Ceny paliw w Polsce i na świecie muszą być wysokie
Nad raportem przygotowanym przez Urząd Konkurencji i Konsumentów, pochylił się portal e-petrol. Wnioski płynące z tego raportu są jednoznaczne.
Urząd ocenił, że inwazja Rosji na Ukrainę i sankcje nałożone na agresora przez państwa europejskie wpłynęły na notowania surowców i spowodowały perturbacje na rynku. Wyjaśniono, że obecna, wyjątkowa sytuacja, wpływa bezpośrednio na rynki energetyczne i powoduje, że ceny surowców energetycznych znacząco wzrosły.
Z analiz UOKiK wynika, że wzrost cen paliw, który miał miejsce w ostatnich miesiącach w Polsce, wynika z obiektywnych czynników rynkowych, m.in. ze spadku mocy przerobowych rafinerii działających w Europie, wzrostu cen ropy naftowej oraz kursu dolara amerykańskiego, ograniczeniem eksportu paliw przez Chiny w 2022 r. oraz sankcji nałożonych na Rosję, która jest znaczącym eksporterem zarówno ropy naftowej, jak i gotowych paliw.
Jak wykazała analiza UOKiK, zarówno wzrost cen paliw, jak i pogłębiająca się różnica pomiędzy notowaniami ropy i produktów ropopochodnych w I półroczu 2022 r. były zjawiskiem globalnym i z problemem wysokich cen paliw zmaga się nie tylko Polska, ale także inne państwa europejskie. Dotyczy to nie tylko cen ropy, ale także produktów ropopochodnych, czyli benzyny i oleju napędowego.
UOKiK odniósł się też do wzrostu modelowych marż rafineryjnych. Podkreślono, że nie odzwierciedlają one w pełni faktycznego zysku osiąganego przez rafinerie. Są to silnie uproszczone wskaźniki służące do oszacowania rentowności przerobu ropy naftowej. W skrócie oznaczają różnice między ceną ropy i paliw na rynku międzynarodowym.
Najnowsze ceny paliw w Polsce. Jest nadzieja?
Pewnym pocieszeniem dla kierowców jest fakt, że od niedawna ceny paliw w Polsce zaczynają spadać. Jak podaje portal e-petrol.pl, średnia cena benzyny Pb95 wynosi obecnie 7,19 zł/l, co oznacza spadek o 13 groszy, porównując do minionego tygodnia.
Z kolei diesel potaniał o 12 groszy na litrze, co daje obecnie średnią cenę 7,45 zł/l. Potaniał także gaz LPG – o 4 grosze, co daje cenę 3,31 zł/l. Wiele wskazuje na to, że kolejne tygodnie przyniosą następne obniżki.
Jeszcze w tym roku ceny paliw w Polsce drastycznie wzrosną?
Zanim jednak popadniemy w huraoptymizm, trzeba przypomnieć, że ceny paliw w Polsce powinny tak naprawdę być obecnie o wiele wyższe. Rząd przedłużył bowiem działanie tarczy antyinflacyjnej, zgodnie z którą VAT na paliwa został obniżony z 23 do 8 procent.
Tarcza ta miała obowiązywać do końca lipca, później została przedłużona do końca października, ale zaledwie kilka dni temu Mateusz Morawiecki zapowiedział, że zostanie ona utrzymana do końca roku.
Prędzej czy później rząd zrezygnuje jednak z tarczy antyinflacyjnej i będziemy musieli zmierzyć się z faktycznymi, rynkowymi cenami. Ile będę wtedy wynosiły ceny paliw w Polsce? Będzie to oczywiście zależało od aktualnych na tamten moment cen na rynkach światowych. Przykładową estymację przedstawiła jednak Urszula Cieślak z firmy Reflex.
W rozmowie z portalem Interia.pl, podała ona, że przy założeniu, że stawka VAT zostałaby przywrócona do standardowej przy obecnych cenach, za benzynę i diesla zapłacilibyśmy o około złotówkę więcej, a za autogaz o około 70 groszy więcej. Podwyżki bardzo znaczące, a pamiętajmy, że zniesienie tarczy antyinflacyjnej, przywróciłoby także akcyzę na paliwa. Ma ona już mniejszy wpływ na ceny, niż VAT, ale nadal wpływ zauważalny.
W ramach pakietu deregulacyjnego weszło w życie kilka istotnych zmian. Pierwsze pojawiły się już w październiku 2018 roku, od kiedy nie ma obowiązku wożenia ze sobą dowodu rejestracyjnego pojazdu oraz potwierdzenia wykupienia polisy OC.
Później zniesiono także obowiązek wymiany dowodu rejestracyjnego, gdy skończą się w nim miejsca na pieczątki, potwierdzające zaliczenie okresowego przeglądu technicznego. Pojazd może być ponadto zarejestrowany poza miejscem zamieszkania posiadacza, a kierowca nie musi wozić przy sobie prawa jazdy. Te ułatwienia weszły w życie w grudniu 2020 roku.
Natomiast od 1 lutego 2022 roku możliwe jest zachowanie dotychczasowych tablic rejestracyjnych po zakupie pojazdu, który jest już zarejestrowany na terenie Polski. Kupując więc na przykład pojazd na gdańskich tablicach rejestracyjnych, możemy zarejestrować go na siebie baz zmiany „blach”, chociaż mieszkamy w Warszawie.
Kiedy znika obowiązek posiadania naklejek rejestracyjnych na szybach?
Kolejny element pakietu deregulacyjnego to zniesienie obowiązku posiadania naklejek rejestracyjnych na szybach. Wejdzie on w życie 4 września 2022 roku.
Tego samego dnia zostanie zniesiona także karta pojazdu.
Jeśli chcemy pozbyć się naklejki rejestracyjnej z szyby samochodu, najlepiej zastosować się do tych prostych kroków:
podgrzej szybę, na przykład suszarką – ciepłe powietrze rozmiękczy klej
delikatnie podważ naklejkę czymś cienkim, na przykład żyletką, albo nożem do tapet
kiedy część naklejki zacznie już odchodzić od szyby, możemy z wyczuciem zacząć odklejać ją palcami
istnieje spore prawdopodobieństwo, że na szybie pozostanie klej po naklejce – usuniesz go przy pomocy zmywacza do paznokci albo rozpuszczalnika
Czy będzie obowiązek usunięcia naklejki rejestracyjnej z szyby?
Kolejny element pakietu deregulacyjnego znosi obowiązek posiadania naklejki rejestracyjnej na przedniej szybie. Dla kierowców oznacza to mniejszy kłopot oraz niewielką oszczędność – za naklejkę trzeba zapłacić 18,5 zł i kolejne 50 gr opłaty ewidencyjnej.
Przepisy nie wymagają jednak od kierowców pozbywania się już naklejonych naklejek rejestracyjnych na szybach. Jest to więc kwestia jedynie estetyki.
Rząd pracuje nad projektem ustawy o biokomponentach i biopaliwach ciekłych, a także nad zmianami w ustawie o systemie monitorowania i kontrolowania jakości paliw. Ma to związek z trwającą wojną na Ukrainie, która bardzo niekorzystnie wpłynęła na rynek paliw, powodując znaczne wzrosty cen oraz problemy z utrzymaniem łańcuchów dostaw. Jak tłumaczą sami rządzący:
W tej trudnej sytuacji, zwłaszcza dla sektora transportu wartościowe są wszelkie sposoby, których wdrożenie może ograniczać fluktuacje cen paliw dla transportu oraz potrzebę ich importu.
Kolejne pakiety sankcji powodują także odcinanie się od rosyjskich surowców, czemu trudno odmówić słuszności, ale choćby kraje arabskie już dawno zapowiedziały, że nie są w stanie wypełnić luki po ropie pochodzącej z Rosji. Stąd pomysł na nowe paliwo na stacjach:
Rozwiązaniem proponowanym w tym zakresie jest wdrożenie benzyny silnikowej typu E10, tj. o podwyższonym udziale biokomponentów.
Jeśli prace legislacyjne pójdą zgodnie z planem, nowe paliwo E10 pojawi się na polskich stacjach w 2024 roku.
Jakiś czas temu na stacjach benzynowych, pojawiły się nowe oznaczenia paliw. W teorii miały być bardziej czytelne dla kierowców, a w praktyce ci albo ich nie zauważają, albo powodują one konsternację. Dlaczego bowiem na benzynie Pb95, mamy oznaczenie E5?
Wskazuje ono, że domieszka bioetanolu wynosi w tym przypadku 5 procent. Jak łatwo wywnioskować, benzyna E10 będzie miała tej domieszki 10 procent, dzięki czemu potrzeba będzie mniej ropy, aby wytworzyć litr paliwa.
Nowe paliwo ma jeszcze jeden plus – jego spalanie powoduje nieco mniejszą emisję CO2, więc jest bardziej korzystne dla środowiska.
Lecz z drugiej strony nie jest tak, że dla silnika obojętne jest to, co wlejemy. Biokomponenty sprawiają, że paliwo jest mniej wydajne, a w konsekwencji po zatankowaniu E10 musimy liczyć się z wyższym o 3 procent spalaniem oraz gorszą o 5 procent dynamiką, niż po zalaniu E5. A to jeszcze nie koniec złych informacji.
Czy paliwo E10 może zniszczyć silnik?
Odpowiedź na to pytanie jest niestety twierdząca. Większy udział bioetanolu w paliwie może niekorzystnie wpływać na gumowe elementy układu paliwowego, powodując nieszczelność. Może także zniszczyć aluminiowe elementy silnika.
Problem jest dobrze znany, ponieważ paliwo E10 można od kilku lat tankować w niektórych europejskich krajach. Dlatego Europejskie Stowarzyszenie Producentów Samochodów (ACEA), publikuje listy modeli, do których można bezpiecznie wlewać taką benzynę. Co do zasady, wszystkie samochody wyprodukowane po 2010 roku, powinny bezproblemowo znieść nowe paliwo.
Warto jednak samemu sprawdzić, jak to wygląda w przypadku naszego samochodu. Wiele aut znacznie starszych, niż po 2010 roku, może jeździć na benzynie E10, ale nie brakuje wyjątków.
Kiedy można pomijać biegi w manualnej skrzyni biegów?
Dobór przełożeń w manualnej skrzyni biegów nie jest przypadkowy. Pozwalają one na płynne rozpędzanie pojazdu, przy jednoczesnym utrzymywaniu jednostki napędowej w optymalnym dla niej zakresie obrotów. Uczymy się tego już na kursie prawa jazdy, podczas którego instruktorzy zwykle zwracają na to sporą uwagę.
Są jednak inni eksperci, którzy dopuszczają pomijanie przełożeń podczas rozpędzania się. Są to instruktorzy ecodrivingu. Zgodnie z zasadami takiej techniki jazdy, spokojnie rozpędzanie się, nie jest najoszczędniejszym stylem, ponieważ pojazd zużywa najmniej paliwa utrzymując zadaną prędkość, a nie przez długi czas ją zwiększając do pożądanej wartości. Dlatego zalecane jest szybkie osiągnięcie interesującej nas prędkości, a następnie wybranie możliwie wysokiego przełożenia, na którym wystarczy tylko muskanie gazu, aby utrzymać ową prędkość.
Przykładowo ruszamy, wrzucamy dwójkę i wciskamy mocniej gaz, osiągając na niej szybko przepisowe 50 km/h. Następnie wrzucamy czwarty bieg i już tylko utrzymujemy prędkość. Taka technika jazdy nie jest szkodliwa dla silnika, ani układu przeniesienia napędu.
Czy można pomijać biegi w manualnej skrzyni biegów podczas redukcji?
Trochę trudniejszym zagadnieniem jest pomijanie biegów podczas redukcji. Każda zmiana przełożenia na niższe powoduje wzrost obrotów silnika i zwiększa siły działające na cały układ napędowy. Podczas zmiany przełożenia z biegu na przykład czwartego na trzeci, nie jest to dużym problemem.
Kiedy jednak redukujemy z czwórki na dwójkę, różnica obrotów będzie już spora, więc trzeba robić to z wyczuciem i rozwagą. Takie pomijanie biegów podczas zmiany przełożeń na niższe jest uzasadnione na przykład przed rozpoczęciem manewru wyprzedzania, ale trzeba robić to w sposób umiejętny.
Czy pomijanie biegów w manualnej skrzyni biegów może uszkodzić samochód?
Niewłaściwy i nierozsądny styl jazdy może odbić się na kondycji samochodu i doprowadzić do uszkodzenia jego podzespołów. Tak też jest w przypadku sytuacji, kiedy decydujemy się pomijać biegi w manualnej skrzyni biegów. Pełnia kontroli nad przełożeniami oznacza również, że możemy popełnić błędy.
Wśród mniej szkodliwych błędów trzeba wymienić wybieranie zbyt wysokich przełożeń. Przykładowo, kiedy szybko rozpędzimy się na drugim biegu i od razu wrzucimy piąty. Samo przeskoczenie z wysokich obrotów na powiedzmy 1500 obr./min nie jest szkodliwe dla samochodu. Ale jeśli zapragniemy wtedy nadal przyspieszać, to już tak.
Nowoczesne samochody zalecają jazdę na jak najniższych obrotach, ale podpowiedzi komputera pokładowego co do wybrania wyższego przełożenia, nie biorą zwykle pod uwagę obciążenia dla układu napędowego. Dla kierowcy może to być niewyczuwalne, choćby za sprawą szerokiego stosowania dwumasowych kół zamachowych, ale brak wibracji czy mocnych szarpnięć, podczas przyspieszania z bardzo niskich obrotów, nie oznacza, że nie nadwyrężamy podzespołów samochodu.
O wiele gorsza sytuacja ma miejsce, kiedy decydujemy się pomijać biegi w manualnej skrzyni biegów podczas redukcji. Jeśli na skutek tego nastąpi gwałtowny wzrost obrotów, mocno nadwyrężymy podzespoły swojego samochodu. Dlatego redukcje o dwa przełożenia, na przykład przed rozpoczęciem wyprzedzania, należy robić z odpowiednim wyczuciem.
Z kolei redukcje o trzy biegi są już ryzykowne. Jeśli zrobimy to szybko i beztrosko, musimy liczyć się ze sporym szarpnięciem, które z pewnością odczują podzespoły naszego auta. Ryzykujemy również, że szarpnięcie będzie na tyle duże, że na moment zblokuje nam koła, a to jest już bardzo niebezpieczne. Można temu zapobiec stosując międzygaz, ale na taką technikę powinni się już decydować doświadczeni kierowcy, którzy wiedzą co robią i dobrze znają swój samochód.
W ekstremalnym przypadku, możemy wybrać zbyt niski bieg dla obecnej prędkości, który wymusi na silniku obroty przekraczające dopuszczalną przez producenta wartość. W takiej sytuacji powinien wkroczyć do akcji ogranicznik obrotów, który uchroni jednostkę przed zbyt wysokimi wartościami, ale oznaczać to będzie konieczność zmniejszenia prędkości. Ryzykujemy wtedy bardzo mocnym szarpnięciem i blokadą napędzanych kół, co stwarza poważne zagrożenie na drodze.
Jak zawsze w takich sytuacjach, najlepiej zerknąć co na temat danego problemu, mówi ustawa Prawo o ruchu drogowym. W art. 49, ust. 1, pkt. 7 czytamy:
Zabrania się zatrzymania pojazdu na jezdni przy jej lewej krawędzi, z wyjątkiem zatrzymania lub postoju pojazdu na obszarze zabudowanym na drodze jednokierunkowej lub na jezdni dwukierunkowej o małym ruchu.
Ogólna zasada jest więc prosta – nie wolno parkować pod prąd. Warto o niej pamiętać, zwłaszcza że chociaż istnieją od niej wyjątki, korzystanie z nich może być ryzykowne.
Pierwszy z wyjątków, który pozwala parkować pod prąd, jest jednoznaczny i logiczny. Dozwolone jest parkowanie pod prąd w terenie zabudowanym na drodze jednokierunkowej. W takim przypadku tak naprawdę mówimy o parkowaniu przy lewej krawędzi jezdni, ponieważ każdy z pasów na takiej drodze prowadzi w tym samym kierunku.
Drugi wyjątek z kolei nosi już znamiona pułapki na kierowców. Mówi on o tym, że wolno parkować pod prąd w terenie zabudowanym także na jezdni dwukierunkowej, ale o małym ruchu. Co to oznacza?
Tego przepisy już nie precyzują. Intuicyjnie możemy powiedzieć, że droga o małym natężeniu ruchu to uliczka osiedlowa. Natomiast ruchliwa ulica w centrum miasta ma zwykle duże natężenie ruchu. Ale co z ulicami, które plasują się między tymi dwoma skrajnościami? To już prawdziwa zagadka, a jej rozwiązanie zależy od interpretacji policjanta. Łatwo wpaść w taką pułapkę i skończyć z mandatem.
Jeśli zdecydujemy się parkować pod prąd, a policjant uzna, że nie wypełniliśmy kryteriów żadnego z wyjątków, musimy liczyć się z mandatem. Nie jest on na szczęście duży – według taryfikatora to 100 zł o raz 1 punkt karny.
Zawsze w takiej sytuacji funkcjonariusze dokonują jednak dodatkowej analizy sytuacji, pod kątem tego, czy nasz pojazd nie stwarza zagrożenia w ruchu drogowym lub czy nie utrudnia innym poruszania się. Jeśli uznają, że tak jest, musimy przygotować się na znacznie większe wydatki za odholowanie pojazdu i jego postój na parkingu policyjnym.
To pytanie podstawowe, na które odpowiedzi są dwie. Po pierwsze nie większą niż dopuszczalny limit, a po drugie z prędkością bezpieczną. Jak czytamy w Kodeksie drogowym art. 19, ust. 1:
Kierujący pojazdem jest obowiązany jechać z prędkością zapewniającą panowanie nad pojazdem, z uwzględnieniem warunków, w jakich ruch się odbywa, a w szczególności: rzeźby terenu, stanu i widoczności drogi, stanu i ładunku pojazdu, warunków atmosferycznych i natężenia ruchu.
Interpretacja tego zapisu jest prosta. Dozwolona prędkość umieszczona na znaku to tylko prędkość maksymalna dopuszczalna na tym odcinku. Nie oznacza ona prędkości z jaką faktycznie powinniśmy się poruszać, ponieważ panujące warunki mogą wymagać, aby jechać wolniej.
Pojawia się jednak pytanie czy można przesadzić w drugą stronę? Czy można jechać na tyle wolno, żeby stworzyć zagrożenie i narazić się na mandat? Można. Mówi o tym już kolejny ustęp, przytoczonego wyżej artykułu, w którym czytamy:
Kierujący pojazdem jest obowiązany:
1) jechać z prędkością nieutrudniającą jazdy innym kierującym;
2) hamować w sposób niepowodujący zagrożenia bezpieczeństwa ruchu lub jego utrudnienia;
3) utrzymywać odstęp niezbędny do uniknięcia zderzenia w razie hamowania lub zatrzymania się poprzedzającego pojazdu.
Nas najbardziej interesuje punkt pierwszy – nie możemy jechać w sposób utrudniający poruszanie się innych uczestników ruchu. Co to oznacza? To już zależy od konkretnej sytuacji Łatwo sobie jednak wyobrazić sytuację, w której ktoś przy ograniczeniu do 50 km/h, porusza się 30 km/h, pomimo doskonałych warunków drogowych, przez co powstał za nim zator.
Znak C-14 także może oznaczać mandat za zbyt wolną jazdę
Wielu kierowców nie pamięta, lub nawet nie wie o tym, że istnieje coś takiego jak znak C-14, określający minimalną dozwoloną prędkość. Nie jest on często spotykany, a jeśli już, to na drogach szybkiego ruchu.
Po minięciu go kierowca ma obowiązek jazdy z prędkością przynajmniej taką, jaka została określona na znaku. Odwołuje go znak C-15.
Jaki mandat za zbyt wolną jazdę?
Taryfikator przewiduje karę za jazdę ze zbyt małą prędkością, a jej wysokość zależy od tego, który dokładnie paragraf złamaliśmy, a także od decyzji kontrolującego nas funkcjonariusza.
Jeśli naszą zbyt wolną jazdą, utrudniliśmy innym ruch, grozi nam mandat nie mniejszy niż 500 zł. Co to oznacza? Kara może być wyraźnie wyższa, jeśli nasz styl jazdy spowodował naprawdę poważne utrudnienia.
Znacznie łagodniej traktowani są kierowcy, którzy poruszają się z prędkością mniejszą, niż wymagana znakiem C-14. Za jego nierespektowanie grozi grzywna 100 zł. Ale uwaga – ignorując wspomniany znak, mogliśmy spowodować utrudnienia i stworzyć zagrożenie na drodze. W takiej sytuacji policjant może nałożyć na nas karę także z wcześniejszego paragrafu.
Przebywanie w przyczepie kempingowej podczas jazdy – czy jest zabronione
Dłuższa podróż samochodem, szczególnie z kompletem pasażerów, potrafi być męcząca. O ile wygodniej i przyjemniej podróżowałoby się w przyczepie kempingowej, prawda? Można usiąść wygodnie przy stole, zjeść coś i napić się. A jak przyjemnie byłoby się zdrzemnąć, aby odespać konieczność wczesnego wstawania, prawda?
Pomysł podróżowania w przyczepie kempingowej w czasie jazdy, może wydawać się bardzo kuszący, ale z oczywistych powodów jest zakazany. Osoby jadące w niej nie mają do dyspozycji nawet pasów bezpieczeństwa, więc nawet mocniejsze hamowanie, mogłoby być dla nich niebezpieczne. Nie wspominając już o kolizji czy wypadku.
Pamiętajmy również, że sama konstrukcja przyczepy kempingowej w żaden sposób nie jest przystosowana do ochrony osób siedzących w środku. Jej konstrukcja to zwykle drewniana rama, pokryta panelami z tworzywa sztucznego. Priorytetem jest tu niska masa własna, a nie wytrzymałość w razie zderzenia. Dlatego przebywanie w przyczepie kempingowej podczas jazdy może okazać się śmiertelnie niebezpieczne.
Co można przewozić w przyczepie kempingowej?
Powyższe zastrzeżenia nie oznaczają, że w przyczepie kempingowej nie można niczego przewozić. Bez przeszkód możemy umieścić w niej swoje bagaże czy rowery, zyskując więcej swobody w aucie i eliminując konieczność korzystania z bagażników rowerowych.
Jednak i tu musimy zwrócić uwagę na kilka spraw. Wyposażenie przyczep kempingowych jest przystosowane do tego, by dobrze znosić podróż. Nic się nam w nich nie przesunie, ani drzwiczki szafek nie będą się obijały na zakrętach. Jeśli jednak coś powkładamy do tych szafek jeszcze przed ruszeniem, nie można mieć już takiej pewności.
Dlatego przewożąc bagaże w przyczepie kempingowej, trzeba podejść do tego rozsądnie. Najlepiej spakować się jak na zwykły wyjazd, walizki odpowiednio zabezpieczyć przed przemieszczeniem się i dopiero na kempingu rozpakować wszystko na swoje miejsce. Ważne jest też, żeby nie umieszczać dużych ilości bagażu tylko z przodu lub tylko z tyłu przyczepy. Szczególnie zaburzenie rozkładu masy z akcentem na tył może okazać się niebezpieczne, ponieważ przyczepa odchylając się do tyłu, będzie próbowała podnieść hak do góry. W teorii grozi to wypięciem przyczepy oraz odciąża tylną oś samochodu, co może doprowadzić do niebezpiecznej sytuacji.
Z rozwagą należy podejść także do przewożenia rowerów w przyczepie. Jeśli przemieszczą się w czasie jazdy, mogą się uszkodzić, a także uszkodzić elementy wyposażenia przyczepy.
O czym jeszcze pamiętać przed wyruszeniem w podróż z przyczepą kempingową?
Przyczepy kempingowe używane są sezonowo, więc konieczne jest sprawdzenie podstawowych ich elementów, przed wyruszeniem w drogę. Powinniśmy więc skontrolować działanie oświetlenia, sprawdzić ciśnienie w oponach oraz ich stan, a także ogólny stan przyczepy. Warto też zweryfikować czy działa jej wyposażenie wewnętrzne, aby już na kempingu nie mieć niemiłej niespodzianki.
Podczas jazdy pamiętajmy również, że podróżujemy nie samym samochodem, ale zestawem pojazdów. To szczególnie ważne podczas jazdy miejskimi ulicami, gdzie długa i szeroka przyczepa, wymaga stałego kontrolowania, abyśmy o nic nie zawadzili.
Jakie prawo jazdy do ciągnięcia przyczepy kempingowej?
Przed wyruszeniem w drogę upewnijmy się też, jeśli korzystamy z nowej lub pożyczonej przyczepy, czy mamy odpowiednie uprawnienia do jej ciągnięcia. W przypadku mniejszych zestawów wystarczy nam prawo jazdy kategorii B – trzeba spełnić tylko dwa warunki:
DMC przyczepy nie przekracza 750 kg (tzw. „przyczepa lekka”)
DMC przyczepy nie przekracza 750 kg (tzw. „przyczepa lekka”)
Osoby, które potrzebują uprawnień na ciągnięcie cięższych przyczep, mogą zdecydować się na zdanie dodatkowego egzaminu i otrzymanie kodu 96 do prawa jazdy. Wtedy możemy ciągnąć znacznie cięższe przyczepy, ale pod warunkiem, że:
DMC zestawu nie przekracza 4250 kg
stosunek DMC samochodu do DMC przyczepy musi wynosić przynajmniej 1,33:1
Najszersze uprawnienia daje zdobycie kategorii B+E, dzięki której DMC przyczepy może wynosić nawet 3500 kg.
To kiedy policjant może przeszukać samochód jest uzależnione od wielu czynników. Zakładamy, że kierowca nie ma nic na sumieniu i podajemy jedynie możliwości zgodne z prawem, w których możemy uniknąć nieprzyjemnych sytuacji. Warto pamiętać, że policjanci muszą się poruszać w ramach ściśle określonych procedur, więc są sposoby na to, żeby odwołując się do owych procedur, zniechęcić organy ścigania do pewnych czynności. Czy policja może przeszukać samochód?
Kiedy policjant może przeszukać samochód?
Gdy myślimy o zatrzymaniu przez drogówkę, zachodzi pytanie, czy policja może przeszukać auto bez nakazu. Okazuje się, że funkcjonariusz podczas kontroli drogowej może przeszukać nasz samochód, ale tylko w konkretnych przypadkach. Musi on poszukiwać broni, innych zabronionych prawem przedmiotów lub przedmiotów, które mogą stanowić dowód w prowadzonej sprawie. Co to oznacza w praktyce?
Policjant musi mieć „podkładkę”, aby przeprowadzić przeszukanie pojazdu. Lecz teoretycznie może ją sobie wymyślić. Przecież dopóki nie przeprowadził rewizji, nie może mieć pewności, że nie przewozimy czegoś zakazanego prawem. Z pewnością po całej czynności lub w jej trakcie musi sporządzić protokół przeszukania samochodu, w którym wymieni wszystkie etapy swojego działania i to, co ewentualnie znalazł.
Pamiętajmy też, że takie działania są normą np. na granicy państwa i tam może się odbyć policyjne przeszukanie samochodu przez celnika.
Jakie wymogi musi spełnić policjant, żeby przeszukać samochód?
Przeszukanie auta przez policję może być częścią rutynowej kontroli pojazdu. Powinna więc rozpocząć się od podania przed policjanta imienia, nazwiska, stopnia służbowego oraz powodu zatrzymania. Umundurowany funkcjonariusz okazuje legitymację służbową na życzenie zatrzymanego, a nieumundurowany zawsze ma taki obowiązek.
Przed przystąpieniem do przeszukania pojazdu, policjant powinien także podać powód takiej czynności. Lecz ten może być lakoniczny i nie mamy możliwości zweryfikowania, czy faktycznie poszukiwany przestępca poruszał się podobnym do naszego autem, albo czy rzeczywiście widziano, że podobnym pojazdem przewożono broń lub narkotyki.
Protokół z przeszukania samochodu to jedyna „broń” kierowcy
Zatrzymany do kontroli kierowca nie ma prawa kwestionować żadnych decyzji lub poleceń policjanta. Jeśli uważa, że były niesłuszne, może jedynie złożyć skargę na funkcjonariusza. Podobnie jest z przeszukaniem samochodu – nie możemy odmówić, ani dyskutować z policjantem. Przeszukanie samochodu policja zwykle kończy spisaniem protokołu, więc wszystko jest udokumentowane i w przypadku nieprawidłowości możemy się na to powołać.
Tym co możemy zrobić, jest odwołanie się do procedur. Funkcjonariusz chcący dokonać rewizji, musi na nasze życzenie sporządzić protokół z przeszukania samochodu. To ma spore szanse zniechęcić policjanta do upierania się przy swojej decyzji. Po pierwsze dlatego, że stworzenie takiego protokołu jest czasochłonne. Po drugie zaś musi tam zawrzeć powód przeszukania samochodu. A podając powód wyssany z palca, naraża się swoim przełożonym, szczególnie gdy złożymy skargę na jego decyzję i cała sprawa zostanie poddana weryfikacji.
Jak powinien wyglądać protokół z przeszukania samochodu?
W protokole przeszukania samochodu, muszą znaleźć się wszystkie przedmioty, na jakie natrafiono podczas kontroli. A ponieważ wielu kierowców wozi sporo niepotrzebnych rzeczy w bagażniku, cała procedura może być dość czasochłonna.
Po zakończeniu spisywania protokołu, powinniśmy otrzymać go do podpisania i mamy pełne prawo zgłaszać zastrzeżenia do jego treści i domagać się odpowiednich zmian.
Kto może dokonać przeszukania samochodu?
Kierowcy przyzwyczajeni są, że kontrolują ich głównie funkcjonariusze policji, ale nie tylko oni mogą zatrzymywać kierujących. Przeszukanie auta może dokonać także:
Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego
Centralne Biuro Antykorupcyjne
Centralne Biuro Śledcze
Służba Celna
Służba Graniczna
Służba Leśna (tylko w pobliżu terenów leśnych)
Żandarmeria Wojskowa
Co może wydawać się zaskakujące, przeszukiwać pojazdów nie mogą funkcjonariusze służb, z którymi kierowcy miewają styczność. Takie uprawnienia nie przysługują ani Straży Miejskiej ani Inspekcji Transportu Drogowego.
Przeszukanie samochodu przez policję nie jest przyjemne, ale pamiętajmy, że zwykle wynika z jakiś uzasadnionych podejrzeń lub działań operacyjnych. Nie przeszkadzajmy policjantom w pracy, a czynności zakończą się tak szybko, jak to możliwe.
Zostawiasz wodę w aucie na upale? Dowiedz się, dlaczego tego nie robić. Zacznijmy od tego, że w czasach kiedy nawet tanie samochody używane mają klimatyzację, bardzo łatwo zapomnieć o tym, jak bardzo nieprzyjaznym miejscem jest wnętrze pojazdu podczas upału. Szczególnie gdy przez dłuższy czas stał on na słońcu z zamkniętymi szybami.
