System eCall jest obowiązkowym od 1 kwietnia 2018 dla nowych pojazdów kategorii M1 (pojazdy silnikowe służące do przewozu osób i ich bagażu, mogące wraz z kierowcą przewozić do 9 osób) oraz N1 (pojazdy silnikowe służące głównie do przewozu ładunków o dopuszczalnej masie całkowitej do 3,5 tony).
Jego działanie polega na tym, że gdy nastąpi wypadek, system automatycznie wybierze numer alarmowy 112. Nawiąże połączenie z numerem alarmowym w pełni automatycznie, nawet gdy ani kierowca, ani pasażerowie pojazdu uczestniczącego w wypadku nie są w stanie tego zrobić. Aktywatorem są czujniki zainstalowane w pojeździe.
Na przykład system ten powinien zainicjować procedurę automatycznego wzywania pomocy po wystrzeleniu poduszek powietrznych w samochodzie. System ten jest w stanie automatycznie przekazać dyspozytorom numeru alarmowego takie informacje jak m.in. dokładna lokalizacja oraz kierunek jazdy (ustalane na podstawie satelitarnego pozycjonowania wykorzystującego europejski system satelitarny Galileo). Kierunek jazdy ma o tyle znaczenie, że dzięki temu służby łatwiej dotrą do poszkodowanych np. na trasach szybkiego ruchu, na których liczba węzłów jest ograniczona.
Operator linii alarmowej w trakcie automatycznego wywołania tej linii przez system eCall spróbuje nawiązać kontakt głosowy z poszkodowanymi w pojeździe, by uzyskać dodatkowe informacje na temat sytuacji, ich stanu itp. Jeżeli jednak nikt się nie odezwie (bo np. wszystkie ofiary są nieprzytomne) wówczas natychmiast na miejsce zdarzenia wysyłane są służby ratunkowe i policja.
System eCall – działanie automatyczne i manualne
W przypadku gdy czujniki jednoznacznie wskażą, że doszło do poważnej kolizji (np. eksplodowały poduszki powietrzne), system eCall działa w pełni automatycznie. Jednak auta wyposażone w to rozwiązanie najczęściej mają umieszczony (najczęściej w podsufitce, pomiędzy kierowcą a pasażerem z przodu) charakterystyczny przycisk eCall SOS (oznaczany najczęściej po prostu „SOS”).
Przycisk ten pozwala manualnie aktywować połączenie ze służbami ratunkowymi. Uwaga! Należy z niego korzystać faktycznie w sytuacji zagrożenia zdrowia i życia. Przy czym nie musi chodzić o Twój samochód, jeżeli np. jesteś pierwszym świadkiem groźnego wypadku drogowego, możesz wykorzystać system eCall, by powiadomić służby za jego pośrednictwem o poważnym zdarzeniu na drodze.
System eCall – jakie korzyści
W sytuacji wymagającej interwencji służb ratowniczych każda minuta to kwestia życia i śmierci. Statystyki pokazują, że system eCall pozwala skrócić czas dotarcia służb do miejsca wypadku o 40 proc. na terenach miejskich i nawet o 50 proc. na pozostałych.
Czym nie jest eCall?
System eCall nie jest czarną skrzynką i nie monitoruje stale sytuacji w twoim samochodzie. Jest on aktywowany tylko wtedy, gdy nastąpi jedna z dwóch rzeczy: czujniki (np. eksplozja poduszek) wykażą, że doszło do wypadku drogowego) lub nacisnąłeś przycisk SOS w pojeździe. Jeżeli żadna z tych dwóch rzeczy nie nastąpi, system nie przekazuje nikomu danych dotyczących lokalizacji Twojego pojazdu.
System eCall nie jest również telefonem do pomocy drogowej, należy z niego korzystać wyłącznie w sytuacjach kryzysowych. Natomiast warto wiedzieć, że w wielu autach, obok przycisku SOS znajduje się inny przycisk z naniesioną na niego grafiką klucza – to tzw. system bCall pozwalający ręcznie zgłosić np. awarię auta czy zadać pytania wprost z auta dotyczące jakiegoś problemu technicznego z pojazdem.
Jak mam eCall, mam kartę SIM w samochodzie?
Niekoniecznie. System eCall nie wymaga obecności na pokładzie karty SIM, a jedynie modułu zdolnego do łączności z sieciami komórkowymi. Jest to sytuacja podobna jak w przypadku telefonów komórkowych. Aby zadzwonić z dowolnego telefonu na numer alarmowy, nie musisz mieć w nim karty SIM. Natomiast, jeżeli w samochodzie masz możliwość nawiązywania połączeń innego rodzaju (np. z serwisem technicznym producenta, czyli usługę bCall lub masz usługę Concierge), wówczas elektronika pokładowa z całą pewnością obejmuje również moduł identyfikacji abonenta sieci komórkowej, czyli jakąś formę karty SIM.
1 listopada 2022 roku weszło w życie rozporządzenie określające zmiany w badaniach technicznych. Badanie techniczne 2022 ma być bardziej szczegółowe, choć w przypadku tylko niektórych pojazdów. Zupełną nowością jest obowiązek sprawdzania przez diagnostów, czy dany pojazd jest wyposażony w system eCall, problem w tym, że wielu z nich nie dysponuje odpowiednim wyposażeniem do sprawdzenia tego elementu.
Badanie techniczne 2022 – prawne źródło obowiązujących zmian
Jak wspomniano, zmiany badań technicznych, które weszły w życie 1 listopada 2022 roku, określa szczegółowo Rozporządzenie Ministra Infrastruktury z dnia 27 września 2022 r. zmieniające rozporządzenie w sprawie zakresu i sposobu przeprowadzania badań technicznych pojazdów oraz wzorów dokumentów stosowanych przy tych badaniach. Zainteresowanych kompletną treścią tego aktu odsyłamy do źródła, tutaj natomiast skupimy się na najważniejszych zmianach, które powinni mieć na uwadze kierowcy odwiedzające stacje diagnostyczne.
Badanie techniczne 2022 – kto musi mieć system eCall?
Jedną z najważniejszych zmian jest wprowadzenie obowiązku sprawdzenia, czy badane na stacji diagnostycznej auto jest wyposażone w automatyczny system wzywania pomocy eCall. Warto jednak pamiętać, że dotyczy to wyłącznie samochodów, które przeszły procedurę homologacyjną nie wcześniej niż 1 kwietnia 2018 roku. W przypadku starszych aut nie ma obowiązku posiadania systemu eCall na pokładzie danego auta i w takim przypadku kierowca nie musi się martwić, że diagnosta wytknie mu brak tego rozwiązania. Problemem jest jednak to, że stacje diagnostyczne nie mają odpowiedniego sprzętu do weryfikacji poprawności działania systemu eCall. Zgodnie z rzeczonym rozporządzeniem diagnosta powinien sprawdzić za pomocą interfejsu komunikacyjnego i odpowiedniego oprogramowania, czy system eCall w danym pojeździe jest sprawny. Jedynymi podmiotami na pewno dysponującymi stosownym sprzętem są dziś autoryzowane stacje obsługi poszczególnych marek. Czy to oznacza, że diagności będą masowo karani za brak prawidłowo przeprowadzanego badania? Nic z tych rzeczy, w treści rozporządzenia dodano ważny zapis zwalniający ich z odpowiedzialności. Po pierwsze sama kontrola ma być „organoleptyczna”, a kontrola uzupełniona przy użyciu elektronicznego interfejsu pojazdu ma być przeprowadzona tylko „o ile jest to możliwe”. Jak diagnosta nie ma sprzętu, taka kontrola nie jest możliwa, w efekcie mamy kolejny martwy przepis.
Badanie techniczne 2022 – co jeszcze się zmieniło?
Nowe rozporządzenie zmieniło też klasyfikację usterek wykrywanych przez diagnostów. Przed zmianami diagności wykrywali usterki drobne, istotne lub stwarzające zagrożenie, po zmianach będą wykrywać usterki drobne, poważne lub niebezpieczne. Ta cała semantyczna ekwilibrystyka ma na celu ujednolicenie nazewnictwa dla całej UE.
Kolejne zmiany to fakt, że ocena stanu amortyzatorów od 1 listopada 2022 stała się obowiązkowa, wcześniej formalnie diagnosta musiał dokonać tej oceny tylko w przypadku zaobserwowania znacznego zużycia zawieszenia. Rozporządzenie wprowadziło też kryteria dopuszczalności liczby uszkodzonych diod LED w reflektorach, co wcześniej nie było doprecyzowane. Od 1 listopada samochód z reflektorami LED przejdzie badanie techniczne, jeżeli świeci się przynajmniej 2/3 wszystkich diod. To o tyle dobra zmiana, że wcześniej, przy braku sprecyzowanego limitu auta mogły przejść badanie techniczne, nawet gdy liczba działających diod była niższa. Złą wiadomością dla diagnostów jest to, że wciąż oni muszą wykonywać swoją pracę za niezmienioną od 2004 roku (!) opłatę za badanie techniczne. Aktualna cena za badanie techniczne samochodu osobowego bez instalacji LPG pozostaje niezmienna i wciąż wynosi 99 zł (w tym jest kwota 1 zł opłaty ewidencyjnej CEPiK).
Po zmianie przepisów związanych z pierwszeństwem pieszych na pasach część z rowerzystów nie do końca zrozumiała, jak mają się zachowywać zgodnie z przepisami widząc zbliżającego się do ścieżki, którą jadą, pieszego. Rowerzysta na ścieżce ma więc stanąć i przepuścić przechodnia na pasach? Wyjaśniamy!
Kiedy pieszy ma pierwszeństwo?
Pierwszeństwo pieszych na przejściu dla pieszych określa art. 13 ustawy Prawo o ruchu drogowym:
Pieszy znajdujący się na przejściu dla pieszych ma pierwszeństwo przed pojazdem. Pieszy wchodzący na przejście dla pieszych ma pierwszeństwo przed pojazdem, z wyłączeniem tramwaju.
W powyższym przepisie pojawia się jednak niejasność, ponieważ nie wiadomo, jak zdefiniować pieszego „wchodzącego”. Nie reguluje tego żaden przepis, więc każda taka sprawa rozpatrywana jest na oko. Pisaliśmy o tym wielokrotnie i wspominaliśmy niedawno, że chociaż przez nowe przepisy liczba zdarzeń z pieszymi na przejściach drastycznie wzrosła, to za żadne już nie odpowiadają piesi.
Można więc powiedzieć, że przepisy są niejasne, ale zawsze interpretowane na niekorzyść kierowcy.
Czy pieszy ma pierwszeństwo przed rowerzystą?
Jak takie przepisy odnieść do rowerzystów? Zwłaszcza do rowerzysta na ścieżce? Rower to także pojazd, więc powinny stosować się tu te same przepisy. Rzeczywiście stosują się, więc cyklista widząc pieszego „wchodzącego” na przejście, musi mu ustąpić pierwszeństwa.
Jest w tym jednak haczyk – drogi dla rowerów wyznaczane są poza obrębem jezdni dla samochodów, a jeśli przecinają je przejścia dla pieszych, to pojawia się na nich zebra. Takie oznakowanie jest niestety inwencją własną zarządcy drogi, ponieważ same pasy na drodze (znak P-10) to za mało. Musi być także ustawiony znak pionowy D-6. Kierujący pojazdem musi z daleka mieć jasny sygnał, że zbliża się do przejścia, a zebra wyznacza miejsce, po którym mogą chodzić piesi.
Jeśli na drodze dla rowerów jest sama zebra i nie ma wspomnianego znaku D-6, to nie jest to przejście dla pieszych. Przechodzący w tym miejscu pieszy nie nabywa żadnych praw, tylko musi ustępować pierwszeństwa rowerzystom.
Tak jak wspomnieliśmy, pieszy ma pierwszeństwo tylko na właściwie oznakowanych przejściach dla pieszych. Jeśli rowerzysta jedzie ulicą, a przez nią przebiega przejście, musi ustąpić pierwszeństwa osobom na nim przebywającym i na nie wchodzącym. Niedopuszczalna jest sytuacja, często niestety mająca miejsce, w której samochody zatrzymują się przed przejściem, a tymczasem rowerzysta wyprzedza je z prawej strony.
Rowerzysta na ścieżce – czy musi przepuścić pieszego?
Analogicznie sytuacja wygląda na pasie dla rowerów. Wydzielany jest on z jezdni dla samochodów i przebiega bezpośrednio obok niej. Jeśli trafi się w takim miejscu przejście, to również nie będzie wątpliwości, że kierujący rowerem musi zachować się tak samo, jak kierujący samochodem. Innymi słowy rowerzysta na ścieżce również musi przepuścić pieszego.
Główny Inspektorat Transportu Drogowego poinformował o wyborze wykonawcy modernizacji 147 fotoradarów w całym kraju. Kierowców może jednak interesować fakt, że o ile większość modernizowanych urządzeń będzie dalej pracować w tych samych lokalizacjach, to 20 urządzeń zostanie przeniesionych w nowe miejsca.
Umowa podpisana przez GITD oraz wybranego wykonawcę (firmę Sprint S.A.) modernizacji na początku listopada br. zakłada modernizację, uruchomienie oraz zintegrowanie z działającym już systemem operacyjnym 147 sztuk stacjonarnych urządzeń rejestrujących prędkość. Modernizacja będzie m.in. oznaczać instalację nowocześniejszych urządzeń, które m.in. mają znacznie skuteczniej wykrywać kierowców w trudnych warunkach oświetleniowych.
Rzeczona modernizacja jest częścią większego projektu, którego celem jest zwiększenie skuteczności automatycznego systemu nad ruchem drogowym. Dotychczasowe fotoradary zostaną wymienione (w niektórych przypadkach są to ponad 10-letnie urządzenia). Nowszy sprzęt ma być skuteczniejszy zarówno w opomiarowaniu prędkości pojazdów, jak i wyraźniejszej rejestracji obrazu w każdych warunkach atmosferycznych. Wykonawca, firma Sprint, nawiązał współpracę z producentem urządzeń rejestrujących, firmą Idemia. W wyniku tego dokonano wyboru systemu MESTAfusion RN. To nowoczesne fotoradary. Urządzenia nie tylko rejestrują prędkość pojazdów, ale także monitorują czerwone światło na skrzyżowaniach oraz identyfikują zabronione trajektorie ruchu.
Fotoradary – lokalizacja niektórych modernizowanych punktów się zmieni
Większość nowych urządzeń pozostanie w tych samych miejscach. Będą jednak wyjątki od tej reguły. Niektóre fotoradary zmienią swoje miejsce. Przykładowo – Lućmierz „odda” swój fotoradar do Zgierza, Konstantynów Łódzki do Piotrkowa Trybunalskiego czy Prandocin do Kielc. Niemniej, niezależnie od tego czy będzie to tylko wymiana dotychczasowego urządzenia czy także idąca za tym zmiana lokalizacji, każde województwo w Polsce otrzyma przynajmniej kilka nowoczesnych fotoradarów. Najwięcej nowych urządzeń będzie pracować w województwie wielkopolskim (21 szt.), mazowieckim (18 szt.), małopolskim i lubelskim (po 13 szt.). Najmniej zmodernizowanych urządzeń stanie m.in. na terenie województw świętokrzyskiego, podkarpackiego oraz łódzkiego (po 6 szt.), opolskiego (5 szt.) oraz śląskiego i dolnośląskiego (4 szt.). Które fotoradary zostaną przeniesione? Dokładnych informacji dostarcza poniższa tabela:
AKTUALNA LOKALIZACJA
WOJEWÓDZTWO
NOWA LOKALIZACJA
Konstantynów Łódzki, DK 71
łódzkie
Piotrków Trybunalski, Al. J. Piłsudskiego, na wys. Ul. Czarna Droga
Lućmierz, DK91
łódzkie
Zgierz, ul. Ozorkowska 120
Łódź, al. Palki/Smutna
łódzkie
Łódź, al. Palki 9
Poniatów, DK12
łódzkie
Poniatów, DK12
Słowik, ul. Gdańska (DK91)
łódzkie
Łódź, ul. Dąbrowskiego, Podhalańska
Krzyszkowice 25 (pow. myślenicki)
małopolskie
Krzyszkowice 30 (pow. myślenicki)
Nowy Sącz, ul. Piłsudskiego 23
małopolskie
Nowy Sącz, ul. Piłsudskiego/Browarna
Prandocin, DK7
świętokrzyskie
Kielce, ul. Krakowska 255
Kosina, DK94 (pow. łańcucki)
podkarpackie
Kosina 967 (pow. łańcucki)
Cisy, DK22 (pow. malborski)
pomorskie
po drugiej stronie drogi
Domaradz, DK6 (pow. słupski)
pomorskie
po drugiej stronie drogi
Franciszkowo, DK16 (pow. Iławski)
warmińsko-mazurskie
po drugiej stronie drogi
Gościcino, DK6 (pow. wejherowski)
pomorskie
po drugiej stronie drogi
Rudno, DK91 (pow. tczewski)
pomorskie
po drugiej stronie drogi
Skępe, DK10 (pow. lipnowski)
kujawsko-pomorskie
po drugiej stronie drogi
Sorkwity, ul. Olsztyńska 16B (pow. mrągowski)
warmińsko-mazurskie
Miastkowo, ul. Łomżyńska 25A (pow. mrągowski)
Żubryn, DK8 (pow. suwalski)
podlaskie
Zgon, DK58
Sosnówka, DK46 (pow. opolski)
opolskie
Jamielica, ul. Strzelecka 15
Brzeźno, DK92 (pow. poznański)
wielkopolskie
po drugiej stronie drogi
Miedzichowo, DK92 (pow. nowotymski)
wielkopolskie
po drugiej stronie drogi
Warto na koniec wspomnieć, że na zakończenie modernizacji trochę poczekamy. Zgodnie z zawartą umową pomiędzy GITD a Sprint S.A. wszystkie prace mają zakończyć się w styczniu 2024 roku.
Weronika była zafascynowana motocyklami od dziecka i konsekwentnie dążyła do spełnienia marzenia o własnym motocyklu. Kiedy już je zrealizowała, poczuła potrzebę jazdy w towarzystwie i wtedy pojawił się Dawid. Tak powstał pomysł na Two Wheels Each.
Co było pierwsze – miłość do motocykli czy Dawida? Co cię skłoniło do tego, żeby zostać motocyklistką?
Pierwsza była miłość do motocykli. Nie do końca jestem w stanie odnaleźć w pamięci moment, kiedy się ona narodziła. Pamiętam, że gdy byłam dzieckiem, to zawsze uwielbiałam te maszyny (motocykle) na pieniążek, najpierw „bujaki”, a potem takie, które pozwalały mi wcielić się na chwilę w zawodowego motocyklistę i powalczyć o miejsce na podium w wyścigu, wyświetlanym na ekranie. Ba! Nadal nie jestem w stanie przejść obok nich obojętnie (śmiech).
Wpływ na to pewnie miał mój tata, który czasami zabierał mnie na przejażdżki motocyklowe, co tylko rozbudzało we mnie jeszcze większe zamiłowanie do tych maszyn. Potem rozmarzonym wzrokiem śledziłam każdy przejeżdżający ulicą motocykl, aż do osiemnastych urodzin – wtedy mogłam wziąć sprawy w swoje ręce. Wszelkie zgromadzone pieniądze wydałam na przygotowanie się do egzaminu na motocykl (bez względu na niechęć ze strony mamy do tego pomysłu). Potem tylko kolejne kilka lat marzeń oraz walki i finalnie… zostałam dumną posiadaczką własnego motocykla.
To może motocykl miał jakiś znaczący wątek w historii poznania Dawida i powstania Two Wheels Each?
Zgadłaś! Poznałam Dawida w momencie, w którym zaczynało mnie nudzić bycie samotnym jeźdźcem i doszłam do wniosku, że dobrze by było znaleźć motocyklowego kompana. Nasze pierwsze spotkanie to była oczywiście wspólna przejażdżka motocyklowa, przeplatana długimi rozmowami. Od razu złapaliśmy dobry kontakt, a wspólna pasja tylko pogłębiła i umocniła naszą relację.
Two Wheels Each
To dla ciebie bardzo ważny filar związku?
Uważam, że wspólna pasja to bardzo ważny filar w związku. Gdy przychodzi weekend, czy inne wolne dni, to od razu oboje wiemy, co będziemy robić. Nie musimy stawać przed wyborami ani nie musimy spędzać czasu osobno. Nikt nie robi nikomu żadnych wyrzutów, bo mamy wspólną pasję, więc łatwiej jest nam siebie zrozumieć i dzielić ze sobą te najlepsze chwile. Podczas jazdy motocyklem oboje jesteśmy w stanie niesamowitej euforii i wspaniałe jest to, że możemy doświadczać tego razem. Wspólnie uczymy się, poznajemy świat i doświadczamy.
Jakim motocyklem obecnie jeździsz? Spełnia twoje oczekiwania czy planujesz zmiany?
Obecnie jeżdżę na Yamahą MT03, nazwaną przez nas „czarną pumą”. Jest to lekki i zwinny motocykl, z którego jestem bardzo zadowolona. W tym roku pojechaliśmy razem do Chorwacji – wiele osób dziwiło się, że właśnie takim motocyklem jadę za granicę, ale dla mnie nie stanowiło to żadnego problemu. Byłam pochłonięta ogromną radością przed pierwszą dłuższą podróżą na dwóch kółkach.
Gdzieś w myślach pojawiają się czasem myśli o zakupie motocykla bardziej turystycznego, ale nie potrafię sobie wyobrazić rozstania z „pumą” – w końcu to mój pierwszy motocykl, do którego ogromny sentyment pozostanie na zawsze w serduszku. Są też inne myśli, związane bardziej z zakupem motocykla crossowego, gdyż chłopak zachęca mnie do tego licznymi opowieściami, a ja z przyjemnością lubię próbować nowych rzeczy. Mam nadzieję, że i te marzenie się niedługo urzeczywistni.
Jak najchętniej spędzacie czas na motocyklach? Gdzie i kiedy wyskakujecie?
Najczęściej jeździmy w weekendy, ponieważ wtedy jest najwięcej czasu wolnego. Kierunki są różne, często uzależnione od pogody. Zakres wycieczek to mamy, praktycznie od luźnej przejażdżki bez celu, przez wypad nad jezioro, po wizyty w przeróżnych parkach czy zabytkowych budowlach. Uwielbiamy wszystkie te formy, ponieważ jazda motocyklem sama w sobie daje nam poczucie wolności oraz życia chwilą, pozostawiając wszelkie problemy, czy obowiązki, z boku. Z każdym wyjazdem z garażu nie możemy się nasycić pięknem polskich krajobrazów, dostrzegamy to, czego prawdopodobnie z siedzenia samochodu byśmy nie zobaczyli.
Macie swoje wymarzone kierunki podróży w ramach Two Wheels Each?
Niedawno wróciliśmy z naszej pierwszej, dłuższej podróży zagranicznej. Podczas tegorocznych wakacji spełniło się nasze marzenie i pozwiedzaliśmy trochę Chorwację motocyklami. Nadal jeszcze żyjemy tymi emocjami i wspomnieniami, związanymi z podróżą, ale jednego jesteśmy pewni – chcemy zobaczyć jak najwięcej świata z pomocą naszych jednośladów. Ta podróż stała się dla nas iskierką ku kolejnym przygodom. Na razie konkretnych, wymarzonych kierunków nie mamy, bo świat jest zbyt piękny i wszystkie jego zakamarki chcielibyśmy z chęcią odwiedzić. Pewnie niedługo, podczas zimowych wieczorów, zaczniemy planowanie wyprawy na kolejny sezon. Może będzie to Szwecja, może Francja, a może Szwajcaria – na pewno jest w czym wybierać.
Point S to założona w 1971 roku w Niemczech sieć warsztatów i sklepów specjalizujących się przede wszystkim w produktach oponiarskich i serwisie opon oraz drobnych naprawach. Od niedawna pod tą marką znajdziemy również same opony. Ile kosztują? Co to za marka opon? Kto tak naprawdę stoi za technologią produkcji tego ogumienia? Wyjaśniamy.
