleć, ale też nabrać nowego doświadczenia. U mnie zawsze na pierwszym miejscu będzie asfalt i jak mam wybór, to go wybieram. Uwielbiam kręcić kółeczka i ósemki na placu i jazdę po nitce toru na hali, małymi „pitkami”. 

Ze sportowym motocyklem bywasz teraz na torach?

Na torach nie bywam, ale bardzo bym chciała zacząć swoją torową przygodę. Muszę najpierw przełamać lęk i strach, głównie przez glebą, uszkodzeniem motocykla i poważną kontuzją. Podziwiam za to wszystkie kobiety, które regularnie jeżdżą. Oglądam i zachwycam się pięknymi zdjęciami, dowodami przycierania kolan i łokci. Wiem, że od patrzenia nie nauczę się niczego, ale z każdym kolejnym zdjęciem czuję się bardziej zmotywowana i może niedługo pojawię się na jakimś szkoleniu na torze, czy może track day’u. 

Motocykl traktuję też jak środek transportu, który sprawdza się idealnie w warszawskich korkach, ale także jako odskocznię, bo jak już wsiadam na niego, to zazwyczaj nie myślę o niczym innym, tylko skupiam się na jeździe. Myślę, że większość wie, co mam na myśli… 

Twoje konto na Instagramie to „hanczyzorka” – skąd się wzięła taka nazwa?

Mój mąż jest bardzo słowotwórczy. Był taki okres, kiedy nazywał mnie różnymi ksywkami – od parówki, kluseczki, kurczaczka, po misiaczka, kochanie i… hanczyzor. Któregoś razu poszliśmy do znajomych na grilla i tam mój mąż powiedział do mnie właśnie „hanczyzor”. Wtedy Franek, 3-letni wtedy synek gospodarzy, zwrócił mu uwagę, że ciocia Hania jest kobietą i jeśli już musi mówić do mnie tak dziwnie, to powinien mówić: „hanczyzorka”. I tak zostało. Nazwa się przyjęła, jest inna, dość oryginalna, chwytliwa i aktualna już kilka lat.

Gdy założyłam Instagrama, to nie wahałam się przy wyborze nazwy profilu, a teraz już wszyscy tak na mnie wołają i ja wszędzie używam tej ksywki. Nigdy nie miałam w planie być z niej znana i nie zakładałam konta na Instagramie z myślą o tysiącach followersów. Ja po prostu się nudziłam podczas pandemii i zaczęłam się w to bawić. Bo najważniejsza w tym wszystkim jest zabawa (śmiech).

Marzenia motocyklowe najlepiej spełnia się we dwoje?

Najlepiej! Razem z mężem spełniamy motocyklowe marzenia, odhaczając kolejne miasta i państwa na mapie, które przejechaliśmy. I kiedy ja się wahałam, czy powinnam kupić nowy motocykl z salonu, to on nawet się nie zastanawiał i zapłacił zaliczkę za mnie, żeby tylko ta okazja nie uciekła. A jeszcze taka ciekawostka – mąż do dziś jeździ motocyklem, który kupiliśmy kilka lat temu do wspólnej przygody. Połączyła nas miłość, a miłość do wspólnej pasji i do siebie, dalej nas prowadzi razem przez życie… 

Insta: www.instagram.com/hanczyzorka

Source: Hanczyzorka i jej miłość – Honda CBR 650R

Ten motocykl można zjeść! Serio!

Amaury Guichon urodził się i wychował w Genewie. Swój niezwykły talent cukierniczy rozwijał we Francji, już od 14-go roku życia, ale do Szwajcarii wrócił jeszcze na studia. Obecnie prowadzi prestiżową szkołą cukierniczą Pastry Academy w Las Vegas. Regularnie publikuje zdjęcia i filmy ze swoich prac na Instagramie, Facebooku i YouTube, które zachwycają fanów na całym świecie.

Zobacz także: Motocykle ze szkła

Amaury jest w stanie stworzyć z czekolady, chyba dowolny kształt. Na kanale YouTube można podejrzeć jak powstały min. skrzypce, lampa, robot, lew. Jednak sam artysta przyznaje, że to motocykl był dla niego najbardziej skomplikowaną rzeźbą z czekolady. Na poniższym filmie możecie podejrzeć, jak wykonane zostały jego poszczególne elementy:

Zobacz także: Blake Mcfarland i jego rzezby z opon

To precyzyjna i dokładna w każdym szczególe praca. Gdyby nie ten film, prezentacja krok po kroku – ciężko by było uwierzyć, że ten motocykl jest w całości dziełem cukierniczym. Sam autor przyznaje, że największą frajdę miał, pracując przy jego sprężynach i kołach.