Przypomnijmy więc, że w upalny dzień, temperatura w samochodzie szybko osiąga około 60 stopni Celsjusza. Natomiast podczas dłuższego postoju na słońcu, tworzy się tak zwany efekt szklarni, a temperatura elementów pojazdu może sięgać nawet 80 stopni Celsjusza! Wnętrza aut przystosowane są zwykle do wytrzymywania nawet tak dużych temperatur, ale większość rzeczy, jakie zostawimy w samochodzie, już nie.
Zostawiasz wodę w aucie na upale? Błąd
Każdy lekarz potwierdzi, że regularne nawadnianie się jest bardzo ważne dla zdrowia każdego człowieka. Szczególnie istotne jest to podczas upałów, więc wożenie ze sobą butelki wody jest bardzo istotne. Ale niesie to ze sobą pewne ryzyko.
Plastikowa butelka wystawiona na działanie promieni słonecznych i wysoką temperaturę, zacznie wydzielać szkodliwe substancje, przenikające do wody. Ponadto w butelce, która została już otwarta, po kilku godzinach namnożą się bakterie.
Szkodliwe działanie słońca i temperatury dotyczy zresztą wszystkich napojów. Szczególnie te gazowane mogą okazać się „wybuchowe”. Wzrost temperatury powoduje też wzrost ciśnienia, a w butelce lub puszce napoju gazowanego już w temperaturze pokojowej jest ono kilkukrotnie wyższe od atmosferycznego. Po mocnym nagrzaniu, napój może zacząć wydostawać się także z fabrycznie zakręconej butelki, a w przypadku puszek istnieje nawet ryzyko rozerwania jej.
Środki w sprayu nie powinny pozostawać w samochodzie
Z powyższych powodów, nie powinniśmy w aucie pozostawiać także środków w sprayu. Wszystkie środki opakowane ciśnieniowo, źle reagują na wzrosty temperatur i może dojść do rozszczelnienia lub nawet rozerwania opakowania. Nie trzeba chyba tłumaczyć, jak przykrą niespodzianką może być wnętrze auta zalane na przykład sprayem na komary.
Nie pozostawiaj w samochodzie także kremów przeciwsłonecznych
Niektóre środki przeciwsłoneczne sprzedawane są w sprayu, a o niebezpieczeństwach z nim związanych już wspomnieliśmy. Nie powinno się jednak pozostawiać w aucie nawet zwykłego kremu na opalanie. Wysoka temperatura może sprawić, że zmieni on swoje właściwości i nie będzie nas chronił równie skutecznie, jak powinien.
Okulary przeciwsłoneczne w nagrzanym samochodzie
Wysokie temperatury i długotrwałe wystawienie na mocne promienie słoneczne, nie są obojętne także dla okularów przeciwsłonecznych. Może się to wydawać paradoksalne, ale one również mogą przegrać walkę z takimi warunkami, zmniejszając stopień ochrony przed promieniami UV. Ponadto nagrzane okulary zwyczajnie nas poparzą, kiedy wsiądziemy do samochodu.
Jedzenie i lekarstwa w rozgrzanym aucie
Nie jest chyba zaskoczeniem, że wszystkie organiczne rzeczy, źle znoszą wysokie temperatury. Żywność pozostawiona na długo w rozgrzanym samochodzie, może łatwo się zepsuć. Szczególnie gdy będzie wystawiona na bezpośrednie działanie promieni słonecznych.
Tym bardziej powinniśmy uważać z lekami i innymi produktami farmakologicznymi. Pod wpływem wysokiej temperatury mogą one łatwo zmienić swoje właściwości. W najlepszym wypadku, stracą swoje zdrowotne działanie, a w najgorszym mogą stać się toksyczne.
Nie susz mokrych ręczników i strojów kąpielowych w samochodzie
Gdzie łatwo i szybko wysuszyć ręcznik i strój kąpielowy? Skoro w stojącym na słońcu aucie jest ta gorąco, to najlepiej tam, prawda? Jeśli je rozłożymy na oparciach foteli, schnięcie może przebiegać całkiem szybko. Niestety jest to ryzykowny zabieg.
Jeśli pamiętacie nasz tekst na temat zasady 5 minut przy używaniu klimatyzacji, to wiecie, skąd w jej układzie biorą się szkodliwe grzyby i bakterie. A biorą się gdy pojawi się wilgoć oraz wysoka temperatura. Tak samo wygląda to w przypadku suszenia ręczników i strojów kąpielowych w aucie. A zagnieździć się one mogą nie tylko w suszonych rzeczach, ale także tapicerce tymi rzeczami zmoczonej.
Wbrew nazwie i oczywistym skojarzeniom, buspasy przeznaczone są nie tylko dla autobusów. Jak możemy przeczytać w rozporządzeniu o znakach i sygnałach drogowych:
§ 49. 1. Znaki:
1) D-11 „początek pasa ruchu dla autobusów”,
2) D-12 „pas ruchu dla autobusów”
oznaczają odpowiednio początek lub kontynuację pasa ruchu przeznaczonego tylko dla autobusów lub trolejbusów oraz innych pojazdów wykonujących odpłatny przewóz osób na regularnych liniach.
Oznacza to, że na buspasy mogą wjechać nie tylko autobusy miejskie, ale także prywatni przewoźnicy, korzystający z własnych autobusów, autokarów i busów.
Oprócz tego Ustawa o elektromobilności pozwala na korzystanie z buspasów przez samochody elektryczne i wodorowe:
Art. 148a. 1. Do dnia 1 stycznia 2026 r. dopuszcza się poruszanie się pojazdów elektrycznych, o których mowa w art. 2 pkt 12 ustawy z dnia 11 stycznia 2018 r. o elektromobilności i paliwach alternatywnych, oraz pojazdów napędzanych wodorem, o których mowa w art. 2 pkt 15 tej ustawy, po wyznaczonych przez zarządcę drogi pasach ruchu dla autobusów.
2. Zarządca drogi może uzależnić poruszanie się pojazdów elektrycznych po wyznaczonych pasach ruchu dla autobusów od liczby osób poruszających się tymi pojazdami.
Warto zwrócić uwagę na punkt drugi. Zarządcy zwykle z niego póki co nie korzystają, ale w przyszłości mogą zacząć sięgać po taką możliwość, wraz ze wzrostem liczby aut elektrycznych.
Buspasami mogą poruszać się także służby ratunkowe.
Co to jest pas DOP?
Na tym jednak nie kończy się lista pojazdów, które mogą korzystać z buspasów. Zarządca drogi ma możliwość wyznaczenia kolejnych grup kierujących, otrzymujących dostęp do tego przywileju. Wtedy pojawia się dodatkowe oznaczenie DOP, co jest skrótem od „dopuszczony”. Wskazuje ono, że tym buspasem mogą poruszać się także inne pojazdy, oprócz tych, które przewidują przepisy ogólne.
To o jakie pojazdy chodzi, powinno być wyszczególnione na dodatkowej tabliczce umieszczonej pod znakiem. Zwykle są to motocykle, taksówki oraz pojazdy przewożące niepełnosprawnych. Czasami aby móc skorzystać z buspasa, potrzebna jest tylko odpowiednia liczba pasażerów na pokładzie.
Korzystanie z buspasa na podstawie oznakowania DOP rodzi jednak ryzyko, że otrzymamy mandat. Lista pojazdów dopuszczonych do korzystania z buspasów może być różna nie tylko w każdym mieście ale na każdym odcinku drogi. Może więc okazać się, że jednym fragmentem jechaliśmy legalnie, ale drugim już nie.
Jaki mandat za jazdę buspasem
W drugim przypadku, musimy liczyć się z mandatem za nieuprawnione poruszanie się buspasem. Wraz ze wprowadzeniem nowego taryfikatora mandatów w styczniu 2022 roku, kara za takie wykroczenie nie uległa zmianie. Oznacza to, że grozi nam grzywna 100 zł oraz 1 punkt karny.
Idea stojąca za systemem start-stop jest prosta. W ruchu miejskim samochody często zatrzymują się i są zmuszane do stania przez dłuższy czas. Powoduje to zupełnie niepotrzebną emisję spalin oraz hałas. A gdyby tak gasić silnik podczas chwilowego postoju? Robienie tego „ręcznie” jest niezbyt rozsądne, między innymi dlatego, że na przykład rozrusznik i akumulator nie są przygotowane na wymaganie od nich co chwilę takiej pracy.
Rozwiązaniem miały być systemy start-stop. To komputer decyduje, kiedy pojazd gaśnie, biorąc pod uwagę między innymi stopień naładowania akumulatora. Silnik zostaje wyłączony po zatrzymaniu, a ponowne uruchomienie następuje automatycznie, kiedy tylko wciśniemy sprzęgło lub zdejmiemy nogę z hamulca w samochodach z automatyczną skrzynią biegów. Wszystko dzieje się więc samoczynnie i nie powinno w żaden sposób wpływać na naszą jazdę. W praktyce niektóre (szczególnie starsze) systemy start-stop nie pozwalają na błyskawiczne ruszenie, ale wymagają pół sekundy, może sekundę, zwłoki.
Czy system start-stop jest szkodliwy dla samochodu?
W teorii nie powinien być. Przecież to jeden z fabrycznie stosowanych elementów, więc jak może jego obecność być szkodliwa dla samochodu? W autach z systemem start-stop stosuje się bardziej wytrzymałe akumulatory oraz rozruszniki, a także bardziej wydajne alternatory, które dobrze znoszą ciągłe rozruchy. To jednak nie rozwiązuje wszystkich problemów.
Po pierwsze to, że akumulator lub rozrusznik są bardziej wytrzymałe, nie znaczy, że wytrzymają tyle, ile przy użytkowaniu w aucie bez systemu start-stop. Z pewnością będą też znacznie droższe od swoich standardowych odpowiedników.
Prawdziwym problemem jest jednak trwałość samego silnika. W teorii system start-stop powinien aktywować się tylko w optymalnych dla jednostki napędowej warunkach. W praktyce może zgasić silnik już przy pierwszym zatrzymaniu od naszego ruszenia. W ten sposób motor naszego pojazdu może o wiele dłużej osiągać właściwą temperaturę roboczą, a jeśli podróżujemy na krótkich dystansach, nie osiągnąć jej nigdy.
Kolejna kwestia to turbosprężarka, obecna we właściwie każdym nowym aucie. Chłodzona jest ona olejem i jeśli silnik gaśnie, zostaje tego chłodzenia pozbawiona. To w prosty sposób prowadzi do jej przyspieszonego zużycia, szczególnie jeśli pokonaliśmy większy dystans i na przykład zjedziemy z trasy szybkiego ruchu do miasta i auto zgaśnie nam na pierwszych światłach.
Czy można wyłączyć system start-stop?
Co do zasady system start-stop można wyłączyć i służy do tego dedykowany przycisk, oznaczony zwykle literą „A”, którą otacza okrąg zakończony strzałką, pod którym znajdziemy napis „OFF”. W nowszych modelach coraz częściej opcja ta jest ukryta w menu systemu multimedialnego.
Dezaktywacja systemu start-stop działa tylko (poza kilkoma wyjątkami) do zgaszenia samochodu. Kiedy ponownie wsiądziemy do auta, system trzeba ponownie wyłączyć. Spotkać można jednak już pierwsze modele, w których start-stopu nie dezaktywujemy. Wraz z popularyzacją układów mikrohybrydowych (stanowiących rozwinięcie idei start-stop), możemy spodziewać się, że coraz więcej samochodów nie pozwoli na wyłączenie tego systemu.
Zbliżasz się do skrzyżowania z sygnalizacją świetlną. Widzisz czerwone światło, więc zatrzymujesz się. Widzisz zielone, jedziesz dalej. Ale co robisz, gdy nagle pojawia się żółte?
Wielu kierowców dodaje gazu, mając nadzieję, że zdążą jeszcze przejechać, zanim pojawi się sygnał czerwony. Niektórzy panicznie hamują, bojąc się, że zaraz będzie czerwone. A jakie jest prawidłowe zachowanie na widok żółtego sygnału?
Aby spróbować odpowiedzieć na to pytanie, musimy odwołać się do rozporządzenia Ministrów Infrastruktury oraz Spraw Wewnętrznych i Administracji w sprawie znaków i sygnałów drogowych. Tam w par. 95, ust. 1, pkt. 2 czytamy:
Sygnały świetlne nadawane przez sygnalizator S-1 oznaczają: sygnał żółty – zakaz wjazdu za sygnalizator (…)
Czy rację mają więc ci, którzy gwałtownie hamują, widząc żółte światło? Nie zawsze, ponieważ dalszy ciąg brzmienia tego punktu to:
(…) chyba że w chwili zapalenia tego sygnału pojazd znajduje się tak blisko sygnalizatora, że nie może być zatrzymany przed nim bez gwałtownego hamowania; sygnał ten oznacza jednocześnie, że za chwilę zapali się sygnał czerwony.
Żółte światło na skrzyżowaniu – hamować czy nie?
Przypadek żółtego światła to jeden z rzadkich przypadków, kiedy różne, intuicyjne zachowania kierowców, mają oparcie w przepisach ruchu drogowego. Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czy na widok żółtego światła wolno kontynuować jazdę, czy nie.
Ustawodawca pozostawił to pole do interpretacji kierowcy. Każda taka sytuacja jest bowiem inna i kierujący musi wziąć pod uwagę szereg czynników. Niestety dla niego, jeśli jego decyzja okaże się błędna, policjanci nie będą pobłażliwi i surowo ukażą za niewłaściwą ocenę sytuacji.
Kiedy można przejechać przez skrzyżowanie na żółtym świetle, a kiedy nie?
Jedyne co możemy w takiej sytuacji zrobić, to doradzić, na co zwrócić uwagę, podczas podejmowania decyzji, co robimy, na widok żółtego światła. Sytuacja „czysta” jest wtedy, gdy znajdujemy się tuż przed sygnalizatorem, kiedy pojawia się sygnał żółty. Nie mamy wtedy najmniejszej szansy na skuteczną reakcję i właśnie takie miał na myśli ustawodawca, zezwalając na warunkowe przejechanie na żółtym świetle.
Inną taką okolicznością są niekorzystne warunki atmosferyczne. Możemy tłumaczyć wtedy, że nie chcieliśmy hamować zbyt gwałtownie, obawiając się wpadnięcia w poślizg oraz zaskoczenia innych kierujących nagłym wciśnięciem hamulca w takich warunkach. Ale uwaga – jeśli w ten sposób pokonaliście skrzyżowanie już na czerwonym świetle, policjant może odpowiedzieć, że w takim razie, jechaliście zbyt szybko i nie dostosowaliście prędkości do panujących warunków.
Niedopuszczalne jest natomiast wciskanie gazu, na widok żółtego światła. Trzeba mieć naprawdę mocne auto, żeby zrobiło to jakąś różnicę na dystansie kilkunastu metrów, więc jest spore ryzyko, że i tak wjedziemy już na czerwonym świetle. Ponadto pokonując skrzyżowanie, powinniśmy zachować szczególną ostrożność, a w tej definicji nie mieści się jazda z gazem w podłodze.
Co oznacza jednocześnie włączone światło czerwone i żółte?
Na powyżej postawione pytanie, chyba każdy kierowca odpowie bez wahania. Chodzi o to, że zaraz będzie zielone, więc można już ruszać, prawda? Nie do końca. Rzeczywiście czerwone i żółte światło zapowiadają zapalenie się zielonego, a kierowcy powinni szykować się do jazdy. Ale nic więcej. Jak czytamy w rozporządzeniu w sprawie znaków i sygnałów drogowych. Tam w par. 95, ust. 1, pkt. 4:
Sygnały czerwony i żółty, nadawane jednocześnie – zakaz wjazdu za sygnalizator; sygnały te oznaczają także, że za chwilę zapali się sygnał zielony.
W takiej sytuacji światło żółte również oznacza zakaz dalszej jazdy. Sygnał czerwony i żółty nadawane są na tyle krótko, że trudno nam będzie zdążyć złamać przepisy. Ale jest to możliwe, więc trzeba uważać.
Jaki mandat za przejazd na żółtym świetle?
Tak jak napisaliśmy wcześniej, przejazd przez skrzyżowanie na żółtym świetle nie jest karany. Lecz decyzja, aby przejechać na żółtym niesie ze sobą potencjalne ryzyko, że jednak przejedziemy na czerwonym. A to już jest karalne.
Zgodnie z nowym taryfikatorem mandatów na 2022 rok, za przejazd przez skrzyżowanie na czerwonym świetle, grozi mandat w wysokości 500 zł i 6 punktów karnych. Ponadto policjant może uznać, że nasze zachowanie stworzyło zagrożenie w ruchu drogowym i dopisze kolejne 500 zł.
Przeciskanie się motocyklem w korku między samochodami – wolno czy nie?
Dla wielu motocyklistów możliwość omijania korków w mieście, jest głównym powodem korzystania z jednośladu. Nie brakuje też osób, które przesiadły się na skutery wyłącznie z powodu wygody i oszczędności czasu.
Nie wszystkim kierowcom samochodów się to jednak podoba. Wielu z nich nie zatrzymuje się tak, aby ułatwić motocyklistom przejazd, a niektórzy wręcz go utrudniają. Bierze się to czasem ze zwykłej złośliwości, a czasem także z przekonania, że przeciskanie się motocyklem pomiędzy stojącymi samochodami, jest niezgodne z przepisami.
Tymczasem Prawo o ruchu drogowym w ogóle tej kwestii nie porusza. Oznacza to więc, że zastosowanie mają tu ogóle przepisy Kodeksu drogowego. Jeśli zatem motocyklista zmieści się między innymi pojazdami na pasie ruchu, może bez przeszkód przejechać koło nich. Wymagane jest jedynie zachowanie „bezpiecznej” odległości, a ta w przypadku stania w korku i przemieszczania się motocyklisty z niewielką prędkością, nie musi być duża.
Kiedy motocyklista nie może omijać samochodów stojących w korku?
To co napisaliśmy powyżej nie oznacza, że motocyklista ma pełną dowolność w tym, jak zachowa się po dojechaniu do korka. Tymczasem nadal obowiązują go wszystkie przepisy, które nakładają pewne ograniczenia.
Powinien na przykład uważać na przejścia dla pieszych. Omijając kolejne samochody stojące w korku, łatwo przeoczyć, że między nimi są pasy, którymi może ktoś właśnie przechodzić. Prawo zabrania wyprzedzania i omijania innych pojazdów w obrębie przejść dla pieszych Jeśli więc samochody się toczą, możemy przejechać przez pasy wraz z jednym z nich, ale nie szybciej od niego. Jeśli stoją, musimy bezwzględnie się zatrzymać, upewnić, że przejście jest puste i dopiero wtedy kontynuować jazdę.
Niektórzy motocykliści omijają także korki na drogach jednopasmowych, co również jest dozwolone, ale uwaga. W sytuacji, gdy na ulicy wymalowana jest linia ciągła, nie możemy jej przekroczyć. Jeśli pas ruchu jest wystarczająco szeroki, żebyśmy tego uniknęli, możemy wyprzedzić inne pojazdy.
Pamiętajmy również, że zabronione jest wyprzedzanie innych pojazdów na skrzyżowaniach, na których ruch nie jest sterowany. Jeśli więc wyprzedzamy powoli poruszające się w korku samochody i zbliżmy się do skrzyżowania, powinniśmy odpowiednio zwolnić.
Zawsze też w takich sytuacjach powinniśmy zachować zdrowy rozsądek i wzmożoną uwagę. Nigdy nie wiemy, czy jakiś nieuważny kierowca nagle nie będzie chciał zmienić pasa ruchu, albo czy pasażer nie stwierdzi, że zamiast czekać w korku, woli już wysiąść. Takie zachowania mogą być bardzo niebezpieczne dla motocyklisty.
Prawo jest na swój sposób wyrozumiałe dla cyklistów i nie w każdej sytuacji każdy element wyposażenia jest wymagany. Oto pięć rzeczy, które powinien mieć każdy rower:
co najmniej jeden skutecznie działający hamulec
sygnał dźwiękowy o nieprzeraźliwym dźwięku
z przodu – co najmniej jedno światło pozycyjne barwy białej lub żółtej selektywnej
z tyłu – co najmniej w jedno światło odblaskowe barwy czerwonej o kształcie innym niż trójkąt
co najmniej jedno światło pozycyjne barwy czerwonej
Przepisy dopuszczają poruszanie się bez światła pozycyjnego, jeśli jeździmy tylko w dzień. Co podczas dłuższych wycieczek może być zdradliwe, jeśli się ona wydłuży i nie dojedziemy do domu przed zmierzchem. Warto o tym pamiętać, szczególnie że chodzi tu przede wszystkim o nasze bezpieczeństwo.
Jaki mandat za braki w wyposażeniu roweru?
Jeśli zatrzyma nas policjant do kontroli i stwierdzi brak któregoś z obowiązkowych elementów wyposażenia roweru, może nałożyć na nas mandat karny. Taryfikator przewiduje dość szerokie widełki – od 20 do 500 zł. Konkretna wysokość zależeć będzie więc między innymi od tego, ile elementów wyposażenia nam brakuje.
Na decyzję policjanta może także wpłynąć ogólny stan techniczny naszego roweru. Inaczej potraktuje w miarę nowy rower, od którego odpadło nam przednie światło odblaskowe, a inaczej zdezelowany rower bez hamulców. Nie bez znaczenia może być także nasze nastawienie do samej kontroli. Bagatelizowanie poważnych usterek i kłócenie się z policjantem z pewnością nie są dobrymi pomysłami.
Czy kask na rowerze jest obowiązkowy?
Dobrze przygotowany rowerzysta powinien zadbać także o własne wyposażenie. W tej kwestii przepisy niczego jednak nie narzucają. Najważniejszym elementem bezpieczeństwa jest oczywiście kask, ale ani dorośli, ani dzieci, nie muszą w nich jeździć.
Mimo to warto zaopatrzyć się w kask rowerowy i to dobrej jakości. Nie ma to być przecież ozdoba, tylko coś, co potencjalnie uratuje nam zdrowie i życie. Jeździć w kasku warto niezależnie od okoliczności. W ruchu miejskim nietrudno o kolizję z innym uczestnikiem ruchu, albo o upadek, jeśli preferujemy wycieczki po nieutwardzonych drogach.
Jakie wyposażenie warto mieć na rowerze?
Istnieje wiele akcesoriów i przydatnych elementów do rowerów, w które warto zaopatrzyć się, aby poprawić swój komfort i bezpieczeństwo jazdy. Wśród podstawowych rzeczy, warto wymienić pompkę, łatki do dętki oraz zestaw kluczy. Dla wielu rowerzystów nieodzowny jest także bidon.
Jeśli zdarza nam się poruszać w późniejszych godzinach, dobrze zainwestować w porządne oświetlenie. Tak żebyśmy my byli dobrze widoczni, ale także sami mieli dobrze oświetloną drogę. Dobrym pomysłem są także odblaskowe opaski lub inne elementy ubioru.
Stosowanie zasady 5 minut, może dla wielu wydać się mało atrakcyjne, szczególnie podczas trwających upałów. Zakłada ona bowiem wyłączenie klimatyzacji, na 5 minut przed dotarciem do celu. Chodzi o samą klimatyzację, a nie o nawiew, który powinien zostać uruchomiony, ale po krótkiej chwili zacznie z niego wydobywać się już ciepłe powietrze.
Taki zabieg jest jednak istotny z punktu widzenia kondycji klimatyzacji, ale także naszego zdrowia. Jeśli wyłączymy układ na 5 minut przed dotarciem do celu, wiatrak „wydmucha” chłodne powietrze oraz parę z parownika, co z łatwością dostrzeżemy po ponownym uruchomieniu samochodu. Nie pojawi się wtedy ani nieprzyjemny zapach, ani wilgoć na szybie.
Nieprzyjemny zapach z klimatyzacji i zaparowane szyby
Przyczyną tych problemów jest wilgoć, która w naturalny sposób pojawia się w układzie klimatyzacji. Jeśli jej stamtąd nie usuniemy, stosując zasadę 5 minut, stwarzamy bardzo dobre warunki do rozwoju bakterii, pleśni i grzybów. To one są przyczyną nieprzyjemnego zapachu.
Sam zapach to akurat mniejszy problem. Wdychając takie powietrze ryzykujemy łatwym rozwinięciem się infekcji w naszym organizmie. Wbrew pozorom bowiem, za przeziębienia podczas używania klimatyzacji, nie odpowiada wyłącznie niska temperatura.
Zasada 5 minut ma jeszcze jeden efekt korzystny dla naszego zdrowia. Podczas upałów temperatura w samochodzie może drastycznie różnić się od tej na zewnątrz. Wysiadając z wychłodzonego auta na skwar, również wystawiamy na próbę nasz układ immunologiczny. Wyłączając klimatyzację przed dotarciem do celu, stopniowo przyzwyczajamy organizm do wyższych temperatur.
Warto jeszcze dodać, że wspomniana wilgoć osadza się także na szybach. Na szczęście klimatyzacja osusza powietrze, więc szyby szybko odparują, ale może się zdarzyć, że przez chwilę po uruchomieniu auta, będziemy mieli utrudnioną widoczność.
Jak szybko schłodzić wnętrze i używać klimatyzacji?
Wspomniana zasada 5 minut jest istotną, ale nie jedyną korzystną praktyką, jaką dobrze sobie przyswoić. Przede wszystkim podczas upałów warto ograniczyć samo nagrzewanie się samochodu na postoju. Jeśli nie ma nigdzie w pobliżu cienia, zastosujmy na przykład blendę na przednią szybę. Nie ustawiajmy także samochodu przodem do słońca, ponieważ wnętrze bardziej się nagrzeje, a fotele mogą nas parzyć.
Zaraz po ruszeniu natomiast, otwórzmy wszystkie szyby, aby podczas jazdy nagrzane powietrze szybko opuściło nasz pojazd. Dopiero wtedy zacznijmy używać klimatyzacji, oczywiście z zamkniętymi wszystkimi szybami, a także zamkniętym obiegiem. Dlaczego? Otwierając wcześniej szyby, obniżyliśmy temperaturę do tej, panującej na zewnątrz. Przy zamkniętym obiegu układ klimatyzacji będzie pobierał coraz chłodniejsze powietrze ze środka, co usprawni jego wydajność i przyspieszy cały proces.
Warto przy tym zwrócić uwagę na kierunek nawiewu – najlepiej ustawić go na szybę, a w każdym razie nie bezpośrednio na nas – twarz lub klatkę piersiową. Bezpośrednie wystawienie się na mocne uderzenie zimnego powietrza, to prosta recepta na przeziębienie. Schładzać powinniśmy się stopniowo.
Określenie „holenderskiego sięgnięcia” nie mówi zbyt wiele, jeśli ktoś się z nim wcześniej nie spotkał. Jego zasada polega na otwieraniu drzwi kierowcy nie lewą, lecz prawą ręką. Rozszerzając ją, można powiedzieć, że otwierając każde drzwi samochodowe od środka, powinniśmy używać ręki znajdującej się dalej od nich.
Taka metoda jest mniej wygodna, ponieważ wymaga dalszego sięgnięcia i przekręcenia całego ciała. Lecz właśnie o to przekręcenie ciała i obrócenie się chodzi w całej tej metodzie. Wymusza obrócenie również głowy, co ma mieć wymierne korzyści dla bezpieczeństwa.
W założeniu pomysłodawców „Dutch reach”, obracając się w ten sposób, mamy znacznie większe szanse na dostrzeżenie rowerzystów, którzy mogą właśnie przejeżdżać obok naszego samochodu. Metoda ta nie jest nowa, ale od pewnego czasu zdobywa coraz większą popularność w Polsce.
Czy otwieranie drzwi kierowcy lewą ręką coś daje?
Doświadczeni kierowcy na pomysł stosowania „Dutch reach” wzruszą ramionami. Doskonale wiedzą, że przed wysiadaniem trzeba zerknąć w lusterka. Zobaczymy w nich znacznie więcej, niż próbując spojrzeć do tyłu przez boczną szybę. Równie łatwo i skutecznie można ostrzec pasażerów przed ewentualnym zagrożeniem.
Otwieranie lewych drzwi prawą ręką i na odwrót, ma jednak pewną istotną zaletę. Jeśli wyrobimy sobie taki odruch, nie będzie ryzyka, że w pośpiechu i roztargnieniu zapomnimy spojrzeć do lusterka. Wyuczony „Dutch reach” wymusi na nas odpowiedni ruch i przypomni o tym, że musimy uważać na rowerzystów.
Czy za „Dutch reach” można dostać mandat?
Może wydać się to nieco absurdalne, ale tak. Jest możliwe otrzymanie mandatu, za otwieranie drzwi samochodu niewłaściwą ręką. Takie prawo obowiązuje w Wielkiej Brytanii, gdzie za niestosowanie „Dutch reach” można dostać 1000 funtów mandatu, czyli ponad 5600 zł!
Inne europejskie kraje skupiają się (przynajmniej póki co) głównie na kampaniach społecznych, popularyzujących otwieranie drzwi w samochodzie „niewłaściwą” ręką. Niektóre jednak wprowadziły to jako punkt obowiązkowy na egzaminie z prawa jazdy.
W Polsce stosowanie „Dutch reach” nie jest wymagane, ani nie jest też nauczane. Nie można jednak wykluczyć, że za jakiś zmienią się zalecenia dla kierowców także w naszym kraju.
To zaskoczenie dla wielu kierujących, ale Prawo o ruchu drogowym nie precyzuje w ogóle tego, czym jest rondo. To dlatego, że obowiązują na nim takie same zasady, jak na każdym innym skrzyżowaniu. Wielu kierowcom trudno to jednak zrozumieć, ze względu na sam kształt ronda.
Wzmiankę na temat tego rodzaju skrzyżowania, znajdziemy jedynie w rozporządzeniu dotyczącym znaków i sygnałów drogowych. Tam możemy przeczytać w par. 36, pkt. 1:
Znak C-12 „ruch okrężny” oznacza, że na skrzyżowaniu ruch odbywa się dookoła wyspy lub placu w kierunku wskazanym na znaku.
Kto ma pierwszeństwo na rondzie?
Powyższa informacja na temat ruchu na rondzie, dla wielu kierowców oznacza więcej pytań, niż odpowiedzi. Tymczasem oznacza ona, że poruszać się po nim należy, jak po każdym innym skrzyżowaniu.
Innymi słowy, wjeżdżając na rondo mamy pierwszeństwo, natomiast gdy już na nie wjedziemy, musimy ustępować pierwszeństwa pojazdom, które chcą wjechać na obwiednię.
Tak – dobrze widzicie. To kierowca WJEŻDŻAJĄCY na rondo ma pierwszeństwo. Sam znak C-12 informuje jedynie o kierunku jazdy po rondzie, ale w żaden sposób nie porusza kwestii pierwszeństwa. Oznacza to, że samo rondo oraz prowadzące do niego drogi, to skrzyżowania równorzędne. W takich miejscach pierwszeństwo ma kierujący, którego mamy po prawej stronie, czyli w tym przypadku wjeżdżający na rondo.
Co zmienia znak A-7 na rondzie?