Sieć obejmuje ponad 5600 punktów sprzedaży w 45 krajach na całym świecie. To największa, niezależna od żadnego konkretnego producenta samochodów sieć serwisów samochodowych na świecie i największy, niezależny dealer opon. Firma ta jest obecna również w naszym kraju i to już od dłuższego czasu, bo pierwszy punkt tej marki w Polsce zadebiutował w 2001 roku. To w zasadzie motoryzacyjna franczyza. Model biznesowy jest w ogólnym pojęciu podobny do modelu, jaki na całym świecie forsuje sieć restauracji fast food McDonald’s. Oznacza to, że teoretycznie każdy przedsiębiorca, który spełni wymogi franczyzodawcy, może założyć własny punkt funkcjonujący pod marką sieci. I w rzeczy samej tak właśnie funkcjonuje ta sieć. Właściciele wielu punktów tej sieci są niezależnymi przedsiębiorcami.
Point S – własna marka opon
Sieć niedawno wprowadziła do swojej oferty, oprócz opon firmowanych przez znanych na całym świecie dostawców, takich jak grupa Michelin, Goodyear, Continental, Bridgestone, Centra Exide, Pirelli czy Jenox, również własną markę Point S Tyres. Co to za opony? W ofercie znajdziemy różne modele zarówno do samochodów osobowych, vanów, SUV-ów i aut dostawczych, jak też produkty przeznaczone na sezon letni, zimowy, a także opony całoroczne. Firma nie ma własnej fabryki opon, fundamentem technologicznym i produkcyjnym opon marki Point S Tyres jest dobrze znany na rynku oponiarskim producent, firma Continental.
Marka oferuje obecnie trzy sezonowe linie produktowe opon: Point S Summerstar (opony letnie), Point S Winterstar (opony zimowe) oraz Point S 4 Seasons (opony całoroczne).
Opony Point S – ile kosztują?
Point S Summerstar to linia produktowa opon letnich, ich ceny są różne zależnie oczywiście od rozmiarów. Np. letnia opona Point S Summerstar 3 Van w rozmiarze 175/65 R14C kosztuje ok. 220 zł, co stawia markę na średniej półce na rynku opon.
W przypadku zimowej opony tej marki, w tym samym rozmiarze, cena jest nieco wyższa. Np. model Point S Winterstar 2 175/65 R14 wyceniany jest na ok. 350 zł za sztukę.
Najniższą cenę znaleźliśmy dla całorocznych opon Point S. Model Point S 4 Seasons 2 175/65 R14 udało nam się namierzyć w cenie ok. 175 zł za sztukę.
Przepisy nakazują zarządcom stacji benzynowych zadbanie o to, by najpóźniej od 16 listopada kierowcy podjeżdżający do dystrybutorów mogli zatankować do baków tzw. zimowe paliwo. To nic nowego, bo obowiązek stosowania odpowiednio domieszkowanych sezonowo paliw istnieje od lat, ale mało kto zdaje sobie sprawę, co tak naprawdę oznacza „zimowe paliwo”.
16 listopada to data graniczna. Jeżeli jakaś stacja nie zacznie od tego dnia sprzedawać zimowych paliw, naraża się na kary, ale wiele stacji ten obowiązek wprowadza już wcześniej i w niektórych punktach już dziś można zatankować zimowe paliwo. W innych w dystrybutorach wciąż może znajdować się tzw. paliwo przejściowe. To nic złego, w najbliższym czasie nie grożą nam siarczyste mrozy, więc prawdopodobieństwo unieruchomienia pojazdu z powodu obecności w baku paliwa nieprzystosowanego do zimowych warunków jest niskie.
Nie tylko zimowe paliwo – jakie typy paliw są dostępne na stacjach w jakim terminie? Kto o tym decyduje?
Podstawą prawną dla zmian składu paliw i okresu obowiązywania paliw sezonowych na stacjach jest Rozporządzenie Ministra Gospodarki w sprawie wymagań jakościowych dla paliw ciekłych, które jest aktem wykonawczym dla Ustawy z dn. 25 sierpnia 2006 r. o systemie monitorowania i kontrolowania jakości paliw. Aktualnie obowiązującym aktem jest rozporządzenie z dnia 9 października 2015 roku, co już wskazuje, że sezonowe zmiany paliw na stacjach nie są czymś nowym. Dokument ten wskazuje też daty obowiązywania określonego rodzaju paliw. Mamy następujące zakresy:
Paliwa letnie obowiązują od 16 kwietnia do 30 września
Paliwa przejściowe obowiązują od 1 marca do 15 kwietnia oraz od 1 października do 15 listopada
Paliwa zimowe obowiązują od 16 listopada do końca lutego.
Nie wnikając w zawiłości chemiczne paliw płynnych, które kierowców absolutnie nie powinny interesować, wystarczy wiedzieć, że paliwo zimowe to paliwo lepiej przystosowane do pracy w warunkach zimowych. Chodzi przede wszystkim o ułatwienie rozruchu pojazdu spalinowego. Na przykład w przypadku oleju napędowego parametrem różniącym poszczególne typy sezonowych olejów napędowych jest tzw. temperatura zablokowania zimnego filtra CFPP (innymi słowy jest to graniczna temperatura, poniżej której w oleju napędowym może wytrącać się parafina blokująca przepływ paliwa. Dla letniego diesla wynosi ona 0°C, dla przejściowego oleju napędowego -10°C, a dla zimowego paliwa -20°C. To parametry minimalne, ale wiele stacji oferujących paliwa premium, sprzedaje olej napędowy zimowy o jeszcze lepszych parametrach.
Z kolei w przypadku benzyny parametrem, który różni sezonowe paliwa, jest np. prężność par wyrażana w kPa (kilopaskalach). W paliwie letnim wymagana prężność par to 45 kPa, w przejściowym 60 kPa, a zimowym 90 kPa. Na czym polega różnica? Im wyższa prężność, tym benzyna jest bardziej lotna i w rezultacie porcja paliwa zmieszana z powietrzem łatwiej zapali się w komorze spalania w zimnym silniku.
Trudno tak naprawdę o odpowiedź pozwalającą bezbłędnie wybrać moment wymiany opon z letnich na zimowe. Zimówki najlepiej sprawdzają się przy niskich temperaturach i na śniegu oraz lodzie. Nie jest jednak prawdą, że gdy asfalt jest suchy, zawsze lepiej mieć opony letnie.
Im temperatura bardziej spada, tym letnia guma twardnieje i traci swoje właściwości. Dlatego przyjmuje się, że wymianę na opony zimowe powinno się dokonywać, kiedy średnia temperatura spada do 7 st. C. To duże uproszczenie, ale w przypadku na przykład ciepłych jesiennych dni oraz nocnych przymrozków, trudno ocenić w jakiej części doby lepiej byłoby jeździć na zimówkach, a w jakiej na letnich.
Coraz większym zainteresowaniem cieszą się w naszym kraju opony wielosezonowe zwane też całorocznymi. Stanowią one pośrednie rozwiązanie między gumami letnimi oraz zimowymi, pod każdym właściwie aspektem.
Jedną z ważniejszych różnic między zimówkami a letnimi, jest twardość mieszanki. Zimówi robią się zbyt miękkie latem, a letnie zbyt twarde zimą. Opony całoroczne stoją gdzieś pośrodku, więc dobrze sprawdzają się w jednych i drugich warunkach, zakładając że nie mamy wyjątkowo mroźnej zimy lub bardzo upalnego lata.
Podobnie sprawa ma się z bieżnikiem. W oponie zimowej znajdują się charakterystyczne lamelki, poprawiające trakcję na śniegu. Guma wielosezonowa także je ma, ale w mniejszej ilości. Producenci coraz częściej stosują wręcz bieżnik mieszany, tak aby część opony poprawiała przyczepność zimą, a druga jej część latem.
Czy opony całoroczne są lepsze od zimowych w polskich warunkach?
Na to pytanie nie ma uniwersalnej odpowiedzi. Trzeba raczej zastanowić się, ile jeździmy i w jakich warunkach. Użytkując samochód głównie w mieście, gdzie drogi są na bieżąco odśnieżane, możemy z powodzeniem przejść na opony całoroczne.
Jeśli jednak mieszkamy w mniejszej miejscowości, pokonujemy większe dystanse albo lubimy czasem skoczyć na narty, to powinniśmy pozostać jednak przy oponach zimowych.
Pamiętajmy również, że opony całoroczne gorzej sprawdzą się przy bardzo niskich temperaturach i na śniegu, podobnie jak przy bardzo wysokich temperaturach oraz w czasie deszczu. W ostatnich latach producenci opon poczynili spore postępy w ich produkcji, ale nadal trzeba być świadomym pewnych kompromisów.
Średnia składka OC w pierwszej połowie 2022 roku wyniosła 524 zł. To cena aż o 15% niższa w porównaniu z analogicznym okresem roku 2021. Niestety, nie ma co liczyć na utrzymanie tych kwot ze względu na rosnące wypłaty średnich odszkodowań, co z kolei wynika wprost ze wzrostu cen aut, kosztów ich napraw, serwisu, inflacji i zaburzeń łańcuchów dostaw w gospodarce.
Podwyżki składek z tytułu ubezpieczenia OC zapowiedział w rozmowie z serwisem PAP Biznes prezes Polskiej Izby Ubezpieczeń, Jan Prądzyński. Jego zdaniem ubezpieczyciele nie będą w stanie wziąć na siebie rosnących kosztów. O jakich kosztach mowa? Wyjaśnia to prezes Prądzyński:
„Sporo wyzwań pojawiło się przed branżą na rynku komunikacyjnym. Przede wszystkim widzimy skutki przerw w łańcuchach dostaw i trudności z dostępem do surowców i części. Spowodowały one przerwy w dostawach nowych pojazdów, więc ich sprzedaż jest niższa niż w poprzednich latach. Z drugiej strony ceny zarówno nowych, jak i używanych pojazdów wzrosły ze względu na zmniejszoną podaż. To przełożyło się na wzrost przychodów ze składek za ubezpieczenia autocasco po I półroczu 2022 r. o 13 proc. Rośnie wartość pojazdów, więc rosną też koszty wypłat w razie kradzieży czy szkody całkowitej. Wyższe są też koszty napraw”.
Większe wypłaty, wyższe koszty
Zauważalnie wzrosły również wypłaty odszkodowań z tytułu ubezpieczeń autocasco. W I półroczu 2022 firmy ubezpieczeniowe wypłaciły 3,1 mld zł odszkodowań z tytułu AC, co jest wartością o 11 proc. wyższą niż w analogicznym okresie ubiegłego roku. Ponadto Komisja Nadzoru Finansowego jeszcze w lipcu wydała rekomendacje dotyczące procedur likwidacyjnych i rekomendacje te powinny już być stosowane przez towarzystwa ubezpieczeniowe, ponieważ KNF oczekiwała, że ich wdrożenie u poszczególnych ubezpieczycieli nie odbędzie się później niż do 1 listopada 2022. Zgodnie z tymi rekomendacjami ubezpieczyciele powinny nie tylko zapewnić przywrócenie pojazdu do stanu sprzed szkody, ale też zaproponować poszkodowanym najem pojazdu zastępczego i zwrot wydatków poniesionych np. na sporządzenie ekspertyzy.
Wyższe koszty działalności, wyższe wypłaty odszkodowań prowadzą do prostego wniosku, składki OC muszą wzrosnąć, bo ubezpieczyciele są prawnie zobowiązani do tego, by gromadzone składki pokrywały nie tylko wartość wypłacanych odszkodowań, ale też koszty prowadzonej działalności.
Składka OC – wzrost nie dla wszystkich taki sam
O ile czekający nas wzrost składek wydaje się logiczną konsekwencją niekorzystnej koniunktury gospodarczej, inflacji, napiętej sytuacji geopolitycznej (wojna w Ukrainie), spadku podaży (dużo mniej produkowanych aut niż rok wcześniej), to warto wspomnieć o stosunkowo nowym mechanizmie, jakim prawnie dysponują towarzystwa ubezpieczeniowe. Od 17 czerwca br. ubezpieczyciele mogą pozyskiwać dane na temat historii mandatów i otrzymają dostęp do rejestru punktów karnych poszczególnych kierowców. Teoretycznie powinno to pozwolić na dokładniejsze szacowanie ryzyka ubezpieczeniowego dla każdej polisy OC. Wystarczy przyjąć proste założenie, że kierowcy nagminnie łamiący przepisy prędzej spowodują zdarzenie skutkujące wypłatą odszkodowania, niż osoby, które jeżdżą przepisowo.
Trzeba jednak pamiętać, że prawne możliwości to jedno, a praktyczna ich realizacja jest nieco bardziej skomplikowana. Firmy ubezpieczeniowe muszą dostosować swoje systemy informatyczne do nowych możliwości i choć część – jak np. Warta, która od 12 lipca podłączyła swoje systemy do bazy wykroczeń kierowców – już wykorzystuje nadane im prawnie możliwości, to wciąż na wartość wyliczonej składki wpływa dużo więcej czynników. Do tego dochodzą luki wynikające z różnej sytuacji wielu kierowców. OC w Polsce dotyczy pojazdu, a nie samego kierowcy. Wielu kierowców jeździ samochodami służbowymi, często różne osoby prowadzą w różnym czasie to samo auto. Wszystko to powoduje, że nie sposób jest określić, o ile wzrośnie składka OC, jednak możemy być pewni co do jednego – wzrośnie na pewno. Dla wszystkich.
Bartosz Ostałowski to jedyny na świecie profesjonalny kierowca sportowy, który samochód prowadzi stopą. Posiada międzynarodową licencję wyścigową FIA i z sukcesami rywalizuje na równych zasadach ze sprawnymi kierowcami w Driftingowych Mistrzostwach Polski oraz ligach europejskich. Jest mówcą motywacyjnym występującym na konferencjach i spotkaniach biznesowych. Stara się wspierać ludzi w osiąganiu sukcesów, a także w rozwoju osobistym. Bartosz prowadzi autorski program dostępny w discovery+ na player.pl – „Pasja na Krawędzi”, w którym testuje wyjątkowe, ekskluzywne samochody i rozmawia z inspirującymi osobami ze świata sportu i biznesu o ich pasjach. Ponadto jest artystą i członkiem Wydawnictwa VDMFK, które zrzesza osoby malujące stopami i ustami.
Bartosz Ostałowski – rekord Guinnessa w jeździe w drifcie
30 września 2022 r. zapisze się w historii światowego motorsportu złotymi literami. To wtedy na Lotnisku w Pile Bartosz Ostałowski ustanowił Rekord Guinnessa w najszybszym drifcie w samochodzie prowadzonym stopą z niewiarygodnym wynikiem 231,66 km/h!
Dla wielu osób Bartosz Ostałowski jest żywą legendą motorsportu. Swoją postawą udowadnia, że niemożliwe nie istnieje, a ograniczenia są tylko w naszych głowach. Z sukcesami rywalizuje na równych zasadach z pełnosprawnymi kierowcami w Driftingowych Mistrzostwach Polski i ligach europejskich. W 2019 roku uplasował się na 3. miejscu w klasyfikacji generalnej DMP w klasie PRO2 i tym samym wywalczył tytuł Driftingowego Wicemistrza Polski. Jednak na tym nie poprzestaje i ciągle stawia sobie poprzeczkę coraz wyżej. W tym roku postawił przed sobą kolejne wyzwanie: ustanowienie Rekordu Guinnessa w najszybszym drifcie w samochodzie prowadzonym stopą.
– Poszukiwanie kolejnych wyzwań niezwykle mnie napędza. W swoim życiu staram się przełamywać różne bariery. Tym razem postanowiłem przełamać barierę prędkości. Ustanowienie Rekordu Guinnessa wydawało mi się czymś zupełnie wyjątkowym i cieszę się, że marki takie jak Inter Cars, Sachs, Hella, Castrol i Ecumaster zdecydowały się poprzeć mój pomysł i zaangażować się w ten unikalny projekt – tłumaczy Bartosz Ostałowski.
Próba ustanowienia rekordu przez Bartosza Ostałowskiego odbyła się 30 września 2022 r. na Lotnisku w Pile, ponieważ jest tam ponad 2-kilometrowy pas startowy o szerokości 60 metrów pozwalający na osiągnięcie odpowiedniej prędkości i zapewniający bezpieczne warunki do takiego przedsięwzięcia. Trasa była wytyczona przez wykwalifikowanego geodetę. Pomiar prędkości był wykonywany na odcinku 50 metrów przy pomocy bramek czasowych pracujących z dokładnością do 0,001 sek. Nawet fotoradary policyjne nie są aż tak precyzyjne. Z kolei wymagany kąt wychylenia samochodu podczas poślizgu (30 stopni) był mierzony przez specjalne urządzenie tzw. driftbox.
Bartosz Ostałowski
Samochodem, w którym Bartosz podjął się tej ekstremalnej próby, było jego driftingowe BMW E92 alias Furia, którego sercem jest potężny 7-litrowy silnik LS3 V8 z podwójnym turbodoładowaniem o mocy 1000 KM i 1280 Nm maksymalnego momentu obrotowego. Do przeniesienia napędu służy z kolei automatyczna skrzynia ZF 8HP90 z indywidualnym sterowaniem.
Próba ustanowienia rekordu odbyła się w obecności licencjonowanych sędziów, a także zaproszonych gości. Gdy Bartosz wraz ze swoim samochodem ustawił się na starcie, wszystkie spojrzenia były skierowane w jego kierunku. Widok sportowego BMW zbliżającego się z ogromną prędkością robił niesamowite wrażenie. Na prostej startowej mierzącej blisko kilometr długości Bartosz rozpędził się do prędkości 277 km/h, by chwilę później zaciągnąć hamulec ręczny i zainicjować poślizg. Przez 50-metrową strefę pomiarową Bartosz przemknął ze średnią prędkością 231,66 km/h i maksymalnym kątem wychylenia wynoszącym 60 stopni. Taki wynik został zweryfikowany przez komisję i wpisany do Księgi Rekordów Guinnessa.
– Jestem niesamowicie szczęśliwy, że osiągnąłem cel, który sobie wyznaczyłem! Przy takiej prędkości czuje się każdą nierówność, pole widzenia się zwęża, wszystko dzieje się niezwykle szybko. To doświadczenie, które trudno porównać do czegokolwiek innego. Rozpiera mnie duma, bo kolejny raz udowodniłem, że w każdym z nas drzemie ogromny potencjał, dzięki któremu możemy zdobywać szczyty! – mówi Bartosz Ostałowski.
Do tej pory Rekord Polski w najszybszym drifcie należał do Jakuba Przygońskiego. Podczas próby ustanowienia rekordu w 2013 roku osiągnął on wynik 217,97 km/h. Dzięki swojemu rezultatowi Bartosz Ostałowski przebił Przygońskiego o 13,96 km/h i tym samym uzyskał tytuł Rekordzisty Polski.
Oficjalne ogłoszenie wyniku próby ustanowienia Rekordu Guinnessa Bartosza Ostałowskiego odbyło się podczas konferencji prasowej 9 listopada 2022 r. w Warszawie. Partnerami tego wyjątkowego projektu były marki Inter Cars, Sachs, Hella, Castrol i Ecumaster, które od lat wspierają starty Bartosza na zawodach driftingowych w Polsce i na arenie międzynarodowej.
– Pasja, zaangażowanie i determinacja to cechy, które wyróżniają Bartosza, a jednocześnie wpisują się w DNA firmy Inter Cars. To dla nas wielka przyjemność i zaszczyt wspierać tak utalentowaną osobowość, która nas inspiruje i pokazuje, że codziennie można sięgać po więcej. Wspieramy Bartosza już od 10 lat i z dumą będziemy to robić przez kolejne lata – tłumaczy Joanna Król – Zastępca Dyrektora ds. PR i Komunikacji Międzynarodowej w Inter Cars.
– Cieszymy się, że jako Castrol mogliśmy być częścią takiego wydarzenia. Od lat współpracujemy z Bartoszem, wspieramy go w drodze po kolejne sportowe osiągnięcia i za nami już wiele interesujących projektów. Ustanowienie rekordu Guinnessa w najszybszym drifcie w samochodzie prowadzonym stopą to jeden z kolejnych, ale jakże spektakularny i na stałe wpisujący się w historię – zaznacza Leszek Radzikowski – Dyrektor sprzedaży na Europę Centralną i Wschodnią w firmie Castrol.
– Obserwowanie próby ustanowienia rekordu na żywo robiło niesamowite wrażenie, bo nie spodziewałem się, że będziemy świadkami rozwijania takich prędkości. To jest czyste szaleństwo! W tym miejscu Bartosz przekonuje nas, że „normalność” jest przereklamowana i warto iść pod prąd – opowiada Marcin Rozner – Dyrektor Marketingu i Zarządzania Produktem w Hella Polska.
– Bartosz nieustająco zadziwia nas swoją determinacją, pasją i odwagą do działania. To dla nas zaszczyt i wyróżnienie, że po raz kolejny mogliśmy być partnerem Bartosza i z dumą obserwować jego sportowe zmagania, a nasze produkty od lat pomagają mu odnosić kolejne sukcesy – mówi Monika Chomicka – Head of Marketing ZF Aftermarket.
Przełączanie skrzyni na P lub N podczas stania na światłach lub w korku
Automatyczna skrzynia biegów jest bardzo wygodna, szczególnie podczas jazdy w korku. Nie trzeba wachlować lewarkiem, ani wciskać co chwilę sprzęgła, tylko trzymać nogą na hamulcu, czasami zdejmując ją, aby samochód potoczył się do przodu. Dla niektórych kierowców to nadal zbyt duży wysiłek.
Przełączają skrzynię wtedy w tryb P (parkingowy) lub N (neutralny). To poważny błąd, ponieważ pierwszy służy wyłącznie do postoju samochodu, a z drugiego korzysta się tylko w awaryjnych sytuacjach. Automatyczna przekładania przystosowana jest do postoju w czasie jazdy na trybie D i na nim powinniśmy ją pozostawić. Ciągłe przełączanie się między trybami przyspiesza jej zużycie.
Nadal można spotkać kierowców starej daty, którzy rozpędzają auto, aby następnie wrzucić luz i „jechać za darmo”. Głusi na argumenty, że w nowszych samochodach silnik nic nie spala, kiedy poruszamy się hamując silnikiem. Co gorsza podczas jazdy na N skrzynia ma gorsze smarowanie, a przełączanie się ponownie na D nadwyręża jej podzespoły.
Do tego dodajmy jeszcze kwestie bezpieczeństwa. Samochód jadący na luzie porusza się z pewną bezwładnością i nie pozwala kierowcy na szybkie przyspieszenie w razie potrzeby.
Przełączanie trybów skrzyni automatycznej przed całkowitym zatrzymaniem
Szybko manewrując na parkingu, możemy być skuszeni, żeby błyskawicznie przeskakiwać wybierakiem skrzyni biegów między D oraz R. Przekładania prawdopodobnie pozwoli na to i nie będzie wymagała całkowitego zatrzymania pojazdu, przed zmianą kierunku jazdy, ale jest to dla niej bardzo niekorzystne. Na spore nadwyrężenia narazimy automat także wybierając tryb P, zanim całkowicie zatrzymamy samochód.
Zasadą uniwersalną dla każdego samochodu jest to, że przez pierwsze kilometry powinniśmy jechać spokojnie, pozwalając rozgrzać się płynom i zapewnić odpowiednie paramenty. Dotyczy to między innymi automatycznej skrzyni biegów, w której olej musi osiągnąć temperaturę roboczą, aby zapewniał odpowiednie smarowanie. Zapominanie o tym, prędzej czy późnij może zakończyć się uszkodzeniem skrzyni.
Zapominanie o wymianie oleju w automatycznej skrzyni biegów
Wymiana oleju w skrzyni automatycznej nie dla każdego jest czymś oczywistym, ponieważ wielu producentów nic nie mówi na temat podobnej konieczności. Olej jest jednak częścią eksploatacyjną i wymaga okresowej wymiany. Zanim się jednak na nią zdecydujemy, lepiej poradzić się specjalisty. W przypadku starszych samochodów, w których nigdy taka wymiana nie była robiona, można doprowadzić do uwolnienia zanieczyszczeń i opiłków, które uszkodzą skrzynię. Aby tego uniknąć warto rozważyć tak zwaną dynamiczną wymianę oleju.
Holowanie samochodu z automatyczną skrzynią biegów
Pojazd z automatyczną skrzynią biegów teoretycznie można holować, przełączając przekładnię w tryb N. Łatwo w ten sposób doprowadzić jednak do jej uszkodzenia. Przed decyzją o holowaniu nawet na bardzo krótkim dystansie, lepiej sprawdzić co na ten temat mówi instrukcja obsługi naszego auta. Zaś najlepiej jest wezwać lawetę, niż później narobić sobie jeszcze większych kłopotów.
