Patrol Inspekcji Transportu Drogowego prowadził w miejscowości Reńska Wieś (powiat kędzierzyńsko-kozielski) kontrole przejeżdżających pojazdów. Uwagę funkcjonariuszy zwrócił między innymi pojazd ciężarowy z przyczepą, którym przewożono kłody drewna. Istniało uzasadnione podejrzenie, że zestaw może przekraczać dopuszczalny tonaż.
Ciężarówkę skierowano na wagę ITD, która potwierdziła przypuszczenia inspektorów. Zespół pojazdów wraz z ładunkiem ważył 60,2 t zamiast dopuszczalnych 40 t. Tak duży tonaż spowodował też przekroczenia dopuszczalnych nacisków osi na drogę – w przypadku podwójnej osi napędowej samochodu ciężarowego wynosiły 27 t przy normie 18 t. Działanie przewoźnika było o tyle niezrozumiałe, że nie transportował on przecież pojedynczego, ciężkiego ładunku i mógł po prostu załadować mniej drewna, aby mieścić się w normach.
Kierowca udawał, że nie widzi komunikatu o usterce
Przekroczenie tonażu okazało się tylko jednym z problemów. W trakcie dalszej kontroli, inspektorzy stwierdzili usterkę ABS-u w przyczepie. Kierowca nie mógł o tym nie wiedzieć, ponieważ na desce rozdzielczej samochodu ciężarowego, oprócz ostrzegawczej kontrolki, wyświetlał się jasny komunikat w języku polskim, dokładnie wyjaśniający na czym usterka polega.
Inspektorzy zatrzymali dowód rejestracyjny przyczepy i ukarali kierowcę mandatami karnymi za stwierdzone wykroczenia. Transport drewna wstrzymano. Mógł być kontynuowany dopiero po przeładowaniu nadmiaru kłód drewna na inny pojazd i po naprawie usterki układu ABS. Wobec przewoźnika drogowego zostanie wszczęte postępowanie administracyjne z ustawy prawo o ruchu drogowym. Za stwierdzone naruszenia przepisów prawa grozi mu 18 tys. zł kary.
Aktualnie S19 na tym odcinku posiada trzypasową jezdnię w układzie 2+1, bez pasa rozdziału kierunków jazdy. Po rozbudowie droga będzie posiadała dwie jezdnie po dwa pasy ruchu, pas awaryjny o szerokości 2,5 m oraz pobocza. Docelowa nośność to 11,5 t/oś. Inwestycja będzie realizowana na terenie powiatu rzeszowskiego (gmina Sokołów Małopolski i gmina Trzebownisko) i łańcuckiego (gmina Czarna), w bezpośrednim sąsiedztwie już istniejącej, pierwszej jezdni drogi ekspresowej. Na początkowym odcinku po zachodniej stronie, a od Stobiernej do Jasionki po wschodniej.
W Nienadówce droga ekspresowa poprowadzona zostanie estakadą w odległości ok. 30 m od kościoła parafialnego p.w. św. Bartłomieja Apostoła, usytuowanego przy drodze wojewódzkiej nr 878. Ze względu na ochronę tego obiektu sakralnego, reprezentującego styl neogotycki, w decyzji środowiskowej określono warunki realizacji robót budowlanych w rejonie kościoła. Nie będą stosowane walce wibracyjne oraz wykonany zostanie również ekran przeźroczysty w celu ekspozycji walorów historycznych i zabytkowych.
Ponadto w ramach inwestycji istniejący MOP Stobierna (kierunek Lublin) zostanie rozbudowany, co oznacza, że w przyszłości będzie mogła powstać tu stacja paliw i obiekty gastronomiczno-handlowe. Natomiast istniejąca stacja benzynowa zlokalizowana przy dawnej DK19 w Stobiernej zostanie podłączona do drogi ekspresowej S19. Tym samym kierowcy jadący od Lublina w kierunku Rzeszowa będą mogli zatankować swoje pojazdy.
Rozbudowa drogi S19 to nie tylko więcej pasów ruchu
Zakres prac w ramach rozbudowy S19 obejmie także dostosowanie istniejących obiektów inżynierskich, urządzeń bezpieczeństwa ruchu drogowego i ochrony środowiska. Przebudowane zostaną kolidujące drogi poprzeczne, cieki wodne oraz infrastruktura techniczna. Węzły Sokołów Małopolski Północ, Sokołów Małopolski i Jasionka, które posiadają pełny, docelowy przekrój dwujezdniowy, nie będą wymagały rozbudowy. Łączna długość planowanych do rozbudowy odcinków drogi wynosi ok. 13,9 km.
W ramach inwestycji powstaną nowe obiekty inżynierskie, w tym estakada o długości 155,6 m w miejscowości Nienadówka, dwa wiadukty (w tym jeden z funkcją przejścia dla zwierząt średnich) oraz dwa przejazdy gospodarcze.
W zakresie ochrony środowiska zostaną wykonane cztery przejścia dla zwierząt średnich (jedno zespolone z wiaduktem), cztery przejścia dla zwierząt małych, osiem przejść dla płazów, ponad 2,7 km ekranów akustycznych oraz zbiorniki retencyjne (13 otwartych i 5 zamknięte). Posadzona zostanie zieleń dogęszczająca, izolacyjna, krajobrazowa i naprowadzająca. Powstaną też urządzenia oczyszczające ścieki opadowe z jezdni i osłony przeciwoślepieniowe.
Droga S19 to element budowanej trasy Via Carpatia
Podstawowym celem inwestycji jest zapewnienie na całej trasie Via Carpatia na terenie Polski przekroju o minimalnych parametrach, co oznacza dwie jezdnie o dwóch pasach ruchu. Istotna jest także likwidacja tzw. wąskiego gardła, powodującego utrudnienia w ruchu tranzytowym oraz na dojeździe do Specjalnej Strefy Ekonomicznej i Portu Lotniczego w Jasionce.
Droga ekspresowa S19 to element międzynarodowego szlaku Via Carpatia, łączącego Europę Północną i Południową. W województwie podkarpackim będzie miała docelowo długość ok. 169 km. Aktualnie kierowcy korzystają już z 81,8 km szlaku Via Carpatia na odcinku Lasy Janowskie – Rzeszów Południe. Oznacza to, że połączyliśmy nie tylko stolice województwa podkarpackiego i lubelskiego. Mieszkańcy Podkarpacia uzyskali również szybkie połączenie z Warszawą poprzez S19 i S17, a kierowcy z woj. lubelskiego z autostradą A4.
Stan realizacji pozostałych odcinków w województwie podkarpackim:
72,9 km – w realizacji (w budowie: Rzeszów Południe – Babica, Babica – Jawornik, Krosno – Miejsce Piastowe oraz w systemie Projektuj i buduj: Domaradz – Krosno, Miejsce Piastowe – Dukla, Dukla – Barwinek i dobudowa drugiej jezdni Sokołów Małopolski Płn. – Jasionka),
11,6 km – w przygotowaniu (na etapie przetargu: Jawornik – Lutcza, Lutcza – Domaradz).
Podwójna ciągła linia – zabrania wyprzedzać czy nie?
Zastanawiacie się teraz pewnie jak to możliwe, żeby podwójna ciągła linia nie zabraniała wyprzedzania. Diabeł tkwi w szczegółach, a konkretnie w przepisach, które zwykle rozumiemy intuicyjnie, ale nie znamy ich dokładnego brzmienia.
Sprawdźmy więc co na temat podwójnej ciągłej linii mówi rozporządzenie w sprawie znaków i sygnałów drogowych:
Znak P-4 „linia podwójna ciągła” rozdziela pasy ruchu o kierunkach przeciwnych i oznacza zakaz przejeżdżania przez tę linię i najeżdżania na nią.
Czy jest tutaj mowa o zakazie wyprzedzania wzdłuż takiej linii? No właśnie. A skoro coś nie jest zabronione, to jest dozwolone.
Jaki warunek trzeba spełnić, żeby móc wyprzedzać na podwójnej ciągłej linii?
Jeśli czytacie uważnie, to zauważyliście z pewnością, że pojawia się pewien paradoks. Podwójna ciągła linia nie zabrania wyprzedzania, ale przepisy jasno mówią, że nie można na nią najeżdżać. Jak więc można w takiej sytuacji wyprzedzić kogoś?
Rzeczywiście jest to problem i dlatego też większość osób intuicyjnie uważa, że ciągła linia jest równoznaczna z zakazem wyprzedzania. Jeśli jednak pas ruchu jest dostatecznie szeroki, aby wyprzedzić innego uczestnika ruchu, to jest to dozwolone. Trudno będzie znaleźć miejsce, gdzie można w ten sposób wyprzedzić inny samochód. Ale rowerzystę lub motorowerzystę już tak.
Teoretycznie jest jeszcze jedna możliwość. Przypomnijmy najpierw czym jest pas ruchu:
Pas ruchu – każdy z podłużnych pasów jezdni wystarczający do ruchu jednego rzędu pojazdów wielośladowych, oznaczony lub nieoznaczony znakami drogowymi.
Kierowcy często zapominają, że pasy ruchu nie muszą być wyznaczane przez żadne znaki. Jeśli jezdnia jest na tyle szeroka, by zmieściły się na niej dwa pojazdy wielośladowe obok siebie, to jest to jezdnia dwupasmowa, a jeśli zmieszczą się trzy to trzypasmowa. Kierowcy muszą wyobrazić sobie te pasy ruchu i starać się jechać zgodnie z nimi.
Można więc, jeśli trafi się na odpowiednio szeroki pas ruchu, uznać, że są to dwa pasy i mamy do czynienia z drogą jednojezdniową, czteropasmową. Wtedy można swobodnie wyprzedzać również inne samochody czy ciężarówki
Wyprzedzanie na podwójnej ciągłej linii – mandat
Podwójna ciągła linia to „taryfa ulgowa” dla kierowców jeszcze z jednego powodu. Wyprzedzanie pomimo znaku zakaz wyprzedzania, wiąże się z mandatem w wysokości 1000 zł. Natomiast przejechanie przez podwójną ciągłą linię to mandat tylko 200 zł.
W Polsce nadal mało się mówi o tej zasadzie, ale w krajach zachodnich zdobywa ona coraz większą popularność. „Dutch reach”, czyli „holenderskie sięgnięcie”, oznacza otwieranie drzwi kierowcy prawą ręką. Ogólnie także otwieranie od wewnątrz drzwi samochodu, ręką którą mniej wygodnie jest nam sięgnąć.
Po co się to robi? Metoda wymaga dalszego sięgnięcia i przekręcenia całego ciała. Lecz właśnie o to przekręcenie ciała i obrócenie się chodzi w całej tej metodzie. Wymusza obrócenie również głowy, co ma mieć wymierne korzyści dla bezpieczeństwa.
Według twórców tej metody, takie niewygodne wykręcanie się sprawia, że mimowolnie spoglądamy przez szybę i mamy większą szansę na zauważanie rowerzysty, który może przejeżdżać obok naszego samochodu.
Otwieranie drzwi kierowcy prawą ręką – co to naprawdę daje?
Każdy dobry kierowca wie, że wystarczy zerknąć przed otworzeniem drzwi w lusterko boczne i już wiadomo, czy można bezpiecznie wysiadać. Z lusterka skorzystać może także pasażer z przodu, jeśli tylko się odpowiednio nachyli. Jeśli podróżnych jest więcej, kierowca może w dwie sekundy skontrolować sytuację z obu stron pojazdu i powiedzieć, kiedy można bezpiecznie wysiąść. W lusterkach zobaczy też znacznie więcej, niż wykręcając się w fotelu i spoglądając jednym okiem przez boczną szybę.
Dlaczego więc forsuje się metodę „Dutch reach”? Prawdopodobnie chodzi o to, że jeśli wyrobimy sobie taki odruch, nie będzie ryzyka, że w pośpiechu i roztargnieniu zapomnimy spojrzeć do lusterka. Wyuczone sięganie do klamki prawą ręką wymusi na nas odpowiedni ruch i przypomni o tym, że musimy uważać na rowerzystów.
Czy za otwieranie drzwi kierowcy lewą ręką można dostać mandat?
Metoda „Dutch reach” ma coś w sobie, ale jest wysoce niedoskonała. Pomimo tego zdobywa na zachodzie popularność, a w Wielkiej Brytanii obowiązuje nawet prawo, wymuszające otwieranie drzwi tylko opisanym sposobem. Kierowca, który tego nie zrobi zapłaci 1000 funtów, czyli aż 5400 zł.
Inne europejskie kraje skupiają się (przynajmniej póki co) głównie na kampaniach społecznych, popularyzujących otwieranie drzwi w samochodzie „niewłaściwą” ręką. Niektóre jednak wprowadziły to jako punkt obowiązkowy na egzaminie z prawa jazdy.
W Polsce stosowanie „Dutch reach” nie jest wymagane, ani nie jest też nauczane. Nie można jednak wykluczyć, że za jakiś zmienią się zalecenia dla kierowców także w naszym kraju.
Teraz pewnie lepiej rozumiecie o czym mowa. Mówienie o znakach G-3 lub G-4 mało dla kogo coś znaczy, ale „krzyż św. Andrzeja” jest bardziej rozpowszechnionym określeniem. Mimo to kierowcy nie wiedzą, jaką funkcję pełni, albo znają tylko jej część.
Jak czytamy w rozporządzeniu w sprawie znaków i sygnałów drogowych:
Znaki G-3 „krzyż św. Andrzeja przed przejazdem kolejowym jednotorowym” oraz G-4 „krzyż św. Andrzeja przed przejazdem kolejowym wielotorowym”, wyznaczają miejsce zatrzymania się w związku z ruchem pociągu lub innego pojazdu szynowego na przejeździe kolejowym bez zapór lub półzapór; znaki te informują, że na przejeździe występują odpowiednio jeden lub więcej torów.
O tym, że „krzyż św. Andrzeja” jest związany z przejazdami kolejowymi i tam go spotykamy, kojarzy wielu kierowców. Mniej znane jest rozróżnienie między wariantem G-3 oraz G-4. Pierwszy z nich wskazuje, że przejedziemy tylko przez jeden tor, natomiast drugi (z dodatkową poprzeczką umieszczoną poniżej), oznacza przejazd przez nawet kilka torów.
Ponadto, jeśli na danym przejeździe kolejowym są zapory i sygnalizacja świetlna, dochodzą jeszcze dwa paragrafy:
naruszenie przez kierującego pojazdem zakazu objeżdżania opuszczonych zapór lub półzapór oraz wjeżdżania na przejazd, jeśli opuszczanie ich zostało rozpoczęte lub podnoszenie ich nie zostało zakończone
naruszenie przez kierującego pojazdem na przejeździe kolejowym zakazu wjazdu za sygnalizator przy sygnale czerwonym, czerwonym migającym lub dwóch na przemian migających sygnałach czerwonych, lub za inne urządzenie nadające te sygnały
W obu przypadkach mandat wynosi 2000 zł, a w przypadku recydywy wzrośnie do 4000 zł.
Dlatego też zawsze widząc krzyż św. Andrzeja zwolnijcie i dokładnie zorientujcie się w sytuacji. W tym czy są jeszcze jakieś znaki, czy włączona jest sygnalizacja świetlna i tak dalej. Czasem najlepiej jest po prostu zatrzymać się i dokładnie rozejrzeć. Niektóre przejazdy kolejowe mają słabą widoczność, a w razie błędu już nie chodzi o mandat, ale o to, że możemy stracić życie.
Jaka jest dopuszczalna prędkość w pobliżu przejść dla pieszych?
Przepisy nie przewidują żadnych dodatkowych zasad, jeśli chodzi o limity prędkości. Dopuszczalna prędkość określana jest przez znaki, a jeśli ich nie ma, to przez zasady ogólne. Skoro w terenie zabudowanym można poruszać się z prędkością 50 km/h, to tyle też możemy jechać przez przejście dla pieszych. Czy nie?
Otóż i tak i nie. Wszystko przez pewną pułapkę, jaka znajduje się w Kodeksie drogowym:
Kierujący pojazdem, zbliżając się do przejścia dla pieszych, jest obowiązany zachować szczególną ostrożność, zmniejszyć prędkość tak, aby nie narazić na niebezpieczeństwo pieszego znajdującego się na tym przejściu albo na nie wchodzącego i ustąpić pierwszeństwa pieszemu znajdującemu się na tym przejściu albo wchodzącemu na to przejście.
Nie ma tutaj żadnego zapisu mówiącego na przykład „w pobliżu przejścia dla pieszych limit prędkości obniżany jest o 10 km/h”. Możecie więc cały czas jechać przepisowe 50 km/h i policja nic wam nie zrobi. Przynajmniej do czasu.
Czy za jazdę z maksymalną dopuszczalną prędkością przez przejście grozi mandat?
Logika podpowiada, że taki mandat nam nie grozi. Jeśli za przejściem stoi policjant z radarem, to nie przekraczamy dopuszczalnej prędkości, więc za takie wykroczenie nie może nas ukarać. Chyba, że będzie tego bardzo chciał.
Policjant może powołać się na cytowany wcześniej przepis. Jeśli zmierzy, że jedziecie na granicy limitu, a na chodniku znajduje się pieszy, może wam zarzucić, że nie zachowaliście szczególnej ostrożności i nie zmniejszyliście prędkości. Pieszy mógł wszak kierować się na pasy i powinniście być na taką ewentualność gotowi. Wasza prędkość świadczy o tym, że nie byliście.
Mandatu za prędkość nie dostaniecie, bo ta była przepisowa. Ale zawsze pozostaje paragraf o „wykroczeniu przeciwko innym przepisom o bezpieczeństwie lub porządku ruchu na drogach publicznych”. Grzywna wynosi za to do 3000 zł.
Czy sąd może ukarać za jazdę 50 km/h w pobliżu przejścia dla pieszych?
Do tego samego przepisu może odwołać się także sąd, jeśli doszło do potrącenia pieszego. Kiedy kierowca przekracza w jakikolwiek sposób prędkość, właściwie automatycznie uważany jest za jedynego winnego, nawet jeśli to pieszy wybiegł mu pod koła zza przystanku i na czerwonym świetle. Przepisowa jazda w takiej sytuacji może poważnie zmienić stanowisko sądu.
Ale uwaga, bo wracamy do wcześniejszego przepisu o zmniejszaniu prędkości oraz zachowaniu szczególnej ostrożności. W obecnym orzecznictwie potrącenie pieszego na przejściu automatycznie oznacza winę kierowcy. Sądy też często uważają, że „pieszy wchodzący na przejście” to to samo co pieszy „zbliżający się”, pomimo dementowania tego przez Ministerstwo Infrastruktury. Za dodatkowe obciążenie dla kierowcy może służyć to, że nie zachował szczególnej ostrożności i nie zwolnił przed pasami, chociaż miał taki obowiązek. Jazda 50 km/h w takiej sytuacji będzie świadczyć przeciwko niemu.
Właściwe sygnalizowanie manewrów na drodze to jedna z podstawowych umiejętności. Wszyscy się z tym zgadzają, ale od lat kością niezgody pozostają ronda i używanie na nich lewego kierunkowskazu. Zwolennicy tego przekonują, że skoro skręcamy w lewo, to trzeba włączyć lewy kierunkowskaz. Nie rozumieją, że na rondzie skręca się tylko w prawo.
Podobną niewiedzą wykazują się także instruktorzy nauki jazdy, co często można zaobserwować na naszych drogach. Problem bywa poważny, czego dowodem opisywana jakiś czas temu przez nas historia pewnej egzaminatorki, której niekompetencję musiał wyjaśniać sąd, ponieważ argumenty innych osób na nią nie działały.
Uporczywe trzymanie się lewego pasa to zwykle dowód na nieobycie kierowcy i niezrozumienie przez niego przepisów. Albo ich nieznajomość. A przepisy jasno wskazują, że w Polsce obowiązuje ruch prawostronny i należy trzymać się prawej krawędzi drogi. Z lewego pasa korzystamy tylko w razie potrzeby.
Ta zasada nie jest nieznana wśród instruktorów nauki jazdy, ale prezentować ją w praktyce można najlepiej na drogach szybkiego ruchu. Nie każdy kursant ma okazję przejechać się jedną z nich. Wielopasmowe drogi łatwo spotkać także w mieście, ale z uwagi na gęsty ruch często wszystkie pasy są po prostu zajęte i nie ma jak przećwiczyć właściwego z nich korzystania.
Wpuszczaj przed siebie innych kierowców
Na kursach nauki jazdy uczymy się zwykle przepisów oraz poruszania w ruchu drogowym w ramach owych przepisów. Główny nacisk kładziony jest na jak najszybsze przekazanie i przećwiczenie tej wiedzy. Na naukę niuansów kultury drogowej, zwykle nie ma czasu.
W pewnych sytuacjach wzajemna uprzejmość i ułatwianie sobie jazdy jest bardzo pomocne i inni kierowcy wręcz tego oczekują. Na przykład wpuszczenia ich, jeśli chcą włączyć się do ruchu, a na drodze utworzył się korek.
Nie wjeżdżaj na skrzyżowanie, jeśli z niego nie zjedziesz
Tego akurat powinno się uczyć na kursach nauki jazdy, ale różnie z tym bywa. Problem pojawia się przede wszystkim na dużych skrzyżowaniach i przy gęstym ruchu. Kierowcy mający wreszcie zielone światło ruszają i za wszelką cenę chcą dostać się za sygnalizator. Nie biorą pod uwagę, że zator przed nimi może nie pozwolić na przejechanie całego skrzyżowania.
Wpuszczanie innych kierowców przed siebie to uprzejmość. Ale blokowanie przejazdu przez skrzyżowanie, to zwykłe łamanie prawa. Pamiętajcie, że możecie przejechać za sygnalizator, ale zatrzymać się przed skrzyżowaniem i tam zaczekać na moment, w którym możecie przejechać całe skrzyżowanie.
Nie zatrzymuj się na przejściach dla pieszych
Czego nie wolno robić, podczas próby przejechania skrzyżowania? Zatrzymywać się na przejściu dla pieszych. Wjeżdżając na nie, chociaż dalej nie ma miejsca, to proszenie się o problemy. Jeśli inne pojazdy nie ruszą i światło znów zrobi się czerwone, zablokujecie przejście pieszym. Jakoś wasz samochód obejdą, ale nie będą zadowoleni, a wam należeć się będzie mandat.
Należy o tym pamiętać w każdej sytuacji, kiedy jedziecie w korku i trafiacie na przejście dla pieszych. Nigdy nie możecie na nim stanąć.
Nauka parkowania to często główny punkt szkolenia młodych kierowców. Ale czy uczy się parkowania w sposób rozsądny i dostosowany do innych? Z tym już jest gorzej. Tymczasem warto pamiętać o tym, żeby parkując równolegle, nie stawać byle gdzie, tylko równać do innych samochodów. Z kolei zatrzymując się prostopadle na ciasnym parkingu dobrze jest parkować na zakładkę – jedno auto przodem, drugie tyłem. Tak, żeby zbliżyć się jak najbardziej do siebie stroną pasażera, dzięki czemu kierowcy mogą swobodnie zająć miejsce, bez przeciskania się.
Nie zwalniaj na widok wypadku
Obserwowanie wypadków, robienie zdjęć i nagrywanie ich to niestety coraz częstsza przypadłość kierowców. Tymczasem powinniśmy wtedy tym bardziej skupić się na drodze, nie zwalniać bez potrzeby i nie odwracać głowy od drogi przed nami. Historia zna przypadki wypadków spowodowanych przez kierowców zajętych obserwowaniem i nagrywaniem innych wypadków.
Wyposażenie o którym mowa wygląda zupełnie niepozornie i zupełnie nie wydaje się być czymś nowym. Mowa o żółtym świetle ostrzegawczym, które w razie awarii umieszcza się na dachu pojazdu. Emituje ono światło widoczne w promieniu 360 stopni oraz z odległości kilometra. Znacznie lepiej niż tradycyjny trójkąt, ale ma on więcej zalet.
Urządzenie noszące oznaczenie V16, jest także nadajnikiem, który łączy się z chmurą i wysyła informację na temat tego, że w danym miejscu stoi unieruchomiony pojazd. Kierowcy zbliżający się do tego miejsca zostaną automatycznie powiadomieni, że powinni uważać.
W cenie takiego urządzenia otrzymujemy 12-letnią subskrypcję, pozwalającą na łączenie się z siecią i wysyłanie sygnału ostrzegawczego. Bateria ma pozwalać na przynajmniej 18 miesięcy stanu gotowości, ale zaledwie na 30 minut ciągłego świecenia. Co jeśli w ciągu 30 minut samochód się nie naprawi lub nie przyjedzie laweta? Tego pomysłodawcy rozwiązania nie wyjaśniają.
Koniec trójkątów ostrzegawczych, czas na nowoczesność
Urządzenie V16 znacznie lepiej ostrzega przed niebezpieczeństwem, ale czas jego działania jest dziwnie krótki. Nie przeszkadza to jednak ustawodawcom. Hiszpanie już uchwalili prawo, zgodnie z którym od 1 stycznia 2026 roku tylko opisywane rozwiązanie będzie uznawane za właściwe wyposażenie samochodu, a jego obecność wymagana prawem.
Systemem jest też zainteresowana Unia Europejska. Już teraz trwa badanie jego przydatności i rozważane jest, czy również na całym ternie UE nie powinno się wprowadzić nakazu korzystania z V16, zamiast zwykłych trójkątów ostrzegawczych.
Każdy wie, że oznaczenia 95 oraz 98 odnoszą się do liczby oktanowej. Wiadomo, że im więcej tym lepiej. A co dają te oktany? Często usłyszeć można, że dają więcej mocy, jakby chodziło o „kaloryczność” paliwa i więcej oktanów oznaczało, że zapłon mocniej popchnie tłok w cylindrze.
To oczywiste bujdy. Faktycznie samochody z silnikami o dużych mocach powinny być zalewane benzyną Pb98, ale to nie ona jest źródłem ich osiągów. Liczba oktanowa odnosi się do odporności na spalanie stukowe.
O tym zjawisku słyszał pewnie niejeden kierowca, ale znacznie trudniej o kogoś, kto będzie potrafił je wyjaśnić. W dużym uproszczeniu – kiedy tłok w cylindrze znajduje się w górnym położeniu, mieszanka paliwowo-powietrzna zostaje zapalona od iskry wytwarzanej przez świecę. Moment ten jest bardzo precyzyjnie określony.
Jeśli nie będzie, może dojść do samozapłonu mieszanki, spowodowanego dużym ciśnieniem lub zbyt wysoką miejscową temperaturą. Taki niekontrolowany wybuch nazywany jest właśnie spalaniem stukowym. W nowoczesnych samochodach nie jest ono problemem, ponieważ komputer sterujący zapłonem, potrafi dostosowywać go do panujących warunków.
Benzyna Pb98, dzięki swojej większej odporności na spalanie stukowe, sprawia że proces spalania może przebiegać dłużej i płynniej, poprawiając wydajność silnika. Czy to oznacza, że tankując paliwo wysokooktanowe, poprawimy możliwości jednostki napędowej?
Czy można zatankować Pb98 zamiast Pb95? A czy można wlać Pb95 do auta przystosowanego do Pb98?
Podczas wyboru paliwa, które tankujecie, powinniście przede wszystkim kierować się zaleceniami producenta. Często można znaleźć je na naklejce widocznej po otworzeniu klapki. Wtedy silnik pracował będzie optymalnie.
Nie ma jednak przeciwskazań, aby wlać benzynę 98 zamiast 95. Elektronika wykryje zmienione parametry paliwa i odpowiednio dostosuje kąt wyprzedzenia zapłonu. Nie ryzykujemy więc uszkodzeniem niczego, ale przy tym niczego nie zyskujemy. Silnik zestrojony na paliwo o mniejszej liczbie oktanowej, nie zacznie nagle generować więcej koni mechanicznych.
Nie ma też obaw przed odwrotną sytuacją, czyli kiedy zamiast benzyny 98 wlejecie 95. Praca silnika zostanie odpowiednio dostrojona do paliwa. W tym jednak przypadku, ponieważ jednostka była projektowana z myślą o paliwie wysokooktanowym, nie będzie mogła osiągnąć pełni swoich możliwości. Różnica będzie jednak na poziomie kilku lub kilkunastu koni mechanicznych, zależnie od mocy silnika, co powinno być niezauważalne dla kierowcy.
Czy można mieszać benzynę Pb95 i Pb98?
Co w sytuacji, kiedy jeździliśmy na paliwie o jednej liczbie oktanowej, a potem zalaliśmy takie o innej? Czy możemy zatankować na próbę benzynę Pb 98, jeśli wcześniej tankowaliśmy 95? Nie ma z tym najmniejszego problemu, podobnie jak z odwróconą sytuacją.
Tak jak wspomnieliśmy, komputer sterujący zapłonem odpowiednio dostosowuje się do paliwa i nie jest tak, że ma tylko dwie „pozycje” – 95 i 98 oktanów. Nie musimy się więc obawiać mieszania paliw o różnej liczbie oktanowej.
Jak szybko jechało przed wypadkiem Renault w Krakowie?
Od samego początku tej sprawy mówiło się, że Renault Megane RS prowadzone przez Patryka P. jechało o wiele za szybko. Z samych urywków nagrań z monitoringu można było wnioskować, że pojazd poruszał się z prędkością ponad 100 km/h. Prawda okazuje się jeszcze poważniejsza.
Śledczy odczytali tak zwaną „czarną skrzynkę” samochodu, a więc urządzenie, które rejestruje parametry jazdy i zapisuje na stałe ostatnie sekundy odczytów przed wypadkiem. Stąd wiadomo, że w ostatnich chwilach Megane RS jechało aż 162 km/h. Przypomnijmy, że w miejscu zdarzenia, ze względu na roboty drogowe, obowiązywało ograniczenie do 40 km/h.
Na podstawie informacji z czarnej skrzynki wiemy też, że kierowca tuż przed uderzeniem, nie hamował. Pojazd miał w ostatnich chwilach poruszać się bezwładnie, bez prób opanowania sytuacji (co przy tej prędkości było oczywiście niemożliwe).
Jak doszło do śmiertelnego wypadku na moście Dębnickim w Krakowie?
Przypomnijmy, że do tragicznego wypadku doszło 15 lipca tuż po godzinie 3:00 w nocy. Czterech młodych mężczyzn w wieku od 20 do 24 lat podróżowało ulicami Krakowa żółtym Renault Megane RS. W pewnym momencie pojazd zatrzymał się i kierowca, jedyny trzeźwy w tym aucie, zamienił się miejscami z Patrykiem P., właścicielem samochodu. Przejechał zaledwie 1300 metrów, nim doszło do wypadku.
Żółte Megane RS wpadło w poślizg tuż przed mostem Dębnickim, w miejscu gdzie wyznaczono zwężenie drogi w związku z trwającymi tam pracami. Pojazd wypadł z drogi, zjechał po schodach, uderzył w murek przy bulwarze wiślanym i wylądował na dachu. Wszyscy podróżni zginęli na miejscu na skutek rozległych obrażeń kręgosłupa i głowy.
Później na światło dzienne zaczęły wychodzić kolejne fakty. Okazało się, że Patryk P. miał we krwi 2,3 promila alkoholu. Z kolei jego samochód był mocno zmodyfikowany, a silnik rozwijał 400 KM. Tym czego nie miał, była tylna kanapa. Osoby z tyłu siedziały na zaimprowizowanym siedzisku. Bez oparcia i bez pasów bezpieczeństwa.
Sensacyjna informacja nie jest jeszcze ostatecznie potwierdzona, ale sądząc z treści przecieków, stosowane oświadczenie ze strony BBC to tylko formalność. Top Gear po 46 latach emisji ma całkowicie zniknąć z anteny.
Włodarze brytyjskiej stacji mieli podjąć ostateczną decyzję o zakończeniu zdjęć do nowych sezonów. Co więcej, nie zobaczymy nawet całego sezonu 34. Top Gear. Powodem takiej decyzji ma być wypadek jednego z prowadzących – Freddiego Filtoffa, do którego doszło na planie pod koniec zeszłego roku. Od tego czasu wszelkie prace zostały wstrzymane, a były krykiecista po raz pierwszy widziany był publicznie niecałe dwa tygodnie temu. Nadal z widocznymi ranami na twarzy.
Jak doszło do wypadku Freddiego Filtoffa z Top Gear?
BBC nie podała oficjalnie szczegółów zdarzenia, ale z doniesień medialnych można dowiedzieć się, że wypadek w którym uczestniczył Freddie Filtoff, miał miejsce podczas kręcenia odcinka na słynnym torze Top Gear. Prezenter siedział za kierownicą Morgana Super 3, a więc trójkołowca z otwartym nadwoziem.
Taki pojazd waży jedynie 635 kg i nie zapewnia jakiegokolwiek poziomu bezpieczeństwa, ale ma 118 KM. Rozpędza się do 100 km/h w 7 sekund i może jechać nawet 210 km/h. Z taką właśnie prędkością miał jechać Freddie Filtoff, gdy doszło do wypadku. Prowadzący stracił nad nim panowanie i pojazd przewrócił się.
Podobno ostatnimi słowami prezentera przed ruszeniem było „Czy muszę mieć kask?”. Wszystko wskazuje na to, że nie miał. Trafił do szpitala z połamanymi żebrami i urazami twarzy. Podobno miał wiele szczęścia, że przeżył.
Na skutek wypadku, BBC uznało, że nie powinno kontynuować nagrywania 34. sezonu. Później okazało się, że Filtoff potrzebuje sporo czasu na dojście do siebie. Wiele wskazuje na to, że nadal mu się to nie udało. W międzyczasie program opuściła reżyserka Claire Pizey oraz producent Chris Payne.
Dlaczego Jeremy Clarkson opuścił Top Gear?
Program Top Gear pojawił się na antenie BBC w 1977 roku i był zwykłym programem motoryzacyjnym, gdzie schludnie ubrani prezenterzy przekazywali wiele pożytecznych informacji na temat samochodów, pomagając widzom w ewentualnym zakupie pojazdu. Sporo zmieniło się wraz z pojawieniem się w programie Jeremiego Clarksona w 1988 roku, którego o wiele bardziej żywy i często humorystyczny sposób prezentowania samochodów, przyczynił się do dużego wzrostu oglądalności.
Prawdziwa rewolucja nadeszła w 2002 roku, gdy zadebiutował zupełnie nowy format Top Gear, stworzony przez Jeremiego Clarksona i Andy’ego Wilmana. To był Top Gear jakiego dobrze znamy i jaki zdobył ogromną widownię na całym świecie. Program święcił triumfy, aż do skandalu, jaki miał miejsce w 2015 roku. Gdy ekipa po całym dniu zdjęciowym pojechała do hotelu, Clarkson miał być wyjątkowo zdenerwowany, że kuchnia została już zamknięta i pozostała jedynie zimna płyta. Miał oskarżać o niedopilnowanie tego jednego z producentów, którego zwyzywał i miał uderzyć. BBC, która przez lata tolerowała wiele wybryków Clarksona, zdecydowała się nie przedłużać z nim kontraktu.
Razem z nim odeszli współprowadzący, czyli Richard Hammond oraz James May, tworząc później program The Grand Tour dla Amazona. BBC natomiast zatrudniło aż sześciu nowych prowadzących, w tym gwiazdę „Przyjaciół” Matta LeBlanca, legendę Nurburgringu Sabine Schmitz, czy też popularnego dziennikarza motoryzacyjnego Chrisa Harrisa. Próba wejścia w buty legendarnego trio, starając się jednocześnie stworzyć coś nowego, nie wyszły najlepiej. Rok 2019 oznaczał kolejny restart, w którym Chris Harris występował razem z Paddym McGuinnessem oraz Freddiem Filtoffem. Kolejne odświeżenie programu okazało się udane i Top Gear znów stał się jednym z najważniejszych programów BBC. Wszystko wskazuje niestety na to, że pomimo tego, nie będzie próby znalezienia kolejnego prezentera (Filtoff raczej nie wróci już przed kamerę) i kontynuowania formatu.
Zwykle podczas omawiania sytuacji drogowych, nie używa się takich określeń, jak „skrzyżowanie X”, ale dobry kierowca wie o co chodzi. Zwłaszcza, że nie chodzi tu tylko o kształt skrzyżowania, ale również o znak informujący o zbliżaniu się do niego.
Chodzi konkretnie o znak A-5, który tak został zdefiniowany w rozporządzeniu w sprawie znaków i sygnałów drogowych:
Znak A-5 „skrzyżowanie dróg” ostrzega o skrzyżowaniu dróg, na którym pierwszeństwo nie jest określone znakami.
Znak informuje o tym, że na danym skrzyżowaniu nie ma znaków. Logiczne? Wbrew pozorom tak. Każdy kierowca powinien wiedzieć, co to oznacza.
Kto ma pierwszeństwo na skrzyżowaniu typu X?
Skoro pierwszeństwo nie jest określone znakami, to trzeba odwołać się do ogólnych zasad ruchu drogowego. Wśród nich znajdziemy tak zwaną zasadę prawej ręki. To znaczy, że kierujący zbliżający się z naszej prawej strony ma przed nami pierwszeństwo. Jeśli spotkają się na przykład trzy pojazdy, to przepuszczają się po kolei, zgodnie z powyższą zasadą.
Inaczej wygląda to w sytuacji, gdy jednocześnie z czterech kierunków przyjadą cztery pojazdy. Tu nie ma żadnej dodatkowej zasady, która pomaga wyjść z sytuacji patowej. Jeden z kierowców musi po prostu zrzec się swojego pierwszeństwa i przepuścić innego kierowcę. Później problemu już nie ma i wiadomo w jakiej kolejności samochody mogą jechać.
Jakie błędy popełniają kierowcy na skrzyżowaniach typu X?
Podstawowy błąd na skrzyżowaniu typu X to niezwrócenie uwagi na znak A-5 lub na to, że w ogóle nie ma żadnych znaków. Ewentualnie zwrócenie na to uwagi, ale niezrozumienie co w takiej sytuacji trzeba zrobić. Często kierowcy w takich sytuacjach jadą jakby mieli pierwszeństwo, zwłaszcza gdy skrzyżowanie pokonują na wprost.
Ryzyko zaistnienia powyższych błędów może wzrastać, jeśli dane skrzyżowanie nie wygląda jak równorzędne. Jeśli jedziemy drogą nieco szerszą lub posiadającą dodatkowe elementy (jak miejsca parkingowe, droga dla rowerów), łatwo ulec wrażeniu, że jedziemy drogą „główną” i to my mamy pierwszeństwo. Tymczasem decydują o tym znaki.
Skrzyżowania typu X czyli równorzędne, często spotykane są na uliczkach osiedlowych, gdzie czasami panują lokalne „zwyczaje”. Niepisana zasada, która droga uznawana jest za tą z pierwszeństwem. Nie każdy niestety musi o tym wiedzieć, a wtedy nietrudno o zderzenie kierowcy „miejscowego” z „przyjezdnym”. Wtedy może dojść do kłótni i konieczności wezwania policji w celu rozstrzygnięcia winy.
Co dzieje się po zebraniu przez kierowcę 24 punktów karnych?
Najczęstszą odpowiedzią na to pytanie jest to, że kierowca traci w takim momencie prawo jazdy. Intuicja jest dobra, ale odpowiedź już nie. To popularny błąd, ponieważ często mówi się w tym kontekście o limicie punktów karnych, który wynosi właśnie 24 punkty. Powtórzmy to – tyle wynosi dopuszczalny limit.
Kierowca mający 24 punkty karne nie ponosi więc żadnych dodatkowych konsekwencji, ponieważ mieści się w limicie. Dopiero jego najmniejsze przekroczenie oznacza poważne kłopoty.
Co czeka kierowcę, który przekroczył liczbę 24 punktów karnych?
Tu znowu musimy wyprostować obiegową informację – nie traci się wtedy prawa jazdy. Kierowca nadal może prowadzić pojazd, ale jest kierowany na egzamin sprawdzający kwalifikacje. Wygląda dokładnie tak samo, jak egzamin dla osób, które dopiero ubiegają się o uprawnienia. Jeśli kierujący zaliczy egzamin teoretyczny oraz praktyczny, zachowuje prawo jazdy, a jego konto zostaje oczyszczone z punktów karnych.
W przypadku gdy mu się to nie uda, odbierane są uprawnienia i osoba taka ponownie musi umawiać się na egzaminy i raz jeszcze zaliczać teorię oraz praktykę (nawet jeśli przy pierwszym podejściu zaliczyła teorię, a poległa na praktyce). Do zdania egzaminu nie można już prowadzić pojazdów.