Powyższa reguła jazdy po rondach wydaje się nielogiczna, bo kierujący podświadomie uważają, że skoro na rondo się wjeżdża, to ci którzy już wjechali, mają pierwszeństwo. Dlatego też przed rondami niemal zawsze ustawiany jest znak A-7, zmieniający pierwszeństwo na takie, jakie intuicyjnie jest bardziej logiczne.
Trzeba jednak zawsze być czujnym, szczególnie w nowych dla nas miejscach. Nie ma obowiązku umieszczania znaku A-7 przed rondem i można w Polsce znaleźć takie miejsca. Konieczne jest więc uważne obserwowanie znaku.
Jaki mandat za zignorowanie znaku A-7?
Jeśli nie dostosujemy się do znaku A-7, a więc wymusimy pierwszeństwo na innym uczestniku ruchu, grozi nam mandat do 500 zł. To jednak wariant optymistyczny.
Pesymistyczny jest za to taki, że wymuszając pierwszeństwo, doprowadzimy do kolizji. Wtedy kwota mandatu wzrośnie do 1000 zł plus ewentualne doliczenie kary za przyczynę doprowadzenia do zdarzenia, a więc kolejne 500 zł.
Blankiet prawa jazdy wydaje się być prosty i czytelny, ale mimo to kierowcy nie zwracają uwagi na wiele informacji w nim zawartych. Wśród nich są kody, których obecność nakłada na kierującego pewne ograniczenia. Należy szukać ich na odwrocie, na samym dole tabeli z listą kategorii prawa jazdy.
Co oznaczają kody od 01.01 do 01.07 w prawie jazdy?
W rubryce numer 12 prawa jazdy, a więc ostatniej na blankiecie, znaleźć można nic niemówiące większości osób kody. Aby je rozszyfrować, musimy sięgnąć do załącznika numer 1 do rozporządzenia w sprawie wzorów dokumentów stwierdzających uprawnienia do kierowania pojazdami. Czytamy w nim, że:
W polach kolumny oznaczonej liczbą 12 umieszcza się liczbowe oznaczenia kodów i subkodów, które określają następujące ograniczenia w korzystaniu z uprawnień lub informacje dodatkowe.
Znajdziemy tam bardzo długą listę najróżniejszych pozycji, między innymi dotyczącymi wymaganych modyfikacji pojazdu, wynikających na przykład ze stwierdzonego inwalidztwa. Nas jednak interesują informacje z punktu pierwszego „wymagana korekta lub ochrona wzroku”:
01.01 – okulary
01.02 – soczewka(i) kontaktowa(e)
01.05 – przepaska na oko
01.06 – okulary lub soczewki kontaktowe
01.07 – indywidualna korekta lub ochrona wzroku
Brakujące punkty dotyczyły okularów ochronnych (01.03) oraz przyciemnionych szkieł (01.04), wycofane przy okazji nowelizacji.
Czy muszę stosować się do kodów w prawie jazdy?
Stosowanie się do informacji zawartych w kodzie prawa jazdy, jest obowiązkowe. Teoretycznie każdy kierowca ma tego świadomość, ponieważ kody nie pojawiają się znikąd. Podczas badania lekarskiego przed uzyskaniem uprawnień, kandydat na kierowcę jest informowany o tym, że przy jego wadzie wzroku, konieczne jest stosowanie na przykład szkieł korekcyjnych.
Wiele osób uważa jednak, że wymagane jest tylko to, aby ich wada została właściwie skorygowana. Jeśli więc kiedyś chodzili w okularach, a teraz częściej decydują się na soczewki kontaktowe, to wszystko jest w porządku. Tymczasem grozi za to mandat.
Mandat za jazdę bez okularów w 2022 roku
Podczas kontroli dla policjanta nie ma znaczenia, że za młodu nosiliśmy okulary, a teraz wolimy soczewki kontaktowe. Jeśli nie mamy odpowiedniego kodu w prawie jazdy, nie spełniamy wymogu, aby nam te uprawnienia przysługiwały. Innymi słowy, zostaniemy potraktowani jako osoba prowadząca pojazd bez uprawnień.
W takiej sytuacji policjant nałoży na nas mandat karny w wysokości 1500 zł. Zakaże również dalszej jazdy.
Czy można zmienić kod w prawie jazdy?
Na szczęście dla kierowców, kody w prawie jazdy nie są wpisane tam na stałe. Jeśli nastąpiła zmiana w naszym stanie zdrowia, albo naszych preferencji, powinniśmy udać się do lekarza mającego stosowne uprawnienia.
Najlepiej poprosić o przyznanie kodu 01.06, czyli pozwalającego na prowadzenie zarówno w okularach korekcyjnych, jak i w soczewkach kontaktowych. W ten sposób będziemy mieli pełną swobodę, bez narażania się na ewentualny mandat.
Na początek kontrowersyjna kwestia – czy piwo bezalkoholowe można w ogóle nazwać piwem? Można, ponieważ nie zawartość alkoholu decyduje o tym, czy mówimy o piwie, lecz sposób jego wytworzenia. Ten jest właściwie taki sam – używa się do niego słodu, chmielu i wody z dodatkiem drożdży, a w efekcie otrzymujemy „zwykłe” piwo. Dopiero później odparowuje się z niego alkohol. Poza brakiem procentów, to nadal więc jest piwo.
Czy piwo bezalkoholowe może zawierać alkohol?
Paradoksalnie piwo bezalkoholowe może zawierać śladowe ilości alkoholu. Zgodnie z prawem produkt uważa się za „bezalkoholowy”, jeśli zawartość alkoholu w nim wynosi poniżej 0,5%. Jeśli więc wczytacie się w szczegóły danego napoju, że zawiera on na przykład 0,2% alkoholu, to napis „piwo bezalkoholowe” nie jest tu oszustwem.
Czy można prowadzić samochód po piwie bezalkoholowym lub radlerze?
Wobec tego co napisaliśmy powyżej, prowadzenie samochodu po wypiciu piwa bezalkoholowego, nie jest zabronione. Warto pamiętać, że niejeden produkt spożywczy zawiera śladowe ilości alkoholu, który pozostaje w ustach przez krótką chwilę. Przypomnieć tu można choćby, głośną wiele lat temu, historię z jedzeniem pewnego batonika z nadzieniem, który tuż po spożyciu, miał dawać pozytywny wynik na policyjnym alkomacie.
Należy pamiętać jednak, że wypicie większej liczby piw bezalkoholowych może w teorii poskutkować pojawieniem się jakiegoś alkoholu w wydychanym przez nas powietrzu. Jest to mało prawdopodobne i zależy także od konkretnego trunku oraz naszej tolerancji na napoje wyskokowe, ale lepiej nie ryzykować.
Czujnością należy także wykazać się, decydując się na bardzo popularne od jakiegoś czasu radlery. Reklamowane jako połączenie piwa z lemoniadą, doskonale sprawdzają się w upalne dni. Ale uwaga – występują zwykle w dwóch wersjach – bezalkoholowej i takiej zawierającej 2% alkoholu. Ta druga jest już napojem alkoholowym – nie mogą kupować jej nieletni, ani nie powinni pić kierujący. Wypicie jednej butelki, a w przypadku niektórych osób, nawet dwóch, nie powinno spowodować przekroczenia dopuszczalnego w Polsce limitu stężenia alkoholu, czyli 0,2 promila. Tak naprawdę jednak nie warto ryzykować ani jednego, ponieważ bez pomiaru profesjonalnym alkomatem, nigdy nie wiemy, jak zareagował nasz organizm.
Co grozi za jazdę pod wpływem alkoholu w 2022 roku?
Od 1 stycznia tego roku zmienił się taryfikator mandatów, a w raz z nim także kary za jazdę na podwójnym gazie. Jeżeli wydmuchamy między 0,2 a 0,5 promila, to mowa jest o prowadzeniu pojazdu w stanie po użyciu alkoholu. Jest to wykroczenie, za które grozi:
grzywna nie niższa niż 2500 zł (maksymalnie 30 tys. zł) lub areszt do 30 dni
zakaz prowadzenia pojazdów od 6 miesięcy do 3 lat
10 punktów karnych (od 17 września 15 punktów)
Natomiast w sytuacji, kiedy alkomat pokaże wynik przekraczający 0,5 promila alkoholu w naszym organizmie, grozi nam:
grzywna, ograniczenie wolności lub kara więzienia
zakaz prowadzenia pojazdów od 1 roku do 15 lat
kara finansowa od 5000 zł do 60 000 zł (na rzecz Funduszu Pomocy Pokrzywdzonym i Pomocy Postpenitencjarnej)
Wydaje się oczywiste w ruchu prawostronnym, że zawracanie z lewego pasa jest właściwe, ale są sytuacje, w których trzeba wyjątkowo uważać. Niestety polskie przepisy dotyczące tego problemu są rozsiane w prawie o ruchu drogowym i rozporządzeniach, więc warto się z nimi zapoznać zanim dostaniemy mandat za nieprawidłowe manewry na drodze.
Rozważmy np. sytuację zawracania na skrzyżowaniu. Za każdym razem trzeba uważać na znaki, ale mieć też w głowie przepisy, które jasno klarują, jak powinniśmy się zachować. Niestety wielu kierowców, z pośpiechu, ignoruje symbole drogowe, przez co może się zdarzyć nie tylko kolizja, ale także mandat.
Pamiętajmy, że większość skrzyżowań w Polsce ma monitoring kamer, który służy nie tylko bezpieczeństwu w mieście, ale i Policji razie jakiś niejasnych sytuacji, a ta ostatnia zawsze powoła się na właściwy przepis. Co powinniśmy wiedzieć także my?
Aby odpowiedzieć na pytanie, kiedy możemy zawracać na skrzyżowaniu, trzeba sięgnąć do rozporządzenia w sprawie znaków i sygnałów drogowych. Tam w par. 87, ust. 1 czytamy:
Znaki:
– P-8a „strzałka kierunkowa na wprost”,
– P-8b „strzałka kierunkowa do skręcania”,
– P-8c „strzałka kierunkowa do zawracania”
oznaczają, że jazda z pasa ruchu, na którym są umieszczone, jest dozwolona tylko w kierunku wskazanym strzałką; połączone symbole znaków P-8a, P-8b lub P-8c oznaczają zezwolenie na ruch w kierunkach wskazanych strzałkami kierunkowymi.
Oznacza to, że na skrzyżowaniu, na którym znajdują się strzałki kierunkowe na jezdni, możemy z danego pasa jechać tylko tam, gdzie pozwalają strzałki.
Znak P-8c
Znak P-8c to strzałka kierunkowa do zawracania, która mówi nam, że jazda z pasa ruchu, na którym jest umieszczony ten symbol, jest dozwolona tylko do zawracania. Czasem na jezdni możemy spotkać kilka połączonych strzałek – symboli znaków P-8a, P-8b lub P-8c – co automatycznie zezwala na ruch w kierunku wskazanym przez strzałki.
A co w sytuacji, gdy jesteśmy na lewym pasie, na którym widnieje znak P-8c „strzałka kierunkowa do zawracania”? Oczywiście wtedy możemy zgodnie z przepisami zawrócić.
Zawracanie z lewego pasana skrzyżowaniu– kiedy można?
Gdy jedziemy skrajnie lewym pasem, a przy skrzyżowaniu nie ma sygnalizatora, albo gdy na sygnalizatorze nie ma strzałek (zawracania, w lewo) i dodatkowo nie ma zakazu zawracania, to można taki manewr bezpiecznie wykonać. Możemy to zrobić także wtedy, gdy na pasie, na którym stoisz, widnieje znak poziomy P-8c, jak i sygnalizatorem S-3 wskazującym strzałki w lewo i w dół lub tylko w dół. Zawracanie z lewego pasa jest zawsze związane z zasadą ograniczonego zaufania do innych użytkowników drogi (także rowerzystów) i ustąpienia pierwszeństwa pojazdom nadjeżdżającym z prawej strony.
Kiedy zawracanie na skrzyżowaniu jest niedozwolone?
Nie wolno nam zawrócić wtedy, gdy na sygnalizatorze jest tylko strzałka w lewo – a to nagminny widok na polskich ulicach.
Okazuje się jednak, że zawracać można także z pasa, na którym znajduje się strzałka zezwalająca na skręt w lewo, a jednocześnie nie zabraniają tego inne znaki. Jakie? Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba przywołać ustęp 2. paragrafu 87.:
Strzałka kierunkowa zezwalająca na skręcanie w lewo, umieszczona na skrajnym lewym pasie ruchu, oznacza także zezwolenie na zawracanie, chyba że jest to zabronione znakiem pionowym B-23 lub ruch jest kierowany sygnalizatorem S-3.
Co oznacza symbol na sygnalizatorze S-3? Precyzuje to rozporządzenie ministrów infrastruktury oraz spraw wewnętrznych i administracji w sprawie znaków i sygnałów drogowych, par. 97, ust. 1.
Sygnały świetlne nadawane przez sygnalizator kierunkowy S-3 dotyczą kierujących jadących w kierunkach wskazanych strzałką (strzałkami).
Najbardziej oczywistym zakazem zawracania, jest więc znak B-23 „zakaz zawracania”. Lecz jeśli ruch na skrzyżowaniu kierowany jest sygnalizacją świetlną, musimy zwrócić uwagę także na sygnalizatory. Brak strzałek na nich oznacza, że możemy zawracać z lewego pasa, podobnie jak w sytuacji, gdy znajduje się na nim strzałka, symbolizująca zawracanie. Lecz jeśli jest to sygnalizator S-3, czyli ze strzałką wskazującą tylko w lewo, zawracanie jest zabronione. Pamiętajmy też, że zakaz zawracania jest odwołany albo przez najbliższe skrzyżowanie, albo znak B-24, czyli koniec zakazu zawracania.
Znak B-21, czyli zakaz skręcania w lewo, również zabrania zawracania. Obowiązuje na najbliższym skrzyżowaniu i przez kolejne jest odwoływany.
Na dużym skrzyżowaniu może się też zdarzyć, że do skrętu w lewo będą wyznaczone dwa pasy ruchu. Wtedy zawracanie będzie dozwolone tylko ze skrajnego lewego.
Zawracanie na skrzyżowaniu – jaki mandat?
Gdy zawrócimy na skrzyżowaniu, przy którym stoi sygnalizator S-3e ze strzałką w lewo, czyli bez strzałki w dół, to narażamy się na mandat w wysokości 250 złotych, a na nasze konto „przyznane” zostanie 5 punktów karnych. Ale, dodatkowo, w rozporządzeniu w sprawie wysokości grzywien nakładanych w drodze mandatów karnych za wybrane rodzaje wykroczeń z dnia 31 grudnia 2022 (Dziennik Ustaw – 7 – Poz. 24846 85 art. 97, regulującym przepisy ustawy z dnia 20 czerwca 1997 r. – Prawo o ruchu drogowym), które wprowadziło zmiany w taryfikatorze na rok 2022 czytamy, że:
zmiana kierunku jazdy lub pasa ruchu – mandat w 2022 roku
Zawracanie w warunkach, w których mogłoby to zagrażać bezpieczeństwu ruchu lub ruch ten utrudnić – art. 22 ust. 6 pkt 4 – mandat od 200 do 400 złotych;
Utrudnianie lub tamowanie ruchu poprzez niesygnalizowanie lub błędne sygnalizowanie manewru – art. 22 ust. 5 – mandat 200;
Nieodpowiednie ustawienie pojazdu na jezdni przed skręceniem – art. 22 ust. 2 – mandat 150 złotych
Pamiętajmy więc, że przy zawracaniu na skrzyżowaniu, czy zawracaniu z lewego pasa, mogą się nałożyć różne okoliczności i wyżej wymienione mandaty mogą się sumować, zwłaszcza wtedy, gdy drogówka uzna twoje wyczyny nie tylko za niezachowanie należytej ostrożności, ale także za spowodowanie zagrożenia bezpieczeństwa. Wtedy musimy się liczyć nawet z mandatem 1000 złotych i doliczeniem 6 punktów karnych.
Zawracanie z lewego pasa – przepisy
Oddział 4, Art. 22. Prawa o ruchu drogowym mówi (wybrane fragmenty):
1. Kierujący pojazdem może zmienić kierunek jazdy lub zajmowany pas ruchu tylko z zachowaniem szczególnej ostrożności.
2. Kierujący pojazdem jest obowiązany zbliżyć się:
1) do prawej krawędzi jezdni – jeżeli zamierza skręcić w prawo;
2) do środka jezdni lub na jezdni o ruchu jednokierunkowym do lewej jej krawędzi – jeżeli zamierza skręcić w lewo.
4. Kierujący pojazdem, zmieniając zajmowany pas ruchu, jest obowiązany ustąpić pierwszeństwa pojazdowi jadącemu po pasie ruchu, na który zamierza wjechać (…), oraz pojazdowi wjeżdżającemu na ten pas ruchu z prawej strony.
5. Kierujący pojazdem jest obowiązany zawczasu i wyraźnie sygnalizować kierunkowskazem zamiar zmiany kierunku jazdy lub pasa ruchu oraz zaprzestać sygnalizowania niezwłocznie po wykonaniu manewru.
6. Zabrania się zawracania:
1) w tunelu, na moście, wiadukcie lub drodze jednokierunkowej;
2) na autostradzie;
3) na drodze ekspresowej, z wyjątkiem skrzyżowania lub miejsca do tego przeznaczonego;
4) w warunkach, w których mogłoby to zagrozić bezpieczeństwu ruchu na drodze lub ruch ten utrudnić.
Pamiętajmy zawsze, że mamy obowiązek najpierw słuchać się sygnałów wyznaczonych przez policjanta na skrzyżowaniu, jeśli go nie ma to obowiązuje nas sygnalizacja świetlna, a jeśli jej nie ma to stosujemy się do znaków poziomych i pionowych.
Sprzęgło to jeden z najważniejszych elementów samochodu z manualną skrzynią biegów, który co chwilę musi pracować, szczególnie w ruchu miejskim, a jazda w korkach z pewnością tu nie pomaga. Jest elementem układu napędowego i bez niego trudno sobie wyobrazić współczesny samochód, a tym bardziej ruszanie nim z miejsca. Wiele złych nawyków kierowców sprawia, że zużywa się ono o wiele szybciej, niż powinno. Czy jazda na półsprzęgle jest „zdrowa” dla tego elementu? Jak uniknąć popularnych błędów i ustrzec się przed niepotrzebnymi kosztami? Jak operować sprzęgłem w samochodzie?
Jak działa sprzęgło i jak z niego korzystać?
Zadaniem sprzęgła jest rozłączanie przekładni i wału wyjściowego jednostki napędowej, aby zmiana przełożenia lub zatrzymanie pojazdu mogło odbyć się płynnie. – chodzi o to, by moment obrotowy silnika przestał być przenoszony na koła. Gdy wciskamy pedał sprzęgła, następuje odłączenie się tarczy sprzęgła od koła zamachowego (przymocowanego do wału korbowego), dzięki czemu możemy swobodnie zmienić przełożenie w skrzyni biegów.
Z czego składa się sprzęgło?
Sprzęgło składa się z kilku podstawowych zespołów:
Na tarczy sprzęgłowej odnajdziemy okładziny cierne, które odpowiadają za przeniesienie momentów. Wyłączanie sprzęgła odbywa się poprzez wciśnięcie pedału sterującego. Wyłączanie, czyli rozłączenie napędu (przeniesienia momentu obrotowego z silnika do skrzyni biegów). Sam układ wyłączający sprzęgło może być mechaniczny, np. w postaci cięgła, choć taki występuje raczej w małych samochodach. Najczęściej spotykany jest układ hydrauliczny, który umożliwia zwielokrotnienie siły wciskania sprzęgła w sposób komfortowy, czyli taki, kiedy siła nacisku na pedał nie przekracza ekwiwalentu 8 kg.
Z powyższego skróconego opisu wynika prawidłowy sposób korzystania ze sprzęgła – należy korzystać z niego tylko wtedy, gdy zamierzamy zmienić przełożenie. Każde bowiem wciśnięcie go, powoduje zużywanie się jego elementów. Innymi słowy długa jazda na półsprzęgle i tzw. palenie sprzęgła, skraca życie tej części eksploatacyjnej.
Kierowcy mają niestety tendencje do nadużywania pedału sprzęgła. Często zdarza się to podczas ruszania – zamiast dość szybko zwolnić pedał, przez chwilę jadą jeszcze na tak zwanym półsprzęgle, powodując przyspieszone zużywanie się jego elementów. Powoduje to ciągłą pracę sprzęgła, co wiąże się ze ścieraniem tarczy i łożyska. Ruszanie na półsprzęgle to też nawyk kierowców starszej daty, którym trudno wytłumaczyć, że można inaczej – „przecież tak mnie uczył instruktor!”. Trudno w takich okolicznościach nie spalić sprzęgła.
Inny popularny błąd, to jazda na sprzęgle, na przykład podczas dojeżdżania do świateł. Wtedy również układ niepotrzebnie pracuje – do skrzyżowania lub innego miejsca, przed którym planujemy się zatrzymać, powinniśmy dojeżdżać na biegu, wciskając sprzęgło i wrzucając luz tuż przed zatrzymaniem.
Nie ma również potrzeby oczekiwania na zielone światło z wciśniętym sprzęgłem i wrzuconym biegiem. Niektórzy kierowcy wynieśli taki nawyk jeszcze z kursów na prawo jazdy, gdzie zaszczepiano im zasadę, że pojazd musi być w każdej chwili gotowy do jazdy. Doświadczony kierowca nie ma jednak problemu z przewidzeniem, kiedy nastąpi zmiana świateł (obserwując sygnalizację dla innych uczestników ruchu), ani też z szybkim wciśnięciem sprzęgła, wbiciem biegu i ruszeniem.
Najczęściej jednak jeździmy na półsprzęgle – co wpływa bardzo niekorzystne dla kondycji sprzęgła – pod strome podjazdy i wiadukty. Musimy wtedy mocniej wcisnąć gaz i wolniej puszczać sprzęgło, żeby nie zadławić silnika. Łatwo wtedy przesadzić i „spalić” sprzęgło, o czym świadczy charakterystyczny, nieprzyjemny zapach. Niektórzy mówią też wówczas, że jazda na półsprzęgle wspomoże ruszenie pod górę, ale to nie prawda.
Najczęstszym objawem zużytego sprzęgła jest tak zwane ślizganie się. Zjawisko to łatwo rozpoznać – występuje jeśli całkowicie zwolnimy sprzęgło, a pojazd jeszcze przez moment zachowuje się, jakby nadal było ono częściowo wciśnięte. To już objaw poważnego zużycia.
Wcześniej pogarszającą się kondycję sprzęgła można zauważyć, kiedy wysoko „bierze”, czyli auto nie reaguje na początkową fazę odpuszczania sprzęgła, ale na przykład dopiero w połowie. To oznaka zużycia okładzin ciernych.
Zużyte sprzęgło objawia się również brakiem możliwości wrzucenia biegu, kiedy silnik jest uruchomiony. Jest to znak, że m.in tarcza sprzęgła jest mocno zużyta, doszło do awarii skrzyni biegów lub doszło do uszkodzenia układu wysprzęglania.
Ile kosztuje wymiana sprzęgła?
Koszt wymiany sprzęgła może bardzo różnić się, zależnie od tego, jaki mamy samochód. Najtańsze komplety można kupić już za kilkaset złotych, do czego trzeba doliczyć kolejne kilkaset złotych za samą wymianę. Coraz więcej samochodów, również tych mających trochę lat na karku (szczególnie diesli), ma dodatkowo dwumasowe koła zamachowe, które powinno wymieniać się razem ze sprzęgłem. Takie zestawy są już droższe, a ceny mogą sięgać nawet kilku tysięcy złotych.
Kolizja samochodu z hulajnogą elektryczną – kierowaną zwykle przez osobę bez ochronnej odzieży – to zwykle przepis na nieszczęście. Przede wszystkim narażony na duże obrażenia jest kierowca jednośladu, bo choćby to była najlepsza hulajnoga elektryczna, to kierujący tym pojazdem, w kontakcie z autem, jest na straconej pozycji. Jak zachować się w przypadku kolizji z osobą jadącą na hulajnodze? Oczywiście jej pomóc.
Z badania przeprowadzonego w Niemczech wynika, że w porównaniu z użytkownikami rowerów czy rowerów elektrycznych hulajnogiści częściej doznają poważnych obrażeń – po wypadku dłużej przebywają w szpitalu. Jako przyczyny badacze podają elektromobilność, prowadzenie pojazdu pod wpływem alkoholu oraz unikanie noszenia kasku – w momencie wypadku miało go na głowie tylko 1,5% kierujących hulajnogą, tymczasem dla rowerzystów wskaźnik ten wyniósł ponad 50%.
Od kilku lat hulajnogi elektryczne zyskują popularność jako środek transportu będący alternatywą dla roweru i komunikacji miejskiej. W dużych miastach wiele firm oferuje wypożyczanie na minuty, jednak coraz częściej mamy do czynienia z kolizjami hulajnóg z samochodami. Jednoślady te nadają się w podróż do sklepu, szkoły czy biura – nie marnujemy czasu, stojąc rano w korkach czy szukając miejsca parkingowego, a zwinność i niewielki rozmiar pozwala nam korzystać z przejażdżki także chodnikiem i ścieżką brukową. Świetnie sprawdzą się także jako alternatywa dla tych, którzy nie chcą wczesnym rankiem męczyć się na rowerze. To powody dla których często korzystają z nich osoby nie mające prawa jazdy, a co gorsza nie znające przepisów.
To środek transportu odpowiedni dla każdego – niezależnie od wieku czy kondycji fizycznej. Należy jednak pamiętać, że z hulajnóg elektrycznych mogą korzystać osoby dorosłe lub powyżej 10 roku życia, posiadające kartę rowerową. Niestety, kolizja samochodu z hulajnogą elektryczną jest wysoce prawdopodobna zwłaszcza na skrzyżowaniach i nocą.
Hulajnogi elektryczne – przepisy
Przez długi czas w polskim prawie nie funkcjonowało w ogóle pojęcie hulajnogi elektrycznej, przez co ani policja ani sądy, nie wiedziały przestrzegania jakich przepisów mogą wymagać od użytkowników takich urządzeń. Często można było spotkać się z interpretacją, że skoro nie ma takiej kategorii pojazdu, to użytkownik hulajnogi jest pieszym.
Do tej pory stan prawny hulajnóg elektrycznych i urządzeń transportu osobistego pozostawał nieuregulowany. Stwarzało to realne zagrożenie bezpieczeństwa na drogach i chodnikach. Dlatego przygotowaliśmy rozwiązania, które zwiększą bezpieczeństwo, w szczególności najmniej chronionych uczestników ruchu drogowego – powiedział minister infrastruktury Andrzej Adamczyk.
Zmieniło się to 20 maja 2021 roku, wraz z wejściem w życie nowelizacji ustawy Prawo o ruchu drogowym. Wprowadziła ona między innymi definicję elektrycznej hulajnogi, która brzmi:
Pojazd napędzany elektrycznie, dwuosiowy, z kierownicą, bez siedzenia i pedałów, konstrukcyjnie przeznaczony do poruszania się wyłącznie przez kierującego znajdującego się na tym pojeździe.
Zgodnie z nowelizacją, hulajnogą elektryczną należy poruszać się drogami dla rowerów lub pasami ruchu dla rowerów. Jeśli w danym miejscu ich nie ma, możliwości są dwie. W przypadku, gdy na ulicy obowiązuje ograniczenie prędkości do 30 km/h, użytkownik hulajnogi powinien korzystać z jezdni. Jeśli dopuszczalna prędkość jest wyższa, może jechać chodnikiem, ale musi wtedy ustępować pierwszeństwa pieszym.
Podsumowując, regulacje zabraniają m.in.:
kierowania hulajnogą elektryczną po jezdni, na której dopuszczalna prędkość jest większa niż 30 km/h,
kierowania hulajnogą lub urządzeniem transportu osobistego osobie znajdującej się w stanie nietrzeźwości lub w stanie po użyciu alkoholu albo środka działającego podobnie do alkoholu,
przewożenia hulajnogą elektryczną i urządzeniem transportu osobistego innych osób, zwierząt i przedmiotów,
ciągnięcia lub holowania hulajnogą elektryczną i urządzeniem transportu osobistego innych pojazdów,
pozostawiania hulajnóg elektrycznych i urządzeń transportu osobistego na chodniku w inny sposób niż równolegle do jego zewnętrznej krawędzi.
Warto wiedzieć, że choć obecnie – zwłaszcza wśród młodzieży – liczy się najszybsza hulajnoga elektryczna, to maksymalna dopuszczalna prędkość na niej to 20 km/h.
Kolizja samochodu z hulajnogą elektryczną – kto ponosi winę?
Przepisy dotyczące elektrycznych hulajnóg pod wieloma względami przypominają te odnośnie rowerzystów. Kiedy więc kierowca samochodu zbliża się do przejazdu dla rowerzystów, musi zachować szczególną ostrożność i ustąpić pierwszeństwa hulajnogistom, którzy już znajdują się na przejeździe. Podobnie podczas skręcania w drogę poprzeczną, mamy obowiązek ustąpić pierwszeństwa hulajnogiście, który jedzie drogą dla rowerów na wprost.
Z kolei użytkownik hulajnogi nie może wjeżdżać bezpośrednio pod nadjeżdżające pojazdy. Niestety wielu z nich się tym nie przejmuje i nie zwalnia przed wjechaniem na przejazd dla rowerzystów. W takiej sytuacji, jeśli dojdzie do kolizji, winny będzie hulajnogista.
Kolizja hulajnogi elektrycznej z samochodem – jak uzyskać odszkodowanie
Procedura uzyskania odszkodowania po kolizji hulajnogi elektrycznej z samochodem zależy od tego, kto jest sprawcą zdarzenia. Jeśli okaże się nim kierowca samochodu, sytuacja jest prosta – wszystkie koszty pokrywa ubezpieczyciel z polisy OC.
W przypadku winy ze strony użytkownika hulajnogi kwestia jest znacznie trudniejsza. Podobnie jak w przypadku rowerzystów, nie muszą mieć oni ubezpieczenia, a mało kto sam decyduje się na taką polisę. Wtedy jeśli sprawca dobrowolnie nie zadośćuczyni poszkodowanemu, na przykład pokrywając koszty naprawy samochodu, konieczne jest złożenie przeciw niemu pozwu cywilnego i liczenie na korzystny wyrok sądu.
Jak widać na poniższym filmie, kolizja samochodu z hulajnogą elektryczną zdarza się w różnych okolicznościach, często na pasach i w dużej mierze wynika z nieuwagi kierujących jednośladem.
Wydaje się, że każdy z kierowców, podczas nauki jazdy nie tylko przyswoił teorię poruszania się po rondach, ale także wyćwiczył ją w praktyce z instruktorem. Niestety, na pytanie: czy można zjechać z ronda lewym pasem – instruktorzy nadal mają odmienne odpowiedzi i przekazują je początkującym adeptom czterech kółek. Prawo o ruchu drogowym jest przecież jedno i nie pozostawia pola do interpretacji.