Polscy kierowcy niemal wszyscy zdają sobie sprawę, że mamy nowy taryfikator, są też nowe punkty karne, mimo to bardzo wielu z nich popełniając wykroczenie, którym tu się zajmiemy, nawet nie zdaje sobie sprawy z popełnienia tego wykroczenia. Doskonale pokazuje to poniższy materiał wideo z programu „Jedź bezpiecznie”.
Rezultat popełniania pokazanego na wideo wykroczenia, czyli wyprzedzania bezpośrednio przed przejściem dla pieszych, na którym nie ma sygnalizacji świetlnej, jest według nowych przepisów dość „bolesny”: mandat w kwocie 1500 zł oraz – od 17 września 2022 – aż 15 punktów karnych.
Nie wyprzedzaj – wyjaśniają to przepisy
Niestety, ale przepisy są w tym przypadku jasne, bezpośrednio przed przejściem nie można wyprzedzić żadnego innego pojazdu i naprawdę nie ma znaczenia, że jest to „wolniej jadący autobus” (jak usiłuje się tłumaczyć jeden ze złapanych na wykroczeniu kierowców). W szczególności sytuację pokazaną na filmie opisuje Art. 26.3.1 Ustawy Prawo o ruchu drogowym, w następującym brzmieniu:
Kierującemu pojazdem zabrania się: wyprzedzania pojazdu na przejściu dla pieszych i bezpośrednio przed nim, z wyjątkiem przejścia, na którym ruch jest kierowany;
Art. 26.3.1 Ustawy Prawo o ruchu drogowym
Nie wyprzedzaj – jaka odległość jest dobra?
Sytuacje pokazane na filmie nie budzą najmniejszych wątpliwości: zatrzymani kierowcy ewidentnie popełnili wykroczenie, dokonując manewru wyprzedzania w zasadzie bezpośrednio na pasach. Jednak wielu kierowców zadaje sobie pytanie: jaka odległość jest bezpieczna? Kiedy jeszcze mogę wyprzedzić? Odpowiedzi na to dostarcza znak ostrzegawczy A-16 „Przejście dla pieszych”. Skąd mamy pewność, że taki znak faktycznie jest umieszczony przed pozbawionym sygnalizacji świetlnej przejściem dla pieszych, na ul. Josepha Conrada w Krakowie, gdzie nagrywano powyższy materiał wideo? Z dwóch powodów, znak A-16 ustawia się obligatoryjnie na drogach, na których ruch dopuszczalny jest z prędkością większą niż 60 km/h. Tymczasem na Conrada w Krakowie jest ograniczenie do 70 km/h (to szeroka ulica z dwoma pasami ruchu w każdym kierunku). Sprawdziłam, korzystając z usługi Google Street View, że istotnie w miejscu, w którym na nagraniu policjanci kontrolowali ruch, istotnie znajduje się znak A-16:
Gdyby każdy z kierowców, który minie ten znak zrównał swoją prędkość z pojazdem jadącym w tym samym kierunku na sąsiednim pasie, policjanci raczej nie mieliby powodów do ukarania kogokolwiek. Oczywiście, można argumentować, że w sytuacji jak na zdjęciu, np. duży skład ciężarowy może zasłonić znak kierowcy samochodu osobowego jadącego lewym pasem, ale nie zmienia to faktu, że samo przejście było również oznaczone dwoma znakami informacyjnymi D-6 „Przejście dla pieszych”, których „nie zauważyć” już się nie da. Gdyby kierowcy, widząc ten znak, zmniejszyli swoją prędkość i zrównali ją z autem jadącym na sąsiednim pasie, ponownie nie byłoby powodów do ukarania. Argumentacja „nie stwarzałem zagrożenia” nie ma znaczenia, bo kara nie dotyczy „stworzenia zagrożenia w ruchu lądowym” – to zupełnie odrębny przepis. Dlatego nie chcąc zmarnować funduszy dla bliskich na zbliżające się święta, pamiętajcie, po minięciu znaku A-16 nie wyprzedzajcie żadnego pojazdu, aż do minięcia przejścia dla pieszych!
Platforma Uber ogłosiła, że wzmacnia kontrolę bezpieczeństwa i wprowadza dodatkowe wymogi dla kierowców. Bez nowej, dodatkowej weryfikacji tożsamości nie zostaniesz kierowcą Ubera. Co trzeba będzie zrobić?
Zarówno osoby, które dopiero chcą zostać kierowcami zarobkowo korzystającymi z platformy, jak i już z niej korzystający będą musieli zgłosić się osobiście do Centrum Wsparcia Kierowców, potwierdzić swoją tożsamość i posiadane uprawnienia oraz wykonać zdjęcie na specjalnym tle. Wykonane fotografie mają służyć lepszej weryfikacji, czy dany kierowca korzysta z własnego konta w aplikacji.
Jakie wymogi kierowcom stawia Uber?
Przed rejestracją na platformie każdy kierowca, który osobiście chce wozić pasażerów, musi spełnić szereg wymogów. Konieczne jest między innymi przesłanie do firmy zdjęć dokumentów – dowodu osobistego albo paszportu i prawa jazdy (ważnego od co najmniej roku). Ponadto Uber weryfikuje także zaświadczenia o niekaralności oraz potwierdzenia poddania się kontroli medycznej i psychologicznej. Kierowca musi posiadać własną licencję taxi, bądź współpracować z przedsiębiorcą-partnerem flotowym w ramach jego licencji taxi.
Pracownicy firmy będą fotografować kierowców na unikalnym, jednolitym tle w Centrum Wsparcia Kierowców. Fotografia będzie dodawana do konta kierowcy na platformie oraz wykorzystana podczas weryfikacji tożsamości kierowcy w czasie rzeczywistym. Zdjęcie będzie porównywane ze specjalnym selfie, o które kierowca może być poproszony w momencie logowania do aplikacji. Jeśli zdjęcia będą się zgadzać, kierowca będzie mógł uzyskać dostęp do aplikacji. Jakakolwiek niezgodność fotografii spowoduje blokadę dostępu do aplikacji. Działanie tej weryfikacji przedstawia poniższa animacja.
Zmiana dotyczy wszystkich kierowców Uber w Polsce
To pierwsza tego typu zmiana dla kierowców korzystających z platformy w Polsce. Pomysł ma na celu zwiększenie bezpieczeństwa. Kierowcy, którzy w określonym terminie nie pojawią się w Centrum Wsparcia Kierowców i nie poddadzą się weryfikacji osobistej oraz nie wykonają zdjęcia, nie będą mogli dalej korzystać z aplikacji. Ponadto zdjęcia wykonane przez pracowników firmy i dodane do kont kierowców nie będą mogły być samodzielnie aktualizowane. Przedstawiciele Ubera podkreślają, że podobne rozwiązanie zostało wcześniej wdrożone m.in. w Wielkiej Brytanii i okazało się skuteczne w podnoszeniu bezpieczeństwa w sektorze pasażerskich przewozów. Niezależnie od wymogów platformy, kierowcy zawodowo przewożący pasażerów muszą mieć licencję, policja to sprawdza.
Shell wdrożył nowe rozwiązanie dla klientów indywidualnych na swoich stacjach paliw. Shell SmartPay to płatności mobilne, dzięki którym od początku listopada prywatni kierowcy będą mogli zapłacić za pobrane paliwo bez konieczności podchodzenia do kasy na danej stacji. Klienci flotowi z tej możliwości mogą korzystać już od kilku miesięcy.
Shell SmartPay – gdzie skorzystamy z nowej formy płatności?
Zgodnie z oficjalną informacją udostępnioną nam przez przedstawicieli koncernu paliwowego, obecnie usługa została już wdrożona na prawie 400 stacjach Shell w całej Polsce. Do uiszczenia płatności za pomocą SmartPay potrzebny jest oczywiście smartfon, ale dziś to już nie jest problem, bo z tych urządzeń korzystamy niemal wszyscy. W smartfonie musi być włączona usługa lokalizacji, bo na podstawie danych lokalizacyjnych usługa Shell SmartPay sprawdzi, czy na konkretnej, odwiedzonej właśnie przez nas stacji, ten sposób płatności jest obsługiwany.
Shell SmartPay – z jakimi platformami płatności mobilnych?
Shell SmartPay wykorzystuje do realizacji płatności platformy Apple Pay, Google Pay, Paypal lub poprzez klasyczną kartę płatniczą. Transakcje dodatkowo zabezpieczone są kodem PIN, co pozwala uwierzytelnić nas jako osobę uprawnioną do wykorzystania naszych środków. Utworzenie kodu PIN jest wymagane podczas pierwszych zakupów, dodatkowo w przypadku realizacji płatności za pomocą danych tradycyjnych kart płatniczych, dodatkowy poziom ochrony zapewnia dwustopniowa weryfikacja.
Płatność i historia transakcji w smartfonie
Zaletą usługi Shell SmartPay, poza ominięciem ewentualnych kolejek przed kasami na stacjach marki, jest dostęp do historii transakcji. Cała historia tankowania jest widoczna w aplikacji wraz z paragonem lub fakturą. Oprócz tego natychmiast po przeprowadzeniu każdej transakcji klient otrzymuje e-maila potwierdzającego jej przeprowadzenie.
Integracja Shell SmartPay z Shell ClubSmart
Nowa usługa realizacji płatności mobilnych jest zintegrowana z aplikacją Shell ClubSmart, za pomocą której osoby dokonujące transakcji na stacjach Shell mogą zdobywać punkty lojalnościowe. Aplikacja ClubSmart pozwala również na łatwe wyszukanie stacji należących do sieci Shell. Za jej pośrednictwem można otrzymywać również oferty zakupowe, wymieniać punkty na paliwo, czy zakupy na stacjach (np. nowe modele BMW w promocyjnej ofercie) czy vouchery online.
Nowe punkty karne? Owszem. Wejście w życie nowego „taryfikatora” punktów karnych oznacza zmiany nie tylko w liczbie otrzymywanych punktów karnych, czasie ich „ważności” na koncie kierowcy, ale równie w zwiększeniu puli wykroczeń, dla których ustawodawca przewidział oprócz mandatów również i punktowy środek dyscyplinowania kierowców. Mamy zupełnie nowe punkty karne. Oto wykroczenia, za które wcześniej nie karano w ogóle punktami karnymi, a obecnie się to zmieniło.
Nowe punkty karne — brak zatrzymania się przed sygnalizatorem S-2
Chodzi oczywiście o popularny sygnalizator z tzw. zieloną strzałką, w myśl przepisów kierowca pojazdu skręcającego lub zawracającego w kierunku wskazanym zieloną strzałką jest obowiązany całkowicie zatrzymać prowadzony pojazd, choćby na chwilę. Wielu kursantów egzaminowanych w ośrodkach WORD oblało egzamin tylko dlatego, że przed sygnalizatorem S-2 z czerwonym światłem i zieloną strzałką tylko zwolnili. Tymczasem przepis mówi o całkowitym zatrzymaniu. Zatrzymanie się oznacza, że koła nie mają prawa przesunąć się nawet o centymetr, choćby przez krótką chwilę. Fakt, że wielu kierowców tego nie robi (powszechnie czyniona obserwacja), nie jest tu żadnym wytłumaczeniem. Oto treść przepisów:
4.2.2. Sygnał dopuszczający skręcanie w kierunku wskazanym strzałką. Oprócz sygnałów ogólnych oraz kierunkowych na skrzyżowaniu stosuje się sygnał dopuszczający skręcanie w kierunku wskazanym strzałką, w postaci sygnału czerwonego ogólnego i zielonej strzałki skierowanej w lewo lub w prawo, nadawany przez sygnalizator S-2. Sygnał ten zezwala na ruch w najbliższą drogę na skrzyżowaniu w kierunku wskazanym strzałką, po zatrzymaniu się przed sygnalizatorem. Sygnał dopuszczający skręcanie w kierunku wskazanym strzałką może być nadawany jednokrotnie lub wielokrotnie podczas nadawania sygnału czerwonego, przy czym nie dopuszcza się nadawania go w trakcie nadawania sygnału żółtego.
§ 96. Znaczenie sygnałów świetlnych nadawanych przez sygnalizator S-21. Nadawany przez sygnalizator S-2 sygnał czerwony wraz z sygnałem w kształcie zielonej strzałki oznacza, że dozwolone jest skręcanie w kierunku wskazanym strzałką w najbliższą jezdnię na skrzyżowaniu, z zastrzeżeniem ust. 3.2. Sygnał w kształcie zielonej strzałki, nadawany przez sygnalizator S-2, zezwalający na skręcanie w lewo, zezwala również na zawracanie z lewego skrajnego pasa ruchu, chyba że jest to zabronione znakiem B-23.3. Skręcanie lub zawracanie, o których mowa w ust. 1 i 2, jest dozwolone pod warunkiem, że kierujący zatrzyma się przed sygnalizatorem i nie spowoduje utrudnienia ruchu innym jego uczestnikom.
Punkty karne, było zero, ile jest teraz?
Kursant obleje egzamin, a jakie konsekwencje poniesie kierowca dysponujący już uprawnieniami? W myśl tegorocznego taryfikatora mandatów karnych oraz rozporządzenia MSWiA dotyczącego punktów karnych kierowca może otrzymać mandat w kwocie 100 zł i 6 punktów karnych. To właśnie te nowe punkty karne. Biorąc pod uwagę, że przed 17 września wykroczenie nie było w ogóle karane punktami, zmiana jest znaczna. W przypadku tego wykroczenia nie ma recydywy (czyli kara nie jest podwajana w przypadku popełnienia powtórnego wykroczenia), ale i tak wystarczy zaledwie 5 razy popełnić ten błąd w ciągu 2 lat, by pożegnać się z prawem jazdy.
Policjanci z wrocławskiej drogówki kilka dni temu po zapadnięciu zmroku prowadzili pościg za 42-letnim kierowcą forda. Liczba wykroczeń, jakie popełnił kierujący, była tak wielka, że w oficjalnym komunikacie policjanci nazwali go „desperatem”.
Historia zaczyna się jak u Hitchcocka. Podczas patroli jeden z funkcjonariuszy Ogniwa Wypadkowego Wydziału Ruchu Drogowego komendy miejskiej dostrzegł na ul. Armii Krajowej osobowego forda, za którego kierownicą siedział znany mu z wcześniejszej kontroli 42-latek. Mężczyzna był objęty sądowym zakazem prowadzenia pojazdów, co wyszło na jaw już podczas wcześniejszych czynności. W takiej sytuacji policjanci natychmiast dali kierującemu wyraźny sygnał do zatrzymania się. I się zaczęło.
Pościg za szaleńcem mknącym nie tylko po drodze
Kierowca ani myślał zastosować się do poleceń funkcjonariuszy i rozpoczął istny rajd ulicami Wrocławia. Zresztą, 42-latek nie ograniczał się tylko do ulic. Nie zważając na bezpieczeństwo swoje ani tym bardziej innych uczestników ruchu, próbował uciekać pod prąd, chodnikami, czy wzdłuż ścieżki rowerowej.
Policjanci nie odpuścili, kontynuowali pościg aż poza granice miasta, gdzie ford z „desperatem” wylądował w rowie. Jednak nawet to nie powstrzymało krewkiego 42-latka, który zamierzał kontynuować ucieczkę pieszo, biegnąc wzdłuż torów i ignorując przejeżdżający obok niego pociąg towarowy.
Rów zakończył pościg, ale to nie był koniec niespodzianek, kumulacja trwała
Ostatecznie mężczyzna dał za wygraną, gdy jeden ze ścigających go policjantów oddał ostrzegawcze strzały z broni służbowej. Dalsze czynności wyjaśniły, że zatrzymany miał bardzo wiele powodów, dla których tak desperacko próbował ucieczki przed stróżami prawa i wspomniany wcześniej zakaz prowadzenia pojazdów był jednym z mniejszych problemów. Okazało się, że mężczyzna był poszukiwany celem odbycia kary blisko 2 lat pozbawienia wolności, na dodatek tego dnia wsiadł za kierownicę w stanie po użyciu alkoholu oraz środków odurzających. Późniejsze badania krwi potwierdziły, że 42-letni kierowca forda miał we krwi zarówno alkohol, jak i amfetaminę. To nie koniec (!), w aucie zatrzymanego policjanci znaleźli przedmiot przypominający broń, nienależące do kierowcy dokumenty tożsamości, sam pojazd też był tajemniczy, bo ford, którym tak krewko próbował ucieczki zatrzymany, figurował w policyjnych rejestrach jako pojazd utracony. Policja nie informuje w tym przypadku o żadnych mandatach i punktach karnych, co jest zrozumiałe. O dalszych losach zatrzymanego, któremu grozi kara długoletniego więzienia, zadecyduje sąd. Poniżej policyjne wideo opublikowane po akcji:
Po czym rozpoznać, że nasze wycieraczki nadają się do wymiany? Najprostszą odpowiedzią na to pytanie jest „kiedy ich praca zacznie zwracać naszą uwagę”. Dzieje się tak wtedy, gdy wycieraczki:
zostawiają smugi
pozostawiają niewytarte miejsca
piszczą i skrzypią, chociaż szyba jest mokra
szarpią podczas wycierania mokrej szyby
Kiedy zauważymy te objawy, trzeba jak najszybciej interweniować. Taka praca wycieraczek jest nie tylko irytująca, ale pogarsza naszą widoczność, co może być niebezpieczne. Tylko czy automatycznie znaczy to, że trzeba kupować nowe wycieraczki?
Wycieraczka, która przejawia jeden z wymienionych wcześniej objawów, może być zwyczajnie zużyta i wtedy nic nie poradzimy – trzeba ją wymienić. Ale zanim to zrobimy warto sprawdzić dwie rzeczy:
czy wycieraczki nie są zabrudzone
czy ramiona wycieraczek nie są wygięte
Pierwszy objaw ma miejsce, kiedy zanieczyszczenia przylegają do pióra wycieraczki i zakłócają ich pracę. Może to także prowadzić do porysowania szyby. Zimą z kolei często lód przymarza do wycieraczek i trzeba go rozkruszyć, żeby działały prawidłowo.
Druga sytuacja to przypadek, kiedy ramię nie jest ustawione pod kątem prostym w stosunku do szyby. Wtedy wycieraczka przylega do szyby pod złym kątem i na przykład podczas ruchu do góry działa prawidłowo, ale jej pióro nie może wygiąć się w drugą stronę podczas ruchu w dół. Wycieranie przebiega wtedy „pod włos”, co jest mocno irytujące i nieefektywne. Należy wtedy zdjąć wycieraczki i przyłożyć ich ramiona do szyby. Jeśli ich końcówki nie przylegają prawidłowo, trzeba z wyczuciem wygiąć wycieraczkę (używając do tego na przykład klucza jak dźwigni), aby powróciła ona do właściwego kąta.
Jakie wycieraczki kupić do auta?
Jeśli wszystko jest w porządku, a wycieraczki nadal nie działają prawidłowo, trzeba je wymienić na nowe. Na rynku są obecnie dostępne trzy ich rodzaje:
wycieraczki tradycyjne (szkieletowe)
wycieraczki płaskie (bezszkieletowe)
wycieraczki hybrydowe
Pierwszy rodzaj wyróżnia się metalowym stelażem i jest typowy dla starszych samochodów. Stelaż ten ma zapewniać właściwy docisk pióra do szyby, ale nie jest ani estetyczny, ani aerodynamiczny, a do tego może rdzewieć po latach.
Wycieraczki płaskie znane są z nowych samochodów, ale da się znaleźć modele pasujące także do starszych aut. Poza lepszą estetyką oraz aerodynamiką po prostu działają lepiej.
Z kolei wycieraczki hybrydowe to rozwiązanie pośrednie. Mają niewielki stelaż, ale przypominają z wyglądu wycieraczki płaskie i również są bardzo skuteczne.
Będzie to bardzo łatwe, jeżeli mieszkasz w Warszawie. Aktualnie w stolicy trwają testy NesoBusa, czyli polskiego autobusu z napędem wykorzystującym silniki elektryczne i wodorowe ogniwa paliwowe. Jedyne czego potrzebujesz to… bilet komunikacji miejskiej.
NesoBus w trakcie testów służy jako jeden z autobusów warszawskiej komunikacji miejskiej. Do 8 listopada (najbliższego wtorku) będzie można go spotkać na trasie linii 106. Od 9 do 15 listopada NesoBus weźmie na siebie rolę autobusu kursującego na linii 178 (wyjątkiem jest 11 listopada, kiedy NesoBus na ulice Warszawy nie wyjedzie). O rozpoczęciu testów tego pojazdu poinformował na Twitterze warszawski Ratusz:
Jak deklaruje Ratusz, wybór tych właśnie linii nie był przypadkowy. Trasy linii 106 i 178 przebiegają przez zabytkowe, atrakcyjne turystycznie rejony Warszawy oraz dzielnice centralne z gęstą zabudową. Trasa linii 106 prowadzi z Powiśla przez Nowy Świat i Krakowskie Przedmieście, a potem ulicami Królewską i Grzybowską na Wolę. Z kolei 178 kursuje Traktem Królewskim i dojeżdża do osiedli mieszkaniowych w Ursusie.
NesoBus – co go wyróżnia?
Elementem wyróżniającym ten konkretny model jest napęd. NesoBus jest autobusem elektrycznym, jednak jego silniki nie czerpią energii z akumulatorów trakcyjnych, lecz pozyskują ją z wodoru za pośrednictwem ogniw paliwowych. Zbiorniki ciśnieniowe na wodór umieszczone są na dachu pojazdu, tankowanie ich do pełna trwa nie dłużej niż 15 minut, a deklarowany przez producenta zasięg autobusu to 450 km, co powinno w zupełności wystarczyć na „dniówkę” pracy w roli pojazdu komunikacji miejskiej.
Dodatkową funkcją, której nie mają obecne już we flocie warszawskiej w pełni elektryczne autobusy komunikacji miejskiej jest to, że NesoBus nie tylko nie emituje, ale oczyszcza powietrze. Autobus w trakcie jazdy zasysa powietrze niezbędne do reakcji chemicznych w ogniwach paliwowych, a produktem odpadowym wodorowej „elektrowni pokładowej” jest czysta woda. Testowana obecnie, 12-metrowa wersja, ma miejsca na łącznie 93 pasażerów, z tego 37 miejsc siedzących.
Ciekawostką technologiczną jest to, że na pokładzie są zainstalowane ładowarki indukcyjne do smartfonów. Produkcja seryjna tego modelu ma ruszyć w przyszłym roku.
Co jakiś czas w mediach, a nawet w źródłach policyjnych, możemy spotkać się z informacjami, że jakiś kierowca otrzymał rekordową liczbę punktów karnych. Do utraty prawa jazdy przez kierowcę posiadającego dłużej niż rok prawo jazdy i mającego czyste konto przed popełnieniem wykroczeń, wystarczą dziś 24 punkty karne. Niektórzy otrzymują ich znacznie więcej, tylko czy to w ogóle ma znaczenie?
Punkty karne i konsekwencje – aktualny stan prawny
Obecnie obowiązują w Polsce przepisy dotyczące punktów karnych w formie, która w życie weszła 17 września 2022 roku. Krótkie przypomnienie ogólnych zasad funkcjonowania tzw. ewidencji kierujących pojazdami naruszających przepisy ruchu drogowego (tak oficjalnie nazywa się instytucję punktów karnych).
Gdybyście chcieli sięgnąć do źródła, to aktualny „taryfikator”, czyli liczbę punktów karnych, jakie możemy otrzymać za poszczególne wykroczenia, znajdziemy w Rozporządzeniu Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji w sprawie ewidencji kierujących pojazdami naruszających przepisy ruchu drogowego (Dz. U. 2022 poz. 1951).
Punkty karne – wszystko, co musisz wiedzieć
Dla tych, którym nie chce się czytać nudnego, ministerialnego rozporządzenia, zamieszczamy krótki wyciąg najważniejszych informacji.
Najwyższa liczba punktów karnych, jakie obecnie kierowca może otrzymać za pojedyncze wykroczenie to 15 punktów.
Limit punktów, którego przekroczenie skutkuje automatycznie utratą wcześniej posiadanych uprawnień do prowadzenia pojazdów (niezależnie od kategorii), wynosi 24 punkty; wyjątkiem jest sytuacja, gdy ukarana osoba miała prawo jazdy krócej niż rok, wówczas limit to 20 punktów.
Możliwa jest kumulacja, czyli zgromadzenie jednym ciągiem większej liczby punktów za popełnienie kilku wykroczeń, co najczęściej skutkuje natychmiastową utratą prawa jazdy.