Co grozi za jazdę po przekroczeniu 24 punktów karnych
Tak jak napisaliśmy, początkowo nie grozi nic. Jeśli jednak kierowca nie zda egzaminu lub nie stawi się w wyznaczonym terminie, całkowicie traci uprawnienia. Kiedyś nie było to aż tak dużym problemem, ponieważ w razie kontroli, kierującemu groziło jedynie 500 zł mandatu.
Teraz przepisy są znacznie bardziej restrykcyjne. W przypadku zatrzymania kierowcy bez uprawnień, jego sprawa automatycznie kierowana jest do sądu, który zasądza przynajmniej 1500 zł grzywny (teoretycznie maksymalnie 30 tys. zł) oraz orzeka zakaz prowadzenia pojazdów – od pół roku do trzech lat. Złamanie takiego zakazu jest przestępstwem.
Co zmieniło się w punktach karnych 17 września 2023 roku?
Rządzący postanowili wycofać się z części zmian wprowadzonych w zeszłym roku w zasadach dotyczących punktów karnych. Teraz znowu są one usuwane po roku, a nie po dwóch latach, ale uwaga – utrzymano zasadę, zgodnie z którą czas liczy się nie od momentu popełnienia wykroczenia, tylko od momentu opłacenia mandatu.
Druga ważna zmiana to powrót kursów reedukacyjnych, pozwalających na wykasowanie 6 punktów raz na pół roku. Kurs taki trwa 8 godzin, a jego cena wynosi od 600 do 1200 zł, zależnie od ustaleń danego WORD-u. Kierowca, który ma na koncie 24 punkty (albo się do nich niebezpiecznie zbliża), może z takiego kursu skorzystać, aby oddalić widmo ponownego egzaminu i ryzyka utraty prawa jazdy.
Jak podaje GDDKiA kierowcy mogą korzystać zaledwie z dwóch obwodnic, powstałych w ramach programu budowy 100 obwodnic. Kolejnych 16 jest budowanych, a odnośnie czterech prowadzone są przetargi. Urzędnicy podają tez, że wobec 78 obwodnic „prowadzone są intensywne prace przygotowawcze”. W sumie kierowcy mają otrzymać do dyspozycji ponad 800 km nowych dróg.
Gdzie powstała pierwsza obwodnica programu budowy 100 obwodnic?
Pierwszą inwestycją zrealizowaną w ramach rządowego Programu budowy 100 obwodnic jest niemal dwukilometrowa obwodnica Smolajn w ciągu drogi krajowej nr 51. Udostępniono ją do ruchu 19 sierpnia 2022 r. (dwa miesiące przed terminem). Inwestycja obejmowała rozbudowę drogi w istniejącym i budowę częściowo w nowym śladzie. Wybudowano dodatkowe jezdnie do obsługi terenów przyległych, ciąg pieszo-rowerowy, chodniki, dwie pary zatok autobusowych, przejścia dla pieszych z azylami oraz urządzenia bezpieczeństwa ruchu drogowego.
Od 29 października 2022 r. kierowcy korzystają też z obwodnicy Brzezia w ciągu DK25. Obwodnica o długości 8,5 km pozwala ominąć Brzezie od południowego zachodu, wyprowadzając ruch tranzytowy z centrum miejscowości.
Jakie obwodnice są obecnie w budowie?
W realizacji jest szesnaście obwodnic o łącznej długości blisko 118 km i wartości ok. 2,3 mld zł.
Budowane obwodnice w województwie wielkopolskim:
Koźmina Wielkopolskiego w ciągu DK15 (długość ok. 5,9 km, wartość ok. 76,2 mln zł, oddanie IV kwartał 2025 r.),
Gostynia w ciągu DK12 (ok. 17,3 km, ok. 246,8 mln zł, oddanie III kw. 2025 r.),
Grzymiszewa w ciągu DK72 (ok. 1,9 km, ok. 19 mln zł, oddanie I kw. 2024 r.),
Strykowa w ciągu DK32 (ok. 3,1 km, ok. 65,6 mln zł, oddanie II kw. 2024 r.),
Żodynia w ciągu DK32 (ok 3,3 km, ok. 32,7 mln zł, oddanie IV kw. 2024 r.),
Budowane obwodnice w województwie lubelskim:
Dzwoli wraz z rozbudową DK47 na odc. Janów Lubelski – Frampol (długość obwodnicy to ok. 2,7 km, a łącznie z przebudową DK74 12, wartość ok. 190,4 mln zł, oddanie II kw. 2025 r.),
Gorajca w ciągu DK74 (ok. 6,7 km, ok. 119 mln zł, oddanie II kw. 2027 r.),
To bardzo popularny nawyk wśród kierowców. Trzymanie prawej dłoni na lewarku skrzyni biegów wydaje się szczególnie wygodne w mieście. Jeśli co chwilę musimy zmieniać przełożenia, to prościej po prostu nie zdejmować ręki z dźwigni.
Szczególnie kusi to w samochodach z podłokietnikiem, który w większości modeli jest tak zaprojektowany, żeby można było wygodne trzymać łokieć na nim, a dłoń na dźwigni zmiany biegów. Paradoksalnie jeszcze gorzej wygląda to w autach bez podłokietnika, ponieważ niektórzy kierowcy traktują dźwignię skrzyni biegów, jako jedyne oparcie dla ręki, dodatkowo zwiększając na nią nacisk.
Taki styl jazdy jest przede wszystkim niebezpieczny. Jeśli nagle coś wydarzy się na drodze, nasza reakcja będzie spóźniona lub zupełnie nieprawidłowa, gdy będziemy mieli tylko jedną rękę na kierownicy. Dobry kierowca sięga do dźwigni zmiany biegów tylko podczas zmiany przełożeń. Gdy tego nie robi, obie ręce trzyma na kierownicy.
Czy trzymanie ręki na dźwigni zmiany biegów niszczy skrzynię?
Ktoś na takie rady może oczywiście odpowiedzieć, że ma doskonały czas reakcji i w razie potrzeby natychmiast będzie miał obie ręce na kierownicy. O poziomie jego umiejętności może poświadczyć fakt, że nigdy nie miał nawet drobnej stłuczki. To dobrze, ale problem leży jeszcze gdzie indziej.
Trzymanie ręki na dźwigni zmiany biegów, wywołuje na niej napięcia, które przenoszą się na cały mechanizm skrzyni. Takie przyzwyczajenia powodują przyspieszone zużycie synchronizatorów, a także problemy z wodzikami. Początkowe objawy problemów tym spowodowanych, to utrudniona zmiana biegów i zgrzytanie dochodzące ze skrzyni w niektórych sytuacjach.
Naprawa skrzyni biegów zużytej w ten sposób to przynajmniej kilkaset złotych, ale kwota naprawy może być o wiele wyższa.
Czy trzymanie nogi na sprzęgle zużywa sprzęgło?
Nie można mówić o manualnej skrzyni biegów oraz o błędach popełnianych przez kierowców, w oderwaniu od sprzęgła. Każdy wie, że wciska się je w celu zmiany biegu. A jak kierowcy używają go w praktyce?
To jeden z błędów często przekazywanych podczas kursów nauki jazdy. Zgodnie „ze sztuką”, kierowca powinien być zawsze gotowy do jazdy. Czyli powinien trzymać auto na biegu, a więc i wciśnięte sprzęgło, przez cały czas. Minutę lub dwie na czerwonym świetle, a w korku… dopóki ktoś nie ruszy, albo dopóki noga nie zacznie was boleć.
To jednak nic. Znacznie gorszą konsekwencją jest przyspieszone zużycie sprzęgła, którego powinno się używać tylko w momencie, gdy chcemy zmienić przełożenie. Nie należy trzymać go wciśniętego przez dłuższy czas czy to na postoju czy podczas jazdy. W przeciwnym razie szybko będzie się kwalifikowało do wymiany.
Najczęstszym objawem zużytego sprzęgła jest tak zwane ślizganie się. Zjawisko to łatwo rozpoznać – występuje jeśli całkowicie zwolnimy sprzęgło, a pojazd jeszcze przez moment zachowuje się, jakby nadal było ono częściowo wciśnięte. To już objaw poważnego zużycia.
Wcześniej pogarszającą się kondycję sprzęgła można zauważyć, kiedy wysoko „bierze”, czyli auto nie reaguje na początkową fazę odpuszczania sprzęgła, ale na przykład dopiero w połowie. To oznaka zużycia okładzin ciernych.
Ile kosztuje wymiana sprzęgła?
Koszt wymiany sprzęgła może bardzo różnić się, zależnie od tego, jaki mamy samochód. Najtańsze komplety można kupić już za kilkaset złotych, do czego trzeba doliczyć kolejne kilkaset złotych za samą wymianę. Coraz więcej samochodów, również tych mających trochę lat na karku (szczególnie diesli), ma dodatkowo dwumasowe koła zamachowe, które powinno wymieniać się razem ze sprzęgłem. Takie zestawy są już droższe, a ceny mogą sięgać nawet kilku tysięcy złotych.
Co zmienił nowy taryfikator punktów karnych z 17 września 2022 roku?
1 stycznia 2022 roku kierowcy przeżyli niemały szok, wraz z wprowadzeniem nowego taryfikatora mandatów. Od tego dnia za jedno wykroczenie można było zapłacić maksymalnie nie 500, ale 2500 zł. Nic nie zmieniło się za to w kwestii punktów karnych.
Stosowne zmiany były przygotowywane na inny termin i drugi etap rewolucji w karaniu kierowców, został wdrożony 17 września 2022 roku. Podniesiono wtedy maksymalną liczbę punktów karnych za jedno wykroczenie z 10 do 15 punktów, ale pozostawiono limit, jaki kierowca może uzbierać, nim straci prawo jazdy (nadal wynosi 24 punkty).
Większy limit oznaczał zwiększenie liczby punktów karnych za wiele wykroczeń, ale nie to budziło największe emocje. Kierowcy najbardziej obawiali się kasowania punktów dopiero po dwóch latach (a nie po roku jak dotychczas) oraz zakończenia prowadzenia kursów, pozwalających na zredukowanie 6 punktów karnych co pół roku. Widmo utraty prawa jazdy nagle stało się o wiele bardziej groźne.
Co zmieniły przepisy dotyczące punktów karnych od 17 września 2023 roku?
Wprowadzone rok temu zmiany nie podobały się kierowcom, ale przecież nie wprowadzono ich w celu podobania się kierującym. Pomimo tej oczywistości, rząd PiS postanowił ugiąć się przed narzekaniami kierowców, głównie tych zawodowych. Oni szczególnie mieli powody do obaw, że robiąc duże przebiegi, stracą prawo jazdy, a więc i źródło utrzymania.
Dlatego od dzisiaj znowu punkty karne pozostają przypisane do konta kierowcy tylko na rok. Ale uwaga – nie zmieniła się zasada, że czas kasowania punktów liczy się od momentu opłacenia mandatu. Jeśli tego nie zrobimy, punkty nie znikną nigdy.
Powróciły także kursy reedukacyjne, pozwalające na wykreślenie 6 punktów karnych raz na pół roku. Kierowcy, którzy zbliżą się do limitu, mają więc deskę ratunku. To ważne, bo wysokość punktów karnych pozostała bez zmian.
Ile kosztuje kurs redukujący punkty karne w 2023 roku?
Dotychczas za kurs reedukacyjny można było zapłacić nawet tylko 300 zł. Teraz stworzono nową, nieco dłuższą formułę (8 godzin zamiast 6), co było też dobrym pretekstem do podwyższenia stawek.
Dokładną wysokość kursu redukującego punkty karne mogą określać Wojewódzkie Ośrodki Ruchu Drogowego. Ustalone widełki cenowe to od 600 do 1200 zł. Pozbycie się punktów karnych jest więc dość drogie.
Kolejne podnoszenie pensji minimalnej zostało już zaplanowane na przyszły rok. Zgodnie z tym planem:
od 1 stycznia 2024 roku pensja minimalna w Polsce wyniesie 4242 zł brutto
od 1 lipca 2024 roku pensja minimalna zostanie podniesiona do 4300 zł brutto
Teraz dowiedzieliśmy się, że rząd PiS już teraz zapowiada, że czekają nas kolejne podwyżki pensji.
Kolejne wzrosty płacy średniej oraz minimalnej w Polsce
Podczas niedawnej konwencji Prawa i Sprawiedliwości w Końskich premier Mateusz Morawiecki wyraził nadzieję, że pod koniec kolejnej kadencji, średnia pensja w Polsce wyniesie 10 tys. zł brutto (obecnie jest to 7485 zł).
Takie deklaracje muszą pociągnąć za sobą kolejne podwyżki pensji minimalnej. Wynika to nie tylko z tego, że pensja minimalna nie może za bardzo obniżać średniej, ale również prawodawstwa unijnego. Zgodnie z nim pensja minimalna powinna wynosić przynajmniej połowę średniej.
Mało kto pamięta, że z wysokością pensji minimalnej połączonych jest sporo opłat. Między innymi kara za brak OC wyliczana jest na podstawie wysokości najniższych zarobków. Za sprawą podwyżki od 1 stycznia 2024 roku, kary za brak ubezpieczenia wzrosną (zależnie od tego jak długo nie mamy OC) do:
do 3 dni – 1697 zł
od 4 do 14 dni – 4242 zł
powyżej 14 dni – 8484 zł
Natomiast podwyżka pensji minimalnej od 1 lipca przyszłego roku spowoduje wzrost omawianych kar do:
Kara za brak złożenia deklaracji PCC-3 w 2024 roku
Deklarację PCC-3, czyli formularz dotyczący podatku od czynności cywilno-prawnych, składamy w momencie zakupu samochodu. Trzeba go złożyć w ciągu 14 dni i zapłacić 2 procent podatku od wartości pojazdu.
Niedopełnienie tego obowiązku skutkować może naprawdę poważnymi konsekwencjami. Wysokość kary za brak deklaracji PCC-3 wynosi od 1/10 do 20-krotnej wartości płacy minimalnej.
Biorąc pod uwagę podwyżki pensji od 2024 roku, możemy za niedopełnienie obowiązku zapłacić od 425 do nawet 84 840 zł! Z kolei od lipca 2024 widełki zwiększą się od 430 do 86 000 zł.
Ostrzegał innych kierowców przed kontrolą, policji się to nie spodobało
Początek tej sprawy miał miejsce w marcu 2022 roku w mieście Dover w stanie Delawere. Pewien kierowca zauważył trzech policjantów, którzy stali przy drodze i prowadzili kontrolę prędkości. W przypływie poczucia „obywatelskiego obowiązku”, zatrzymał się i na kawałku tektury napisał „Radar ahead” (po polsku napisalibyśmy raczej „Uwaga, radar”, a przetłumaczyć to można jako „Radar z przodu/przed tobą”).
Działanie mężczyzny nie umknęło uwadze policjantów. Podeszli do niego i wywiązała się dyskusja. Funkcjonariusze zniszczyli karton z ostrzeżeniem i kazali kierowcy odjechać. Ten posłuchał, ale ruszając, pokazał policjantom środkowy palec.
Szybko tego pożałował, ponieważ funkcjonariusze pojechali za nim, aresztowali go i wezwali opiekę społeczną do dziecka, z którym kierowca podróżował (swoją drogą gratulujemy pomysłu wchodzenia w konflikt z policją, kiedy ma się dziecko ze sobą – z pewnością na długo zapamięta to zdarzenie). Samochód został odholowany, a kierowcy postawiono zarzut „niewłaściwego sygnalizowania przy pomocy ręki”.
Kierowca ostrzegający innych przed radarem, pozwał policję
Koniec końców zarzuty wobec kierowcy zostały wycofane i pewnie na tym sprawa by się zakończyła. Ale zdarzenie miało przecież miejsce w USA. Mężczyzna złożył więc pozew przeciwko policji. Wyrok w tej sprawie okazał się mocno zaskakujący.
Podczas pierwszego spotkania z policją, kierowca powoływał się na konstytucję oraz „pierwszą poprawkę”, która gwarantuje prawo wolności słowa. Tak też swoją sprawę przedstawił w sądzie. Ten zaś przyznał mu rację, że ostrzeganie innych przed policyjną kontrolą, to w pełni właściwe korzystanie z przysługującego mu prawa wolności słowa. Natomiast stanie z kartonem przy drodze, określił mianem „pokojowego protestu”, który policja zakłóciła.
Mężczyzna wygrał sprawę w sądzie, a policja musi mu teraz zapłacić 50 tys. dolarów, czyli około 217 tys. zł. Wyrok naszym zdaniem kuriozalny i to z kilku powodów.
Po pierwsze, jeśli w USA prawo nie zabrania informowania innych kierowców o policyjnej kontroli, to sprawa jest prosta. Nie ma potrzeby odwoływania się do wolności słowa, ale Amerykanie są mocno zafiksowani na haśle „pierwszej poprawki”. Co zabawnie kontrastuje z zataczającym coraz większe kręgi dyskursem wykluczania. Po drugie pokazanie środkowego palca policji to chyba już obraza funkcjonariuszy, więc nie rozumiemy, dlaczego ta kwestia nie została podniesiona. Po trzecie zaś policjanci kontrolują przestrzeganie prawa, a ostrzeganie innych przed kontrolą, niweczy jej sens. Z punktu widzenia wymiaru sprawiedliwości takie działanie powinno być traktowane jako niemoralne i naganne. Najwyraźniej takie nie jest.
Czy można ostrzegać innych kierowców przed policyjną kontrolą?
Jak wygląda kwestia ostrzegania przed policją w Polsce? Znane są przypadki, w których kierowca został zatrzymany przez policjantów za to, że migał długimi światłami, ostrzegając innych przed patrolem. Ale nie znaczy to, że ostrzegać nie wolno.
Funkcjonariusze mogą w takiej sytuacji wystawić jedynie mandat za niewłaściwe używanie świateł, za co grozi 200 zł. Ale trzeba pamiętać, że doskonale wiedzą oni, dlaczego tak a nie inaczej użyliśmy świateł. Mogą więc na przykład przeprowadzić bardzo dokładną kontrolę, aby odechciało nam się podobnych zachowań w przyszłości.
Polskie prawo nie przewiduje kar za ostrzeganie przed patrolem czy radarem, więc kiedyś używanie CB radia, a dziś aplikacji w telefonie, nie jest karalne. Pod warunkiem, że sam sposób ostrzegania nie narusza prawa.
Czy można wyprzedzać z prawej strony w terenie zabudowanym?
Przepisy dotyczące wyprzedzania innych pojazdów z prawej strony w terenie zabudowanym, znane są większości kierowców. Dla pewności jednak przypomnijmy:
Dopuszcza się wyprzedzanie z prawej strony na odcinku drogi z wyznaczonymi pasami ruchu, jeżeli co najmniej dwa pasy ruchu na obszarze zabudowanym przeznaczone są do jazdy w tym samym kierunku.
O tej zasadzie wiedzą chyba wszyscy. Jeśli mamy dwa pasy w tym samym kierunku, to można wyprzedzać inny pojazd także z jego prawej strony. Dobrze obeznani w przepisach kierowcy, zauważą ponadto dodatkową informację, jaka znajduje się powyżej. Otóż jeśli droga jest na tyle szeroka, żeby zmieściły się na niej dwa samochody obok siebie, to mówimy o dwóch niewyznaczonych pasach ruchu. Można z nich korzystać tak jak z pasów wyznaczonych. Różnica polega na tym, że w takiej sytuacji wyprzedzanie z prawej strony jest niedozwolone.
Czy wolno wyprzedzać z prawej strony w terenie niezabudowanym?
Prawdziwie kontrowersje zaczynają się dopiero, gdy mówimy o terenie niezabudowanym. Według wielu kierowców jest to w ogóle zabronione. Inni, ci nieco bardziej zorientowani w przepisach, stwierdzają, że w pewnych sytuacjach jest to możliwe. I rzeczywiście w art. 24, ust. 10, pkt. 2 czytamy:
Dopuszcza się wyprzedzanie z prawej strony na odcinku drogi z wyznaczonymi pasami ruchu, jeżeli co najmniej trzy pasy ruchu poza obszarem zabudowanym przeznaczone są do jazdy w tym samym kierunku.
Wymóg obecności trzech pasów ruchu jest najczęściej przytaczany podczas rozmów na temat tego, czy dozwolone jest wyprzedzanie innych pojazdów z prawej strony w terenie niezabudowanym. Kierowcy na tym kończą swoją analizę, ale zapominają, że są jeszcze inne przepisy. Przy pomnijmy pkt. 1. z przytaczanego już art. 24, ust. 10. A brzmi on:
Dopuszcza się wyprzedzanie z prawej strony na odcinku drogi z wyznaczonymi pasami ruchu na jezdni jednokierunkowej.
Już rozumiecie? Jeśli nadal nie, to przypomnijmy inne, podstawowe przepisy. Takie jak definicja drogi:
Wydzielony pas terenu składający się z jezdni, pobocza, chodnika, drogi dla pieszych lub drogi dla rowerów, łącznie z torowiskiem pojazdów szynowych znajdującym się w obrębie tego pasa, przeznaczony do ruchu lub postoju pojazdów, ruchu pieszych, ruchu osób poruszających się przy użyciu urządzenia wspomagającego ruch, jazdy wierzchem lub pędzenia zwierząt.
Czyli pasy ruchu składają się na jezdnię, a ta razem z poboczem i chodnikiem tworzą drogę. Co więcej, droga może być też dwujezdniowa. Już rozumiecie?
Większość dróg pozamiejskich, jeśli wyznaczono na nich przynajmniej dwa pasy ruchu w każdym kierunku, ma pośrodku pas zieleni, często z barierami energochłonnymi. W ten sposób tworzy się drogę z dwoma jezdniami jednokierunkowymi. A na jezdniach jednokierunkowych (z wyznaczonymi pasami ruchu) można wyprzedzać z prawej strony.
Czy dozwolone jest wyprzedzanie z prawej strony na autostradzie?
Biorąc pod uwagę to, co napisaliśmy powyżej, odpowiedź jest oczywista. Zarówno na drogach ekspresowych jak i autostradach, jezdnie oddzielone są od siebie. Dlatego bez względu na liczbę pasów ruchu w jednym kierunku, dozwolone jest wyprzedzanie innych pojazdów z prawej strony.
Kiedy wyprzedzanie z prawej strony jest zawsze zabronione?
Do powyższego wywodu musimy dodać jeszcze informację na temat wyjątków, dotyczących wyprzedzania z prawej strony. Jest to zabronione, gdy:
pasy ruchu na jezdni nie są wyznaczone
jeśli poza terenem zabudowanym są tylko dwa pasy w każdą stronę, nie oddzielone barierami lub pasem zieleni (jezdnia dwukierunkowa z czterema pasami ruchu)
przy dojeżdżaniu do wierzchołka wzniesienia
na zakręcie oznaczonym znakami ostrzegawczymi
Dwa pierwsze wyłączenia już omówiliśmy wcześniej. Natomiast dwa kolejne nie wymagają chyba szerszego komentarza. Prawy pas co do zasady wykorzystywany jest przez pojazdy jadące wolniej (choć w Polsce różnie z tym bywa), więc jeśli zdecydujemy się na wyprzedzanie prawym pasem, musimy mieć dobrą widoczność oraz pewność, że zaraz nie pojawi się przed nami jakiś samochód, poruszający się ze znacznie mniejszą prędkością. Zbliżając się do wierzchołka wzniesienia lub pokonując ostry (ślepy) zakręt, nie mamy dostatecznej widoczności, aby ocenić, czy zaraz nie dogonimy jakiegoś pojazdu i zrobi się niebezpiecznie.
Na koniec przypomnijmy, że wielu polskich kierowców nie zna tych zasad. Mogą więc nie spodziewać się, że nagle inny samochód zacznie wyprzedzać ich z prawej strony. Tym bardziej, że zwykle taki manewr stosuje się, kiedy ktoś uporczywie blokuje lewy pas, co samo w sobie źle świadczy o jego znajomości przepisów i orientacji w otaczającej go sytuacji drogowej. Dlatego wyprzedzając inny pojazd z prawej strony, trzeba zachować dodatkową ostrożność i rozwagę.
Sprawa, o której mowa miała miejsce około trzy lata temu w Belgii. Rodzina wybrała się na zimowy spacer, a ojciec nagrywał żonę i pięcioletnią córkę telefonem. Nagle nadjechał rowerzysta, który próbował przecisnąć się koło dziewczynki. Udało mu się, ale uderzył ją kolanem, zupełnie jakby zrobił to celowo, przez co upadła ona na ziemię.
Dziecku na szczęście nic się nie stało, ale jego ojciec postanowił zgłosić sprawę na policję. Ta dotarła do 62-letniego rowerzysty i chyba powinna mu wystawić mandat za takie zachowanie. Nie znamy szczegółów, ale zamiast mandatu, miał miejsce proces sądowy.
Rowerzysta tłumaczył, że nie działał z premedytacją. Według jego wersji, chciał bezpiecznie wyprzedzić dziewczynkę, ale miał na moment problem z równowagą, którą odzyskał ruszając nogą i niefortunnie uderzając dziecko kolanem. Czy tak było faktycznie? Trudno jednoznacznie powiedzieć.
Na nagraniu widać natomiast, że ojciec zauważył rowerzystę i ostrzegł żonę oraz córkę. Żona odwróciła się tylko w stronę cyklisty, ale nie wpadła już na to, żeby przyciągnąć do siebie dziecko (które w żaden sposób nie zareagowało na ostrzeżenie) i zabrać je z drogi rowerzysty.
Nie znamy szczegółów procesu, ani tego czy sąd brał pod uwagę tłumaczenie rowerzysty oraz inne okoliczności. Wiemy, że cyklista został uznany winnym, ale został skazany na karę zaledwie… jednego euro.
Rowerzysta wytoczył proces ojcu potrąconej dziewczynki
Skąd tak symboliczny wymiar kary? Wszystko przez ojca potrąconego dziecka, który zamieścił wideo ze zdarzenia w sieci. Na nagraniu widać twarz rowerzysty i nie trzeba było czekać długo, żeby został rozpoznany. Spotkał się z falą hejtu, a sąd uznał, że taki społeczny ostracyzm był dostatecznie dużą karą sam w sobie.
Innego zdania był rowerzysta i trudno mu się dziwić. Za popełnienie czynu karanego, karę wymierza sąd. Nie można natomiast umieszczać czyjegoś wizerunku w sieci i narażać go na publiczne ataki. Dlatego też on z kolei wytoczył ojcu dziewczynki proces, a sąd przychylił się do jego argumentacji.
Rowerzysta domaga się 4500 euro rekompensaty za publiczne poniżenie, jakiego doznał. Sąd przyznał, że roszczenie jest zasadne, ale wysokość odszkodowania zasądzi dopiero za kilka miesięcy, podczas kolejnej rozprawy.
Jakie tablice rejestracyjna są niezgodne z prawem?
Wbrew pozorom nie chodzi o tablice podrabiane, tworzone po to, żeby zmylić organy ścigania. Takie które nawet zarejestrowane przez monitoring, nie pozwolą na dotarcie do tego, kto prowadził samochód.
W internecie nie brakuje jednak ofert sprzedaży „kolekcjonerskich” tablic rejestracyjnych. Takich, których oczywiście nie można używać w normalnym ruchu, ale wykorzystywanych na specjalne okazje. Na przykład uczestnicy zlotów samochodowych zakładają czasem na tę okazję tablice z ciekawym według nich napisem, pasującym do ich pojazdu. Są też tablice „okolicznościowe”, takie na przykład jak te z napisem „młoda para”.
Zdarza się też, że tablice wyglądające jak oryginalne, wykorzystywane są czasem przez komisy do jazd próbnych niezarejestrowanych jeszcze w kraju samochodów. Wszystkie te tablice są niestety nielegalne (zwłaszcza te stosowane na niezarejestrowanych pojazdach), a kara za ich używanie została niedawno zaostrzona.
Używanie niewłaściwej tablicy rejestracyjnej nie wydaje się być bardzo poważną przewiną. Tymczasem przepisy są bardzo surowe:
Kto dokonuje zaboru tablicy rejestracyjnej pojazdu mechanicznego, umożliwiającej dopuszczenie tego pojazdu do ruchu na obszarze Rzeczypospolitej Polskiej, albo w celu użycia za autentyczną tablicę rejestracyjną pojazdu mechanicznego podrabia lub przerabia, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.
Taka sama kara czeka też za używanie złej tablicy, o czym mówi paragraf 2:
Tej samej karze podlega, kto używa tablicy rejestracyjnej pojazdu mechanicznego nieprzypisanej do pojazdu, na którym ją umieszczono, albo używa jako autentycznej podrobionej lub przerobionej tablicy rejestracyjnej pojazdu mechanicznego.
Najbardziej zwraca uwagę to, że mówimy o karach za samo tylko założenie niewłaściwej, na przykład kolekcjonerskiej, tablicy na samochód. Nie trzeba łamać żadnego innego prawa, żeby i tak groziło nam nawet 5 lat więzienia.
Najwyższy wymiar kary nie grozi co kierowcy, który na chwilę nałożył kupioną w internecie tablicę z jakiejś szczególnej okazji. Ale i tak może w ten sposób wpędzić się w poważne kłopoty.
Niektórzy, szczególnie starsi, kierowcy lubią zmieniać biegi przy jak najniższych obrotach. Często tłumaczą to komfortem jazdy (silnik pracuje ciszej), a przede wszystkim chęcią oszczędzania. Im niższe obroty, tym silnik wolniej pracuje, a więc potrzebuje mniej paliwa – logiczne.
Kierowcy mający nowsze samochody wskazują też na wskaźniki zmiany biegu, według których powinniśmy przy niskich obrotach wybierać kolejne przełożenie. Niestety jest to poważny błąd.
Jaki wpływ na silnik ma jazda na niskich obrotach?
Wbrew pozorom wolne obroty wcale nie są korzystane dla silnika. Wręcz przeciwnie. Zbyt niskie obroty niekorzystnie działają na wał korbowy, panewki, łańcuch rozrządu oraz na tłoki. Zmuszany do pracy na niskich obrotach silnik wibruje i działa w nim wiele niekorzystnych sił.
Jazda na niskich obrotach bywa zdradliwa, ponieważ w nowszych samochodach, silniki mogą nie dawać żadnych oznak tego, że się „męczą”. To zasługa na przykład dwumasowego koła zamachowego, którego zadaniem jest tłumienie drgań, co pozwala ochraniać inne podzespoły. Nie chroni jednak wiecznie ani w stu procentach, zaś wymiana „dwumasy” to zwykle koszt kilku tysięcy złotych.
Czy jazda na niskich obrotach pozwala na oszczędzanie paliwa?
To kolejny paradoks związany z jazdą na niskich obrotach. Zużycie paliwa nie zależy od obrotów, ale od otwarcia przepustnicy, czyli pozycji pedału gazu. Jeśli tylko utrzymujecie prędkość, to taka jazda może być oszczędna. Ale jeśli chcecie się rozpędzić od niskich obrotów, to auto będzie robiło to niechętnie. W efekcie musicie długo trzymać mocno wciśnięty pedał gazu, co oznacza wysokie spalanie.
Niskie obroty mogą oznaczać oszczędność, ale trzeba rozumieć, specyfikę działania silnika spalinowego. Zgodnie z zasadami ecodrivingu, powinno się jak najszybciej osiągnąć interesującą nas prędkość, a później ją tylko utrzymywać. Aby to osiągnąć, rozpędzamy się zdecydowanie, utrzymując silnik na optymalnych dla niego obrotach. Te zależą od rodzaju naszego silnika – warto prześledzić krzywą momentu obrotowego, albo przynajmniej sprawdzić, przy jakich obrotach osiąganych jest maksymalny moment obrotowy.
Upraszczając, podczas rozpędzania się powinniśmy utrzymywać silnik w następującym zakresie obrotów:
benzynowy wolnossący – 3000-4000 obr./min
benzynowy doładowany – 2000-4000 obr./min
turbodiesel – 2000-3000 obr./min
Kluczem jest wyczucie kiedy auto zaczyna „chcieć jechać” i wyznaczenie tego punktu jako minimalnych obrotów, które powinniśmy mieć po zmianie biegu. Moment zmiany natomiast ustalamy w odpowiednio wyższych partiach obrotomierza, ale bez wchodzenia w zbyt wysokie rejestry. Kiedy osiągniemy już interesującą nas prędkość, wrzucamy jak najwyższe przełożenie i muskamy jedynie gaz. Wtedy zużycie paliwa będzie najniższe.
Od początku roku w ramach Rządowych Programów, Budowy Dróg Krajowych i Budowy 100 obwodnic GDDKiA podpisała 10 umów na roboty budowlane. Sześć umów dotyczyła budowy dróg ekspresowych, zaś cztery to kontrakty na realizację obwodnic. Łączna długość odcinków, dla których podpisano umowy, to 128,5 km o wartości 5,34 mld zł.
Do końca roku planowane jest podpisanie umów na odcinki dróg o łącznej długości nieco ponad 200 km, w tym S7 na północ od Warszawy, S8 na południe od Wrocławia, S16 pod Olsztynem, S17 w woj. lubelskim, S19 w woj. podkarpackim i S74 w woj. świętokrzyskim.
Przetargi na nowe drogi w 2023 roku
Od początku roku GDDKiA ogłosiła 16 przetargów na realizację odcinków o łącznej długości 259,3 km. 15 zadań na budowę dróg ekspresowych (247,9 km) oraz jedno na budowę obwodnicy (11,4 km).
Obecnie w toku jest 26 postępowań. To czas dla wykonawców na właściwe kalkulacje i przygotowanie optymalnych, przemyślanych ofert, uwzględniających wszelkie ryzyka i analizy sytuacji rynkowej. Nadal można zgłaszać oferty na budowę:
Z kolei nadal w toku, ale już po otwarciu ofert, znajduje się 12 postępowań przetargowych. Teraz jest czas na ich badanie i weryfikację złożonej dokumentacji co pozwoli finalnie dokonać wyboru tej najkorzystniejszej. Są to postępowania na odcinki:
S7 Czosnów – Kiełpin
S8 Kobierzyce – Kobierzyce
S8 Kobierzyce – Jordanów
S8 Jordanów – Łagiewniki
S16 Olsztyn – Barczewo
S16 Barczewo – Biskupiec
S17 Piaski – Łopiennik
S17 Krasnystaw – Izbica
S17 Izbica – Zamość
S19 Jawornik – Lutcza
S19 Lutcza – Domaradz
S74 Cedzyna – Łagów
Dla dwóch postępowań przetargowych wybrano już najkorzystniejsze oferty i pozostaje tylko kwestia zakończenia standardowej kontroli uprzedniej przetargu jaką przeprowadza Prezes Urzędu Zamówień Publicznych. Chodzi o postępowaniach na realizację dwóch odcinków S74 granica woj. łódzkiego – Przełom/Mniów oraz Łagów – Jałowęsy – Nisko.
Prowadzone jest też postępowanie na realizację obwodnicy Zatora w trybie dialogu konkurencyjnego. Z kolei dla dwóch postępowań na rozbudowę dwóch odcinków DK65 Gąski – Ełk oraz od Nowej Wsi Ełckiej do granicy województwa – kontrola Prezesa UZP nie jest wymagana i wkrótce zostanie podpisana stosowna umowa.
Ile nowych dróg ekspresowych zostanie oddanych do końca roku?
Do końca roku 2023 GDDKiA planuje ogłosić ponad 20 postępowań. Będą to przetargi dla 26 odcinków o łącznej długości 262 km. 15 odcinków na drogi ekspresowe o łącznej długości 194,75 km, a 11 na obwodnice o łącznej długości 67,25 km. Wśród nich znajdą się między innymi kolejne odcinki S8 w woj. dolnośląskim, S10 od Szczecina do Piły, S11 w woj. wielkopolskim, S12 w woj. mazowieckim, S16 w woj. podlaskim.
Kiedyś kierowca, który miał pecha złapać gumę w drodze, mógł liczyć, że w bagażniku swojego samochodu znajdzie pełnowymiarowe koło zapasowe. To znaczy takie, które ma identyczny rozmiar, co pozostałe i mające taką oponę, na jakiej samochód wyjechał z fabryki. Po wymianie koła można było więc kontynuować podróż, równie bezpiecznie i komfortowo, co przed złapaniem gumy.
Sporo się w tej kwestii jednak zmieniło, szczególnie podczas ostatniej dekady. Producenci doszli do wniosku, że statystycznie ryzyko przebicia opony jest marginalne, a przestrzeń wykorzystywaną przez koło zapasowe, można lepiej wykorzystać. Tak popularność zaczęły zdobywać koła dojazdowe, z których można skorzystać w awaryjnej sytuacji, a które nie zajmują tyle miejsca co koła pełnowymiarowe.
Obecnie coraz częściej samochody w ogóle nie mają kół zapasowych, albo wymagana jest za nie dopłata. Zwykle w standardzie otrzymujemy jedynie zestaw naprawczy, który pozwala poradzić sobie tylko z drobnymi nieszczelnościami. Nawet koło dojazdowe zaczęło być traktowane w kategoriach luksusu. Pomimo tego, że jest znacznie węższe i może być używane tylko tymczasowo.
Jakie są zasady jazdy na kole dojazdowym?
Zacznijmy od tego, że przepisy zabraniają jazdy samochodem, który ma dwie różne opony na jednej osi. Policja może przyczepić się do stosowania innych modeli opon, a co dopiero do sytuacji, kiedy nie zgadza się również rozmiar.
Pomimo tego korzystanie z kół dojazdowych jest dozwolone. Trzeba tylko pamiętać wtedy o nieprzekraczaniu prędkości 80 km/h i jeździć tak możliwie jak najkrócej. Policja nie ukarze nas, jeśli dopiero co uszkodziliśmy koło i musimy korzystać z dojazdówki. Dla własnego bezpieczeństwa lepiej jest ją jak najszybciej wymienić.
Czy jazda na kole dojazdowym jest bezpieczna?
Po postawieniu samochodu na kole dojazdowym, trzeba pamiętać o kilku zasadach. Najważniejsza z nich to ostrożna jazda – koło zapasowe jest równie wysokie od pozostałych, ale znacznie węższe i ma inny bieżnik, niż standardowe. Zwiększa to ryzyko utraty przyczepności i w konsekwencji panowania nad samochodem.
Jest to szczególnie ważne zimą, kiedy zmiana opony zwykle oznacza przejście na oponę letnią. Ma to ogromne znaczenie z punktu widzenia bezpieczeństwa. Trzeba też pamiętać, że koło dojazdowe z założenia zapewnia gorszą przyczepność, ponieważ jest węższe i ma inną rzeźbę bieżnika.
Jazda na kole dojazdowym może także wywołać błędy czujnika ciśnienia w oponach oraz czujników ABS i ESP. To szczególnie niebezpieczne w przypadku złych warunków atmosferycznych. Paradoksalnie węższa opona jest jednak bardziej odporna na aquaplaning. Jednak sama różnica w zachowaniu lewej i prawej opony, może być przyczyną wpadnięcia w poślizg.
Gdzie jest pierwsza w Polsce stacja tankowania wodoru?
Pierwsza w Polsce stacja tankowania wodoru znajduje się przy ulicy Tango 7 (Ursynów) w Warszawie. Jest ona ogólnodostępna i korzystać mogą z niej zarówno pojazdy osobowe, jak i ciężarówki czy autobusy. Trzeba o tym pamiętać, ponieważ jeden z dystrybutorów przeznaczony jest do osobówek (ma ciśnienie 700 bar), a drugi do większych pojazdów (ciśnienie 350 bar).
Stacja wodorowa jest samoobsługowa, a także samowystarczalna. Zainstalowano przy niej panele fotowoltaiczne o mocy 19 kW, a także magazyn energii o pojemności 60 kWh. Stacja powstała pod szyldem NESO, co jest akronimem od „Nie Emituję Spalin, Oczyszczam”. Marka należy do Grupy Polsat Plus oraz Grupy ZE PAK.
Tankowanie wodoru porównywane jest z tankowaniem klasycznych paliw, a najbliżej mu do tankowania LPG. Kierowca ma do dyspozycji dystrybutor oraz pistolet, który umieszcza się we wlewie. Trzeba go jednak odpowiednio zabezpieczyć, ponieważ tankowanie odbywa się pod ogromnym ciśnieniem. Uzupełnienie zbiorników w samochodzie osobowym trwa kilka minut.
Ile kosztuje tankowanie wodoru w Polsce?
Wodór do samochodów tankuje się w kilogramach, a cena za jeden kilogram na stacji NESO to 69 zł. Zbiorniki natomiast mają zwykle możliwość pomieszczenia 5-6 kg wodoru, co wystarcza na przejechanie ponad 600 km.
Kiedy i gdzie powstaną nowe stacje wodorowe w Polsce?