Poruszanie się po rondzie i zjazd z ronda – przepisy
Rondo jest szczególnym rodzajem skrzyżowania, na którym ruch odbywa się wokół centralnej wyspy, w kierunku przeciwnym ruchowi wskazówek zegara. O tym, że mamy do czynienia z rondem świadczy znak C-12 – okrągły z trzema białymi strzałkami na niebeskim tle. Najczęściej razem z nim stosuje się też znak A-7 „ustąp pierwszeństwa przejazdu”, oznaczający w praktyce, że pojazdy wjeżdżające na rondo, muszą ustąpić tym, które już się na nim znajdują. Tylko jak prawidłowo wykonać zjazd z ronda?
Zjazd z ronda z lewego pasa – kto ma pierwszeństwo?
Warto pamiętać, że pomimo swojego kształtu, rondo pod względem zasad na nim panujących, nie różni się niczym od zwykłego skrzyżowania. Dlatego na przykład w przypadku braku znaku A-7, to pojazdy wjeżdżające na rondo mają pierwszeństwo, ponieważ kierujący znajdujący się już na obwiedni, mają ich po swojej prawej stronie i obowiązuje tu zasada prawej ręki, jak na każdym skrzyżowaniu równorzędnym. Ponadto zjazd z ronda z lewego pasa zawsze należy wykonywać zachowując zasadę ograniczonego zaufania do innych kierowców.
W przypadku rond mających więcej niż jeden pas ruchu, gdy na drodze zastajemy np. rondo dwupasmowe – pierwszeństwo zjazdu staje się problematyczne. Pojawia się często dylemat, który pas powinniśmy zająć. Przepisy tego nie narzucają, więc nic nie stoi na przeszkodzie, aby na przykład objechać rondo dookoła pasem prawym. Jak więc wykonać zjazd z ronda dwupasmowego, aby nie doprowadzić do kolizji?
Istnieją jednak zalecenia, co do prawidłowego poruszania się po rondach. Zgodnie z nimi, powinniśmy zająć pas prawy, jeśli zamierzamy zjechać pierwszym lub drugim zjazdem, lub pas lewy, jeśli chcemy skorzystać z trzeciego lub czwartego zjazdu. W ten sposób pasy wykorzystywane są optymalnie, a ruch płynniejszy.
Czy można zjechać z ronda lewym pasem?
Czy można zjechać z ronda lewym pasem?
No dobrze, skoro możemy zająć dowolny pas na rondzie, to czym możemy potem z dowolnego pasa je opuścić? Teoretycznie tak, ale są co do tego pewne warunki.
Jeśli na rondzie znajdują się dwa pasy ruchu, to każdy ze zjazdów zazwyczaj również ma dwa pasy ruchu. Dopuszczalna jest więc sytuacja, w której z ronda zjeżdżają jednocześnie dwa pojazdy. Ten na pasie zewnętrznym zajmując prawy pas, a ten z pasa wewnętrznego lewy. Z takim manewrem wiąże się jednak pułapka.
Pierwszeństwo zjazdu z ronda
Tak jak napisaliśmy wcześniej, przepisy nie zabraniają kierującemu poruszania się dookoła obwiedni ronda prawym pasem. Na podstawie zajętego pasa możemy wnioskować, gdzie pojedzie drugi kierujący, ale to tylko nasze domysły. Jeśli więc pojazd na prawym pasie nie zjeżdża w ten sam zjazd co my, musimy ustąpić mu pierwszeństwa. Przetniemy jego pas ruchu, przepisy w takiej sytuacji zawsze nakazują ustąpienie uczestnikowi ruchu znajdującemu się na pasie, na który chcemy wjechać.
Podsumowując, dopuszczalne jest opuszczenie ronda z lewego pasa, ale bywa to ryzykowne. Musimy najpierw upewnić się, że na prawym jest pusto, a na rondzie taka obserwacja jest utrudniona.
Najwięcej skrzyżowań o ruchu okrężnym napotyka się we Francji – rondo trzeba tam pokonać średnio co 21 km. Także w stolicy tego kraju można przejechać najstarsze rondo na świecie, wokół Łuku Triumfalnego. Z powodu dużego natężenia ruchu i aż dwunastu zjazdów początkujący kierownicy nie mają prawa na nie wjeżdżać. Również w Polsce mamy skrzyżowania stanowiące wyzwanie dla młodych prowadzących. W Będzinie znajduje się rondo nazywane potocznie Nerką z powodu swojego kształtu. Poruszające się po nim samochody muszą uważać nie tylko na liczne zakręty, ale również specyficzne pierwszeństwo przejazdu i tory tramwajowe. Jednak za najbardziej skomplikowane skrzyżowanie o ruchu okrężnym uważa się tzw. magiczne rondo w brytyjskim Swindon, złożone z siedmiu mniejszych rond.
Choć uwielbiamy jeździć w samochodzie w lekki chłodzie, to niestety nasze organizmy, gdy wsiadamy do pojazdu z dużego upału, przeżywają szok termiczny. Dlatego klimatyzacja w samochodzie może mieć negatywny wpływ na wszystkich tych, którzy nieumiejętnie z niej korzystają.
Jak szybko schłodzić wnętrze samochodu?
Kiedy temperatura powietrza zaczyna przekraczać 30 stopni Celsjusza, we wnętrzu zamkniętego samochodu robi się prawdziwy piekarnik. Temperatura w kabinie może osiągać nawet 60-70 stopni Celsjusza! Jazda tak nagrzanym samochodem nie jest ani przyjemna, ani też bezpieczna. Jak szybko słodzić wnętrze auta?
Najprostszy sposób to opuszczenie wszystkich szyb – najlepiej jeszcze przed podróżą. Po ruszeniu też zostawiamy je otwarte, aby pęd powietrza przewietrzył wnętrze i usunął z niego to najbardziej nagrzane. Uruchamianie klimatyzacji wtedy nie ma większego sensu, ponieważ i tak chłodne powietrze zaraz opuści kabinę. Jednak włączenie nawiewu może przyspieszyć przewietrzanie kabiny.
Kiedy po chwili uznamy, że najbardziej gorące powietrze opuściło już nasze auto, zamykamy szyby i uruchamiamy klimatyzację. Wiele osób ustawia strumień bezpośrednio na siebie, ale ciągły podmuch zimnego powietrza może doprowadzić do przeziębienia. Lepiej jest ustawić go na szybę i skupić się na obniżeniu temperatury całej kabiny. Pomocne w tym jest zamknięcie obiegu. Dlaczego? Auto będzie wtedy czerpało już częściowo schłodzone powietrze z wnętrza, a nie nagrzane z zewnątrz, co przyspieszy cały proces.
W przypadku klimatyzacji ręcznej, sami musimy wszystko ustawić i konieczne będzie zmienianie ustawień w miarę ochładzania się wnętrza. Zaczynamy od przestawienia pokrętła temperatury powietrza na najzimniejsze, kierunku nawiewu na szybę, a siły dmuchawy na najwyższy bieg.
Gdy już wstępnie przewietrzymy samochód i zamkniemy szyby, naciskamy przycisk AC, uruchamiając sprężarkę klimatyzacji oraz zamykamy obieg. Kiedy wnętrze zacznie się schładzać, możemy zacząć zmniejszanie siły nawiewu, a także otworzyć obieg. Tak jak pisaliśmy wcześniej, ustawianie zimnego powietrza bezpośrednio na siebie może zakończyć się przeziębieniem, podobnie kierowanie go na nogi, więc najzdrowiej pozostawić nawiew skierowany na szybę.
Jak używać klimatyzacji automatycznej w samochodzie
Teoretycznie w przypadku klimatyzacji automatycznej powinniśmy wcisnąć przycisk „Auto” i zdać się na elektronikę, ale warto czasem samemu pozmieniać ustawienia. W fazie wietrzenia wnętrza, możemy nacisnąć przycisk oznaczony piktogramem przedniej szyby oraz napisem „MAX”. To funkcja używana zwykle do szybkiego odparowania szyb, ale sprawdzi się też podczas przewietrzania wnętrza.
Kiedy zakończymy ten etap, zamykamy szyby i teoretycznie możemy wcisnąć przycisk „Auto”. Układ klimatyzacji sam będzie już regulował siłę i kierunek nawiewu oraz jego temperaturę, ale w nagrzanym aucie najprawdopodobniej skieruje powietrze na nas. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zmienić kierunek nawiewu na szybę (siła dalej będzie regulowana przez auto), a także zamknąć obieg, jeśli elektronika sama nie korzysta z tego rozwiązania.
klimatyzacja w samochodzie
Natomiast temperaturę w klimatyzacji automatycznej ustawiamy od samego początku taką, jaką chcemy osiągnąć. Wiele osób mylnie interpretuje odczyt temperatury, sądząc, że jeśli wybierzemy na przykład 20 st. C, to o takiej temperaturze powietrze będzie wpadać do kabiny. Nie jest to prawda. Wybieramy interesującą nas temperaturę, a układ stara się ją możliwie szybko osiągnąć, a potem utrzymać.
Sama temperatura nie powinna być zbyt niska, ponieważ wysiadając potem z auta doznamy małego szoku termicznego. Niektóre poradniki zalecają, aby różnica wynosiła 5-6 stopni, co jest mało realistyczne, kiedy temperatura powietrza na zewnątrz to na przykład 35 stopni Celsjusza. Za optymalne ustawienie uznaje się zakres 20-22 stopnie.
Klimatyzacja w samochodzie – jak uniknąć przeziębienia?
Wysoka temperatura powietrza oraz niska w samochodzie, mogą wystawić nasz układ immunologiczny na próbę. Wiele osób ma podczas upałów problem z przeziębieniem, właśnie z powodu niewłaściwego korzystania z klimatyzacji.
Tak jak pisaliśmy poprzednio, trzeba unikać ustawiania nawiewu zimnego powietrza bezpośrednio na siebie. Nie należy także przesadzać z niską temperaturą we wnętrzu.
Ważne jest także stosowanie tak zwanej „zasady 5 minut”. Polega ona na wyłączeniu klimatyzacji na 5 minut przed dotarciem do celu i zgaszeniem samochodu. Wciskamy więc przycisk AC, ale pozostawiamy aktywny nawiew. W ten sposób wnętrze samochodu zacznie się stopniowo nagrzewać i wysiadając z niego, nie odczujemy dużej różnicy temperatur.
Ponadto wyłączając klimatyzację na 5 minut przed dotarciem do celu, pozwalamy parownikowi układu na osuszenie się. W przeciwnym razie wilgoć na nim zgromadzona, będzie dobrym środowiskiem dla rozwoju grzybów, które potem odpowiedzialne są za brzydki zapach z nawiewów i mogą powodować choroby.
Środowisko doskonałe dla drobnoustrojów
Warunki panujące w instalacji sprzyjają rozwojowi różnego rodzaju niebezpiecznych dla zdrowia grzybów i bakterii, które dostają się do kabiny przez nawiew. Nieprzyjemny zapach odczuwany z nawiewów po włączeniu wentylatora powinien być dla kierowcy czytelnym sygnałem, że układ klimatyzacji wymaga czyszczenia. Należy więc pamiętać o serwisowaniu klimatyzacji i wymianie wkładu filtra. Należy to zrobić w certyfikowanym warsztacie.
Jak powstał ranking najbardziej przyjaznych polskich miast?
Autorzy rankingu dzielą wybrane polskie miasta według kategorii: powyżej 300 tysięcy mieszkańców oraz poniżej 300 tysięcy mieszkańców. Każde z nich jest oceniane przez specjalistów w ośmiu różnych kategoriach: prędkości jazdy, aktualnych cen paliw, kosztów ubezpieczenia i wymiany opon, liczby kolizji, dostępności miejsc parkingowych, carsharingu i infrastruktury przyjaznej elektrykom.
Tak dobrane parametry podsumowują stopień otwartości miasta na codzienne potrzeby kierowców. Każda z kategorii jest odpowiednio punktowana – dla miast z liczbą mieszkańców powyżej 300 tysięcy od 1 do 9 punktów, a dla mniejszych od 1 do 10 punktów. Wyjątkiem są dwie kategorie: carsharing i koszt wymiany opon, które są oceniane w skali od 1 do 6 punktów.
Najbardziej przyjazne kierowcom polskie miasta
W tej edycji rankingu Gdańsk oraz Częstochowa zostały uznane jako najbardziej przyjazne kierowcom miasta. Gdańsk w swojej kategorii (miasta powyżej 300 tys. mieszkańców) uzyskał 47 punktów. Na podium wraz z nim znalazła się również Łódź (42 pkt) i Warszawa (38 pkt). Czwarte miejsce otrzymał Poznań i Szczecina (37 pkt), piąte Kraków oraz Bydgoszcz i Lublin (36 pkt), a szóste Wrocław (28 pkt).
W kategorii mniejszych miast, liczących poniżej 300 tysięcy mieszkańców, Częstochowa zajęła pierwsze miejsce z wynikiem 51 punktów. Na podium znalazły się również Sosnowiec (50 pkt) i Rzeszów (48 pkt). Czwarte miejsce zajęły Gliwice (43 pkt), piąte Kielce (42 pkt), szóste Katowice oraz Radom (38 pkt), siódme Gdynia (37 pkt). Ostatnie miejsca należą do Białegostoku i Torunia, które uzyskały 36 punktów w tegorocznym zestawieniu.
Już w ubiegłym roku Gdańsk zajął wysoką pozycję w rankingu, uzyskując 40 punktów. W tym roku otrzymał o 7 punktów więcej, tym samym wybijając się na pozycję lidera wśród najbardziej przyjaznych kierowcom miast. To o 3 punkty wyższy wynik, niż uzyskał w zeszłym roku Lublin. Częstochowa, z kolei obroniła swój tytuł z ubiegłego roku, uzyskując 51 punktów w tegorocznym rankingu. W 2021 roku otrzymała ich 49, zatem i tu widać poprawę i większe uznanie kierowców.
komentuje Julia Langa, Yanosik
Które polskie miasta są najmniej zakorkowane?
Zebraliśmy informacje na temat korków, stanu infrastruktury oraz robót drogowych, które wpływają na ruch pojazdów w mieście. Sprawdziliśmy również średnie prędkości jazdy kierowców w miastach ocenianych w rankingu. Okazuje się, że najwyższe średnie prędkości w 2021 roku w dniach roboczych w czasie od 7 do 21, rozwijali kierowcy w Warszawie, Lublinie i Katowicach – 34 km/h. Najmniejsze średnie prędkości odnotowaliśmy w centrum Bydgoszczy (23 km/h) i Kielc (25 km/h) – informuje Julia Langa, Yanosik
W podsumowaniu z 2020 roku najlepiej jeździło się kierowcom w centrum Warszawy, Gdańska, Lublina, Katowic i Torunia – mogliście w nich jechać ze średnią prędkością 34 km/h. Najwolniej z kolei w Bydgoszczy (23 km/h) i Kielcach (25 km/h), co również nie zmieniło się w tym roku.
Przeanalizowano także bezpieczeństwo w polskich miastach, biorąc pod uwagę liczbę wypadków oraz zdarzeń drogowych, które kierowcy zgłaszali aplikacji. Według tych danych, to we Wrocławiu miała miejsce najmniejsza liczba kolizji = 7,3/1000 mieszkańców, a w ciągu roku 4698. Najwięcej zdarzeń odnotowaliśmy w Warszawie, w której wystąpiło 15,5 kolizji na 1000 mieszkańców oraz 27 854 w ciągu całego roku.
W mniejszych miastach, to w Radomiu było najmniej zgłoszeń o kolizjach – 5,9/1000 mieszkańców oraz 1242 w ciągu roku. Najwięcej zdarzeń wystąpiło w Katowicach – 15,8 kolizji na 1000 mieszkańców oraz 4599 w roku.
W ubiegłorocznym rankingu, również Wrocław zyskał pierwsze miejsce w kategorii najbezpieczniejszego miasta z liczbą 7 kolizji na 1000 mieszkańców. Wśród mniejszych miast, także Radom został uhonorowany tym tytułem z wynikiem 5,9 kolizji na 1000 mieszkańców. Najniebezpieczniejszymi miastami okazały się Warszawa z liczbą 15,5 kolizji na 1000 mieszkańców oraz Katowice – 15,8 kolizji na 1000 mieszkańców.
W których polskich miastach najtrudniej się parkuje?
W rankingu polskich miast znajdziemy także informacje na temat parkowania w przestrzeni miejskiej i opłat, które należy ponieść za pozostawienie pojazdu na parkingu. Najniższą średnią opłatę za parkowanie w mieście uiszczają zmotoryzowani z Bydgoszczy (2,54 zł) i Kielc (2,30 zł). W Sosnowcu kierowcy nie muszą w ogóle płacić, ponieważ nie obowiązuje tu strefa parkowania.
Największą średnią kwotę za parkowanie w mieście uiszczają zmotoryzowani poznaniacy (5,73 zł) i mieszkańcy Torunia (3,67 zł).
Autorzy raportu sprawdzili również rozwój infrastruktury Park N Go – miejsc do parkowania pojazdu w wyznaczonej strefie, która umożliwia szybką przesiadkę do komunikacji zbiorowej. Najlepiej rozwiniętą strefę mają mieszkańcy stolicy, która oferuje im 15 parkingów z 4522 miejscami parkingowymi. Doceniony został również Rzeszów, który oferuje mieszkańcom 3 parkingi oraz 1692 miejsca parkingowe. Najgorzej w tej kategorii wypadł Bydgoszcz, który nie posiada w ogóle strefy Park N Go, tak samo jak Białystok, Gdynia, Radom, Sosnowiec, Toruń i Gliwice.
Kolejnym kryterium były abonamenty i usługi dla parkujących kierowców. Najlepiej w tej kategorii wypadły Kraków, Poznań, Gdańsk oraz Szczecin, które oferują zmotoryzowanym Polakom pakiety ogólnodostępne, dla mieszkańców i przedsiębiorców oraz nie pobierają opłat od motocyklistów. Wśród mniejszych miast tylko Toruń spełnia te wszystkie kryteria.
W ubiegłorocznym rankingu, to Poznań oraz Toruń zostały ocenione jako najgorsze pod względem parkowania pojazdu w przestrzeni miejskiej, zarówno w jednym mieście, jak w i drugim obowiązywały bardzo wysokie opłaty za postój oraz długie godziny płatnych stref parkowania. Najlepiej oceniono za to Szczecin oraz Łódź, które oferowały kierowcom stosunkowo niskie ceny za zaparkowanie pojazdu w mieście.
Które polskie miasta mają najwięcej ładowarek do aut elektrycznych?
Autorzy raportu sprawdzili liczbę stacji ładowania w polskich miastach oraz podzielili je w zakresie kilometrów kwadratowych na jedną stację. Wśród dużych miast to Warszawa oferuje kierowcom pojazdów elektrycznych i hybrydowych najwięcej stacji ładowania (177). Mniej ładowarek znajduje się w Krakowie (68) i Poznaniu (50).
W gronie mniejszych miast zmotoryzowani Polacy znajdą najwięcej ładowarek w Katowicach (77). Znacznie mniej oferuje ich Rzeszów (22), Gdynia (17) i Białystok (15).
Carsharing w polskich miastach
Rosnący w popularność carsharing, czyli wynajmowanie pojazdów na minuty, jest oferowany przez coraz więcej polskich miast. W których z nich jest najbardziej rozbudowany?
W Gdańsku na 1000 mieszkańców przypada 1 auto, a łącznie do wynajęcia znajduje się ich 475. W Warszawie na 1000 mieszkańców do dyspozycji jest 0,7 auta, a łącznie znajdziecie ich 1 212. W mniejszych miastach – Gdynia oferuje swoim tysiącu swoich mieszkańców 0,9 auta, a łącznie miasto oferuje 233 aut carsharingowych.
Najgorzej pod tym względem wypadły: Bydgoszcz z liczbą 16 pojazdów do wynajęcia, Gliwice z 2 autami carsharingowymi oraz Kielce, Toruń i Częstochowa, które oferują swoim mieszkańcom zaledwie 6 pojazdów do wynajęcia.
Ceny paliw w Polsce – gdzie są najniższe?
Ponieważ raport oparto na danych zebranych w 2021 roku, również ceny paliw są z zeszłego roku. Najtańsze paliwo było do dyspozycji mieszkańców łodzi, Wrocławia oraz Poznania. Najdroższe z kolei czekało na kierowców w Warszawie, Szczecinie oraz Gdańsku. Różnice w kwotach za Pb95 wahały się od 8 do 20 groszy za litr.
W mniejszych miastach najtaniej tankowali kierowcy z Sosnowca, Gdyni i Częstochowy. Średnie ceny Pb95 wahały się od 4,33 do 4,37 zł/l. Najdrożej płacili zmotoryzowani Polacy w Białymstoku, Toruniu i Radomiu. Tu benzyna kosztowała od 4,48 zł/l do 4,55 zł/l.
Najtańsze ubezpieczenie OC i najtańsza wymiana opon
W naszym kraju ubezpieczenie OC jest obowiązkowe, każdy kierowca musi je mieć i zapłacić za nie raz w roku lub rozłożyć płatność na raty. Najtaniej płacili kierowcy z Lublina (590 zł), Krakowa (606 zł) oraz Łodzi (653 zł). Z kolei najdroższą polisę kupowali kierowcy z Warszawy (722 zł), Wrocławia (710 zł) i Gdańska (687 zł). W mniejszych miastach najtańsze OC można było kupić w Częstochowie (574 zł), Gliwicach (580 zł) i Rzeszowie (581 zł). Najwięcej z kolei płacili kierowcy z Gdyni (697 zł), Radomia (647 zł) i Torunia (612 zł).
Serwis Oponeo przygotował także zestaw informacji na temat najtańszej wymiany opon. Przyjęta próba ogumienia na felgach aluminiowych i stalowych dla popularnego rozmiaru 205/55 R16 pozwoliła ustalić średnią cenę za wymianę jednej opony. Najtaniej płacili za nią kierowcy w Lublinie (21,22 zł), Gdańsku (23,855 zł) i Bydgoszczy (24,425 zł). Najdrożej za tę usługę płacili zmotoryzowani Polacy w Szczecinie (28,655 zł), Poznaniu (28,37 zł) i Wrocławiu (28,195 zł).
W mniejszych miastach najbardziej opłacalna była wymiana jednej opony w Radomiu (18,25 zł), Częstochowie (21,64 zł) i Gliwicach (22,72 zł). Najdroższa zaś w Kielcach (25,80 zł), Białymstoku (25,78 zł) i Toruniu (24,42 zł).
Odcinek szlaku Via Carpatia pomiędzy Jawornikiem i Lutczą, o długości ok. 5,2 km, poprowadzony będzie m.in. estakadą nad istniejącą drogą krajową nr 19. Rozpiętość tego obiektu to 780 m, a filary będą miały nawet do 36 m wysokości. Estakada przejdzie w dwunawowy tunel o długości niemal 3000 m pod górą Kamieniec.
W ramach S19 Jawornik – Lutcza powstanie odcinek drogi ekspresowej o przekroju dwujezdniowym, po dwa pasy ruchu w obu kierunkach wraz z pasem awaryjnym. W ciągu trasy głównej wybudowane zostaną też obiekty inżynierskie, w tym wspomniana wcześniej estakada i tunel, a także most pełniący funkcję przejścia dla małych zwierząt.
W ramach zadania powstanie też Miejsce Obsługi Podróżnych (MOP) Jawornik kat. I w kierunku Barwinka, które zostanie przystosowane do rozbudowy do kat. II. Droga ekspresowa zostanie wyposażona w urządzenia Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego (BRD), infrastrukturę systemu zarządzania ruchem oraz urządzenia ochrony środowiska. Zostaną także wybudowane dodatkowe jezdnie obsługujące teren przyległy, przebudowane zostaną drogi kolidujące z inwestycją a także infrastruktura techniczna.
Planowane jest, że prace projektowe i roboty budowlane zostaną ukończone w ciągu maksymalnie 59 miesięcy od daty podpisania umowy.
Bardzo wymagający teren na budowie S19 Jawornik – Lutcza
Odcinek drogi ekspresowej S19 Jawornik – Lutcza przebiega przez teren o skomplikowanej budowie geologicznej, składającej się ze zlepieńców, piaskowców i łupków ilastych, charakterystycznej dla fliszu karpackiego. Wykonane w szerokim zakresie rozpoznanie budowy geologicznej podłoża wykazało bardzo zmienne warunki geologiczne wzdłuż projektowanego odcinka. Teren przyszłej inwestycji charakteryzuje się również różnorodnym i skomplikowanym ukształtowaniem terenu, przechodząc na przemian przez wzniesienia i doliny. W rejonie tunelu dominują obszary leśne i nieużytki.
Tak różnorodna budowa geologiczna oraz ukształtowanie terenu skutkuje występowaniem obszarów osuwiskowych i predysponowanych osuwiskowo. W ramach rozpoznania geologicznej budowy podłoża wykonano badania geofizyczne, wiercenia i sondowania oraz wykonano sieć monitoringu geotechnicznego, obejmującą obszary osuwiskowe oraz obszary predysponowane osuwiskowo.
Ponieważ trasa S19 przebiegać będzie po terenie, zarówno zróżnicowanym wysokościowo jak i charakteryzującym się skomplikowaną budową geologiczną, na etapie budowy konieczne zatem będzie zabezpieczenie stwierdzonych osuwisk oraz terenów predysponowanych osuwiskowo.
Budowa drogi S19 Lutcza – Domaradz
Ten fragment szlaku Via Carpatia będzie miał długość 6,4 km. Ogłoszony przetarg jest ponownym. W pierwszym, unieważnionym 15 czerwca, wszystkie oferty przekroczyły kosztorys.
Trasa przebiegać będzie po zróżnicowanym wysokościowo terenie, charakteryzującym się skomplikowaną budową geologiczną (flisz karpacki). Inwestycję z perspektywy realizacyjnej należy traktować jako skomplikowaną i wymagającą, lecz w efekcie finalnym kierowcy zyskają jedną z ciekawszych tras widokowych w województwie podkarpackim.
Zakres inwestycji obejmuje budowę odcinka drogi ekspresowej o długości ok. 6,4 km o przekroju dwujezdniowym po dwa pasy ruchu w obu kierunkach wraz z pasem awaryjnym. W ramach zadania wybudowany zostanie m.in. węzeł drogowy Domaradz zlokalizowany w miejscu skrzyżowania S19 z drogą wojewódzką nr 886. Powstanie również tymczasowy łącznik z drogą krajową nr 19 w miejscowości Lutcza. Jest on wynikiem etapowania budowy S19 między Jawornikiem a Domaradzem i podziałem na dwa odcinki realizacyjne: Jawornik – Lutcza i Lutcza – Domaradz (z tymczasowym łącznikiem S19 z DK19). Docelowo, po wybudowaniu odcinka Jawornik – Lutcza, droga ekspresowa S19 nie będzie łączyła się z DK19 w Lutczy.
W ramach zadania wybudowane zostaną również obiekty inżynierskie. Największym wyzwaniem będzie budowa dwunawowego tunelu pod górą Hyb o długości około 990 m. W ciągu trasy głównej powstaną także: estakada, trzy mosty, pięć wiaduktów drogowych, przejście górne dla średnich zwierząt, a także szereg obiektów w ciągu dodatkowych jezdni. Powstanie również Obwód Drogowy w Domaradzu. Jego częścią będzie Centrum Zarządzania Tunelami obsługujące tunele wybudowane w ciągu drogi ekspresowej S19 w województwie podkarpackim. Na potrzeby akcji ratunkowych wykonane zostaną także dwa całodobowe lądowiska dla śmigłowców LPR. Ponadto droga zostanie wyposażona w urządzenia bezpieczeństwa ruchu drogowego oraz ochrony środowiska.
Planowane jest, że prace projektowe i roboty budowlane zostaną ukończone w ciągu 51 miesięcy od daty podpisania umowy.
Via Carpatia i droga S19
Droga ekspresowa S19 to element międzynarodowego szlaku Via Carpatia, łączącego Europę Północną i Południową. W Polsce trasa ta będzie miała ponad 700 km długości i przebiegać będzie przez województwa: podlaskie, mazowieckie, lubelskie i podkarpackie. W woj. podkarpackim będzie miała docelowo długość ok. 169 km.
Stan realizacji S19 w woj. podkarpackim:
81,8 km – oddane do ruchu (odcinki: Lasy Janowskie – Rzeszów Południe)
42,2 km – w realizacji (w budowie: Rzeszów Południe – Babica oraz w systemie Projektuj i buduj: Babica – Jawornik, Iskrzynia – Miejsce Piastowe i Miejsce Piastowe – Dukla)
42,3 km – w przygotowaniu (na etapie przetargu: Jawornik – Lutcza, Lutcza – Domaradz, Domaradz – Iskrzynia, Dukla – Barwinek i dobudowa drugiej jezdni Sokołów Małopolski Płn. – Jasionka)
Łamanie przepisów do dla polskiego kierowcy nic takiego?
Druga edycja badania PIU, przeprowadzona w maju i czerwcu br. pokazuje, że w ciągu dwóch lat niewiele zmienił się wizerunek polskich kierowców w oczach ich samych. Z analizy wynika, że:
96 proc. badanych określiło samych siebie jako dobrych kierowców, zaś 82 proc. stwierdziło, że wykonując manewry zawsze bezbłędnie ocenia sytuację na drodze. W poprzedniej edycji badania aż 91 proc. uznało, że nie popełnia błędów.
59 proc. określiło swoje umiejętności za wyższe od przeciętnego polskiego kierowcy.
Ponad połowa ankietowanych (52 proc.) stwierdziła, że można jeździć szybko i bezpiecznie, czyli o 3 p.p. mniej niż dwa lata temu. 53 proc. uznało, że doświadczeni kierowcy mogą poruszać się pojazdem z dużą prędkością, nie powodując wypadków (spadek o 2 p.p.).
Przekraczanie prędkości o 20 km/h w terenie zabudowanym jest dla 32 proc. respondentów 27 proc. stwierdziło, że przekraczanie prędkości w mieście o 30 km/h nadal gwarantuje bezpieczeństwo – to wzrost o 4 p.p. w porównaniu do poprzedniej edycji badania.
Podobnie jak w 2020 r., trzy najczęstsze przewinienia polskich kierowców to: przekraczanie prędkości w mieście (18 proc.), rozmowa przez telefon trzymany w ręce (13 proc.) oraz przekraczanie prędkości poza miastem (12 proc.).
Jakie płyną z tego wnioski? 1/3 polskich kierowców uważa, że przekraczanie prędkości o połowę (uśredniając odpowiedzi dotyczących jazdy o 20 i 30 km/h zbyt szybko), i to w terenie zabudowanym, to nic takiego! Jednocześnie wszyscy ci kierowcy mają się za „dobrych kierowców”.