Punkty karne wygaszają dopiero po upływie dwóch lat liczonych od momentu zapłaty kary (opłacenia mandatu) lub uprawomocnienia się wyroku sądu (w przypadku sądowego postępowania w danej sprawie, oczywiście, gdy sąd uznał kierowcę za winnego).
Punkty karne kasuje również… utrata prawa jazdy. I tu dochodzimy do klikbajtowych tytułów w nagłówkach.
Nie trzeba mieć superszybkiego wozu i wyprzedzać na podwójnej ciągłej, by uzbierać punkty karne (fot. policja)
Punkty karne – rekordziści
Rekordy od dawna fascynują ludzkość, są fundamentem niemal każdej sportowej rywalizacji, tu jednak o rekordach, których raczej nie radzimy pobijać. Oto kilka przykładów.
Nie dalej jak 4 listopada policjanci z drogówki w Bieruniu (śląskie) zatrzymali operatora ładowarki, której w danym miejscu ze względu na ograniczenia nośności drogi i przepisy w ogóle nie powinno być. Ponieważ nie było to jedyne wykroczenie kierowcy, zgromadził on łącznie aż 41 punktów.
We wrześniu br. tuż po wejściu w życie nowych przepisów aż 55 punktów karnych „zdobył” kierowca auta marki BMW, a za liczne wykroczenia (m.in. wyprzedzanie kilku aut na przejściu dla pieszych z prędkością znacznie wykraczającą poza limit w obszarze zabudowanym, a finalnie staranowanie drzwi radiowozu) „nagrodzili” go policjanci z KPP Staszów.
Jednak absolutnym rekordzistą chyba jest kierowca z Będzina, który dość dawno temu (w 2010 roku) podczas rajdu przez Dąbrowę Górniczą zgromadził, aż… 205 punktów karnych (o czym informowała Komenda Miejska Policji w Dąbrowie Górniczej).
Liczba punktów karnych – ile, żeby stracić prawo jazdy?
Absurdalnie wysokie liczby w przypadku punktów karnych, choć być może oddziałują na wyobraźnię Czytelników, tak naprawdę nie mają znaczenia. Za dane wykroczenie (lub ich ciąg) prawo jazdy można stracić tylko raz. Zatem wszystko, co ponad 24 punkty i tak się skasuje. Oczywiście nie oznacza to braku innych konsekwencji, zwykle decyduje już o tym jednak sąd, rozważając konkretne sytuacje i wydając wyrok w konkretnej sprawie. Może warto sprawdzić swoje punkty karne?
Historia Maybacha, którego miał kupić sobie Tadeusz Rydzyk jest dość stara i wszystko wskazuje na to, że została wyssana z palca. Pozostała jednak w powszechnej świadomości jako symbol przepychu i ogromnych pieniędzy, jakimi obraca założyciel Radia Maryja.
On sam odniósł się niedawno do sprawy, pokazując, że ma nie jednego, ale dwa Maybachy. Oba otrzymał w prezencie i są to wyjątkowo szczegółowe modele tych aut. Nagranie dość szybko zniknęło z sieci, ale teraz pojawiło się znowu.
Czy Ojciec Dyrektor ma Maybacha? Oczywiście, nawet 2 tylko…, że są to zabawki, które podarowali mu słuchacze. Sprawa z Maybachem Ojca Tadeusza Rydzyka to kłamstwo powielane przez wiele lat przez media. pic.twitter.com/i8OHij0rny
Możemy domyślać się, że oba prezenty miały nawiązać do wspomnianej legendy Maybacha. Dodajmy tylko, że 20 lat temu była to osobna marka i chociaż auto bazowało na Mercedesie klasy S (W220), to bardzo się od niego różniło. Cena krótszej wersji (były dostępne dwie – 5,7 m oraz 6,2 m) wynosiła niecałe 2 miliony złotych, co dwie dekady temu było jeszcze bardziej niewyobrażalną kwotą, niż dzisiaj.
Ojciec Rydzyk i samochody od bezdomnego
Najnowszą legendą dotyczącą Tadeusza Rydzyka, są dwa samochody, jakie miał mu wręczyć bezdomny, który niedługo potem zmarł. Historia brzmi bardzo nieprawdopodobnie i jak coś, co redemptorysta wymyślił na poczekaniu. Mimo to może być prawdziwa.
Jak ustaliło śledztwo przeprowadzone na wniosek posła Nowoczesnej, Adama Szłapki, bezdomny pan Stanisław z Warszawy faktycznie istniał. Jesienią 2003 roku podarował zakonowi redemptorystów dwa Volkswageny Golfy (czwartej czyli współczesnej wtedy generacji). Skąd bezdomnego było na to stać?
Dziennikarze Onetu częściowo potwierdzili historię ojca Rydzyka, zgodnie z którą pan Stanisław przebywał w Sopocie, gdzie zagrał w totolotka. Po powrocie do Warszawy dowiedział się, że trafił szóstkę i wygrał 1,35 mln zł. Faktycznie padała wtedy bardzo zbliżona wygrana w Sopocie. Jak podkreślają dziennikarze, ani ich ustalenia, ani wcześniejsze ustalenia śledczych, nie pozwalają podważać historii pochodzenia dwóch Golfów.
Tadeusz Rydzyk może nie miał Maybacha, ale poza między innymi Toyotą Auris, był widywany w Audi A6 generacji C6, a potem C7. Drugi, pochodzący z 2011 roku, prawdopodobnie nadal użytkuje.
Władze Krakowa podejmują kolejną próbę ustanowienia strefy czystego transportu zgodnie z zasadami wprowadzonymi przez znowelizowaną Ustawę o elektromobilności. Głosowanie nad uchwałą wprowadzającą strefę czystego transportu ma się odbyć 9 listopada, ale sama strefa ma obowiązywać od lipca 2024 roku. Jednocześnie w przestrzeni medialnej zrobiło się głośno o proteście przygotowanym przez bliżej niesprecyzowaną grupę tytułującą się „mieszkańcami Krakowa”. Przejrzałam zarówno petycję krakowskich aktywistów, jak i sam projekt uchwały. Wnioski? Mało faktów i dużo negatywnych emocji. Faktyczny protest, czy próba zbicia politycznego kapitału przez tajemniczych organizatorów protestu?
Petycja – mnóstwo słów z negatywnymi emocjami. Protestuję, bo mogę?
Zacznijmy od petycji skierowanej do władz Krakowa. Jej treść, przez nikogo konkretnego nie podpisana, została umieszczona na specjalnej stronie nieoddamyaut.pl. Dodam tylko, że krakowska petycja to część większej akcji, prowadzonej na rzeczonej witrynie w skali ogólnokrajowej. Nie wiadomo dokładnie przez kogo akcja jest inspirowana i kontynuowana, wiadomo jedynie, że administratorem danych osobowych wspomnianej witryny jest Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej im. ks. Piotra Skargi (w opisie tego stowarzyszenia nie znajdziemy nic na temat transportu, mobilności itp.).
Przyjrzyjmy się najpierw krakowskiej petycji, oto jej treść, wytłuszczenia pewnych zwrotów to celowy zabieg naszej redakcji, bo zależało nam na podkreśleniu, jak bardzo negatywnie nacechowana jest ta petycja. Jednocześnie jej treść w ogóle nie koresponduje z faktyczną treścią planowanej uchwały, ani nie informuje samych mieszkańców, którzy mają się pod tą petycją podpisać, przeciwko czemu faktycznie mają protestować.
Szanowni Panowie,
w związku z poddaniem pod procedowanie przez Radę Miasta Krakowa uchwały w sprawie ustanowienia Strefy Czystego Transportu w Krakowie, której skutki społeczne i ekonomiczne mogą być dla Mieszkańców, instytucji i podmiotów gospodarczych katastrofalne, wyrażam swój zdecydowany sprzeciw wobec planów przyjęcia uchwały, prowadzącej do degeneracji ekonomicznej i społecznej miasta.
Preferowanie na terenie całego miasta pojazdów o napędzie elektrycznym sprowadza się do stopniowego wyrugowania transportu pojazdów zasilanych tradycyjnych paliwami, a tym samym do przebudowywania Krakowa do modelu miasta tworzonego dla ludzi bogatych i wrogiego wobec ludzi uboższych.
Wprowadzenie drastycznych przepisów, uderzających w większość posiadaczy i użytkowników pojazdów samochodowych, prowadzi do negatywnych konsekwencji, wynikających z ograniczenia dostępności komunikacyjnej całego miasta, w szczególności jego centrum, które już boleśnie odczuwa efekty działalności strefy płatnego parkowania.
Pomysł utworzenia Strefy Czystego Transportu w Krakowie jest forsowany bez zbadania skutków ekonomicznych i społecznych takiej decyzji. Władze Miasta Krakowa nie podjęły się także wykonania rzetelnej analizy oddziaływania gospodarczego i wpływu wykluczenia olbrzymiej liczby użytkowników samochodów na dostęp do edukacji, usług społecznych, miejsc kultu religijnego, placówek służby zdrowia i zakładów usługowych.
Wypychanie Mieszkańców z centrum Krakowa to zgubny kierunek działania miejskiego samorządu, argumentowany ideologicznie, nieracjonalny i szkodzący rozwojowi miasta. Komunikacyjne zamknięcie Krakowa dla większości aut to uderzenie w osoby biedniejsze, starsze i osoby potrzebujące pomocy medycznej lub socjalnej, których nie stać na zakup drogich aut elektrycznych.
Działania władz Miasta Krakowa powodują, że samochody znów staną się dostępne tylko dla wąskich elit finansowych i osób mogących liczyć na przywileje w drodze odstępstw od przepisów procedowanej uchwały.
Mając na względzie podane powyżej argumenty zdecydowanie protestuję przeciw przyjmowaniu przez reprezentantów Mieszkańców Krakowa aktów prawnych szkodliwych dla normalnego funkcjonowania organizmu miejskiego.
Działając na podstawie art. 2 ustawy o petycjach zwracam się do autora projektu uchwały w sprawie ustanowienia Strefy Czystego Transportu w Krakowie, którym jest Prezydent Miasta Krakowa, o wycofanie szkodliwej uchwały z porządku obrad Rady Miasta Krakowa.
Jednocześnie wnioskuję do Radnych Rady Miasta Krakowa o nieprzyjmowanie wyżej wymienionej uchwały i odstąpienie od tworzenia Strefy Czystego Transportu w Krakowie w sposób określony w tym projekcie.
Z wyrazami szacunku [brak jakiegokolwiek podpisu – dop. red.]
źr. https://nieoddamyaut.pl/krakow/?ka=008775
Przeczytawszy powyższą petycję, można odnieść wrażenie, że władze Krakowa od lipca 2024 roku nie chcą wpuścić do miasta absolutnie żadnego auta spalinowego, ani nawet hybrydy. Po Grodzie Króla Kraka mają jeździć wyłącznie samochody elektryczne lub inne, byle zeroemisyjne. No, przyznajemy, taki pomysł byłby absurdalny, ale co tak naprawdę chcą uchwalić krakowscy radni?
Strefy czystego transportu – nie takie „czyste”
Aktualnie znamy prezydencki (przedłożony przez prezydenta Krakowa) projekt, który ma zawierać rozwiązania będące wynikiem szerokich konsultacji społecznych, podczas których mieszkańcy deklarowali poparcie dla utworzenia strefy i jednocześnie opowiadali się za łagodnym, etapowym wprowadzaniem ograniczeń. Czyli jednak nie tylko elektryki będą mogły jeździć? W rzeczy samej planowana uchwała zezwala na wjazd do miasta nawet 30-letnim autom spalinowym! Oto kilka faktów, jakie znaleźliśmy w projekcie krakowskiej uchwały.
Strefy czystego transportu w Krakowie – jakie mają być ograniczenia?
Ograniczenia w planowanej strefie mają obowiązywać dwuetapowo. Pierwszy etap zostanie wprowadzony 1 lipca 2024 roku, drugi, wciąż znacznie łagodniejszy od obrazu wieszczonego przez autorów petycji, od 1 lipca 2026 roku.
W pierwszym etapie wymogi dla aut zarejestrowanych (chodzi o datę ostatniej rejestracji) przed 1 stycznia 2023 to spełnianie wymogów normy Euro 1 lub rok produkcji nie starszy niż 1992 dla samochodów osobowych z silnikiem benzynowym lub LPG oraz Euro 1 lub rok produkcji od 1994 dla samochodów ciężarowo-osobowych i ciężarowych z silnikami benzynowymi i z LPG. W przypadku aut z silnikami Diesla wymagana jest norma Euro 2 lub rok produkcji od 1996, bądź 1997, zależnie od tego, czy mowa o samochodach osobowych, lub osobowo-ciężarowych i ciężarowych. W praktyce oznacza to, że jak masz starego VW Golfa III z końca ub. wieku, to bez problemu wjedziesz do tworzonej strefy „czystego” transportu.
Jeżeli jeszcze nie masz auta albo chcesz je wymienić, to dla pojazdów rejestrowanych po 1 stycznia 2023 restrykcje będą trochę ostrzejsze, ale tylko trochę. W przypadku modeli z silnikami benzynowymi i z LPG ma obowiązywać norma Euro 3 lub rok produkcji od 2000. Dla Diesli będzie to norma Euro 5 lub rocznik nie starszy niż 2010. Te nieco ostrzejsze wymogi staną się też obowiązujące w drugim etapie obowiązywania stref w Krakowie, tj. od 1 lipca 2026 roku, niezależnie już od roku ostatniej rejestracji pojazdu.
Sugerowanie przez organizatorów petycji, że Kraków chce „wyrzucić” mieszkańców, i wpuścić „tylko bogatych” z samochodami elektrycznymi to perfidna manipulacja. Faktyczne zasady nikogo nie zmuszają do pozbycia się auta, gdy już je posiada, nawet gdy jest to niemal 30-letni zabytek! Jeżeli mieszkaniec Krakowa auta nie posiada, a zechce je kupić po 1 stycznia 2023 roku, wciąż będzie mógł bez jakichkolwiek restrykcji poruszać się 23-letnim benzyniakiem po mieście.
Petycja nie jest ani zgodna ze stanem faktycznym, ani merytoryczna, lecz jest narzędziem polaryzującym lokalną społeczność Krakowa i pogłębia sztucznie podziały, tworząc nihilistyczne wizje „Krakowa tylko dla bogatych” itp. niczym nie poparte wnioski. Anonimowość jej autorów, którzy na swojej stronie jako organ administracji podają instytucję zajmującą się zupełnie innymi rzeczami, niż ekologią czy transportem w jakimkolwiek zakresie, tylko zwiększa wątpliwości i zmusza każdego logicznie myślącego człowieka do zadania pytania: kto za tym „protestem” tak naprawdę stoi? I co jest jego prawdziwym celem? Bo fałszywe argumenty i manipulowanie emocjami Czytelników tej petycji obnażają fakt, że nie chodzi tu o dobro mieszkańców Krakowa.
Ceny energii i gazu biją rekordy, a to przekłada się na problemy w transporcie. Według Barometru EFL wskaźnik informujący o zdolności firm do wzrostu sprzedaży i produkcji, już czwarty kwartał z rzędu nie przekroczył progu ograniczonego rozwoju – 50 pkt. Z kolei najnowszy raport Coface wskazuje, że niewypłacalność firm transportowych zwiększyła się aż o 18 proc. w trzecim kwartale 2022 roku, a 81 proc. z nich to indywidualni przedsiębiorcy.[1]
Ceny energii i gazu – oto powody problemów
Na trudności finansowe przewoźników wpływa kilka czynników, a jednym z nich mogą być wysokie ceny energii i gazu. Wiele przedsiębiorstw na rynku zamyka się z powodu gigantycznych podwyżek energii na przestrzeni kilku ostatnich miesięcy, które osiągają niewyobrażalne dla nas kwoty. Niektóre firmy, należące do sektora energochłonnego, mogą mierzyć się ze wzrostem cen na poziomie nawet kilkudziesięciu milionów. Ci, którzy walczą o utrzymanie się na rynku, starają się minimalizować swoje koszty poprzez ograniczanie produkcji i redukcję etatów. Jak ta sytuacja przekłada się na transport, który stanowi układ naczyń połączonych z kluczowymi gałęziami gospodarki. Co w tej sytuacji mogą zrobić przewoźnicy, by skutki kryzysu energetycznego nie były tak odczuwalne dla firmy?
Gałęzie gospodarki najbardziej dotknięte kryzysem energetycznym
Choć rekordowy poziom ceny energii i gazu daje się we znaki każdemu przedsiębiorcy, to szczególnie dotyka on przemysł energochłonny, który wspiera ok.11 proc.[2] polskiego PKB i zatrudnia łącznie z podwykonawcami nawet 1,3 mln pracowników. Przemysł energochłonny obejmuje huty metali, produkcję nawozów, szkła, przemysł chemiczny, ceramiczny, papierniczy i żywnościowy. W konsekwencji duże przedsiębiorstwa ograniczają swoją działalność, zwalniając część pracowników i wstrzymując linie produkcyjne tak, jak to zrobiła firma Cerrad – jeden z największych producentów płytek w Europie, która zamknęła trzy z siedmiu linii produkcyjnych, działających w Polsce, a pracę w wyniku tych działań może stracić nawet 350 osób. Przedsiębiorstwo mierzy się jednak z kolosalnymi rachunkami za energię, sięgającymi nawet około 1400 proc. więcej niż rok wcześniej.
Kryzys energetyczny oddziałuje na transport drogowy w sposób pośredni i bezpośredni, bo warto zauważyć, że najważniejszymi klientami dla przewoźników jest właśnie sektor przemysłowy i budownictwo, które stanowią 60 proc. zapotrzebowania na usługi transportowe. Szczególnie duże znaczenie ma tutaj produkcja żywności, metali, wyrobów chemicznych i papieru – mówi Tomasz Czyż, Grupa Inelo.
Wzrost cen – jakie mogą być konsekwencje dla transportu?
Mniejsza liczba zleceń
Wyraźnie widać, że rynek transportowy zwalnia. Jak wynika z najnowszego wydania Barometru EFL wskaźnik informujący o zdolności firm do wzrostu sprzedaży i produkcji, już czwarty kwartał z rzędu nie przekroczył progu ograniczonego rozwoju – 50 pkt. W trzecim kwartale bieżącego roku wartość wskaźnika wyniosła 48 pkt i była mniejsza względem poprzedniego kwartału o 1,3 pkt. Może to oznaczać, że coraz więcej przewoźników nie myśli o rozwoju firmy lub też spodziewa się spadku ilości zamówień. Twierdzi tak 31 proc. badanych i jest to o 5 p.p więcej niż trzy miesiące wcześniej (26 proc.). Z kolei ponad połowa respondentów szacuje, że ich liczba zamówień utrzyma się na podobnym poziomie.[3]
Zmniejszona pula ładunków do podjęcia przez firmy transportowe jest prawdopodobnie naturalną konsekwencją spowolnienia gospodarczego. Zakłady, które nie mogą poradzić ze wzrostem cen energii, bo koszty produkcji przewyższają wartość rynkową wytworzenia tych dóbr, coraz częściej wstrzymują swoją działalność, a traci na tym wiele podmiotów gospodarczych, w tym również firmy transportowe – dodaje Tomasz Czyż.
Wysokie ceny paliw i brak Adblue
Przewoźnicy najwięcej pieniędzy wydają na paliwo, które stanowią blisko aż 30-40 proc. kosztów całego przedsiębiorstwa. Tymczasem ceny paliw nadal utrzymują się na wysokim poziomie, ponieważ rosną ceny ropy naftowej, rafinerie nie mogą nadążyć za produkcją paliwa, a sezon grzewczy, który właśnie się rozpoczął, jeszcze bardziej ożywia popyt na olej opałowy.
Ze względu na wysokie ceny energii i gazu firmy transportowe prawdopodobnie będą musiały zmierzyć się nie tylko z rosnącymi wydatkami na paliwo, ale również z ograniczoną produkcją płynu Adblue. Warto zaznaczyć, że dodatek ten, zmniejszający emisję spalin, jest niezbędny do ciężarówek, zasilanych silnikiem diesla. Bez niego pojazd po prostu nie ruszy. Tymczasem słychać głosy, że na niemieckim i słowackim rynku już zdarzają się przestoje w jego produkcji, a to oznacza, że przewoźników czeka dalszy wzrost kosztów – komentuje Tomasz Czyż.
Gospodarcze wyzwania dla transportu
Inflacja najwyższa od 1997 roku
Inflacja w ostatnim czasie w Polsce osiągnęła rekordowy poziom od 1997 roku i wynosi aż 17,2 proc.[4] Tak wysoka inflacja wpływa na zdolności finansowe przedsiębiorstw przewozowych. Firmy te powinny wziąć pod uwagę dalszy wzrost kosztów prowadzenia działalności i coraz to wyższe stopy procentowe, które mogą wpływać m.in. na wysokość opłat leasingu pojazdów.
Galopującą inflację mogą odczuwać firmy transportowe ze względu na ograniczone możliwości finansowania, a w konsekwencji brak chęci do nowych inwestycji w rozwijaniu swojej floty pojazdów. Przewoźnicy borykają się z coraz to wyższymi kosztami m.in kosztami zatrudnienia, usług serwisowych, eksploatacji pojazdów i utrzymania biura, które również są pochodną między innymi wysokiej inflacji i kryzysu energetycznego. Jedynym wyjściem z tej sytuacji dla firm byłoby podnoszenie stawek na usługi transportowe. Warto tutaj jednak zaznaczyć, że przewoźnicy nie mogą sobie zbyt często pozwalać na takie praktyki, ze względu na to, że nierzadko są po prostu zobowiązani do przestrzegania wcześniej ustalonych kontraktów – mówi Tomasz Czyż, ekspert technologiczny branży TSL, Grupa Inelo.
TMS i telematyka – recepta na transportowy rollercoaster
Przewoźnicy nie mogą pozwolić sobie na nierentowne zlecenia transportowe w obliczu wysokich ceny energii i gazu oraz rosnących kosztów prowadzenia działalności, a także nieustannych zmian w przepisach. Nie ma też miejsca na pomyłki, dlatego już teraz warto zadbać o zbieranie kluczowych danych w przedsiębiorstwie i wykorzystywanie ich do lepszego zarządzania firmą. W tym wypadku dedykowane narzędzia dla transportu – TMS i telematyka – okazują się ogromnym wsparciem dla przewoźników, pozwalającym sprawniej kontrolować wszystkie wydatki.
Nie da się ukryć, że przewoźnicy, którzy są świadomi swoich kosztów, pozyskują dane o zleceniach i dbają o to, by je dokładnie zanalizować, poradzą sobie najlepiej ze zmienną i niestabilną sytuacją gospodarczą oraz kryzysem energetycznym. Z tego względu ważne jest nie tylko zaopatrzenie się w TMS i telematykę, ale ich kompatybilna praca między sobą, umożliwiająca analizę kosztów w niewielkim przedziale czasowym, ekonomiczną jazdę kierowcy i ograniczanie pustych przejazdów. Co więcej, nowoczesne system „pilnują” obowiązków związanych z płatnościami – przewoźnicy mogą dostawać alerty na temat tego, kiedy kończy się ubezpieczenie ciężarówki lub kiedy zbliża się termin badania technicznego. Dzięki temu nie narażają się na dodatkowe straty finansowe w postaci kar – podkreśla Tomasz Czyż, ekspert Grupy Inelo.
Ekspert dodaje, że nie tylko od świadomości kosztów zależy ich być albo nie być na rynku transportu drogowego. Ważna jest również ich elastyczność, przejawiająca się w dążeniu do osiągania wyższych stawek za zlecenia lub gotowość na zmianę branży, w której się aktualnie specjalizują.
Dekarbonizacja transportu
Można by się pokusić o stwierdzenie, że ekologia zeszła na dalszy plan, bo najważniejsze jest zachowanie ciągłości pracy gospodarki, a ceny energii są nieprzewidywalne i idą mocno w górę. Aktualnie kilogram gazu LNG kosztuje blisko 20 zł, podczas gdy zapłacilibyśmy 8 zł w ubiegłym roku w tym samym czasie (aktualizacja z dn. 19.10.2022).[5]Takie ceny energii i gazu zmuszają do zmiany myślenia.