Jedna stacja tankowania wodoru to głównie pewien symbol zmian. Ale spółki odpowiedzialne za jej powstanie już zapowiadają otwieranie kolejnych takich stacji. W przyszłym roku mają zostać otworzone we Wrocławiu, Gdańsku, Gdyni, Lublinie i Rybniku.
Na kolejne lata przewidziane jest budowanie stacji wodorowych między innymi w Rzeszowie, Tychach, Wałbrzychu, Poznaniu, Świerklańcu oraz Nowej Sarzynie.
Jak działa samochód wodorowy z ogniwami paliwowymi?
Wodór traktowany jest jako alternatywa dla samochodów elektrycznych, ale to tylko pewien skrót myślowy. Samochód wodorowy również ma napęd elektryczny. Różnica polega na tym, że zamiast dużej i ważącej 500-800 kg baterii, stosuje się ogniwa paliwowe.
Ogniwo takie można określić mianem mini-elektrowni. To w nim wodór łączy się z tlenem z powietrza, wytwarzając energię, którą z kolei zasilany jest silnik elektryczny i napędzane koła pojazdu. Skutki uboczne takiego procesu są dwa. Po pierwsze tworzona jest woda destylowana, która trafia do zbiornika i w każdej chwili można się jej pozbyć. Drugi skutek uboczny to czystsze powietrze – ponieważ zanim trafi ono do ogniwa paliwowego musi być oczyszczone ze szkodliwych cząsteczek, pojazd wyposażony jest w odpowiedni oczyszczacz powietrza. Mówi się więc, że samochody takie poprawiają jakość powietrza w okolicy.
Jedną z wad samochodów wodorowych jest ich wysoka cena. Obecnie w Polsce oferowana jest tylko Toyota Mirai, duża limuzyna o skromnej mocy 182 KM, kosztująca 334 900 zł. Innym autem na wodór jest Hyundai Nexo, ale nie znajdziemy go w oficjalnej dystrybucji w Polsce, a producent nie podaje jego cen. Możliwe jest jednak kupienie go na specjalne zamówienie.
Obecnie ze stacji wodorowej skorzysta więc niewielu kierowców, ale mówimy tu o garstce osób, które zdecydowały się na użytkowanie pojazdu, które w Polsce nie można swobodnie tankować. Wraz z rozwojem sieci takich stacji, na polskim rynku mogą zacząć pojawiać się inne wodorowe modele i rozpocznie się popularyzacja tego rodzaju napędu. Pamiętajmy też, że duże nadzieje z wodorem wiąże branża transportowa, a po Polsce jeżdżą już autobusy wodorowe.
Droga łącząca Kraków z Warszawą od setek lat jest jednym z najważniejszych szlaków naszego kraju. W 1819 roku wytyczono zupełnie nowy trakt krakowski, przez Radom, Kielce i Jędrzejów, który zastąpił poprzedni prowadzący przez Końskie i Nowe Miasto nad Pilicą.
Po ponad 200 latach wytyczony przez inżynierów Dyrekcji Jeneralnej Dróg i Mostów kręty trakt krakowski, znany współcześnie jako droga krajowa nr 7, zostaje zastąpiony nową drogą ekspresową S7 dostosowaną do potrzeb nowoczesnego transportu.
Mieszkańcy Miechowa mogą obecnie w około dwie i pół godziny dojechać trasą S7 bezpośrednio do Warszawy. Mieszkańcy Krakowa na taką możliwość muszą jeszcze poczekać. Dzięki oddaniu odcinka Moczydło – Miechów łączna długość odcinków drogi ekspresowej na północ od Krakowa wzrosła ponad dwukrotnie, do 31,8 km. Drugi funkcjonujący fragment tej trasy to otwarty w październiku 2021 roku 13-kilometrowy odcinek między węzłami Szczepanowice i Widoma.
W realizacji pozostaje jeszcze 23,6 km:
5,3 km między węzłami Miechów i Szczepanowice – planowane otwarcie sierpień 2024. Do czasu oddania tego odcinka na węźle w Miechowie będzie obowiązywała czasowa organizacja ruchu;
18,3 km od Widomej do węzła Kraków Nowa Huta – planowane otwarcie listopad 2024.
Z końcem 2024 r. podróż pomiędzy Warszawą i Krakowem zajmie niespełna 3 godziny, niemal dwa razy krócej niż w czasach funkcjonowania starej DK7 prowadzącej przez Radom i Kielce.
Trasa została poprowadzona w zdecydowanej większości nowym śladem na wschód od dotychczasowej DK7. Ekspresówka biegnie urokliwymi, rolniczymi terenami Wyżyny Miechowskiej. Żeby zniwelować różnicę wysokości droga została poprowadzona w niektórych miejscach w wykopach, a w niektórych na nasypach. W Małoszowie powstał 400-metrowy wiadukt, który przebiega m.in. nad rzeką Nidzicą, a w najwyższym miejscu ma prawie 20 m wysokości.
Na całej trasie powstały łącznie 24 obiekty inżynieryjne – mosty, wiadukty i estakada. Droga ma dwa pasy ruchu w każdym kierunku. Przewidziano też rezerwę pod ewentualną budowę w przyszłości trzeciego pasa. Wjazd na ten odcinek jest możliwy dzięki dwóm węzłom – Książ i Miechów. Budując nową trasę GDDKiA rozwinęła też sieć dróg lokalnych, których przy okazji tej inwestycji powstało ponad 15 km. Zbudowano też dwa Miejsca Obsługi Podróżnych – Małoszów i Giebułtów.
Budowa nowego odcinka drogi S7 w liczbach
Budowa tak długiego odcinka zaangażowała ogromne środki, nie tylko finansowe. Do wybudowania drogi zużyto prawie 320 tysięcy ton mas bitumicznych, zwanych popularnie asfaltem. Żeby przewieźć taką ilość materiału wywrotki wykonały ponad 12 tysięcy kursów.
Przed budową estakady – w celu zapewnienia odpowiednio stabilnego podłoża – wbito w grunt prawie 1 200 pali. Niektóre z nich miały prawie 12 m długości.
Na drodze ekspresowej podstawowe znaki poziome to przede wszystkim linie i strzałki na pasach włączania do ruchu. Wszystkie znaki poziome na tym odcinku zajmują powierzchnię prawie 26 tysięcy m2. Taka ilość farby wystarczyłaby do pomalowania 160 boisk do siatkówki. Na nowym odcinku S7 powstało też kilkadziesiąt przejść dla zwierząt.
Po oddaniu nowego odcinka S7 to na węźle Miechów kończy się droga ekspresowa prowadząca z Małopolski do Warszawy. Będzie to rozwiązanie tymczasowe, obowiązujące do chwili oddania planowanego na sierpień 2024 roku kolejnego odcinka trasy o długości 5,3 km pomiędzy Miechowem a Szczepanowicami.
Węzeł Miechów nie pozwala na bezpośredni zjazd na drogę krajową nr 7. Dlatego do momentu połączenia obu części S7 wprowadzono na węźle Miechów i okolicznych drogach tymczasową organizację ruchu. Pozwoli ona kierowcom na przejazd pomiędzy S7 a DK7.
Wiecie, czy macie jakiś kod wpisany w prawie jazdy? Powinniście, ale jeśli nie macie pewności, to zerknijcie do rubryki numer 12, znajdującej się na odwrocie prawa jazdy. Jeśli jest pusta, to znaczy, że nie dotyczą was żadne ograniczenia.
Jeśli jednak coś tam zapisano, to prawdopodobnie będziecie musieli sięgnąć do załącznika numer 1 do rozporządzenia w sprawie wzorów dokumentów stwierdzających uprawnienia do kierowania pojazdami. Zgodnie ze znajdującymi się tam zapisami:
W polach kolumny oznaczonej liczbą 12 umieszcza się liczbowe oznaczenia kodów i subkodów, które określają następujące ograniczenia w korzystaniu z uprawnień lub informacje dodatkowe.
Najczęściej spotykane są kody oznaczające ograniczenia związane z wadą wzroku, na przykład:
01.01 – okulary
01.02 – soczewka(i) kontaktowa(e)
01.05 – przepaska na oko
01.06 – okulary lub soczewki kontaktowe
01.07 – indywidualna korekta lub ochrona wzroku
Lista kodów jest jednak naprawdę długa i nie ma sensu jej tu całej przytaczać. Na niej znajduje się też wspomniany kod 78, który oznacza, że posiadacz prawa jazdy może prowadzić wyłącznie pojazdy z automatyczną skrzynią biegów.
Czy jest sens robić prawo jazdy tylko na automat?
Przez długie lata taki rodzaj prawa jazdy stanowił rodzaj ciekawostki i bardzo rzadko zdarzało się, że ktoś się na niego decydował. Jeśli już, to były to osoby o ograniczonej sprawności ruchowej, ale dotyczącej tylko (lub głównie) lewej nogi. Takie prawo jazdy to dla nich duże ułatwienie, ponieważ mogą w ten sposób prowadzić dowolny pojazd ze skrzynią automatyczną, bez stosowania specjalnych rozwiązań, dostosowujących samochody do możliwości osoby niepełnosprawnej.
Jeśli ktoś decydował się na zrobienie prawa jazdy z kodem 78 wyłącznie dla wygody, to musiał się liczyć ze zdziwionymi spojrzeniami, a nawet z drwinami. W opinii wielu kierowca musi potrafić prowadzić samochód, a częścią tego jest umiejętność zmiany biegów. Poza tym pojazdy z automatem były w Polsce rzadko spotykane, więc mając takie uprawnienia, bardzo się ograniczaliśmy.
Teraz samochody ze skrzyniami automatycznymi są coraz bardziej popularne i to w niemal wszystkich segmentach rynku. Wielu kierowców nie wyobraża sobie już powrotu do przekładni manualnej, więc osoba z prawem jazdy tylko na automat, może spotkać się ze znacznie większym zrozumieniem.
Jaki mandat za jazdę autem ze skrzynią manualną, mając prawo jazdy na automat?
Rozważając zdawanie prawa jazdy z kodem 78, musicie być świadomi bardzo istotnej kwestii. Nigdy pod żadnym pozorem nie możecie wsiąść do pojazdu z manualną przekładnią. To że wasze prawo jazdy potwierdza waszą znajomość obsługi reszty samochodu oraz przepisów, niczego nie zmienia.
Wsiadając do samochodu z „manualem”, jeśli macie prawo jazdy tylko na „automat”, traktowane jest jako jazda bez uprawnień. Jakbyście w ogóle nie mieli prawa jazdy. W razie kontroli drogowej, otrzymacie mandat 1500 zł i zakaz dalszej jazdy. Ale to nie wszystko – zgodnie z art. 94 Kodeksu wykroczeń:
§ 1. Kto na drodze publicznej, w strefie zamieszkania lub strefie ruchu prowadzi pojazd mechaniczny, nie mając do tego uprawnienia, podlega karze aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny nie niższej niż 1500 złotych.
§ 3. W razie popełnienia wykroczenia, o którym mowa w § 1, orzeka się zakaz prowadzenia pojazdów.
Każda taka sprawa trafia przed sąd, więc teoretycznie grzywna może wynieść nawet 30 tys. zł. Oprócz tego trzeba się liczyć z zakazem prowadzenia pojazdów na przynajmniej kilka miesięcy.
Sytuacja cenowa na rynku paliw w Polsce nie przestaje zaskakiwać. Baryłka ropy naftowej kosztuje około 90 dolarów, europejskie notowania paliw zbliżają się do tegorocznych maksimów a złotówka słabnie w relacji do dolara. Początek września na stacjach paliw przynosi jednak obniżki cen.
Takimi słowami zaczyna się analiza sytuacji rynku paliw w Polsce, przygotowana przez ekspertów z e-petrol.pl. Zwracają oni uwagę na rosnący rozdźwięk między tym, co dzieje się w naszym kraju, a sytuacją na światowych giełdach paliwowych. Zwracają też uwagę na zagrożenia, jakie taka sytuacja powoduje:
Notowany w Polsce spadek cen w hurcie i detalu, przy drożejącej ropie i produktach naftowych na świecie powoduje, że import stał się nieopłacalny i coraz częściej w przestrzeni medialnej padają pytania o zagrożenia związane z brakiem paliwa na stacjach.
Obecnie kierowcy mogą być jednak zadowoleni i cieszyć się z coraz tańszych paliw. Niestety nie wszyscy.
W minionym tygodniu ceny paliw w Polsce kształtowały się następująco:
Pb95 – 6,60 zł
ON – 6,43 zł
LPG – 2,82 zł
Zarówno cena benzyny jak i oleju napędowego spadły, ale podniosła się za to cena LPG. To niedobra wiadomość dla kierowców, którzy ponieśli niemałe koszty, żeby jeździć na jak najtańszym paliwie.
Według analityków e-petrol.pl ceny paliw w obecnym tygodniu będą, zależnie od regionu Polski, kształtować się następująco:
Jedną z zalet Map Google jest to, że zawsze otrzymujemy propozycje kilku tras, jakimi możemy dojechać do celu. Domyślnie wybierana jest najszybsza, ale zawsze mamy możliwość zdecydowania się na jedną z alternatyw. Kiedy warto to zrobić?
Dobrze jest sprawdzić odległość, jaką pokonamy w każdym z przypadków. Może się zdarzyć, że trasa najszybsza w teorii doprowadzi nas do celu kilka minut wcześniej od alternatywnej, ale przejedziemy wtedy znacznie większy dystans. Tak jest najczęściej, gdy mamy do wyboru drogi lokalne lub drogi szybkiego ruchu. Te drugie pozwalają jechać znacznie szybciej i ze stałą prędkością, podczas gdy lokalne wymagają częstego zwalniania podczas przejeżdżania przez miejscowości, są mniej bezpieczne i mogą mieć gorszą nawierzchnię. Mimo to czasem lepiej je wybrać, kiedy oznaczają wyraźne oszczędności na paliwie. Teoretycznie wskazuje na to trasa oznaczona zielonym listkiem, ale dobrze samemu sprawdzić, czy rzeczywiście pozwoli oszczędzić najwięcej.
Warto przeanalizować proponowane trasy także pod kątem infrastruktury, szczególnie podczas dalszych podróży. Można wybrać opcję „wyszukaj na trasie” i wpisać stacje paliw lub restauracje, aby sprawdzić, czy będziemy mieli się gdzie zatrzymać. Mapy Google dają też możliwość wybrania unikania autostrad, dróg płatnych czy przepraw promowych. Warto pamiętać o tym opcjach.
Duża zaleta Google Maps może stać się też ich poważną wadą. Mówimy o proponowaniu kilku tras alternatywnych. Czasami prowadzi to do absurdalnych sytuacji, kiedy widzimy możliwość wybrania drogi dłuższej o na przykład pół godziny, a do tego płatnej. Dlaczego Google chce nas czasem wpuścić na taką minę?
To proste. Aplikacja cały czas połączona jest z internetem, a serwery Google stale przetwarzają płynące do nich informacje. Wykorzystują je między innymi do proponowania tras alternatywnych, nawet takich, które czasami wydają się zupełnie bezsensowne. Dają jednak użytkownikowi informację, że do jego celu nie prowadzi tylko jedna trasa i cały czas ma możliwość wyboru.
Problem pojawia się w momencie, kiedy nieopatrznie wybierzemy drogę znacznie mniej dla nas korzystną. Jeśli zorientujemy się od razu, nie ma problemu by powrócić do wcześniejszego wyboru. Znacznie gorzej, gdy zaczniemy jechać nową trasą, wtedy poprzednia może zniknąć.
Czasami są jednak sytuacje, w który drogi dalsze są lepsze. Algorytmy Map Google co jakiś czas się zmieniają, ale znamy wiele przypadków, w których ktoś podążał trasą najszybszą, a potem odkrywał, że prowadzi ona przez wąskie wiejskie drogi. Znacznie lepiej było jechać na przykład 5 minut dłużej, ale pozostać na głównej drodze.
Zmiany w punktach karnych od 17 września 2023 roku
Przypomnijmy, że rządzący postanowili wycofać się z części zmian w punktach karnych, jakie wprowadzili 17 września 2022 roku. Równo rok od rozpoczęcia obowiązywania nowych zasad, powraca część starych. Kierowcy mogą liczyć na:
skrócenie czasu obowiązywania punktów karnych z dwóch lat do roku
przywrócenie kursów reedukacyjnych, kasujących punkty karne
Pozostałe zmiany utrzymane zostają w mocy. Oznacza to, że nadal będzie obowiązywał nowy taryfikator punktów karnych, który podwyższył liczbę punktów za wiele wykroczeń i zwiększył maksymalną liczbę punktów, jaką można otrzymać za jedno wykroczenie, z 10 do 15 punktów. Maksymalnie można mieć 24 punkty karne.
Na czym polega kurs reedukacyjny kasujący punkty karne?
Kurs reedukacyjny odbywa się jednego dnia i składa z trzech segmentów. Pierwszy trwa sześć godzin, podczas których kursanci oglądają filmy edukacyjne oraz słuchają wykładu policjanta lub eksperta z zakresu bezpieczeństwa ruchu drogowego.
Kolejne dwie godziny to zajęcia z psychologiem transportu, przedstawiającym, jak to określono, „psychologiczne aspekty prowadzenia pojazdu”.
Ostatni segment to zajęcia praktyczne, ale składające się tylko z jednego zadania. Kursanci będą musieli zahamować awaryjnie z prędkości 30-50 km/h. Prawdopodobnie ma to im uświadomić, jaki dystans pokonuje samochód podczas hamowania z tych niedużych prędkości.
Ile kosztuje kurs reedukacyjny likwidujący punkty karne?
Kurs reedukacyjny według nowej formuły został wydłużony z 6 do 8 godzin, plus czas na wykonanie awaryjnego hamowania. Trwa więc dłużej i konieczne będzie zapewnienie także dostępu do placu manewrowego oraz samochodu.
Dodajcie do tego inflację oraz to, że ośrodki szkolenia kierowców od lat narzekają na zbyt niskie stawki. Jasne było, że nie zostanie utrzymana poprzednia stawka, która wynosiła średnio 300 zł.
Kwestie cen nowych kursów reedukacyjnych były dyskutowane już od jakiegoś czasu. Ostateczna decyzja zapadła podczas spotkania Krajowego Stowarzyszenia Dyrektorów Wojewódzkich Ośrodków Drogowych. Za kurs likwidujący punkty karne trzeba będzie zapłacić od 600 do 1200 zł, a wybór konkretnej stawki zależeć będzie od decyzji konkretnego ośrodka.
Kierowcy mają bardzo skromne możliwości komunikacji między sobą. Nawet proste gesty nie zawsze są dobrze widzialne przez szyby samochodów, a najbardziej czytelne sygnały to te, dawane za pomocą świateł pojazdu. Tylko co na to przepisy?
Światła awaryjne jako sposób na przepraszanie i dziękowanie
Często jako formę komunikacji kierowcy wybierają światła awaryjne. Uruchamia się je na najwyżej kilka mrugnięć, a znaczenie takiego sygnału zależy od kontekstu.
Jeżeli zrobiliśmy coś niewłaściwego, na przykład włączyliśmy się do ruchu i poniewczasie zauważyliśmy, że zmusiło to innego kierowcę do zahamowania, będzie to gest przeprosin.
Natomiast w sytuacji, gdy chcemy się włączyć do ruchu i ktoś zatrzymuje się, aby nam to umożliwić, światła awaryjne będą powiedzeniem „dziękuję”. Wielu kierowców nie użycie świateł awaryjnych w opisanych sytuacjach, traktuje jako przejaw zupełnego braku kultury na drodze.
Istnieje także alternatywna szkoła, zgodnie z którą nie używa się świateł awaryjnych, tylko mruga naprzemiennie prawym i lewym kierunkowskazem.
Czy można dziękować światłami awaryjnymi? Przepisy
Świeżo upieczonym kierowcom często przekazuje się powyższe zachowania, jako właściwe i godne naśladowania, świadczące o dobrym obyciu na drogach. Nie można jednak zapominać, że nie ma o tym słowa w przepisach.
Zgodnie z Kodeksem drogowym, świateł awaryjnych możemy używać w celu sygnalizowania „postoju pojazdu silnikowego lub przyczepy z powodu uszkodzenia lub wypadku”. Użycie ich w innym celu, może być więc traktowane jako niewłaściwe używanie świateł samochodu.
Taryfikator przewiduje dwa mandaty za niewłaściwe używanie świateł awaryjnych. Są to:
brak sygnalizowania lub niewłaściwe sygnalizowanie postoju pojazdu z powodu uszkodzenia lub wypadku – 150 zł
brak sygnalizowania lub niewłaściwe sygnalizowanie postoju pojazdu silnikowego z powodu uszkodzenia lub wypadku na autostradzie lub drodze ekspresowej – 300 zł
Te zapisy odnoszą się jednak do zaniechania użycia świateł awaryjnych w sytuacji, kiedy ich użycie jest wymagane. Brak jest jednak konkretnego mandatu za użycie ich w sytuacji, nieprzewidzianej przez ustawę.
Jest jednak jeszcze jeden paragraf. Za „utrudnianie lub tamowanie ruchu poprzez niesygnalizowanie lub błędne sygnalizowanie manewru, grozi 200 zł. Taką sankcję stosuje się z założenia w sytuacji, gdy źle użyjemy kierunkowskazów.
W teorii jednak światła awaryjne stanowią sygnał dla innych kierujących, a więc użycie ich w sposób nieprzewidziany przez przepisy może wprowadzić innych w błąd. I należy się za to mandat.
Polskie przepisy dotyczące prowadzenia pod wpływem alkoholu rozdzielają stan po spożyciu alkoholu oraz stan nietrzeźwości. Pierwszy z nich to wykroczenie, za które grozi:
grzywna nie niższa niż 2500 zł (maksymalnie 30 tys. zł) lub areszt do 30 dni
zakaz prowadzenia pojazdów od 6 miesięcy do 3 lat
15 punktów karnych
W drugim przypadku mówimy o przestępstwie, zagrożonym:
grzywna, ograniczenie wolności lub kara więzienia
zakaz prowadzenia pojazdów od 1 roku do 15 lat
kara finansowa od 5000 zł do 60 000 zł (na rzecz Funduszu Pomocy Pokrzywdzonym i Pomocy Postpenitencjarnej)
15 punktów karnych
Te zasady są pewnie znane wielu z was, ale my dzisiaj chcielibyśmy zwrócić uwagę na dokładny opis jazdy po spożyciu alkohol, w którego dalszej części pojawia się dopisek „lub innego podobnie działającego środka”.
Czy dozwolone jest prowadzenie samochodu po lekach?
Zwykle pod pojęciem „środka podobnie działającego do alkoholu”, mamy na myśli inne środku odurzające, jak narkotyki czy dopalacze. Definicja obejmuje też tak zwane substancje psychoaktywne.
Należą do nich między innymi niektóre leki. Są to na przykład silne leki przeciwdepresyjne czy przeciwlękowe, które poza ingerowaniem w naszą percepcję w sposób przewidziany i pożądany, mogą mieć także sporo efektów ubocznych, zależnych od tego, jak organizm konkretnej osoby na nie zareaguje.
Trzeba również brać pod uwagę, że również leki spoza tej grupy, mogą mieć niepożądane działanie uboczne, które pogorszy naszą percepcję i postawi pod znakiem zapytania to, czy powinniśmy prowadzić po nich pojazdy mechaniczne.
Można bowiem wyobrazić sobie sytuację, w której jakiś lek wpłynie w sposób widoczny na nasze zachowanie, co wzbudzi zainteresowanie policji. Standardowe badanie alkomatem niczego nie wykaże, ale w takiej sytuacji funkcjonariusze często zlecają badanie krwi, które wykaże między innymi pod wpływem jakich leków byliśmy.
Jeśli badanie krwi wykaże, że w naszym organizmie znajdowała się substancja o działaniu wpływającym na prowadzenie pojazdu, sprawa trafi do sądu. Tam biegły będzie już oceniał, czy mogliśmy w takim stanie prowadzić samochód. Pogrążyć może nas już sama ulotka, w której zwykle pojawiają się informacje, że nie powinno się po danym leku wsiadać za kierownicę.
Wysokość kary zależy już od sądu, ale przypomnijmy, że standardowo za takie wykroczenie zapłacimy 2500 zł, a przy podobnej sytuacji w ciągu dwóch najbliższych lat, będzie to już 5000 zł.
O zdarzeniu poinformowała policja z niemieckiego Schwalbach. Jej funkcjonariusze przeprowadzali pomiar prędkości w gminie Bous. Używali do tego celu przenośnego fotoradaru – podobnego do tego, jakie przez lata używane były przez polskie gminy.
Podczas prowadzenia służby na odcinku, gdzie obowiązywało ograniczenie prędkości do 30 km/h, fotoradar zrobił zdjęcie pewnemu kierowcy. Pewnie nie pierwszemu i nie ostatniemu, jak się domyślamy. Ten na widok urządzenia nie spokorniał, ale zawrócił swoje dostawcze Renault i podszedł do policjantów. Miał głośno i gwałtownie krytykować pracę policjantów.
Fotoradar zrobił mu zdjęcie, więc go kopnął
Co gorsza, na narzekaniach się nie skończyło, a dyskusja zaczęła przybierać coraz bardziej absurdalny obrót. Doszło do tego, że kierowca zażądał od policjantów usunięcia jego zdjęcia z fotoradaru. Wpadł w jeszcze większą frustrację, kiedy policjanci odmówili.
Słysząc taką odpowiedź, mężczyzna miał spanikować. Podbiegł do fotoradaru, kopnął go, przewracając na ziemię, i uciekł. Czy liczył, że w ten sposób uszkodzi pamięć fotoradaru? To bez znaczenia, bo zdjęcie jest teraz jego najmniejszym zmartwieniem. Policjanci wycenili uszkodzenia urządzenia na około 20 tys. euro, co daje w przeliczeniu 90 tys. zł.
Polscy policjanci nie chcą robić pościgów za motocyklistami
Na poważny problem, z jakim spotykają się policjanci drogówki w Polsce, zwrócił uwagę Rzecznik Praw Obywatelskich, Marcin Wiącek. Jego zdaniem funkcjonariusze boją się i nie chcą podejmować interwencji wobec motocyklistów, mając uzasadnione obawy co do przebiegu takich interwencji.
Skierował w tej sprawie pismo do Komendanta Głównego Policji Jarosława Szymczyka. RPO wzywa w tym piśmie do stworzenia nowych regulacji, dotyczących pościgów za osobami, które uciekają przed policją na jednośladach. To pokłosie głośnej sprawy sprzed kilku lat, której finał dał policjantom sporo do myślenia.
Policjant stracił pracę i trafił przed sąd, bo potrącił uciekającego motocyklistę
Sprawa o której mowa, miała miejsce w 2019 roku w Dobrym Mieście (województwo warmińsko-mazurskie). Policjanci chcieli zatrzymać do kontrolę mężczyznę, który poruszał się na motocyklu bez tablicy rejestracyjnej. Ten zaczął uciekać, unikał prób zatrzymania, a chcąc zgubić pościg, wjechał do lasu. Prędkości na drodze szutrowej przekraczały 100 km/h!
Nagle motocyklista zwolnił, prawdopodobnie bojąc się, że zaraz straci kontrolę nad jednośladem i skończy na drzewie. Jego maszyna miała niestety niesprawne światło stopu, policjant nie zdążył zmniejszyć prędkości i potrącił motocyklistę. Ten zginął na miejscu, na skutek rozległych obrażeń narządów wewnętrznych.
Przypomnijmy, że próba ucieczki przed policją to przestępstwo, zagrożone karą do 5 lat więzienia. Policjanci widząc, że ktoś ucieka, mogą podejrzewać, że przypadkiem trafili na poszukiwaną i niebezpieczną osobę, albo przynajmniej taką, która ma wiele na sumieniu. Wbrew pozorom policja często informuje o takich przypadkach. Funkcjonariusze tym bardziej mają obowiązek kogoś takiego zatrzymać.
Sprawa zakończyła się wyrokiem roku więzienia w zawieszeniu dla policjanta kierującego radiowozem. Odszedł on też z policji.
Potrzebne są nowe przepisy dotyczące ścigania motocyklistów
Podczas komentowania i oceniania opisywanego przypadku, zwracano przede wszystkim uwagę, że policjant nie zachował „bezpiecznej odległości” od ściganego motocyklisty. Wyobraźcie to sobie. Ścigacie motocyklistę, który na prostej odstawia was daleko z tyłu, a jedyną waszą szansą na dotrzymanie mu kroku jest to, że zwolni na dziurawej drodze oraz przed zakrętami. Teraz okazuje się, że nawet na prostej nie możecie próbować dotrzymać mu kroku, bo a nuż nagle zahamuje. Wynika z tego chyba, że kiedy tylko policjant zbliża się do ściganego motocyklisty, powinien zdjąć nogę z gazu, poczekać aż ten znajdzie się odpowiednio daleko i znów próbować go dogonić.
Trzeba też uwzględnić to, że uciekający motocyklista możne nagle wpaść w poślizg i rozbić się na drzewie, skończyć w rowie, albo upaść boleśnie na asfalt. Za obrażenia powstałe bez kontaktu z radiowozem chyba nikt jeszcze nie próbował policjantów skazywać. Ale kierowca radiowozu musi uwzględniać, że jeśli uciekający spadnie z maszyny, to trzeba mieć margines bezpieczeństwa, pozwalający na bezproblemowe zatrzymanie się w takiej sytuacji.
Nic dziwnego, że policjanci mogą bać się podejmować interwencje wobec motocyklistów. Pościgi są skrajnie niebezpieczne i nieprzewidywalne, a potencjalne konsekwencje dla funkcjonariusza bardzo poważne. Jak zauważa RPO:
Konsekwencje prawne, które spotkały tego funkcjonariusza, mogą stanowić barierę psychologiczną dla innych policjantów podejmujących pościgi za jednośladami.
Według rzecznika powinny zostać stworzone jasne wytyczne, dotyczące prowadzenia pościgu za jednośladami. Ich specyfika jest wyraźnie inna niż w przypadku pościgów za samochodami, są bardziej niebezpieczne, bardziej nieprzewidywalne i powodują znacznie wyższe ryzyko poważnych obrażeń lub śmierci u ściganego. Policjanci muszą mieć więc jasne wytyczne odnośnie tego co mogą, a czego nie mogą robić oraz jak się zachować, ale skutecznie prowadzić pościg, nie narażając się przy tym na konsekwencje prawne.
RPO wnioskuje też o przeprowadzanie szkoleń praktycznych z prowadzenia pościgów. Również takich za jednośladami.
Rozmawiając o pieszych można wyłożyć się nawet na najprostszym pytaniu, takim jak to, kim jest pieszy. Jeśli myślicie, że to ktoś poruszający się na własnych nogach, to już polegliście.
Zgodnie z art. 2, ust. 18 ustawy Prawo o ruchu drogowym:
Pieszy – osoba znajdująca się poza pojazdem na drodze i niewykonująca na niej robót lub czynności przewidzianych odrębnymi przepisami; za pieszego uważa się również osobę prowadzącą, ciągnącą lub pchającą rower, motorower, motocykl, hulajnogę elektryczną, urządzenie transportu osobistego, urządzenie wspomagające ruch, wózek dziecięcy, podręczny lub inwalidzki, osobę poruszającą się w wózku inwalidzkim, a także dziecko w wieku do 10 lat kierujące rowerem pod opieką osoby dorosłej.
Definicja pieszego jest więc całkiem pojemna. A to dopiero początek zawiłości prawnych.
Z której części drogi powinien korzystać pieszy?
Skoro wiemy kim jest pieszy, przypomnijmy co to droga. Składa się ona z jezdni, ale również z pobocza, chodnika, drogi dla rowerów i tak dalej. To wszystkie wydzielone ciągi komunikacyjne, dla różnych uczestników ruchu.
Pieszy, zgodnie z art. 11 ust. 1 Kodeksu drogowego, ma następujący obowiązek:
Pieszy jest obowiązany korzystać z chodnika lub drogi dla pieszych, a w razie ich braku – z pobocza. Jeżeli nie ma pobocza lub czasowo nie można z niego korzystać, pieszy może korzystać z jezdni, pod warunkiem zajmowania miejsca jak najbliżej jej krawędzi i ustępowania miejsca nadjeżdżającemu pojazdowi.
Szczególnie trzeba zwrócić uwagę na ostatnie słowa tego przepisu. Pieszy ma prawo, w ostateczności, korzystać z drogi po której jeżdżą samochody, ale nie może zapominać, że przeznaczona jest ona tylko do ruchu pojazdów. Pieszy nie może iść beztrosko po drodze i oczekiwać, że kierowcy podporządkują się jego obecności. To pieszy musi iść tak, żeby nie zakłócać ruchu pojazdów. Czyli na przykład schodzić zupełnie z drogi, jeśli z obu stron jadą samochody i muszą się bezpiecznie minąć.
Na analogicznych zasadach pieszy może korzystać z drogi dla rowerów:
Korzystanie przez pieszego z drogi dla rowerów jest dozwolone tylko w razie braku chodnika lub pobocza albo niemożności korzystania z nich. Pieszy, z wyjątkiem osoby niepełnosprawnej, korzystając z tej drogi, jest obowiązany ustąpić miejsca osobie poruszającej się przy użyciu urządzenia wspomagającego ruch, kierującemu rowerem, hulajnogą elektryczną lub urządzeniem transportu osobistego.
Którą stroną drogi powinien iść pieszy?
Którędy powinien poruszać się pieszy, jeśli nie ma ani chodnika, ani drogi dla rowerów? Powszechną wiedzą jest to, że:
Pieszy idący po poboczu lub jezdni jest obowiązany iść lewą stroną drogi.
Ten zapis warto uzupełnić o jeszcze jeden:
Piesi idący jezdnią są obowiązani iść jeden za drugim. Na drodze o małym ruchu, w warunkach dobrej widoczności, dwóch pieszych może iść obok siebie.
Bardzo ważne jest, aby pamiętać, że pieszy na jezdni jest tylko gościem. Zgodnie z przepisami i dla własnego bezpieczeństwa, nie może zakłócać ruchu pojazdów.
Na koniec przytoczmy jeszcze przepis opisujący sytuację, w której piesi mogą iść prawą stroną jezdni:
Kolumna pieszych, z wyjątkiem pieszych w wieku do 10 lat, może się poruszać tylko prawą stroną jezdni.
Przepisów dotyczących kolumn pieszych jest zresztą znacznie więcej, ale nas dzisiaj interesuje tylko ten jeden aspekt.
Czy odblaski dla pieszych są w Polsce obowiązkowe?
To również bardzo ważne zagadnienie. Zgodnie z przepisami, które weszły w życie w 2014 roku, piesi muszą korzystać z odblasków w konkretnych sytuacjach.
Pieszy poruszający się po drodze po zmierzchu poza obszarem zabudowanym jest obowiązany używać elementów odblaskowych w sposób widoczny dla innych uczestników ruchu, chyba że porusza się po drodze przeznaczonej wyłącznie dla pieszych lub po chodniku.
Dodajmy tylko, że o ile w miastach odblaski faktycznie raczej się nie przydają, to idąc przez jakąś niedużą miejscowość lub wieś, naprawdę lepiej mieć na sobie odblaski. W niczym nam przecież nie przeszkadzają, a mogą uratować nam zdrowie i życie.
Jak poinformowała telewizja ERR, kierowcy masowo protestują przeciwko planom estońskiego rządu, dotyczącym wprowadzenia podatku od posiadania samochodu. Formą protestu, która może odnieść największy skutek, jest zebranie 65 tys. podpisów pod petycją wzywającą do zrezygnowania z planów wprowadzenia nowego podatku, która trafiła do parlamentu.
Deklarację wprowadzenia podatku od samochodów zadeklarowały w kwietniu partie, które podpisywały wtedy umowę koalicyjną. Obecnie tworzą one rząd, który jeszcze we wrześniu chce zaprezentować ostateczną wersję nowego podatku.
Kto będzie płacił podatek od posiadania samochodu?
Najwięcej kontrowersji budzi fakt, że podatek od posiadania samochodu, miałby być płacony przez wszystkich bez wyjątku. Dotyczyć ma zarówno pojazdów osobowych jak i dostawczych, bez względu na to, czy są faktycznie użytkowane czy też nie. Wysokość opłaty określana by była na podstawie emisji CO2.
Na niesprawiedliwość społeczną nowego podatku, wskazuje telewizja ERR:
Podatek nie wprowadzałby rozróżnienia pomiędzy samochodami używanymi w gęsto zaludnionych obszarach kraju, jak Tallin czy Tartu, a tymi, które przemieszczają się po prowincji i terenach słabo zaludnionych.
Można z tego wnioskować, że bardziej akceptowalne by było, gdyby podatek płacili mieszkańcy dużych miast. Tam problem czystości powietrza jest największy, samochód nie zawsze jest niezbędny, a zarobki najwyższe. Znacznie łatwiej komuś tam mieszkającemu zrezygnować z własnego auta, kupić nowsze, aby uciec od wysokiego podatku, czy po prostu płacić ten podatek. Sytuacja kogoś kto mieszka na prowincji i nie ma innego środka lokomocji poza samochodem, jest zupełnie inna.
Podatek od posiadania samochodu to nic nowego w Europie
Nic dziwnego, że kierowcy protestują przeciwko nałożenia na nich kolejnych opłat. Niestety dla nich rząd wprowadza tylko to, co znane jest od lat na zachodzie Europy. W większości krajów to powszechnie stosowana praktyka, że za luksus posiadania samochodu trzeba płacić – czasami jednorazowo przy zakupie, czasami regularnie. Często stawki określa się na podstawie emisji spalin lub emisji CO2.
Przypomnijmy, że po zaprezentowaniu w połowie 2020 roku wizji tego, jak może wyglądać Izera hatchback i SUV, przez dwa lata karmieni byliśmy zapewnieniami, że lada moment dowiemy się, komu zapłacimy za platformę do budowy „polskiego samochodu elektrycznego”, który miał przecież bazować na polskiej myśli technicznej. Wreszcie po dwóch latach gorączkowych poszukiwań kogoś, kto chciałby z ElectroMobility Poland rozmawiać, ogłoszono podpisanie umowy z Geely.
Chiński koncern jest właścicielem Volvo i stworzył też zupełnie nową generację modeli Smarta. Jest to więc partner, który ma już doświadczenie na europejskim rynku, a przede wszystkim partner naprawdę solidny. Platforma, do której licencje zakupiliśmy, wykorzystywana jest już na przykład w Volvo EX30 oraz właśnie w Smarcie. Wystarczy tylko wykorzystać gotową technologię do zbudowania na niej nowego modelu i można ruszać z produkcją.
Produkcja samochodów ma to do siebie, że wymaga fabryki. Ta ma rozpocząć działalność pod koniec 2025 roku, ale obecnie jest z nią jeden kłopot. Nie chodzi o to, że jej budowa się jeszcze nie rozpoczęła. Chodzi o to, że ElectroMobility Poland od ponad roku nie może dogadać się co do przejęcia działki pod Jaworznem, gdzie fabryka miałaby powstać. A to nie wróży dobrze.
Fabryka Izery stanie się chińską montownią?
Pocieszać może tylko świadomość, że chiński koncern też może być zainteresowany powstaniem fabryki Izery i może wpłynąć na przyspieszenie podejmowanych decyzji oraz budowy zakładu. Jego moce produkcyjne mają sięgać 150 tys. samochodów rocznie, ale jakie są szanse, że europejscy kierowcy kupią taką liczbę aut nieznanej nikomu marki?
Szanse są niewielkie, ale skoro i tak będzie ona przygotowana do budowy pojazdów na platformie wykorzystywanej w kilku innych modelach, to może warto rozważyć wytwarzanie również ich? Dokładnie o tym powiedział ostatnio w rozmowie z Dziennikiem Gazetą Prawną prezes ElectroMobility Poland Piotr Zaręba:
Będziemy produkować samochody w oparciu o tę samą platformę, więc widzimy dużo możliwości synergii. Myślę tu przede wszystkim o wykorzystaniu wolnych mocy, które będziemy mieli w fabryce w Jaworznie. Jeżeli chcemy, aby koszty produkcji Izery były jak najniższe, a tym samym cena auta była w miarę niska, musimy wykorzystywać moce produkcyjne w pełni.
Myślenie bardzo rozsądne z biznesowego punktu widzenia. Mamy tylko pytanie, czy kiedy już Izera stanie się potęgą, zgodnie z obietnicami działającej od 2016 roku spółki EMP, to czy wtedy z polskiej fabryki znikną auta innych marek, abyśmy mogli rozwinąć skrzydła i wykorzystywać naszą fabrykę tylko do naszych celów?