Według polskich kierowców statystyczny pirat drogowy jeździ brawurowo i bez wyobraźni, co potwierdzają wyniki naszego badania. Nadal utrzymujemy się w niechlubnej czołówce krajów z największą liczbą ofiar śmiertelnych na drogach. Edukacja, prewencja oraz odpowiedniej wysokości kary to elementy niezbędne do ograniczenia liczby wypadków komunikacyjnych. Czynnikiem dyscyplinującym drogowych recydywistów może być też powiązanie wysokości składki OC z mandatami i punktami karnymi, o co zabiegaliśmy od kilku lat.
mówi J. Grzegorz Prądzyński, prezes zarządu PIU
Według danych Komendy Głównej Policji w 2021 roku zanotowano ponad 22,8 tys. wypadków drogowych, w których zginęło ponad 2,2 tys. osób, a 26 tys. zostało rannych. Statystyki wciąż jednak świadczą o tym, że jesteśmy daleko od „wizji zero”. Tym co miało poprawić sytuację na drogach, było m.in. wprowadzenie zasady pierwszeństwa pieszego „wchodzącego” na przejście oraz ujednolicenie prędkości w obszarze zabudowanym w dzień i w nocy. Zmianie uległ również taryfikator mandatów. Czy coś to dało?
W tegorocznej edycji badania PIU 53 proc. ankietowanych było zdania, że mandat za przekroczenie prędkości o 20 km/h w terenie zabudowanym, który wynosi 300 zł, to wystarczająca kwota. 24 proc. stwierdziło natomiast, że jest to za dużo. W 2020 r., przed wprowadzeniem zmian, aż 52 proc. respondentów odpowiedziało, że taka kwota jest zbyt wysoka. Jednocześnie najnowsze badanie PIU wskazuje, że według 58 proc. kierowców po podwyższeniu mandatów, jeżdżą oni wolniej.
Podwyżka OC za punkty karne – co na to Polacy?
Od 17 czerwca ubezpieczyciele mają wgląd do danych o mandatach i punktach karnych swoich klientów, co może mieć przełożenie na wysokość składek OC.
Cieszę się, że po wielu latach naszych starań, ubezpieczyciele dostali możliwość pozyskania bardziej szczegółowej wiedzy o kierowcach z bazy CEK. Mamy nadzieję, że ten mechanizm pozwoli skutecznie eliminować ryzykowne zachowania na drodze, bo piraci drogowi odczują teraz w portfelu skutki nierozważnych decyzji, a ci, którzy jeżdżą bezpiecznie zapłacą za polisę relatywnie mniej. Postulaty PIU poparli również ankietowani w badaniu – aż 83 proc. z nich uznało, że kierowcy regularnie zbierający punkty karne powinni płacić większą składkę ubezpieczenia OC.
mówi J. Grzegorz Prądzyński, prezes zarządu PIU
Co ciekawe, kierowcy, uważający przekraczanie prędkości o 30 km/h w terenie zabudowanym za wykroczenie zdecydowanie bezpieczne, podzielają też opinię, że osoby regularnie dostające punkty karne powinny płacić więcej za OC. Zgadza się z tym niemal 81 proc. biorących udział w badaniu.
Istnieje społeczne przyzwolenie na niebezpieczne zachowania na drogach?
Z badania PIU wynika, że polscy kierowcy mają sporą tolerancję dla łamania przepisów. W wyjątkowych sytuacjach są bardziej skłonni dopuszczać m.in. możliwość wyprzedzania innego samochodu osobowego „na trzeciego” – wzrost z 19 na 22 proc. odpowiedzi pozytywnych. Wyrażają również przyzwolenie na wyprzedzanie innego samochodu osobowego bezpośrednio przed przejściem dla pieszych – w ciągu dwóch lat tolerancja na takie zachowanie wzrosła z 16 do 19 proc.
Obecnie niemal każdy rodzic kupując rowery dzieciom, nie sprawdza jednocześnie, czy i jak można będzie na tym rowerze się poruszać. Jak wielu z rodziców zna przepisy dotyczące tego środka transportu? I wie, czy dziecko może jeździć na rowerze po chodniku? Jak opiekunowie powinni się zachowywać – gdzie jeździć i w jaki sposób? Odpowiadamy na te pytania!
Oczywiście do zalet roweru jako środka transportu i sposobu na rekreację, nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Ponieważ sezon rowerowy w pełni, to gremialnie wyruszyliśmy na ścieżki rowerowe i wycieczki jednośladem. Część z nas chce zarazić swoją pasją i miłością do aktywnego spędzania czasu swoje pociechy i proponuje pierwsze wspólne wypady maluchom. To od nas zależy ich bezpieczeństwo, więc inwestujemy w kask, często nawet odpowiednie ochraniacze – co zdecydowanie pochwalamy! Dowiedzmy się więc, jak wyruszać na pierwsze i kolejne wycieczki rowerowe.
W jakim wieku dziecko może jechać na rowerze?
Czy dzieci mogą jeździć rowerem po chodniku? Warto przede wszystkim zaznaczyć, że nie z każdym dzieckiem możemy wybrać się na rowerową wycieczkę. Reguluje to art. 33, ust. 2 Prawa o ruchu drogowym:
Dziecko w wieku do 7 lat może być przewożone na rowerze, pod warunkiem że jest ono umieszczone na dodatkowym siodełku zapewniającym bezpieczną jazdę.
Oznacza to, że z młodszym dzieckiem, nie możemy wybrać się na przejażdżkę, nawet jeśli dobrze już opanowało jazdę na swoim rowerku. Nie znaczy to, że rowery są dla małych dzieci zakazane. Mogą z nich korzystać, ale poza drogami publicznymi.
Kiedy nasza pociecha skończy już 7 lat, nadal nie oznacza to, że może już być traktowane jako rowerzysta. Może wtedy co prawda poruszać się na rowerze, ale traktowane jest jako pieszy. Reguluje to art. 2, ust. 18 Kodeksu drogowego, gdzie czytamy:
Pieszy – osoba znajdująca się poza pojazdem na drodze i niewykonująca na niej robót lub czynności przewidzianych odrębnymi przepisami; za pieszego uważa się również osobę prowadzącą, ciągnącą lub pchającą rower, motorower, motocykl, hulajnogę elektryczną, urządzenie transportu osobistego, urządzenie wspomagające ruch, wózek dziecięcy, podręczny lub inwalidzki, osobę poruszającą się w wózku inwalidzkim, a także dziecko w wieku do 10 lat kierujące rowerem pod opieką osoby dorosłej.
Zatem czy dziecko może jeździć na rowerze po chodniku? Tak, dziecko w wieku 7-10 lat to pieszy, a pieszy ma obowiązek korzystania z chodnika. Takie dziecko obowiązują wszystkie zasady ruchu drogowego, dotyczące pieszych. Nie może więc na przykład korzystać z dróg dla rowerów.
A co z rodzicem opiekującym się takim dzieckiem, który także jedzie na rowerze? Wiąże się z tym inny przepis – art. 33. ust. 5, pkt. 1:
Korzystanie z chodnika lub drogi dla pieszych przez kierującego rowerem jest dozwolone wyjątkowo, gdy opiekuje się on osobą w wieku do lat 10 kierującą rowerem.
Kiedy dziecko może jeździć rowerem po drogach dla rowerów?
Warunki, jakie dziecko musi spełnić, aby stać się pełnoprawnym rowerzystą, są dwa:
ukończenie 10. roku życia
uzyskanie karty rowerowej
Dopiero po spełnieniu tych warunków, możemy wspólnie z dzieckiem poruszać się po drogach dla rowerów, a jeśli ich nie ma, po ulicach. Nie każdy rodzic uważa niestety, że karta rowerowa jest do czegokolwiek potrzebna, ale nie chodzi tu przecież o szacowanie prawdopodobieństwa tego, czy o uprawnienia dziecka zapyta nas policjant. Chodzi o obiektywne sprawdzenie jego wiedzy na temat ruchu drogowego oraz znaków drogowych, bez której nie ma mowy o bezpiecznej jeździe. A bezpieczeństwo dziecka, leży chyba na sercu każdego rodzica, prawda?
Po przeczytaniu artykułu już wiemy, że może, ale pod pewnymi warunkami. Niestety, wielu zarówno kierowców, jak i rodziców nie ma świadomości, jak szybko może się stać tragedia, gdy nie stosujemy prawa i nie zachowamy rozsądku. O tego typu wydarzeniach piszemy często na naszej stronie. Zdarzają się także potrącenia dzieci przez samych rowerzystów, którzy rozpędzeni wjeżdżają w pieszych. Do takiego wypadku doszło niedawno w Strzelcach Krajeńskich, o czym informowała Policja.
Pierwszą siecią, jaka wprowadziła wakacyjne obniżki, była sieć stacji Orlen. Zgodnie z zapowiedziami Daniela Obajtka, kierowcy mogą oszczędzić 30 groszy na każdym litrze paliwa, ale pod pewnymi warunkami. Trzeba być członkiem programu lojalnościowego Vitay, a niższe ceny paliwa dotyczą trzech tankowań w miesiącu po 50 litrów każde.
Promocję na identycznych zasadach wprowadziła później sieć stacji Lotos, ale taki ruch nie był zaskoczeniem. Trwa właśnie fuzja Orlenu i Lotosu, więc wspólna polityka wydaje się być czymś naturalnym.
Teraz BP wprowadza promocje na paliwo. Na jakich zasadach?
Na ruch Orlenu i Lotosu postanowiła odpowiedzieć sieć BP. Na jej stacjach również możemy oszczędzić 30 groszy na każdym litrze paliwa, jeśli jesteśmy członkami programu Payback. Na tym jednak podobieństwa się kończą.
Po pierwsze jeśli mamy niezarejestrowaną kartę Payback, również skorzystamy z promocji, choć rabat wyniesie tylko 10 groszy. Tyle samo otrzyma aktywny uczestnik, tankujący LPG. Co jednak najważniejsze, BP nie wprowadza ograniczeń w ilości paliwa, jakie można zatankować, po obniżonej cenie.
Jednocześnie BP przypomina, że po zatankowaniu minimum 25 litrów paliwa, każdy klient otrzymuje kupon rabatowy na 3 zł, do wykorzystania w Wild Bean Cafe. Niewiele, ale jeśli i tak planowaliśmy kupić kawę lub hod doga na drogę, zawsze jest to jakaś oszczędność.
Jak podaje serwis AP News, pewien niemiecki kierowca przejechał skrzyżowanie na czerwonym świetle. Zgodnie z tamtejszym taryfikatorem mandatów, powinien zapłacić 200 euro kary. Sprawy potoczyły się jednak zupełnie inaczej.
Po pierwsze kierowca nie otrzymał mandatu, tylko stanął przed sądem. Wnioskujemy, że nie został zatrzymany na gorącym uczynku przez policjanta, tylko zarejestrowany przez monitoring, ale niemieckie służby potrafią przecież przesyłać mandaty wraz ze zdjęciami z fotoradarów, więc w czym problem?
Po drugie natomiast, sąd we Frankfurcie uznał, że ponieważ oskarżony jechał SUV-em (nieznanej marki), stworzył potencjalnie poważniejsze zagrożenie dla pieszych, niż gdyby poruszał się mniejszym pojazdem. Zasądził więc 350 euro mandatu oraz zakaz prowadzenia pojazdu na miesiąc.
Niemiecki sąd kieruje się własnymi wyobrażeniami, zamiast faktami?
Sąd uzasadnił swój wyrok, argumentując, że SUV-y są wyższe, mają wyższe pasy przednie, a przez to są bardziej groźne dla pieszych, podczas zderzenia. Logiczne? Może dla laika, ale spróbujmy na moment, zamiast na „wydaje mi się”, oprzeć się na faktach. Spójrzmy na ostatnie wyniki testów Euro NCAP, a konkretnie oceny na ile nowe samochody są bezpieczne dla pieszych.
Kompaktowy hatchback Peugeot 308 otrzymał ocenę 68%, podczas gdy kompaktowy SUV Volvo C40 Recharge… 70%. SUV jest bezpieczniejszy od zwykłego auta? Sprawdźmy inną parę. Volkswagen Polo 70%, a Volkswagen Taigo (miejski SUV) 71%. No dobrze, to może bardziej jaskrawy przykład – wielki SUV z pionowym przodem, czyli BMW iX oraz filigranowe miejskie autko, czyli Fiat 500e. Ocena BMW to 73%, natomiast Fiata… 67%.
Oczywiście znajdziecie w zestawieniu pary, gdzie to SUV będzie nieco gorszy, ale wszystko wynika z dopracowania konkretnego modelu pod kątem bezpieczeństwa pieszych, a nie rodzaju czy wielkości nadwozia. Można chyba oczekiwać od sądu nieco więcej profesjonalizmu i bazowania na faktach, a nie „intuicjach” godnych laika, by nie powiedzieć ignoranta.
Sąd miał wziąć pod uwagę także wcześniejsze przewiny kierującego, więc domyślamy się, że mógł już poprzednio być przyłapany podczas jazdy na czerwonym świetle. Taki argument dodatkowego dyscyplinowania kierowcy, skoro wcześniejsza kara nie skłoniła go do zmiany zachowań, całkowicie do nas przemawia.
Piszemy jednak o absurdzie pomysłu surowszego karania kierowców, zależnie od samochodu jakim jadą, ponieważ już niektóre media spekulują, że może to stanowić precedens, jaki może pojawić się podczas kolejnych podobnych rozpraw. Mamy nadzieję, że tak się nie stanie.
Do nietypowej interwencji straży miejskiej, doszło w Poznaniu na ulicy Wrzoska. Zgodnie z informacjami podanymi przez epoznan.pl, funkcjonariusze interweniowali w sprawie sześciu nieprawidłowo zaparkowanych pojazdów. Wśród nich znalazł się oznakowany radiowóz.
Policyjny Opel Mokka stał bez włączonych sygnałów świetlnych, które sygnalizowałyby, że funkcjonariusze są w trakcie podejmowania interwencji. Auto było też puste, co jest istotne, ponieważ od końca 2019 roku, policjanci mogą zatrzymywać się w dowolnym miejscu, podczas wykonywania czynności służbowych. Wszystko wskazywało na to, że radiowóz został zwyczajnie zaparkowany na zakazie, więc na jego koło została nałożona blokada.
Policjant złamał prawo, ale interwencja strażników miejskich też nie była właściwa?
Na temat blokady na kole radiowozu, zapytał epoznan.pl rzecznika Straży Miejskiej w Poznaniu. Potwierdził on fakt takiej interwencji oraz to, że była ona zasadna. Założenie blokady na koło określił jednak „niefortunne”.
Dlaczego? Otóż radiowóz nie jest zwyczajnym samochodem i mógł być nagle potrzebny policjantom do udania się na interwencję. Dlatego niedługo po założeniu blokady, została ona zdjęta, a zamiast tego straż miejska umieściła wezwanie do stawienia się na komendzie. Winny całemu zamieszaniu policjant pojawił się tam po pewnym czasie i przyjął wystawiony mu mandat.
Tańsze paliwo na stacjach Lotos – na jaki rabat mogą liczyć kierowcy?
Akcja promocyjna Lotosu nazywa się „Tankuj taniej z programem Navigator -30 gr/l”, co samo w sobie wyjaśnia wszystkie założenia akcji. Kierowcy mogą zaoszczędzić 30 groszy na każdym litrze paliwa, ale warunkiem jest bycie członkiem programu Navigator, czyli programu lojalnościowego Lotosu.
Sama promocja ma jednak ograniczenia. Każdy zarejestrowany uczestnik programu Navigator, który ma aktywną kartę, otrzyma co miesiąc trzy kupony rabatowe – każdy z nich uprawniający do zatankowania 50 litrów paliwa z rabatem 30 gr/l. Jak łatwo więc przeliczyć, każdy kierowca może liczyć na w sumie 300 litrów paliwa w preferencyjnej cenie.
Promocja na paliwa na stacjach Lotos – czas trwania
Obniżka cen paliw na stacjach Lotos rozpoczyna się 1 lipca i potrwa do końca wakacji. Dokładnie tyle samo trwać będzie promocja na stacjach Orlenu.
Co ma wspólnego promocja na stacjach Orlen z promocją na stacjach Lotosu?
Koncern Orlen jest w trakcie przejmowania Lotosu, a fuzja powinna zakończyć się na przełomie lipca i sierpnia. Najwyraźniej kierownictwo Orlenu już teraz ma przełożenie na decyzje, podejmowane przez Lotos.
Daniel Obajtek w minionym tygodniu ogłosił wakacyjną promocję na paliwa na stacjach Orlen. Warunki są takie same, a więc trzy tankowania po 50 litrów w miesiącu z rabatem 30 gr/l. Konieczne jest bycie uczestnikiem programu lojalnościowego Vitay.
Od kiedy zakazane będą samochody spalinowe w Unii Europejskiej?
Zakaz sprzedaży nowych samochodów osobowych, napędzanych silnikami spalinowymi, zacznie obowiązywać w 2035 roku. Data ta przewijała się już wcześniej, ale wiele wskazywało na to, że zostanie ona odrzucona. Za jej przesunięciem wnioskowały najpierw Niemcy, a później między innymi Słowacja oraz Włochy. Proponowano datę 2040 roku, ale zostało to odrzucone.
To jednak nie koniec, ponieważ nim dojdziemy do daty wieńczącej historię spalinowej motoryzacji w Europie, konieczna będzie znaczna redukcja emisji CO2 przez samochody. Do 2030 roku ma ona zostać zmniejszona o 55 procent do 2030 roku (w porównaniu do 2021 roku).
Zostaniemy skazani na elektryki szybciej, niż sądzimy?
Zakaz rejestracji nowych spalinowych samochodów od 2035 roku to jedno, ale druga kwestia to możliwy brak dla nich alternatywy jeszcze przed tą datą. Jak stwierdził wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Frans Timmermans, napęd hybrydowy nie zapewnia dostatecznie dużej redukcji CO2, aby można uznać go za odpowiednio niskoemisyjny od 2030 roku.
Taki wniosek nie jest zaskoczeniem, ponieważ hybrydy w większości nie spełniają nawet obecnych norm CO2 (więc producenci muszą płacić karę 1 euro za każdy gram powyżej normy od każdego sprzedanego samochodu). W teorii powinny normy 2030 roku spełnić hybrydy plug-in, ale tylko zakładając, że są regularnie ładowane z gniazdka. Tymczasem wielu kierowców nie korzysta z takiej możliwości i nie raz już podnosiły się głosy, aby nie traktować ich jako niskoemisyjne i na przykład zrezygnować z dopłat do nich.
Gdyby hybrydy plug-in zostały uznane za nieekologiczne, już od 2030 roku bylibyśmy właściwie skazani na elektryki.
Ceny samochodów pójdą jeszcze bardziej w górę
Wyznaczenie przez Unię Europejską daty przejścia na elektromobilność, ma jeszcze jedną implikację. Producenci będą rezygnować z kolejnych odmian spalinowych, jako pozbawionych przyszłości, a te które pozostaną, będą coraz droższe, z uwagi na konieczność stosowania wspomnianych układów hybrydowych i jeszcze bardziej skomplikowanych układów oczyszczania spalin.
Wprowadzenie zasady jazdy na suwak miało ucywilizować trochę sytuację na polskich drogach, kiedy znajdują się na nich zwężenia, powodujące korki. Choć większość z nas uznaje, że zna metodę jazdy na suwak, to w praktyce wychodzi niewiedza. Nie wszyscy niestety rozumieją dokładnie na czym zasada jazdy na suwak polega, co prowadzi czasem do sporów i niebezpiecznych zdarzeń. Kto ponosi winę, jeśli na skutek takich nieporozumień? Kolizja podczas jazdy na suwak może okazać na tyle ciężką do zinterpretowania, że trzeba będzie wezwać Policję, aby jednoznacznie stwierdziła, kto nie przestrzegał prawa. A co dokładnie mówią przepisy w kwestii odpowiedzialności za taką kolizję?
Jazda na suwak – przepisy i zasady stosowania
Na początek przypomnijmy czym jest jazda na suwak i kiedy należy ją stosować i jakie błędy popełniają kierowcy w przypadku zanikającego pasa ruchu? Bo choć większość z nas ma wiedzę, dotyczącą umożliwienia włączenie się do ruchu innym pojazdom, to już to, z której strony ma to nastąpić i kiedy, nieco wszystkich gubi. Co więcej, część z nas uważa, że wynika to wyłącznie z naszej grzeczności, a przecież stanowią o tym przepisy prawa. Warto zapoznać się z poniższym artykułem, aby poznać szczegóły.
Jak wygląda jazda na suwak? A raczej, jak powinniśmy ją stosować? Przeczytaj w poniższym artykule.
Jazda na suwak – od kiedy jest obowiązkowa? Dla przypomnienia – w grudniu 2019 roku weszły w życie znowelizowane przepisy ustawy dotyczące zarówno tworzenia korytarza życia jak i jazdy na suwak. Od tego czasu jazda na suwak to nie tylko zwykła uprzejmość, ale obowiązek dla wszystkich kierowców.
W warunkach znacznego zmniejszenia prędkości na jezdni z więcej niż jednym pasem ruchu w tym samym kierunku jazdy, w przypadku gdy nie istnieje możliwość kontynuacji jazdy pasem ruchu z powodu wystąpienia przeszkody na tym pasie ruchu lub jego zanikania, kierujący pojazdem poruszający się sąsiednim pasem ruchu jest obowiązany bezpośrednio przed miejscem wystąpienia przeszkody lub miejscem zanikania pasa ruchu umożliwić jednemu pojazdowi lub jednemu zespołowi pojazdów, znajdującym się na takim pasie ruchu, zmianę tego pasa ruchu na sąsiedni, którym istnieje możliwość kontynuacji jazdy.
Innymi słowy, jeśli na przykład poruszamy się w korku i sąsiedni pas zanika, to mamy obowiązek wpuszczenia przed siebie jednego samochodu z owego pasa. Zgodnie z przepisami, kierowca na tym pasie nie powinien zatrzymywać się zanim jeszcze dotrze do zwężenia (co wielu kierujących ma w zwyczaju), tylko jechać do samego końca i dopiero wtedy jest on wpuszczany przez kierowcę na sąsiednim pasie.
Typowa kolizja podczas jazdy na suwak to po prostu nieuwaga kierujących. Jeden uważa, że mu wolno zajeżdżać drogę innemu, zamiast włączyć kierunkowskaz i upewnić się, że inny kierowca go widzi, a drugi z kolei często nie chcąc wpuścić auta przed siebie, „jedzie na żyletki”. To typowy obrazek z polskich dróg. W jakich sytuacjach jazda na suwak może doprowadzić do kolizji?
Nieco inaczej wygląda to w przypadku drogi mającej więcej niż dwa pasy ruchu, co określa art. 22, ust. 4b, choć dla wielu jazda na suwak – przepis, który o tym stanowi, jest niestety nieznany:
W warunkach znacznego zmniejszenia prędkości na jezdni z więcej niż dwoma pasami ruchu w tym samym kierunku jazdy, w przypadku gdy nie istnieje możliwość kontynuacji jazdy dwoma pasami ruchu z powodu przeszkód na tych pasach ruchu lub ich zanikania, jeżeli pomiędzy tymi pasami ruchu znajduje się jeden pas ruchu, którym istnieje możliwość kontynuacji jazdy, kierujący pojazdem poruszający się tym pasem ruchu jest obowiązany bezpośrednio przed miejscem wystąpienia przeszkody lub miejscem zanikania pasów ruchu umożliwić zmianę pasa ruchu jednemu pojazdowi lub jednemu zespołowi pojazdów z prawej strony, a następnie jednemu pojazdowi lub jednemu zespołowi pojazdów z lewej strony.
Zasada właściwie identyczna, tylko z tą różnicą, że wpuszczamy przed siebie dwóch kierowców – najpierw jednego z prawej, a potem drugiego z lewej strony. To wielu kierowców denerwuje i mają wrażenie, że wystarczy, jak wpuszczą jednego.
kolizja podczas jazdy na suwak
Kto ponosi winę za kolizję podczas jazdy na suwak?
Przepisy wprowadzające obowiązek jazdy na suwak weszły w życie w 2019 roku, ale nadal nie wszyscy kierowcy je rozumieją i się do nich stosują. Prowadzi to czasami do niebezpiecznych sytuacji, w których kierujący na pasie zanikającym, chce wjechać przed inny pojazd, podczas gdy kierowca tego pojazdu, chce mu to uniemożliwić. Tak właśnie zachodzi kolizja podczas jazdy na suwak. Kto będzie wtedy uznany za sprawcę?
Sprawcą będzie kierowca zmieniający pas. Dla wielu osób kolizja podczas jazdy na suwak to zaskoczenie, ponieważ przepisy mówią wyraźnie, że korzystał on z przysługującego mu prawa. Trzeba jednak rozróżnić obowiązek wpuszczenia kogoś od sytuacji, w której ma on pierwszeństwo. Zasada jazdy na suwak nie daje kierowcy na pasie zanikającym pierwszeństwa. Kierujący na sąsiednim pasie ma obowiązek go wpuścić przed siebie, ale jeśli tego nie zrobi, nie można tego na nim wymuszać. Jeśli ktoś nie zrobi nam miejsca, to wpychając się przed niego, sami popełnimy wykroczenie.
Jazda na zamek – kto winny?
Nomenklatura jest różna, jedni uważają, że to jazda na „zamek” inni, że to jazda na „suwak” – jednak to jedno i to samo. Ważne jest, abyśmy stosowali się do przepisów i kierowali się rozsądkiem oraz zasadą ograniczonego zaufania. Pamiętajmy też, że niezależnie od potocznego nazewnictwa, obowiązuje nas stosowanie się do prawa i zasad ruchu, co Policja wyegzekwuje na miejscu zdarzenia, nakładając mandat na winnego doprowadzenia do tej sytuacji, za spowodowanie kolizji. Obecnie minimalna wysokość mandatu za spowodowanie kolizji to 1000 złotych.
Czy można pić alkohol siedząc za kierownicą w aucie na postoju? Jak jest z pasażerami? Oczywiście, picie alkoholu w samochodzie na postoju wydaje się być tematem dyskusyjnym. Rzeczywiście, w oczach Policjanta, nasze zachowanie może być różnie interpretowane, a jego decyzja uznaniowa. Choć przestrzegamy przed takim zachowaniem kierowców, bo przecież mnóstwo jest przyjemniejszych miejsc do spożywania trunków, to wiemy, że zdarzają się sytuacje, w których na postoju auta pasażerowie, a czasem także sam prowadzący po wyłączeniu silnika, chce się napić np. piwa. Czy naraża się tym samym na mandat lub inne konsekwencje? Sprawdzamy!
Picie alkoholu w samochodzie na postoju – co mówią przepisy?
Każdy doskonale wie, że kierowca nie może prowadzić samochodu pod wpływem alkoholu. A jeśli nie prowadzi, tylko siedzi za kierownicą w zaparkowanym aucie? Zaparkowanym ostatecznie, czyli z wyłączonym silnikiem i bez chęci przestawiania go w inne miejsce? Wtedy sytuacja jest inna, ale nawet wtedy taki kierowca powinien bardzo uważać. Dlaczego?
Otóż spożywanie alkoholu w samochodzie właściwie nie jest zabronione żadnymi przepisami, nawet podczas siedzenia za kierownicą, ponieważ taka osoba nie jest automatycznie uważana za kierowcę. Z kolei wnętrze pojazdu to nasza prywatna przestrzeń, więc służby nie mogą ukarać nas za picie alkoholu w miejscu publicznym.
Czyli możemy bez obaw robić imprezę w samochodzie? Teoretycznie tak, ale taki pomysł na spotkanie towarzyskie niesie za sobą wiele pułapek i bardzo łatwo możemy narazić się na mandat, albo jeszcze poważniejszą karę.
Co jest zabronione podczas picia alkoholu w samochodzie?
Podstawowa kwestia wymagająca wyjaśnienia jest taka: w którym momencie, siedząc za kierownicą z alkoholem, łamiemy prawo. Jeśli auto jest zaparkowane i ma wyłączony silnik, to teoretycznie policjant nie może nam zarzucić chęci prowadzenia pod wpływem alkoholu. Nie powinniśmy przy tym mieć kluczyków wsadzonych do stacyjki, ponieważ funkcjonariusz może odebrać to, jako przygotowanie się do jazdy.
Czy można pić alkohol w samochodzie? Otóż wiąże się z tym kolejne ryzyko. Jeśli siedzimy w samochodzie, najpewniej będziemy chcieli otworzyć szyby, a po zakończonej imprezie, trzeba będzie je zamknąć. Nie musimy do tego uruchamiać silnika, ale sam fakt przekręcenia kluczyka, żeby aktywować „elektrykę” szyb, może nas już pogrążyć. Wiele samochodów ma jednak funkcję zamykania (i otwierania) szyb, po przytrzymaniu na pilocie przycisku zamknięcia (lub otwarcia) pojazdu. To najbezpieczniejszy sposób.
Nie musimy chyba dodawać, że całkowicie odpada uruchomienie silnika, żeby korzystać z klimatyzacji, Oczywiście ktoś może chcieć do tego podejść „sposobem”. Uruchomić samochód jeszcze na trzeźwo, po czym przesiąść się na miejsce pasażera. Nikt nie siedzi za kierownicą, więc kierowcy nie ma. A żeby po wszystkim zgasić auto, nie musimy przecież zajmować miejsca kierowcy. Ale po pierwsze i tak ryzykujemy, że ściągniemy na siebie uwagę policji lub straży miejskiej, a po drugie, nawet jeśli uznają szczerość naszych intencji, to i tak wlepią mandat za silnik uruchomiony na postoju powyżej jednej minuty.
Niektórzy zadadzą więc pytanie: czy można pić alkohol w samochodzie na parkingu? Odpowiadamy tak. Ale ostatnia pułapka, na którą trzeba uważać, to opuszczenie samochodu z alkoholem w ręku, np. by dojść do domu. Wystarczy, że wyjdziemy z pojazdu, choćby po to, żeby przesiąść się na przykład do tyłu, a przez moment znajdziemy się w miejscu publicznym i funkcjonariusz może to już wykorzystać przeciwko nam. Za to również grozi mandat.
Czy pasażerowie mogą pić alkohol podczas jazdy samochodem?
Czy pasażer może pić alkohol w aucie? Tu nie ma żadnych obostrzeń. Stan trzeźwości podróżnych nie ma znaczenia, podobnie jak nie ma znaczenia, czy stan ten pogłębiają w trakcie podróży. Z tego też powodu, jeśli już chcemy zrobić imprezę w samochodzie na parkingu, najlepiej w ogóle nie zajmować miejsca kierowcy, nie budząc w ten sposób żadnych podejrzeń i wątpliwości.
Jeśli tylko przestrzegamy wszystkich wymienionych wcześniej zastrzeżeń, to ani policja ani straż miejska, nie będą miały podstaw do ukarania nas. Chyba że zaczniemy zachowywać się głośno, a do tego pora będzie późna. Wtedy możemy zostać oskarżeni o zakłócanie spokoju.
Czy można pić w aucie na postoju?
Czy warto więc robić imprezę w samochodzie? Czy picie alkoholu w samochodzie na postoju jest mądre? Naszym zdaniem nie, chociaż staramy się rozumieć, że przy ładnej pogodzie, można mieć ochotę na wypicie piwa poza czterema ścianami własnego domu, a polskie prawo zabrania spożywania, choćby na ławce w parku, nawet najmniej procentowego trunku. Należy jednak bardzo uważać, ponieważ podczas picia alkoholu w samochodzie, łatwo przez nieuwagę złamać prawo.