Idea dekarbonizacji transportu jest jak najbardziej słuszna, ale ostatnie miesiące pokazały nam, że europejska polityka energetyczna jest krucha i prawdopodobnie wymaga solidnej dywersyfikacji. A sam system elektryfikacji flot czy zasilania pojazdów gazem LNG już wcześniej był daleki od doskonałego, bo przede wszystkim nie ma przystosowanej do tego infrastruktury. Brakuje punktów ładowania elektryków czy stacji ze skroplonym metanem. Mimo wszystko, wielu przewoźników zdecydowało się zainwestować w ekologiczne rozwiązania, biorąc pod uwagę nie tylko ideę zielonego transportu drogowego, ale również kwestie ekonomiczne i możliwości dostosowania pojazdów do konkretnych tras. Teraz okazuje się, że pojazdy te są droższe w eksploatacji niż tradycyjne ciężarówki zasilane dieslem. W konsekwencji duża część z nich nie wyjeżdża na drogi i coraz częściej słychać zapytania firm przewozowych o możliwości przerobienia tych pojazdów z powrotem na tradycyjne zasilanie olejem napędowym – podsumowuje Tomasz Czyż.
Xpeng Aeroht to chińska firma, która na odbywających się niedawno w Dubaju targach Gitex Global zaprezentowała coś, co media natychmiast ochrzciły „latającym samochodem”, sęk w tym, że Xpeng X2 to pojazd, który wymyka się potocznym definicjom środka transportu pasażerskiego.
Czym jest Xpeng X2?
Xpeng X2 to urządzenie, które wygląda jak połączenie nadwozia samochodu osobowego z konstrukcją dużego drona z czterema śmigłami. Samochodem, choćby i latającym, jak okrzyknęło ów produkt wielu dziennikarzy (tak promuje sprzęt również producent), Xpeng X2 na pewno nie jest, bo produkt ten nie jest w stanie samodzielnie poruszać się na lądzie. Nie przejedzie nawet metra.
To, co wiemy na pewno, to fakt, że Xpeng X2 lata. To może dron? To pojęcie jest zastrzeżone do w pełni autonomicznych bezzałogowych pojazdów latających i na pokazie w Dubaju urządzenie to wzniosło się w powietrze bez obecności człowieka, zatem pasuje, ale nie do końca, bo istnieje możliwość również ręcznego pilotowania tego sprzętu. Najbezpieczniej można jednak przyjąć, że Chińczycy zbudowali i zaprezentowali w Dubaju pasażerskiego czterowirnikowca, czy też quadrokoptera, jak preferowaliby zapewne miłośnicy anglosaskiej lingwistyki. Sam producent określa swoje urządzenie jako The First Two-Seater Intelligent Electric Flying Car.
To, że lata, już wiemy. Zresztą lot testowy został zarejestrowany i zaprezentowany publicznie. Poniżej zamieszczam stosowne wideo. Co prawda lot trwał tylko 90 sekund, ale producent zapewnia, że może on trwać znacznie dłużej. Ma to znaczenie o tyle, że układ napędowy tego pojazdu jest w pełni elektryczny.
Zdaniem Chińczyków, faktyczna pojemność baterii ma wystarczyć na 35 minut stałego lotu. Pytanie jednak, z jaką prędkością? Wiemy też, że urządzenie może rozpędzić się w powietrzu do 130 km/h, czy może raczej do 70 węzłów, bo taką miarą posługują się piloci. Niemniej nie zaryzykowałabym lotu do wyczerpania baterii. Maksymalna masa startowa tego pojazdu to 760 kg, przy czym sam pojazd waży 560 kg, co — jak łatwo policzyć — oznacza 200 kg ładowności. Powinno wystarczyć na dwie osoby z bagażem, o ile jedna z tych osób nie jest zawodnikiem sumo.
Xpeng X2 – kiedy nad polskim niebem?
Na to chyba jeszcze trochę poczekamy, co prawda przedstawiciele Xpeng Aeroht zapewniają, że firma jest już gotowa do produkcji seryjnej, ale problem leży gdzie indziej: w przepisach umożliwiających legalny ruch takich pojazdów na powietrznych szlakach. Pokaz w Dubaju był możliwy tylko dlatego, że producent uzyskał czasowe pozwolenie udzielone przez Dubai Civil Aviation Authority, na potrzeby pokazu. Chińczycy są jednak pewni, że w ciągu najbliższych pięciu lat pojazd stanie się produktem komercyjnym, który będzie można kupić, lub wynająć. Powietrzna taksówka brzmi świetnie, ale mam nadzieję, że będzie to tańsze rozwiązanie niż dostępny już dziś (również w Polsce) wynajem helikoptera, którego godzina lotu kosztuje od ok. 2200 zł.
Wciąż wielu kierowców, zbliżając się do skrzyżowania z pierwszeństwem łamanym, popełnia błąd polegający na niewłaściwym użyciu kierunkowskazów. Mam nadzieję, że wiecie, co to znaczy pierwszeństwo łamane i jak wygląda skrzyżowanie z takim pierwszeństwem, ale wyjaśnimy i to.
Co to jest pierwszeństwo łamane?
Dokładniej chodzi tu o skrzyżowanie z tzw. pierwszeństwem łamanym. Zwykle skrzyżowanie z pierwszeństwem wyobrażamy sobie w ten sposób, że mamy drogę z pierwszeństwem, a po obu jej stronach znajdują się dochodzące do niej drogi podporządkowane. Niekiedy jednak organizacja ruchu wymaga, by pierwszeństwo miały nie pojazdy jadące na wprost przez skrzyżowanie, ale skręcające na nim w prawo lub w lewo. I właśnie takie skrzyżowanie jest skrzyżowaniem z pierwszeństwem łamanym. Jest ono zawsze oznaczane jednym z kilku wariantów znaku T-6, którego jeden przykład przedstawiam poniżej:
Praktycznie każdego dnia, wracając do domu, mijam dokładnie taki znak jak powyżej (znak T-6a). Widzę wówczas bardzo wielu kierowców, którzy jadąc na takim skrzyżowaniu prosto, włączają… prawy kierunkowskaz. To błąd!
Pierwszeństwo łamane — błędy z kierunkowskazem
Kierunkowskaz to narzędzie kierowcy służące do informowania pozostałych uczestników ruchu, że zamierzamy zmienić kierunek jazdy (a taką możliwość zapewniają przecież skrzyżowania). Tymczasem wielu kierowców używa kierunkowskazu do sygnalizacji innym, że opuszczają drogę z pierwszeństwem, co w przypadku skrzyżowań z pierwszeństwem łamanym jest błędem w sytuacji, gdy opuszczamy drogę z pierwszeństwem, ale jedziemy prosto przez skrzyżowanie, jak również, gdy dojeżdżamy do skrzyżowania z pierwszeństwem łamanym od strony drogi podporządkowanej, ale również jedziemy prosto. W sytuacji opisywanej powyższym znakiem użycie prawego kierunkowskazu ma sens jedynie w jednym przypadku: gdy na takim skrzyżowaniu skręcamy po prostu w prawo.
Kierowcy popełniają jeszcze jeden często obserwowany błąd. Jadąc drogą z pierwszeństwem i zbliżając się do skrzyżowania, na którym mamy pierwszeństwo łamane i zamierzają kontynuować jazdę drogą z pierwszeństwem, w ogóle nie włączają kierunkowskazu. To również jest błąd, bo nie zasygnalizowaliśmy skrętu. Gdy — tu ponownie odwołam się do powyższego znaku — skrzyżowanie z pierwszeństwem łamanym wyznacza drogę z pierwszeństwem w lewo, podążając drogą z pierwszeństwem, włączasz kierunkowskaz w lewo. Analogicznie, gdy droga z pierwszeństwem skręca w prawo, używamy prawego kierunkowskazu.
Jak prawidłowo używać kierunkowskazu na skrzyżowaniach z pierwszeństwem łamanym?
Zasady użycia kierunkowskazu reguluje Art. 22 pkt. 5 ustawy Prawo o ruchu drogowym, który brzmi:
Kierujący pojazdem jest zobowiązany zawczasu i wyraźnie sygnalizować kierunkowskazem zamiar zmiany kierunku jazdy lub pasa ruchu oraz zaprzestać sygnalizowania niezwłocznie po wykonaniu manewru.
Dz.U.2022.0.988 t.j. – Ustawa z dnia 20 czerwca 1997 r. – Prawo o ruchu drogowym
Ten przepis naprawdę pomaga. Gdy zbliżasz się do skrzyżowania z pierwszeństwem łamanym z zamiarem jazdy prosto, nie zmieniasz pasa ruchu, ani nie zmieniasz kierunku jazdy. Wniosek? Nie używasz kierunkowskazu i nie ma znaczenia, że opuszczasz drogę z pierwszeństwem (lub na nią wjeżdżasz).
Skręcasz w prawo lub w lewo, bo tam prowadzi droga z pierwszeństwem? Zmieniasz kierunek jazdy, więc wrzucasz odpowiedni kierunkowskaz zależnie od kierunku skrętu.
Pierwszeństwo łamane — to znak decyduje czy mamy do czynienia z tego typu skrzyżowaniem
Oczywiście drogi są różne, znaki też, zobaczmy sytuację pokazaną na następującym zdjęciu opublikowanym w serwisie znaki.edu.pl:
Jak widać, droga z pierwszeństwem zakręca, jednak w tym przypadku nie mamy do czynienia z pierwszeństwem łamanym, lecz z nietypowym przebiegiem drogi głównej. Jeżeli zamierzamy w takim przypadku jechać dalej drogą z pierwszeństwem, nie włączamy kierunkowskazu. Jest to zresztą logiczne, włączenie kierunkowskazu na takim skrzyżowaniu sugerowałoby innym uczestnikom ruchu, że zamierzamy skręcić w jedną z dróg podporządkowanych. Jeżeli mamy wątpliwości, kierujmy się zdrowym rozsądkiem i róbmy tak, by nasze zamiary były czytelne dla innych. A jeżeli chcecie sobie przypomnieć, kto przejeżdża pierwszy na skrzyżowaniu, gdzie mamy pierwszeństwo łamane, zajrzyjcie do naszego wcześniejszego materiału:
Alexandra Zdrojewska Höller najpierw spełniła swoje marzenie o motocyklu z rockowym pazurem. Z czasem zasmakowała w coraz dalszych podróżach ze swoim przyjacielem i zrozumiała, jak bardzo się w nich męczy się na swoim motocyklu. Przyszedł czas trudnego wyboru…
Jak i kiedy motocykle znalazły miejsce w twoim życiu?
Od kiedy pamiętam, kręciły mnie motocykle. Najpierw jeździłam z rodzicami jako trzecia osoba, między ojcem a mamą, bez kasku, jako mały „wypierdek”. Dzisiaj, jak o tym pomyślę, to trochę mnie dreszcz przerażenia przechodzi… Potem jako podlotek miałam wielu kumpli, którzy jeździli Uralami i Junakami. W sumie więcej przy nich grzebali niż jeździli, ale parę razy udało mi się z nimi zrobić rundę po pobliskich wioskach. Gdy nadszedł wiek i czas, aby podjąć się zdobywania prawa jazdy, to poprosiłam rodziców o zgodę – niestety, byli przeciwni, więc musiałam skapitulować.
W 1989 roku, mając 20 lat, przeprowadziłam się do Hamburga, gdzie po raz pierwszy w życiu zobaczyłam taką ilość turkoczących i błyszczących chopperów. Ponieważ rock zawsze grał i nadal gra w mojej duszy, to te motocykle najbardziej wpadały mi w oko i ucho. No cóż… życie pisze jednak swoje scenariusze i w moim najpierw musiałam nauczyć się języka, wyuczyć się zawodu, znaleźć pracę, wyjść za mąż, urodzić i wychować dwójkę dzieci. Jak już wybiły mi 40-te urodziny, to powiedziałam sobie: kiedy, jeśli nie teraz? I wreszcie zrobiłam moje upragnione prawo jazdy na dwa kółka. A ze względu na mój wiek i czas posiadania prawka na auto – wolno mi było od razu wsiąść na dowolną pojemność.
I jaki wybrałaś dla siebie motocykl? Pewnie to był jakiś chopper?
Musiał to być oczywiście chopper, no bo jak inaczej? Kupiłam używaną Hondę Shadow 600. Po niecałym miesiącu przewróciłam się na zakręcie i pokiereszowałam tak ten motocykl, że nadawał się tylko na sprzedaż za grosze na części. Stwierdziłam, że jazda chopperem wcale nie jest taka prosta dla początkującego kierowcy i kupiłam Kawasaki ER-6n. Wizualnie to kompletnie nie był mój styl, ale jeździło się tym, prawie jak rowerem.
Dwa lata tak pojeździłam, zrobiłam parę tras bliższych i dalszych, które poprawiły moją technikę jazdy. Poczułam się na tyle pewnie, aby spróbować jeszcze raz i ponownie kupiłam Hondę Shadow. Tym razem czarną z błyszczącymi chromami, turkoczącą jak Harley i z większą pojemnością (VT 750). Była piękna i służyła mi bezawaryjnie długo, a dokładnie do momentu, jak poznałam mojego najserdeczniejszego przyjaciela Przemka…
Alexandra Zdrojewska-Höller
Coś czuję, że w tym scenariuszu życia on ci trochę namieszał?
Oj tak! Przemek jest od wielu lat motocyklistą, podróżnikiem, włóczykijem lubiącym przygody i dalekie podróże. Jest niewiele państw w Europie, gdzie nie był swoim jednośladem. Był tylko jeden problem, jeżeli chodzi o wspólne wypady – on jeździ zwinnym i szybkim enduro, a ja „mulistym czołgiem”. Dogadywaliśmy się jednak tak świetnie, że zaczęliśmy dużo ze sobą jeździć. Najpierw po okolicy, jednodniowe wypady rekreacyjne. Przy okazji on dawał mi dobre rady i doszlifował jeszcze mój styl jazdy, za co jestem mu bardzo wdzięczna. Zaczęliśmy snuć plan wspólnej podróży w góry, który udało się zrealizować – to była wielka radość, wreszcie przygoda! Pojechaliśmy do niemieckiego Schwarzwaldu, zahaczając o Szwajcarię i Włochy. Niesamowite wrażenia, adrenalina, przepiękne widoki, zapach benzyny i wielka radocha!
I dałaś radę tym swoim „czołgiem”?
Tak dobitnie wtedy dotarło do mnie, że wjazdy serpentynami w górę tym motocyklem to nie lada wyczyn. Kiedy ja, spocona z wysiłku i trochę strachu, niemalże pchając ten mój „czołg” na górę, wtaczałam się jak kosmita zdobywający księżyc – to wyprzedzali mnie kierowcy enduro z takim luzem, jakby nie było nic prostszego na świecie… Na tym przykładzie zrozumiałam, że chopper, pomimo że piękny i taki rock’and’rollowy, to jednak nie pojazd na takie trasy. Dla mojego kumpla była to chyba też miarka cierpliwości, bo ciągle musiał na mnie czekać. A ja wiedziałam już, że mój urlop chcę spędzać tylko tak: motocykl, namiot, przygoda i daleka droga! Będąc w domu, chciałam ruszać dalej…
To przyszła pora na zmianę motocykla na praktyczniejszy do tego celu?
Kolejna podróż długo na siebie nie kazała czekać – ruszyliśmy w stronę Austrii, Szwajcarii i Włoch. Znowu niesamowite wrażenia i ponownie… mała frustracja z cyklu: nie do końca ta maszyna na takie wojaże. Tym razem głos zdecydowanie zabrał Przemek: „wiesz Ola, fajnie mi się z tobą podróżuje, ale stawiam ci ultimatum: albo zmienisz motocykl, albo w kolejną drogę pojedziesz sama, swoim tempem”.
Trochę mnie zatkało, ale przyjaciele mówią sobie prawdę w oczy i się nie obrażają za to na siebie. W głębi duszy wiedziałam o co chodzi i wiedziałam, że on ma rację. Jak wróciliśmy, to podjęłam decyzję o kupnie enduro. Nie było to łatwym zadaniem ze względu na mój wzrost – mam 1,67cm i niezbyt długie nogi. Ale znalazłam obniżonego Triumpha Tiger’a i tak zostałam oficjalnie kierowcą motocykla turystycznego!
To była słuszna decyzja? Odczułaś poprawę komfortu i czasu podróżowania?
To była bardzo mądra decyzja, choć do dzisiaj żałuję sprzedaży Hondy Shadow. Jednak na utrzymanie dwóch motocykli, trzeba mieć odpowiedni budżet… Jazdy po cięższym terenie zwinnym turystykiem są sprawniejsze i szybsze.
Po zmianie motocykla ciągnie cię na trasy off? Jak sobie tam radzisz?
Trasy offroad’owe są dla mnie nadal wyzwaniem, ale nie unikam ich i staram się jak mogę (śmiech). W Islandii podróżowaliśmy częściowo bardzo trudną, jak dla mnie trasą i teraz wydaje mi się, że moje umiejętności polepszyły się przez ten chrzest bojowy. Coraz częściej zastanawiam się jednak nad szkoleniem z jazdy offroad. Może w przyszłym roku?
Tam, gdzie mieszkasz masz szeroki wybór ciekawych tras motocyklowo-widokowych?
Jak wspomniałam, od 1989 roku mieszkam w Hamburgu. Na północy wiadomo, gór niestety nie ma, płasko tu i drogi raczej proste. Jednak niecałe 300 km dalej, mamy tak zwany Harz – teren lekko górzysty, z krętymi drogami i całkiem ładną panoramą. Tam wybieramy się tak często, jak tylko czas i pogoda na to pozwala, najczęściej w weekendy (można się tam krótko, wyjeździć i w niedzielę wrócić do domu). Poza tym próbuję swoich sił na drogach offroad’owych, na drogach TET (Trans Euro Trail). Mamy tutaj w okolicy parę fajnych tras. Moje serce bije jednak do dalekich wypadów, na które czekam zawsze niecierpliwie, odliczając dni.
Alexandra Zdrojewska-Höller
Ostatnio byłaś w Islandii? Jak Ci się tam spodobało?
Islandio, Islandio, o piękna i sroga Islandio! (śmiech) Na tą wyprawę cieszyłam się jak dzieciak. Skandynawia to moja miłość, ale tak daleko na północy mnie jeszcze nie było. Spędziłam tam 3 tygodnie (w tym trzy dni na Wyspach Owczych) tego lata. Letnich temperatur może tam nie spotkaliśmy, bo było chwilami bardzo zimno i bardzo mokro, ale wspomnienia zostaną do końca życia i chciałabym tam kiedyś wrócić.
To kraina ognia i lodu, z widokami zapierającymi dech w piersi, ale będąc tam na motocyklu – dostaje się po tyłku porządnie. A zwłaszcza jeśli umyślnie szuka się guza i jeździ poza asfaltową główną drogą… (śmiech). Chwilami trudny teren, dużo przejazdów przez wodę (czasami głęboką), do tego deszcz, a czasem śnieg na wyżynach i chłód. Temperatura w nocy potrafiła zejść poniżej 5 stopni, także śpiwory trzeba mieć bardzo ciepłe.
Z pewnością to najpiękniejszy kraj, który miałam zaszczyt objechać. Niekiedy jednak tęskniłam za ciepłym i suchym łóżkiem. Ceny w Islandii są tak niesamowicie wysokie, że na hotele niestety nie mogliśmy sobie pozwolić, więc czasami trzeba było zacisnąć zęby i udawać twardego Wikinga. Wróciłam trochę sponiewierana, ale szczęśliwa, z głową pełną niesamowitych krajobrazów i przeżyć.
Często urlopy spędzasz na motocyklu? Były też inne kierunki ciekawych wypraw?
Od czasu, jak zostałam zarażona podróżami jednośladem, spędzam każdy dłuższy urlop na motocyklu i najczęściej z namiotem. Wiele moich znajomych trochę kręci głową, że co to za urlop, siedzenie cały dzień w siodle, spanie w namiocie, tarzanie się w brudzie i jedzenie zupek chińskich na campingu. Ale dla mnie to jest właśnie wypoczynek. Wracam z wolną i wypoczętą głową, uśmiechem na twarzy i chwilami trochę z siebie dumna, że dałam radę.
Moim ulubionym kierunkiem jest Skandynawia, gdzie oprócz Islandii i niewielkich Wysp Owczych, objechałam już przez dość płaską Danię i Szwecję, przepiękną Norwegię i Finlandię. Poza tym wspomnianą już Austrię, Szwajcarię, Włochy, Alpy Francuskie (Route Des Grandes Alpes), Czechosłowację i kawałek polskiego TETu. Czasami zawieje mnie na większe zloty motocyklowe, jak Łagów czy Łeba.
Jakie kierunki jeszcze przed Tobą?
W kolejnym roku planuję zwiedzić państwa bałkańskie, jak Albania i Rumunia. Ale na razie mam jeszcze czas i z doświadczenia wiem, że nasze plany zmieniają się czasami 2-3 razy, zanim zostanie podjęta decyzja o kierunku podróży. A już nie mogę się doczekać…
Na targach EICMA Horwin zamierza zaprezentować coś, co firma określa jako „pierwsza inteligentna biomaszyna o wysokiej wydajności”. Brzmi jak cytat z powieści SF, do tego deklaracje o przełamaniu „paradoksu trójkąta” w branży elektrycznych pojazdów dwukołowych. O co chodzi?
Nowe konstrukcje chińska marka z austriackim biurem sprzedaży intensywnie promującym elektryczne jednoślady w Europie zaprezentuje w najbliższą środę na targach EICMA. Jednak już teraz wiemy coś na temat dwóch nowych modeli: Horwin Senmenti 0 (to zero, a nie litera „O”) oraz bardzo futurystycznie wyglądający Horwin Senmenti X. Nazwa „senmenti” to transliteracja chińskiego zwrotu oznaczającego „formę życia”.
Horwin chwali się, że po sześciu latach badań rozwiązał trójkątny paradoks zasięgu, osiągów i masy. Firma porzuciła tradycyjny układ strukturalny pojazdu (akumulator, napęd, sterownik), w czym ma pomóc zupełnie nowa, opracowana przez Chińczyków platforma konstrukcyjna, która zdaniem producenta ma całkowicie przedefiniować zależność masy, wydajności i zasięgu.
Horwin Senmenti 0 – maksiskuter dla wymagających
Pierwszą z konstrukcji chińskiej marki, którą będzie można zobaczyć na targach EICMA jest bardzo dynamiczny, elektryczny skuter dysponujący aż… 600 Nm momentu obrotowego! Takie parametry elektrycznego napędu pozwolą rozpędzić się tym jednośladem do 100 km/h w zaledwie 2,8 sekundy, a prędkość maksymalna deklarowana przez producenta to 200 km/h. Jednocześnie Horwin deklaruje, że Senmenti 0 będzie w stanie przejechać ok. 300 km przy prędkości ok. 88 km/h. Sprzęt jest bardzo bogato wyposażony w elektronikę. Sensoryka tego pojazdu obejmuje ponad trzydzieści kamer, czujników, radarów i innych technologicznych bajerów zwiększających świadomość sytuacyjną algorytmów zarządzających pracą tego sprzętu. Dzięki tak bogatej sensoryce skuter ostrzeże prowadzącego np. o pojeździe w martwym polu obserwacji, nie potrzebny będzie również wideorejestrator, gdyż każdy przejazd może być rejestrowany przez elektronikę pokładową tego jednośladu. Dane gromadzone z zestawu czujników mają służyć przede wszystkim optymalizacji zużycia energii, ale także mają wpływać na lepszy komfort jazdy poprzez dynamiczne dostosowywanie pracy zawieszenia do rejestrowanych warunków na drodze. Oczywiście nie zabrakło kontroli trakcji, ABS, systemu bezkluczykowego, są też podgrzewane siedziska, manetki i bieg wsteczny.
Horwin Senmenti X – odważny koncept
Drugi z jednośladów chińskiej marki to wizualnie dużo bardziej futurystyczny projekt, jednak poza przykuwającym wzrok i bardzo futurystycznym wzornictwem o tym koncepcie na razie niewiele wiadomo. Szczegóły firma zdradzi już w najbliższą środę w Mediolanie na targach EICMA. Elektryczne motocykle to przyszłość?
Ze statystyk wynika, że import używanych 2022 spadł drastycznie.
W październiku 2022 w Polsce zarejestrowano tylko 62 724 egzemplarze aut używanych sprowadzonych do naszego kraju – osobowych i dostawczych. Słowo „tylko” jest o tyle uzasadnione, że wg danych IBRM Samar, to najniższy wynik, jeżeli chodzi o import używanych pojazdów od… 2011 roku. Jest jeszcze jeden niechlubny rekord. Tak starych aut nie sprowadzaliśmy nigdy wcześniej.