Pytanie bezcelowe, ponieważ polska firma nie ma funduszy nawet na doprowadzenie projektu Izery do końca i wdrożenie jej do produkcji. A co dopiero mówić o tworzeniu sieci dilerskiej i serwisowej na terenie Europy, albo o szeroko zakrojonych akcjach marketingowych. Chyba że to Geely weźmie Izerę pod swoje skrzydła, będzie sprzedawać auta polskiej marki w swoich salonach i serwisować w swoich ASO. Wtedy będą szanse, na zainteresowanie odbiorców w różnych krajach. Tylko że wtedy Izera będzie traktowana jako jeszcze jedna chińska marka, tworząca auta na chińskiej technologii, powstające w jednej hali z chińskimi samochodami i sprzedawaną w chińskich salonach. Izera będzie wtedy tylko przykrywką do tego, żeby produkować w Polsce chińskie samochody.
Ktoś może powiedzieć, że powyższy opis jest pewną przesadą, a ścisła współpraca z chińskim kapitałem to jedyna szansa, żeby Izera mogła zaistnieć na europejskich rynkach. Jest w tym wiele słuszności. Ale wtedy niewiele polskości będzie w „polskim samochodzie elektrycznym”.
Problem z Izerą jest jeszcze taki, że przez siedem lat swojej działalności ElectroMobility Poland nie zdołała przekonać do siebie żadnego inwestora. Dlatego w projekt zainwestowało państwo polskie, dotując go na kwotę 500 mln zł. Na stworzenie produkcyjnego auta i budowę fabryki trzeba w sumie około 6 mld zł. Oby się nie okazało, że całość pokryjemy my jako podatnicy. Tylko po to, żeby pod pretekstem ucieleśnienia marzenia o polskiej marce samochodów, produkować w naszej fabryce głównie chińskie auta, zalewające europejskie rynki.
Co zmieniła rewolucja w punktach karnych z 17 września 2022 roku?
Przypomnijmy najpierw najważniejsze założenia zmian, jakie weszły w życie niemal rok temu. Po pierwsze zwiększono liczbę punktów karnych przyznawanych za wiele wykroczeń, a maksymalnie za jedną przewinę można dostać już nie 10, ale 15 punktów karnych. Natomiast maksymalna liczba punktów (po przekroczeniu której traci się prawo jazdy), pozostała na niezmienionym poziomie 24 punktów.
Sam fakt, że wystarczą dwa wykroczenia, aby pożegnać się z uprawnieniami, to znaczące zaostrzenie kar. Ale rząd PiS poszedł o krok dalej i wydłużył czas po którym kasują się punkty karne z roku do dwóch lat. Wprowadzono także zasadę, że czas pozostawania punktów na koncie liczy się nie od dnia wykroczenia, ale od dnia opłacenia mandatu. Rozprawiono się w ten sposób z problemem masowego niepłacenia mandatów przez kierowców.
Jakby zmian było mało, rząd zdecydował się też na zlikwidowanie kursów redukujących punkty karne. Przed 17 września 2022 roku raz na pół roku można było wziąć udział w takim szkoleniu i pozbyć się 6 punktów karnych. Obecnie jest to niemożliwe.
Nowe zmiany w punktach karnych od 17 września 2023 roku
Powyższe zmiany chwalone były przez osoby zajmujące się bezpieczeństwem ruchu drogowego, ale one co do zasady chwalą każdą zmianę zaostrzającą kary wobec kierowców. Co innego sami kierowcy. Duże niezadowolenie wyrażali szczególnie kierowcy zawodowi. Przy ogromnych przebiegach przez nich pokonywanych, nietrudno o popełnienie jakiegoś wykroczenia. Przykładowo dwukrotne przyłapanie na trzymaniu w ręce telefonu komórkowego wystarcza, żeby zdobyć komplet 24 punktów. Taki kierowca przez kolejne dwa lata jest o włos od utraty uprawnień (a więc i pracy) i nic nie może z tym zrobić.
Ostatecznie rządzący ugięli się (a może to kwestia zbliżających się wyborów?) i postanowili wycofać się z części zmian. Taryfikator punktów pozostanie bez zmian, ale punkty będą się kasowały znowu po roku, a nie po dwóch latach. Przywrócone zostaną też kursy redukujące punkty karne.
Szkolenie redukujące punkty karne – jak wygląda, ile kosztuje?
Nowe kursy reedukacyjne będą trwały osiem godzin (poprzednie sześć) i składać się będą z dwóch segmentów. W pierwszym jak poprzednio przewidziano wykłady i prezentację filmów instruktażowych, prowadzone przez policjanta lub eksperta z zakresu prawa ruchu drogowego. Potrwa to sześć godzin.
Kolejne dwie godziny to zajęcia z psychologiem transportu, który zaprezentuje „psychologiczne aspekty prowadzenia pojazdu”. Ponadto wprowadzona zostanie nowość – zajęcia praktyczne polegające na wykonaniu awaryjnego hamowania z prędkości 30-50 km/h. Nikt nie wie, czemu to akurat miałoby służyć.
Całe szkolenie trwać będzie jeden dzień i redukować będzie 6 punktów karnych. Będzie można wykonać je raz na pół roku. Nieznane są jeszcze ceny nowych kursów, ale mówi się o kwotach rzędu 500-1000 zł.
Winnym całego zamieszania jest Thomas Schafer, dyrektor generalny Volkswagena. Podczas rozmowy z redakcją Autocar w czasie trwających targów motoryzacyjnych w Monachium, powiedział, że dla Seata planowana jest „inna rola”.
Dla branży motoryzacyjnej był to jasny sygnał – marka Seat będzie wygaszana. Temu jednak zaczęli zaprzeczać przedstawiciele Seata. Jaka więc jest prawda i jaki los czeka hiszpańskiego producenta?
Trudna historia Seata…
Seat, czyli Sociedad Española de Automóviles de Turismo (Hiszpańska Spółka Samochodów Osobowych) został założony w 1950 roku, a jego długa historia była dosyć burzliwa. Chociaż jest to marka z półwyspu iberyjskiego, w jej założeniu miał swój udział Fiat, a pierwszy model Seata był produkowanym na licencji Fiatem 1400, natomiast drugi to Fiat 600. Tak upłynęły dwie dekady, a kilka lat po wycofaniu się Fiata, pakiet większościowy kupił Volkswagen, który do 1990 roku wykupił 99,99 procent akcji Seata.
Po latach produkcji głównie licencjonowanych Fiatów (z niewielkimi wyjątkami), hiszpański producent ponownie był zależny od innego koncernu, ale przynajmniej mógł projektować własne modele, które tylko wykorzystywały cudzą technikę. Chciano zrobić z Seata markę emocjonującą, tworzącą auta przemawiające do młodszej klienteli, zapewniające jednocześnie niemiecką solidność. W latach 90. nawet nieźle się to udało, ale od połowy lat 2000. zaczęto podejmować niezrozumiałe decyzje. Wystarczy przypomnieć trzecią generację Toledo, eksperyment z Exeo oraz próby zaistnienia na rynku tańszych samochodów za sprawą Toledo IV oraz Mii. Marka która miała budzić emocje, została zepchnięta do roli biedniejszego kuzyna, tańszego nawet od Skody, czego najlepszym przykładem jest, skądinąd całkiem udany, Leon III.
Dopiero pojawienie się SUV-ów, czyli Ateki i Arony sprawiło, że marka zaczęła wychodzić z kryzysu tożsamości. Dołączyło do nich rodzinne Tarraco oraz budzący spore zainteresowanie Leon IV. Podjęto także odważną decyzję, aby sportowe wersje nie miały dopisku Cupra, ale w ogóle sprzedawane były pod taką marką. Brak znaczka Seata miał podkreślać ich wyjątkowość i pokazać, że marka rośnie w siłę.
Cupra została powołana do życia w 2018 roku i traktowana była w kategoriach mało znaczącej ciekawostki. Większe zainteresowanie wzbudziło dopiero pojawienie się Formentora, czyli modelu zarezerwowanego tylko dla niej. Później okazało się, że elektryczny kompakt Born będzie oferowany tylko pod marką Cupra. Co więcej, do modeli marki zaczęły trafiać coraz słabsze wersje silnikowe. Klienci mogli więc kupić nie tylko 300-konnego Formentora, ale też takiego mającego 150 KM i nic wspólnego ze sportem, co dziwiło w przypadku sportowej marki. Potem równie zwykły silnik trafił też do Cupry Leona.
Odzew okazał się naprawdę dobry i w 2022 roku Cupra sprzedała 153 tys. samochodów, podwajając swoją sprzedaż rok do roku. Wszystko wskazuje więc na to, że to co nie udało się z Seatem, czyli stworzenie wokół niego atmosfery wyjątkowej, emocjonującej marki o sportowych aspiracjach, udało się z Cuprą. Czy dalsze istnienie Seata ma więc sens? Takie pytania zadawano sobie coraz częściej, zwłaszcza po zapowiedzi modeli UrbanRebel, Tavascan oraz Terramar. Trzy nowości w tym dwie elektryczne, podczas gdy ostatnia nowość Seata to Leon pokazany w 2020 roku i od tego czasu nie zapowiedziano niczego nowego. Można było to interpretować tylko w jeden sposób.
Jaka przyszłość czeka Seata?
Powołanie do życia Cupry okazało się strzałem w dziesiątkę, podobnie jak szybkie odejście od założenia, że ma ona oferować tylko sportowe wersje modeli Seata. Co prawda Cuprę Leona od Seata Leona różnią właściwie tylko znaczki i miedziane akcenty, a Formentor wygląda jak napompowany Leon, ale to niedługo się zmieni. Cupra już zapowiedziała modernizację swoich modeli, aby zyskały one własną, spójną stylistykę oraz charakter. Nadal aktualnym pozostaje jednak pytanie, czy jest sens produkować identyczne modele, różniące się pasem przednim oraz tym, że w jednym nie dostaniemy litrowego silnika. Skupianie się na marce budzącej większe emocje i pożądanie, a także oferującej nieco droższe auta, jest zwyczajnie bardziej opłacalne.
Ogólna ocena branży była więc taka, że Seat pozostanie na rynku tak długo, jak długo będzie zainteresowanie jego obecnymi modelami. Gdy zakończy się ich czas, nie otrzymają już następców. Seat miałby wtedy zostać zredukowany do dywizji Seat MÓ, która od kilku lat zajmuje się tak zwaną „mobilnością”, tworząc elektryczne skutery, hulajnogi oraz pojazd Minimó – mierzący 2,5 m długości czterokołowiec, mający być odpowiedzią na zatłoczony miejski ruch.
Wspomniane na początku słowa Thomasa Schafera wszyscy potraktowali jako ostateczne potwierdzenie takiego właśnie scenariusza. W odpowiedzi na taką interpretację polskie przedstawicielstwo Seata wystosowało jednak poniższe oświadczenie:
W mediach polskich i zagranicznych pojawiły się dziś nieprawdziwe doniesienia, jakoby Grupa Volkswagen ogłosiła zaprzestanie produkcji samochodów pod marką SEAT. (…) Prawdą jest, że Grupa Volkswagen pracuje nad elektryfikacją marki SEAT i wskazuje na jej dalszy rozwój. Wśród nich są także rozwiązania oferujące nowe formy mobilności, jak oferty subskrypcyjne i abonamentowe, czy rozwiązania mikromobilne, w tym SEAT MÓ.
Marka SEAT może w tym roku pochwalić się wzrostem sprzedaży samochodów o 18%, dostarczając do klientów 199 000 pojazdów. SEAT obecnie posiada wysoki bank zamówień, a w ofercie ma najlepszą gamę produktów w swojej historii. W planach producenta jest wprowadzenie na rynek nowych wersji hybrydowych modeli Ibiza, Arona i Leon.
Kto ma więc rację? Schafer wcale nie powiedział w wywiadzie z Autocarem, że Seat tu i teraz kończy produkcję. Powiedział, że cykl życia obecnych modeli nie zostanie skrócony, a kilka z nich zostało rozplanowanych na większą część obecnej dekady, co oznacza pozostanie na rynku przynajmniej do 2026 roku. Docelowo jednak Grupa Volkswagena „znajdzie dla Seata inną rolę”. Wbrew pozorom oświadczenie polskiego oddziału Seata nie przeczy temu. Po pierwsze trudno sobie wyobrazić, żeby krajowy oddział wystosowywał dementi do słów szefa całego koncernu. A po drugie w komunikacie mowa tylko o modernizacji trzech z pięciu modeli. Nie ma mowy o Atece (jej następcą będzie Cupra Terramar) ani o Tarraco (nowe generacje bliźniaczego Volkswagena Tiguana i Skody Kodiaq są już gotowe, a o nowym Tarraco ani słowa). To tylko potwierdza stopniowe wygaszanie marki Seat jako producenta samochodów.
Efektem motyla nazywa się sytuację, w której jedno pozornie nieistotne zdarzenie może mieć późniejszy wpływ na sprawy o wiele istotniejsze i mające znacznie większy zasięg. W przypadku efektu motyla na drogach, jego wpływ na sytuację kierowców widać dość szybko.
Początek roku szkolnego to okres szczególnie nasilonego ruchu na drogach. Wielu kierowców zamiast jechać prosto do pracy, zawozi najpierw dzieci do szkoły. Część rodziców, którzy na co dzień nie wożą dzieci, decyduje się na to w pierwszych dniach roku szkolnego, kiedy ich pociecha rozpoczyna naukę w nowej placówce. Wszystkie te drobne i indywidualne decyzje, przekładają się na poważne utrudnienia na drogach.
Drugą podobną falę zobaczyć będzie można z początkiem października, kiedy do nauki wrócą studenci. Część z nich również dojeżdża na zajęcia samochodem, dokładając swoją cegiełkę to rosnących korków.
Zwiększone utrudnienia na drogach obserwujemy przez cały rok szkolny i akademicki, ale największe ich natężenie to dwa pierwsze miesiące, czyli wrzesień i październik. Jakiś czas po rozpoczęciu roku szkolnego niektórzy rodzice, spokojni że pociecha zna drogę do nowej placówki, pozwalają dzieciom na samodzielne dojazdy.
Inni natomiast, zirytowani dużymi korkami, zaczynają szukać dróg alternatywnych, zmniejszając natężenie ruchu na głównych arteriach. Podobnie robią studenci, szczególnie ci, którzy dopiero rozpoczęli naukę i dopiero poznają możliwości dojazdu na uczelnię. Część również decyduje się zrezygnować z samochodu i korzystać z komunikacji miejskiej.
Jeśli nie macie możliwości zrezygnowania z podróżowania samochodem i mimo utrudnień, to nadal najszybsza i jedyna rozsądna forma transportu w waszym przypadku, pozostaje dobra nawigacja z informacjami o ruchu drogowym, a także przestudiowanie mapy. Sama nawigacja to wygodne rozwiązanie, ale czasami można na własną rękę znaleźć jakieś boczne uliczki i skróty, które znają tylko mieszkańcy, a na które nawigacje nie prowadzą, starając się zwykle trzymać główniejszych dróg.
Skoro mamy dokładnie wyjaśnić kwestie dotyczące pojazdów uprzywilejowanych, wyjaśnijmy najpierw co dokładnie na ich temat mówią przepisy. Zgodnie z art. 2, ust. 33 ustawy Prawo o ruchu drogowym:
Pojazd wysyłający sygnały świetlne w postaci niebieskich świateł błyskowych i jednocześnie sygnały dźwiękowe o zmiennym tonie, jadący z włączonymi światłami mijania lub drogowymi; określenie to obejmuje również pojazdy jadące w kolumnie, na której początku i na końcu znajdują się pojazdy uprzywilejowane wysyłające dodatkowo sygnały świetlne w postaci czerwonego światła błyskowego.
Trzeba tu zwrócić uwagę na dwie istotne kwestie. Pierwsza jest taka, że samo włączenie niebieskich sygnałów świetlnych, nie czyni jeszcze pojazdu uprzywilejowanym. Częstym widokiem są karetki, których kierowcy uruchamiają sygnał dźwiękowy dopiero podczas dojeżdżania do skrzyżowania lub przeciskania się między innymi pojazdami. Można to zrozumieć, ponieważ ciągłe słuchanie tak głośnego sygnału może być naprawdę męczące. To jednak ryzykowne, ponieważ bez syreny nie ma mowy o uprzywilejowaniu pojazdu.
Drugi istotna kwestia, to fragment dotyczący uprzywilejowanej kolumny. Pojazdy poruszające się w jej środku, w ogóle nie muszą mieć żadnych sygnałów – ani świetlnych, ani dźwiękowych. Warunkiem jest jednak właściwie otwarcie i zamknięcie kolumny. Na jej początku oraz na końcu musi znajdować się pojazd wysyłający sygnał niebieski oraz czerwony (a także dźwiękowy). Jeśli brakuje czerwonego (a zdarza się to), nie ma mowy o kolumnie. Teoretycznie więc można ukarać za łamanie przepisów kierowców, których pojazdy nie mają własnych sygnałów, a którzy byli przekonani, że są częścią uprzywilejowanej kolumny.
W jakich sytuacjach pojazd uprzywilejowany ma pierwszeństwo?
Kierowcy najczęściej odpowiadają, że pojazd uprzywilejowany ma zawsze pierwszeństwo. Przecież na tym polega idea uprzywilejowania, że wszyscy inni mają mu ustępować, prawda? Niestety nieprawda, a przekonanie o pierwszeństwie pojazdu uprzywilejowanego wynika z potocznego rozumienia przepisów.
Przepisy natomiast mówią jasno:
Uczestnik ruchu i inna osoba znajdująca się na drodze są obowiązani ułatwić przejazd pojazdu uprzywilejowanego, w szczególności przez niezwłoczne usunięcie się z jego drogi, a w razie potrzeby zatrzymanie się.
Nie ma tu ani słowa o pierwszeństwie. Inni uczestnicy ruchy drogowego mają obowiązek zrobić miejsce i ułatwić przejazd pojazdu uprzywilejowanego, ale o pierwszeństwie nie ma nigdzie mowy.
Warto przy okazji jeszcze przytoczyć art. 53, ust. 2:
Kierujący pojazdem uprzywilejowanym może, pod warunkiem zachowania szczególnej ostrożności, nie stosować się do przepisów o ruchu pojazdów, zatrzymaniu i postoju oraz do znaków i sygnałów drogowych.
Podsumowując, kierowca pojazdu uprzywilejowanego, może niestosować się do przepisów, tylko jeśli zachowuje szczególną ostrożność. Zaś inny kierujący mają obowiązek ustępować mu drogi. Ale kierowca radiowozu nie może, dla przykładu, tak po prostu wjechać na skrzyżowanie na czerwonym świetle. Jeśli inny kierujący nie zauważy go w porę i dojdzie do zderzenia, winny będzie kierowca radiowozu. Osoba jadąca „cywilnym” pojazdem co prawda nie dopełni w ten sposób swojego obowiązku, ale winna będzie tylko temu. Pojazd uprzywilejowany nie ma pierwszeństwa, a może tylko warunkowo niestosować się do przepisów.
Lista pojazdów uprzywilejowanych jest wbrew pozorom całkiem długa. Zgodnie z art. 53, ust. 1 Prawa o ruchu drogowym, „pojazdem uprzywilejowanym w ruchu drogowym może być pojazd samochodowy”:
jednostek ochrony przeciwpożarowej;
zespołu ratownictwa medycznego;
Policji;
jednostki ratownictwa chemicznego;
Straży Granicznej;
Biura Nadzoru Wewnętrznego;
Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego;
Agencji Wywiadu;
Centralnego Biura Antykorupcyjnego;
Służby Kontrwywiadu Wojskowego;
Służby Wywiadu Wojskowego;
Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej;
Służby Więziennej;
Służby Ochrony Państwa;
straży gminnych (miejskich);
podmiotów uprawnionych do wykonywania zadań z zakresu ratownictwa górskiego;
Służby Parku Narodowego;
podmiotów uprawnionych do wykonywania zadań z zakresu ratownictwa wodnego;
Krajowej Administracji Skarbowej wykorzystywany przez Służbę Celno-Skarbową;
Inspekcji Transportu Drogowego;
jednostki niewymienionej w pkt 1–11, jeżeli jest używany w związku z ratowaniem życia lub zdrowia ludzkiego – na podstawie zezwolenia ministra właściwego do spraw wewnętrznych.
Plan wyzwania był prosty i niezbyt dopracowany. Na dachu niedokończonego budynku zbudowano niewysoką i krótką rampę. W założeniu konstruktorów miała pozwolić na wybicie się i przeskoczenie na dach sąsiadującego budynku.
Pomysłodawcy akcji nie wzięli pod uwagę, że nie ma tu w ogóle miejsca na rozpęd, a rampa jest zdecydowanie za niska. Efekt mógł być tylko jeden, szczególnie że do wyzwania wzięto Ładę Nivę, a więc samochód, do którego zalet nie należy duża moc i mocne przyspieszenia.
Scenariusz tej próby był łatwy do przewidzenia, ale nie dla osób w nim uczestniczących. Kierowca Nivy ruszył więc ostro, nagrywany zgodnie ze sztuką internetową – w pionie. Dzięki temu, obraz jest mniejszy i trudniej utrzymać to co interesujące w kadrze.
Operator jednak podołał i dokładnie widać jak Niva spada z dachu, uderza przednią szybą w krawędź budynku i upada kilka pięter niżej. Przednia część kabiny została poważnie zniszczona, ale jakimś cudem kierowca przeżył. Widać po chwili jak wydostaje się z wraku.
Noc to najbardziej problematyczna pora, jeśli chodzi o widoczność. Poza miastem często jedynym źródłem światła są reflektory w naszym samochodzie, a jeśli spotkamy na drodze inny pojazd, może dojść do oślepiania.
Problem nie powinien mieć miejsca przy prawidłowo ustawionych światłach, ale z tym bywa różnie. Światła powinny być skontrolowane przez diagnostę, a także właściwie ustawione przez kierującego na wysokość, co regulujemy zwykle za pomocą pokrętła. Uwaga – światła z automatyczną regulacją wysokości, także trzeba okresowo sprawdzać i w razie potrzeby kalibrować.
Oślepianie innych powoduje także nieumiejętne korzystanie ze świateł drogowych (długich), ale może powodować je także ukształtowanie terenu.
Co daje lusterko fotochromatyczne?
Podczas nocnej jazdy problemem jest też odbijanie się świateł samochodu jadącego za nami, w lusterku wstecznym. Nawet prawidłowo ustawione światła są widoczne i mogą rozpraszać.
Z pomocą w takich sytuacjach przychodzi lusterko fotochromatyczne. Wyposażone jest ono w czujnik światła i jeśli wykryje on takie właśnie punktowe oślepianie, przyciemni powierzchnię lustra. Aby jednak działało, musimy wcisnąć przycisk znajdujący się na nim. Nie zawsze przecież możemy uważać, że jest nam ono potrzebne.
Lusterko fotochromatyczne to bardzo przydatny dodatek, ale nieobecny w starszych samochodach, a także w nowszych należących do niższych klas. W takich autach stosuje się lusterka z umieszczoną pod nimi dźwigienką, zwaną też języczkiem. Przestawienie powoduje zmianę kąta ustawienia lustra, pod którym znajduje się tryb nocny. Lustro jest wtedy przyciemnione i światła pojazdów z tyłu nas nie będą oślepiały.
Czy rowerzysta musi korzystać z drogi dla rowerów? Nie wszyscy tak uważają
Sprawa wypłynęła za sprawą nagrania, jakie trafiło do internetu. Widać na nim jak kierowca dogania rowerzystkę, która porusza się ulicą, chociaż wzdłuż niej wyznaczono drogę dla rowerów. Rowerzyści często krytykują takie drogi, za ich nieprzyjemną nawierzchnię, ale ta była asfaltowa, a do tego zupełnie pusta. Rowerzystki to nie przekonało.
Kierowca samochodu wyprzedził ją, a następnie zatrzymał się, chcąc chyba zwrócić jej uwagę. Ta jednak ominęła auto i zaczęła jechać środkiem ulicy, łamiąc kolejny przepis, czyli ten nakazujący jazdę możliwie blisko prawej krawędzi. Bez wątpienia zrobiła to po to, żeby „dać nauczkę” kierowcy.
Ten ponownie ją wyprzedził i znów został ominięty. Tym razem rowerzystka wyciągnęła telefon i zaczęła go nagrywać. Do końca nagrania jedzie już środkiem drogi.
Triatlonistka Natalia Rypel dostała gazem, sama skopała samochód
Jak się później okazało, bohaterką tego nagrania jest Natalia Rypel – triatlonistka, która na drodze publicznej wykonywała trening przed zbliżającym się startem. Ja relacjonuje, została zwyzywana i dwukrotnie spryskana gazem pieprzowym:
Zostałam najpierw zwyzywana, zastraszona a na koniec dwukrotnie spryskana prosto w twarz gazem pieprzowym (nikomu tego nie życzę)… a wykonywałam tylko trening.
Pani Natalia przyznaje jednak, że sama dwa razy kopnęła w zderzak samochodu, ale nie podaje, w którym momencie to się stało. Wiemy tylko, że przez najbliższe dni zamierza „dochodzić do siebie”. Z powodu zdarzenia, opuściła jeden start w zawodach i nie gwarantuje, że „pozbiera się” do kolejnych. Jako ciekawostkę dodajmy, że skutki działania gazu pieprzowego utrzymują się maksymalnie 40 minut.
Opisywana sytuacja sprawia, że musimy wrócić do wielokrotnie podnoszonego przez nas problemu, jakim jest samowolka rowerzystów na drogach. Część z nich zupełnie nie zna przepisów, a jeśli nawet je zna, to interpretuje we własny sposób lub uważa, za bezsensowne i ich niedotyczące.
Przypomnijmy jednak, że zgodnie z art. 33, ust. 1 ustawy Prawo o ruchu drogowym:
Kierujący rowerem lub hulajnogą elektryczną jest obowiązany korzystać z drogi dla rowerów lub pasa ruchu dla rowerów, jeżeli są one wyznaczone dla kierunku, w którym się porusza lub zamierza skręcić.
Przepisy nie przewidują wyjątków mówiących typu „chyba, że kierujący rowerem jest zawodnikiem podczas treningu”. Znamy oczywiście argumenty cyklistów, że drogi dla rowerów są niewygodne, często ułożone z kostki, niedostosowane do szybkich rowerów szosowych, a ze ścieżek korzystają też niedzielni rowerzyści i rodziny z dziećmi. Wyciągnąć z tego można tylko jeden wniosek.
Pisaliśmy o tym szerzej rozprawiając się z herezjami wygadywanymi przez samozwańczego „króla rowerów”. Tu przypomnimy tylko pokrótce, że wnioskiem z przepisów nie jest to, że rowerzyści muszą ignorować prawo. Wniosek jest taki, ze drogi publiczne nie są dostosowane do treningów dla rowerzystów. To problem, z którym zawodowcy muszą sobie jakoś radzić, ale sposobem radzenia sobie nie może być ostentacyjne łamanie przepisów.
A to właśnie zrobiła Natalia Rypel, która albo nie zna przepisów, albo uważa, że status sportowca sprawia, że jest ponad prawem. A kiedy trafia na kierowcę, który chciał zwrócić jej uwagę, łamie kolejne przepisy, takie jak jazda środkiem ulicy, przekraczanie ciągłej linii oraz używanie telefonu w czasie jazdy. Bez wątpienia uważa, że nic złego nie zrobiła, tylko stała się celem bezpodstawnego ataku. Daje temu też wyraz w swoich mediach społecznościowych, pisząc że „tylko wykonywała trening” (czyli podkreślając, że nic złego nie zrobiła) oraz dodając:
Nienawiść do drugiego człowieka tego pana jest nie do opisania.
Przykro nam, ale tak niestety wygląda życie. Jeśli robimy coś źle, a osobie zwracającej nam na to uwagę, odpowiadamy cwaniactwem i złośliwością, trzeba liczyć się z tym, że ta osoba jakoś zareaguje na nasze prowokacje.
Nic nie usprawiedliwia ataku kierowcy na rowerzystkę, nawet jeśli potraktowanie jej gazem było reakcją na skopanie samochodu. Sprawą zajmuje się policja, a ponieważ z gazu można korzystać tylko w ramach obrony koniecznej, a nie jako formy ataku, kierowca prawdopodobnie stanie przed sądem.
Mamy tylko nadzieję, że policja podliczy także długą listę wykroczeń zawodniczki i wystawi jej za to naprawdę sowity mandat. Mamy też nadzieję, że pani Natalia pożali się tym faktem w mediach społecznościowych. Byłoby to bardzo edukacyjne pokazanie, że rowerzyści, nawet zawodowi, nie stoją ponad prawem i oni też mogą być pociągnięci do odpowiedzialności.
Kierowcy zwykle intuicyjnie rozumieją, że komunikacja zbiorowa jest w pewnym stopniu uprzywilejowana, aby łatwiej mogła przewozić rzesze pasażerów. Stąd tramwaje mają często pierwszeństwo przed samochodami, dla autobusów tworzy się buspasy, a podczas wyjeżdżania z przystanku autobus stoi na uprzywilejowanej pozycji. Tylko czy ma wtedy pierwszeństwo?
Czy autobus ma pierwszeństwo podczas wyjeżdżania z przystanku?
Automatyczną odpowiedzią większości kierowców będzie „tak, ma pierwszeństwo”. Dobrze pamiętają, że gdy autobus sygnalizuje zamiar opuszczenia przystanku, to trzeba go wpuścić przed siebie. Organizowano nawet kampanię informacyjną z naklejkami na tyłach autobusów, wzywającym do „ustąpienia pierwszeństwa”.
A co na ten temat mówią przepisy? Zgodne z Kodeksem drogowym:
Kierujący pojazdem, zbliżając się do oznaczonego przystanku autobusowego (trolejbusowego) na obszarze zabudowanym, jest obowiązany zmniejszyć prędkość, a w razie potrzeby zatrzymać się, aby umożliwić kierującemu autobusem (trolejbusem) włączenie się do ruchu, jeżeli kierujący takim pojazdem sygnalizuje kierunkowskazem zamiar zmiany pasa ruchu lub wjechania z zatoki na jezdnię.
Czy to znaczy, że autobus ma pierwszeństwo, podczas wyjeżdżania z zatoki? Otóż nie do końca.
Kiedy autobus wyjeżdżający z przystanku nie ma pierwszeństwa?
Jak wynika z cytowanego przepisu, nie mamy obowiązku wpuszczania przed sobie autobusu, kiedy poruszamy się w terenie niezabudowanym. Ponadto trzeba wziąć też pod uwagę ciąg dalszy cytowanych przepisów:
Kierujący autobusem (trolejbusem), o którym mowa w ust. 1, może wjechać na sąsiedni pas ruchu lub na jezdnię dopiero po upewnieniu się, że nie spowoduje to zagrożenia bezpieczeństwa ruchu drogowego.
Jak rozumieć taki zapis? Interpretacja może być tylko jedna. Autobus NIGDY nie ma pierwszeństwa podczas wyjeżdżania z zatoki. Jest to oczywiste, ale tylko dla kierowców, którzy rozumieją różnicę między obowiązkiem umożliwienia wjazdu, a pierwszeństwem przejazdu.
Różnica polega na tym, że jeśli mamy obowiązek wpuszczenia przed siebie autobusu, to jego kierowca może tego oczekiwać, ale nie może ruszyć, dopóki się nie zatrzymamy. Gdyby wjechał przed nas i doszłoby do kolizji, to on byłby sprawcą. Gdyby miał pierwszeństwo, mógłby swobodnie ruszać w przeświadczeniu, że inni kierujący muszą mu ustąpić, a jeśli tego nie zrobią, to oni będą winni zderzenia.
Kiedy autobus ma pierwszeństwo przed innymi pojazdami?
Dodajmy jeszcze dla porządku, że kierowca autobusu, w przeciwieństwie do motorniczego kierującego tramwajem, nie może liczyć na żadne przywileje dotyczące pierwszeństwa przejazdu. Pojazd szynowy ma pierwszeństwo na przykład zjeżdżając z ronda, a także w sytuacjach równorzędnych (czyli kiedy ruchu nie regulują na przykład znaki drogowe). Kierowca autobusu nie ma takich przywilejów – nawet wyjeżdżając z przystanku nie ma, wbrew obiegowej opinii, pierwszeństwa.
Zaostrzenie taryfikatora mandatów było szokiem dla chyba większości kierowców. Mandaty wynoszące nawet 5000 zł (w warunkach recydywy) to kwota jaką niejeden kierujący dysponuje kupując samochód. Prostym sposobem na uniknięcie podobnych nieprzyjemności jest przepisowa jazda.
Kierowcy zapominają, że powinni się martwić nie tylko mandatami od drogówki. Poza przepisową jazdą ciążą na nich inne obowiązki. Brak ich spełnienia grozić może ogromnymi wręcz karami.
Zanim przejdziemy do kar, jakie grożą kierowcom, wyjaśnijmy z czego wynika ich wysokość oraz regularne podwyżki stawek. A są podwyższane, ponieważ niektóre kary grożące kierowcom, obliczane są na podstawie aktualnej pensji minimalnej. Ta zaś stale rośnie. W tym roku było to dwukrotnie:
1 stycznia pensja minimalna została zwiększona do 3490 zł brutto
1 lipca weszła w życie podwyżka do 3600 zł brutto
Przyszły rok także będzie stał pod znakiem podwyżek pensji minimalnej. Zostanie ona zwiększona:
od 1 stycznia 2024 roku pensja minimalna w Polsce wyniesie 4242 zł brutto
od 1 lipca 2024 roku pensja minimalna zostanie podniesiona do 4300 zł brutto
Mało się o tym mówi, ale w przeciwieństwie do mandatów, inne rodzaje kar dla kierowców mogą podlegać regularnym i zauważalnym podwyżkom. Nie wymagają przy tym przegłosowywania osobnych przepisów. Tak to wygląda w przypadku kar za brak ubezpieczenia OC, a także niezłożenia deklaracji PCC-3 w wymaganym terminie.
Obie te stawki wylicza się na podstawie pensji minimalnej. Jeśli ta idzie w górę, to automatycznie podwyższane są kary dla kierowców.
Ile wyniesie kara za brak OC w 2024 roku?
Obliczając wysokość kary za brak ubezpieczenia OC, bierze się pod uwagę dwie kwestie. Pierwsza to aktualnie obowiązująca pensja minimalna, a druga to czas jaki minął od wygaśnięcia polisy ubezpieczeniowej. Opłata wynosi od 40 proc. płacy minimalnej do jej dwukrotności. Oznacza to, że w 2024 zapłacimy następujące kary za brak OC:
do 3 dni – 1697 zł
od 4 do 14 dni – 4242 zł
powyżej 14 dni – 8484 zł
Takie stawki będą obowiązywały od 1 stycznia 2024 roku. Zmienią się one wraz z kolejną podwyżką płacy minimalnej od 1 lipca 2024 roku:
Ile wyniesie kara za brak deklaracji PCC-3 w 2024 roku?
Przepisy dotyczące deklaracji PCC-3 są jasne i bardzo surowe. Jeśli kupimy samochód, musimy ten fakt zgłosić, wypełniając stosowny formularz i opłacając kwotę w wysokości 2 proc. wartości pojazdu. Mamy na to maksymalnie 14 dni od daty zakupu samochodu.
Niedopełnienie tego obowiązku skutkować może naprawdę poważnymi konsekwencjami. Wysokość kary za brak deklaracji PCC-3 wynosi od 1/10 do 20-krotnej wartości płacy minimalnej.
Biorąc pod uwagę podwyżki pensji od 2024 roku, możemy za niedopełnienie obowiązku zapłacić od 425 do nawet 84 840 zł! Z kolei od lipca 2024 widełki zwiększą się od 430 do 86 000 zł.
Firma Kamei to uznany producent akcesoriów samochodowych z Wolfsburga. Pomimo tego, że firma ma długą tradycję i ogromne doświadczenie w branży, właśnie upadła Poinformował o tym syndyk, prowadzący sprawę upadłości niemieckiego producenta.
Jego klienci mają się jednak nie martwić sytuacją Kamei. Syndyk zapewnił, że produkcja i dostawy nadal będą kontynuowane. Nadzór nad masą upadłościową spółki Kamei GmbH & Co. przejęła kancelaria BBL, specjalizująca się w takich sprawach.
Oznacza to, że nadal możliwa jest restrukturyzacja i uratowanie firmy. Do tego jednak musiałby znaleźć się inwestor, widzący potencjał w utrzymaniu niemieckiej marki.
Dlaczego firma Kamei upadła?
Mający siedzibę w Wolfsburgu producent akcesoriów samochodowych, sprawiał wrażenie zdrowej firmy. Zatrudnia ona 42 pracowników, a w 2021 roku jej sprzedaż wyniosła 6 mln euro (prawie 27 mln zł). Od dekad współpracowała z Volkswagenem, a jednym z jej klientów był także Mercedes.
Niestety Kamei nie zdołała się oprzeć problemom dręczącym obecnie większość firm. Chodzi o inflację i rosnące ceny materiałów. Na to nałożyła się gorsza sprzedaż w tym roku oraz opóźnienie premiery nowego produktu.
Niemiecka firma została założona w 1952 roku przez Karla Meiera – od jego mienia i nazwiska wzięła się zresztą nazwa. Na początku w ofercie można było znaleźć elementy poprawiające wnętrze Volkswagena Garbusa, a także zagłówki. Rok po otworzeniu firma stworzyła też… ospojlerowanie do niemieckiego autka. Montowało się je w miejscu przedniego zderzaka, co znacząco poprawiało docisk przy większych prędkościach, co było problemem Garbusa (umieszczenie silnika z tyłu nie wpłynęło korzystnie na rozkład mas).
Później Kameri rozszerzało swoją ofertę o nakładki na kierownice (sprzedane w ponad 100 mln egzemplarzach!), a także akcesoria tuningowe, takie jak spojlery czy nakładki na reflektory. Obecnie firma najlepiej jest jednak znana z produkcji boksów dachowych, które znajdziemy też na liście oryginalnych akcesoriów do Volkswagenów i Mercedesów.
Znak drogowy o którym mowa, pojawił się przy wybranych drogach szybkiego ruchu we Francji. To zupełnie nowe oznaczenie i francuskie władze rozpoczęły akcję informacyjną wśród obywateli, aby zaznajomić ich ze zmianami w prawie.
[FAQ🤔] Un nouveau panneau va bientôt débarquer à #Rennes et #Nantes : le mystérieux losange ! Que signifie-t-il ? Ce losange indique une voie de #covoiturage réservée aux transports en commun et aux véhicules avec 2 personnes ou + à bord Plus d'info ➡ https://t.co/8JZ2s4bUlEpic.twitter.com/gMsBZdIY6h
Nowy znak mający postać niebieskiego kwadratu z wpisanym w niego białym kształtem, określany rombem lub diamentem, oznacza pas do tak zwanego carpoolingu. Chodzi oczywiście o rezygnowanie z indywidualnego podróżowania i dogadywaniu się ze znajomymi, sąsiadami, lub innymi osobami, do wspólnego przejazdu jednym samochodem. Wymogi nie są duże – wystarczą dwie osoby na pokładzie. Nie powinno to jednak zaprzeczyć idei osobnego pasa tylko dla takich pojazdów – według badań 80 proc. Francuzów podróżuje samochodami w pojedynkę.
Mandat za ignorowanie znaku z „białym diamentem” wynosi 135 euro, co w przeliczeniu daje około 600 zł. Podróżując przez Francję warto więc zwracać uwagę na to oznakowanie.
Nie wiemy niestety czy tamtejsza policja stosuje obecnie taryfę ulgową z racji tego, że znak jest nowością nawet dla rodzimych kierowców. Uważamy, że taryfa ulgowa ma uzasadnienie też dlatego, że znak jest zupełnie nieintuicyjny. Zamiast prostego rysunku pokazującego pojazd z dwoma osobami na pokładzie, wybrano symbol, kojarzący się najwyżej ze znaczkiem Renault.
Kto ma pierwszeństwo na skrzyżowaniu o ruchu kierowanym?
Pod tym niezbyt często stosowanym pojęciem „skrzyżowania o ruchu kierowanym”, kryje się zwykle skrzyżowanie z sygnalizacją świetlną. To ona steruje ruchem i określa kto i kiedy powinien jechać.