Source: Ten motocykl można zjeść! Serio!

Motylowa” powiedzieć może, że motocyklem lata, nawet do Baku!

Motyle to taki Twój znak rozpoznawczy? Skąd przyfrunęły do Twojego życia?

Motyle przyfrunęły do mojego życia w dniu, w którym poznałam mojego męża. Przedstawił się jako „Motyl”, gdyż taką ksywkę ma w naszym motocyklowym świecie i tak już zostało… A raczej on został ze mną, albo ja z nim (śmiech), a znajomi z czasem zaczęli do mnie mówić „Motylowa”. Taka ksywka zobowiązuje, więc na swój motocykl przykleiłam pierwszego, jeszcze nieśmiałego motyla. I tak już od 10-ciu lat, w każdej postaci, motyle towarzyszą mi w życiu. Nawet moje koleżanki i rodzina obdarowują mnie motylami, np. w formie biżuterii, odzieży, figurek. Poza tym, to chyba też taka metafora – mąż „Motyl”, motyle w brzuchu, motyle naklejone na baku…

Jak to było z tą samotną wyprawą do Baku? Była w planie i będzie?

No właśnie, te motyle na i do Baku (śmiech). Pomysł zrodził się spontanicznie, jak większość rzeczy w moim życiu… Nie wiadomo dlaczego, kiedyś w mojej głowie pojawiła się piosenka Filipinek „Batumi” i nie dawała mi spokoju, nie chciała odejść. Nagle „zapaliła mi się żaróweczka” –  no tak! Przecież ja też mogę pojechać do Batumi i na własne oczy obejrzeć herbaciane pola. A z Batumi jest już całkiem blisko do Baku. Mój mąż, kiedyś z kolegami, pojechał na wyprawę na wschód i dotarł właśnie do Baku. Strasznie mu tego zazdroszczę, więc stwierdziłam, że ja też chcę! No i wymyśliłam sobie, że pojadę tam sama, skoro on już tam był.

Rozpoczęły się „przymiarki”, wstępne planowanie trasy, wypytywanie znajomych, którzy tam byli, analiza możliwości i kosztów. Trzeba było uzgodnić urlop w pracy, bo wiadomo, że standardowe dwa tygodnie to za mało na taką wycieczkę – zakładając, że chce się coś jeszcze zobaczyć, a nie wyłącznie pędzić autostradami (których szczerze nienawidzę). Wyliczyłam wstępnie, ze będzie to jakieś 10.000 km. Rozpoczęłam rozmowy ze sponsorami, znalazłam Patrona Honorowego i… przyszła pandemia! Jednak ona nie zniszczyła moich marzeń, tylko je po prostu przesunęła w czasie.

Twoja rodzina jest motocyklowa? Jaka była po kolei historia tej Waszej pasji?

Oj tak! Cała moja, zwariowana rodzinka jest zmotoryzowana. Zaczęło się w sumie od mojego taty, który w młodości jeździł motocyklami, a potem był samochodowym kierowcą rajdowym. Zawsze lubiłam patrzeć, jak naprawia samochody i godzinami mogłam siedzieć w garażu. Jednak od zawsze bardziej mnie ciągnęło w kierunku dwóch kółek. Nawet prawo jazdy kat. A zdałam w tajemnicy przed wszystkimi – zrobiłam sobie taki prezent na 18-te urodziny (śmiech). Potem pojawił się pierwszy mąż – oczywiście motocyklista, ale życie zmusiło nas, żeby motocyklowe plany odłożyć na jakiś czas…

No i w końcu w 2000 r. udało mi się kupić swój pierwszy motocykl – była to Jawa 350, nazywana przeze mnie pieszczotliwie „zJawą”. Szybko ją pokochałam, do tego stopnia, ze jeździłam nią prawie 10 lat! W 2002 r. udało mi się samotnie (z wyjątkiem kilku fragmentów trasy) objechać nią Polskę, wzdłuż granic. Jaki to był wyczyn! Samotna dziewczyna na dwusuwowym motocyklu! Być może wspomnienie tamtych chwil przyczyniło się do pomysłu wyprawy do Baku.