Spadek liczby rejestracji importowanych pojazdów wyniósł 21 proc. rok do roku. Zdecydowana większość sprowadzonych w październiku aut to samochody osobowe. Było ich 57 678 sztuk. Auta użytkowe w październikowej puli importerów ledwo przekroczyły 5 tys. egzemplarzy (5046 szt.). To najniższy wynik, od kiedy Polska przystąpiła do UE. Taki rezultat pokazuje coraz gorszą kondycję małych biznesów w Polsce – podstawowych użytkowników niedużych aut użytkowych.
Import używanych aut spada, rośnie za to wiek sprowadzanych samochodów. W październiku średni wiek przekroczył 12,92 roku, a od początku 2022 roku jest to już ponad 13 lat (13,01). W przypadku aut z silnikami benzynowymi średni wiek sprowadzanych pojazdów sięga aż 14 lat! (13,93). Pamiętajmy, że mowa o średnim wieku sprowadzonych aut, wiele z nich jest znacznie starszych.
Najmłodsze są importowane samochody z napędem wyłącznie elektrycznym. W przypadku tej grupy średni wiek pojazdu to 5,75 roku, jednak udział importu elektryków w ogólnej puli importu w 2022 roku jest znikomy: zaledwie 0,4 proc. ogólnej puli importowanych aut.
Skąd sprowadzamy auta? Olbrzymi spadek z rynku niemieckiego
W całym 2022 roku wciąż najpopularniejszym kierunkiem, z którego sprowadzane są do Polski auta, są Niemcy, ale liczba importowanych z tego kierunku pojazdów spadła rok do roku aż o 26 proc. Największy wzrost odnotował import używanych samochodów z Norwegii.
1. Niemcy – 345 491 szt. (-26,0%)
2. Francja – 84 357 szt. (+2,3%)
3. Belgia – 43 780 szt. (-15,9%)
4. Holandia – 34 965 szt. (0,2%)
5. Stany Zjednoczone – 31 888 szt. (+6,9%)
6. Włochy – 19 476 szt. (-25,8%)
7. Austria – 18 702 szt. (-9,6%)
8. Szwajcaria -17 256 szt. (-17,3%)
9. Szwecja – 16 244 szt. (+10,2%)
10. Dania – 15 608 szt. (-0,3%)
11. Kanada – 4 327 szt. (-7,3%)
12. Norwegia – 4 176 szt. (+92,4%)
13. Wielka Brytania – 3 748 szt. (-49,9%)
14. Czechy – 3 160 szt. (-4,2%)
15. Luksemburg- 2 573 szt. (-18,1%)
16. Finlandia – 2 363 szt. (+21,6%)
17. Hiszpania – 2 158 szt. (-3,4%)
18. Japonia – 1 276 szt. (+17,6%)
19. Litwa – 926 szt. (+18,6%)
20. Słowacja – 685 szt. (+4,9%)
Import używanych 2022 – jakie modele są najpopularniejsze w 2022 roku?
Przez ostatnie lata najpopularniejszym importowanym do Polski modelem samochodu używanego był Audi A4. Gdy spojrzymy na import używanych aut w październiku, to Audi zostało zdetronizowane przez Opla Astrę. Poniżej lista 10 najpopularniejszych modeli importowanych do Polski aut w 2022 roku:
1. Opel Astra (18 199 szt.)
2. Audi A4 (18 037 szt.)
3. VW Golf (17 506 szt.)
4. BMW serii 3 (13 450 szt.)
5. Audi A3 (12 048 szt.)
6. Opel Corsa (11 268 szt.)
7. Ford Focus (11 168 szt.)
8. Ford Fiesta (9 899 szt.)
9. VW Polo (9 438 szt.)
10. VW Passat (9 400 szt.)
Taka ciekawostka: na powyższej liście nie ma ani jednego SUV-a, choć to właśnie ta forma nadwozia jest najpopularniejsza w Europie.
ACEA podała dane dotyczące sprzedaży nowych aut zelektryfikowanych w Europie w III kwartale 2022 roku. Według tych danych padł nowy rekord. Pojazdy z silnikiem elektrycznym na pokładzie (hybrydy i samochody w pełni elektryczne) stanowią już 43 proc. wolumenu sprzedaży wszystkich aut w tym okresie.
Jeszcze w analogicznym okresie ubiegłego roku, próg 40 proc. dla pojazdów z silnikiem elektrycznym, nie był przekroczony. Co ciekawe najświeższy rezultat uzyskano mimo faktu, że sprzedaż hybryd plug-in spadła w trzecim kwartale br. o 6 proc.
Ładowanie samochodu elektrycznego ładowarkami AC i DC, czyli ładowanie tanie kontra szybkie, fot. materiały prasowe / Ford
Zelektryfikowanych więcej, ale to zasługa aut bezemisyjnych
Za rekordowy wynik odpowiada przede wszystkim wzrost sprzedaży aut bezemisyjnych, z napędem wyłącznie elektrycznym. Tego typu pojazdy stanowią już 11,9 proc. całej sprzedaży nowych aut w Europie, w III kwartale 2022 roku. To wynik aż o 22 proc. wyższy w porównaniu z trzecim kwartałem 2021 roku.
Jak wiemy, organy legislacyjne UE przyjęły uchwałę zakazującą sprzedaży samochodów spalinowych, zakaz ma obowiązywać od 2035 roku, jednak już teraz plany te wpływają np. na gospodarkę dotacjami wielu państw. Rządy stopniowo wycofują się z dotacji na hybrydy plug-in, a środki wsparcia przenoszone są na rzecz osób, które planują zakup auta wyłącznie zeroemisyjnego.
Oczywiście rekordowy rezultat sprzedaży aut zelektryfikowanych nie oznacza od razu śmierci klasycznej, spalinowej motoryzacji. Wciąż najpopularniejszym rodzajem napędu na rynku europejskim są samochody z silnikami benzynowymi. W III kwartale grupa ta liczyła 37,8 proc. całkowitej sprzedaży. Nawet auta z silnikami wysokoprężnymi, choć ich sprzedaż od dłuższego czasu spada, wciąż stanowią większy odsetek sprzedaży niż w przypadku samochodów wyłącznie elektrycznych. W III kwartale 2022 diesle stanowiły 16,5 proc. całkowitej sprzedaży, co jest wynikiem o 4,7 proc. gorszym rok do roku.
Izera – platforma konstrukcyjna polskiego samochodu elektrycznego, miała być ujawniona już dawno. Na razie prezentowane przez Electromobility Poland auta nie są nawet prototypami, a co najwyżej ładnymi makietami.
Izera – platforma znana Electromobility Poland
Jeżeli wierzyć słowom prezesa Electromobility Poland, Piotra Zaremby, platforma konstrukcyjna dla samochodu została już wybrana.
W wypowiedzi dla serwisu wnp.pl, prezes Zaremba stwierdził:
W drugiej połowie listopada ogłosimy wybór platformy i pokażemy wybraną technologię oraz zaprezentujemy partnera. Myślę, że wybrana przez nas technologia, jak i renoma partnera rozwieje wiele wątpliwości co do naszego projektu, związanych z tym, czy jesteśmy w stanie dostarczyć na rynek samochód, który będzie w stanie konkurować z obecnymi już na nim modelami.
Przypomnijmy, że pierwotnie platforma do PSE Izera miała być zaprezentowana jeszcze w ubiegłym roku, później w pierwszym kwartale tego roku, jednak pandemia nie ułatwiła planowania, jak również trwająca wojna Rosji z Ukrainą. Tak przynajmniej opóźnienia wyjaśniają przedstawiciele Electromobility Poland.
Jaka platforma będzie w PSE Izera? Wróżymy
Skoro negocjacje z partnerem, dostawcą platformy konstrukcyjnej dla PSE Izera, zostały zakończone, ale nie znamy jeszcze nazwy firmy, która będzie odpowiadać za dostarczenie tego kluczowego elementu każdego nowoczesnego samochodu, to możemy spróbować zgadnąć, kto mógłby być dostawcą tejże.
Przecież mowa o samochodzie elektrycznym, a zgodnie z zapewnieniami prezesa Zaremby platforma miałby pochodzić od „doświadczonego gracza, którego rozwiązania stosowane są w wielu samochodach”, to na myśl przychodzą takie konstrukcje jak np.:
płyta MEB grupy VW AG (jednak tej możliwości zaprzecza sam Volkswagen),
rozwiązania grupy Stellantis,
platforma ScaleBase zaprojektowana przez niemiecką firmę Edag Engineering
platforma chińskiego giganta Geely (właściciela m.in. takich marek jak Volvo czy Lotus).
Co ostatecznie stanowić będzie technologiczny fundament PSE Izera? Dowiemy się w drugiej połowie listopada.
W Polsce samorządy projektując i wprowadzając w zarządzanych przez nie rejonach strefy Tempo 30 (z ograniczeniem do 30 km/h), wykorzystują przede wszystkim argument bezpieczeństwa. Jednak Komisja Europejska już jakiś czas temu wydała zalecenie, by kraje członkowskie wprowadziły ograniczenia prędkości. Różnica polega na tym, że Bruksela – oprócz bezpieczeństwa – dokłada argument polityczny i energetyczny. Zdaniem unijnych urzędników zmniejszenie prędkości z pewnością wpłynie na obniżenie zużycia paliwa. Ma to pomóc krajom szczególnie uzależnionym od rosyjskich węglowodorów, z których – z przyczyn politycznych – UE chce zrezygnować. Problem jednak w tym, że to zależy do prędkości.
Zmniejszenie prędkości na autostradach mogłoby pomóc, masowe wprowadzanie stref Tempo 30 – niekoniecznie.
O ile w przypadku np. zmniejszenia prędkości na autostradzie ze 140 km/h do – powiedzmy – 80 km/h faktycznie mogłoby wpłynąć na zmniejszenie zużycia paliwa, to w przypadku masowego wprowadzania stref z ograniczeniem do 30 km/h zmniejszone zużycie wcale nie musi być faktem. Wszystko zależy od typu napędu, z jakiego korzysta dane auto.
W przypadku klasycznych silników spalinowych, pozbawionych jakiegokolwiek wsparcia elektrycznego, zużycie paliwa przy 30 km/h w wielu przypadkach będzie zauważalnie wyższe niż w przypadku, gdyby dany samochód jechałby płynnie z wyższą prędkością. Wynika to tego, że silnik spalinowy, każdy, pracuje optymalnie jedynie w określonym zakresie prędkości obrotowej. Zbyt wysokie przełożenie skrzyni biegów i niska prędkość obrotowa oznacza, że silnik nie pracuje efektywnie, co oznacza wyższe zużycie paliwa. Z kolei zwiększenie prędkości obrotowej do optymalnego zakresu (czyli takiego, w którym dany silnik przekazuje do układu napędowego największy moment obrotowy), ale przy zbyt niskim przełożeniu – ponownie – nie oznacza oszczędności z powodu zbyt niskiej prędkości.
Żeby nie być gołosłownym, faktyczne zużycie paliwa z niską prędkością jazdy pokazuje jeden z cykli pomiarowych procedury WLTP, zwany cyklem niskim. Spójrzmy na poniższy wykres przedstawiający przebieg procedury testowej WLTP.
Wykres ten przedstawia prędkości, z jakimi przebiegają poszczególne cykle testowe WLTP. Łatwo zauważyć, że w cyklu niskim, prędkości są najmniejsze.
Maksymalna prędkość podczas testu w tym cyklu, jaką może uzyskać badane auto, to 56,5 km/h, co jest i tak wartością większą od zakładanej prędkości 30 km/h.
Ile paliwa zużywa samochód spalinowy jadący z niską prędkością?
Wystarczy sięgnąć do danych i wyników testów WLTP publikowanych przez poszczególnych producentów. Na przykład Volkswagen Taigo 1.5 TSI ACT 110 kW / 150 KM z 7-stopniową skrzynią DSG w cyklu niskim zużywa 8,2 l/100 km. Dla porównania w cyklu średnim to już tylko 5,9 l/100 km, a w cyklu wysokim zaledwie 5,2 l/100 km. Nikt nie projektuje dziś samochodów spalinowych w ten sposób, by ich optimum energetyczne (czyli największa sprawność układu napędowego) była uzyskiwana przy prędkościach rzędu 30 km/h.
Realne zużycie paliwa przy niskich prędkościach auta
Warto też zwrócić uwagę, że realne zużycie przy niskich prędkościach będzie jeszcze wyższe niż to sugerują laboratoryjne pomiary WLTP. Gdy przyjrzymy się bliżej wspomnianemu wykresowi, to widać, że na początku badane auto przyspiesza od zera do zaledwie nieco ponad 40 km/h w czasie ok. 20-30 sekund. Kto tak jeździ? W rzeczywistych warunkach miejskich jazda w strefie z ograniczeniem do 30 km/h wygląda tak, że najczęściej zwalniamy do jeszcze niższych prędkości przed progami zwalniającymi i innymi tego typu elementami, a następnie staramy się szybko nabrać wyższej prędkości. Efekt jest łatwy do przewidzenia: zużycie paliwa w takim scenariuszu będzie jeszcze wyższe, niż to sugerują wyniki pomiarów cyklu niskiego WLTP.
W Polsce, pod koniec stycznia 2022 roku, funkcjonowały 1992 ogólnodostępne stacje ładowania pojazdów elektrycznych, fot. Karolina Chojnacka
Niskie prędkości w autach elektrycznych – ma to sens!
Zupełnie inaczej wygląda sytuacja w przypadku aut elektrycznych. Silniki elektryczne są znacznie bardziej efektywne od jakiegokolwiek silnika spalinowego, samochody elektryczne na dodatek nie mają klasycznych przekładni, a maksymalny moment obrotowy jest w nich uzyskiwany praktycznie od startu. W takich warunkach rzeczywiste zużycie energii zależy od prędkości. Im wolniej jedziemy autem elektrycznym, tym mniej energii zużyjemy. Niemniej i w tym przypadku bardzo duże znaczenie ma płynność jazdy. Analogicznie jest również w przypadku hybryd plug-in, które na krótszych dystansach zachowują się jak auta w pełni elektryczne, zatem korzystają z zalet (efektywności energetycznej) tego typu napędu.
Jednak choć auta elektryczne faktycznie mogą zużyć mniej energii podczas wolniejszej jazdy, to polityczny argument oszczędności węglowodorów nie ma w ich przypadku racji bytu.
Owszem, auta elektryczne potrzebują prądu, a ten może być wytwarzany z paliw kopalnych, ale to już kwestia gospodarki danego kraju. Np. oparta na energii atomowej Francja nie musi sprowadzać węglowodorów do wytwarzania prądu, ale dalej potrzebuje ich do tankowania używanych przez Francuzów aut spalinowych.
Pomysł z obniżaniem prędkości do 30 km/h ma sens jedynie w kontekście bezpieczeństwa pieszych i rowerzystów w miastach, a argumentowanie, że taki zabieg przyczyni się do oszczędności paliwa, jest chybiony.
Mamy już listopad, a to oznacza, że w wielu krajach Europy kierowcy muszą już założyć na koła swoich aut zimówki, albo opony całoroczne. Jednak warto pamiętać, że nie każda opona całoroczna będzie legalna w tych krajach, w których odgórnie narzuca się obowiązek jazdy na oponach zimowych.
W Polsce nie ma narzuconego przez ustawodawcę obowiązku jazdy zimą na oponach zimowych, mamy jedynie przepis (Art. 66.1 ustawy Prawo o ruchu drogowym), który mówi:
Pojazd uczestniczący w ruchu ma być tak zbudowany, wyposażony i utrzymany, aby korzystanie z niego:
1) nie zagrażało bezpieczeństwu osób nim jadących lub innych uczestników ruchu, nie naruszało porządku ruchu na drodze i nie narażało kogokolwiek na szkodę;
Taki zapis pozostawia szerokie pole interpretacji, nie ma jednak wątpliwości, że jeżeli w zimowych warunkach spowodujemy kolizję, fakt, że nasze auto miało założone opony letnie na pewno nie będzie okolicznością łagodzącą.
Gdzie opony zimowe są obowiązkowe?
Choć w Polsce formalnie nie ma obowiązku jazdy na zimówkach, to w wielu państwach UE są przepisy wymagające używania opon zimowych lub całorocznych, które są zgodne z oponami zimowymi. Stosuje się różne podejście. Poniżej wymieniamy jakie zasady obowiązują w innych krajach UE alfabetycznie wg kraju:
Austria — popularny kierunek wśród tych, którzy lubią jeździć na nartach, opony zimowe są obowiązkowe od 1 listopada do 15 kwietnia, ale zależy to od warunków pogodowych. Jadącym w góry zaleca się posiadanie łańcuchów śniegowych. Austriacy potrafią trzepnąć po kieszeni, mandat za ogumienie niedostosowane do rzeczywistych warunków na drodze to nawet 5 000 euro.
Bułgaria — obowiązku zimówek nie ma, natomiast ogumienie zimowe jest zalecane od 15 listopada do 1 marca.
Chorwacja — obowiązek korzystania z opon zimowych dotyczy tylko wybranych tras, odpowiednio oznakowanych.
Czechy — obowiązek korzystania z opon zimowych od 1 listopada do 31 marca w warunkach zimowych (śnieg, lód, błoto pośniegowe, temperatura poniżej 4°C).
Estonia — obowiązek korzystania z opon zimowych od 1 grudnia do 1 marca, niezależnie od faktycznej pogody w tym okresie.
Finlandia — opony zimowe obowiązkowe od 1 listopada do 31 marca.
Francja — ogólnokrajowego nakazu używania opon zimowych niby nie ma, ale poszczególne administracje regionalne mogą wydać nakaz montażu wyposażenia zimowego (opon zimowych lub łańcuchów śniegowych) w okresie od 1 listopada do 31 marca. W rzeczywistości w sezonie zimowym na pewno trzeba liczyć się z obowiązkiem założenia opon zimowych lub odpowiednich opon całorocznych w wielu rejonach Francji. Nie warto ignorować francuskich przepisów w tym zakresie, gdyż nie dość, że grozi nam wysoki mandat 375 euro, to jeszcze auto na letnich oponach może być odpłatnie odholowane na parking.
Litwa — decyduje kalendarz, a nie rzeczywiste warunki na drodze; opony zimowe są obowiązkowe od 10 listopada do 31 marca.
Łotwa — również decyduje kalendarz; dla aut o dmc do 3,5 tony, zimowe ogumienie jest obowiązkowe od 1 grudnia do 1 marca.
Niemcy — decyduje pogoda, a nie kalendarz; opony zimowe są obowiązkowe w warunkach zimowych. Niemieccy policjanci zwracają na to uwagę, jeżeli wybieramy się w tym kierunku w najbliższym czasie, warto założyć opony zimowe lub zgodne z nimi opony całoroczne.
Norwegia — obowiązku jazdy na oponach zimowych formalnie nie ma, ale w warunkach zimowych auta z oponami letnimi muszą być wyposażone w łańcuchy
Szwajcaria — kraj otoczony górami, a mimo to formalnie opony zimowe są tylko zalecane od 1 listopada do 30 kwietnia. Traktujmy jednak zalecenie jak obowiązek, kolizja w Szwajcarii autem, którego ogumienie nie jest dostosowane do faktycznych warunków na drodze, może oznaczać, że towarzystwa ubezpieczeniowe odmówią wypłaty odszkodowania, a nawet pozwą kierowcę za zaniedbanie.
Szwecja — opony zimowe obowiązkowe od 1 grudnia do 31 marca.
Węgry — przepisy podobne do tych w Polsce; obowiązku nakładania opon zimowych nie ma.
Włochy — choć ogólnokrajowego obowiązku zakładania zimowych opon nie ma, to w wielu rejonach opony zimowe (i zgodne z nimi opony całoroczne) są obowiązkowe od 15 listopada do 15 kwietnia i to niezależnie od pogody! W niektórych obszarach ten obowiązek jest rozciągnięty jeszcze bardziej w czasie i zimówki obowiązują od 15 października do 15 kwietnia. Nakaz używania łańcuchów śniegowych jest wprowadzony na wybranych drogach stosownymi znakami.
Opony całoroczne to tak naprawdę opony zimowe — decyduje o tym jeden szczegół
Coraz więcej kierowców decyduje się na montaż we własnym samochodzie opon całorocznych, zwanych też wielosezonowymi. Jednak aby opona całoroczna była uznawana za zgodną z oponą zimową w krajach, gdzie zimowe ogumienie jest obowiązkowe, musi być odpowiednio oznaczona. Ważny jest tzw. symbol 3PMSF, czyli charakterystyczny symbol śnieżynki na tle trzech górskich szczytów. Jeżeli opona całoroczna jest na rancie oznaczona takim symbolem, oznacza to, że w sensie prawnym jest ona traktowana jak opona zimowa. Ważne: starsze oznaczenie M+S (Mud+Snow) stosowane przez niektórych producentów, nie jest już wystarczające! Tylko symbol 3PMSF daje nam gwarancję, że podróżując po Europie z oponami całorocznymi zimą, nie zostaniemy ukarani za stosowanie niewłaściwego ogumienia.
Czeska marka zaprezentowała model Škoda Enyaq Coupé iV w lutym br. Po niemal 10 miesiącach od prezentacji auto wchodzi wreszcie do oficjalnej oferty marki w naszym kraju. To, co rzuca się w oczy od razu, to fakt, że wersja z pochylonym dachem będzie oferowana tylko z większym (82 kWh) z dwóch pakietów akumulatorów dostępnych ogólnie dla gamy Enyaq.
Škoda Enyaq Coupé iV — jaki zasięg?
Pojemniejszy akumulator oznacza oczywiście też większy zasięg. W przypadku modelu Enyaq Coupé iV zależnie od wersji silnikowej producent deklaruje maksymalny zasięg WLTP od 512 km do 552 km. Ponieważ akumulator jest w każdej wersji tego modelu taki sam, różnice w zasięgu wynikają po prostu z mocy elektrycznego układu napędowego.
Największy zasięg ma podstawowa wersja opisywanego modelu, czyli Škoda Enyaq Coupé iV 80. W tym wydaniu auto wyposażone jest w jednosilnikowy napęd elektryczny o mocy 150 kW (204 KM). Moc przekazywana jest wyłącznie na tylną oś. Czeska marka przygotowała pięć wariantów wyposażenia tej wersji: Enyaq, Clever, Plus, Advanced oraz topową odmianę Maxx. Ceny startują od 249 950 zł za wariant bazowy, aż do 299 500 zł za wersję Maxx.
Dwie odmiany usportowione: Sportline i RS
Oprócz tego Škoda wprowadziła do oferty w Polsce jeszcze warianty Enyaq Sportline iV 80 Coupé (taki sam układ napędowy o tej samej mocy co wariant bazowy, czyli 150 kW/204 KM z napędem na tylną oś), Enyaq Sportline iV 80x Coupé (dwa silniki elektryczne, napęd na obie osie, moc 195 kW/265 KM) oraz najszybszą wersję w gamie: Škoda Enyaq RS Coupé iV. W tym ostatnim wydaniu dwusilnikowy układ napędowy generuje 299 KM (220 kW) i 460 Nm dostępnych od startu. Moc jest przekazywana oczywiście na obie osie pojazdu. Najtańszy wariant Sportline 80 Coupé wyceniono na 283 950 zł, a za najdroższą wersję RS Maxx przyjdzie klientom zapłacić od 318 000 zł. To dużo, zważywszy, że dysponujący takim samym układem napędowym Volkswagen ID.5 GTX kosztuje od 270 290 zł.
Faktem jest, że Škoda Enyaq Coupé RS to najmocniejsze auto, jakie kiedykolwiek było seryjnie produkowane przez czeską markę. Niemal 300 elektrycznych kucyków jest w stanie rozpędzić to ciężkie, ważące ponad 2 tony auto do 100 km/h w czasie 6,5 sekundy. Oprócz ponadprzeciętnej dynamiki wersję RS wyróżniają m.in. liczne detale stylistyczne nadwozia. Dla tej odmiany dostępny jest też specjalny lakier Zieleń Mamba (na poniższym zdjęciu), który spotkamy tylko w wersji RS.
Każda wersja Škody Enyaq Coupé iV może być ładowana z mocą maksymalną do 135 kW. Producent deklaruje, że w idealnych warunkach (optymalna temperatura akumulatorów, ładowarka DC o odpowiednio wysokiej mocy) samochód można naładować od 5 do 80% pojemności baterii w 36 minut. Elektryczny SUV czeskiej marki to z całą pewnością auto, które może się podobać, ale patrząc na ceny przygotowane przez polski oddział… cóż, tanio to już było.