Wbrew pozorom jej obecność nie zawsze rozwiewa wszystkie kwestie dotyczące pierwszeństwa. Zależy to od zastosowanego sygnalizatora. Na przykład S-1 (jednolite światła bez wpisanych w nie strzałek) oznacza, że możemy swobodnie jechać prosto. Lecz kiedy skręcamy w lewo, musimy ustąpić pierwszeństwa pojazdom jadącym z naprzeciwka, zgodnie z ogólnymi zasadami. Ponieważ nie wszyscy to rozumieją, na wielu skrzyżowaniach można spotkać inne rodzaje sygnalizatorów – takie ze strzałkami, określającymi na przykład kiedy można bezkolizyjnie skręcić w lewo (sygnalizator S-3).
Z kolei skręcając w prawo, kierowca nie musi obawiać się innych samochodów, ale musi zwracać uwagę na pieszych i rowerzystów. Oni też w takiej sytuacji mają zielone światło, a my przecinając ich tor ruchu, musimy ustąpić im pierwszeństwa.
Jest też sygnalizator S-2, czyli taki z zieloną strzałką. Pozwala ona na warunkowy skręt w prawo (chociaż bardzo rzadko można tez spotkać strzałkę do warunkowego skrętu w lewo), a więc jeśli ustąpiliśmy pierwszeństwa wszystkim innym uczestnikom ruchu – pieszym, rowerzystom oraz pojazdom. To polscy kierowcy zwykle wiedzą. Nie chcą tylko pamiętać, że przed zieloną strzałką trzeba się najpierw zatrzymać, a dopiero potem decydować o możliwości wykonania manewru.
Jak jechać na skrzyżowaniu, gdzie ruchem kieruje policjant?
Skrzyżowanie o ruchu kierowanym może też odnosić się do sytuacji, w której jakaś osoba (najczęściej policjant), kieruje ruchem. Nie jest to częsty widok i kierowcy nie zawsze rozumieją polecenia, wydawane przez kierującego ruchem. To dobry moment, żeby przypomnieć jak rozumieć gesty policjanta lub innej osoby kierującej ruchem:
Zezwolenie na wjazd na skrzyżowanie lub odcinek drogi – kierujący ruchem zwrócony jest bokiem do nadjeżdżających pojazdów.
Zakaz wjazdu na skrzyżowanie lub odcinek drogi – kierujący ruchem zwrócony jest przodem lub tyłem do nadjeżdżających pojazdów.
Zmiana kierunku ruchu – kierujący ruchem skierowany jest przodem lub tyłem do nadjeżdżających pojazdów, jedną rękę ma podniesioną, a drugą opuszczoną. Dla kierowców jest to znak, że za chwilę nastąpi zmiana kierunku ruchu i powinni przygotować się do jazdy.
Przywołanie – policjant wykonuje ruch ręką po łuku w płaszczyźnie poziomej, a następnie całą dłonią skierowaną w dół wskazuje kierowcy miejsce na skrzyżowaniu, w którym powinien się zatrzymać.
Zatrzymanie się pojazdów z prawej lub lewej strony – gest podniesienia jednej ręki przez policjanta oznacza dla nadjeżdżających pojazdów z prawej lub lewej strony nakaz zatrzymania się.
Zakaz wjazdu na skrzyżowanie lub odcinek drogi za osobą kierującą ruchem – ręka osoby kierującej ruchem wyciągnięta poziomo, poprzecznie do kierunku jazdy oznacza zakaz wjazdu na skrzyżowanie lub na odcinek drogi za osobą kierującą pojazdem.
Uwaga! Pojazd uprzywilejowany – jeżeli do skrzyżowania zbliża się pojazd uprzywilejowany, kierujący ruchem powinien zapewnić mu bezpieczny przejazd, czyli zatrzymać ruch pojazdów i pieszych. W tym celu daje kilka sygnałów gwizdkiem, z jednoczesnym podniesieniem prawej ręki do góry, dając sygnał „uwaga”.
Kto ma pierwszeństwo na skrzyżowaniu jeśli zepsuje się sygnalizacja?
Skrzyżowania zwykle wyposażane są w sygnalizację świetlną nie bez powodu. Awaria tego rozwiązania może wywołać utrudnienia w poruszaniu się oraz kontrowersje podczas ustalania pierwszeństwa. Przypomnijmy co określa pierwszeństwo przejazdu, zaczynając od najważniejszych:
polecenia osoby kierującej ruchem
sygnalizacja świetlna
znaki drogowe
ogólne zasady ruchu
Czyli jeśli ktoś kieruje ruchem, zwracamy uwagę tylko na jego polecenia. Jeśli na skrzyżowaniu jest sygnalizacja świetlna, to stosujemy się do jej sygnałów. Gdyby sygnalizacja przestała działać, wtedy zwracamy uwagę na znaki, określające pierwszeństwo przejazdu. W sytuacji gdy takich znaków nie ma, traktujemy skrzyżowanie jako równorzędne, czyli takie na którym pierwszeństwo ma kierujący z naszej prawej strony.
Jakie wyposażenie roweru jest obowiązkowe w Polsce?
Odpowiedzcie uczciwie, jeśli często zdarza się wam jechać na rowerze – czy to do pracy, na drobne zakupy, czy dla rekreacji podczas weekendu – wiecie, jakie jest obowiązkowe wyposażenie roweru? Lista zawiera pięć elementów i każdy rowerzysta powinien ją znać. Zgodnie z nią rower musi mieć:
co najmniej jeden skutecznie działający hamulec
sygnał dźwiękowy o nieprzeraźliwym dźwięku
z przodu – co najmniej jedno światło pozycyjne barwy białej lub żółtej selektywnej
z tyłu – co najmniej w jedno światło odblaskowe barwy czerwonej o kształcie innym niż trójkąt
co najmniej jedno światło pozycyjne barwy czerwonej
W tym miejscu musimy zrobić gwiazdkę odnośnie światła pozycyjnego. Nie jest ono wymagane, jeśli jedziemy w dzień. Co może być zdradliwe. Jeśli zapragniecie „na szybko” pojechać po coś rowerem, albo przedłuży się wam wycieczka i zacznie zapadać zmrok, możecie mieć problem.
Policjanci zwykle nie kontrolują rowerzystów, poza akcjami specjalnymi przeprowadzanymi od czasu do czasu, ale w teorii taka kontrola może nam się przydarzyć zawsze. Jeśli funkcjonariusz stwierdzi, że nasz rower nie ma jakichś prawnie wymaganych elementów, może wystawić nam mandat. Taryfikator przewiduje karę od 20 do 500 zł. Dużo zależy zatem od konkretnej sytuacji.
Na decyzję policjanta może także wpłynąć ogólny stan techniczny naszego roweru. Inaczej potraktuje w miarę nowy rower, od którego odpadło nam przednie światło odblaskowe, a inaczej zdezelowany rower bez hamulców. Nie bez znaczenia może być także nasze nastawienie do samej kontroli. Bagatelizowanie poważnych usterek i kłócenie się z policjantem z pewnością nie są dobrymi pomysłami.
Dbanie o właściwe wyposażenie roweru powinno nas interesować nie tylko ze względu na ryzyko otrzymania mandatu, ale głównie z troski o własne bezpieczeństwo. Dobrym sposobem na zadbanie o nie jest także jazda w kasku. Nie jest on jednak obowiązkowy – zarówno dla dorosłych jak i dla dzieci.
Mimo to warto zaopatrzyć się w kask rowerowy i to dobrej jakości. Nie ma to być przecież ozdoba, tylko coś, co potencjalnie uratuje nam zdrowie i życie. Jeździć w kasku warto niezależnie od okoliczności. W ruchu miejskim nietrudno o kolizję z innym uczestnikiem ruchu, albo o upadek, jeśli preferujemy wycieczki po nieutwardzonych drogach.
Rowerzyści wybierający się tylko na niedalekie, miejskie przejażdżki mogą zwykle obyć się bez żadnych akcesoriów rowerowych. Co innego, gdy wkręcicie się w taką formę rekreacji i zaczniecie planować dalsze wycieczki.
Wśród podstawowych i bardzo przydatnych rzeczy, należy wymienić pompkę, łatki do dętki oraz zestaw kluczy. Dla wielu rowerzystów nieodzowny jest także bidon. Jeśli zdarza nam się poruszać w późniejszych godzinach, dobrze zainwestować w porządne oświetlenie. Tak żebyśmy my byli dobrze widoczni, ale także sami mieli dobrze oświetloną drogę. Dobrym pomysłem są także odblaskowe opaski lub inne elementy ubioru.
Kiedy kierowca musi ustąpić pierwszeństwa tramwajowi
Zagadnienie pierwszeństwa tramwajów i przekonanie, że kierowca musi mu zawsze ustąpić, nie wzięło się znikąd. Sięgając do ustawy Prawo o ruchu drogowym znajdziemy taki zapis (art. 25):
Kierujący pojazdem, zbliżając się do skrzyżowania, jest obowiązany zachować szczególną ostrożność i ustąpić pierwszeństwa pojazdowi nadjeżdżającemu z prawej strony, a jeżeli skręca w lewo – także jadącemu z kierunku przeciwnego na wprost lub skręcającemu w prawo. Przepisu nie stosuje się do pojazdu szynowego, który ma pierwszeństwo w stosunku do innych pojazdów, bez względu na to, z której strony nadjeżdża.
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że rzeczywiście tramwaj ma zawsze pierwszeństwo. Przepisy mówią wprost o czynnikach decydujących o tym, który uczestnik ruchu ma pierwszeństwo, a następnie dodają, że tramwaj pierwszeństwo ma zawsze. Prawda?
To podchwytliwe pytanie. Nie da się złapać kierowca, który pamięta o kolejności ważności znaków i sygnałów drogowych. Dla przypomnienia wygląda ona tak:
polecenia kierującego ruchem
sygnalizacja świetlna
znaki drogowe
przepisy ogólne
Teraz rozumiecie? Owszem przepisy określają, że tramwaj ma zawsze pierwszeństwo, ale są to przepisy ogólne. Nad nimi znajdują się na przykład znaki drogowe. Jeśli widzicie przed sobą znak „droga z pierwszeństwem”, a tramwaj ma znak „ustąp pierwszeństwa”, to należy się zastosować do znaków i tramwaj nie będzie miał pierwszeństwa.
Dopiero jeśli tramwaj i samochód znajdują się w sytuacji równorzędnej, na przykład poruszają się drogą z pierwszeństwem, to tramwaj pojedzie pierwszy, nawet jeśli skręca on w lewo, przecinając tor jazdy samochodu.
To kolejny mit jaki można spotkać wśród kierowców. Pojazdy szynowe mają zawsze pierwszeństwo podczas opuszczania ronda. Jeśli więc jedziesz po rondzie, a na jego wyspie znajduje się tramwaj, to musisz mu ustąpić.
Z kolei podczas wjeżdżania na rondo, zasady są takie same jak dla samochodów. Zgodnie z nimi pierwszeństwo mają wjeżdżający na skrzyżowanie o ruchu okrężnym. Taka sytuacja zdarza się jednak niezwykle rzadko, ponieważ niemal przed każdym rondem znajduje się znak A-7 „ustąp pierwszeństwa przejazdu” i motorniczowie też muszą się do niego stosować.
Tak jak napisaliśmy wcześniej, pojazdy szynowe nie mają pierwszeństwa przejazdu, jeśli wynika to ze znaków drogowych. Dotyczy to zarówno zwykłych krzyżowań jak i rond.
Pierwszeństwa tramwaj nie ma również podczas wyjeżdżania z pętli lub zajezdni, ponieważ zwykle jest to traktowanie jako włączanie się do ruchu (jak z drogi wewnętrznej lub parkingu), a włączający się zawsze musi ustąpić pierwszeństwa wszystkim innym uczestnikom ruchu.
Zastanawialiście się kiedyś, jakie pojazdy możecie prowadzić mają prawo jazdy kategorii B? Albo inaczej – co trzeba wziąć pod uwagę, określając co możecie prowadzić? Głównym ograniczeniem jest dopuszczalna masa całkowita, która nie może przekraczać 3500 kg. Znajduje się ona w rubryce F.2 dowodu rejestracyjnego pojazdu. Jeśli to kryterium jest spełnione, możecie prowadzić:
samochody osobowe
samochody dostawcze
vany
pickupy
kampery
busy
ciągniki rolnicze
Zastrzeżenie trzeba zrobić tylko przy busach – kategoria B pozwala na przewóz do 9 osób, łącznie z kierowcą.
Jakimi pojazdami elektrycznymi można jeździć z prawem jazdy kategorii B?
Intuicja podpowiada, że rodzaj napędu pojazdu nie ma znaczenia w przypadku określania uprawnień kierowców. To się jednak zmieniło i obecnie osoby mające prawo jazdy kategorii B od przynajmniej dwóch lat, mogą teoretycznie prowadzić pojazdy o dopuszczalnej masie całkowitej 4250 kg, jeśli mają one napęd elektryczny bateryjny lub wodorowy.
Warunkiem są odpowiednie adnotacje w dowodzie rejestracyjnym pojazdu. Trzeba też pamiętać, że dotychczas projektowane pojazdy elektryczne (na przykład dostawcze), uwzględniały jeszcze stare przepisy. Trzeba będzie poczekać na pojazdy homologowane na DMC powyżej 3,5 t, ale skierowane do kierowców z kategorią B.
Każdy kierowca dobrze wie, że aby jeździć motocyklem, potrzebne jest prawo jazdy kategorii A. Prawo przewiduje tu jednak wyjątki dla osób z kategorią B. Posiadając tylko nią, możemy jeździć:
motorowerem z silnikiem o pojemności 50 cm3 (lub elektrycznym) o mocy do 4 kW i mającym prędkość maksymalną 45 km/h
czterokołowcem lekkim (quadem) o masie do 350 kg i z prędkością maksymalną 45 km/h
Ponadto, jeśli prawo jazdy kategorii B posiadamy przynajmniej 3 lata, możemy także kierować:
motocyklem z silnikiem 125 ccm (lub elektrycznym) o mocy do 11 kW
Omawiana kategoria uprawnia także do ciągnięcia przyczep, ale są to uprawnienia ograniczone. Możemy z nich skorzystać pod warunkiem, że:
ciągniemy przyczepę lekką (o DMC do 750 kg)
ciągniemy przyczepę inną niż lekka, ale DMC całego zestawu nie przekracza 3,5 t
Kierowcy mający większe potrzeby w tym zakresie, mogą zdobyć kod 96 (wystarczy samo zdanie egzaminu) lub iść na kurs prawa jazdy B+E, po którym można ciągnąć przyczepę o DMC nawet 3,5 t.
Kierowcy z dłuższym stażem doskonale pamiętają Ople Vectra, które budziły popłoch, kiedy tylko ktoś zauważył jednego z nich w tylnym lusterku. Potem ich miejsce zajął następca Vectry, czyli Insignia. Obecnie najbardziej rozpoznawalnym nieoznakowanym radiowozem jest BMW serii 3. Oprócz nich kierowcy powinni uważać także na takie samochody jak:
Skoda Superb
Volkswagen Passat
Renault Megane RS
Kia Stinger
Cupra Leon
Poza BMW często spotykane są Volkswageny oraz Skody. Inne modele wykorzystywane są tylko lokalnie, więc tym łatwiej jest się naciąć.
Problem z nieoznakowanymi radiowozami polega na tym, że funkcjonariusze często dokonują pomiarów z bardzo dużych odległości i na dużych przybliżeniach. Takie pomiary są mało wiarygodne, ale policjantom to nie przeszkadza, bo nagrania z wideorejestratorów trudno jest podważyć (pomimo tego, że nie mierzą one prędkość pojazdu nagrywanego, tylko radiowozu). Możecie więc być nagrywani, nawet nie wiedząc, że ktoś za wami jedzie.
Jeśli jednak podąża za wami inny pojazd i zastanawiacie się, czy to nie jest przypadkiem nieoznakowany radiowóz, zwróćcie uwagę na takie elementy:
sygnały świetlne ukryte w grillu
tablica informacyjna umieszczona za tylną szybą
duża kamera umieszczona za przednią szybą
dodatkowa antena (na przykład w BMW jest ona bardzo cienka i długa, w wychodzi z fabrycznej anteny w formie płetwy na dachu)
policjanci jeżdżą zawsze parami, są umundurowani i często na podszybiu kładą czapki
Nieoznakowane radiowozy zdradza także styl jazdy siedzących w nich funkcjonariuszy. Często jadą oni w kolumnie innych pojazdów i nagle ruszają do przodu, gdy któryś z pojazdów zacznie wyprzedzać pozostałe. Zdarza się im też przyklejać do takich kierowców, czekając aż popełnią kolejne wykroczenia.
Prezydent Duda podpisał już ustawę, wprowadzającą nowy rodzaj tablic rejestracyjnych oraz nowe zasady dopuszczania do ruchu pewnej grupy pojazdów. Chodzi konkretnie o samochody rajdowe, których stan prawny dotychczas opierał się na fikcji i przymykaniu oczu.
Ponieważ rajdówki muszą przemieszczać się między odcinkami specjalnymi po drogach publicznych, są normalnie rejestrowane i przechodzą okresowe przeglądy techniczne. To znaczy przejść takich przeglądów nie mogą z uwagi na zakres przeprowadzonych w nich modyfikacji. Ale innej możliwości nie ma, każdy wie jak jest, więc przymykanie oczu jest ogólnie przyjętą zasadą.
Wszystko zmieni się, ale dopiero 1 czerwca 2024 roku. To wtedy w życie wejdzie podpisana przez prezydenta ustawa, wprowadzająca nowy rodzaj tablic rejestracyjnych (z nowym kolorem tła), uprawniających załogi do poruszania się rajdówkami po drogach publicznych.
Przepisy zawierają jednak kilka obostrzeń. Samochody takie nie będą mogły dowolnie poruszać się po drogach publicznych, ale jedynie podczas zawodów i po drogach wyznaczonych przez organizatora. Rajdówki będą mogły też całkowicie legalnie przechodzić badania techniczne, a rejestrowane będą czasowo, na okres 12 miesięcy.
Dlaczego nowe przepisy dotyczące samochodów rajdowych są takie ważne?
Ponieważ obecnie załogi muszą opierać się na fikcji i dobrej woli diagnostów, dochodzić może do patologii i kuriozalnych sytuacji. Najgłośniejsza to oczywiście Rajd Barbórka dwa lata temu, kiedy policjanci zatrzymywali zawodników, odbierali im dowody rejestracyjne i wystawiali mandaty. Chociaż wszyscy traktowali to jako kompromitację służb i celowy zamach na historyczny rajd, policjanci kierowali się jedynie obowiązującym prawem.
Od dłuższego czasu mówi się też o wprowadzeniu nowych, bardziej restrykcyjnych zasad przeprowadzania przeglądów okresowych, których rajdówki już nie mogłyby przejść, mimo najszczerszych chęci diagnostów. Taki stan rzeczy mógł zagrażać polskiemu motorsportowi. Nowe prawo pozwoli uniknąć podobnych absurdów i zakończy trwającą od lat fikcję.
W jakich sytuacjach pieszy nie musi korzystać z przejścia?
Zgodnie z przepisami, pieszy ma obowiązek przechodzenia na drugą stronę jezdni, korzystając z przejścia dla pieszych. Nie musi tego robić, jeśli nie zostało ono wyznaczone w promieniu 100 metrów od miejsca, w którym się znajduje.
Od tej reguły jest jednak wyjątek, zawarty w art. 13 ustawy Prawo o ruchu drogowym:
Przechodzenie przez jezdnię poza przejściem dla pieszych jest dozwolone, gdy odległość od przejścia przekracza 100 m. Jeżeli jednak skrzyżowanie znajduje się w odległości mniejszej niż 100 m od wyznaczonego przejścia, przechodzenie jest dozwolone również na tym skrzyżowaniu.
Jakie są zasady przechodzenia przez ulicę bez przejścia dla pieszych?
Piesi chcący korzystać z prawa przechodzenia przez drogę poza przejściami, muszą pamiętać też o obwiązkach, jakie się z tym wiążą:
Przechodzenie przez jezdnię poza przejściem dla pieszych, o którym mowa w ust. 2, jest dozwolone tylko pod warunkiem, że nie spowoduje zagrożenia bezpieczeństwa ruchu lub utrudnienia ruchu pojazdów. Pieszy jest obowiązany ustąpić pierwszeństwa pojazdom i do przeciwległej krawędzi jezdni iść drogą najkrótszą, prostopadle do osi jezdni.
Chociaż wielu „obrońcom praw pieszych” może się to nie spodobać, to pieszy musi w takiej sytuacji uważać na kierowców. Nie może wychodzić na ulicę w przekonaniu, że nikt nie chce mieć na sumieniu człowieka i że go przepuszczą. Kierowcy muszą oczywiście zahamować na widok niefrasobliwego pieszego na drodze, ale jeśli ich do tego zmusi, złamie w ten sposób prawo.
Wbrew temu, co wydaje się wielu pieszym, przepisów ich dotyczących jest wcale niemało. Tak jak od obowiązku korzystania z przejścia dla pieszych są wyjątki, tak i są wyjątki od tego wyjątku. Zgodnie z kolejnymi przepisami:
Na obszarze zabudowanym, na drodze dwujezdniowej lub po której kursują tramwaje po torowisku wyodrębnionym z jezdni, pieszy przechodząc przez jezdnię lub torowisko jest obowiązany korzystać tylko z przejścia dla pieszych.
Przechodzenie przez torowisko wyodrębnione z jezdni jest dozwolone tylko w miejscu do tego przeznaczonym.
W praktyce oznacza to, że przechodzić poza przejściem możemy tylko na drogach jednojezdniowych (które w teorii mogą mieć jednak więcej niż jeden pas w każdą stronę). W przypadku bardziej rozbudowanych ciągów komunikacyjnych piesi muszą skorzystać z pasów, gdyż przechodzenie w dowolnym miejscu byłoby zbyt niebezpieczne.
Jaki mandat grozi za przechodzenie przez drogę poza przejściem dla pieszych?
Taryfikator mandatów dla pieszych jest w dużej mierze dość pobłażliwy, bazując chyba na założeniu, że w większości przypadków stwarzają oni zagrożenie wyłącznie dla siebie. Za przechodzenie przez jezdnię poza przejściem dla pieszych zapłacimy 50 zł, a jeśli wejdziemy w ten sposób pod zbliżający się pojazd, kara wzrośnie do 200 zł. Trzeba też uważać na wychodzenie na ulicę zza przeszkód – to też zagrożone jest mandatem na 200 zł.
Jak informuje Poczta Polska, przetarg na nowe samochody to element strategii rozwoju firmy oraz modernizacji floty, mającej pomagać w efektywniejszej obsłudze przesyłek. Jak wyjaśnił Andrzej Bodziony, wiceprezes zarządu Poczty Polskiej:
Poczta Polska dąży do modernizacji swojej floty i stawia na elektromobilność. Spółka zdecydowała się na wynajem samochodów elektrycznych z powodu oszczędności, z troski o jakość powietrza, ograniczenie emisji CO2, zmniejszenia natężenia hałasu, ale również z chęci zapewnienia pracownikom bardziej komfortowych warunków pracy. To kolejna inicjatywa Spółki pokazująca, że inwestujemy w perspektywiczne rozwiązania, które będą pozytywnie wpływały na środowisko naturalne. Te działania wpisują się w przyjęte w Spółce kierunki rozwoju i wpłyną na dalszą popularyzację wykorzystania pojazdów niskoemisyjnych w transporcie drogowym.
Trzeba uściślić, że polska firma nie kupiła samochodów, a zdecydowała się na podpisanie umowy najmu na 36 miesięcy. Pojazdy mają pełny pakiet serwisowy, obejmujący także sezonową wymianę opon. Za użytkowanie 25 aut, Poczta Polska zapłaci 4 mln zł.
Do floty poczty trafią samochody Maxus e-Deliver 3, czyli lekkie dostawczaki chińskiej firmy. Marka ta niedawno pojawiła się na polskim rynku i ma w ofercie także kilka osobowych modeli.
E-Deliver 3 napędzany jest silnikiem o mocy 122 KM i zasilany baterią o pojemności 50 kWh, która ma pozwolić na przejechanie do 371 km na jednym ładowaniu. Jeśli chodzi o możliwości przewozowe, to dostawczy Maxus przewiezie do 905 kg ładunku.
Dlaczego Poczta Polska wybrała chińskie dostawczaki?
Przedstawiciele firmy nie zdradzają tego oczywiście. Z informacji prasowej można się tylko dowiedzieć, że firma Arval Service Lease Polska wygrała przetarg, oferując właśnie model Maxusa. Poczta Polska zaznacza tez, że obie firmy współpracują już od 2019 roku.
Brany pod uwagę mógł być też fakt, że Arval korzysta też z rządowego dofinansowania, co pozwala na wyraźne obniżenie cen samochodów, a co za tym idzie, przygotowanie tańszej oferty.
Do czego służy aplikacja TaPo24 polskiej drogówki?
Dobry kierowca ma wszystkie zasady ruchu drogowego w małym palcu. Dobry policjant drogówki również, podobnie jak taryfikator mandatów i punktów karnych. Tak przynajmniej być powinno, ale praktyka często rozmija się z teorią.
Dlatego drogówka korzysta z narzędzia, które pozwala w razie potrzeby sprawdzić wszystkie zasady i procedury związane z ruchem drogowym. Nawet najbardziej przekonujący i wygadany kierowca nie przegada policjanta w sprawie na przykład jakiegoś rzadko stosowanego przepisu.
Do tego właśnie służy aplikacja TaPo24 będąca bazą wiedzy, w której funkcjonariusze drogówki mogą szybko znaleźć wszelkie interesujące ich informacje. Skrót pochodzi od „Taryfikator Policyjny”, a 24 podkreśla jej dostępność przez całą dobę. 24 to także maksymalna liczba punktów karnych, jaką może zebrać kierowca, ale nie tylko o taryfikatorze można się z aplikacji dowiedzieć.
Znajdziemy w niej szczegółowe informacje na temat przepisów ruchu drogowego, które na dodatek można łatwo wyszukiwać. Zawiera ona także:
listę znaków drogowych
taryfikator mandatów
taryfikator punktów karnych
procedurę kontroli trzeźwości
procedurę kontroli stanu technicznego pojazdu
procedurę zatrzymania dokumentów
Jak powstała aplikacja TaPo24?
Znamienne jest, że pomysł na aplikację i jej realizacja nie wyszła „od góry” i nie była inicjatywą kierownictwa, dostrzegającego potrzebę unowocześniania narzędzi policyjnych i ułatwiania życia funkcjonariuszom. Za TaPo24 odpowiedzialnych jest dwóch policjantów – st. sierż. Jakub Drzymała i sierż. szt. Damian Wieszołek. Jak wyjaśnił swoje motywacje pierwszy z nich w rozmowie z Gazetą Policyjną:
Prywatnie interesuję się elektroniką i programowaniem, postanowiłem zaprojektować narzędzie, które usystematyzuje informacje i będzie dostępne wszędzie tam, gdzie policjant mógłby ich potrzebować.
Drugi odniósł się natomiast do darmowości aplikacji:
Zależy nam, by policjant używający aplikacji nie musiał wyłączać wyskakujących okienek reklamowych, dlatego w aplikacji nie ma reklam. Pracujemy nad TaPo24 i w portalach społecznościowych pro bono.
Policyjna aplikacja została stworzona zmyślą o urządzeniach z systemem Android i jest normalnie dostępna w sklepie z aplikacjami. Kierowcy również mogą z niej korzystać, aby dokształcać się z zakresu prawa o ruchu drogowym.
TaPo24 może być też użyte jako broń obosieczna – jeśli mamy wątpliwości, co do zasadności zatrzymania nas przez policję, zawsze możemy sięgnąć do aplikacji. Jeśli mamy rację, łatwo to policjantowi udowodnimy.
To już trzecie nagranie jakie trafiło do sieci z kierowcą zielonego Lamborghini Huracana w roli głównej. Widać na nim jak wyprzedza z dużą prędkością inne pojazdy lewym pasem i dogania samochody wyprzedzające autokar.
Nie czeka aż zakończą manewr i zjadą mu z drogi, tylko zjeżdża na pobocze, a później błyskawicznie wraca na lewy pas. I gna dalej.
Kolejne nagranie z serii … Zielone Lambo wyprzedza poboczem ⚠⚠⚠ To już 3-cie nagranie, które od Was otrzymaliśmy Czekamy na kolejne z udziałem tego auta. Podeślij nagranie ➡➡➡https://t.co/EQzZhWuNSUpic.twitter.com/BmGzny4UZB
Dlaczego policja nie zatrzymała kierowcy zielonego Lamborghini?
Po raz pierwszy nagranie z zielonym Huracanem, który wyprzedza poboczem inne pojazdy na autostradzie A4, pojawiło się 29 czerwca. Drugie pochodzi z 28 lipca. Można odnieść wrażenie, że to jakiś mieszkaniec Katowic lub Gliwic (na tym odcinku pojazd jest widywany), który regularnie pokonuje tę trasę.
Takich samochodów raczej nie ma wiele w okolicy, a policja została poinformowana o nagranych incydentach. Póki co pozostaje bezsilna i nie udało jej się namierzyć kierowcy Lamborghini.
Czy Policja nadal ustala kierowcę zielonego Lamborghini z A4, które pędzi poboczem ❓
Pierwsze nagranie ukazał się 29 czerwca. Jak widać miesiąc później 28 lipca kierowca Lambo dalej uważa pobocze za pas ruchu – A4 z Katowic do Gliwic pic.twitter.com/sqsDtzv81B
Jak uniknąć płacenia mandatu? Niezawodny jest tylko jeden sposób
Możecie się zżymać, że to banały i truizmy, ale taka jest brutalna prawda. Jest tylko jeden sposób na to, żeby nie płacić mandatów. Jeździć przepisowo. Dekadę, dwie dekady temu znacznie trudniej było trafić na patrol policji i dysponowała ona znacznie mniej zaawansowanymi narzędziami.
Obecnie poza miernikami laserowymi robiącymi zdjęcia pojazdu popełniającego wykroczenie, policja ma do dyspozycji nieoznakowane radiowozy pościgowe z wideorejestratorami oraz drony. Przy ulicach stawia się fotoradary monitorujące kilka pasów ruchu jednocześnie, a na drogach szybkiego ruchu stosuje się odcinkowe pomiary prędkości. O mandat jest dzisiaj naprawdę łatwo.
Ostrożny kierowca może posiłkować się pomocą, jaką jest ogranicznik prędkości. Ten prosty system sprawia, że nawet jeśli się zagapimy lub zapomnimy, nie pojedziemy zbyt szybko.
Przycisk aktywujący ogranicznik prędkości znajduje się zwykle w jednej grupie z przełącznikami do tempomatu (zwykle obie te funkcje oferowane są razem, ale bywały przypadki, kiedy można było zamówić osobno tylko jedną z nich). Zwykle ma on oznaczenie LIM lub piktogram, wyobrażający prędkościomierz z wyznaczoną na nim granicą, w stronę której zmierza strzałka. Podobny jest do przełącznika tempomatu, ale tam strzałka wskazuje na konkretne miejsce na skali prędkościomierza.
Po aktywowaniu ogranicznika prędkości, przełącznikami do regulacji prędkości na tempomacie, wybieramy maksymalną wartość, do jakiej możemy się rozpędzić. Od tego momentu, kiedy tylko zbliżymy się do zadanej prędkości, auto zmniejszy dopływ paliwa, nie pozwalając nam na zbyt szybką jazdę.
Jak dezaktywować ogranicznik prędkości w samochodzie?
Najprościej wyłączyć ogranicznik prędkości ponownie wciskając przełącznik, którym go uruchamialiśmy. Wyłączy się też, kiedy aktywujemy tempomat – oba te rozwiązania wykluczają się.
Istnieje także „wyłącznik awaryjny” ogranicznika prędkości. Jeśli potrzebujemy nagle przyspieszyć, wystarczy, że wciśniemy gaz do dechy. Auto pojedzie wtedy normalnie, ignorujący limiter prędkości.
W kontekście ogranicznika prędkości, dobrze przypomnieć sobie obecnie obowiązujący taryfikator mandatów za prędkość. Nie są one niskie, a karę otrzymamy za jazdę o nawet kilka kilometrów na godzinę zbyt szybko. Z kolei przy poważniejszych przekroczeniach obowiązuje zasada recydywy – jeśli w ciągu dwóch lat ponownie zostaniemy przyłapani na zbyt szybkiej jeździe, kara będzie podwójna.
do 10 km/h – 50 zł, 1 pkt. karny,
od 11 do 15 km/h – 100 zł, 2 pkt. karne,
od 16 do 20 km/h – 200 zł, 3 pkt. karne,
od 21 do 25 km/h – 300 zł, 5 pkt. karnych,
od 26 do 30 km/h – 400 zł, 7 pkt. karnych ,
od 31 do 40 km/h – 800 zł (recydywa 1600 zł), 9 pkt. karnych,
od 41 do 50 km/h – 1000 zł (recydywa 2000 zł), 11 pkt. karnych,
od 51 do 60 km/h – 1500 zł (recydywa 3000 zł), 13 pkt. karnych,
od 61 do 70 km/h – 2000 zł (recydywa 4000 zł), 14 pkt. karnych,
ponad 70 km/h – 2500 zł (recydywa 5000 zł), 15 pkt. karnych.
Policja odnalazła pieszego, który był świadkiem wypadku Patryka P.
Jak podało Polskie Radio, policja ustaliła tożsamość pieszego, widocznego na nagraniu z wypadku Renault Megane RS, w którym zginęło czterech młodych mężczyzn. Okazało się, że był to turysta z Wielkiej Brytanii, na co dzień mieszkający w Birmingham.
Mężczyzna ma być przesłuchany w charakterze świadka i osoby niepodejrzewanej o przyczynienie się do zdarzenia. Polska prokuratura zamierza poprosić o pomoc śledczych z Wielkiej Brytanii.
Czy zeznania pieszego mogą być kluczowe dla śledztwa w sprawie wypadku w Krakowie?
Szczerze w to wątpimy. Nagrania z monitoringu dostatecznie dokładnie pokazały przebieg zdarzenia. Patryk P. pędził swoim Renault z dużą prędkością (według śledczych nawet 160 km/h, a rzecz działa się w centrum miasta) i wpadł w poślizg na zwężeniu drogi.
Wszystko wskazuje więc na to, że do tragedii doprowadziła nadmierna prędkość, zbyt późna reakcja na zwężenie oraz fakt, że kierowca miał 2,3 promila alkoholu w organizmie. Jak się później okazało Megane RS było mocno zmodyfikowane i nie miało nawet tylnej kanapy. Zamiast tego z tyłu znajdowała się klatka bezpieczeństwa. Mimo tego z tyłu poróżowało dwóch mężczyzn.
Czy pieszemu grozi jakaś kara?
Według dzisiejszych informacji, śledczy nie chcą badać, czy wtargnięcie pieszego na ulicę w miejscu niedozwolonym, przyczyniło się do zdarzenia. Przypomnijmy, że mężczyzna wszedł na ulicę, ale zatrzymał się na widok pędzącego w jego stronę Renault. Mimo tego, że auto wpadło w poślizg, nie opuścił jezdni. Według niektórych ekspertów mogło mieć to wpływ na przebieg zdarzenia, ponieważ kierowca nagle zamiast dwóch pasów miał do dyspozycji tylko jeden. Pieszy trwał w miejscu do ostatniej chwili i odsunął się z drogi dopiero na sekundę przed uderzeniem przez pojazd.
Wątpliwości nie budzi dalsze zachowanie pieszego, który miał prawny i moralny obowiązek, pomóc ofiarom wypadku. Mimo to oddalił się z miejsca zdarzenia. Jak powiedział ekspert ds. ruchu drogowego i były policjant Marek Konkolewski w wywiadzie dla „Faktu”:
Późniejsze zachowanie pieszego – w mojej ocenie – dyskwalifikuje go jako człowieka, ponieważ ludzki, moralny i etyczny obowiązek nakazuje pomóc ofiarom wypadku, a on zniknął jak kamfora. Ten mężczyzna powinien jak najszybciej zgłosić się na policję, by jako główny świadek tragedii pomóc śledczym w rozwikłaniu okoliczności i przyczyn wypadku.
Konkolewski przypomniał tez, że nieudzielenie pomocy ofiarom wypadku zagrożone jest karą pozbawienia wolności do lat trzech. Nie wiemy, czy śledczy postawią pieszemu taki zarzut.
Przekroczył prędkość, policji pokazał podejrzane prawo jazdy
Jak informuje mazowiecka policja, tamtejsi funkcjonariusze zatrzymali do kontroli drogowej w miejscowości Glinojeck, kierującego Hondą. Mężczyzna przekroczył prędkość w terenie zabudowanym o 33 km/h.
Podczas kontroli okazało się, że w policyjnych systemach brak jest informacji na temat prawa jazdy 47-latka. Ten jednak zapewniał funkcjonariuszy, że uprawnienia posiada, ale nie takie wydane w Polsce. Jak relacjonują policjanci:
Następnie okazał dokument prawa jazdy wydany na terytorium Wielkiej Brytanii, które już na pierwszy rzut oka wydało się funkcjonariuszom podejrzane. Mężczyzna początkowo zapewniał, że prawo jazdy jest prawdziwe. Po jakimś czasie przyznał, że dokument był prezentem, który dostał od żony na rocznicę ślubu.
Ciechanowscy policjanci zatrzymali 47-letniego mieszkańca pow. płońskiego, który przekroczył prędkość. Podczas kontroli mężczyzna postanowił wykorzystać prezent, który dostał od żony na rocznicę ślubu. Posłużył się sfałszowanym prawem jazdy. 👉https://t.co/KcTjPsQOaPpic.twitter.com/dvzSrLNODc
Co grozi za posługiwanie się fałszywym prawem jazdy?
Sprawa mogła wydawać się błaha. Prezent miał postać ramki z przyklejonym prawem jazdy oraz napisem „W razie potrzeby, zbij szybkę”. Niewinny i humorystyczny gadżet.
Niestety dla 47-latka, policjanci nie potraktowali tego jako żart. Próba wmówienia im, że posiada prawo jazdy i okazywanie zabawkowego blankietu, to nic innego jak próba posługiwania się fałszywym dokumentem.
Teraz mężczyźnie grozi za to do 5 lat więzienia. Ponadto będzie musiał odpowiedzieć też za jazdę bez wymaganych uprawnień.
Czy policja wystawia mandaty za niewielkie przekroczenie prędkości?
Jeszcze do niedawna obowiązywała zasada, że policja wystawia mandaty za przekroczenie prędkości dopiero wtedy, gdy jedziemy ponad 10 km/h powyżej limitu. Za niższe przekroczenia taryfikator nie przewidywał mandatu i miało to istotne uzasadnienie.
Nawet najlepsze urządzenia pomiarowe policji przewidują niewielki margines błędu pomiarowego, zwykle na poziomie 3 procent. To znaczy, że radar może pokazać 103 km/h, podczas gdy faktycznie jedziemy tylko 100 km/h. Poza tym władza wykazywała się zrozumieniem, że jazda o kilka kilometrów na godzinę ponad limit to nie przejaw drogowej brawury, tylko tego że kierowca patrzy na drogę, a nie wpatruje się bez przerwy na prędkościomierz.
Dlatego mówiąc o micie 10 km/h mamy na myśli coś, co było faktem. Niestety już nie jest.
Od jakiego przekroczenia policja wystawia mandat?
Wszystko zmieniło się wraz z pojawieniem się nowego taryfikatora mandatów oraz punktów karnych. Obecnie nawet za przekroczenie prędkości poniżej 10 km/h grozi mandat i punkty karne (dokładnie 50 zł i 1 punkt). Jeśli przekroczycie prędkość o 11-15 km/h zapłacicie już 100 zł i dostaniecie 2 punkty karne.
Niedawno w sprawie takiego traktowania kierowców protestował Rzecznik Praw Obywatelskich, wskazując na margines błędu przewidzianego przez producentów policyjnych radarów. Obecnie możecie trafić na służbistę, który na podstawie zawyżonego pomiaru prędkości (ale mieszczącego się w ramach dopuszczalnego błędu) może wystawić wam mandat. Takie postępowanie jest całkowicie nieuczciwe, ale póki co rządzący nic z tym nie zrobili.
W praktyce nadal jednak trudno dostać mandat za drobne przekroczenia, ponieważ policjanci zwykle interesują się poważniejszymi wykroczeniami, wyżej wycenianymi w taryfikatorze. Jeśli zatrzymają wam w celu wypisania mandatu na 50 zł, istnieje spora szansa, że przegapią znacznie szybciej jadących kierowców.
Czy fotoradary robią zdjęcia za niewielkie przekroczenia prędkości?
Fotoradary nadal mają ustawianą tolerancję prędkości na poziomie 10 km/h, więc w ich przypadku nadal możecie liczyć na taryfę ulgową. Urządzenia te mogą nieznacznie fałszować pomiary ze względu na przykład na pogodę, stąd taki przyjęty margines.