Pamiętajmy też, że po zaśnięciu za kierownicą po takiej imprezie, obudzeniu się i ruszeniu autem z miejsca, możemy mieć jeszcze alkohol we krwi. Świadczy o tym sukces policyjnej akcji „trzeźwy poniedziałek”, o której przeczytasz tu.
Czy jazda rowerem obok siebie jest dozwolona? Czy podczas wakacji będzie można swobodnie wybrać się na wycieczką, np. po wiejskiej drodze, i swobodnie ze sobą rozmawiać? Takie pytania zadaje sobie niejeden rowerzysta. Ale to kierowcy samochodów mają w tej kwestii nieco więcej do powiedzenia. O co więc chodzi w przepisach, które obie strony muszą respektować?
Odnosi się on do tak zwanych „kolarzy”, natomiast zwykli rowerzyści zazwyczaj albo uważają, że łamanie przez nich przepisów nikomu nie szkodzi, albo ich w ogóle nie znają. Nie dziwi to, kiedy przypomnimy sobie, że jedyne kwalifikacje, jakie wymagane są od rowerzysty, to skończyć 18 lat.
Niektórzy rowerzyści mogą też odpowiedzieć, że łamią przepisy ich zdaniem nielogiczne. Takie, których łamanie nikomu nie wadzi, a im uprzyjemnia podróż. Tak było dokładnie z przepisem dotyczącym jazdy koło siebie dwóch rowerzystów. Znajomość przepisów jest wiążąca, bo gry w grę wchodzi ludzkie życie, zasłanianie się niewiedzą jest bezsensowne. Zapoznajmy się więc szczegółowo z tym tematem.
Czy rowerzyści mogą jechać koło siebie?
Temat „rowerzyści obok siebie” wywołuje wciąż dużo emocji. Był kilka lat temu przedmiotem gorącej dyskusji, a że sezon rowerowy w pełni, to warto przypomnieć przepisy i je poprawnie zinterpretować. Jazda obok siebie w mieście nie jest ani rozsądna ani bezpieczna, lecz jeśli ktoś wybierze się na rekreacyjną przejażdżkę – zwłaszcza mało uczęszczaną drogą za miastem – to jazda rowerem obok siebie nie jest niczym złym. Także wtedy, gdy wybierzemy się na wycieczkę we dwoje, podczas której chcemy sobie swobodnie rozmawiać. Oczywiście cały czas zakładamy, że nie mamy w okolicy możliwości wjechania na drogę przeznaczoną wyłącznie dla rowerów lub alternatywną ścieżkę. Gdy więc jedziemy po drodze publicznej i chcemy ustawić dwa rowery obok siebie, to jak powinniśmy się zachować?
Rowerzyści od lat postulowali zmiany umożliwiające rowerzystom jazdę rowerem obok siebie. Tu rządzący przyznali rację i odpowiednio zmodyfikowali przepisy, a konkretnie art. 33, ust. 3, pkt. 1:
Kierującemu rowerem, hulajnogą elektryczną lub motorowerem zabrania się jazdy po jezdni obok innego uczestnika ruchu, z zastrzeżeniem ust. 3a.
Rowerzyści jadący obok siebie na pustej drodze
Jak łatwo się domyślić, pod tym „zastrzeżeniem” znajduje się informacja, że dozwolone jest poruszanie się obok drugiego roweru, hulajnogi elektrycznej lub motoroweru. Środowiska rowerowe ogłosiły sukces, a wielu rowerzystów zaczęło szerzyć opinię, że skoro są uczestnikami ruchu drogowego, to mogą zajmować cały pas i nic nikomu do tego. Nic bardziej mylnego.
Kiedy rowerzyści mogą jechać obok siebie?
Rządzący zmieniając przepisy, wykazali się na szczęście rozsądkiem i pełne brzmienie punktu 3a to:
Dopuszcza się wyjątkowo jazdę po jezdni kierującego rowerem obok innego roweru lub motoroweru, jeżeli nie utrudnia to poruszania się innym uczestnikom ruchu albo w inny sposób nie zagraża bezpieczeństwu ruchu drogowego.
Kiedy więc droga jest pusta – proszę bardzo. Rowerzyści mogą jechać obok siebie, np. oddając się rozmowie. Jeśli jednak dogoni ich na przykład samochód – co słychać zwykle z dużym wyprzedzeniem, że pojazd się zbliża – jego kierowca musi mieć możliwość bezpiecznego wyprzedzenia rowerów. Czas od usłyszenia na pustej drodze, że nadjeżdża samochód, do ustawienia się „gęsiego” jest wystarczający, aby kierowcy rowerów mogli bez wysiłku zająć bezpieczną dla wszystkich uczestników ruchu na tym odcinku drogi lokalizację. Nie można więc jechać obok siebie na wąskiej drodze, blokując przejazd auta zmierzającego w tym samym kierunku. Podobnie nie wolno jechać obok siebie, gdy pojazdy jadące z naprzeciwka uniemożliwiają autu jadącemu w tym samym kierunku co rowerzyści, ich wyprzedzenie.
Wyprzedzanie rowerzysty
Zatem czy można jechać rowerem obok siebie? Tak, ale jeśli słyszycie, że dogania was samochód, zmieńcie szyk i poruszajcie się przez moment jeden za drugim. Tego wymagają od was przepisy i tak też będzie bezpieczniej zarówno dla samych rowerzystów, jak i kierowców samochodów. Szanujmy się wzajemnie!
Więcej artykułów poświęconych przepisom i nauce jazdy kierowców, znajdziesz w naszej sekcji tu. Gdy interesują cię jednak głównie rowery, to więcej naszych artykułów poświęconych tej tematyce znajdziesz pod tym linkiem. Zachęcamy też do podzielenia się swoją opinią na temat jazdy rowerem obok siebie w komentarzach poniżej.
Obecnie kursy reedukacyjne organizowane przez Wojewódzkie Ośrodki Ruchu Drogowego, kosztowały 500 zł. Od pewnego czasu pojawiły się jednak naciski, aby kwotę tę podnieść i to wyraźnie. Argumentowano, że ośrodki zaczynają być zmuszone do dopłacania do owych kursów, a wprowadzenie podwyżek uniemożliwiała im ustawa.
Problem zaczął narastać w ostatnim czasie, ze względu na galopującą inflację. Ponadto zwracano uwagę, że konieczność przechodzenia kursu reedukacyjnego, powinna być traktowana jako kolejny straszak na łamiących przepisy kierowców, więc jego wysoka cena byłaby uzasadniona.
Teraz Ministerstwo Infrastruktury przychyliło się do tej argumentacji. Ustawa o kierujących pojazdami zostanie znowelizowana, a maksymalna opłata za kurs reedukacyjny wyniesie 2000 zł.
Kurs reedukacyjny dla kierowców – kogo dotyczy?
Na chwilę obecną kursy reedukacyjne są obowiązkowe dla kierowców, którzy stracili prawo jazdy, za jazdę po wpływem alkoholu lub innych środków odurzających. To ma się jednak zmienić jeszcze w tym roku i objąć także osoby, które przekroczyły dopuszczalny limit 24 punktów karnych.
Obecnie, kiedy uzbieramy „komplet” punktów, jesteśmy kierowani na egzamin. Jeśli go zdamy, odzyskujemy prawo jazdy. Po wejściu w życie zmian, konieczne będzie także ukończenie 28-godzinnego kursu reedukacyjnego, którego koszt wzrośnie do 2000 zł na początku przyszłego roku.
Opłaty za tablice rejestracyjne i dowód rejestracyjny
Przy okazji dyskutowania podwyżki za kursy reedukacyjne, samorządowcy postulowali także o zwiększenie opłat za tablice rejestracyjne oraz dowody rejestracyjne. W związku z coraz większą inflacją, ceny podnosi Państwowa Wytwórnia Papierów Wartościowych, których Wydziały Komunikacji nie mogą sobie rekompensować.
Ministerstwo Infrastruktury odrzuciło jednak ten pomysł, argumentując, że takie podwyżki byłyby sprzeczne z rządowym programem walki z inflacją.
Spóźniłeś się z deklaracją sprzedaży lub kupna auta? Zapłacisz więcej
MI ma natomiast plany podwyższenia kar za brak złożonej w terminie deklaracji nabycia lub zbycia pojazdu. Według projektu, obowiązywałyby dwie stawki – dla osób prywatnych oraz dla przedsiębiorców. Nie wiadomo jednak póki co, ile miałyby one wynosić.
Problem o którym mowa, dotyczy popularnego silnika 1.2 TCe, a konkretnie jego wersji produkowanych w latach 2012-2018. Okazuje się, że część właścicieli samochodów napędzanych tą jednostką, boryka się z nadmiernym zużyciem oleju. Przyczyną są wadliwe pierścienie tłokowe, które nie „zbierają” oleju ze ścianek cylindrów tak, jak powinny. Zdarzały się też problemy z naciągniętym łańcuchem rozrządu oraz problemy z zaworami wydechowymi.
Wadliwy silnik montowany był w modelach Renault (Clio, Megane, Scenic, Captur i Kangoo), Dacii (Duster, Dokker, Lodgy), Nissana (Qashqai) oraz Mercedesa (Citan). W sumie mowa tu o setkach tysięcy samochodów potencjalnie dotkniętych problemem.
Niezadowoleni klienci złożyli pozew przeciw Renault i Nissanowi
Ostatecznie do francuskiego sądu trafił pozew zbiorowy, podpisany przez około 1100 kierowców, posiadających samochody z silnikiem 1.2 TCe. Na wyrok pewnie trochę poczekamy.
Tymczasem już teraz Renault nie ukrywa, że z niektórymi silnikami rzeczywiście mogły być problemy, ale podkreśla, że ewentualne wady, nie stanowiły zagrożenia dla kierowców. Rozważa także wypłacenie swoim klientom odszkodowania.
Nissan natomiast zachęca kierowców do udania się do autoryzowanego serwisu, który zbada przyczyny problemu i zaproponuje jego rozwiązanie.
Ceny oleju napędowego mocno w górę. Ile kosztuje benzyna i LPG?
Jak podaje w swoim raporcie e-petrol.pl, w ciągu zaledwie jednego tygodnia, średnia cena oleju napędowego w Polsce wzrosła o 16 groszy. Daje to przeciętną cenę 7,89 zł za litr.
Zmniejszyła się za to cena benzyny Pb95, ale o jedynie 2 grosze, co daje średnio 7,92 zł za litr. Natomiast 3 grosze staniał gaz LPG – teraz za litr tego paliwa zapłacimy 3,52 zł.
Pod względem cen paliw, pozytywnie wyróżniają się obecnie województwa pomorskie, łódzkie oraz świętokrzyskie. Na Pomorzu znajdziemy najtańszą benzynę Pb95 – 7,88 zł za litr. Najmniej za olej napędowy zapłacimy natomiast w województwie łódzkim – 7,83 zł za litr. Po najtańszy autogaz trzeba z kolei udać się do świętokrzyskiego – tam cena wynosi 3,40 zł za litr.
Gdzie paliwa są najdroższe w Polsce?
Najdroższą benzynę Pb95 znajdziemy na Podkarpaciu – 7,99 zł za litr, natomiast na Podlasiu jest najdroższy diesel (7,91 zł/l). Dolny Śląsk z kolei góruje drożyzną gazu LPG, gdzie kosztuje on średnio 3,66 zł za litr.
Rozszerzenie uprawnień, poprzez uzyskanie kodu 96, dotyczy kierowców z kategorią B. Jak dobrze wiemy, ta najbardziej popularna kategoria, pozwala nam na kierowanie pojazdami o DMC wynoszącej 3,5 tony, ale to nie wszystko.
Mając kategorię B, możemy również holować przyczepę, ale pod kilkoma warunkami:
DMC przyczepy nie przekracza 750 kg
DMC zestawu (samochód + przyczepa) nie przekracza 3,5 t
Takie ograniczenia sprawiają, że nie będziemy mogli na przykład wybrać się na kemping z większą przyczepą. Nie znaczy to jednak, że musimy od razu robić prawo jazdy kategorii B+E. Wystarczy zdobycie kodu 96.
Jakie uprawnienia daje kod 96 w prawie jazdy?
Zdobycie kodu 96 rozwiązuje problemy większości osób, które chcą od czasu do czasu pociągnąć większą przyczepę. Po pierwsze znosi on sztywny limit DMC przyczepy, a pod drugie podnosi DMC zestawu z 3,5 do 4,25 t. Dokładne zasady zawarte są w Rozporządzeniu Ministra Infrastruktury i Budownictwa z dnia 20 maja 2016 roku w sprawie dokumentów stwierdzających uprawnienia do kierowania pojazdami:
rzeczywista masa całkowita przyczepy nie może przekraczać rzeczywistej masy całkowitej samochodu (art. 62 ust. 1 pkt 1 Ustawy Prawo o Ruchu Drogowym);
stosunek dopuszczalnej masy całkowitej (DMC) samochodu do DMC przyczepy musi wynosić 1,33:1
Przełóżmy te zasady na prosty przykład. Jeśli dopuszczalna masa całkowita naszego samochodu wynosi 2000 kg, to możemy ciągnąć przyczepę ważącą 1500 kg.
Jak zdobyć kod 96?
Uzyskanie dodatkowych uprawnień, jakie daje kod 96 jest stosunkowo proste. Nie musimy iść na żaden kurs, ani na nowo wkuwać przepisów. Wystarczy zaliczenie egzaminu praktycznego w Wojewódzkim Ośrodku Ruchu Drogowego, kosztującego 170 zł.
Czym różni się kod 96 od prawa jazdy kategorii B+E?
Tak jak pisaliśmy wcześniej, kod 96 w prawie jazdy, zaspokoi potrzeby przewozowe większości kierowców. Niektórzy potrzebują jednak, często zawodowo, ale czasami też prywatnie, jeszcze większych możliwości. To dla nich przeznaczone jest prawo jazdy kategorii B+E.
Mając takie uprawnienia, możemy ciągnąć przyczepy o DMC 3,5 t. Ponadto na terenie Polski daje nam to możliwość prowadzenia zestawów pojazdów, składających się z pojazdu wolnobieżnego (na przykład ciągnika rolniczego) i maksymalnie dwóch przyczep.
Podstawową wadą prawa jazdy kategorii B+E jest konieczność odbycia odpowiedniego kursu, kosztującego średnio 2000 zł (zależnie od wybranego przez nas ośrodka), zanim podejdziemy do państwowego egzaminu.
Każdy z nas, kierowców, którzy zdali prawo jazdy kat. B, teoretycznie wie, jak się zachować na drodze publicznej. Jednak gdy zadamy sobie pytanie: kiedy autobus ma pierwszeństwo to okazuje się, że wcale nie jest to takie oczywiste.
Autobus wyjeżdżający z przystanku – czy trzeba mu ustąpić pierwszeństwa?
Odpowiedzi na takie pytanie najlepiej szukać w ustawie Prawo o ruchu drogowym. Tam w art. 18, ust. 1 czytamy:
Kierujący pojazdem, zbliżając się do oznaczonego przystanku autobusowego (trolejbusowego) na obszarze zabudowanym, jest obowiązany zmniejszyć prędkość, a w razie potrzeby zatrzymać się, aby umożliwić kierującemu autobusem (trolejbusem) włączenie się do ruchu, jeżeli kierujący takim pojazdem sygnalizuje kierunkowskazem zamiar zmiany pasa ruchu lub wjechania z zatoki na jezdnię.
Sprawa wydaje się jasna – jeśli kierowca autobusu chce wyjechać z zatoczki, mamy obowiązek mu to umożliwić.
Czy autobus wyjeżdżający z zatoczki ma pierwszeństwo?
To pytanie retoryczne? Otóż nie. Spójrzmy na ustęp drugi 18. artykułu Prawa o ruchu drogowym:
Kierujący autobusem (trolejbusem), o którym mowa w ust. 1, może wjechać na sąsiedni pas ruchu lub na jezdnię dopiero po upewnieniu się, że nie spowoduje to zagrożenia bezpieczeństwa ruchu drogowego.
Kierowca autobusu nie może więc wrzucić kierunkowskazu i ruszyć. Musi najpierw upewnić się, że droga jest pusta, albo że znajdujące się na niej pojazdy, umożliwiają mu opuszczenie zatoczki. A to spora różnica.
Kiedy autobus ma pierwszeństwo?
Czy autobus ma pierwszeństwo? Odpowiadając na pytanie z tytułu artykułu – kierowca autobusu wyjeżdżający z zatoczki nie ma pierwszeństwa. Inni kierujący mają obowiązek umożliwić mu ten manewr, ale jeśli tego nie zrobią, a on i tak ruszy, to winnym ewentualnej kolizji będzie kierujący autobusem. Na tym polega różnica – w przypadku pierwszeństwa przejazdu, to nieustępujący ponosi winę kolizji.
Ustępowanie pierwszeństwa autobusowi – zasady
Choć według powyższych przepisów kierujący autobusem nie ma pierwszeństwa, to zwykle na nie liczy. Liczy na to, że inni kierowcy go wpuszczą i niejednokrotnie „delikatnie” wymusza na innych uczestnikach ruchu drogowego zrobienie mu miejsca – przecież duży może więcej. Zalecamy więc, zgodnie z zasadą ograniczonego zaufania do innych kierowców następujące zachowanie:
upewnić się, że ustąpienie pierwszeństwa autobusowi nie spowoduje niebezpiecznej sytuacji za nami;
upewnić się, że autobus ma miejsce, aby wjechać przed nami, bez ewentualnego uszkodzenia naszego auta;
wpuścić autobus.
Takie zachowanie to nie tylko oznaka kultury drogowej i nas samych, ale umiejętność postawienia się na miejscu kierowcy autobusu, czy pasażerów spieszących się np. do pracy.
No to jedziemy po kolei. Autor nagrania porusza się prawym pasem, a lewym wyprzedza go Seat. A nie, czekajcie – kierowca Seata chyba zmienił zdanie i auto znika z kadru… ale wraca i rzeczywiście wyprzedza. Tylko dlaczego tak dziwnie?
Może dlatego, że jego powolny manewr zdenerwował jadącego za nim kierowcę Tipo. Obstawiamy, że kierujący Fiatem zamrugał mu długimi, na co kierowca Seata odpowiedział światłami stopu. W odwecie, jadący włoskim kompaktem chciał go wyprzedzić prawym pasem, a że nie było to możliwe, wyprzedził poboczem. Oczywiście tylko po to, by złośliwie zahamować.
Podczas tego manewru omal nie zabił rowerzysty, który jechał poboczem pod prąd. Powszechnie przecież wiadomo, że przepisy ruchu drogowego odnoszą się do rowerzystów w sposób umowny, więc nikogo taki widok nie powinien dziwić. Ogólnie ciekawy klip, udanie prezentujący grzechy polskich uczestników ruchu drogowego.
Do zdarzenia doszło w miasteczku Halesowen, leżącego nieopodal Birmingham. Jak widać na nagraniu z monitoringu, kierowca Ferrari SF90 Stradale z dużą prędkością uderzył w zaparkowane samochody. W sumie uszkodzonych zostało pięć pojazdów.
RTC Hagley Road, Halesowen- White Watch attended. Please be careful when out and about pic.twitter.com/8xog41xC9C
— Haden Cross Fire Station (@WMFSHadenCross) May 25, 2022
Nikomu na szczęście nic się nie stało, a sprawca o własnych siłach wyszedł przez boczne okno. Co w przypadku Ferrari jest niemałym wyczynem. Jak podaje brytyjska policja, mężczyzna oddalił się z miejsca z darzenia. Funkcjonariusze rozpoczęli więc dochodzenie, które okazało się… bezowocne. Domyślamy się jednak, że sprawca zdarzenia nadal jest poszukiwany.
Nie można wykluczyć, że miał coś na sumieniu, ale jakby nie było, porzucił samochód wart w przeliczeniu około 3 mln zł. Ferrari zostało zarekwirowane przez policję. SF90 Stradale to niebyle jaka maszyna, gdyż generuje aż 1000 KM, co może tłumaczyć, dlaczego mężczyzna stracił nad autem panowanie. Zdecydowanie powinien trzymać się trybu elektrycznego – rozbity model jest bowiem hybrydą plug-in, która przejedzie do 25 km na prądzie.
OUCH!!!
Ferrari SF90 smashes into parked cars in the UK.
Luckily no one was injured but apparently, the driver left the scene shortly after… pic.twitter.com/AryXUq6lS3
Przejeżdżanie przez skrzyżowanie na żółtym świetle to bardzo zły nawyk. Między innymi dlatego, że nastawiając się, że „i tak zdążycie”, czasami możecie jednak nie zdążyć. Ale przecież, zanim tamci drudzy ruszą, jest jeszcze trochę czasu, prawda?
Tak chyba myślał kierowca Suzuki na tym nagraniu. Musiał widzieć żółte światło, a potem czerwone. Może myślał, że zdąży na żółtym. Kiedy włączyło się czerwone, już i tak jechał szybko, więc nie miał wyjścia – i tak nie zdążyłby się zatrzymać.
Tyle tylko, że inne auta już ruszyły. Kierowca Suzuki musiał zareagować panicznie, chcąc uniknąć zderzenia. Wykręcił piruet, roztrzaskał bok swojego auta i urwał koło.
Prostą ulicą jechał rowerzysta (akcja od 0:52), a za nim wlókł się kierowca czerwonego samochodu. Doprawdy trudno zrozumieć, dlaczego nie chciał go wyprzedzić. Zniecierpliwiło to kierującego Peugeotem, który postanowił ów manewr wykonać.
Manewr zrozumiały, tylko szkopuł w tym, że kierowca francuskiego kombi natychmiast chciał skręcić w prawo. Rowerzysta nie powinien oczywiście wyprzedzać z prawej strony pojazdu sygnalizującego skręt w prawo. Tylko że kierowca nie dał mu nawet szansy na zorientowanie się w sytuacji – przeciął mu drogę, doprowadzając do kolizji.
Jak doszło do tego zdarzenia? Bardzo prosto. Kierowca Peugeota wjechał na drogę szybkiego ruchu i natychmiast chciał wjechać na lewy pas, bez spojrzenia w lusterko, aby upewnić się, że jest on pusty. Nie był.
Kierujący Peugeotem uderzył w bok samochodu z kamerą, chociaż jego kierowca hamował, trąbił i próbował zjechać maksymalnie do lewej krawędzi. Zderzenie nie było groźne, ale uszkodzone zostały drzwi oraz lusterko. Co zrobił sprawca zdarzenia?
Oczywiście zaczął uciekać. Dopiero po kilku kilometrach zdecydował się zatrzymać. Poszkodowany natomiast wezwał policję, bo, jak podkreśla, „chamstwa nie należy tolerować”. Znamy lepszy powód. Sprawca może uciekać, bo ma coś na sumieniu – jest pijany, ma zatrzymane prawo jazdy, nieubezpieczony samochód bez przeglądu, albo jest poszukiwany. Często to oczywiście zwykła bezmyślność i brak odwagi do wzięcia odpowiedzialności za własne czyny. Nigdy jednak nie wiadomo, co na sumieniu ma uciekający i zawsze lepiej, żeby zweryfikowała to policja.
Losowo wytypowana ciężarówka trafiła do punktu kontroli ITD, ponieważ Inspektorzy chcieli sprawdzić wszystkim wagę pojazdu. Ich intuicja była dobra, ponieważ ciężarówka była rzeczywiście przeciążona, ale to był akurat najmniejszy problem.
Okazało się, że ogumienie było uszkodzone i miało liczne ubytki, a na stabilizatorze przednim brakowało gumowych tulei. Co jednak najbardziej przerażające, chociaż kierowca skręcał kierownicą do oporu, koła przedniej osi prawie nie reagowały, a przednie lewe koło przemieszczało się do przodu i do tyłu o kilkadziesiąt centymetrów. Przyczyną tego był zdekompletowany układ mocowania resora. Jakim cudem był on w stanie jechać, skoro właściwie nie mógł skręcać?
Pikanterii sprawie dodaje fakt, że ciężarówka przewoziła materiały niebezpieczne, oczywiście bez zachowania jakichkolwiek zasad. W przestrzeni ładunkowej, wśród przesyłek kurierskich, znajdowały się materiały ciekłe zapalne (klasa 3 towarów niebezpiecznych), materiały żrące (klasa 8) i materiały trujące (klasa 6.1). Mimo tego, pojazd nie posiadał żadnego oznakowania i elementów wyposażenia przeciwpożarowego i awaryjnego, wymaganych przy przewozie towarów niebezpiecznych (ADR).
Inspektorzy oprócz nałożenia mandatów karnych na kierującego i wszczęcia postępowań administracyjnych wobec przewoźnika, wydali bezwzględny zakaz dalszej jazdy.
Nagranie z kradzieży katalizatora nie obejmuje, z jakiegoś powodu, całej sytuacji. Domyślamy się jedynie, że kamera zamontowana w okradanym aucie uruchomiła się automatycznie. Dokumentując kilka ciekawych rzeczy.
Po pierwsze złodzieje nie byli specjalnie przejęci tym, że ktoś może przyłapać ich na gorącym uczynku. Zdarzenie miało miejsce co prawda przed godziną 4 rano, ale okradane auto stało tuż przy szeregowych domach. Odgłos wycinania katalizatora, mógł mimo wszystko zwrócić czyjąś uwagę, a stojący na środku ulicy samochód z włączonymi światłami oraz oświetleniem wnętrza, przykuwał wzrok.
Podczas gdy jeden ze złodziei wycinał katalizator, drugi spokojnie chodził koło swojego auta i palił papierosa. Przez otwarte drzwi daje się zauważyć, zamontowany na tylnej kanapie fotelik dziecięcy. Lecz co w tym dziwnego, że złodziej ma rodzinę i chce ją utrzymać? Szkoda tylko, że kosztem innych.
We wstępie do informacji prasowej czytamy, że jeśli ktoś zastanawiał się, skąd biorą się pomysły na scenariusze do seriali paradokumentalnych, to policjanci ręczą swoim doświadczeniem, że najbardziej twórczym scenarzystą jest samo życie. Co udowadnia ich niedawna interwencja.
Wezwanie dotyczyło włamania i usiłowania kradzieży przedmiotów, znajdujących się w pomieszczeniu gospodarczym jednej z posesji na terenie gminy Słońsk. Z ustaleń policjantów wynikało, że sprawca bądź sprawcy zostali spłoszeni przez załączony alarm. Funkcjonariusze ustalili również, iż musieli oni poruszać się jednym z modeli Renault – uciekając z miejsca włamania, uszkodzili auto, pozostawiając element nadkola.
Po zakończonych czynnościach, policjanci postanowili przejechać się po pobliskich miejscowościach, licząc na złapanie jakiegoś tropu. Co nie trwało długo. W jednej z wiosek zauważyli ciągnik rolniczy, holujący osobowego Renault. Stan auta wskazywał, że miało ono zdecydowanie ciężką noc – jego szyba była rozbita, brakowało mu zderzaka i tylnej opony. W samochodzie oraz obok niego znajdowało się dwóch mężczyzn i kobieta. Policjanci szybko dodali dwa do dwóch.
Jak później stwierdzili policjanci, zatrzymani tworzyli swoisty „Gang Olsena”. Próbowali dokonać kradzieży, podejrzewamy że na niewielką kwotę, ale zamiast się wzbogacić, uszkodzili auto i ściągnęli na siebie policję. Zebrany materiał dowodowy pozwolił na przedstawienie im zarzutu usiłowania kradzieży z włamaniem, a w przypadku dwóch mężczyzn była to już recydywa. Największe problemy przysporzył sobie jednak 34-letni kierowca pojazdu. Okazało się, że kierował autem w stanie nietrzeźwości, a do tego miał przy sobie amfetaminę. Za popełnione czyny podejrzanym grozi kara – w przypadku kobiety do 10 lat pozbawienia wolności, a w przypadku dwóch mężczyzn nawet do 15 lat więzienia.
Autor nagania jechał ciężarówką po autostradzie A4, kiedy nagle był zmuszony do awaryjnego hamowania. Okazało się, że na prawym pasie zatrzymało się BMW, a jadąca nim kobieta próbuje uniknąć idącego za nią, półnagiego mężczyzny.
W pewnym momencie dochodzi do szarpaniny i stara się on wyrwać jej torebkę. Ze swojego pojazdu wysiada autor nagrania i dołącza do niego inny kierowca, który chyba do kompletu zablokował również lewy pas. Stoi na nim bowiem bez obaw, że coś zaraz nadjedzie i go potrąci.
Sytuacja kończy się tak, że agresywny mężczyzna siada za kierownicą BMW i prawdopodobnie odjeżdża, choć kobieta próbuje go zatrzymać. Autor nagrania relacjonuje, że mężczyzna miał krzyczeć, że „to jest jego auto”, więc mogła to być kłótnia o to, kto będzie prowadził. Jeden z kierowców sugeruje przez CB radio, że agresor mógł być pijany.
Jak podaje policja z Bierunia (Górny Śląsk), 42-latek jadący Volkswagenem nie ustąpił pierwszeństwa przejazdu kierującej Nissanem i doprowadził do zderzenia. Jego reakcją była ucieczka z miejsca zdarzenia.
Próbując uniknąć odpowiedzialności, wyprzedzał samochody w niebezpieczny sposób, co zarejestrowała kamera w jednym z nich. Jechał na czołówkę z jednym i drugim pojazdem, aż wreszcie uderzył w bok jadącej w tym samym kierunku Skody i czołowo wjechał w nadjeżdżającą z przeciwnego kierunku Hondę. Na szczęście kierująca tym samochodem 29-latka, która w wyniku zdarzenia trafiła do szpitala, nie odniosła obrażeń.
Do szpitala, z wewnętrznymi obrażeniami trafił też nieprzytomny 42-latek. Wstępne badanie krwi tego mężczyzny wykazało, że miał w organizmie ponad 3 promile alkoholu. Bieruńscy policjanci szczegółowo wyjaśniają teraz przyczyny i okoliczności obu zdarzeń drogowych, za które mężczyzna odpowie przed sądem.
Czasami łamanie przepisów wydaje się błahe. Wykonujemy jakiś manewr, który jest fizycznie możliwy, nikomu nie zagraża i nie utrudnia życia, a jedynie nie jest zgodny z wymyśloną przez urzędników organizacją ruchu. Czy za coś takiego powinno się w ogóle karać?
No cóż, prawo jest prawo i nie ma co nad tym dyskutować. Chyba, że jest się funkcjonariuszem policji, któremu nie chce się jechać naokoło, tak jak temu na nagraniu. Niektórzy komentujący zwracają uwagę, że może policjanci jechali na interwencję i nie ma się co ich czepiać. Mogło rzeczywiście tak być, ale od tego mają sygnały świetlne i dźwiękowe, żeby móc łamać przepisy, jednocześnie ostrzegając o tym innych kierujących.
Zdarzenie miało miejsce w Rzeszowie, na skrzyżowaniu ulic Sportowej z Krakowską. Na dość długim nagraniu widzimy, jak kierowca pomarańczowego Suzuki Swifta, parkuje między Alfą Romeo i czerwonym Swiftem, co udaje mu się z trudem, między innymi przez srebrnego, stojącego wzdłuż ulicy, Swifta.