Jakimi pojazdami można kierować z prawem jazdy kategorii B?
Przyzwyczajeni jesteśmy, że kategoria B prawa jazdy, uprawnia nas do prowadzenia pojazdów osobowych o dopuszczalnej masie całkowitej 3,5 t. Tymczasem możliwe jest kierowanie także niektórymi motorowerami oraz quadami, a od kilku lat także większymi jednośladami. Pisaliśmy o tym szerzej w poniższym materiale.
Posiadając prawo jazdy kategorii B możemy także ciągnąć przyczepy, chociaż nie wszystkie. Po szczegóły zapraszamy do tego materiału.
Nowe uprawnienia dla kierowców z prawem jazdy kategorii B
Już pod koniec zeszłego roku rządzący przegłosowali nowelizację do Ustawy o elektromobilności, która rozszerza uprawnienia kierowców z prawem jazdy kategorii B. Zgodnie z jej zapisami:
Pojazdem samochodowym zasilanym paliwami alternatywnymi o dopuszczalnej masie całkowitej przekraczającej 3,5 t oraz nieprzekraczającej 4250 kg, jeżeli przekroczenie dopuszczalnej masy całkowitej 3,5 t wynika z zastosowania paliw alternatywnych, o których mowa w przepisach wydanych na podstawie art. 66 ust. 5 ustawy z dnia 20 czerwca 1997 r. – Prawo o ruchu drogowym, a informacja o tym przekroczeniu jest odnotowana w dowodzie rejestracyjnym, pod warunkiem, że osoba posiada prawo jazdy kategorii B od co najmniej 2 lat.
Oznacza to, że kierowca samochodu elektrycznego bateryjnego lub korzystającego z ogniw paliwowych, może prowadzić pojazd o DMC nie 3,5 t, ale 4,25 t. To ukłon w stronę nie tylko posiadaczy wielkich elektrycznych SUV-ów, ale także elektrycznych aut dostawczych. Obecnie producenci zmuszeni są stosować w nich niewielkie baterie, zapewniające marny zasięg, ponieważ w przeciwnym wypadku miałyby mniejszą ładowność niż ich spalinowi kuzyni. Teraz nie trzeba będzie już iść na takie kompromisy.
Kto może skorzystać z nowych uprawnień kategorii B?
Teoretycznie niemal wszyscy kierowcy. Wystarczy mieć uprawnienia od przynajmniej 2 lat oraz oczywiście mieć dostęp do samochodu z napędem elektrycznym. Nie są potrzebne żadne opłaty czy dodatkowe egzaminy.
Mimo to w tych nowych uprawnieniach jest pewien haczyk. Możemy kierować pojazdem ważącym nawet 4250 kg, ale tylko pod warunkiem, że tyle wynosi jego dopuszczalna masa całkowita, wpisana w dowodzie rejestracyjnym. Zaś DMC wynika z homologacji pojazdu. Zatem producent musiałby poddać swój model ponownej homologacji, zakładając że pojazd technicznie jest przystosowany do przewożenia cięższych ładunków, tylko jego ładowność została zaniżona z powodów legislacyjnych.
Bardziej prawdopodobny jest taki scenariusz, że producenci samochodów, które zyskają na rozszerzeniu uprawnień przy kategorii B, zwiększą ich możliwości przewozowe podczas modernizacji. Natomiast na wprowadzenie większych baterii (co nowe prawo miało umożliwić przede wszystkim), będziemy musieli poczekać znacznie dłużej.
Władze Warszawy pracują nad projektem wprowadzenia w bardzo szerokim zakresie stref Tempo 30 na ulicach stolicy. Nie ulega wątpliwości, że zmniejszenie prędkości wpływa mniejszą liczbę wypadków, szczególnie śmiertelnych, wielu kierowców obawia się jednak zakorkowania miasta. Tylko do końca listopada potrwają konsultacje społeczne tego projektu, to oznacza, że osoby, które mają wątpliwości co do tego pomysłu mogą wpłynąć na jego ostateczny kształt.
Strefy Tempo 30, gdzie?
Dokładne informacje na temat planowanych stref, w których obowiązywać będzie ograniczenie prędkości do 30 km/h znajdziemy na interaktywnej mapie proponowanych stref uspokojonego ruchu, opublikowanej na witrynie Urzędu m. st. Warszawy. Mapkę znajdziemy też na witrynie transport.um.warszawa.pl.
Mapa może budzić wątpliwości, bo gdy się jej dokładniej przyjrzymy, okaże się, że planowane strefy Tempo 30 pojawią się praktycznie w całej Warszawie, budzi to naturalny sprzeciw wielu kierowców, którzy już dziś narzekają na rosnące korki w stolicy. Urzędnicy przekonują jednak, że planowane strefy mają przyczynić się nie tylko do poprawy bezpieczeństwa na drogach, ale też do usprawnienia płynności ruchu. Nie jest tajemnicą, że włodarze stolicy chcą zachęcić mieszkańców do alternatywnych dla własnego samochodu form transportu takich jak komunikacja miejska, czy rower.
Strefy Tempo 30 – możesz wyrazić swoje zdanie
Każdy, kto ma wątpliwości co do planowanych zmian, może je wyrazić dzięki konsultacjom społecznym projektu. Potrwają one do końca listopada br. Urząd zaplanował również spotkania online oraz spotkania w punkcie konsultacyjnym. Te pierwsze odbędą się w dniach 15 listopada o godz. 17:30 i 24 listopada o tej samej porze na platformach YouTube oraz Zoom. Link do spotkań zainteresowane nimi osoby mogą otrzymać, wysyłając swoje zgłoszenie chęci uczestnictwa na adres: tempo30@um.warszawa.pl.
Oprócz tego urząd zorganizuje spotkania w punktach konsultacyjnych. W chwili tworzenia niniejszego materiału urząd informował o jednym z nich. Mowa o punkcie konsultacyjnym w Centrum Aktywności Międzypokoleniowej przy ul. Nowolipie 25B w Warszawie, w którym spotkanie zaplanowano 29 listopada w godzinach 14-19. Informacja o drugim punkcie ma pojawić się w najbliższym czasie na stronie konsultacji społecznych warszawskiego urzędu.
Oprócz tego do 30 listopada włącznie zainteresowani mogą wysłać do urzędu maila z uwagami dotyczącymi projektowanych stref Tempo 30 na adres: tempo30@um.warszawa.pl
Warto zaznaczyć, że wytyczenie stref Tempo 30 nie sprowadza się wyłącznie do postawienia znaków drogowych z ograniczeniami prędkości do 30 km/h. Oprócz tego władze Warszawy chcą zmienić organizację ruchu, działanie sygnalizacji świetlnej, a także zamierzają inwestować w elementy infrastrukturalne, takie jak np. progi zwalniające w strefach Tempo 30, modernizacja skrzyżowań, większa liczba skrzyżowań równorzędnych oraz rond.
Podczas występowania mgły zwykle bardzo spada widzialność, co przynajmniej część kierowców skłania do zdjęcia nogi z gazu. Trudno jechać szybko, kiedy nie widzimy, co znajduje się przed nami. Na wszelki wypadek, gdyby ktoś tego nie rozumiał, w ustawie Prawo o ruchu drogowym znajdziemy taki zapis (art. 30, ust. 1):
Kierujący pojazdem jest zobowiązany zachować szczególną ostrożność w czasie jazdy w warunkach zmniejszonej przejrzystości powietrza, spowodowanej mgłą, opadami atmosferycznymi lub innymi przyczynami.
Szczególnie ostrożna jazda w takich warunkach jest więc naszym ustawowym obowiązkiem. Nie każdy kierowca rozumie to jednak, ponieważ „szczególna ostrożność” jest dość, nomen omen, mglistym pojęciem.
Dobry kierowca rozumie jednak, że nie każdy przepis zawiera szczegółową receptę na każdą sytuację. Niektóre, tak jak cytowany, zwracają tylko uwagę na pewną kwestię, a to obowiązkiem kierującego jest odpowiednio ocenić sytuację. Z pewnością zachowując szczególną ostrożność, powinniśmy zmniejszyć prędkość, ze zwiększoną uwagą obserwować otoczenie i starać się zidentyfikować ewentualne zagrożenia, a także być gotowym w każdej chwili do zatrzymania się lub wykonania manewru, pozwalającego uniknąć zdarzenia drogowego.
A co jeśli tego nie zrobimy? To też zależy od konkretnej sytuacji. Jeśli na przykład doprowadzimy do kolizji we mgle, policja może zarzucić nam właśnie złamanie powyższego przepisu. Skoro doszło do zdarzenia, to znaczy, że nie zastosowaliśmy się do jego zaleceń w odpowiednim stopniu.
Cytowany wcześniej przepis ma ciąg dalszy, który wspomina także o używaniu świateł podczas jazdy we mgle. Brzmi on:
Kierujący pojazdem silnikowym jest obowiązany włączyć światła mijania lub przeciwmgłowe przednie albo oba te światła jednocześnie.
Co do zasady w warunkach ograniczonej przejrzystości powietrza, czyli na przykład podczas mgły, mamy obowiązek używania świateł mijania. Auta z czujnikami zmierzchu mogą nie zareagować na pojawienie się mgły, więc to na kierowcy ciąży obowiązek upewnienia się, czy nie jadą przypadkiem nadal na światłach do jazdy dziennej i ręcznie wybrać właściwe oświetlenie.
Z kolei używanie świateł przeciwmgłowych we mgle jest opcjonalne i nie ma takiego obowiązku. Tylne możemy włączyć tylko, kiedy widzialność spada do 50 metrów, ponieważ są one mocne i mogą rozpraszać i przeszkadzać innym kierującym.
Z kolei z przednich świateł przeciwmgłowych można korzystać swobodniej, warunkiem jest tylko ograniczona przejrzystość powietrza.
Żaden przepis nie zabrania wyprzedzania podczas występowania mgły czy też innych opadów. Pozostawiono to do decyzji kierowcy, który sam musi ocenić, czy w danej sytuacji będzie mógł wykonać manewr przepisowo oraz bezpiecznie. Zalecamy przy tym jednak dużą ostrożność, ponieważ przez gęstą mgłę możemy nie zauważyć odpowiednio wcześnie zbliżającego się pojazdu. Nie można też wykluczyć, że z naprzeciwka nadjeżdża samochód jadący tylko na światłach do jazdy dziennej, albo jakiś zupełnie nieoświetlony uczestnik ruchu (jak rowerzysta).
Prawo mówi natomiast, że kierujący powinien:
Poza obszarem zabudowanym podczas mgły dawać krótkotrwałe sygnały dźwiękowe w czasie wyprzedzania lub omijania.
Do tego zapisu podchodzilibyśmy jednak ostrożnie, ponieważ kierowcy często nie znają tego przepisu, a trąbienie mogą odebrać jako zaczepkę.
Wydaje się, że dokładnie wiemy, jak powinni się zachować rowerzyści na rondzie. Stanowią przecież grupę szczególnie narażoną na niebezpieczeństwo na drodze. Mimo to niewiele się mówi i pisze na temat przepisów dotyczących jazdy rowerem na skrzyżowaniu o ruchu okrężnym. Tymczasem niektóre paragrafy Kodeksu drogowego odnoszące się do kierujących rowerami mogą być dla większości w samochodach sporym zaskoczeniem. Na przykład przepis o kolumnach rowerzystów oraz odniesienie go do poruszania się po rondach.
Jazda na rowerze obok siebie – można czy nie?
Przepisy dotyczące poruszania się pojedynczego rowerzysty po ulicy są dla większości proste i klarowne. Ale co kiedy jedziemy choćby we dwoje i chcemy w tym czasie rozmawiać? Czy można jechać rowerem obok siebie?
Przepisy od kilku lat pozwalają na taką jazdę, ale z zastrzeżeniem art. 33. par. 3a:
Dopuszcza się wyjątkowo jazdę po jezdni kierującego rowerem obok innego roweru lub motoroweru, jeżeli nie utrudnia to poruszania się innym uczestnikom ruchu albo w inny sposób nie zagraża bezpieczeństwu ruchu drogowego.
Zgodnie z tym zapisem, rowerzyści mogą jechać obok siebie, ale jeśli na przykład dogania ich samochód, mają obowiązek jechać jeden za drugim. Przypominamy również, że zgodnie z zasadą ruchu prawostronnego, uczestnik ruchu ma obowiązek trzymać się możliwie blisko prawej krawędzi jezdni. Wspominamy o tym dlatego, że niektórzy rowerzyści są zdania, iż każdy uczestnik ruchu ma „prawo” do całej szerokości pasa, blokując w ten sposób przejazd innym.
Kiedy razem jedzie grupka kilku rowerzystów, tym bardziej powinni oni pamiętać o powyższych zasadach i nie utrudniać ruchu innym pojazdów. Mogą oni jednak skorzystać z dodatkowych praw, jakie daje im poruszanie się w kolumnie rowerowej.
Kolumna rowerowa może:
składać się z maksymalnie 15 pojazdów;
jeśli jest więcej niż 15 rowerzystów, muszą utworzyć drugą kolumnę, a odległość między tymi kolumnami musi wynosić przynajmniej 200 metrów.
Zgodnie z przepisami kolumny nie wolno rozdzielać, więc kierowca samochodu, chcący wyprzedzić taką grupę rowerzystów, musi ją wyprzedzić w ramach jednego manewru.
Wcześniejsze przepisy określały również, że maksymalna odległość między rowerami w kolumnie nie może przekraczać 5 metrów, ale obecnie ten zapis został uchylony. Może to prowadzić do absurdalnych sytuacji, w których rozwleczona grupa rowerzystów, może być teoretycznie traktowana jako kolumna. Prawo nie wymaga żadnych oznaczeń początku i końca kolumny, więc osoby jadące zupełnie niezależnie, ale w stosunkowo niedużych odległościach, mogą być w teorii traktowane jako kolumna, choć faktycznie nią nie są.
Rowerzyści na rondzie i kolumna rowerzystów na rondzie
Zapis mówiący o tym, że kolumny rowerzystów (jak też i każdej innej) nie wolno rozdzielać, ma istotne konsekwencje podczas poruszania się po rondzie. Kiedy bowiem na rondo zaczyna wjeżdżać kolumna rowerzystów, kierujący znajdujący się już na obwiedni, nie ma przed nimi pierwszeństwa i nie może zmuszać części kolumny do zatrzymania się. Czy zatem rowerzyści na rondzie mogą bezrefleksyjnie wjeżdżać na skrzyżowanie o ruchu okrężnym?
Oczywiście, nie – z tego przywileju należy korzystać rozsądnie. Osoba prowadząca kolumnę nie powinna wychodzić z założenia, że jeśli tylko jej się uda wjechać na rondo, bez wymuszania pierwszeństwa na innych, to pozostali już mogą w świetle prawa zmusić pozostałe pojazdy do zatrzymania.
Pamiętajmy także o maksymalnej liczebności kolumny – jeśli grupa liczy więcej niż 15 rowerzystów, to składa się z przynajmniej dwóch kolumn, więc kolejne muszą poczekać na wolną drogę, aby wjechać na rondo.
Czego nie wolno na rowerze?
Zgodnie z art. 33 ust. 3 i 3a UPoRD kierującemu rowerem zabrania się:
jazdy po jezdni obok innego uczestnika ruchu, jednak dopuszcza się wyjątkowo jazdę obok innego roweru lub motoroweru jeżeli nie utrudnia to poruszania się innym uczestnikom ruchu albo w inny sposób nie zagraża bezpieczeństwu ruchu drogowego;
jazdy bez trzymania co najmniej jednej ręki na kierownicy oraz nóg na pedałach lub podnóżkach;
Martyna trenuje crossfit od 6 lat i jej ciało wygląda imponująco. Czerpie z tego wiele pewności siebie, radości oraz przyjaźni. Podobnie jest z motocyklami. Od niewinnej zachęty męża do zrobienia kursu kat. A, zrodził się w niej wielki zapał do jazdy motocyklem.
Obie te pasje nauczyły mnie, że nie trzeba być w czymś najlepszym – wystarczy, że się to kocha – mówi Martyna.
Martyna-Em Be
Przyznaję, że twoje zdjęcia robią wrażenie – dbanie o swoje ciało masz we krwi, czy nie zawsze tak było?
Ja zawsze byłam szczupła i miałam dobrą przemianę materii. W szkole zawsze lubiłam wychowanie fizyczne, brałam udział w „olimpijkach” i zawsze byłam mocno aktywna. Jednak wchodząc w dorosłe życie moja aktywność zmalała do sporadycznych przejażdżek rowerowych i spacerów. Po drugiej ciąży w grudniu 2016 roku postanowiłam pójść na trening, żeby rozruszać kości. Zaczynałam od treningów funkcjonalnych na taśmach TRX z wykorzystaniem oporu własnego ciała. Po jakimś czasie zaczęłam obserwować ludzi trenujących crossfit i nie mogłam oderwać od nich wzroku.
Byłam pełna podziwu, jak dziewczyny mojego wzrostu i mojej wagi, podnosiły ciężary masy własnego ciała. W końcu postanowiłam też tego spróbować i tak ćwiczę do dziś, a moje ciało szybko zaczęło się zmieniać . Uwidoczniły się mięśnie, ciało zrobiło się jędrniejsze i jakby młodsze (śmiech). Efekt regularnych ćwiczeń spodobał mi się na tyle, że trenuję tak już ponad 6 lat.
Martyna-Em Be
Daje ci to przyjemność i satysfakcję? Bo mi kojarzy się raczej z wyrzeczeniami i dużym wysiłkiem (śmiech).
Treningi crossfitu trwają od 15-30 min – są to krótkie, ale bardzo intensywne treningi. Nie zawsze należą do przyjemnych. Zwłaszcza końcówka treningu, gdzie bywa, że brak już sił, ale nie możesz odpuścić… nie chcesz. Wtedy zawsze zamykam oczy i powtarzam sobie słowa trenerów: „MOCNA głowa”, co znaczy – będzie ciężko, ale jedziesz do końca. I właśnie wtedy przychodzi satysfakcja, że się nie poddałaś i dobiłaś do celu! Oczywiście są to również wyrzeczenia. Wiadomo, że aby mieć siłę i wydolność do treningów trzeba o siebie zadbać.
Odpowiednia suplementacja i jedzenie to podstawa. Przyznam szczerze, że kocham słodycze i w tym przypadku wykorzystuję czasem swoje dobre geny z szybką przemianą materii i podjadam. Oczywiście nie jest to tak, jak ludzie myślą, że aby uzyskać dobrą sylwetkę trzeba odstawić wszystkie przyjemności. Bzdura. Nawet przy odpowiednio dobranej diecie (jeżeli ktoś się na nią godzi) jest tzw. cheat day, w którym nie trzymamy się założeń dietetycznych. Ja osobiście nie trzymam żadnej diety – po prostu staram się zdrowo odżywiać i ograniczać słodycze.
Motocykl pojawił się w twoim życiu kilka lat temu?
Tak, to było w 2019 roku. Najśmieszniejsze jest to, że nigdy nie ciągnęło mnie do nich. Mąż pewnego dnia rzucił luźno hasło: „Mycha, rób prawko, będziemy razem latać”. Wtedy jeszcze nie wiedział, że będzie tego żałował, bo będzie jeden motocykl do podziału (śmiech). Wyszukałam w internecie szkoły jazdy i zaczęłam obserwować portale motocyklowe, po czym zapisałam się na prawo jazdy. Dopiero jak odpaliłam motocykl, usłyszałam pracę silnika i zrobiłam pierwszą ósemkę na placyku – poczułam, że to będzie moja nowa miłość i pasja.
Co ci się w niej podoba najbardziej?
Najbardziej podoba mi się wolność, którą mi daje jazda na motocyklu. Jeżdżąc wyłączam głowę, wszystkie zmartwienia i troski znikają. Jest to chwila tylko dla mnie. Napawam się pięknymi widokami, relaksuję się, czując wiatr we włosach. Uwielbiam też odkręcić manetkę, by poczuć nutkę adrenaliny.
Martyna-Em Be
Jakim motocyklem jeździsz? Spełnia twoje oczekiwania?
Jeżdżę Yamahą XJ6 Diversion, która spełnia wszystkie moje oczekiwania. Jest to wspaniała maszyna dla ludzi zaczynających swoją przygodę z motocyklami, jak i dla zaawansowanych motocyklistów. Jest to niski i lekki motocykl, co ułatwia manewrowanie w moim przypadku, ponieważ mam jedynie 160 cm wzrostu. Pozycja jest bardzo komfortowa, a półowiewki ratują przed mocnymi podmuchami wiatru, co daje nam komfort prowadzenia przy większej prędkości. No i najważniejsze – 78 koni w zupełności mi wystarcza, by dogonić swoich kumpli na trasie (śmiech).
Jak lubisz na nim spędzać czas? Wyskakujesz w krótsze czy dłuższe trasy?
Zdecydowanie wybieram dłuższe dystanse na przejażdżki. Nie jestem motocyklistą, która jeździ codziennie 15 km do pracy. Raczej należę do teamu weekendowców, którzy pokonują dłuższe trasy całodniowe. Jak już wyjdę – to przepadam na cały dzień (śmiech). Należę do dwóch grup motocyklowych i właśnie z tymi ludźmi robię swoje najlepsze kilometry na motocyklu. Aczkolwiek jak mam wolną chwilę i słyszę tekst „dawaj na moto”, to oczywiście nie marnuję okazji i latamy po okolicy.
Warto było iść w te pasje? Jedną sportową, drugą motocyklową? To zmieniło twoje podejście do życia?
Oczywiście, że warto było! Każda pasja to klucz do radości. Jazda na motocyklu to dosyć niebezpieczne hobby i choć ja – jako kierowca – czuję się pewnie na drodze, to nie jestem w stanie przewidzieć, czy ktoś mi wyjedzie z podporządkowanej albo zwierzę wyskoczy na drogę. Trzeba wiedzieć, jak się zachować w danej sytuacji. Myśl o tym ryzyku nauczyła mnie czerpać z życia jeszcze więcej przyjemnych chwil i cieszyć się z małych rzeczy. Każda chwila ze znajomymi i rodziną są bezcenne.
Zaczynając przygodę motocyklową poznałam wiele wspaniałych ludzi. Należę do dwóch grup motocyklowych – bierzemy razem udział w różnych imprezach charytatywnych, jeździmy na obstawy weselne, uczestniczymy w paradach motocyklowych, odwiedzamy dzieciaki w domach dziecka, wspieramy różne fundacje w szczytnych celach. Te wszystkie chwile nas integrują, poznajemy się bliżej i tworzymy mocne relacje. Dzięki temu mam wspaniałych ludzi wokół siebie.
A sport nauczył mnie pewności siebie. Zrobiłam się sprawna i wytrzymała – to bardzo przydatne w życiu codziennym, np. z moimi dziećmi (śmiech). Trening to też moja prywatna psychoterapia, bo wprowadza radość i szczęście w moje życie. W sporcie również otaczam się wspaniałymi ludźmi, którzy wiele wprowadzają w moje życie. Raw Centrum Treningowe to mój drugi dom, nie tylko box, w którym ćwiczymy i wychodzimy. To miejsce ma większą wartość: radość, życzliwość, szacunek, przyjaźń! Obie te pasje nauczyły mnie, że nie trzeba być w czymś najlepszym – wystarczy, że się to kocha.
Jakie masz motocyklowe marzenia, gdzie chciałabyś pojechać lub czym się przejechać?
Moim marzeniem motocyklowym są wycieczki po świecie, z mężem i chłopakami „na plecakach”, a jak tylko zrobią prawo jazdy – to już na 4 motocykle. Chciałabym zarazić dzieci swoją pasją i w sumie nie ważne gdzie pojedziemy. Ważne, aby były to rodzinne tripy, które dadzą nam wiele niezapomnianych chwil. Chciałabym też spróbować swoich sił na crossie. Błoto, piach, ostre podjazdy – to wygląda na niezłą adrenalinę i fajną przygodę.
Litwa jest coraz popularniejszym kierunkiem eksportowym dla samochodów segmentu premium kradzionych w Polsce. Do naszych wschodnich sąsiadów trafiają m.in. BMW, Audi i Jaguary, a tamtejsi przestępcy szczycą się jednymi z najlepszych „dziupli” w Europie.