Wśród kierowców krążą też pogłoski, że fotoradary mają tolerancję na poziomie nawet 20-30 km/h. Faktycznie zdarzały się takie przypadki. Chodziło o to, że każde zdjęcie musi być zweryfikowane pod kątem czytelności i prawidłowości pomiaru. Przy dużej liczbie zarejestrowanych wykroczeń, bardzo wydłużało to czas wysłania wezwania do zapłacenia mandatu. Dochodziło nawet do sytuacji przedawnień wykroczeń. Dlatego zdarzały się przypadki fotoradarów ustawianych tak, by rejestrowały tylko te poważniejsze wykroczenia. Odradzamy jednak sprawdzania, czy napotkane fotoradary mają ustawioną taką tolerancję. Najprawdopodobniej nie.
Czy w nocy można jechać o 10 km/h szybciej?
Jeszcze do niedawna tak było. W godzinach od 23 do 5 dopuszczalna maksymalna prędkość w terenie zabudowanym wynosiła 60 km/h. Był to efekt pewnego kompromisu – kiedyś w Polsce można było jeździć 60 km/h, ale w ramach dostosowywania przepisów do unijnych wymogów, została obniżona do 50 km/h. Zachowano jednak wyższy limit w godzinach nocnych.
Ten kompromis już nie obowiązuje i kierowcy muszą przestrzegać 50 km/h w terenie zabudowanym przez całą dobę.
Taryfikator mandatów za prędkość 2023
Od 1 stycznia 2022 roku obowiązuje nowy, znacznie zaostrzony taryfikator mandatów. Z kolei 17 września 2022 roku podwyższono liczbę punktów karnych za wykroczenia, a także wprowadzono zasadę recydywy (podwójny mandat za dwukrotne popełnienie wykroczenia w ciągu dwóch lat). Kary za przekroczenie prędkości prezentują się teraz następująco:
do 10 km/h – 50 zł, 1 pkt. karny,
od 11 do 15 km/h – 100 zł, 2 pkt. karne,
od 16 do 20 km/h – 200 zł, 3 pkt. karne,
od 21 do 25 km/h – 300 zł, 5 pkt. karnych,
od 26 do 30 km/h – 400 zł, 7 pkt. karnych ,
od 31 do 40 km/h – 800 zł (recydywa 1600 zł), 9 pkt. karnych,
od 41 do 50 km/h – 1000 zł (recydywa 2000 zł), 11 pkt. karnych,
od 51 do 60 km/h – 1500 zł (recydywa 3000 zł), 13 pkt. karnych,
od 61 do 70 km/h – 2000 zł (recydywa 4000 zł), 14 pkt. karnych,
ponad 70 km/h – 2500 zł (recydywa 5000 zł), 15 pkt. karnych
Aby wyjaśnić tę kwestię sięgnijmy do zapisów ustawy Prawo o ruchu drogowym. Tam nie ma co prawda takiej pozycji jak „nieustąpienie pierwszeństwa”, ale znajdziemy definicję „ustąpienia pierwszeństwa”:
Powstrzymanie się od ruchu, jeżeli ruch mógłby zmusić kierującego do zmiany kierunku lub pasa ruchu albo istotnej zmiany prędkości, pieszego – do zatrzymania się, zwolnienia lub przyspieszenia kroku, a osobę poruszającą się przy użyciu urządzenia wspomagającego ruch – do zatrzymania się, zmiany kierunku albo istotnej zmiany prędkości.
Nieustąpienie pierwszeństwa to zatem nic innego jak niezastosowanie się do powyższych przepisów.
Co różni nieustąpienie pierwszeństwa od wymuszenia pierwszeństwa?
Wymuszenia pierwszeństwa również nie znajdziemy w Kodeksie drogowym, ale z innego powodu niż nieustąpienie pierwszeństwa. Oba określenia to synonimiczne określenia, niezawarte w przepisach, a wywodzące się z obowiązku ustępowania pierwszeństwa. Odnoszą się więc do tej samej sytuacji, w której inny uczestnik ma prawo jechać lub iść jako pierwszy, ale naszym zachowaniem mu to uniemożliwimy lub utrudnimy.
Kiedy najczęściej dochodzi do wymuszeń pierwszeństwa na polskich drogach?
Najczęściej do niespełniania obowiązku ustępowania innym pierwszeństwa dochodzi:
podczas zmiany pasa ruchu
na skrzyżowaniach równorzędnych
na rondach
na przejściach dla pieszych
Powyższe zdarzenia wynikają najczęściej z nieuwagi lub nieznajomości przepisów. Podczas zmiany pasa ruchu, kierowcy nie biorą pod uwagę martwego pola lusterek i wjeżdżają w lub tuż przed pojazd jadący obok. Z kolei brak znaków na skrzyżowaniach równorzędnych dezorientuje niektórych kierujących, którzy nie wiedzą o zasadzie prawej ręki i nie potrafią określić pierwszeństwa, lub wjeżdżają na skrzyżowanie bez zastanowienia.
Na rondach natomiast znaki są, ale nieporozumienia pojawiają się na rondach mających przynajmniej dwa pasy. Kierowcy korzystający z wewnętrznego, opuszczają rondo, nie biorąc pod uwagę uczestników ruchu na pasie zewnętrznym, którzy mają przed nimi pierwszeństwo.
Nieustąpienie pierwszeństwa pieszemu to najgroźniejsze z opisywanych wykroczeń. Kierowcy wymuszają na pieszych pierwszeństwo czasami przez nieuwagę i niedostateczną obserwację drogi, ale również z powodu słabej widoczności, szczególnie po zmroku. Określenia, kiedy dochodzi do takiego wykroczenia nie ułatwiają nowe przepisy, zgodnie z którymi pierwszeństwo ma pieszy „wchodzący na przejście”, co jest pojęciem niejednoznacznym i pozostawiającym pole do interpretacji. Zwykle w sposób niekorzystny dla kierowcy.
W serwisie otomoto pojawiło się ogłoszenie sprzedaży BMW M8 Manhart. Chociaż auto oferowane jest przez dilera ekskluzywnych aut, nikt nie ma wątpliwości, do kogo należał ten egzemplarz.
Sprzedawane M8 to niezwykle charakterystyczny egzemplarz, pokryty typowym dla „eMek” niebieskim lakierem, urozmaiconym złotymi wstawkami, będącymi częścią pakietu tuningowego. Ewentualne wątpliwości rozwiewa też konfiguracja wnętrza ze skórą w kolorze ostrygowym. To egzemplarz należący do Sylwii Peretti, nazywany przez nią „Lucyferem”.
Co wyróżnia BMW M8 należące do Sylwii Peretti?
Samochód o którym mowa wyjechał z fabryki jako BMW M8 Competition, a więc wersja ze wzmocnionym do 625 KM silnikiem 4,4 l V8 biturbo, seryjnym sportowym wydechem i wieloma innymi dodatkami.
Peretti zdecydowała się po zakupie na pakiet tuningowy Manhart, obejmujący trochę stylistycznych dodatków oraz poważnie przekonstruowany układ napędowy. Silnik został wzmocniony do 825 KM i 1050 Nm, a wydech jego ogłuszająco głośny. Według informacji zawartych w ogłoszeniu, przyspieszenie do 100 km/h zostało skrócone z 3,2 do 2,6 s.
Ile trzeba zapłacić za BMW M8 Manhart Sylwii Peretti?
M8 należące do „królowej życia” to egzemplarz z 2020 roku z przebiegiem 55 tys. km. Cena widniejąca w ogłoszeniu to 130 tys. zł, co wydaje się pomyłką. Za seryjne M8 Competition ze wszystkimi dodatkami trzeba było zapłacić około miliona złotych, a do tego doliczyć należy cenę pakietu Manhart.
O pomyłce jednak nie ma mowy. 130 tys. zł trzeba zapłacić na początek, a potem spłacić pozostałe 48 rat za pojazd. Nie wiemy ile wynosi jedna rata – w ogłoszeniu napisane jest tylko, że kwestie finansowania pojazdu są do indywidualnego uzgodnienia.
Zasady jazdy na suwak na drodze dwupasmowej. Co mówią przepisy?
Zacznijmy od przypomnienia przepisów, dotyczących jazdy na suwak. Jak czytamy w Kodeksie drogowym art. 22, ust. 4a:
W warunkach znacznego zmniejszenia prędkości na jezdni z więcej niż jednym pasem ruchu w tym samym kierunku jazdy, w przypadku gdy nie istnieje możliwość kontynuacji jazdy pasem ruchu z powodu wystąpienia przeszkody na tym pasie ruchu lub jego zanikania, kierujący pojazdem poruszający się sąsiednim pasem ruchu jest obowiązany bezpośrednio przed miejscem wystąpienia przeszkody lub miejscem zanikania pasa ruchu umożliwić jednemu pojazdowi lub jednemu zespołowi pojazdów, znajdującym się na takim pasie ruchu, zmianę tego pasa ruchu na sąsiedni, którym istnieje możliwość kontynuacji jazdy.
Oznacza to, że jeśli na drodze dwupasmowej pojawia się zwężenie i spowodowało ono korek, kierowcy na pasie kontynuowanym, mają obowiązek wpuszczać przed siebie kierujących z pasa zanikającego. Po kolei, każdy jeden pojazd.
Kierowcy na pasie zanikającym powinni korzystać z niego do samego końca i dopiero gdy nie mają możliwości dalszej jazdy, sygnalizować zamiar zmiany pasa ruchu. Jeśli zatrzymacie się kawałek przed zwężeniem, nikt nie ma obowiązku was wpuszczać – pamiętajcie o tym!
Druga istotna kwestia to obecność korka. Jeśli ruch odbywa się płynnie i na drodze nie ma zatoru, powinniście odpowiednio wcześnie skorzystać z możliwości zmiany pasa ruchu. Nie możecie oczekiwać, że tuż przed zwężeniem kierowcy na pasie sąsiednim zahamują i zrobią wam miejsce. Nie mają takiego obowiązku.
Trochę inaczej wygląda to na drodze mającej więcej niż dwa pasy ruchu. Zgodnie z art. 22, ust. 4b ustawy Prawo o ruchu drogowym:
W warunkach znacznego zmniejszenia prędkości na jezdni z więcej niż dwoma pasami ruchu w tym samym kierunku jazdy, w przypadku gdy nie istnieje możliwość kontynuacji jazdy dwoma pasami ruchu z powodu przeszkód na tych pasach ruchu lub ich zanikania, jeżeli pomiędzy tymi pasami ruchu znajduje się jeden pas ruchu, którym istnieje możliwość kontynuacji jazdy, kierujący pojazdem poruszający się tym pasem ruchu jest obowiązany bezpośrednio przed miejscem wystąpienia przeszkody lub miejscem zanikania pasów ruchu umożliwić zmianę pasa ruchu jednemu pojazdowi lub jednemu zespołowi pojazdów z prawej strony, a następnie jednemu pojazdowi lub jednemu zespołowi pojazdów z lewej strony.
Wszystkie wcześniejsze wyjaśnienia obowiązują również w tym przypadku. Różnica polega na tym, że kierowcy na pasie kontynuowanym wpuszczają przed siebie dwa pojazdy, zgodnie z podaną kolejnością.
Przytoczyliśmy i wyjaśniliśmy przepisy dotyczące jazdy na suwak. Potraficie teraz odpowiedzieć na pytanie, kto zostanie uznany winnym kolizji, do której doszło podczas jazdy na suwak?
Jeśli według was winny jest kierowca, który nie wpuścił przed siebie innego kierującego, chociaż miał taki obowiązek to… jesteście w błędzie. Kluczem jest właściwe rozumienie określeń pojawiających się w przepisach.
W tym przypadku chodzi o stwierdzenie, że kierowca „jest obowiązany umożliwić”. Kierowca na pasie zanikającym nie ma pierwszeństwa. To ten obok ma go wpuścić. Jeśli tego nie zrobi, złamie przepisy, ale kierowca z pasa zanikającego nie może na nim niczego wymuszać. Jeśli to zrobi i dojdzie do zderzenia, to on będzie ponosił winę.
Zjeżdżanie na pobocze, żeby przepuścić szybciej jadących kierowców było kiedyś czymś powszechnym w Polsce. W czasach gdy autostrady były co najwyżej ciekawostką, a do największych nawet miast prowadziły jednopasmowe drogi krajowe, ustępowanie innym kierującym stanowiło jedyny sposób na poprawę płynności ruchu.
Obecnie sytuacja jest nieporównywalnie lepsza, ale nadal jazda jednopasmowymi drogami to rzeczywistość wielu kierowców. Czy mogą oni ułatwiać sobie i innym jazdę, korzystając z pobocza?
Zanim odpowiemy na tytułowe pytanie, przypomnijmy czym jest pobocze. Zgodnie z definicją z Kodeksu drogowego:
Pobocze – część drogi przyległą do jezdni, która może być przeznaczona do ruchu pieszych lub niektórych pojazdów, postoju pojazdów, jazdy wierzchem lub pędzenia zwierząt.
Niestety brakuje w tej definicji pozycji „dopuszcza się chwilowy wjazd na pobocze w celu ustąpienia miejsca szybciej poruszającemu się uczestnikowi ruchu” lub tym podobnej. Z pobocza korzystać mogą tylko:
piesi
pędzący zwierzęta
pojazdy zaprzęgowe
rowery
motorowery
wózki ręczne
prowadzący pojazd napędzany silnikiem
osoby jadące wierzchem
Czy można zjeżdżać na pobocze, żeby przepuścić szybciej jadący pojazd?
Z powyższych informacji jasno wynika, że przepisy nie dopuszczają takiej możliwości. Poruszanie się poboczem samochodem lub motocyklem jest więc zakazane.
Zakazane jest nie bez powodu. Na poboczu mogą znajdować się inni uczestnicy ruchu, poruszający się z niewielką prędkością lub stojący w miejscu. Jeśli przed nami jadą inne pojazdy, nie jesteśmy w stanie ocenić czy na przykład 100-200 metrów dalej pobocze również jest puste. Jeśli umożliwimy komuś wyprzedzanie nas, możemy znaleźć się w sytuacji patowej – ryzykować zderzenie z pojazdem stojącym na poboczu, albo spychać wyprzedzającego na samochody jadące z naprzeciwka.
Co grozi za zjeżdżanie na pobocze, żeby ułatwić komuś wyprzedzanie?
Jeżeli policja zauważy, że zjeżdżamy na pobocze, żeby ktoś mógł nas łatwiej wyprzedzić z pewnością zrozumieją nasze intencje, ale lepiej nie liczyć na wyrozumiałość. Próbować oczywiście można, podkreślając nasze dobre intencje.
Za zjechanie na pobocze grozi mandat w wysokości 100 zł, zakładając, że pobocze oddzielone jest linią przerywaną. Jeśli nie zjechaliśmy całkowicie na pobocze (a nie wszystkie są na tyle szerokie by było to możliwe), policjant może doliczyć 150 zł oraz 6 punktów karnych za zajmowanie więcej niż jednego pasa ruchu.
Jeśli linia oddzielająca pobocze była ciągła, do kompletu dochodzi jeszcze mandat za najechanie na ciągłą linię, czyli 200 zł oraz 5 punktów karnych. Czy to koniec?
W teorii tak. Znacznie gorzej sprawy będą się miały, gdy zjedziemy na pobocze, a na nim będzie znajdował się na przykład pieszy lub rowerzysta. Wtedy trzeba liczyć się z zarzutem stworzenia zagrożenia w ruchu drogowym, a za to grożą znacznie poważniejsze konsekwencje. Wszystko zależy od oceny sytuacji przez policjantów.
Przypomnijmy, że pożar na statku transportującym samochody, wybuchł 25 lipca, niedługo po wypłynięciu z niemieckiego portu w Bremerhaven. Na pokładzie znajdowały się 3783 pojazdy w tym niemal 500 samochodów elektrycznych. Według pierwszych informacji to właśnie samozapłon jednego z nich miał rozpocząć pożar, ale zostały one zdementowane.
Fremantle Highway płonął przez kilka dni, aż wreszcie płomienie i dym osłabły na tyle, by udało się zamocować liny holownicze i odholować jednostkę w bezpieczne miejsce z dala od szlaków morskich a następnie do portu w holenderskim Eemshaven.
Obecnie statek jest badany i ustalane są przyczyny pożaru, w którym zginął jeden z członków załogi, a kilku zostało rannych.
Tak wyglądają samochody po pożarze Fremantle Highway
Do mediów trafiły zdjęcia wykonane przez anonimowego fotografa, który trafił na pokład Fremantle Highway. Widać na nich niekompletne szkielety pojazdów, które stopiły się ze statkiem. Pokazuje to ogrom zniszczeń oraz jak potworne temperatury musiały tu panować podczas pożaru.
Według wstępnych szacunków pożar mogło przetrwać nawet 1000 pojazdów znajdujących się na pokładach 1-4. To dlatego że pokład 5. był pusty i zadziałał jak bufor bezpieczeństwa. Obecnie nie jest jasne ile z nich pozostało faktycznie nienaruszonych i będzie nadawało się do sprzedaży.
Co dalej z Fremantle Highway?
W kategoriach sukcesu należy rozpatrywać fakt, że Fremantle Highway udało się odholować do portu. Nie podzielił on tym samym losu Felicity Ace, czyli innego samochodowca, na którym pożar wybuchł w zeszłym roku. Ten statek zatonął z całym ładunkiem, uniemożliwiając poznanie przyczyn pożaru.
Fremantle Highway zdołał utrzymać się na wodzie, chociaż straty są ogromne. Wstępnie wyceniono je na 330 mln dolarów. Nie wiadomo czy jego naprawa będzie jednak możliwa lub opłacalna. Obecnie trwają oględziny i próby rozładunku jednostki. Pozostanie ona w porcie do 14 października, a później trafi ona do stoczni, gdzie specjaliści ocenią jej stan i zadecydują o dalszym losie.
Opłaty za autostrady w systemie otwartym – jak za nie płacić?
Tak zwany system otwarty płacenia za autostrady jest najprostszym, jaki można spotkać. Wjeżdżając na płatny odcinek uiszczamy stosowną opłatę w okienku i jedziemy dalej. Po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów pojawia się kolejna bramka i wymóg ponownego zapłacenia za autostradę. Takie rozwiązanie jest proste, ale powoduje najwięcej utrudnień na drogach.
Opłaty za autostrady w systemie zamkniętym – jak za nie płacić?
Lepiej z punktu widzenia kierowców sprawdza się system zamknięty. Wtedy wjeżdżając na płatny odcinek pobieramy tylko bilet na bramce, który okazujemy podczas opuszczania autostrady. Pracownik sprawdza jaki odcinek przejechaliśmy i nalicza stosowną opłatę. Taki system generuje mniejsze korki i dzięki niemu płacimy tylko za faktycznie przejechany dystans.
Na jakich autostradach w Polsce obowiązuje system eToll?
Wprowadzony w grudniu 2021 roku system elektronicznych płatności eToll został prowadzony na dwóch państwowych odcinkach autostrad:
A2 od Konina do Strykowa
A4 od Wrocławia do Sośnicy
System ten nie działał długo, ponieważ PiS w ramach obietnic wyborczych, zniósł opłaty dla kierowców pojazdów osobowych na odcinkach państwowych i zapowiedział, że w przyszłym roku sprawi, że wszystkie polskie autostrady będą bezpłatne.
Kierowcy osobówek nie muszą więc mieć już eTolla, ale na bezpłatnych dla nich odcinkach autostrad, nadal spotkać można niedziałające bramki. Wciąż trzeba zwolnić przed nimi i przejeżdżać z niedużą prędkością, także zalecana jest czujność.
Które autostrady w Polsce są płatne?
Nadal płatne pozostały odcinki autostrad należące do niezależnych koncesjonariuszy. PiS obiecał, że porozumie się z nimi i skłoni do zniesienia opłat przed wygaśnięciem wcześniej zawartych umów. Zanim to jednak nastąpi (o ile w ogóle), płacić trzeba za przejazd odcinkami autostrad:
A1 Rusocin – Nowa Wieś
A2 Konin – Świecko
A4 Katowice – Kraków
Do której bramki na autostradzie podjechać?
Zbliżając się do bramek na autostradzie, powinniśmy zwrócić uwagę na dwie rzeczy. Po pierwsze nad którymi znajdują się zielone strzałki, a nad którymi czerwone X. W ten sposób oznacza się, które bramki są czynne.
Po drugie powinniśmy przyjrzeć się, gdzie znajdują się charakterystyczne znaki z poglądową sylwetką kasjera (czarny „ludzik” na białym tle i niebieskiej tablicy). Tam możemy podjechać do okienka i rozliczyć się gotówką lub kartą.
Obok nich zauważyć można bramki, gdzie sylwetka kasjera jest przekreślona, za to znajduje się znak przypominający ikonę WiFi oraz czarny symbol kamery na żółtym tle. Tam nie znajdziemy żadnej obsługi i bramki te przeznaczone są dla pojazdów korzystających z elektronicznego systemu opłat. Mogą być to urządzenia montowane pod szybą lub możemy zarejestrować nasz pojazd w odpowiedniej aplikacji (jest kilka na rynku) i wtedy bramki przepuszczą nas na podstawie odczytu tablicy rejestracyjnej.
Kierowca BMW M5 nie opanował auta i zniszczył przystanek
Popisywanie się mocą swojego samochodu na drodze publicznej to zawsze głupi pomysł. Dotyczy to nawet najlepszych i najbardziej doświadczonych kierowców. Nawet oni nie przewidzą tego, co może wydarzyć się na drodze.
Największe zagrożenie stanowią oczywiście szpanerzy, którzy mają kupę pieniędzy, ale marne umiejętności. Tak jak ten kierowca BMW M5, który chciał się popisać paleniem gumy. Niby nic groźnego, gumę pali się na postoju, więc nie ma zagrożenia, że stracimy panowanie nad samochodem.
Takie myślenie jest całkowicie błędne, co zaprezentował kierujący M5 w Gliwicach. Kiedy ruszył i auto zaczęło odzyskiwać przyczepność, nagle zarzuciło nim w prawo. Samochód obrócił się o 180 stopni, wjeżdżając na chodnik i niszcząc przystanek. Na szczęście nikt na nim nie oczekiwał na autobus.
Szpaner w BMW M5 stracił prawo jazdy i stanie przed sądem
W zdarzeniu na szczęście nikt nie ucierpiał. Policja i media podkreślają, że ponadto nic nie stało się dziecku znajdującemu się w samochodzie, chociaż co mogło się mu stać przy wjechaniu w wiatę przystankową z prędkością 5 km/h, nie mamy pojęcia.
Na miejscu pojawiła się policja i zatrzymała 36-latkowi prawo jazdy. Jak podała gliwicka komenda w swoim komunikacie:
37-letniemu mieszkańcowi centralnej Polski, przewożącemu w pojeździe osobę małoletnią, zatrzymano prawo jazdy. Mężczyzna stworzył realne i rażące zagrożenie bezpieczeństwa w ruchu drogowym. Ucierpieć mogły osoby, które mogły przecież stać na przystanku, czy też – przewożone w aucie dziecko. Sprawcy tego skrajnie nieodpowiedzialnego zachowania czekają solidne wydatki – naprawa poważnie uszkodzonego pojazdu to tylko jeden z nich. O tym, czy i na jaki okres zostanie temu kierowcy zatrzymane prawo jazdy oraz jakiej wysokości grzywnę otrzyma, będzie decydował Sąd Rejonowy w Gliwicach. Grożące konsekwencje finansowe to nawet 30 tysięcy złotych grzywny.
Przypomnijmy, że za spowodowanie kolizji kierowca BMW powinien dostać 1000 zł mandatu oraz 6 punktów karnych. W tym przypadku kara może być znacznie wyższa, ponieważ do zdarzenia doszło nie na skutek nieszczęśliwego zdarzenia, tylko bezmyślnego zachowania kierującego M5.
Niewtajemniczeni kierowcy sądzą, że mając samochód z klimatyzacją wystarczy wcisnąć przycisk AC, ustawić temperaturę nawiewu na najniższą i wiatrak na wysokie obroty. Tak uda nam się ochłodzić wnętrze, ale będzie to trwało naprawdę długo. Pamiętajmy, że przy temperaturach powyżej 30 stopni Celsjusza, we wnętrzu zamkniętego pojazdu może być nawet 60-70 stopni! Nawet osiągnięcie wartości panujących na zewnątrz może być czasochłonne.
Dlatego chłodzenie wnętrza powinno zacząć się od opuszczenia szyb. Podczas jazdy szybko przewietrzymy w ten sposób wnętrze. Dopiero gdy uznamy, że pozbyliśmy się większości nagrzanego powietrza, powinniśmy zamknąć szyby i włączyć klimatyzację. Wiele osób ustawia strumień bezpośrednio na siebie, ale ciągły podmuch zimnego powietrza może doprowadzić do przeziębienia. Lepiej jest ustawić go na szybę i skupić się na obniżeniu temperatury całej kabiny. Pomocne w tym jest zamknięcie obiegu. Dlaczego? Auto będzie wtedy czerpało już częściowo schłodzone powietrze z wnętrza, a nie nagrzane z zewnątrz, co przyspieszy cały proces.
Jak należy prawidłowo korzystać z klimatyzacji manualnej w samochodzie?
Jeśli nasze auto ma klimatyzację ręczną, wszystkimi ustawieniami musimy zarządzać sami. Najpierw powinniśmy ustawić temperaturę powietrza na najniższą, nawiew na wysoką lub najwyższą pozycję (jeśli nie przeszkadza nam głośna praca wiatraka), strumień powietrza kierujemy na czołową szybę (żeby uniknąć przeziębienia) oraz zamykamy obieg powietrza.
Kiedy wnętrze zacznie się schładzać, możemy zacząć zmniejszanie siły nawiewu, a także otworzyć obieg. Można też zmienić kierunek nawiewu według własnych preferencji – kiedy nie jest mocny, ryzyko przeziębienia się maleje. Nie ma raczej sensu zmiana temperatury na wyższą, a utrzymywać komfortowe warunki najlepiej jest za pomocą siły nawiewu.
Jak należy prawidłowo korzystać z klimatyzacji automatycznej w samochodzie?
Klimatyzacja automatyczna w teorii robi wszystko za nas. Wybieramy żądaną temperaturę, wciskamy przycisk Auto i czekamy na efekt. Czasami warto jednak samemu trochę pobawić się ustawieniami, aby uzyskać jak najlepszy efekt.
Przykładowo podczas wietrzenia wnętrza można wcisnąć przycisk z piktogramem przedniej szyby oraz napisem MAX. To funkcja używana zwykle do szybkiego odparowania szyb, ale sprawdzi się też podczas przewietrzania wnętrza.
Czy po przewietrzeniu wnętrza i zamknięciu szyb wciskamy już przycisk Auto? Możemy, ale wtedy układ skieruje zwykle mocny nawiew prosto na nas. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, żeby samemu wybrać kierunek „wiania”, a sterowanie mocą nadal pozostawić komputerowi. Możemy też sami zamknąć obieg, aby przyspieszyć wychładzanie wnętrza.
Ważną zasadą, o której nie wszyscy wiedzą, jest ustawianie temperatury od razu na taką, jaka nas interesuje. Wybrana wartość to nie temperatura powietrza, jakie będzie wpadało do kabiny, tylko wartość, jaką układ ma osiągnąć, a później utrzymać.
Sama temperatura nie powinna być zbyt niska, ponieważ wysiadając potem z auta doznamy małego szoku termicznego. Niektóre poradniki zalecają, aby różnica wynosiła 5-6 stopni, co jest mało realistyczne, kiedy temperatura powietrza na zewnątrz to na przykład 35 stopni Celsjusza. Za optymalne ustawienie uznaje się zakres 20-22 stopnie.
Jak uniknąć przeziębienia od klimatyzacji w aucie?
Wysoka temperatura powietrza oraz niska w samochodzie, mogą wystawić nasz układ immunologiczny na próbę. Wiele osób ma podczas upałów problem z przeziębieniem, właśnie z powodu niewłaściwego korzystania z klimatyzacji.
Tak jak pisaliśmy poprzednio, trzeba unikać ustawiania nawiewu zimnego powietrza bezpośrednio na siebie. Nie należy także przesadzać z niską temperaturą we wnętrzu.
Ważne jest także stosowanie tak zwanej „zasady 5 minut”. Polega ona na wyłączeniu klimatyzacji na 5 minut przed dotarciem do celu i zgaszeniem samochodu. Wciskamy więc przycisk AC, ale pozostawiamy aktywny nawiew. W ten sposób wnętrze samochodu zacznie się stopniowo nagrzewać i wysiadając z niego, nie odczujemy dużej różnicy temperatur.
Ponadto wyłączając klimatyzację na 5 minut przed dotarciem do celu, pozwalamy parownikowi układu na osuszenie się. W przeciwnym razie wilgoć na nim zgromadzona, będzie dobrym środowiskiem dla rozwoju grzybów, które potem odpowiedzialne są za brzydki zapach z nawiewów i mogą powodować choroby.
Ile kilometrów przejedzie samochód na rezerwie paliwa?
Na takie pytanie trudno odpowiedzieć dokładnie, ponieważ wiele zależy od konkretnego samochodu. Najczęściej producenci ustawiają moment włączenia się kontrolki rezerwy, bazując na zasięgu prognozowanym przez komputer pokładowy.
Zwykle punkt taki ustalony jest przy zasięgu 70-80 km, ale może przekładać się to na zupełnie różne ilości paliwa. Jeśli macie oszczędny samochód, to będzie to wskazywało na jazdę na oparach. Natomiast w przypadku auta bardzo paliwożernego, może oznaczać spory zapas w zbiorniku i zmieniając styl jazdy można przejechać o wiele więcej, niż pierwotnie deklarowane.
Najlepiej sprawdzić to samemu, zerkając przy jakim zasięgu, pojawia się informacja o rezerwie. Warto tą wartość zapamiętać, zwłaszcza, że nie wszystkie samochody pokazują pozostały zasięg na samego wyczerpania paliwa, tylko już wcześniej wyświetlają same kreski.
Jaki dystans przejedzie samochód kiedy komputer pokaże zasięg 0 km?
Zaznaczmy przede wszystkim, że nigdy nie powinno się jeździć do momentu, w którym komputer pokładowy pokaże zasięg 0 km. Jest to niekorzystne dla samochodu, o czym za chwilę. Jeśli sytuacja jest awaryjna i nie macie innego wyjścia, to możecie próbować kontynuować jazdę. Zerowy zasięg zawsze podawany jest na wyrost i ma zmotywować kierowcę do jak najszybszego zatankowania.
Tak naprawdę widząc zasięg 0 km, prawdopodobnie będziemy mogli pokonać jeszcze kolejne 20-30 km, zanim paliwo faktycznie się wyczerpie. Powinniśmy wtedy jechać bardzo ostrożnie i delikatnie, wyłączając też klimatyzację i zbędne odbiorniki prądu.
Zalecane jest aby unikać jazdy na rezerwie, głównie z jednego powodu. Na dnie baku gromadzi się osad i zanieczyszczenia, które przy bardzo niskim stanie paliwa są zasysane przez układ paliwowy, co ma na niego niekorzystny wpływ. Zbyt mała ilość paliwa może doprowadzić też do zapowietrzenia układu wtryskowego.
W ekstremalnej sytuacji, kiedy będziemy próbować jechać na samych oparach, możemy także zatrzeć pompę paliwa. Jeśli jednak do tego nie dojdzie i uda nam się uzupełnić wyschnięty bak, nie mamy gwarancji, że samochód znowu zapali. Układ paliwowy może być zbyt zapowietrzony i ryzykujemy awarią próbując go mimo to uruchomić.
Skrót EPC rozwija się jako Electronic Power Control i dotyczy on ogólnie układu elektrycznego i elektronicznego samochodu. Kiedy pojawia się kontrolka z takim właśnie napisem, oznacza na problemy właśnie z elektryką lub elektroniką pojazdu.
Komunikat taki nie jest stosowany przez wszystkich producentów i niektórzy zadowalają się dobrze znaną kontrolką „check engine”. Wskazuje ona wtedy na niemal dowolny problem związany z pracą silnika. Kontrolka EPC jest o tyle pomocna, że pozwala wykluczyć problemy natury mechanicznej.
Kontrolka EPC – na jaką usterkę wskazuje?
Niestety, podobnie jak w przypadku kontrolki „check engine”, kontrolka EPC wskazuje na „jakąś” usterkę. Jedynym sposobem, aby przekonać się o co dokładnie chodzi, jest udanie się do serwisu i podłączenie komputera diagnostycznego.
Kontrolka EPC w teorii może świadczyć o dowolnym problemie elektrycznym lub elektronicznym. Biorąc pod uwagę ilość elektroniki we współczesnych samochodach, pole manewru jest naprawdę duże.
Jak zareagować, gdy pojawi się kontrolka EPC?
Podobnie jak „check engine”, kontrolka EPC nie nakazuje zatrzymania pojazdu i nie świadczy o tym, że samochód zaraz odmówi posłuszeństwa. Nie można jednak jej ignorować.
Zapalenie się kontrolki EPC oznacza, że z naszym samochodem jest jakiś problem. Jeśli ją zignorujemy, problem z pewnością nie zniknie, ale może za to się pogłębić, doprowadzając do kosztownej usterki, która unieruchomi nasz pojazd. Lepiej więc nie ryzykować, tylko w miarę możliwości szybko udać się do serwisu na diagnostykę.
Kupno samochodu spoza Europy może mieć sporo plusów – od lepszej ceny, po nieoferowaną na naszym rynku wersję lub model. Różne kontynenty mają jednak różną specyfikę i nawet kupując auto europejskiego producenta, ale pochodzącego z salonu w USA, możecie spotkać wiele różnic. Zwykle dotyczą one między innymi oświetlenia.
Czy w Polsce można mieć czerwone kierunkowskazy?
Tylne światła samochodu mogą mieć różne barwy. Osobne segmenty dla poszczególnych rodzajów świateł, całkowicie czerwone lub białe. Po uruchomieniu konkretnych świateł, barwa musi być jednak zgodna z wymogami.
Rozporządzenie Ministra Infrastruktury w sprawie warunków technicznych pojazdów jest w tej kwestii jednoznaczne. Kierunkowskazy muszą mieć barwę „żółtą samochodową”. Dlatego samochód mający czerwone kierunkowskazy, nie powinien przejść przeglądu technicznego i przejść procesu rejestracji.
Co zrobić, jeśli kupiłem auto z czerwonymi kierunkowskazami?
Kupno samochodu z czerwonymi kierunkowskazami (pochodzące zwykle z USA lub Kanady), może być problematyczne. Ale jest kilka sposobów na radzenie sobie z tym.
Najprościej jest, gdy kupiony przez was model występował też w wersji europejskiej. Wtedy wystarczy wymienić lampy. W przeciwnym wypadku możecie próbować zmienić żarówkę na żółtą, aby uzyskać podobny jak producenci stosujący jednolicie czerwone klosze.
Teoretycznie można próbować przerobić klosz, aby miał żółty kierunkowskaz, ale jest to karkołomne i po takiej ingerencji straci on homologację, więc diagnosta może odmówić podbicia przeglądu.
Możecie poszukać akcesoryjnych, tuningowych lamp do tego modelu, na przykład typu „Lexus look”, czyli z białymi kloszami. Muszą one mieć jednak odpowiednią homologację.
Jeśli jest to starsze auto i można zarejestrować je jako zabytek, to czerwone kierunkowskazy nie są problemem. Alternatywnie możecie też próbować uzyskać odstępstwo od warunków technicznych pojazdu.
Odstępstwo od warunków technicznych pojazdu – jak je uzyskać?
Każdy właściciel pojazdu nietypowego, specjalnego czy ogólnie niespełniającego przyjętych w naszym kraju wymogów, może wystąpić z wnioskiem o uzyskanie odstępstwa od warunków technicznych. To prośba o potraktowanie was i waszego pojazdu wyjątkowo, ale musicie mieć ku temu stosowny powód. Czy uzyskacie takie odstępstwo na auto z czerwonymi kierunkowskazami? Trudno powiedzieć.
Stosowny wniosek składa się do Dyrektora Transportowego Dozoru Technicznego (od 1 stycznia 2022 roku organem właściwym był Minister Infrastruktury). Do takiego wniosku trzeba dołączyć szereg dokumentów:
Dowód własności pojazdu lub dokument potwierdzający powierzenie pojazdu, o którym mowa w art. 73 ust. 5 – ustawy Prawo o ruchu drogowym;
Zaświadczenie o przeprowadzonym badaniu technicznym pojazdu wskazujące, których warunków technicznych pojazd nie spełnia;
Świadectwo zgodności WE albo świadectwo zgodności wraz z oświadczeniem zawierającym dane i informacje o pojeździe niezbędne do rejestracji i ewidencji pojazdu;
Sprawozdanie z badań potwierdzające spełnienie odpowiednich warunków lub wymagań technicznych w celu dopuszczenia jednostkowego pojazdu w przypadku pojazdu, o którym mowa w art.70zn ust. 2 – ustawy Prawo o ruchu drogowym;
Dokument sporządzony przez jednostkę uprawnioną wskazujący warunki lub wymagania techniczne obowiązujące na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej, a niespełnione przez pojazd objęty dopuszczeniem jednostkowym udzielonym na dany pojazd przez właściwy organ państwa członkowskiego Unii Europejskiej, w przypadku pojazdu objętego procedurą dopuszczenia jednostkowego przez Dyrektora Transportowego Dozoru Technicznego;
Oświadczenie producenta pojazdu, opinię jednostki uprawnionej albo opinię rzeczoznawcy samochodowego, o którym mowa w art. 79a – ustawy – Prawo o ruchu drogowym, dotyczące danych technicznych pojazdu w zakresie objętym wnioskiem;
Dowód rejestracyjny kraju poprzedniej rejestracji pojazdu;
Dowód uiszczenia opłaty, za wydanie zezwolenia na odstępstwo;
Wyraźne zdjęcia pojazdu przedstawiające: całą bryłę pojazdu z dwóch przekątnych z przodu i z tyłu, numer VIN albo numer nadwozia, podwozia lub ramy, umieszczony w sposób trwały na nadwoziu, ramie lub innym podobnym podstawowym elemencie konstrukcyjnym, tabliczkę znamionową pojazdu, umiejscowienie kolumny kierowniczej.
Dokładną instrukcję składania wniosku o odstępstwo od warunków technicznych pojazdu oraz wzór tego wniosku, znajdziecie pod tym adresem.
Kiedy pieszy ma pierwszeństwo – to proste pytanie, prawda? Dla pewności przytoczmy stosowny zapis z ustawy Prawo o ruchu drogowym (art. 13):
Pieszy wchodzący na jezdnię lub torowisko albo przechodzący przez jezdnię lub torowisko jest obowiązany zachować szczególną ostrożność. (…) Pieszy znajdujący się na przejściu dla pieszych ma pierwszeństwo przed pojazdem. Pieszy wchodzący na przejście dla pieszych ma pierwszeństwo przed pojazdem, z wyłączeniem tramwaju.
To kiedy pieszy ma pierwszeństwo? Taki znajdujący się na przejściu dla pieszych zdecydowanie je ma – ta zasada jest niezmienna. Przepisy mówią też o sytuacji, w którym pieszy „wchodzi” na przejście. Czyli kiedy?W momencie schodzenia z chodnika? Może kiedy do przejścia ma jeszcze metr, to już jest „wchodzącym”? Jak też traktować osobę stojącą przed przejściem? Stoi więc nie wchodzi – to logiczne. Lecz wejść zamierza w sposób oczywisty. Ma pierwszeństwo przed pojazdem, czy nie?
Znamy ekspertów, którzy uznają takie pytania za bezsensowne, bo skoro kierowca widzi pieszego, wyraźnie chcącego przejść na drugą stronę, to trzeba go przepuścić. Takim osobom pragniemy przypomnieć, że pierwszeństwo dla pieszego „zbliżającego się do przejścia” znajdowało się w pierwszym projekcie ustawy, ale zostało odrzucone. Przypominamy też o tym zapisie (art. 14 Kodeksu drogowego):
Zabrania się wchodzenia na jezdnię bezpośrednio przed jadący pojazd, w tym również na przejściu dla pieszych.
Jak więc ustalić winę w przypadku potrącenia, skoro mamy dwa zapisy, wymagające oceny sytuacji „na oko”? Czy kiedy pieszy zbliżał się do pasów, był już „wchodzącym” i kierowca już wtedy powinien zacząć hamować? Czy jeszcze nie był, więc to że wszedł pod samochód było wtargnięciem? Prawo pozostawia to dowolności interpretacji policji oraz sądu.