Ciąg dalszy historii rozgrywa się od 2:00. Starszy pan wraca i cofa, uderzając w srebrnego Swifta, który przecież chwilę temu utrudniał mu parkowanie. Już zapomniał, że tam jest? Wysiadł, pooglądał samochody, a potem uciekł z miejsca zdarzenia. Przecież nie będzie płacił komuś za szkody, które wyrządził, prawda?
Poszkodowany prosi teraz o pomoc z identyfikowaniu sprawcy. Komentujący zaś zwracają uwagę, że parkując w ten sposób bardzo utrudnił innym manewrowanie i sam naraził się na potencjalne problemy. My zaś gratulujemy tytułu – oryginalnej mieszanki sarkazmu, ironicznego szacunku, wulgaryzmów i nawiązania do komunizmu (bo wiecie – starszy człowiek więc pewnie dalej widząc radiowóz, myśli „milicja”).
Według opisu pod nagraniem, kierowca dostawczaka zajechał drogę kierującemu Volvo. Ten w ramach rewanżu, zepchnął go na krawężnik. Kiedy zaś oba pojazdy zatrzymały się na skrzyżowaniu, kierowca dostawczaka wyskoczył ze swojego pojazdu, a w tym czasie kierujący Oplem zablokował (we własnym mniemaniu) Volvo i też wysiadł, żeby przekazać kierowcy szwedzkiego auta kilka słów.
Kierujący Volvo rozsądnie zamknął centralny zamek, więc dobijający się do niego z obu stron mężczyźni, musieli ograniczyć się do dyskusji przez zamkniętą szybę. Czy widzieliśmy całe zdarzenie, czy może coś działo się już wcześniej i doprowadziło do eskalacji konfliktu? Tego nie wiemy. Ale wiemy, że w podobnych sytuacjach lepiej odpuścić, niż zaogniać spór.
Sytuację możemy obserwować najpierw z tylnej, a potem przedniej kamery samochodu. Rowerzysta bez wątpienia bardzo „sprytnie” porusza się w miejskim gąszczu. Doganiając na przykład czerwoną Mazdę, zjeżdża na chodnik, wyprzedza nim samochód, po czym znów wskakuje na drogę. Chwilę później to samo auto go wyprzedziło, więc gdy musiało zwolnić, on tym razem pojechał lewą stroną i po wyprzedzeniu busa, szybko wskoczył z powrotem na prawą stronę.
Niestety z prawej strony nie było żadnego pasa dla rowerów, tylko parking, a rowerzysta wpakował się w zaparkowanego Hyundaia. Nic poważnego mu się nie stało, ale natychmiast ujawnili się nagrywający jego styl jazdy policjanci. To oni jechali autem z kamerami, którym był zapewne nieoznakowany radiowóz.
Policjanci w gminie Strachówka, na terenie powiatu wołomińskiego, obserwowali posesję, za którą zauważyli polną drogę wiodącą do sosnowego zagajnika. Nie wyjaśniają, dlaczego akurat ta posesja ich zainteresowała, ale musieli dostać jakiś cynk. I to dobry, bo z lasu dochodziły odgłosy stukania o metal, co wzbudziło oczywiste podejrzenia.
Funkcjonariusze idąc polną drogą, dotarli do miejsca w środku lasu, gdzie dwaj mężczyźni byli zajęci demontażem samochodu. Na widok policjantów przestępcy podjęli próbę ucieczki, ale bezskutecznie. Jak szybko zostało potwierdzone, rozbierany na części samochód był kradziony. Przestępcy działali naprawdę błyskawicznie – właściciel jeszcze nie zdążył nawet zgłosić jeszcze przestępstwa!
Policjanci przyznają, że mężczyźni wykazali się dużą pomysłowością i przygotowali sobie odpowiednie zabezpieczenie miejsca „pracy”. W ziemię wbijali metalowe rury, w które wkładali ścięte sosnowe drzewka. W ten sposób droga wyglądała na nieprzejezdną. Miało to zniechęcić potencjalnych spacerowiczów do wędrówek i przypadkowego odkrycia dziupli.
Funkcjonariusze zabezpieczyli wrak auta oraz części i podzespoły samochodowe. 54-latek i 28-latek trafili do policyjnej celi, a śledczy na podstawie zgromadzonych materiałów, przedstawili im już zarzut dotyczący przestępstwa paserstwa. Teraz grozi im nawet 5 lat więzienia.
Policjanci z Suwałk poinformowali o niedawnym zdarzeniu, do jakiego doszło w pobliskiej miejscowości Rudniki. Kierowca Tesli wypadł z drogi i przekoziołkował po polu. Trafił po wszystkim do szpitala, ale nie wiemy czy coś mu się stało poważnego, czy chodziło o rutynowe przebadanie go.
Funkcjonariusze podali potem z informacji prasowej, że „za spowodowanie zagrożenia w ruchu drogowym”, kierowca Tesli otrzymał mandat w wysokości 5000 zł. Musiał być tym bardzo zaskoczony, ponieważ… nie ma takiego mandatu.
Jak czytamy w nowym taryfikatorze, który obowiązuje od 1 stycznia 2022 roku:
Za niezachowanie należytej ostrożności na drodze publicznej, w strefie zamieszkania lub strefie ruchu i spowodowanie zagrożenia bezpieczeństwa w ruchu drogowym, jeżeli następstwem było naruszenie czynności narządu ciała lub rozstrój zdrowia przez kierującego pojazdem mechanicznym, grozi mandat w wysokości 1500 zł.
Taryfikator przewiduje także wyższe kary, ale albo w sytuacjach, kiedy doszło do kolizji z innym uczestnikiem ruchu (przez co i jemu groziło niebezpieczeństwo), albo sprawca był w stanie po użyciu alkoholu. Natomiast w tym przypadku sprawdza uszkodził tylko własny pojazd, a naraził na szwank jedynie siebie. O co więc chodzi?
Nie mamy pojęcia, szczerze mówiąc. Najwyższy mandat, jaki można dostać, to 2500 zł. Wyższe stawki to albo efekt recydywy (dwukrotnie wyższa kara za popełnienie ponownie tego samego wykroczenia, co będzie obowiązywać od września) alb kumulacji (kierujący popełnił jednocześnie kilka wykroczeń). Tymczasem na mandacie zapisano tylko jedno wykroczenie. Policja zaczęła sama podwyższać mandaty, ponieważ nowy taryfikator nie uzdrowił sytuacji na polskich drogach? Niewykluczone. Skoro za krótki drift na drodze, który zakończył się bezpiecznie, można dostać 5000 zł, to czemu nie za „rolkę”, znacznie przecież niebezpieczniejszą.
Zdarzenie miało miejsce na przejeździe kolejowym we Wrzosowie. Zamiast pełnych, zastosowano na nim półzapory, które w założeniu mają pomóc uniknąć sytuacji, w których ktoś wjeżdża już po tym jak zaczną one opadać i zostaje „uwięziony” na przejeździe. Niestety możliwość ominięcia ich, chociaż niezgodna z prawem i bardzo ryzykowna, skusiła już niejednego kierowcę.
Lecz tu nie chodziło o jakiegoś tam kierowcę. Chodziło o zawodowego kierowcę autokaru, który przewoził grupę dzieci! Ktoś na kim ciąży tak ogromna odpowiedzialność, postanowił zaryzykować życiem i zdrowiem ich wszystkich, żeby tylko oszczędzić kilka minut.
Jak dowiadujemy się z opisu pod filmem, nie wymyślił tego sam. Opiekunka dzieci wyszła z autokaru na przejazd, a potem wróciła i nakazała kierowcy jechać. Nie rozumiemy doprawdy, jak można być tak… bezmyślnym i pozbawionym wyobraźni, żeby uważać, że wystarczy rzut oka na chwilowo puste tory i uznać, że sygnalizacja świetlna oraz opuszczone rogatki, nic nie znaczą. Słów nam natomiast brakuje, na opisanie zachowania kierowcy, który posłuchał polecenia wjechania na zamknięty przejazd.
Ledwo mu się to zresztą udało, bo autokar z trudem się zmieścił. Minutę po tym, nadjechały dwa pociągi. Mamy tylko nadzieje, że zarówno kierowca autokaru, jak i opiekunka, poniosą surowe konsekwencje tego, co zrobili.
Na temat skandalu podczas egzaminu na prawo jazdy, pisaliśmy w styczniu tego roku. Jak informowało radio RMF FM, wprowadzono wtedy do pili 41 nowych pytań, z osiem miało złe odpowiedzi. Sprawiło to, że 25 osób nie zdało egzaminu, a kolejnym 200 zdać się udało, chociaż im również zostały wylosowane błędne odpowiedzi.
Początkowo wydawało się, że sprawa zostanie dokładnie wyjaśniona. Natychmiast zdymisjonowany został szef departamentu transportu drogowego, a zaraz po nim z pracą pożegnał się szef komisji weryfikacyjnej, która ocenia i zatwierdza pytania egzaminacyjne oraz jeden z członków tej komisji. Przeprowadzono także kontrolę wewnętrzną w Ministerstwie Infrastruktury, z której wynikało, że pojawienie się błędnych pytań na egzaminie, mogło być działaniem celowym. Minister Adamczyk złożył w związku z tym zawiadomienie do prokuratury.
Teraz okazuje się jednak, że winnych w tej sprawie nie da się wskazać. Jak ponownie informuje RMF FM, „w toku postępowania nie ustalono, by nieprawidłowości wynikały z umyślnego działania funkcjonariuszy”. Taka lakoniczna odpowiedź prokuratury, pozostawia wiele pytań. Śledztwo prowadzono pod kątem niedopełnienia obowiązków przez funkcjonariusza publicznego. Jeśli podejrzenie, że było to działanie umyślne, się nie potwierdziło, nadal przecież można ustalić, kto jest autorem lub autorami błędnych pytań, kto weryfikował ich prawidłowość oraz kto je zatwierdził. Tymczasem z odpowiedzi prokuratury można odnieść wrażenie, że uznano, iż „mylić się jest rzeczą ludzką”, więc nie ma potrzeby wskazywania palcem komu konkretnie przydarzyła się ta, typowo ludzka, słabość.
Jak podaje autor nagrania, zdarzenie miało miejsce w Blankensee, kilka kilometrów od Szczecina. Na filmie widzimy, jak z BMW wysiada agresywny mężczyzna z pałką w ręce i grozi rowerzyście. Oto jak przyczynę tej sytuacji wyjaśnia nagrywający:
Jechałem spokojnie z rodzicami, jeden za drugim. Nagle ten typek jadąc bardzo szybko i trąbiąc z 10-15 s prawie nas rozjechał od tyłu. Na mój gest ręka „jak jedziesz baranie” zatrzymał się, wysiadł z auta z pałką, więc zacząłem nagrywać.
Sytuacja wyglądała na bardzo groźną, ale do akcji wkroczyła rowerzystka i to wkroczyła po mistrzowsku. Nie było sensu iść na konfrontację z kierowcą BMW, więc zamiast tego spokojnie, ale zdecydowanie odciągnęła go od rowerzysty, mówiąc, żeby się uspokoił. Zadziałało to perfekcyjnie i choć mężczyzna nadal się odgrażał, wrócił do auta i odjechał.
Na koniec zastanówmy się jednak, czy wszystko na temat tej sytuacji zostało powiedziane. Jeśli wierzyć autorowi nagrania, kierowca BMW trąbi na każdego spotkanego rowerzystę, nawet jadącego całkowicie grzecznie i przepisowo. Zaś jeśli któryś z nich podniesie w górę rękę, wyskakuje na niego z pałką.
Możemy uwierzyć w powyższą wersję, albo wysnuć alternatywną. Może rowerzyści nie jechali przepisowo – obok siebie (co mogą robić tylko, gdy droga jest pusta), albo nie wiedząc, że zbliża się do nich samochód, wykonali jakiś manewr, przez który kierujący BMW przestraszył się, że mogą mu wjechać przed maskę? Wtedy użycie klaksonu, ostrzegającego przed niebezpieczeństwem, było w pełni uzasadnione. Po wyjściu z auta mężczyzna mówił, że rowerzysta pokazał mu „fakulca”, a odchodząc dodaje, że „jak nie umie jeździć rowerem, to niech zacznie na wrotkach”. Taki bieg zdarzeń wcale by nas nie zdziwił, ponieważ wielu rowerzystów (mylnie) uważa, że mogą zajmować cały pas ruchu, a jeśli jakiś kierowca zwróci im na to uwagę, bynajmniej nie reagują refleksją nad własnym zachowaniem.
Na nagraniu widzimy, jak Renault Clio, należące do jednej z firm carsharingowych, stoi na skrzyżowaniu na czerwonym świetle. Kierowca cały czas trzyma nogę na hamulcu i czeka.
Nagle puszcza hamulec, wrzuca wsteczny i uderza w auto z kamerą. Jak to możliwe? Światło cały czas było czerwone, strzałka świeciła się już wcześniej, więc nie dlatego mógł chcieć ruszyć. Ponadto w Clio, aby wrzucić wsteczny, trzeba unieść pierścień pod gałką, więc nie da się przypadkiem pomylić pierwszego i wstecznego biegu. Kierujący celowo doprowadził więc do kolizji?
Oglądaliśmy zapis z tej sytuacji wielokrotnie i nie mamy niestety wytłumaczenia, jak mogło do niego dojść. Motocyklista z pasażerką nagle zwolnił i chciał skręcić w lewo, dokładnie pod nadjeżdżające auto.
Kierowca pierwszego cudem uniknął zderzenia, awaryjnie hamując i skręcając w prawo. Kierujący Mini nie miał już szans na podobną reakcję, zwłaszcza że motocyklista wjechał jeszcze głębiej na jego pas.
Pasażerka przeleciała przez dach samochodu i upadała na asfalt, nie dając znaków życia. Motocyklista znalazł się z przodu auta i został zepchnięty na pobocze. Nie wiemy w jakim stanie są poszkodowani.
Na nagraniu widzimy, jak kierowca osobówki skręca w drogę podporządkowaną, ale nie zauważył, że jest wyprzedzany przez skuter. Doszło do zderzenia, ale kierujący jednośladem natychmiast wstał o własnych siłach.
Sprawa była o tyle nietypowa, że kierowca samochodu skręcił w drogę jednokierunkową pod prąd. Przybyła na miejsce policja wręczyła mu za to mandat oraz drugi za spowodowanie wypadku. My mamy co do tego jednak wątpliwości.
Po pierwsze kierowca Volkswagena z dużym wyprzedzeniem sygnalizował zamiar skrętu w lewo, a prawo zabrania wyprzedzania pojazdów taki sygnał dających. Fakt, że skręt był pod prąd, jest kwestią wtórną. Skąd więc taka decyzja policjantów? Druga kwestia jest taka, że jak kierujący mógł dostać od policji mandat za wypadek, skoro wypadek jest przestępstwem i taką sprawę rozpatruje sąd? Ta zagadka może być łatwiejsza do rozwiązania – doszło tu do kolizji, a osoba odpowiedzialna za opis do wideo nie rozróżnia tych dwóch pojęć.
Jeden z patroli Straży Miejskiej z Bydgoszczy, zauważył nieprawidłowo zaparkowany pojazd. Jego kierowca zignorował nie jeden, ale kilka znaków drogowych:
Samochód ten pozostawiony został przez kierującego w miejscu obowiązywania znaku B-36 „zakaz zatrzymywania się” z tabliczką T-24 wskazującą, że pojazd zostanie usunięty z drogi na koszt właściciela. Dodatkowo naruszony został znak P-21 „powierzchnia wyłączona”, oznaczający powierzchnię drogi, na którą wjazd i zatrzymanie są zabronione. Wydawało się, że dla interweniujących strażników będzie to jedna z wielu typowych interwencji.
Strażnicy wezwali na miejsce holownik, ale ten okazał się zbyt mały. Wezwali więc znacznie większy, trzyosiowy, lecz dla tego auto było zbyt szerokie. Dopiero po wezwaniu trzeciego holownika, który mógł ciągnąć drugi pojazd na rolkach, udało się pozbyć nieprawidłowo zaparkowanego pojazdu. Trwało to trzy godziny.
Dlaczego Straż Miejska miała taki problem? Z informacji na jej stronie możemy się dowiedzieć, że zidentyfikowali pojazd jako Forda Rangera Raptora. Tymczasem po pierwsze był to F150 Raptor, a po drugie po poważnych modyfikacjach. Ktoś mógłby powiedzieć, że brak wiedzy o tym, że Ford ma więcej niż jednego pickupa z przydomkiem Raptor, przysporzył owych problemów. Ale chyba wystarczyło popatrzeć na rozmiary tego pojazdu, aby ocenić, że tu zwykły holownik nie wystarczy.
To jest jedna z tych sytuacji, w które trudno uwierzyć. Kierująca czerwonym Citroenem stoi przed rondem i się patrzy. Patrzy na przejeżdżające samochody. Patrzy również, kiedy nie jedzie kompletnie nic. Trudno powiedzieć, jak długo tak stała, bo nie wiemy, kiedy autor wideo zorientował się, że dzieje się coś dziwnego i zaczął nagrywać.
Czy kobieta nie była pewna, jak wjechać na rondo? Jak je pokonać? Nikt jej tego nie nauczył na kursie nauki jazdy? Czy po prostu wyleciało jej z głowy? Nawet jeśli, to stała na tyle długo, żeby móc nauczyć się, z obserwacji innych kierujących, jak należy poruszać się po rondzie. Ona tymczasem po długiej chwili niepewności, pojechała pod prąd.
Tym razem „lotnik” objawił się w Chorzowie. Rondo co prawda było niewielkie, ale jadąc w sposób przepisowy, nie trudno było je zauważyć. Tymczasem z nagrania pobliskiego monitoringu wynika, że kierujący Matizem poruszał się ze zbyt dużą prędkością, aby zorientować się w sytuacji. Było to skrajnie niebezpieczne, ponieważ była to niewielka, wąska ulica, po której ruch odbywa się raczej z niedużymi prędkościami i nie brakuje na niej przejść dla pieszych.
Przybyli na miejsce policjanci ustalili, że sprawcą tego zdarzenia był 22-letni obcokrajowiec (nie podano jego narodowości). Jego Matiz zwracał uwagę dużymi alufelgami, wypłowiałym lakierem oraz brakiem przeglądu. Od stycznia mężczyzna jeździł nim nielegalnie.
Dokładnie tak jak kierowca tego BMW, przyłapany na drodze S17. Postronna osoba nagrała go, jak jedzie pod prąd i to lewym pasem. Stwarzał tym śmiertelne zagrożenie, ale chyba nie doszło na szczęście do wypadku.
Istnieją dwie główne przyczyny jazdy pod prąd drogami szybkiego ruchu. Pierwsza to oderwanie od rzeczywistości w stopniu, w którym ktoś ignoruje znaki, wjeżdża pod prąd i jest święcie przekonany, że jedzie drogą jednopasmową. Druga to sytuacja, w której ktoś orientuje się w swoim błędzie, ale zamiast natychmiast zawrócić, jedzie pod prąd, ryzykując śmiercią własną i postronnych osób, chcąc dojechać do wcześniejszego zjazdu. W przypadku kierowcy obstawiamy drugi scenariusz.
Wydział do walki z Przestępczością Gospodarczą KWP w Bydgoszczy, pod nadzorem Prokuratury Okręgowej w Toruniu, prowadzi śledztwo w sprawie dokonania szeregu oszustw i wyłudzeń ubezpieczeniowych. Podejrzani działali w sposób szczególnie bulwersujący, celowo doprowadzając do kolizji i byli w tym bardzo skuteczni.
Ich metoda polegała na poruszaniu się wieczorem lub nocą po drogach dwupasmowych i wypatrywaniu tam ofiary. W zależności od rodzaju pojazdu jakim się poruszała, zajmowali pozycję w tzw. martwym polu widzenia i oczekiwali na zmianę pasa ruchu przez kierowcę, za którym jechali. Następnie gwałtownie przyspieszali ustawiając swój pojazd w taki sposób, aby kierowca zmieniając pas ruchu, nie widząc ich w lusterku, doprowadzał do stłuczki. Sprawcy wykonując ten manewr, chwilowo gasili również światła w swoim aucie, stając się tym samym, praktycznie niewidoczni na drodze.
Po zatrzymaniu samochodów pokazywali zapis z kamerki swojego auta wzbudzając w ofierze przekonanie o jej bezsprzecznej winie i „idąc jej na rękę” namawiali, aby nie wzywać na miejsce policji i dogadać się między sobą. Złapani w ten sposób kierowcy, chcąc uniknąć utraty zniżek ubezpieczeniowych oraz mandatu za spowodowanie kolizji, najczęściej ulegali namowom zgadzali się na przekazanie określonej kwoty, która rzekomo miała pokryć koszty naprawy samochodu oszustów.
Najczęściej pieniądze przekazywane były w gotówce wypłacanej z pobliskich bankomatów, poprzez przekazanie kodu BLIK, a także przez przelew na konto. Metoda była bardzo skuteczna – sprawcy jednego wieczoru, tym samym pojazdem, prowokowali po kilka kolizji, co pozwalało im uzbierać od kilku do kilkunastu tysięcy złotych.
Wykonane do tej pory czynności oraz zebrany materiał dowodowy pozwolił na ustalenie, że osób pokrzywdzonych jest zdecydowanie więcej, niż ustalono w tej chwili. To niestety umożliwia częściowe uniknięcie odpowiedzialności przez rzeczywistych sprawców stłuczek oraz naraża na znaczne straty finansowe osoby, które podstępem zostały wprowadzone w błąd, co do winy za spowodowanie kolizji drogowej,
Dlatego policja apeluje o zgłaszanie się osób, które od maja 2021 r. do 10 kwietnia 2022 r. brały udział w kolizji drogowej na terenie Bydgoszczy, Torunia, Poznania, Warszawy, Gdańska, Łodzi, a także w okolicach tych miast, w okolicznościach mogących wskazywać na podobny sposób działania sprawców. Zgłoszenia należy kierować na adres e-mail pg@bg.policja.gov.pl lub telefonicznie pod numerem +48 510 242 879 w godz. 7.30-15.30.
Problem z którym spotkało się wielu kierowców – jedziesz drogą szybkiego ruchu i nagle orientujesz się, że za sekundę przegapisz swój zjazd, a co gorsza jesteś na złym pasie. Co robisz? Można kontynuować jazdę na wprost i bezpiecznie skorzystać z kolejnego zjazdu. Można też próbować w ostatniej chwili zmienić pas, co nie zawsze jest dobrym pomysłem.
Bohater tego nagrania wybrał drugą opcję. Niestety o wiele za późno i zupełnie bezmyślnie. Nie miał szansy zdążyć, ale nawet kiedy było to oczywiste, nie skręcił w przeciwnym kierunku. Clio, którym jechał, uderzyło w słup z taką siłą, że aż poderwało się z asfaltu, obróciło się i wylądowało na dachu z urwanym kołem.
Policjanci z grupy Speed z Grudziądza (woj. kujawsko-pomorskie) prowadzili pomiar prędkości na jednej z ulic tego miasta. W pewnym momencie zauważyli zbliżającego się do nich dość szybko mężczyznę na hulajnodze elektrycznej. Zaskakująco szybko.
Funkcjonariusze dokonali pomiaru prędkości i okazało się, że hulajnogista pędzi 50 km/h. Tymczasem zgodnie z przepisami, elektryczna hulajnoga może jechać maksymalnie 20 km/h. Mężczyzna chyba się tym nie przejmował i kupił o wiele szybszy model.
Policjanci ukarali go tak, jak każdego innego kierującego. Według nowego taryfikatora mandatów, przekroczenie dopuszczalnej prędkości o 30 km/h, wiąże się z grzywną 400 zł.
Nie wiemy, jaki był początek tej sytuacji. Autor nagrania wyjaśnia tylko, że:
Stał na środku drogi i nie przepuszczał mnie, jechał do przodu, do tyłu, po krawężnikach itp. Zrobiło się tak groźnie, że włączyłem telefon
Podejrzewa on też, że kierowca Focusa mógł być pod wpływem środków odurzających. Mężczyzna „ciągle rwał tzw. kapcia do przodu i do tyłu”, więc autor poczuł się zagrożony i włączył nagrywanie. Na wideo faktycznie widać dziwne i agresywne zachowanie kierującego Fordem i słychać jak co chwilę rusza z piskiem opon. Niestety spora część nagrania pokazuje wnętrze samochodu – również w momencie kiedy dochodzi do kolizji.
Sprawca uciekł, a poszkodowany wezwał policję, ale chociaż minął miesiąc od zdarzenia, nie ma od nich żadnych wieści. To dziwne, ponieważ autor nagrania dysponuje numerem rejestracyjnym sprawcy, gdyż sam sprawdził na stronie UFG, że Focus nie ma wykupionego ubezpieczenia.
W tym zdarzeniu wszystko było nietypowe, ale co zaskakujące, wszystko skończyło się dobrze. Na nagraniu widzimy, jak na kierującą autem z kamerą sunie bokiem Octavia. Autorka wideo na ten widok gwałtownie zjechała w boczną drogę, o włos unikając zderzenia, które mogło skończyć się tragicznie.
Jak doszło do tego zdarzenia? Kierowca Audi wyjechał z drogi podporządkowanej, ale nie było to proste wymuszenie. On mozolnie wytoczył się na drogę, jakby zapomniał, do czego służy gaz. Tymczasem zza łuku wyjechała już Octavia, której kierowcy, pomimo seryjnego w tym aucie ABS-u, udało się wprowadzić auto w poślizg i to pod bardzo dużym kątem.
Zwykle prawidłową reakcją na taki widok, jest ucieczka w bok i hamowanie. Kierująca autem z kamerą zamiast tego wcisnęła gaz. Czy to była właściwa ocena sytuacji, czy tylko paniczny odruch? Opisujący zdarzenie partner kierującej przyznaje, że ma ona małe doświadczenie za kierownicą, więc obstawiamy drugą możliwość. Faktem jest natomiast, że jej reakcja okazała się skuteczna i uniknęła wypadku.
Całe zdarzenie lepiej się ogląda na powtórce, puszczonej w zwolnionym tempie. Widzimy na niej zająca po lewej stronie drogi oraz drugiego, kicającego po prawej, który chciał dołączyć do pierwszego.
Niestety, jak to dzikie zwierzę, nie rozejrzał się wcześniej wkicał prosto pod samochód. Zauważył go i w ostatniej chwili próbował się wybić, aby uniknąć potrącenia. W ten sposób trafił prosto w lusterko i roztrzaskał jego obudowę.
Na początku trudno w ogóle zrozumieć, co tu zaszło, więc przejdźmy od razu do wyjaśnienia. Osoby podróżujące Oplem Merivą zauważyły stojącego po drogiej stronie skrzyżowania pieszego, z którym chyba mają na pieńku. Zamiast jechać, mając zielone światło, zatrzymali się, a z samochodu wysiadł pasażer.
Musiał wykrzyczeć w stronę pieszego coś, co go mocno zdenerwowało. Przebiegł przez ulicę na czerwonym świetle, podbiegł do samochodu i wymierzył „cios karate”. Nie spodziewał się, że pasażer złapie go przez otwartą szybę, a kierowca ruszy. Pieszy zmuszony był przez chwilę biec za autem, żeby nie upaść na asfalt.
Pierwszy incydent na tym nagraniu, można było zbagatelizować. Kierowca Forda Mustanga zjeżdża częściowo na prawy pas, niemal doprowadzając do kolizji z autorem nagrania. Przypadek? Auto z kamerą znajdowało się w jego martwym polu? Możliwe.
W dalszej części wideo widzimy jednak, że kierujący Mustangiem zachowuje się dokładnie tak samo i prawie doprowadza do kolizji. Autor nagrania zaczął się zastanawiać, czy może rob to celowo. Uznaje, że nie była to raczej jazda na stłuczkę, ale „kto wie…”.
Jak często bywa w takich przypadkach, kierowca sam postarał się, żeby zainteresowały się nim służby. Kilkukrotnie nie uiścił opłaty za przejazd drogą ekspresową, za co został zatrzymany przez patrol Inspekcji Transportu Drogowego. Funkcjonariusze przy okazji postanowili skontrolować stan techniczny zestawu.
Szybko stwierdzili usterki w naczepie, które zagrażały bezpieczeństwu ruchu drogowego. Przy kole na drugiej osi zamontowana była pęknięta tarcza hamulcowa, zaś przy kole na pierwszej osi, tarcza hamulcowa była zardzewiała. Jakby tego było mało, przewody układu pneumatycznego zostały odcięte i zaślepione. Prawdziwym zaskoczeniem okazało się jednak to, że pojazd ten dwa dni wcześniej przeszedł okresowe badania techniczne z pozytywnym wynikiem. Jak to możliwe?
Cóż, odpowiedź nasuwa się sama. Dlatego też w związku podejrzeniem popełnienia przestępstwa, na miejsce kontroli drogowej wezwano policję. Funkcjonariusze dokonali oględzin pojazdu i prowadzą czynności wyjaśniające w tej sprawie. Inspektorzy natomiast zatrzymali dowód rejestracyjny naczepy i zakazali jej dalszej jazdy. Wobec przewoźnika wszczęli postępowanie administracyjne. Z powodu kilkukrotnego nieuiszczenie opłaty za przejazd płatnymi odcinkami dróg krajowych grozi mu kara finansowa.
Zacznijmy po kolei, czyli od samego nagrania. Jego autor zaczyna zmieniać pas z prawego na środkowy, kiedy nagle słychać przeciągły klakson. Kilka sekund później wyprzedza go Ford Mondeo, przed którego chciał wjechać. Sam odpowiada klaksonem, na co kierujący Fordem reaguje nagłym zatrzymaniem się. Dochodzi do kolizji.
Jak sytuację tłumaczy nagrywający? Według niego miał możliwość zmiany pasa, ale to kierowca Mondeo widząc jego zamiar, nagle przyspieszył, żeby złośliwie go zablokować. Potem, według autora nagrania, chciał wymusić odszkodowanie, nagle się zatrzymując. Na miejsce wezwano policję, kierujący Fordem miał tłumaczyć, że obawiał się, że nagrywający przetarł mu bok, dlatego zahamował. Policja po obejrzeniu nagrania uznała jego sprawcą zajścia i nałożyła mandat 1500 zł.
To teraz przeanalizujmy nagranie. Czy autor miał możliwość zmiany pasa ruchu? Może miał. A może tylko mu się wydawało, że miał – film nie pokazuje sytuacji z tyłu. Równie dobrze, mógł wpychać się na siłę przed Mondeo, co jego kierowcy miało prawo się nie spodobać, stąd przeciągły klakson. Trzymając się tej wersji, zdenerwowany już kierowca Forda, słysząc jak wymuszający na nim jeszcze ma pretensje (trąbi), złośliwie przed nim zahamował. Która wersja jest prawdziwa? Na podstawie tego nagrania nie da się rozstrzygnąć. Faktem jest, że jeden z tych kierowców, to złośliwy cwaniak. Zaś autor nagrania lubi rzucać bezpodstawne oskarżenia, ponieważ zachowanie kierowcy Mondeo w żadnym z tych scenariuszy nie miało nic wspólnego z próbą wymuszenia odszkodowania.