Potem były kolejne motocykle i różne zawirowania życiowe. Dziś nasza rodzinka wygląda tak, że oprócz mnie, na własnym motocyklu jeździ oczywiście mój mąż „Motyl”, moja najstarsza córka i jej narzeczony. Syn ma w planach zakup motocykla, a najmłodsza córka „podbiera mi”, na przejażdżki po podwórku, mojego „małego Dominatora”. Ich ojciec również jest czynnym motocyklistą, a także jego dziewczyna jeździ na motocyklu – taka to nasza, patchworkowa rodzinka.

Od początku ciągło Cię na bezdroża? Jaki był Twój pierwszy motocykl i kolejne?

Chyba tak, choć na początku nie zdawałam sobie z tego sprawy. Frajdę miałam nawet wtedy, jak „zJawą” mogłam ominąć korek bardzo dziurawymi poboczami (śmiech). Ale jakoś tak wyszło, że w moim otoczeniu wszyscy jeździli wtedy tylko „po czarnym”, więc i ja nie próbowałam za bardzo jazdy offroad. Potem były kolejne motocykle, też szosowe. Dopiero „Motyl” pokazał mi, jak fajnie może być poza asfaltem. Miałam Hondę Deauville, która średnio nadaje się do jazdy terenowej, więc szybko zapadła decyzja o zakupie czegoś bardziej odpowiedniego na szutry. Wtedy nawet przez głowę mi nie przeszło, że aż tak spodobają mi się błota i bezdroża – serio! Małym problemem okazała się moja długość nóg, bo nie ma zbyt wielu niskich sprzętów, które mają zacięcie enduro i jeszcze mieszczą się w zakładanym budżecie.

To jaki model dla siebie wybrałaś?

W końcu udało się i kupiłam BMW F650GS. Obniżyłam w nim siedzenie (wzięłam nożyk tapicerski, wykroiłam kawał gąbki i obszyłam na nowo), dodałam kilka bajerów i miałam gotowy, fajny motocykl do nauki jazdy po bezdrożach. Późno się za to zabrałam, bo w wieku czterdziestu kilku lat zaczęłam się taplać w błotku, jak dziecko, ale błoto naprawdę wciąga (śmiech). W tamtym czasie dołączyłam do grupy „Baby na Motóry”, gdzie są cudowne dziewczyny i one mnie jeszcze bardziej zmotywowały do nauki i zabawy w terenie. A po kilku latach przyszedł czas na zmiany…

Mój maż, chyba jako jedyny, wierzył w to (i co ważne – przekonał do tego też mnie), że mimo niewielkiego wzrostu i niezbyt dużej siły, dam sobie radę na BMW R1200GS – tzw. olejaku. Ja, „kurdupel z metra cięty, mam cycatego GS” – dla mnie to ukoronowanie marzeń! Nigdy nie sądziłam, że będę w stanie jeździć na takim kolosie, a mam teraz swój, wymarzony od lat, motocykl. Wprawdzie do ziemi sięgam jedną nogą… ale jest cudownie! (śmiech)

I było się czego bać?

Tak! Zdecydowanie (śmiech). Ten motocykl waży 250kg, z kuframi i wyposażeniem dodatkowym to pewnie z 300 kg będzie! A jeszcze namiot, kuchenka i inne biwakowe rzeczy, jak jadę gdzieś dalej. Pierwsze czego się nauczyłam, to podnosić go po upadku (śmiech). Paradoksalnie okazało się, że na tym ogromnym motocyklu, o wiele łatwiej pokonuje się szereg przeszkód i przyjemniej przemierza dalekie dystanse. Nauczył mnie pokory i wymaga ode mnie znacznie większej wprawy w jeżdżeniu, ale to chyba dobrze? No i mniej się podpieram w terenie, bo i tak nie dosięgam ziemi (śmiech). Wiem, że za mało jeszcze potrafię, żeby jeździć nim w tzw. „ostrym offie”, ale ciągle się uczę…

Jak byś zmotywowała inne dziewczyny o niskim wzroście do spełniania motocyklowych marzeń?

Powiedziałabym tak: „Nie słuchaj tych, którzy mówią, że jesteś za mała, za niska, masz za mało siły, nie dasz rady, „nie ogarniesz”… Posłuchaj tych, którzy mówią – do odważnych świat należy! Spróbuj! Jak się wywalisz, to podnieś sprzęt, popraw koronę i spróbuj znowu! Nie pozwól, by ktoś ograniczał twoje marzenia”. Czasami trzeba motocykl obniżyć, można wyciąć bardzo mocno siedzenie, jak u mnie. Ale warto przynajmniej spróbować!

To teraz wolisz długie wyprawy po bezdrożach, czy konkretny, ale krótki wycisk w terenie?