To teraz dodatkowo utrudnijmy sprawę i zapytajmy, czy pieszy znajdujący się na wysepce pośrodku ulicy ma pierwszeństwo czy nie. Przepisy o tych miejscach mówią tak:
Jeżeli przejście dla pieszych wyznaczone jest na drodze dwujezdniowej, przejście na każdej jezdni uważa się za przejście odrębne. Przepis ten stosuje się odpowiednio do przejścia dla pieszych w miejscu, w którym ruch pojazdów jest rozdzielony wysepką lub za pomocą innych urządzeń na jezdni.
Pieszy stojący na wysepce nie znajduje się więc na przejściu dla pieszych. Znajduje się pomiędzy dwoma przejściami. Jeśli pieszy wchodzi na przejście, a pośrodku drogi jest azyl, to kierowca jadący drugim pasem nie musi mu ustępować pierwszeństwa, ponieważ pieszy znajduje się na innym przejściu, niż kierowca ma przed sobą.
Co jednak w sytuacji, gdy pieszy już stoi na wysepce? Wracamy do wcześniejszego dylematu – czy pieszy może jednocześnie stać oraz iść?
Jest jeszcze jeden problem z przepisem dotyczącym wysepek – większość pieszych i kierowców nigdy o nim nie słyszała. Jeszcze zanim weszły w życie nowe przepisy dotyczące pierwszeństwa pieszych, większość z nich po prostu szła, jakby pokonywała jedno przejście. Tak samo kierowcy zatrzymywali się, chociaż nie musieli.
Czy trzeba więc przepuszczać pieszego stojącego na wysepce? Z przepisów nie wynika to wprost. Natomiast założymy się, że żaden policjant ani sąd nie spojrzy przychylnie na kierowcę, który zacznie przedstawiać przytoczone powyżej dylematy. Skąd taka pewność?
Śledząc policyjne komunikaty nie ma wątpliwości co do tego, że policja nie egzekwuje przepisów zgodnie z ich zapisami, tylko zgodnie z mylnym i rozpowszechnionym na ich temat wyobrażeniem. Jeśli pieszy zbliża się do przejścia, a kierowca się nie zatrzyma, może być niemal pewny, że dostanie mandat. Chociaż ustawodawca wyraźnie wycofał się z zapisu o pieszym „zbliżającym się”. Przepisy każą jednak rozstrzygać takie spory „na oko”, a w takich sytuacjach kierowca zawsze jest na straconej pozycji.
Abonament za radio w samochodzie – kto musi płacić?
Obowiązek płacenia abonamentu RTV dotyczy każdego, kto ma odbiornik radiowy. Również taki w samochodzie. Na szczęście osoby fizyczne muszą płacić taką daninę tylko raz, bez względu na liczbę posiadanych odbiorników. Te w samochodach oraz inne także liczą się do tej samej puli, co radio w domu.
W gorszej sytuacji są przedsiębiorcy, ponieważ muszą zapłacić abonament za każde auto z radioodbiornikiem, jakie posiadają w swojej ewidencji. A co jeśli dany pojazd jest w leasingu lub w wynajmie długoterminowym? Wtedy trzeba już sprawdzić zapisy umowy.
Stawki za radio w samochodzie zależą od tego, na ile miesięcy wykupujemy abonament:
1 miesiąc – 7,50 zł
2 miesiące – 14,60 zł
3 miesiące – 21,60 zł
6 miesięcy – 42,80 zł
12 miesięcy – 81 zł
Czy ktoś może skontrolować czy mam radio w samochodzie?
Owszem, istnieje taka możliwość. Tak jak w przypadku kontroli obecności odbiornika w domu, informacje na ten temat zbierają listonosze. Nie musimy ich jednak wpuszczać do naszego domu, więc można łatwo uniemożliwić im przeprowadzenie kontroli.
Co innego samochód – jeśli stoi w miejscu ogólnodostępnym (a nie na przykład w garażu), nie ma problemu, żeby ktoś podszedł i zaglądnął do środka, czy mamy radio w aucie. Temu nie ma już jak zapobiec i podobne kontrole rzeczywiście miały miejsce.
Jaka kara za brak abonamentu RTV za radio w samochodzie?
Na koniec przypomnijmy jeszcze, że abonamentu RTV nie płacimy za słuchanie radia, ale za sam fakt posiadania urządzenia, które umożliwia takie słuchanie. Odwoływanie się od kar nic więc nie da, chyba że jesteśmy w stanie udowodnić przed sądem, że urządzenie zamontowane w naszym pojeździe, nie ma technicznej możliwości odbierania sygnału radiowego.
Kara za brak opłaconego abonamentu RTV to 30-krotność opłaty, czyli 225 zł. Do tego doliczane są także zaległe opłaty. Jeśli nigdy nie płaciliśmy abonamentu za radio w aucie, to najprawdopodobniej zostaniemy wezwani do zapłaty za każdy miesiąc od momentu zakupu pojazdu.
Przepisy Kodeksu drogowego przewidują sporo paragrafów dotyczących rowerzystów, ale zwykle muszą stosować się stosować oni do takich samych zasad, jak kierowcy samochodów. Nie mogą więc na przykład jechać pod prąd. Mimo to niektórzy jeżdżą w ten sposób, głównie na ulicach jednokierunkowych w centrach miast, aby skrócić sobie w ten sposób drogę. To że zajmują niewiele miejsca i z łatwością wyminą się z jadącym z naprzeciwka autem, niczego nie zmienia.
Zmienia dopiero obecność kontrapasów, które sankcjonują inną organizację ruchu.
Rowerzyści mają obowiązek poruszania się drogami dla rowerów, ale jeśli żadnej nie ma w pobliżu, powinni zjechać na ulicę. Spotkać też można czasami pasy dla rowerów, czyli część jezdni wydzieloną z myślą tylko o ruchu rowerowym. Pas taki wydzielany jest niezależnie od organizacji ruchu samochodów.
W ten sposób docieramy do sedna. Możliwa jest sytuacja, w której na drodze jednokierunkowej, wyznaczono dwa kontrapasy dla rowerzystów. Siłą rzeczy jeden z nich będzie prowadził pod prąd, ale wtedy taka jazda jest dozwolona.
Zazwyczaj kontrapasy dla rowerzystów wyznacza się w centrach miast i na odcinkach z ograniczeniem prędkości do 30 km/h. Chodzi o to, żeby ułatwić życie rowerzystom, ale nie narazić ich na spotkanie z samochodem jadącym z większą prędkością i w przeciwnym kierunku.
Jeśli rowerzysta jechał pod prąd, to jak ma zachować się na skrzyżowaniu?
Jazda konrapasem, a więc pod prąd z perspektywy jezdni dla samochodów, może rodzić pewne problemy. Takie jak określenie pierwszeństwa na skrzyżowaniu.
Zawsze w sytuacjach zwątpienia, powinniśmy najpierw spojrzeć na znaki drogowe. Jeśli kontrapas jest kontynuowany, to powinien w odpowiedni sposób przecinać skrzyżowanie, pozwalając na jazdę wbrew znakom, którym muszą podporządkować się prowadzący pojazdy silnikowe.
Natomiast jeśli skrzyżowanie oznacza także koniec kontrapasa, rowerzysta musi dostosować się do umieszczonych znaków, a w razie ich braku zastosować zasady ogólne Prawa o ruchu drogowym.
Czy można stracić prawo jazdy za jedno wykroczenie?
Można. Niestety można, a odpowiednie przepisy mają na celu dodatkowo dyscyplinować kierowców. Niejeden kierujący beztrosko łamie ograniczenia prędkości w przekonaniu, że ryzyko zatrzymania przez policję jest niewielkie. A nawet jeśli do niego dojdzie, to zapłacenie mandatu nie jest końcem świata.
Zaskoczenie pojawia się w momencie, gdy okazuje się, że owszem trzeba zapłacić mandat. A poza mandatem pożegnać się z prawem jazdy. Nie na stałe, bo tylko na 3 miesiące, ale to i tak bardzo przykra sytuacja. Tak się dzieje w przypadku przekroczenia prędkości o ponad 50 km/h za znakiem D-42, oznaczającym początek terenu zabudowanego.
Możecie myśleć, że to przecież nie jest nowy przepis i kierowcy od dawna wiedzą, że trzeba się pilnować w terenie zabudowanym. A jednak co roku około 50 tys. osób traci w ten sposób uprawnienia. Problem zatem wciąż istnieje.
Co zrobić, gdy stracę prawo jazdy na 3 miesiące?
Krok pierwszy to pogodzić się z tym faktem. Problem z obowiązującym prawem jest taki, że działa ono uznaniowo i poza prawem. Jeśli policjant uzna, że przekroczyliście prędkość w terenie zabudowanym o ponad 50 km/h, to zabiera wam prawo jazdy i tyle. Nie ma możliwości zaprotestowania, odwołania się. Jest to niezgodnie z konstytucją, co potwierdził wyrok TK, ale prawo dalej obowiązuje.
Ostrzegamy też przed ignorowaniem decyzji policjanta. Jeśli zostaniecie zatrzymani za kierownicą podczas 3-miesięcnego okresu karnego, zostanie on wydłużony do 6 miesięcy. Kolejnym razem całkowicie tracicie prawo jazdy.
Prawo jazdy stracisz też za zbyt wielu pasażerów
Za nadmiarową osobę w samochodzie (czyli ponad limit przewidziany w dowodzie rejestracyjnym), grozi mandat. Ale jeśli macie przynajmniej trzech nadprogramowych pasażerów, tracicie prawo jazdy na 3 miesiące.
Kiedy traci się prawo jazdy za punkty karne?
Od wielu lat niezmiennie prawo jazdy traci się, kiedy przekroczy się 24 punkty karne. W przypadku osób mających prawo jazdy krócej niż rok, wystarczy zebranie 20 punktów.
Obecnie taką liczbę zdobyć bardzo łatwo, ponieważ najpoważniejsze wykroczenia zagrożone są karą 15 punktów karnych. Punkty znikają dopiero po 2 latach od opłacenia mandatu. Nie można też iść na kurs reedukacyjny, aby zmniejszyć liczbę posiadanych punktów.
Ile punktów karnych za przekroczenie prędkości w 2023 roku?
Ponieważ ten tekst jest głównie o karach za przekroczenie prędkości, przypomnijmy jeszcze, ile punktów można dostać za zbyt szybką jazdę:
Klimatyzacja w samochodach jest obecnie czymś powszechnym i instynktownie myślimy o wnętrzu naszego pojazdu jako o miejscu przyjaznym, w którym panuje zawsze komfortowa temperatura. To bardzo zwodnicze myślenie.
Sytuacja potrafi zmienić się diametralnie, kiedy tylko wysiądziemy z samochodu i zatrzaśniemy za sobą drzwi. Auta są mocno przeszklone i szybko temperatura w ich wnętrzach ulega zmianie, zwłaszcza w mocnym słońcu. W upalny dzień, temperatura w samochodzie szybko osiąga około 60 stopni Celsjusza.
Z kolei podczas dłuższego postoju na słońcu, tworzy się tak zwany efekt szklarni, a temperatura elementów pojazdu może sięgać nawet 80 stopni Celsjusza! Wnętrza aut przystosowane są zwykle do wytrzymywania nawet tak dużych temperatur, ale większość rzeczy, jakie zostawimy w samochodzie, już nie.
Dlaczego nie powinno się zostawiać wody w samochodzie podczas upałów?
Wożenie ze sobą wody podczas upałów jest wręcz zalecane i każdy powinien to robić. Ale nie wolno zapominać o zachowaniu odpowiednich zasad bezpieczeństwa. Plastikowa butelka wystawiona na działanie promieni słonecznych i wysoką temperaturę, zacznie wydzielać szkodliwe substancje, przenikające do wody. Ponadto w butelce, która została już otwarta, po kilku godzinach namnożą się bakterie.
Słońce i wysoka temperatura mają zresztą szkodliwe działanie na wszystkie napoje. Wzrost temperatury powoduje wzrost ciśnienia wewnątrz butelki, która może zacząć się rozszczelniać. To niebezpieczne w przypadku napojów gazowanych, które już w temperaturze pokojowej umieszczane są w pojemnikach pod ciśnieniem kilkukrotnie wyższym od atmosferycznego. W przypadku butelek grozi to wyciekiem, a przy puszkach rozerwaniem.
Czy można zostawiać środki w sprayu w samochodzie?
Jeszcze większym ryzykiem są produkty i środki w sprayu. Wszystkie środki opakowane ciśnieniowo, źle reagują na wzrosty temperatur i może dojść do rozszczelnienia lub nawet rozerwania opakowania. Wsiadanie do samochodu i odkrycie, że wnętrze ubrudzone jest sprayem na komary nie należy do przyjemnych.
Czy powinno się zostawiać w samochodzie środki przeciwsłoneczne?
Domyślacie się już pewnie, że nie powinno. Jeśli macie krem do opalania w sprayu, to sprawa jest oczywista. Nie zaleca się jednak przechowywania w rozgrzanym samochodzie nawet zwykłego kremu do opalania. Może on zmienić swoje właściwości pod wpływem temperatury i nie będzie tak skuteczny jak powinien.
Jedzenie i lekarstwa w rozgrzanym aucie
Ten punkt nie powinien nikogo zaskakiwać. Jedzenie może szybko się zepsuć pod wpływem wysokiej temperatury, zwłaszcza jeśli dodatkowo będzie na nie bezpośrednio świeciło słońce.
Tym bardziej powinniśmy uważać z lekami i innymi produktami farmakologicznymi. Pod wpływem wysokiej temperatury mogą one łatwo zmienić swoje właściwości. W najlepszym wypadku, stracą swoje zdrowotne działanie, a w najgorszym mogą stać się toksyczne.
Nie zostawiaj okularów przeciwsłonecznych w nagrzanym samochodzie
Gdzie zostawia się okulary przeciwsłoneczne podczas wysiadania z samochodu? Niejeden kierowca umieszcza je na górze deski rozdzielczej. Wygodne, ale niewłaściwe. Brzmi to paradoksalne, ale one również mogą przegrać walkę z takimi warunkami, zmniejszając stopień ochrony przed promieniami UV. Ponadto nagrzane okulary zwyczajnie nas poparzą, kiedy wsiądziemy do samochodu.
Nie susz mokrych ręczników i strojów kąpielowych w samochodzie
Gdzie łatwo i szybko wysuszyć ręcznik i strój kąpielowy? Skoro w stojącym na słońcu aucie jest ta gorąco, to najlepiej tam, prawda? Jeśli je rozłożymy na oparciach foteli, schnięcie może przebiegać całkiem szybko. Niestety jest to ryzykowny zabieg.
Jeśli pamiętacie nasz tekst na temat zasady 5 minut przy używaniu klimatyzacji, to wiecie, skąd w jej układzie biorą się szkodliwe grzyby i bakterie. A biorą się gdy pojawi się wilgoć oraz wysoka temperatura. Tak samo wygląda to w przypadku suszenia ręczników i strojów kąpielowych w aucie. A zagnieździć się one mogą nie tylko w suszonych rzeczach, ale także tapicerce tymi rzeczami zmoczonej.
Większość kierowców bez wahania odpowie, że liczba przy oznaczeniu benzyny, wskazuje na jego liczbę oktanową. Czy lepsza jest większa? Bez wątpienia. A co daje paliwo wysokooktanowe? Tu już zaczynają się schody.
Częstą odpowiedzią jest kojarzenie oktanów z kalorycznością paliwa. Im ich więcej, tym więcej energii można uzyskać podczas spalania. Tymczasem nie o to tutaj chodzi, a odporność na spalanie stukowe.
Aby dobrze zrozumieć różnice między benzyną 95 i 98, trzeba zrozumieć zjawisko spalania stukowego. W dużym uproszczeniu, kiedy tłok w cylindrze znajduje się w górnym położeniu, mieszanka paliwowo-powietrzna zostaje zapalona od iskry wytwarzanej przez świecę. Moment ten jest bardzo precyzyjnie określony.
Jeśli nie będzie, może dojść do samozapłonu mieszanki, spowodowanego dużym ciśnieniem lub zbyt wysoką miejscową temperaturą. Taki niekontrolowany wybuch nazywany jest właśnie spalaniem stukowym. W nowoczesnych samochodach nie jest ono problemem, ponieważ komputer sterujący zapłonem, potrafi dostosowywać go do panujących warunków.
Dzięki większej odporności benzyny Pb98 na spalanie stukowe, sam proces spalania może przebiegać dłużej i płynniej, poprawiając wydajność silnika. Czy to oznacza, że tankując paliwo wysokooktanowe, poprawimy możliwości jednostki napędowej?
Czy można tankować benzynę 98 zamiast 95 i na odwrót?
Co do zasady nie ma przeciwskazań, żeby tankować benzynę 98 zamiast 95. Samochód sam wykryje inne parametry paliwa i odpowiednio dostosuje kąt wyprzedzenia zapłonu. Nie ryzykujemy więc uszkodzeniem niczego, ale przy tym niczego nie zyskujemy. Silnikowi nie przybędzie nagle koni mechanicznych, ponieważ paliwo ma więcej oktanów. Silnik zestrojony do optymalnej pracy na benzynie 95, nie będzie działał lepiej na 98.
Z kolei tankując benzynę 95 zamiast 98, także nie powinniśmy w żaden sposób uszkodzić elementów silnika. Lecz jednostka zestrojona do pracy na paliwie wysokooktanowym, nie będzie wtedy działać w pełni swoich możliwości. Różnice są jednak niewielkie, szczególnie że benzynę 98 producenci zalecają do faktycznie mocnych wersji, więc większość kierowców nie odczuje żadnej zmiany. Pamiętajmy jednak, że silnik nie pracuje wtedy w najbardziej optymalnych dla siebie warunkach, więc choćby z tego powodu, nie warto oszczędzać, skoro zdecydowaliśmy się na samochód, do którego producent zaleca benzynę 98.
Czy można mieszać benzynę 95 i 98?
Co w sytuacji, kiedy jeździliśmy na paliwie o jednej liczbie oktanowej, a potem zalaliśmy takie o innej? Czy możemy zatankować na próbę benzynę Pb 98, jeśli wcześniej tankowaliśmy 95? Nie ma z tym najmniejszego problemu, podobnie jak z odwróconą sytuacją.
Tak jak wspomnieliśmy, komputer sterujący zapłonem odpowiednio dostosowuje się do paliwa i nie jest tak, że ma tylko dwie „pozycje” – 95 i 98 oktanów. Nie musimy się więc obawiać mieszania paliw o różnej liczbie oktanowej.
Elektryczna regulacja lusterek to obecnie żaden luksus, ale producenci rozwijają dostępne funkcje. Jedną z nich jest synchroniczna regulacja lusterek. Polega ona na tym, że gdy regulujemy lusterko lewe, to prawe powinno odpowiednio zmienić pozycję. W ten sposób odpada konieczność osobnej regulacji raz jednego a raz drugiego lusterka.
W razie gdyby jednak wymagana była jakaś korekta lusterka prawego, wystarczy przełączyć się na jego obsługę – wtedy kontrolować będziemy tylko je. Aktywacja samej funkcji synchronicznej regulacji lusterek aktywowana jest zwykle w ustawieniach samochodu.
Ta funkcja zwykle dotyczy tylko lusterka prawego, chociaż można spotkać wyjątki. Polega ona na tym, że gdy wrzucimy wsteczny bieg, lusterko obniży się, abyśmy mogli obserwować podłoże i prawe tylne koło. Ułatwia to na przykład zaparkowanie wzdłuż krawężnika bez obawy, że porysujemy felgę.
Po wrzuceniu jedynki i pojechaniu dalej, lusterko wraca do wcześniejszej pozycji. Funkcja może działać domyślnie, albo wymagać aktywacji w ustawieniach.
Elektryczne składanie lusterek
To często spotykany dodatek i bardzo praktyczny. Ułatwia przechodzenie koło auta zaparkowanego na ciasnym parkingu, zmniejsza ryzyko, że ktoś zahaczy o nasze lusterko i pomaga wjechać na przykład do ciasnego garażu.
Składanie lusterek aktywujemy przełącznikiem umieszczonym obok innych przycisków związanych z lusterkami. Wiele samochodów automatycznie składa lusterka, gdy je zamkniemy. Ewentualnie opcja taka może być aktywowana w ustawieniach pojazdu.
To całkiem popularny i często spotykany dodatek. Przydatny jest nie tylko dla „leniwych”, którym nie chce się zdrapywać rano lodu z lusterek. Zależnie od warunków atmosferycznych lusterka mogą też na przykład zaparować, a ogrzewanie szybko rozwiąże ten problem.
Ogrzewanie lusterek zwykle można włączyć odpowiednim przyciskiem przy przełącznikach obsługujących ich sterowanie. W niektórych autach jest to połączone z ogrzewaniem tylnej szyby.
Automatyczne przyciemnianie lusterek
Lusterka elektrochromatyczne są często spotykane, ale kiedy mowa o lusterkach wewnętrznych. Zewnętrzne są znacznie mniej podatne na oślepianie przez światła jadącego za nami pojazdu. Ale nadal może się ono zdarzyć, więc spotkać można (zwykle w droższych samochodach) także samościemniające się lusterka zewnętrzne.
To z kolei przykład tego, że lusterka mogą pełnić nie tylko rolę pokazywania obrazu za pojazdem. Martwe pole to zdradliwe zjawisko, przez które możemy nie zobaczyć innego pojazdu, chociaż jest tuż koło nas. To rodzi potencjalne ryzyko kolizji.
Problem rozwiązano stosując czujnik martwego pola, którego dioda zwykle znajduje się na tafli bocznych lusterek. Jeśli świeci się na pomarańczowo, to znaczy, że wykryty został inny pojazd. Może mrugać, gdy włączymy kierunkowskaz, a gdy podejmiemy próbę zmiany pasa, powinna zaświecić się na czerwono, zacząć migać oraz powinien pojawić się ostrzegawczy dźwięk.
Wykrywanie martwego pola domyślnie jest włączone, ale można je dowolnie aktywować i dezaktywować. W niektórych modelach da się również regulować czułość systemu, natężenie światła diody ostrzegawczej oraz obecność sygnału dźwiękowego.
Na drogach znacznie częściej jest spotkać znak B-2 „zakaz wjazdu”, który znany jest chyba każdemu kierowcy. Charakterystyczna okrągła tablica z czerwonym wypełnieniem i grubym białym pasem pośrodku. Nie da się go pomylić z żadnym innym znakiem. A co dokładnie oznacza?
Definicję znajdziemy w rozporządzeniu w sprawie znaków i sygnałów drogowych (par. 17, pkt. 1):
Znak B-2 „zakaz wjazdu” oznacza zakaz wjazdu pojazdów na drogę lub jezdnię od strony jego umieszczenia; zakaz dotyczy również kolumn pieszych oraz jeźdźców i poganiaczy.
Znak B-2 spotkamy na przykład zawsze u wylotu dróg jednokierunkowych. Wskazuje on, że daną drogą lub ulicą można się poruszać, ale nie od strony od której nadjechaliśmy.
Warto też zwrócić uwagę, że w przepisach mowa jest o „pojazdach”, więc chodzi nie tylko o samochody i motocykle, ale także o rowerzystów. Poza nimi do znaku muszą stosować się też kolumny pieszych (czyli na przykład wycieczka szkolna), jeźdźcy i poganiacze.
Zdarzają się czasami wyłączenia i zarządca pozwala niektórym uczestnikom ruchu zignorować ten znak. Mówi o tym punkt 2. cytowanego wcześniej przepisu:
Umieszczona pod znakiem B-2 tabliczka z napisem „Nie dotyczy” wraz z symbolem pojazdu lub wyrażeniem określającym pojazd wskazuje, że zakaz nie dotyczy pojazdu określonego tabliczką.
Spójrzmy teraz na znak B-1 – jak rozumieć jego znaczenie? Ponownie sięgnijmy to przepisów (par. 16, pkt. 1):
Znak B-1 „zakaz ruchu w obu kierunkach” oznacza zakaz ruchu na drodze pojazdów, kolumn pieszych oraz jeźdźców i poganiaczy; znak może być ustawiony na jezdni.
Oto więc różnica między znakami B-2 oraz B-1. Pierwszy z omawianych wskazuje na drogę, którą normalnie można się poruszać, chociaż tylko w jedną stronę. Natomiast drugi ze znaków zakazuj całkowicie ruchu w obu kierunkach. Również rowerów, kolumn pieszych, jeźdźców i poganiaczy.
W przypadku znaku B-1 zarządca również mógł przewidzieć jednak jakieś wyjątki:
Umieszczona pod znakiem B-1 tabliczka z napisem „Nie dotyczy” wraz z symbolem pojazdu lub wyrażeniem określającym pojazd wskazuje, że zakaz nie dotyczy pojazdu określonego tabliczką.
Jaki mandat za złamanie zakazu ustanowionego przez znaki B-1 i B-2?
Tym co łączy oba te znaki, jest mandat. Jeśli zignorujemy znak B-1 lub B-2 musimy liczyć się z mandatem w wysokości 500 zł i 5 punktami karnymi.
Fotoradary działają na zasadzie wysyłania mikrofal, odbijających się od zbliżających się pojazdów. Urządzenie analizuje odbicie tych fal i na tej podstawie określa prędkość, z jaką ktoś się porusza.
W przypadku stwierdzenia przekroczenia prędkości, aktywowana jest migawka i fotoradar (jak sama nazwa wskazuje), robi zdjęcie. Fakt ten sygnalizowany jest fleszem, aktywowanym nawet w ciągu dnia. W ten sposób kierowca otrzymuje sygnał, że został przyłapany na zbyt szybkiej jeździe. Powinno go to zdyscyplinować i pozwolić na uniknięcie sytuacji, w której kierowca nieświadomie złapie kilka mandatów, co może pozbawić go prawa jazdy.
Zazwyczaj fotoradary robią zdjęcia pojazdów zbliżających się do nich, więc jeśli jest tylko jedno urządzenie, kierujący poruszający się w przeciwnym kierunku nie mają się czego obawiać.
Tego samego nie można powiedzieć o motocyklistach, którzy z racji posiadania tablicy rejestracyjnej wyłącznie z tyłu, czują się zwykle bezkarni. Jednak przy polskich drogach pojawiły się już pierwsze urządzenia, przy których ustawia się dodatkowy pomarańczowy maszt z kamerą, ustawioną w przeciwnym kierunku.
Zasada działania jest prosta. Fotoradar mierzy prędkość motocyklisty i robi mu zdjęcie. Natomiast gdy minie on urządzenie, dodatkowa kamera wykonuje kolejne zdjęcie, tym razem z widoczną tablicą rejestracyjną. Taki komplet trafia do operatorów systemu CANARD, którzy mogą na tej podstawie ukarać motocyklistę.
Fotoradary, poza pewnymi wyjątkami, robią zdjęcia tylko kierującym, którzy przekraczają prędkość. Mandaty za takie wykroczenie są teraz szczególnie dotkliwe, zwłaszcza w przypadku recydywy. Jeśli dwa razy przekroczymy prędkość w ciągu dwóch lat, to mandat też zapłacimy podwójny.
do 10 km/h – mandat 50 zł i 1 pkt. karny
11–15 km/h – mandat 100 zł i 2 pkt. karne
16–20 km/h – mandat 200 zł i 3 pkt. karne
21–25 km/h – mandat 300 zł i 5 pkt. karnych
26–30 km/h – mandat 400 zł i 7 pkt. karnych
31–40 km/h – mandat 800 zł (recydywa 1600 zł) i 9 pkt. karnych
41–50 km/h – mandat 1000 zł (recydywa 2000 zł) i 11 pkt. karnych
51–60 km/h – mandat 1500 zł (recydywa 3000 zł) i 13 pkt. karnych
61–70 km/h – mandat 2000 zł (recydywa 4000 zł) i 14 pkt. karnych
ponad 70 km/h – mandat 2500 zł (recydywa 5000 zł) i 15 pkt. karnych
Kierowcy zwykle nie darzą przesadną sympatią policjantów drogówki, co jest zrozumiałe. Nikt nie lubi funkcjonariuszy, których głównym zadaniem jest przyłapanie go na wykroczeniu i wypisanie mandatu. Postarajcie się jednak zrozumieć też samych policjantów, dla których praca bywa niełatwa i stresująca. Nie raz spotykają się z kierowcami, którzy nie rozumieją przepisów, kłócą się z nimi i prowokują. Kiedy już zdarzy się wam, że zostaniecie zatrzymani, warto oszczędzić sobie i funkcjonariuszowi niepotrzebnych emocji.
Zachowanie podczas policyjnej kontroli – procedura
Procedura dotycząca policyjnej kontroli nie jest skomplikowana i powinien znać ją każdy kierowca. Zwłaszcza, że policjanci od pewnego czasu mogą korzystać z nowych procedur, dyscyplinujących krnąbrnych kierowców.
Kierowca, któremu policjant wyda nakaz zatrzymania się powinien:
zatrzymać się w miejscu wskazanym przez policjanta lub pierwszym bezpiecznym
uchylić szybę
przygotować swoje dokumenty oraz dokumenty pojazdu
położyć ręce na kierownicy
oczekiwać na polecenia funkcjonariusza
Ważne jest, aby nie robić niczego więcej. Szczególnie złym pomysłem jest wysiadanie z pojazdu. Zarówno kierujący jak i pasażerowie, mogą zrobić to wyłącznie na polecenie funkcjonariusza.
Kontrolowany ma obowiązek wykonywać wszystkie polecenia policjanta, takie jak poddanie się badaniu alkomatem, okazanie obowiązkowego wyposażenia pojazdu (trójkąt, gaśnica), itd.
Jaka jest kara za niewykonanie polecenia policjanta?
Pamiętać należy o tym, że kierowca ma obowiązek wykonywać wszystkie polecenia funkcjonariusza. Nie może z nim dyskutować, czy podważać autorytet i przekonywać, że nie może on czegoś wymagać. Jedyne co można zrobić, to złożyć po fakcie zażalenie na sposób przeprowadzenia kontroli. Natomiast nie możemy mu utrudniać prowadzenia czynności. Dlaczego?
Jeśli policjant uzna, że utrudniamy mu przeprowadzenie kontroli lub nasze zachowanie nosi znamiona stwarzania wobec niego zagrożenia, może użyć przymusu bezpośredniego. A to oznacza kajdanki, odwiezienie na komendę i postawienie zarzutów, z których będziemy musieli tłumaczyć się w sądzie. Sąd natomiast może wymierzyć nam karę nawet 30 tys. zł.
Jedną z częstych kontrowersji, na jakie zwracali uwagę kierowcy, było ustawianie policyjnych radiowozów. Nie zawsze na widoku, sprawiając, że nie sposób było domyślić, się, że funkcjonariusze prowadzą działania w tym miejscu. Kierujący niejednokrotnie zwracali wtedy uwagę, że policjanci sami łamią przepisy, więc dlaczego wymagają przestrzegania ich od innych. Co nigdy nie było dobrą linią obrony.
Podobne spekulacje ucięła niedawna nowelizacja, zgodnie z którą radiowóz można ustawiać w dowolnym miejscu, jeśli tylko nie stwarza zagrożenia w ruchu drogowym. Daje to policjantom większą swobodę podczas przeprowadzania kontroli i ucina spekulacje, że oni sami zachowują się niewłaściwie.
Do sytuacji której dotyczy pytanie zadane w tytule, może dojść zarówno na autostradzie jak i w mieście. Poruszacie się pasem lewym i chcecie zmienić go na środkowy. W tym samym momencie kierowca z pasa prawego też chce wjechać na środkowy. Kto ma wtedy pierwszeństwo?
Wśród części kierowców pojawia się intuicja, zgodnie z którą kierujący z pasa lewego, jako ten korzystający z pasa najszybszego, stoi niejako wyżej w „hierarchii”. Jest to intuicja całkowicie błędna.
Zgodnie z ustawą Prawo o ruchu drogowym:
Kierujący pojazdem, zmieniając zajmowany pas ruchu, jest obowiązany ustąpić pierwszeństwa pojazdowi jadącemu po pasie ruchu, na który zamierza wjechać, z wyjątkiem ust. 4a i 4b, oraz pojazdowi wjeżdżającemu na ten pas ruchu z prawej strony.
Wynika z tego, że tak samo jak na skrzyżowaniach równorzędnych, podczas zmiany pasa ruchu, obowiązuje zasada prawej ręki.
Kiedy nie stosuje się zasady prawej ręki podczas zmiany pasa ruchu?
W cytowanym przepisie pojawia się informacja o dwóch wyjątkach. Dotyczą one sytuacji, gdy na drodze pojawia się korek i konieczne jest stosowanie jazdy na suwak. Zgodnie z ustępem 4a:
W warunkach znacznego zmniejszenia prędkości na jezdni z więcej niż jednym pasem ruchu w tym samym kierunku jazdy, w przypadku gdy nie istnieje możliwość kontynuacji jazdy pasem ruchu z powodu wystąpienia przeszkody na tym pasie ruchu lub jego zanikania, kierujący pojazdem poruszający się sąsiednim pasem ruchu jest obowiązany bezpośrednio przed miejscem wystąpienia przeszkody lub miejscem zanikania pasa ruchu umożliwić jednemu pojazdowi lub jednemu zespołowi pojazdów, znajdującym się na takim pasie ruchu, zmianę tego pasa ruchu na sąsiedni, którym istnieje możliwość kontynuacji jazdy.
W takiej sytuacji to poruszający się kontynuowany pasem, powinien ustąpić kierowcy, który chce przed niego wjechać. Analogicznie wygląda to, gdy zwężane są dwa pasy:
W warunkach znacznego zmniejszenia prędkości na jezdni z więcej niż dwoma pasami ruchu w tym samym kierunku jazdy, w przypadku gdy nie istnieje możliwość kontynuacji jazdy dwoma pasami ruchu z powodu przeszkód na tych pasach ruchu lub ich zanikania, jeżeli pomiędzy tymi pasami ruchu znajduje się jeden pas ruchu, którym istnieje możliwość kontynuacji jazdy, kierujący pojazdem poruszający się tym pasem ruchu jest obowiązany bezpośrednio przed miejscem wystąpienia przeszkody lub miejscem zanikania pasów ruchu umożliwić zmianę pasa ruchu jednemu pojazdowi lub jednemu zespołowi pojazdów z prawej strony, a następnie jednemu pojazdowi lub jednemu zespołowi pojazdów z lewej strony.
Dwaj kierowcy skręcają na ten sam pas na skrzyżowaniu – kto ma pierwszeństwo?
Spór o pas ruchu może mieć miejsce jeszcze w jednej sytuacji – kiedy na skrzyżowanie z przeciwnych stron wjeżdżają dwa samochody – jeden skręca w prawo, drugi w lewo i obaj celują na ten sam pas. Kto ma pierwszeństwo?
Część kierowców odpowie, że nie powinni wjeżdżać na ten sam – kierowca skręcający w prawo zajmuje prawy pas, a skręcający w lewo lewy. Dzięki temu nie ma konfliktu i ruch jest płynniejszy. Taki sposób poruszania się jest rzeczywiście zalecany, ale nie narzucony. To kierowca skręcający w prawo ma tu pierwszeństwo i jeśli zapragnie wjechać od razu na pas lewy, to kierujący z naprzeciwka będzie musiał mu ten manewr umożliwić.
Zwykle kierowcy nie muszą się nad tym zastanawiać. Małe ronda mają tylko jeden pas, a większe zwykle wyposażone są w sygnalizację świetlną, albo mają wymalowane strzałki, podpowiadające, który pas należy zająć.
Podczas kursów nauki jazdy kierowcy zwykle przekazują kursantom prostą zasadę, podobną do zajmowania miejsca na dwupasmowym skrzyżowaniu. Jeśli chcecie zjechać pierwszym lub drugim zjazdem z ronda, trzymacie się pasa prawego, a jeśli trzecim lub czwartym, zajmujecie pas lewy. Zauważmy, że na skrzyżowaniach o ruchu okrężnym nie ma pojęć „skrętu w lewo” czy „jazdy prosto”. Z ronda zawsze zjeżdża się w prawo, a liczba zjazdów może być różna, więc operuje się numerami zjazdów.
Czy jazda dookoła ronda prawym pasem jest dozwolona?
Wracamy do pytania z tytułu – czy można jeździć dookoła ronda prawym pasem? Według przywołanej zasady nie, ale konieczne jest jeszcze jedno zastrzeżenie. Zasada ta to zalecany sposób jazdy po rondach, ale nie narzucony przepisami. Instruktorzy nauki jazdy nie zawsze pamiętają, żeby o tym wspomnieć.
Co zatem mówią przepisy? Nic. Kodeks drogowy milczy na temat ronda, a wzmiankę o takim rodzaju skrzyżowania znajdziemy jedynie w rozporządzeniu w sprawie znaków i sygnałów:
Znak C-12 „ruch okrężny” oznacza, że na skrzyżowaniu ruch odbywa się dookoła wyspy lub placu w kierunku wskazanym na znaku.
Rondo cechuje się tym, że pasy na nim prowadzą dookoła, przez co jeżdżąc w kółko wcale nie skręcamy (bo trzymamy się swojego pasa), a zjechać możemy z niego tylko w prawo. A ponieważ nie skręcamy z niego nigdy w lewo, ronda nie dotyczy zasada zajmowania lewego pasa przy takim manewrze.
Dlatego też możecie bez przeszkód wjechać na rondo i okrążać je prawym pasem. Jest to mniej korzystne z punktu widzenia płynności ruchu, ale żaden przepis tego nie zakazuje. Jeśli natomiast trzymacie się zaleceń instruktorów i korzystacie także z lewego pasa, pamiętajcie, że jeśli na prawym pasie znajduje się inny pojazd, musicie ustąpić mu pierwszeństwa. Z tego powodu wielu kierowców woli nie ryzykować wymuszenia na innym kierującym i zawsze korzysta tylko z prawego pasa.
Zdarzenie zostało zarejestrowane przez wideorejestrator skierowany do tyłu, zamontowany w przypadkowym samochodzie. Autor nagrania tak opisał zdarzenie:
W dniu 24.07.2023 doszło do wypadku 2-ch samochodów na ul. Poznańskiej pod wiaduktem trasy S8 miejscowość Mory. Pojazd zmieniając pas z prawego na lewy nie użył kierunkowskazu. Pojazd za nim pędzący marki Fiat nie hamował i wykonał lot na przednim zderzaku unikając na centymetry filaru wiaduktu.
Na wideo widzimy jak kierowca Toyoty C-HR zmienia pas z lewego na prawy, nie korzystając z kierunkowskazu. Zajeżdża drogę Fiatowi Tipo, który wzbija się w powietrze niczym na trampolinie, prawie zahacza kabiną o filar wiaduktu, a potem sunie po asfalcie lewym przednim narożnikiem. Wreszcie samochód upada na cztery koła i o włos unika zderzenia ze stojącymi na czerwonym świetle pojazdami.
Ofiara wypadku na drodze S8 w Morach przerywa milczenie
Analizując nagranie można odnieść wrażenie, że kierowca Fiata nie zareagował na to, że Toyota zajechała mu drogę. Sam zainteresowany zaprzeczył jednak temu:
W opisie filmu zostało wskazane, iż kierowca Fiata nie hamował przed zajeżdżającą mu drogę Toyota. Jest to nieprawdziwa informacja, gdyż pojazd marki Fiat prowadziłem ja. Próbowałem uniknąć kolizji hamując i trąbiąc, ale było już za późno na jakąkolwiek inną reakcję.
Pierwsza zasada jazdy po wyboistej drodze – dostosuj prędkość
Jeśli nie wiesz jak się zachować, zmniejsz prędkość – to może być uniwersalna zasada, która sprawdzi się w większości sytuacji drogowych. Podczas jazdy po nierównej drodze jest zawsze dobrym pomysłem, ponieważ im wolniej jedziemy, tym większa szansa, że dostrzeżemy dziurę w porę i zdążymy ją ominąć.
Nie zawsze się to udaje, ale wtedy niska prędkość też jest naszym sprzymierzeńcem. Im wolniej jedziemy, tym mniejsza szansa, że coś uszkodzimy po wjechaniu w dziurę.
Druga zasada jazdy po wyboistej drodze – unikaj gwałtownego hamowania
Zakładamy jednak, że nie zachowaliście dostatecznej ostrożności i zbyt późno zauważyliście dziurę. Naturalnym odruchem jest mocne wciśnięcie hamulca, żeby mimo wszystko wytracić chociaż trochę prędkości. To dobra strategia, ale wymaga odpowiedniego podejścia.