Ferrari jest marką, która bardzo dba o swój wizerunek i często ma podejście odwrotne, od ogólnie przyjętego. Ona nie sprzedaje swoich aut, tylko pozwala wybranym przez siebie klientom je kupić. Oczywiście nie w przypadku wszystkich modeli trzeba dowieść swojej nieposzlakowanej reputacji oraz ogromnej miłości do Ferrari, ale marce zdarzało się już wysyłać do swoich przedstawicieli zdjęcia konkretnych osób z dopiskiem „tych państwa nie obsługujemy”.
Na czarną listę trafiali już zarówno światowej sławy aktorzy (jak Nicolas Cage), jak również osoby mocno związane z motoryzacją i mediami (jak Chris Harris, od lat współprowadzący Top Gear). Teraz dołączył do nich Justin Bieber. Na liście jego grzechów jest między innymi przerobienie swojego 458 Italia (o którym parę lat temu pisaliśmy, link poniżej) w West Coast Customs, który nie jest tunerem aprobowanym przez Ferrari. Auto celebryty otrzymało między innymi body kit Liberty Walk oraz zostało oklejone na niebieski kolor.
Ponadto Bieber kiedyś „zgubił” swoje 458 Italia (zapomniał, gdzie je zaparkował), a także dostał parę mandatów za nieprawidłowe parkowanie. Później sprzedał auto na aukcji organizowanej przez dom aukcyjny Barrett-Jackson, co też miało się nie spodobać Włochom.
Czy Ferrari zbiednieje przez to, że nie sprzeda Bieberowi żadnego swojego nowego modelu? Oczywiście, że nie. Czy Bieber się tym faktem przejął? Szczerze wątpimy.
Autor nagrania jechał drogą z pierwszeństwem, kiedy z podporządkowanej wyjechał mu kierowca Citroena. Zmusił go do zmniejszenia prędkości, ale wydaje się, że łagodnego. Lecz nagrywający i tak wcisnął mocno klakson.
Kierujący francuskim autem zaczął w odpowiedzi hamować, a znowu słysząc klakson, zatrzymał się i wysiadł. Zamiast jednak rzucać się z awanturą, zaczął oglądać tył swojego samochodu. Jakby doszło do kolizji, chociaż musiał doskonale widzieć i czuć, że do żadnego kontaktu nie doszło.
Koniec końców do agresji na drodze nie doszło. A my tylko przypomnimy, że klakson służy do ostrzegania innych przed niebezpieczeństwem. Jeśli ktoś wjeżdża na drogę przed nami i zmusza do zdjęcia nogi z gazu, to nie jest to sytuacja niebezpieczna.
Dodajmy gwoli ścisłości, że nie był to zwyczajny rowerzysta, tylko kolarz szosowy. Ten akurat faktycznie mógł jechać ulicą, z racji braku drogi dla rowerów. Niestety jazda z większymi prędkościami w ruchu drogowym chyba go przerosła.
Trudno powiedzieć, co dokładnie się tu stało. Rowerzysta jechał bez pedałowania z górki i zbliżał się do stojących w korku samochodów. Miał naprawdę dużo czasu, żeby ten fakt zauważyć i zareagować. Tymczasem on zaczął hamować chyba w ostatniej chwili i chciał ominąć stojące auto, ale nie zdążył. Uderzył w róg czerwonego Opla i wywijając kozła, upadł na asfalt.
Autor nagrania stał na czerwonym świetle, kiedy obok niego zatrzymał się użytkownik hulajnogi. Gdy sygnał zmienił się na zielony, ten wystrzelił do przodu i kierowca nie mógł go dogonić, chociaż słychać jak wkręca silnik na obroty i rozpędza się do 60 km/h.
Nie ma w tym nic zaskakującego, ponieważ na rynku nie brakuje hulajnóg, które mogą jechać 80 km/h i więcej. W komentarzach pod nagraniem można znaleźć natomiast pewnego komentującego, który wystosował dłuższą tyradę, na temat tego, że powinno się „usunąć z polskiego prawa instytucję prawa jazdy”, bo skoro ktoś kto „porusza się czymś takim”, nie musi mieć uprawnień, to jemu też nie powinny być potrzebne. W odpowiedziach przestrzegają go przed „podsuwaniem naszym rządzącym takich pomysłów”, a także krytyczne słowa pod adresem „narodu, który wybrał takich rządzących”.
My tylko przypomnimy delikatnie, że przepisy regulujące status Urządzeń Transportu Osobistego (w tym elektrycznych hulajnóg) uchwalono w zeszłym roku. Zgodnie z nimi prędkość maksymalna takiego urządzenia musi być fabrycznie ograniczona do 20 km/h, a większość zasad jest takich samych jak dla rowerzystów (powyżej 18. roku życia jazda bez uprawnień, poniżej wymagana karta rowerowa). Może warto, zanim zacznie się narzekać na rzeczywistość, samemu się co nieco o tej rzeczywistości dowiedzieć?
Do zdarzenia doszło na jednej z paryskich ulic. Na nagraniu można zobaczyć, jak z dachu autobusu ulatnia się dym, a potem pojawiają się wybuchy, deszcz iskier oraz wysokie płomienie. Po pewnym czasie cały pojazd zajął się wysokimi płomieniami, nad którymi unosiła się wielka chmura toksycznego dymu.
W dalszej części nagrania widać, jak ugaszony już autobus zostaje odwieziony na lawecie. Został z niego tylko osmolony szkielet. Specyfika pożarów pojazdów elektrycznych sprawia, że zwykle działania strażaków ograniczają się do zabezpieczenia okolicy i czekania, aż wywołujące ogień reakcje chemiczne w baterii przestaną zachodzić. Próby zduszenia płomieni powodują zwykle tylko tyle, że po chwili pożar znów wybucha.
Jak podaje Reuters, autobus który spłonął to Bluebus 5SE. Identyczny egzemplarz spłonął w Paryżu miesiąc wcześniej. Firma obsługująca transport publiczny, zdecydowała o wycofaniu z użycia w sumie 149 takich pojazdów, jakie ma w swoim taborze i domaga się od producenta wyjaśnienia przyczyn tych pożarów.
Przypomnijmy, że płonące elektryczne autobusy to problem nie tylko Paryża. W październiku minionego roku pisaliśmy o masowych wręcz pożarach w niemieckich miastach, przez które płonęły całe hale, w których stały te pojazdy.
Na nagraniu widzimy, jak kierowca Opla powoli dojeżdża do skrzyżowania z drogą z pierwszeństwem. Miejsce potencjalnie niebezpieczne, ponieważ jest to droga dwupasmowa z przełączką pośrodku, za to pozbawiona sygnalizacji świetlnej.
Kierujący Oplem przezornie się więc zatrzymuje i czeka na odpowiedni moment, żeby ruszyć. Po tym jak przejechało kilka samochodów, wciska gaz… i wjeżdża prosto pod maskę Kii, której kierowca ostro hamuje, ale i tak uderza w Opla. Sprawca zdarzenia widział wszystkie poprzednie samochody, a białe kombi nie rzuciło mu się w oczy?
Jak informuje Ochotnicza Straż Pożarna z Mikołajek, wpłynęło do niej wezwanie o samochodzie osobowym, który wjechał do jeziora. Na miejsce pojechały dwa zastępy straży pożarnej, do których dołączyło Mazurskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe.
Na miejscu faktycznie zastali samochód – Mercedesa GLE – który znajdował się pod wodą. Przymocowana do niego była przyczepa ze skuterem wodnym. Kierowca na szczęście bezpiecznie wydostał się z samochodu.
Do takich zdarzeń zwykle dochodzi, kiedy kierowca zapomni o hamulcu ręcznym (lub przestawieniu skrzyni automatycznej na P) i wysiądzie z samochodu. Druga ewentualność jest taka, że kierowca przeceni możliwości swojego auta, wjedzie zbyt głęboko i tył auta uniesie woda.
Jak było w tym przypadku? To dobre pytanie. OSP Mikołajki twierdzi, że kierowca pozostawił auto na slipie, a po chwili zjechało ono (samoczynnie?) do jeziora. Z kolei MOPR przekazało, że auto ześlizgnęło się do wody w trakcie slipowania, a kierowca „w porę” opuścił pojazd.
Niestety autor nagrania nie okazał się pomocny w ustalaniu przyczyn tego zdarzenia. Pod filmikiem napisał tylko:
No typowo ze strony bagiet, a za 65 w zabudowanym będą psy wieszać.
Nie wiemy, czy „typowe” ma być rozbijanie innych samochodów, czy tylko zbyt duża prędkość. Warto tylko zauważyć, że radiowóz miał włączone sygnały świetlne, więc domyślamy się, że funkcjonariusze jechali do interwencji. To rzeczywiście typowe dla pojazdów uprzywilejowanych, że przekraczają prędkość – pełna zgoda.
Niemniej funkcjonariusza prowadzącego oznakowaną Kię, powinno się odesłać na przymusowy kurs z techniki jazdy. I chyba nie tylko taki kurs. Wiedział, że zbliża się do skrzyżowania i jeśli światło zmienił się na czerwone, będzie musiał przejechać przez skrzyżowanie bardzo ostrożnie. Wiedział też, że droga jest mokra i są na niej kałuże. Mimo to najwyraźniej jechał bardzo szybko, a kiedy zobaczył żółte światło, panicznie zahamował, całkowicie tracąc kontrolę nad pojazdem.
Milion kilometrów to często dystans jaki pokonuje się trzema kolejnymi samochodami. Lecz w przypadku firmy pani Renaty Wadeckiej dystans ten przejechał jeden tylko Volkswagen Caddy – samochód, który dzielnie i bezawaryjnie służył firmie przez piętnaście lat.
Ten konkretny samochód od momentu wyprodukowania (oczywiście w zakładach Volkswagen Poznań) i zakupu w 2007 roku, należał do floty pojazdów jednej z gdańskich hurtowni farmaceutycznych. Przez cały okres eksploatacji był praktycznie bezawaryjny, a jedyne czynności serwisowe przy nim wykonywane wynikały z konieczności przeglądów okresowych, wymiany oleju, klocków hamulcowych, czy opon.
Właścicielka tak wyjaśnia długowieczność auta:
Nasz Caddy przejechał milion kilometrów, ponieważ to świetny pojazd, który był przez nas systematycznie serwisowany, dlatego okazał się tak bezawaryjny. Tak duży przebieg i bezawaryjna eksploatacja to także wynik tego, że przez cały okres swojego funkcjonowania auto było użytkowane przez jednego kierowcę.
Ów kierowca, pan Marek Szydłowski, wraz z „milionowym” Caddym przechodzą na emeryturę. Tak wspomina wspólną pracę:
Przejeździłem tym samochodem piętnaście lat – byłem jego jedynym kierowcą. Prowadziło się go zawsze bardzo dobrze. Jednego dnia potrafiłem pokonać nim nawet 700 kilometrów. Przez te wszystkie lata zżyłem się z tym samochodem. Można powiedzieć, że stał się on częścią mojego życia. Trochę kilometrów się nim przejechało.
Po piętnastu latach bezawaryjnej eksploatacji i po milionie przejechanych kilometrów, rekordowy Caddy przechodzi na emeryturę, jednak gdańska firma i jej właścicielka byli tak z niego zadowoleni, że zamówili od razu kolejny, nowy egzemplarz. Kluczyki do Volkswagena Caddy piątej generacji odebrali kilka dni temu w gdańskim salonie.
Zwykle w naszych materiałach krytykujemy rowerzystów i w tym przypadku również należy potępić zachowanie miłośnika dwóch kółek. Ale mamy spory problem z uwierzeniem w relację autora nagrania, który zamieścił pod nim taką wiadomość:
Informacja dla internetowych detektywów, KLAKSON nie został użyty, a widoczny na filmiku agresor był opisywany na różnych krakowskich grupach (atakował pieszych).
No to zobaczmy nagranie. Autor stoi na czerwonym świetle, a na zielonym po przejściu dla pieszych jedzie rowerzysta. W połowie zatrzymuje się i uderza przednim kołem w zderzak. Potem, wyraźnie zdenerwowany, podchodzi do drzwi kierowcy i podobno uderza w szybę.
Mamy uwierzyć, że rowerzysta, który oczywiście złamał przepisy jadąc po chodniku i przejściu dla pieszych, nagle i bez żadnego powodu zaatakował kierowcę? Co ma udowodnić nagranie bez dźwięku? Przykro nam, ale nie kupujemy tego.
Większość osób, nawet jeśli coś tam słyszała o martwym polu, nie zdaje sobie sprawy, jak duże jest ono w pojazdach ciężarowych. Szczególnie po prawej stronie pojazdu, a montowane coraz częściej dodatkowe lusterka, nie zawsze zdają egzamin.
Popatrzcie tylko na to nagranie. Kierowca tira jechał obok Skody, ale zupełnie jej nie widział. Bez wątpienia nie zmieniałby pasa, jadąc prosto w nią. Osobówka obróciła się bokiem do kierunku jazdy, ale sprawca zdarzenia zorientował się, co się stało i szybko wrócił na swój pas, dzięki czemu Skoda odwróciła się ponownie w dobrą stronę, a jej kierowcy, choć zareagował zbyt gwałtownie, udało się uniknąć uderzenia w bariery.
Zdarzenie miało miejsce na autostradzie A7 w okolicach miejscowości Getynga w Dolnej Saksonii. Postronni kierowcy zawiadomili miejscową policję o zestawie przewożącym bale drewna, na których ustawiono samochód osobowy.
Wysłani do tej sprawy funkcjonariusze odnaleźli rzeczony zestaw pojazdów i skierowali go na parking przy autostradzie. Rzeczywiście czeski kierowca przewoził Skodę Octavię, przymocowaną prowizorycznie na pniach. Dalsza kontrola wykazała także, że kilka opon było wyraźnie uszkodzonych, a bardzo mocno zabrudzone podwozie. Na ile niemiecka policja „wyceniła” takie zachowanie? Na 85 euro, czyli niecałe 400 zł. Zaskakująco łagodnie, prawda?
Funkcjonariusze nie wyjaśnili natomiast, po co 48-letniemu kierowcy był „zapasowy” samochód. Nam to przypomina podobną sytuację, która miała miejsce w Polsce. Tam osobówka przewożona na 100-tonowym zestawie, miała posłużyć jako transport powrotny dla kierowcy. Tu mogło być podobnie.
Policjanci z Kobiernic (powiat bielski) otrzymali zgłoszenie o nietrzeźwym awanturniku, który celowo wjechał Polonezem Truckiem w ogrodzenie budynku jednego z mieszkańców Bujakowa – swojego krewnego. Kierowca z impetem staranował bramę, a następnie wjechał w budynek, uszkadzając drzwi wejściowe i część elewacji, a następnie odjechał z miejsca zdarzenia.
Policjanci ustalili, że sprawcą jest najprawdopodobniej członek dalszej rodziny, który od kilku lat jest z nimi w konflikcie, a w przeszłości już im groził. Pojechali pod wskazany im adres, gdzie zastali podejrzanego 46-latka. Kiedy policjanci wyjaśnili powód interwencji, mężczyzna zrobił się agresywny i zaczął ich wulgarnie wyzywać, a podczas próby uspokojenia go i zatrzymania, skopał jednego z policjantów. Później kilka kopniaków otrzymał radiowóz, do którego policjanci wsadzili mężczyznę.
Badanie alkomatem wykazało, że miał w organizmie ponad 2 promile alkoholu. W związku z podejrzeniem prowadzenia pojazdu w stanie nietrzeźwości, zatrzymano mu także prawo jazdy. Po nocy spędzonej w policyjnym areszcie usłyszał zarzuty uszkodzenia mienia, kierowania pojazdem w stanie nietrzeźwości, znieważenia policjantów i naruszenia nietykalności jednego z nich oraz kierowania gróźb karalnych. Za wszystkie te przestępstwa grozi mu kara nawet 5 lat więzienia, zakaz prowadzenia pojazdów i wysoka grzywna. Będzie musiał też zapłacić za straty mieszkańcom staranowanej posesji i za uszkodzony radiowóz. Prokurator objął go policyjnym dozorem i zakazem zbliżania się do mieszkańców tej posesji. O jego dalszym losie zdecyduje niebawem sąd.
Wszystko zaczęło się od tego, że policjanci ze Słupska zwrócili uwagę na białe Audi, którego kierowca na widok nieoznakowanego radiowozu zaczął nagle przyspieszać i zmieniać kierunek jazdy. Policjanci wydali sygnały do zatrzymania, jednak kierowca nie zatrzymał się do kontroli. Podczas ucieczki stwarzał poważne zagrożenie dla innych uczestników ruchu drogowego, a następnie uderzył podwoziem pojazdu w próg zwalniający. Z samochodu zaczął wyciekać olej, a po kilkudziesięciu metrach kierowca zatrzymał się. Mężczyzna podjął jeszcze próbę ucieczki pieszej, jednak została ona szybko udaremniona przez policjantów.
Na miejsce został skierowany patrol ruchu drogowego wyposażony w urządzenie do badania zawartości środków odurzających w organizmie. Tester wskazał, że mężczyzna wsiadł za kierownicę pomimo tego, że zażywał wcześniej amfetaminę. Została pobrana od niego krew do badań, ale to nie był koniec jego kłopotów.
Po sprawdzeniu go w policyjnym systemie, okazało się, że obowiązuje go zakaz prowadzenia pojazdów, a samochód którym się poruszał, nie miał ani badań technicznych ani polisy OC. Mundurowi mieli także duże zastrzeżenia do stanu technicznego Audi oraz jego obowiązkowego wyposażenia.
Za wykroczenia popełnione w trakcie ucieczki, a także te wykryte po zatrzymaniu pojazdu, policjanci nałożyli na 36-latka mandaty w łącznej wysokości blisko 16 tysięcy złotych. Pojazd został odholowany na koszt kierującego na policyjny parking, a o braku polisy OC został powiadomiony Ubezpieczeniowy Fundusz Gwarancyjny, który może nałożyć na tego mężczyznę dodatkowe 6000 zł kary. Najpoważniejsze konsekwencje jednak dopiero przed nim – jazda pod wpływem narkotyków zagrożona jest karą więzienia do 2 lat, a za złamanie sądowego zakazu prowadzenia pojazdów oraz ucieczkę przed policją grozi po 5 lat więzienia.
Inspektorzy z kujawsko-pomorskiej ITD na autostradzie A1 zatrzymali do kontroli ciągnik siodłowy z naczepą niskopodwoziową. Znajdowały się na niej duże worki wypełnione kruszywem, o łącznej masie 25 ton. Nie trzeba być specjalistą, żeby natychmiast zauważyć, że coś tu było nie tak.
Nie tak była naczepa, zupełnie nieprzystosowana do tego typu przewozu. Ułożono na niej palety, na których stały worki, każdy umocowany tylko jednym pasem. Mogły więc przesuwać się do przodu i do tyłu. Jeden już to zrobił i co prawda pozostał na naczepie, ale wysypywało się z niego kruszywo na drogę.
Oprócz tego kontrola stanu technicznego wykazała niebezpieczną usterkę. Na jednej z opon, na osi napędowej, inspektorzy z WITD w Bydgoszczy stwierdzili oderwane fragmenty bieżnika i uszkodzony metalowy kord.
Wobec przewoźnika i osoby zarządzającej transportem wszczęto postępowania administracyjne. Kierowca został ukarany mandatami karnymi, a dowody rejestracyjne pojazdów zatrzymano. Ładunek został przeładowany na wywrotki. Uszkodzoną oponę wymienił wezwany przez przewoźnika na miejsce kontroli mobilny serwis.
O takim kroku mówiło się już wcześniej. Nowa klasa C od AMG otrzymała 2-litrową jednostkę wspieraną układem mild hybrid. Niedawno zaprezentowano ją w model AMG SL 43, ale tam rozwijała 381 KM i 480 Nm. W AMG C 43 wzmocniono ją do 408 KM oraz 500 Nm. Dodatkowe 14 KM chwilowego zastrzyku zapewnia elektryczny silnik, będący częścią układu mild hybrid.
Mercedes-AMG C 43 debiutuje jako sedan oraz kombi. Pierwsza wersja przyspiesza do 100 km/h w 4,6 s, druga jest o 0,1 s wolniejsza. Prędkość maksymalna została elektronicznie ograniczona do 250 km/h, ale opcjonalnie można ją zwiększyć do 265 km/h. Dla porównania poprzednik mający 390 KM z 3-litrowego silnika przyspieszał do 100 km/h w 4,7 s (sedan).
Nowa klasa C od AMG korzysta ze zmodyfikowanej 9-biegowej skrzyni automatycznej, w której konwerter momentu obrotowego zastąpiono mokrym sprzęgłem, co ma poprawić szybkość reakcji na gaz. Do standardu należy także napęd na wszystkie koła z rozdziałem mocy w proporcji 31:69, co pozwoli na zachowanie tylnonapędowej charakterystyki samochodu.
Inżynierowie AMG zajęli się także zawieszeniem, które wyposażono w adaptacyjne amortyzatory, pozwalające na wybór trzech trybów: Comfort, Sport i Sport+. Zależna od wybranego trybu jest także praca układu kierowniczego ze zmiennym przełożeniem, który może współpracować ze skrętną tylną osią, poprawiającą zwinność i stabilność prowadzenia klasy C.
Spece z Affalterbach nie zapomnieli także o sportowym układzie hamulcowym z 370-milietrowimi tarczami z przodu i 4-tłoczkowym zaciskami oraz o sportowym układzie wydechowym. Charakterystyka brzmienia zależna jest od wybranego trybu jazdy i regulowana za pomocą klapki w wydechu. Lecz nie jest to chyba nigdy zbyt głośny dźwięk, ponieważ AMG przygotowało opcję nazwaną AMG Real Performance Sound. Po jej wybraniu, czujnik w układzie wydechowym będzie przekazywał brzmienie silnika do wnętrza. Co rozumiemy jako odgrywanie dźwięku przez głośniki systemu audio.
Z zewnątrz Mercedesa-AMG C 43 rozpoznamy po charakterystycznym grillu Panamericana, zmienionych zderzakach, dyfuzorze, czterech końcówkach wydechu oraz felgach w rozmiarze od 18 do 20 cali. We wnętrzu zmieniło się niewiele – do wyboru są nowe tapicerki i elementy wykończenia wnętrza, a także znajdziemy tu kierownicę z przełącznikami trybów jazdy. Najciekawszy element to opcjonalne kubełkowe fotele, takie same jak w poprzedniku.
Nagranie z tego zdarzenia nie ma niestety żadnego opisu, a komentarze są pod nim wyłączone. Pomocny nie jest sam autor nagrania, od którego możemy usłyszeć jedynie nieprzerwany stek przekleństw. Nawet tytuł nagrania nie jest pomocny, bo 2 z 5 słów nie są zgodne z prawdą (ani koparki, ani wypadek).
Wiemy jedynie, że sytuacja miała miejsce na autostradzie A4 w pobliżu zjazdu Gliwice Bojków. Widzimy jak mała ciężarówka jedzie z mocno podniesioną wywrotką, co w konsekwencji przeważa pojazd, a ładunek wysypuje się na drogę. Jak rozumiemy w tym „wypadku” nie doszło nawet do kolizji.
Jak podaje policja, pewien 38-latek z Olesna (województwo opolskie) postanowił przejechać swoim samochodem po drewnianej kładce pieszo-rowerowej. Plan niemal całkowicie się udał, ale zjazd z niej okazał się mieć zbyt duży próg, na którym zawiesił się Passat.
Wokół tego zdarzenia więcej jest pytań, niż odpowiedzi. Na przykład dlaczego nie podjęto próby ściągnięcia samochodu z kładki? Może właściciel je porzucił i dlatego policja informuje tylko o tym, że ktoś (nie wiadomo kto) wezwał ją na miejsce.
Kierujący Passatem został ukarany mandatem na 3000 zł. Za co i jakim cudem, skoro maksymalny mandat za wykroczenie to 2500 zł? Policja informuje, że to kara za „wybryk”. Tak z pewnością figuruje to w taryfikatorze. O wiele poważniejsze konsekwencje kierowcę czekają za to, że prowadząc auto, złamał sądowy zakaz. Grożą mu teraz 3 lata więzienia.
Nie znajdujemy wyjaśnienia, dlaczego kierujący Skodą zupełnie zignorował fakt, że jedzie drogą podporządkowaną. Ani też dlaczego zignorował Opla, poruszającego się drogę z pierwszeństwem.
Bohater tego nagrania zwyczajnie wjechał pod koła drugiego samochodu, którego kierowca widział co się święci i uciekł na lewy pas. Kolizji można było zapobiec. Niestety kierujący Skodą nadal nie złapał kontaktu z rzeczywistością i skręcił, żeby wjechać w boczną drogę. A wjechał w Opla.
Całe szczęście, że w na drodze nie było innych pojazdów, ani pieszych – auta zderzyły się tuż przed przejściem. Co gorsza obaj kierowcy zapomnieli, że mają hamulce. Skoda wjechała do czyjegoś ogródka, a Opel pokonał naprawdę spory dystans złą stroną drogi, zanim zjechał na właściwy pas. Całe zdarzenie mogło zakończyć się o wiele poważniej.
Wspaniała passa Igi Świątek trwa nieustannie. Zwycięstwo na kortach ziemnych w Stuttgarcie to 23. triumf Polki z rzędu i czwarte mistrzostwo w sezonie 2022. Wygrała ona 6-2, 6-2 z Aryną Sabalenką, która obecnie znajduje się na 4. lokacie w rankingu WTA.
Trwający 84 minuty mecz rozegrał się w Porsche Arena i był finałem 45. Porsche Tennis Grand Prix. Nagroda za zwycięstwo mogła być więc tylko jedna – kluczyki do Porsche. Konkretnie do elektrycznego Taycana w zupełnie nowej wersji GTS Sport Turismo.
Porsche Taycan GTS Sport Turismo – dynamiczna i praktyczna nowość
Wraz z niedawnym debiutem wersji GTS, gama silnikowa Taycana stała się kompletna. Odmiana ta legitymuje się mocą 598 KM i przyspiesza do 100 km/h w 3,7 s. Na jednym ładowaniu może przejechać nawet 491 km.
Przy okazji premiery Taycana GTS, pojawiła się także nowa wersja nadwoziowa – Sport Turismo. Do tej pory Taycan kombi występował tylko jako Cross Turismo, a więc odmiana przystosowana do jazdy po bezdrożach. Teraz kupić bardziej praktycznego Taycana także bez terenowych dodatków.
Ceny Porsche Taycana GTS Sport Turismo zaczynają się od 578 tys. zł, ale egzemplarz, który otrzymała Iga Świątek, bez wątpienia kosztował o wiele więcej.
Kierowca tego zestawu chyba uważa, że na polskich drogach powinno się wprowadzić podobne zasady. Wjechał na skrzyżowanie skręcając w lewo, ignorując czerwone światło. Całe szczęście nie wciskał się między jadące samochody, tylko odczekał, aż zrobi się luźniej. Lecz i tak wymusił pierwszeństwo na jednym z kierowców.
Nie wiemy, czy to nagranie trafiło na policję, ale zwróćcie uwagę, na sygnalizator. Znajduje się nad nim kamera, obejmująca skrzyżowanie. Jest więc bardzo prawdopodobne, że dostanie on ukarany „z urzędu”. Mandat za przejazd na czerwonym świetle wynosi według nowego taryfikatora 500 zł oraz 6 punktów karnych.
Wszystko zaczęło się od zgłoszenia, jakie odebrał dyżurny włocławskiej policji. Wynikało z niego, że Audi jadące ulicami Brześcia Kujawskiego łamie przepisy i przekracza prędkość. Na miejsce skierowani zostali funkcjonariusze tamtejszego komisariatu, którzy zauważyli opisany pojazd i podjęli próbę zatrzymania auta. Kierujący widząc mundurowych przyspieszył i zaczął uciekać. Po drodze przejechał przez wysepkę, uszkadzając zainstalowany tam znak drogowy, po czym zaczął kierować się w stronę Osięcin.
Policjanci kontynuowali pościg, do którego włączyli się również inni funkcjonariusze/ Pomimo wciąż dawanych przez mundurowych sygnałów do zatrzymania, kierujący Audi dalej uciekał. Jechał drogami asfaltowymi i gruntowymi, nie bacząc na przepisy drogowe. Kilkukrotnie przekraczał oś jezdni, co zmuszało pojazdy jadące z naprzeciwka do zjeżdżania na pobocze.
Podczas ucieczki Audi wjechało z powiatu włocławskiego na teren powiatu radziejowskiego, gdzie w pewnym momencie wpadło do rowu. Gdy policjantka wyszła z radiowozu, aby zatrzymać kierowcę, ten gwałtownie ruszył w jej kierunku. Na szczęście funkcjonariuszka zdołała w porę zareagować i uniknąć potrącenia. Kierujący Audi dalej kontynuował ucieczkę w stronę miejscowości Borucin, gdzie ponownie wjechał do rowu. Tu ostatecznie został zatrzymany przez policjantów.
Okazało się, że za kierownicą siedział 26-letni mieszkaniec powiatu radziejowskiego, zaś pasażerem był 38-latek z powiatu włocławskiego. Obaj zostali zatrzymani. Od mężczyzn pobrano do badań krew, aby zweryfikować ich stan trzeźwości. Dodatkowo, ze sprawdzeń w policyjnych systemach wynika, że 26-latek w ogóle nie powinien kierować autem, gdyż ma orzeczony dożywotni zakaz prowadzenia wszelkich pojazdów mechanicznych.
Obecnie trwa ustalanie dokładnych okoliczności zdarzenia, w wyniku którego uszkodzone zostały trzy policyjne radiowozy, a sześciu policjantów trafiło do szpitala na badania. Na szczęście, na chwilę obecną nic nie wskazuje, aby funkcjonariusze doznali poważniejszego uszczerbku na zdrowiu.
26-letniego kierującego czekają teraz konsekwencjami jego nieodpowiedzialnego zachowania na drodze. Śledczy ustalają też rolę pasażera w tym zdarzeniu i niewykluczone, że również on usłyszy zarzuty.
Sznur samochodów przejeżdżał przez wąski odcinek drogi osiedlowej, kiedy z naprzeciwka nadjechał kierujący Oplem. Chciał przecisnąć się, ale zatrzymał się na wysokości białego Golfa i chyba zaczął wymianę zdań z jego kierowcą.
Po krótkiej chwili mężczyzna z Opla wysiadł, zaczął coś pokazywać i już miał wracać do auta, kiedy nagle odwrócił się i rzucił na kierującego Volkswagenem. Wsadził ręce do jego auta i zaczął go szarpać.
Co spowodowało tak agresywne zachowanie? Prawdopodobnie zwrócił uwagę kierowcy Golfa, że ma z prawej strony sporo miejsca, więc mógłby mu ułatwić przejazd. Kierujący Volkswagenem musiał odpowiedzieć coś niezbyt przyjemnego, co go wyjątkowo zdenerwowało. Absurd polega na tym, że Opel bez problemu mógł się zmieścić i przejechać koło Volkswagena.