Chyba to i to. Każdy z takich wyjazdów to zupełnie inna bajka, bo daje inne doznania. Czasami fajnie jest pojechać gdzieś na chwilę, umęczyć się, wylewać wodę z butów i wilgotnymi chusteczkami wycierać twarz. A czasami przyjemniej jest pojechać w dłuższą trasę. Wiadomo, wtedy trzeba zupełnie inaczej „rozkładać siły”. O! Właśnie tak było ostatnio, gdy wybrałam się z „Motylem” na TET (https://transeurotrail.org/poland/). Mieliśmy w planach przejechać z Zielonej Góry do Kazimierza nad Wisłą tym szlakiem, ale w połowie drogi odpuściłam. To chyba nie był mój dzień, a do tego świadomość, że w poniedziałek muszę być w pracy… No i ten piach, ciągnący się zbyt długo (jak dla mnie). Ale ja tam jeszcze wrócę, najpierw lekkim motocyklem, a jak podszlifuje swoje umiejętności, to na GS.

W jakie fajne miejsca Cię poniósł motocykl do tej pory? Którą wyprawę najlepiej wspominasz?

Jeżdżę głównie po Polsce – w myśl zasady: „Cudze chwalicie, swego nie znacie”. Najchętniej wracam myślami do, wspomnianej na początku, wyprawy wokół Polski. Chyba dlatego, że była to moja pierwsza, wielka wycieczka. W tamtym czasie zbyt wiele kobiet nie jeździło jeszcze na motocyklach – mój wyczyn został nawet zauważony przez TV ogólnopolską. Dobrze wspominam też wyjazd na rumuńską Transalpinę i Transfagaraską – to była nasza spóźniona podróż poślubna. A tak przy okazji wspomnę, że cały ślub też mieliśmy „motocyklowy” (śmiech). Poza tym, ja się dopiero rozkręcam! Mam w planach zwiedzić jeszcze sporo miejsc, o ile nieśmiertelny duet „praca i kasa” mi na to pozwolą.

Jak wyglądał ten motocyklowy ślub? Warto go było zorganizować w połączeniu z Waszą pasją?

To kolejna długa historia, ale postaram się ją mocno skrócić (śmiech). Ślub braliśmy pod koniec października. Gwiazdy nam sprzyjały i okazało się, że pomimo wcześniejszej, typowo jesiennej aury – było słonecznie, ciepło i pięknie! Postanowiliśmy więc pojechać motocyklem, bo oboje zawsze marzyliśmy o takim szaleństwie. Zaprosiliśmy też do wspólnej przejażdżki kilkoro naszych znajomych. Największym problemem okazała się… moja fryzura, ale dzięki wprawnym rękom fryzjerki i tonie lakieru – udało się ją ocalić. Oczywiście mój bukiet ślubny zrobiony był z motylków (śmiech).

Skończyło się tak, że ze skromnego ślubu, który miał się odbyć w tajemnicy, niemal przed wszystkimi, zrobiła się całkiem niezła zadyma! Mało tego, dowiedziałam się później od wielu znajomych, że oglądali naszą paradę, nie zdając sobie sprawy, że przejeżdżają właśnie „Motyle” (śmiech). Najfajniejsze chyba było to, że tak naprawdę nic nie planowaliśmy, nie pisaliśmy żadnego scenariusza, a wszystko wyszło mega czadowo!

Potwierdzisz, że motocyklowa pasja sprawia, że człowiek wiecznie pozostaje młody?

Chyba każda pasja dodaje skrzydeł, a w moim przypadku – motylich (śmiech). Jak człowiek nie ma pasji, to jego życie staje się ubogie i monotonne. Oczywiście w moim życiu mam też inne zainteresowania, ale to motocykle zajmują w nim najwięcej czasu. Potrafię godzinami siedzieć w garażu i „kręcić śrubki”. Nie mam wtedy czasu narzekać na bolące plecy, czy inne przypadłości, jakie miewają rówieśnicy (śmiech). Motocykle powodują, że pomimo prawie pięćdziesiątki na karku, wciąż chce mi się spać pod namiotem, jeść na śniadanie bułkę z kefirem, siedząc gdzieś na przydrożnym kamieniu. Sprawiają, że mam plany i nadzieje, że się nie poddaję przeciwnościom losu. Może to brzmi trochę banalnie… ale cóż zrobić, ja tak właśnie jest! (śmiech)

 Strona: https://www.facebook.com/Motyle-na-Baku-1460679244066969

Source: Motylowa” powiedzieć może, że motocyklem lata, nawet do Baku!