W momencie wjeżdżania na nierówność nie możecie mieć nogi na hamulcu. Podczas hamowania duża część masy pojazdu jest przenoszona na przód. Tak dociążone koło znacznie łatwiej ulegnie uszkodzeniu. Zwłaszcza, że ugięte zawieszenie nie da możliwości kołu na „ucieczkę” do góry. Nastąpi wtedy mocne dobicie zawieszenia, które może uszkodzić łączniki stabilizatorów, a w gorszym przypadku wahacze lub nawet mocowania amortyzatorów.
Trzecia zasada jazdy po wyboistej drodze – jak bezpiecznie najechać na dziurę?
Skoro gwałtowne hamowanie do samego końca nie wchodzi w grę i musicie najechać na dziurę, to jak zrobić to, aby ograniczyć ryzyko uszkodzenia opony lub felgi?
Zazwyczaj najlepiej jest najechać centralnie na uszkodzony element asfaltu. Bieżnik stanowi dodatkowe zabezpieczenie opony, którego brak na jej rantach, przez co to najbardziej wrażliwy element. Uszkadzając rant łatwo uszkodzić także krawędź felgi.
W przypadku większych dziur i ubytków w asfalcie, dobrze jest ocenić, czy któraś z jej stron nie ma ostrych krawędzi. Trzeba ich unikać, ponieważ one najłatwiej mogą przeciąć oponę.
Czwarta zasada jazdy po wyboistej drodze – sprawdź pobocze
Ostatnia zasada przyda się na naprawdę zniszczonych fragmentach dróg. Czasami może okazać się, że w asfalcie jest tyle dziur i wyrw, że bezpieczniej jest zjechać kołami na pobocze.
Trzeba być przy tym bardzo ostrożnym, ponieważ nieutwardzone pobocze może być zaskakująco równe, ale i zaskakująco zdradliwe. Pamiętajmy również, że na drogach w złym stanie, krawędź asfaltu może być poszarpana i dziurawa, więc każda próba zjechania z niego, może być niebezpieczna.
Gregor Bachmann jest kierownikiem Katedry Prawa Cywilnego Uniwersytetu Humboldta. To każe myśleć o nim jak o kimś naprawdę mądrym, posiadającym rozległą wiedzę i ponadprzeciętnie inteligentnym. Nie przeszkadza mu to w wygłaszaniu kompletnie idiotycznych poglądów.
Ostatnio na swój profil na Twitterze wrzucił taką oto wiadomość:
Dobre wiadomości dla klimatu: „Ceny paliw wyraźnie rosną”. Niestety rosną niewystarczająco – dopiero gdy litr kosztuje 100 euro lub więcej, nasi obywatele zaczną pomału zastanawiać się, czy możemy obejść się bez samochodu.
100 euro to obecnie w przeliczeniu około 440 zł. Różnica kolosalna w porównaniu do 6,61 zł ile obecnie trzeba zapłacić za litr Pb95 w Polsce. Skąd w ogóle taki pomysł? Czy ktoś z tytułem profesorskim nie rozumie, jaki wpływ miałoby to na całą gospodarkę?
Gute Nachricht fürs Klima: "Spritpreise ziehen deutlich an". Leider nicht deutlich genug – erst wenn der Liter 100 EUR oder mehr kostet, werden unsere lieben Mitbürger*innen anfangen, langsam darüber nachzudenken, ob es auch mal ohne Auto geht. pic.twitter.com/LiWvqKntCQ
Niemiecki profesor broni swojego postulatu horrendalnych cen paliw
Najwyraźniej Bachmann nie rozumie. To znaczy teoretycznie rozumie, co wyjaśniał w rozmowie z gazetą „BZ Berlin”. Przyznał on, że jego postulat:
(…) nieuchronnie doprowadziłby do tego, że wiele rzeczy stałoby się droższych, a tym samym nie byłoby już dostępnych dla biedniejszych ludzi. To niestety cena jaką trzeba zapłacić za ochronę klimatu.
Zapomina on chyba, że od cen paliw nie zależą ceny zbytków. Pojazdami spalającymi paliwa przewożone są również żywność, ubrania oraz środki higieny. Z nich też miałaby rezygnować biedniejsza część społeczeństwa? A bogatsza miałaby je traktować w postaci luksusu, na który na szczęście jeszcze ją stać? Ceny paliw mają spory wpływ na całą gospodarkę, ale do zrozumienia tego widać nie wystarcza tytuł profesorski.
Bachmann uważa też, że za duża część społeczeństwa może pozwolić sobie na własny samochód. Uważa chyba, że większość osób jeździ autami niepotrzebnie lub bezcelowo. Jemu samemu wystarcza rower i nie może pojąć, dlaczego inni nie mogą żyć tak jak on.
Kodeks drogowy opisuje i reguluje wyprzedzanie w różnych sytuacjach oraz warunkach. Podstawowy zapis na temat takiego manewru to art. 24, ust. 1:
Kierujący pojazdem jest obowiązany przed wyprzedzaniem upewnić się w szczególności, czy:
ma odpowiednią widoczność i dostateczne miejsce do wyprzedzania bez utrudnienia komukolwiek ruchu;
kierujący, jadący za nim, nie rozpoczął wyprzedzania;
kierujący, jadący przed nim na tym samym pasie ruchu, nie zasygnalizował zamiaru wyprzedzania innego pojazdu, zmiany kierunku jazdy lub zmiany pasa ruchu.
Ustępów w tym artykule jest w sumie 12, a część z nich ma do tego jeszcze po kilka punktów. Nie ma sensu wszystkich ich przytaczać, ale czy znajdziemy wśród nich jakiś zapis mówiący o zezwoleniu na przekraczanie prędkości podczas wyprzedzania?
Czy można przekroczyć prędkość podczas wyprzedzania?
Wśród żadnych ze wspomnianych punktów nie ma ani słowa o pozwoleniu na chwilowe przekroczenie prędkości na czas wyprzedzania. Nie ma go też w żadnym innym miejscu ustawy Prawo o ruchu drogowym. Oznacza to jedno – prędkości nie można przekraczać również w takiej sytuacji.
Wydaje się to logiczne, bo prawo ogólnie nie przewiduje wyjątków, pozwalających na bezkarne łamanie limitów prędkości. Mimo to wielu kierowców podpisałoby się pod stwierdzeniem, że przekroczenie prędkości na moment nie jest niezgodne z prawem. Tak jak wspomnieliśmy wcześniej, kierowcy powinno zależeć na jak najszybszym zakończeniu manewru wyprzedzania. Niestety to nie jest argument, który przekona policjanta.
Ile wynosi mandat za przekroczenie prędkości podczas wyprzedzania?
Otrzymanie mandatu podczas wyprzedzania jest możliwe, ale mało prawdopodobne. Jeśli przekroczyliście prędkość tylko na moment, to istnieje spora szansa, że policja nie zdąży wykonać pomiaru. Pod warunkiem, że po zakończonym manewrze natychmiast zwolnicie.
Jeśli mimo to funkcjonariusz zdąży was namierzyć, pozostaje próba przekonania go, że skupialiście się na drodze, a nie na prędkościomierzu i od razu po wyprzedzeniu zwolniliście. Jeśli policjanta nie przekona takie tłumaczenie, to macie problem, ponieważ taryfikator mandatów przewiduje grzywnę za każde, nawet najmniejsze przekroczenie:
do 10 km/h – mandat 50 zł i 1 pkt. karny
11–15 km/h – mandat 100 zł i 2 pkt. karne
16–20 km/h – mandat 200 zł i 3 pkt. karne
21–25 km/h – mandat 300 zł i 5 pkt. karnych
26–30 km/h – mandat 400 zł i 7 pkt. karnych
31–40 km/h – mandat 800 zł (recydywa 1600 zł) i 9 pkt. karnych
41–50 km/h – mandat 1000 zł (recydywa 2000 zł) i 11 pkt. karnych
51–60 km/h – mandat 1500 zł (recydywa 3000 zł) i 13 pkt. karnych
61–70 km/h – mandat 2000 zł (recydywa 4000 zł) i 14 pkt. karnych
ponad 70 km/h – mandat 2500 zł (recydywa 5000 zł) i 15 pkt. karnych
Ile wynosi kara za jazdę samochodem bez przeglądu w 2023 roku?
Stan techniczny samochodu rzadko kiedy jest powodem kontroli drogowej. Pojazd musiałby znajdować się w naprawdę opłakanym stanie, żeby funkcjonariusze się nim zainteresowali. Ale sprawdzanie przeglądu to rutynowa czynność podczas każdej kontroli drogowej, tak jak weryfikowanie ubezpieczenia OC czy uprawnień kierującego.
Jeśli okaże się, że nasze auto nie ma przeglądu, grożą nam poważne konsekwencje. Mandat może wynieść od 1500 do 5000 zł, a do tego zatrzymywany jest dowód rejestracyjny. Zamiast niego policjant wypisuje zaświadczenie, pozwalające na poruszanie się pojazdem przez 7 dni, kiedy powinniśmy wykonać badanie techniczne.
Przy okazji przypominamy, że ponieważ nie ma teraz obowiązku jazdy z dokumentami, policjanci tylko wpiszą stosowną adnotację do systemu. To że nadal będziemy mieli przy sobie blankiet, nie zwiedzie nikogo w razie kolejnej kontroli.
W jaki sposób można dowód rejestracyjny zatrzymany przez policję?
Tak jak wspomnieliśmy, policyjne zaświadczenie pozwala na jazdę samochodem po drogach publicznych przez 7 dni. Zdecydowanie doradzamy pośpiech, ponieważ jeśli nasz samochód nie przejdzie za pierwszym razem badania, będziemy musieli usunąć ewentualne usterki, a dodatkowych dni na to nikt nam nie da. Gdy czas ten upłynie na Stację Kontroli Pojazdów będziemy musieli pojechać lawetą – inaczej znów złamiemy prawo, a policja może odholować nasz pojazd na swój parking.
Kiedy diagnosta wystawi nam zaświadczenie o zaliczeniu przeglądu okresowego, mamy 30 dni na udanie się do urzędu komunikacji z prośbą o wpisanie do CEPiK-u, że nasz pojazd ma aktualne badanie i może poruszać się po drogach publicznych.
Czerwone światło oznacza konieczność zatrzymania się, a zielone pozwala na dalszą jazdę. A co oznacza? Żółte? Według niektórych to „ostatni dzwonek” by zdążyć przed czerwonym i dodają gazu. Inni gwałtownie hamują, bojąc się, że przejadą na czerwonym. A które z tych zachowań jest prawidłowe?
Aby spróbować odpowiedzieć na to pytanie, musimy odwołać się do rozporządzenia Ministrów Infrastruktury oraz Spraw Wewnętrznych i Administracji w sprawie znaków i sygnałów drogowych. Tam w par. 95, ust. 1, pkt. 2 czytamy:
Sygnały świetlne nadawane przez sygnalizator S-1 oznaczają: sygnał żółty – zakaz wjazdu za sygnalizator (…)
Czy rację mają więc ci, którzy gwałtownie hamują, widząc żółte światło? Nie zawsze, ponieważ dalszy ciąg brzmienia tego punktu to:
(…) chyba że w chwili zapalenia tego sygnału pojazd znajduje się tak blisko sygnalizatora, że nie może być zatrzymany przed nim bez gwałtownego hamowania; sygnał ten oznacza jednocześnie, że za chwilę zapali się sygnał czerwony.
Hamować widząc żółte światło na skrzyżowaniu czy nie?
Wiecie już, co mówią przepisy w sprawie żółtego światła, a odpowiedź na pytanie dalej pozostaje trudna, prawda? Przepisy nie wskazują jednego właściwego zachowania, tylko zobowiązują kierowcę do samodzielnego podjęcia decyzji. To zrozumiałe, ale też problematyczne.
Każda taka sytuacja jest bowiem inna i kierujący musi wziąć pod uwagę szereg czynników. Niestety dla niego, jeśli jego decyzja okaże się błędna, policjanci nie będą pobłażliwi i surowo ukażą za niewłaściwą ocenę sytuacji.
Kiedy dozwolone jest przejechanie przez skrzyżowanie na żółtym świetle?
Pozostaje odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób można właściwie ocenić sytuację i zadecydować, czy możemy przejechać na żółtym świetle, czy mamy hamować. Sprawa jest prosta, gdy żółty sygnał zapali się, gdy jesteśmy tuż przed sygnalizatorem. Nie ma wtedy żadnych szans, aby się zatrzymać, a próba zrobienia tego, byłaby niebezpieczna.
Okolicznością łagodzącą są też złe warunki atmosferyczne. Opady deszczu pogarszają przyczepność i wydłużają drogę hamowania, więc gwałtowne hamowanie nie jest wtedy zalecane. Wada tego rozwiązania? Policjant może próbować zarzucić wam, że jechaliście zbyt szybko, aby w porę zareagować. Pamiętajcie, że limit prędkości to prędkość maksymalna – jeśli warunki drogowe są złe lub znajdujecie się w miejscu wymagającym zachowania szczególnej ostrożności (jak skrzyżowanie) zalecana jest wolniejsza jazda.
Niedopuszczalne jest natomiast wciskanie gazu, na widok żółtego światła. Trzeba mieć naprawdę mocne auto, żeby zrobiło to jakąś różnicę na dystansie kilkunastu metrów, więc jest spore ryzyko, że i tak wjedziemy już na czerwonym świetle. Ponadto jak wspomnieliśmy, skrzyżowanie wymaga zachowania szczególnej ostrożności. Mocne wciskanie gazu przed nim jest bardzo nierozsądne.
Jednocześnie świeci się czerwone i żółte światło – co to znaczy?
Pytanie aż nazbyt proste? Każdy kierowca wie, że zapalony jednocześnie sygnał czerwony i żółty, oznacza że zaraz pojawi się zielony. Ale czy można już wtedy ruszać?
To już trudniejsze zagadnienie, a przepisy są w tej kwestii jednoznaczne:
Sygnały czerwony i żółty, nadawane jednocześnie – zakaz wjazdu za sygnalizator; sygnały te oznaczają także, że za chwilę zapali się sygnał zielony.
W takiej sytuacji światło żółte również oznacza zakaz dalszej jazdy. Sygnał czerwony i żółty nadawane są na tyle krótko, że trudno nam będzie zdążyć złamać przepisy. Ale jest to możliwe, więc trzeba uważać.
Jaki mandat za przejazd na żółtym świetle?
Tak jak napisaliśmy wcześniej, przejazd przez skrzyżowanie na żółtym świetle nie jest karany. Lecz decyzja, aby przejechać na żółtym niesie ze sobą potencjalne ryzyko, że jednak przejedziemy na czerwonym. A to już jest karalne.
Zgodnie z nowym taryfikatorem mandatów na 2022 rok, za przejazd przez skrzyżowanie na czerwonym świetle, grozi mandat w wysokości 500 zł i 6 punktów karnych. Ponadto policjant może uznać, że nasze zachowanie stworzyło zagrożenie w ruchu drogowym i dopisze kolejne 500 zł.
Są chętni na budowę kolejnych fragmentów nowej Zakopianki
GDDKiA w maju ogłosiła przetarg na nowy odcinek Zakopianki, a z uwagi na duże zainteresowanie, termin składania ofert przesunięto z 28 czerwca na 31 lipca. Potencjalni oferenci mieli pytania dotyczące między innymi analizy i prognozy ruchu, zakresu opracowań projektowych w poszczególnych fazach, połączenia S7 z Beskidzką Drogą Integracyjną S52 oraz podziału płatności za zrealizowane prace.
Ostatecznie chęć podjęcia się budowy zgłosiło pięć firm. Tylko jedna z nich mieści się w budżecie jakim dysponuje GDDKiA – a etap prac przygotowawczych przygotowano kwotę 22 386 000 zł.
To pierwsze pytanie, na jakie muszą odpowiedzieć oferenci, opracowując STEŚ, czyli studium techniczno-ekonomiczno-środowiskowe. Jest to dokument projektowy, w którym analizowane są możliwości poprowadzenia drogi na konkretnym terenie, z uwzględnieniem kwestii technicznych, kosztów i oddziaływania nowej trasy na środowisko. Zaproponowane w STEŚ warianty będą prezentowały już precyzyjne przebiegi i lokalizację inwestycji. Wykonawca STEŚ przedstawi możliwości przebiegu drogi w pasie o szerokości od 80 do 150 metrów, w którym zlokalizowane będą nie tylko sama droga ekspresowa, ale cała infrastruktura związana z jej funkcjonowaniem.
Zadaniem wykonawcy będzie poszukiwanie optymalnego przebiegu drogi ekspresowej pomiędzy autostradą A4 a funkcjonującą już za Myślenicami trasą S7. Początek drogi przewidziano między węzłami Kraków Południe a Kraków Bieżanów, jednak projektant będzie mógł zaproponować go też w innym miejscu. Dopuszczamy poszukiwanie wariantów bardziej na zachód lub na wschód, o ile takie rozwiązanie będzie korzystne i racjonalne. Pozostawienie opcji rozpoczęcia trasy w innym miejscu niż odcinek A4 Kraków Południe – Kraków Bieżanów daje też możliwość rozważenia rozwiązań zlokalizowanych poza podstawowym obszarem.
Przygotowanie STEŚ jest wieloletnim procesem i GDDKiA przewiduje, że po 6 latach od podpisania umowy zakończy się uzyskaniem decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach. W tym czasie będą organizowane spotkania informacyjne dla mieszkańców, którzy będą mogli przedstawić swoje pomysły, sugestie, wątpliwości i uwagi dotyczące nowej drogi. Liczymy na konstruktywne rozmowy z zainteresowanymi.
Zgodnie z wcześniejszymi deklaracjami, żaden z wariantów nowego odcinka S7 przedstawionych w Studium korytarzowym nie był wskazany w przetargu na przygotowanie projektu przebiegu drogi jako rekomendowany.
Fabryka FSO na Żeraniu pełniła rolę hali wystawowej
Nieużywana przez lata fabryka FSO na Żeraniu stała się miejscem wyjątkowych wystaw. Jak wyjaśnia Robert Brykała z Muzeum Skarb Narodu w materiale „Telewizyjnego Kuriera Warszawskiego”:
Wymyśliliśmy sobie, że właśnie wkomponujemy w tą prawdziwą taśmę produkcyjną samochody, które były związane z historią tego miejsca.
Tak powstała wystawa pond 300 samochodów, motocykli, skuterów i rowerów, a także innych przedmiotów z czasów PRL. Oprócz aut znanych z polskich dróg, takich jak Syreny, Warszawy czy Małe i Duże Fiaty, spotkać można było również wytwory „kapitalistycznego zachodu” z tamtego okresu.
Wystawa została zorganizowano w dawnej lakierni FSO, pozwalając zwiedzającym tym bardziej wczuć się w klimat tamtych czasów.
To ostateczny koniec fabryki FSO
Wykupienie terenu fabryki FSO przez dewelopera wzbudziło wiele kontrowersji oraz obaw o dalszy los tego niezwykłego miejsca. Jak zdradza jednak Robert Brykała, początkowo wydawało się, że nowemu właścicielowi też zależy na zachowaniu kawałka historii:
Właściciel powiedział, żeby się nie przejmować, że on oglądał takie wystawy w Stanach Zjednoczonych w Detroit, w różnych miastach. Że jego marzeniem jest, aby w tym miejscu zrobić właśnie coś takiego i bardzo chętnie będzie nas w tym wspierał.
Jak jednak relacjonuje reporter, nic takiego się nie stało. Zamiast wsparcia Muzeum Skarb Narodu otrzymało podwyżkę czynszu, co zmusiło je do wyprowadzki. Większość hal fabryki została już wyburzona.
Resztki z fabryki FSO na Żeraniu trafią na listę zabytków?
Z dawnej fabryki FSO niewiele już zostało, ale jeszcze nie wszystko stracone. Jak powiedział Jakub Lewicki, Mazowiecki Wojewódzki Konserwator Zabytków, planowane są oględziny w celu stwierdzenia, czy jakieś budynki mają charakter zabytkowy.
Szkoda tylko, że nie pomyślano o tym, aby oględziny przeprowadzić zanim większość budynków zostanie też wyburzona. Niestety nikt nie pomyślał zawczasu, aby zatroszczyć się o ten jakże istotny element historii polskiej motoryzacji.
To błąd, który można popełnić na każdej drodze, ale autostrady potrafią oddziaływać na kierowców inaczej niż pozostałe kategorie dróg. Niektórzy uważają, że skoro w Niemczech są autostrady bez limitów prędkości to w Polsce też nie ma nic złego w jechaniu ile tylko ich samochód da radę. Byle tylko jak najszybciej dojechać do celu.
Inni traktują autostrady jak poligon doświadczalny, gdzie próbują „zamykać licznik” w swoim samochodzie. To bardzo niebezpieczne nawet na pustej drodze, a tym bardziej, gdy panuje na niej ruch. Maksymalna prędkość w Polsce na autostradzie to co prawda 140 km/h, a więc relatywnie dużo, ale wielu kierowców porusza się wyraźnie wolniej.
Nieutrzymywanie właściwej odległości od innych pojazdów
Kierowcy chcący jechać „ile fabryka dała”, albo po prostu szybciej od innych, często manifestują to siedząc innym kierowcom na zderzaku. Chcą ich w ten sposób zmusić do zjechania na prawy pas.
Przypomnijmy, że zgodnie z przepisami minimalna odległość na drodze szybkiego ruchu od poprzedzającego pojazdu to połowa prędkości wyrażona w metrach. Przy 140 km/h jest to więc 70 metrów. Policjanci kontrolują czy kierowcy przestrzegają tego przepisu i chociaż nie zawsze mają możliwość dokładnego zmierzenia odległości, to jeśli siedzicie komuś na zderzaku nie trzeba żadnej aparatury pomiarowej, by stwierdzić złamanie przepisów.
Grzech utrzymywania zbyt małej odległości dotyczy też często kierowców, którym nigdzie się nie spieszy i jadą prawym pasem, ale utrzymują odległości takie jak na drogach krajowych i niewiele większe niż w mieście. W razie hamowania, może być niebezpiecznie.
Blokowanie lewego pasa
Grzech siedzenia na zderzaku bywa powiązany z kolejnym, czyli blokowaniem lewego pasa. Według przepisów, można z niego korzystać, aby wyprzedzać wolniej poruszające się pojazdy. Nie musimy przy tym osiągać maksymalnej dopuszczalnej prędkości, a inni kierujący nie mogą wymuszać na nas szybszej jazdy, niż sami zdecydujemy.
Nie brakuje niestety kierowców, którzy mylnie interpretują te przepisy. Uważają, że mogą pozostawać na lewym pasie nawet jeśli zakończyli już wyprzedzanie jakiegoś pojazdu, ale mają zamiar wyprzedzić drugi. Kiedy już go dogonią za pół minuty albo minutę. Takie zachowanie to niestosowanie się do ruchu prawostronnego, utrudnianie innym jazdy i często wywołuje u innych kierowców agresywne zachowania.
Agresja na drodze i gwałtowne manewry
Agresja na drodze to kolejny „uniwersalny” grzech, ale na autostradzie jest szczególnie niebezpieczny z racji rozwijanych prędkości. Najczęściej pojawia się, gdy inny kierowca blokuje lewy pas (faktycznie lub tylko w wyobrażeniu agresora), co prowadzi do wyprzedzania w niebezpieczny sposób, zajeżdżania drogi oraz gwałtownego hamowania.
To z kolei wywołuje inny grzech, ale i zwykły błąd – gwałtowne manewry. Można komuś gwałtownie zajechać drogę, a on może gwałtownie skręcić kierownicą, zapominając, że auto jadąc 140 km/h zachowa się wtedy inaczej niż przy 50 km/h. Takie zachowanie może skończyć się tragedią
Niewłaściwe używanie świateł
Ten grzech często łączy się z poprzednim. Kierowcy mrugają na innych długimi światłami, chcąc przegonić ich ze swojej drogi lub skarcić za jakieś zachowanie. Samo mruganie nie jest zgodne z przepisami, a tym bardziej wywieranie w ten sposób presji na innych kierujących. Świecenie innym długimi światłami może też prowokować agresywne reakcje.
Zmienianie pasa ruchu bez patrzenia w lusterka to zawsze poważny błąd. Podczas jazdy autostradą można dodać jeszcze „bez uważnego patrzenia w lusterka”. Kierowcy czasami zerkają tylko i nawet jeśli zauważają jakiś pojazd w oddali, nie starają się ocenić jego prędkości, a ta może być naprawdę duża.
Pamiętajmy, że nawet jeśli ktoś przekracza prędkość i zbliża się do nas szybciej, niż byśmy się spodziewali, to nie możemy wyjechać mu przed maskę, wymuszając pierwszeństwo.
Zatrzymywanie się na autostradzie
Ostatni grzech na naszej liście bywa najpoważniejszy. Nawet od agresji drogowej, która czasami kończy się stłuczką. Zatrzymywanie się na autostradzie nierzadko kończy się śmiercią. Niedawno media obiegła historia kobiety, która zatrzymała się na drodze S3, żeby zabrać autostopowicza. Uderzyło w nią inne auto i zginęła. Niebezpieczne jest zatrzymywania się z jakiegokolwiek powodu. Jeśli powodem jest awaria samochodu lub przebite koło, należy ustawić trójkąt (100 m za pojazdem), ukryć się za barierami energochłonnymi i wezwać pomoc. Krzątanie się przy pojeździe może być śmiertelnie niebezpieczne.
Czy można pomijać biegi w manualnej skrzyni biegów?
Liczba biegów oraz zestopniowanie przekładni nie są przypadkowe. Dobiera się je tak, aby pojazd mógł swobodnie i efektywnie rozpędzać się, a także oszczędnie obchodzić z paliwem podczas jazdy ze stałą prędkością. Pozwala to też na utrzymywanie silnika w optymalnym zakresie obrotów. Z tego punktu widzenia nie powinno się pomijać biegów podczas wybierania kolejnych przełożeń.
Można się spotkać jednak z zaleceniami ekspertów od ecodrivingu, którzy zalecają nietypową technikę jazdy. Kierowcy uczeni są zwykle, aby nabierali prędkości stopniowo, łagodnie, przechodząc przez kolejne przełożenia. Nie jest to najoszczędniejszy sposób na rozpędzenie pojazdu. Priorytetem jest osiągnięcie prędkości podróżnej i później tylko utrzymywanie jej.
Przykładowo ruszamy, wrzucamy dwójkę i wciskamy mocniej gaz, osiągając na niej szybko przepisowe 50 km/h. Następnie wrzucamy czwarty bieg i już tylko utrzymujemy prędkość. Taka technika jazdy nie jest szkodliwa dla silnika, ani układu przeniesienia napędu.
Czy można pomijać biegi podczas redukcji?
Inaczej to wygląda podczas redukowania biegów. Zmiana przełożenia na niższe skutkuje wzrostem obrotów silnika i zwiększeniem sił działających na układ napędowy. Zmiana na przykład z piątki na czwórkę nie jest problematyczna, ponieważ między tymi przełożeniami występują zbyt małe różnice. Jednak przejście z piątki na trójkę, może już spowodować wyraźne napięcia w układzie. Nie trzeba wykluczać zupełnie takiej zmiany, ale wykonywać należy ją umiejętnie.
Kiedy pomijanie biegów może uszkodzić skrzynię biegów?
Niewłaściwy i nierozsądny styl jazdy może odbić się na kondycji samochodu i doprowadzić do uszkodzenia jego podzespołów. Tak też jest w przypadku sytuacji, kiedy decydujemy się pomijać biegi w manualnej skrzyni biegów. Pełnia kontroli nad przełożeniami oznacza również, że możemy popełnić błędy.
Wśród mniej szkodliwych błędów trzeba wymienić wybieranie zbyt wysokich przełożeń. Przykładowo, kiedy szybko rozpędzimy się na drugim biegu i od razu wrzucimy piąty. Samo przeskoczenie z wysokich obrotów na powiedzmy 1500 obr./min nie jest szkodliwe dla samochodu. Ale jeśli zapragniemy wtedy nadal przyspieszać, to już tak.
Nowoczesne samochody zalecają jazdę na jak najniższych obrotach, ale podpowiedzi komputera pokładowego co do wybrania wyższego przełożenia, nie biorą zwykle pod uwagę obciążenia dla układu napędowego. Dla kierowcy może to być niewyczuwalne, choćby za sprawą szerokiego stosowania dwumasowych kół zamachowych, ale brak wibracji czy mocnych szarpnięć, podczas przyspieszania z bardzo niskich obrotów, nie oznacza, że nie nadwyrężamy podzespołów samochodu.
O wiele gorsza sytuacja ma miejsce, kiedy decydujemy się pomijać biegi w manualnej skrzyni biegów podczas redukcji. Jeśli na skutek tego nastąpi gwałtowny wzrost obrotów, mocno nadwyrężymy podzespoły swojego samochodu. Dlatego redukcje o dwa przełożenia, na przykład przed rozpoczęciem wyprzedzania, należy robić z odpowiednim wyczuciem.
Z kolei redukcje o trzy biegi są już ryzykowne. Jeśli zrobimy to szybko i beztrosko, musimy liczyć się ze sporym szarpnięciem, które z pewnością odczują podzespoły naszego auta. Ryzykujemy również, że szarpnięcie będzie na tyle duże, że na moment zblokuje nam koła, a to jest już bardzo niebezpieczne. Można temu zapobiec stosując międzygaz, ale na taką technikę powinni się już decydować doświadczeni kierowcy, którzy wiedzą co robią i dobrze znają swój samochód.
W ekstremalnym przypadku, możemy wybrać zbyt niski bieg dla obecnej prędkości, który wymusi na silniku obroty przekraczające dopuszczalną przez producenta wartość. W takiej sytuacji powinien wkroczyć do akcji ogranicznik obrotów, który uchroni jednostkę przed zbyt wysokimi wartościami, ale oznaczać to będzie konieczność zmniejszenia prędkości. Ryzykujemy wtedy bardzo mocnym szarpnięciem i blokadą napędzanych kół, co stwarza poważne zagrożenie na drodze.
Rekonstrukcji przebiegu wypadku w Krakowie, w którym zginęły cztery osoby, podjęło się Crashlab.pl. Na nagraniu możemy zapoznać się ze szczegółową analizą miejsca wypadku, pozostawionymi śladami oraz uwarunkowaniami, jakie miały miejsce w momencie zdarzenia. Analizowane jest także dobrze znane nagranie z monitoringu.
Później całość informacji została wprowadzona do specjalistycznego oprogramowania i powstała rekonstrukcja wideo zdarzenia, którą możecie zobaczyć całą na nagraniu poniżej. Jedna z najważniejszych tez, jakie zostały postawione, mówi o tym, że kierowca Renault Megane RS stracił panowanie nad pojazdem na skutek nadmiernej prędkości oraz przebiegu drogi, a nie z uwagi na pojawienie się pieszego w niedozwolonym miejscu.
Wypadek syna Sylwii Peretti w Krakowie
Przypomnijmy, że do wypadku doszło w nocy 15 lipca przed Mostem Dębnickim w Krakowie. To tam, prowadząc z nadmierną prędkością swoje stuningowane Renault Megane RS, Patryk P. stracił panowanie nad pojazdem, który uderzył w betonowy mur i zatrzymał się na dachu.
Przyczyną wypadku bez wątpienia była nadmierna prędkość, ale nadal brak oficjalnej informacji, na ile śledczy ją szacują. Nieoficjalnie mówi się o 120 km/h lub więcej, a w miejscu zdarzenia limit wynosi 40 km/h. Na jaw wyszło też, że Patryk P. miał 2,3 promila alkoholu we krwi.
Nadal nie udało się odnaleźć pieszego, którego nagłe pojawienie się na drodze, brane jest przez śledczych jako jedna z możliwych przyczyn utraty panowania nad pojazdem przez kierowcę. Ponadto jest on bezpośrednim świadkiem zdarzenia, więc jego zeznania mogą okazać się cenne. Ale grozi mu też kara do 3 lat więzienia za nieudzielenie pomocy ofiarom wypadku.
Jedną z kar jaką możecie otrzymać, nawet jeśli w ogóle nie jeździcie samochodem, jest kara za brak ubezpieczenia OC. Nalicza ją Ubezpieczeniowy Fundusz Gwarancyjny i wystarczy jeden dzień spóźnienia, żeby otrzymać wysoką grzywnę.
W tym roku mamy do czynienia z drugą już podwyżką kar za brak OC i od lipca 2023 roku minimalna grzywna wynosi 1440 zł. Minimalna, ponieważ wysokość kary zależy od tego, jak długo wasz samochód nie ma ważnego ubezpieczenia OC.
Wysokość kar za brak ubezpieczenia OC zależy od wysokości pensji minimalnej. Każda taka podwyżka, automatycznie oznacza także wzrost kar dla kierowców. W tym roku mieliśmy do czynienia już z dwoma takimi podwyżkami – 1 stycznia oraz 1 lipca. Obecnie pensja minimalna wynosi 3600 zł brutto, a to oznacza kary za spóźnienie z wykupieniem OC:
do 3 dni – 1440 zł
od 4 do 14 dni – 3600 zł
powyżej 14 dni – 7200 zł
Jak służby mogą sprawdzić brak ubezpieczenia OC?
Wiele osób mylnie sądzi, że brak OC może wyjść na jaw tylko w przypadku kontroli drogowej. Tymczasem nie jest to prawda. Ubezpieczeniowy Fundusz Gwarancyjny przeczesuje bazy danych i wyłapuje pojazdy, którym wygasło OC, a które nie zostały wyrejestrowane.
Dlatego też zapominalscy, lub osoby które celowo nie opłaciły obowiązkowego ubezpieczenia, mogą się zdziwić, kiedy dostaną informację o nałożeniu na nie kary.
Kiedy ubezpieczenie OC wygasa?
Standardową procedurą jest automatycznie przedłużanie ubezpieczenia OC. Wyjątek stanowi sytuacja, kiedy kupiliśmy używany samochód – obowiązuje na nim polisa wykupiona przez poprzedniego właściciela, ale po jej zakończeniu sami musimy zadbać o nowe ubezpieczenie.
Ubezpieczenie nie zostanie także przedłużone, kiedy zalegamy z opłatami ubezpieczycielowi.
W 2024 roku czeka nas kolejna podwyżka kar za brak ubezpieczenia OC
Już teraz wiemy, że przyszły rok da kolejne podwyżki płacy minimalnej, a co za tym idzie także podwyżki kar za brak OC. Wzrost nastąpi ponownie 1 stycznia (do 4242 zł brutto) oraz 1 lipca (do 4300 zł brutto).
Znak A-34 jest znakiem ostrzegawczym, przedstawiającym samochód leżący na boku. Zgodnie z rozporządzeniem w sprawie znaków i sygnałów drogowych:
Znak A-34 „wypadek drogowy” ostrzega o miejscu, w którym na skutek wypadku drogowego nastąpiło zablokowanie drogi lub znaczne utrudnienie ruchu pojazdów.
Kierowca musi spodziewać się więc poważnych problemów na drodze. Powinien zwolnić, wzmóc ostrożność i być gotowym do zatrzymania się oraz zastosowania się do poleceń osoby kierującej ruchem.
Czy znak A-34 oznacza, że droga jest nieprzejezdna?
Jak wynika z przytoczonej definicji, znak A-34 „wypadek drogowy”, nie musi oznaczać, że droga jest nieprzejezdna. Może okazać się, że samochód wypadł z drogi i należy tylko uważać na pracujące na miejscu służby. Może być także wprowadzony ruch wahadłowy, kierowany przez na przykład policjanta.
Samo ustawienie znaku A-34 nie wskazuje czy droga jest przejezdna czy też nie, więc trzeba dokładnie obserwować sytuację i ewentualnie poradzić się napotkanego policjanta lub strażaka. Jeśli droga jest zupełnie nieprzejezdna, powinniśmy odpowiednio wcześnie natrafić na osobę, informującą kierujących o tym fakcie.
Bardzo ważne jest by pamiętać, że znak A-34 „wypadek drogowy” informuje o faktycznym wypadku, który niedawno ma miejsce i jest powodem utrudnień. Dlaczego o tym mówimy?
Kierowcy zwykle lepiej kojarzą znak A-30 łączony z tabliczką T-14 lub T-15. Jak wskazuje rozporządzenie w sprawie znaków i sygnałów drogowych:
Znak A-30 „inne niebezpieczeństwo” ostrzega o niebezpieczeństwie innego rodzaju niż określone pozostałymi znakami ostrzegawczymi. Umieszczona pod znakiem A-30 tabliczka wskazuje rodzaj niebezpieczeństwa za pomocą symbolu. lub napisu.
T-14 – miejsce częstych wypadków o charakterze wskazanym na tabliczce
T-15 – miejsce częstych wypadków spowodowanych śliską nawierzchnią jezdni ze względu na opady deszczu
Znak o którym mowa ma formę znaku ostrzegawczego z wykrzyknikiem, pod którym znajduje się tabliczka z dopiskiem „wypadki” i piktogramem wyrażającym na przykład pieszego potrącanego przez pojazd lub pojazd wpadający w poślizg. Nie informuje o faktycznym wypadku, ale o miejscu, w którym często dochodzi do zdarzeń drogowych z powodu wskazanego na tabliczce.
Taryfikator mandatów nie przewiduje sztywnej kary za niestosowanie się do znaku A-34. To dlatego, że sytuacja na drodze może być bardzo różna i różnych nieprawidłowości może się dopuścić nieuważny kierowca. Dlatego policja ma dużą dowolność w ustalenia wysokości mandatu – nawet 5000 zł, co jest maksymalną karą za jedno wykroczenie.
Kierowca Volkswagena zatrzymany za podejrzany ładunek
Do nietypowej interwencji doszło na brytyjskiej autostradzie M6. Patrol policji autostradowej z oddziału North West Motorway Police zatrzymał do kontroli kierowcę czarnego Volkswagena Arteona Shooting Brake.
Samochodem podróżowało pięć osób, ale policjanci poprosili o otworzenie bagażnika. Wtedy okazało się, że podróżuje tam dwójka dzieci. Zrobiono tam prawdziwe legowisko ze śpiworów, poduszek i koców, więc mogło być im całkiem wygodnie. Nie zmienia to faktu, że takie przewożenie osób jest skrajnie nieodpowiedzialne.
VW Arteon stopped following report of X7 people on board ,2 children in the boot. Vehicle sighted on the M6, taken off Junction 20, Driver reported for 3 offences, carrying 2 passengers with no seatbelts and using a veh for an unsuitable purpose. Family going on holiday pic.twitter.com/JlJxTf9CND
— North West Motorway Police (@NWmwaypolice) July 25, 2023
Co grozi za przewożenie pasażerów w bagażniku?
Brytyjska policja podała, że kierowca Arteona został ukarany za trzy wykroczenia – przewożenie dwójki pasażerów bez pasów bezpieczeństwa oraz używanie pojazdu w niewłaściwy sposób. Nie podano co było trzecim wykroczeniem. Nie wiemy też jaki mandat został nieodpowiedzialny kierowca.
W Polsce kierowcy grozi mandat 300 zł oraz 1 punkt karny za każdego nadmiarowego pasażera. Oprócz tego, jeśli kierujący przewozi trzech lub więcej pasażerów ponad limit, straci prawo jazdy na 3 miesiące.
Prawo nie przewiduje osobnej kary za to, że pasażer przebywa w bagażniku. Istnieje jednak pozycja taka, jak używanie pojazdu w sposób zagrażający bezpieczeństwu osoby znajdującej się w pojeździe lub poza nim. Grozi za to 200 zł i aż 15 punktów karnych.
Jak podają analitycy e-petrol, obserwacja sytuacji na giełdach naftowych już na początku lipca pozwalała stwierdzić, że powinniśmy oczekiwać wzrostu cen paliw. Tak też rzeczywiście się stało.
Hurtowe ceny paliw zaczęły rosnąć już tydzień temu, a obecnie przełożyły się one na konkretne kwoty, które klienci płacą przy dystrybutorach. Zarówno olej napędowy jak i benzyna Pb95 podrożały o 5 groszy, co może wydawać się niedużym wzrostem, ale przebił on symboliczną barierę.
Obecnie benzyna 95-oktanowa cały czas najtańsza jest w województwie opolskim, gdzie kosztuje średnio 6,44 zł/l. Z kolei olej napędowy najtaniej można kupić na wschodzie Polski – litr diesla najtańszy jest w województwach lubelskim i podkarpackim, gdzie kosztuje 6,24 zł.
Z kolei najdroższe paliwo w Polsce znajdziemy w województwie kujawsko-pomorskim, gdzie e-petrol zanotował najwyższe ceny zarówno benzyny, jak i oleju napędowego. Za litr Pb95 zapłacimy tam 6,60 zł, a diesel kosztuje 6,37 zł (tyle samo co na Mazowszu).