Litewscy paserzy we współpracy z polskimi złodziejami stworzyli sprawnie działający system, który chłonie auta z naszego kraju, a także innych państw europejskich. Popularnością cieszą się zwłaszcza luksusowe i sportowe modele. Na część z nich przestępcy otrzymują konkretne zamówienia, inne są przeznaczone do wolnorynkowej sprzedaży lub rozbierane w celu pozyskania podzespołów. Niektóre wędrują dalej na Wschód, w tym na Białoruś i do Rosji.
Szczególnie łatwym łupem są samochody należące do wypożyczalni. Przestępcy wypożyczają je, korzystając ze sfałszowanych dokumentów, po czym wyjeżdżają na Litwę, gdzie po pojazdach zazwyczaj ginie ślad, o ile nie są odpowiednio zabezpieczone– wyjaśnia Mirosław Marianowski, security manager w firmie Gannet Guard Systems.
Przykładem jest BMW M5, które dzięki zamontowanemu w nim radiowemu systemowi monitoringu zlokalizowano w obrębie Kowna. Na miejscu zabezpieczono nie tylko to auto, ale także dużą liczbę tablic rejestracyjnych pochodzących z przestępstw, dokumenty, kluczyki, części z innych pojazdów i zagłuszarki GPS/GSM powszechnie stosowane przez złodziei. Sama „dziupla” okazała się świetnie zorganizowaną fabryką rozbiórki i dystrybucji części samochodowych. Na terenie dozorowanym systemem monitoringu wideo i ogrodzonym blaszanym płotem 2-metrowej wysokości znajdowały się tajne schowki i specjalne przejścia do pomieszczeń w poszczególnych budynkach.
Namierzyć udało się również Jaguara XF należącego do jednej z podwarszawskich wypożyczalni samochodów. Pojazd namierzono mimo zastosowania przez złodziei – jeszcze na terytorium Polski – zagłuszarki.
Inne BMW – model X7 zabezpieczony monitoringiem – zlokalizowano z kolei w jednym z kilkuset garaży znajdujących się w Kownie na dwóch poziomach: 0 i -1. Złodzieje ukryli samochód w pomieszczeniu pod ziemią, licząc, że warstwa żelbetonu uniemożliwi jego namierzenie.
Litwini słyną zresztą ze swoich „dziupli”.
Najlepiej zorganizowaną ujawniliśmy podczas jednej z akcji poszukiwawczych. Oprócz pomieszczeń do demontażu były tam też pokoje socjalne i wypoczynkowe ze stołem do bilardu, a nawet… terrarium. Pojazdy wjeżdżały na teren jednej posesji, a w częściach opuszczały teren innej. Obie były połączone tajnym przejściem w budynku – wspomina ekspert Gannet Guard Systems.
Zaznacza, żeo popularności litewskiego kierunku świadczą nie tylko odnalezienia aut u naszego wschodniego sąsiada, ale także akcje poszukiwawcze prowadzone w pobliżu granicy.
Podczas jednej z nich ustaliliśmy, że skradzione BMW M3 przemieszcza się na północ od Białegostoku w kierunku Litwy. Poinformowaliśmy o tym wszystkie polskie przejścia graniczne oraz litewską Straż Graniczą. Następnego dnia samochód odnaleziono w bardzo trudnym terenie przy granicy z Litwą, ale jeszcze na polskiej ziemi. Podobnie było z Audi SQ7, które dzięki zastosowaniu funkcji zdalnego odcięcia zapłonu zatrzymaliśmy na stacji paliw w Białymstoku. Z zeznań ujętego przez policję złodzieja wynikało, że SUV miał trafić w okolice Kowna, gdzie znajduje się zagłębie złodziejskich dziupli – podkreśla Mirosław Marianowski.
Wskazuje, że odzyskanie skradzionych samochodów możliwe jest dzięki radiowemu systemowi monitoringu.
To rozwiązanie odporne na działanie zagłuszarek GPS/GSM. Działa nawet na parkingach podziemnych i w kontenerach. Pozwala zlokalizować auto z dokładnością do kilkunastu centymetrów, a dzięki współpracy załóg naziemnych i ekip samolotów ze sprzętem radionamiarowym akcja prowadzona jest błyskawicznie – wyjaśnia security manager z Gannet Guard Systems.
Przypomnijmy, że do zdarzenia doszło 17 października na Alei Mickiewicza w Krakowie. Tam Jerzy Stuhr prowadzący swojego Lexusa, potrącił motocyklistę. Według relacji aktora nie uciekał po zdarzeniu, ale zatrzymał się na prośbę poszkodowanego (co jest podejrzanym określeniem, ale o tym za chwilę) i poczekał na przyjazd policji. Badanie wykazało 0,7 promila alkoholu w wydychanym powietrzu.
Niedługo po tym, jak sprawa nabrała medialnego rozgłosu, oświadczenie swojego ojca w sprawie potrącenia motocyklisty opublikował na swoich social mediach Maciej Stuhr.
Szanowni Państwo,
Nie ukrywam, że wydarzenia ostatniej doby były druzgoczące dla mnie i mojej rodziny. Pozwólcie, że tą…
Zauważmy stwierdzenie „zatrzymałem się na życzenie uczestnika zdarzenia”. Jerzy Stuhr nie wie, że zawsze należy się zatrzymać? Bez niczyjego „wezwania”? Gdyby poszkodowany motocyklista go nie „wezwał”, to aktor po prostu uciekłby z miejsca zdarzenia? To dziwne stwierdzenie nabiera sensu, kiedy spojrzymy na zeznania potrąconego mężczyzny.
Potrącony przez Jerzego Stuhra motocyklista zupełnie inaczej przedstawia sprawę
„Fakt” dotarł do zeznań Sławomira G. – mężczyzny potrąconego przez Jerzego Stuhra. Według jego relacji nie upadł po uderzeniu przez samochód, ale tylko dlatego, że ma duże doświadczenie. Jest nawet zatrudniany przez KTM do pokazów motocyklowych. Mimo tego, uderzenie było na tyle mocne, że mężczyzna nie był w stanie prowadzić ranną ręką. Zmuszony był jednak ruszyć w pogoń za sprawcą, ponieważ ten odjechał z miejsca zdarzenia.
Poszkodowany musiał rozpędzić się do ponad 50 km/h, chcąc dogonić Jerzego Stuhra. Zajechał mu drogę zsiadł z motocykla i w ostrych niecenzuralnych słowach zapytał, dlaczego aktor ucieka po tym, jak go potrącił. Stuhr miał poprosić, aby mężczyzna podszedł bliżej i pokazał mu obrażenia, ale kiedy tylko pan Sławomir zszedł mu z drogi, raz jeszcze podjął próbę ucieczki.
Próbował we mnie wjechać, zepchnąć mnie. Ja dodałem troszeczkę gazu i znów zahamowałem. On wtedy jechał buspasem, to było przed skrzyżowaniem z Karmelicką, kiedy buspas stawał się też pasem do skrętu w prawo dla innych aut. Zablokowałem mu zatem możliwość dalszej jazdy pasem do skrętu w prawo. Sytuacja pozwoliła mi na ponowne zejście z motocykla i dzięki temu mogłem go powstrzymać przed ucieczką, używając na początku słów „bandyto, przestań uciekać”.
Tak dalszy przebieg zdarzenia relacjonował poszkodowany. Dopiero wtedy miał też rozpoznać w sprawcy zdarzenia znanego aktora. Po przybyciu na miejsce policji Stuhr miał zarzucać poszkodowanemu kłamstwo, twierdzić, że nie doszło do żadnego zdarzenia i utrudniać badanie alkomatem.
Jerzy Stuhr kłamał w sprawie potrącenia motocyklisty?
Wszystko na to wskazuje. Ostateczną oceną zdarzenia zajmie się sąd, ale bardzo istotny jest fakt, że poszkodowany motocyklista miał na kasku kamerę, która wszystko nagrała. Nie jest więc tak, że mamy do czynienia ze słowem przeciwko słowu.
Raz jeszcze więc wrócimy do stwierdzenia „zatrzymałem się na życzenie uczestnika zdarzenia”. Wygląda na to, jakby Jerzy Stuhr nie chciał powiedzieć prawdy, ale też bał się jednoznacznego kłamstwa. Po konfrontacji w sądzie zawsze będzie mógł powiedzieć, że przecież od początku przyznał, iż „zatrzymał się na życzenie”, a że poszkodowany musiał kilkukrotnie wymuszać na nim spełnienie tego „życzenia”, to już wyższy poziom szczegółowości…
Co grozi Jerzemu Stuhrowi za potrącenie motocyklisty?
Za samą jazdę samochodem mając 0,7 promila alkoholu, Jerzemu Stuhrowi grozi:
grzywna, ograniczenie wolności lub kara więzienia;
zakaz prowadzenia pojazdów od 1 roku do 15 lat;
kara finansowa od 5000 zł do 60 000 zł (na rzecz Funduszu Pomocy Pokrzywdzonym i Pomocy Postpenitencjarnej);
15 punktów karnych.
Dalsza kara zależy od kwalifikacji, jaką do sprawy przypisze prokuratura – czy zdarzenie będzie uznane za kolizję czy wypadek (najbardziej prawdopodobny scenariusz to kolizja) oraz czy zostanie aktorowi postawiony także zarzut próby ucieczki z miejsca zdarzenia. Jeśli wersja motocyklisty znajdzie potwierdzenie w nagraniu (a trudno sobie wyobrazić, żeby zeznawał coś, czemu zaprzeczy dowód dostarczony przez niego samego), to zachowanie Stuhra zostanie prawdopodobnie potraktowane jako ucieczka, próba celowego ponownego potrącenia swojej ofiary (spychanie motocyklisty) i zatrzymanie się nie z własnej woli, tylko w wyniku zatrzymania obywatelskiego.
Większość z nas poruszających się po drogach w ostatnich dniach odczuła zbliżający się Dzień Zmarłych. Już w piątek wprowadzono pierwsze zmiany w organizacji ruchu, związane z obchodami dnia Wszystkich Świętych. W wielu miejscach przejezdność ulic różni w kolejnych dniach – inne ograniczenia obowiązywały w sobotę, inne dziś, a jeszcze inne we wtorek. 1. listopada na drogach to często udręka nie tylko dla prowadzących auta, ale i policjantów. Na ulice wyjechali też tzw. niedzielni kierowcy, osoby starsze, które na co dzień nie poruszają się samochodem. Jak poruszać się autem w tym trudnym czasie?
Wiadomo ruch jest natężony, ze względu na duże zainteresowanie odwiedzinami miejskich i podmiejskich nekropolii, zmiany organizacji ruchu na drogach, a także wypadki. Osoby planujące dojazd własnym autem nie mają więc łatwego zadania. Pomocne mogą okazać się mapy cyfrowe i aplikacje nawigacyjne, które przy planowaniu trasy uwzględniają zmiany wprowadzone na dany dzień oraz w czasie rzeczywistym analizują natężenie ruchu.A może tym razem skorzystać z komunikacji miejskiej, lub carsharingu? Doradzamy, jak bezpiecznie przemieścić się w rejonie cmentarzy i spędzić 1. listopada na drogach.
1. listopada na drogach – jak dojechać do cmentarza?
Aby w tych newralgicznych dniach dojechać bezpiecznie do celu, zarówno jeśli chodzi dotarcie do rodzinnej miejscowości, czy konkretnego cmentarza, warto posiłkować się przydatnymi aplikacjami, albo zaplanować logistykę zupełnie inaczej niż zwykle. Oto pomysły, w jaki sposób dotrzemy na miejsce spokojniejsi. 1. listopada na drogach warto korzystać z poniższych narzędzi.
Mapy Google
Mapy Google to nieodzowne narzędzie, aby poruszać się w miejscach, których nie znamy. A nawet jak je znamy, to pomocne mogą okazać się:
informacje o natężeniu ruchu;
informacje o powodach zatoru (roboty drogowe, wypadek, korek);
propozycje szybszych tras;
najbardziej aktualne mapy, także tras szybkiego ruchu;
informacje o odcinkowych pomiarach prędkości;
informacje o fotoradarach na trasie;
informacje kontroli policyjnej.
Mapy Google wyświetlają się w większości nowych aut po podłączeniu smartfona zarówno przez kabel USB, jak i Bluethooth do Apple Car Play lub Android Auto. Jeśli nasz samochód nie ma takiej funkcji, możemy uruchomić nawigację Google na swoim telefonie i po przytwierdzeniu go do uchwytu w miejscu niezasłaniającym drogi, również korzystamy z dobrodziejstw firmy z Mountain View.
AutoMapa
AutoMapa informuje o ponad 700 czasowych zmianach polegających najczęściej na wprowadzeniu jednokierunkowości lub zakazu ruchu na wybranych odcinkach dróg w okolicach cmentarzy. Dostępne bezpłatnie w serwisie targeo.pl mapy cyfrowe AutoMapa dają możliwość zaplanowania trasy na kolejne dni. Jeśli dziś ustawimy sobie w opcjach trasy datę wyjazdu na 1 listopada, serwis uwzględni ograniczenia ruchu obowiązujące w tym właśnie dniu. A jadąc już na cmentarz – najlepiej zabrać ze sobą nawigację, która w czasie rzeczywistym uwzględnia natężenie ruchu. Dzięki temu będziemy mieli precyzyjną informację o spodziewanym czasie dojazdu, a w przypadku większych utrudnień w czasie podróży, aplikacja zaproponuje dostępne trasy alternatywne.
Yanosik
Yanosik to aplikacja, która umożliwia wyznaczanie trasy na różne sposoby:
tradycyjnie – wpisując adres w polu wyszukiwania,
przy użyciu współrzędnych GPS – by wyznaczyć trasę należy w polu wyszukiwania wpisać długość i szerokość geograficzną oddzieloną przecinkiem np. „52.0888, 17.0151”,
poprzez podawanie nazw i typów obiektów – jak np. kino, pizza, apteka, park, lotnisko, Ikea itd.,
głosowo – po kliknięciu w ikonkę mikrofonu w polu wyszukiwania,
poprzez nawigowanie do punktu na mapie – w przypadku aplikacji na Androida i Windows Phone istnieje też możliwość nawigowania do wybranego punktu z mapy. Wystarczy przycisnąć dłużej dany punkt na mapie i kliknąć przycisk „Prowadź”.
Za pośrednictwem aplikacji można też zgłosić – a zgłoszenie zobaczą też inni kierowcy w czasie rzeczywistym – utrudnienia na drodze, takie jak patrol policji, czy wypadek. W zeszłym roku Yanosik odnotował najwięcej zgłoszeń dotyczących wypadków na trasie w czasie 29 października, czyli w momencie wzrostu liczby przejechanych kilometrów przez użytkowników aplikacji. Znacznie mniej wypadków zgłaszali kierowcy 1. listopada na drogach.
W dniach 29.10 – 2.11 w aplikacji Yanosik znajdziemy też ikony cmentarzy oraz lokalizację dodatkowych parkingów wokół największych nekropolii.
Parkuj i jedź, czyli Park & ride
Być może 1. listopada na drogach powinno być mniej aut, więc należałoby rozważyć dotarcie do cmentarza komunikacją, a jeśli mieszkamy na przedmieściach, można zostawić auto na specjalnym parkingu „parkuj i jedź”. To parkingi przeznaczone dla samochodów osobowych, motocykli, rowerów i motorowerów. Umożliwiają bezpłatne parkowanie pojazdów osobom, które w chwili wyjazdu z parkingu przedstawią ważny bilet:
dobowy,
3-dniowy,
weekendowy,
weekendowy grupowy,
30-dniowy,
90-dniowy,
bilet seniora,
bilet dla dzieci z rodzin z trójką dzieci
dokument uprawniający do bezpłatnych przejazdów środkami lokalnego transportu zbiorowego organizowanego przez np. m.st. Warszawę.
W innym przypadku jesteśmy zobowiązani do uiszczenia przy wyjeździe z parkingu jednorazowej opłaty za wynajem miejsca parkingowego (to nawet 100 zł). Opłata zaczyna być naliczana po upływie 20 minut od wjazdu na parking.
Opłaty nie pobiera się za:
postój rowerów, motorowerów i motocykli,
ładowanie pojazdów elektrycznych.
Kontrola uprawnień odbywa się wyrywkowo przez kontrolerów przy wyjeździe na zasadach kontroli w pojazdach komunikacji miejskiej.
Po zaparkowaniu wystarczy skorzystać z komunikacji miejskiej i bezstresowo dotrzeć do cmentarza, wówczas chaos panujący 1. listopada na drogach nie będzie nas dotyczył.
Komunikacja miejska
W dużych aglomeracjach większość osób właśnie komunikacją miejską dotrze do celu. Przykładowo w Warszawie na stołeczne nekropolie mieszkańcy dotrą szybciej komunikacją miejską, niż samochodem, bo w okolicach cmentarzy to właśnie autobusy i tramwaje będą miały priorytet. Część ulic w rejonie miejsc spoczynku zmarłych zostanie zamknięta, inne zmienią się w parkingi. Ale na tychże z pewnością długo będziemy szukać miejsca.
W rejonie cmentarzy 1. listopada na drogach będą wprowadzone znaczne zmiany w organizacji ruchu. Na niektórych ulicach, w sąsiedztwie nekropolii, ograniczony zostanie przejazd samochodów indywidualnych. Poruszać się nimi będą mogły wyłącznie pojazdy komunikacji miejskiej, TAXI oraz:
posiadaczy identyfikatorów „H” (dla prowadzących działalność handlową),
„T” (dla osób z niepełnosprawnościami, pracowników instytucji mieszczących się przy danej ulicy i mieszkańców)
„M” (służby miejskie i państwowe oraz placówki dyplomatyczne) wydawanych przez Zarząd Dróg Miejskich.
1. listopada na drogach wzdłuż ulic wprowadzone zostaną ograniczenia w parkowaniu – wyznaczone będą specjalne parkingi. 1. listopada na drogach ruchem będzie kierowała policja.
Osoby, które na mają własnego auta, a chciałby jednak (ze względu np. na przewóz cięższych zniczy, czy wiązanek) dostać się cmentarza, mogą skorzystać z usług firm carsharingowych, tj. Panek, 4mobility, Innogy GO!, Traficar, a także MiiMove w Trójmieście, EasyShare w Poznaniu, Vozilla we Wrocławiu, czy PGE Mobility w Siedlcach. Wystarczy ściągnąć odpowiednią aplikację, zarejestrować się i znaleźć najbliższy naszej lokalizacji samochód. W ten sposób, niedużym kosztem (zwykle taniej niż taksówka) można dostać się w określone miejsce i tam – bez opłat za parkowanie w przypadku niektórych firm – zostawić zaparkowane przepisowo auto.
Można też skorzystać z „wypożyczenia” samochodu od osoby prywatnej – takie usługi świadczy już coraz więcej Polaków, a zrzesza ich np. aplikacja HoppyGo.
W dużych miastach i ich przedmieściach skorzystamy także z usług kierowców firm Uber, Bolt lub FreeNow, dzięki czemu ominie nas problem z parkowaniem – kierowca zostawi nas w wybranym miejscu, a nieznośne korki 1. listopada na drogach spędzimy na tylnej kanapie samochodu osobowego.
Niedzielni kierowcy, czyli tylko spokój nas uratuje
Zarówno jutro, jak i w dzień zaduszny, musimy uzbroić się w cierpliwość. Starsi kierowcy, ale także Ci, którzy przejechali często wiele kilometrów, aby dotrzeć do celu, nie mając dobrego rozeznania zmian w organizacji ruchu w danym mieście, bez znajomości dostępnych parkingów, mogą wykonywać na drodze dziwne manewry. Warto uzbroić się w cierpliwość i dać czas na zaparkowanie pojazdu, czy dokończenie zamierzonej czynności autem – zestresowany kierowca zwykle popełnia jeszcze więcej błędów, a co gorsza może się to skończyć kolizją lub wypadkiem. O czym warto więc pamiętać 1. listopada na drogach?
Bądźmy wyrozumiali dla innych kierowców.
Nie poganiajmy innych trąbieniem.
Nie jedźmy na niczyim na zderzaku.
Zaplanujmy swoją podróż z należytym wyprzedzeniem i dołóżmy dodatkowe 10 minut.
1. listopada – kontrola policyjna
Akcja Znicz to już tradycja polskiej Policji. Jej patrole na przełomie października i listopada mają na celu zabezpieczenie ruchu drogowego przed i w trakcie Wszystkich Świętych. W ubiegłym roku polskie drogi patrolowało około 5 tysięcy funkcjonariuszy policji. Kontroli należy się spodziewać właściwie wszędzie: zwłaszcza 1. listopada na drogach krajowych, gminnych, powiatowych, wojewódzkich, zjazdowych i dojazdowych, a nawet na parkingach przy cmentarzach. W przypadku podejrzenia nietrzeźwości policjanci kontrolują także kierowcę pod kątem zawartości alkoholu w wydychanym powietrzu.
W zeszłym roku w czasie Święta Zmarłych odnotowano 288 wypadków drogowych, w których zginęło 18 osób, a 345 zostało rannych. Przyczynami wypadków była nadmierna prędkość jazdy oraz brawura kierowców. I niestety to nie wszystko – w czasie zeszłorocznej akcji „Znicz” policyjne patrole zatrzymały również 1360 kierowców w stanie nietrzeźwości.
Być może tym razem widmo wysokiego mandatu lub sporej liczby punktów karnych powstrzyma kierowców przed szarżowaniem na trasie i 1. listopada na drogach upłynie w bardziej bezpiecznej atmosferze niż w zeszłym roku.
Polska jest jednym z tych krajów Unii Europejskiej, gdzie mimo prób rządzących, aby kierowców na podwójnym gazie sukcesywnie wyłapywać i srogo karać, wciąż wyjeżdżają oni na drogi. Pijani kierowcy są też niejako wpisani w policyjny scenariusz każdego „długiego weekendu”, a ten trwający obecnie i nadchodzący – z 11-stym listopada – zapowiada się równie rekordowo w statystykach, jak cały październik.
Pijani kierowcy w Polsce – statystyki z października 2022
Między 23 września a 23 października na polskich drogach zostało zatrzymanych aż 9221 pijanych kierowców. Według statystyk policji to wzrost o aż 28% względem zeszłego roku. W pierwszym miesiącu jesieni służby odnotowały także 1807 wypadków drogowych, w których zginęło 165 osób, a ponad 2 tys. zostało rannych.
Rekord padł w październiku – surowe przepisy nic nie dały
Od początku jesieni każdego dnia policja zatrzymuje więcej niż 200 pijanych kierowców. Najgorzej sytuacja wygląda w weekendy i poniedziałkowe poranki. Najwięcej, bo aż 1439 nietrzeźwych, ukarano mandatami w dniach 7 – 10 października. Tylko w sobotę 8 października ponad 0,2 promila alkoholu we krwi miało 416 kierujących pojazdami. Dla porównania, w Nowy Rok takich osób było 386.
Za wzrostem liczby pijanych kierowców nie poszły na szczęście statystyki dotyczące wypadków drogowych. W pierwszym miesiącu jesieni ubiegłego roku było ich 2236, w 2022 r. o blisko 20% mniej. Zmalała także liczba ofiar śmiertelnych i rannych.
Ponad 9 tys. nietrzeźwych kierowców to bardzo alarmująca liczba. Prowadzących pod wpływem alkoholu nie powstrzymały nawet nowe przepisy obowiązujące od 17 września, które nakładają na nich jeszcze surowsze kary. Część z zatrzymanych kierowców mogła nie zdawać sobie sprawy z tego, że wciąż stanowią zagrożenie na drodze, wsiadając za kierownicę następnego dnia po spożywaniu alkoholu. Nazywamy to nieświadomą nietrzeźwością, która może być równie niebezpieczna jak umyślne ruszenie w trasę zaraz po wypiciu napoju z procentami. Aby mieć absolutną pewność, że jesteśmy w stanie prowadzić, dobrze jest wyposażyć się w dobrej jakości alkomat osobisty – mówi Hunter Abbott, ekspert ds. bezpieczeństwa ruchu drogowego z firmy AlcoSense.
Mandat za prowadzenie po alkoholu
Warto przypomnieć, że za prowadzenie po pijanemu (zarówno w stanie po użyciu alkoholu, jak i w stanie nietrzeźwości) otrzymuje się teraz 15 punktów karnych – maksymalną możliwą liczbę za pojedyncze wykroczenie.
Za jazdę w stanie po spożyciu alkoholu (od 0,2 do 0,5 promila alkoholu we krwi) grozi mandat w wysokości co najmniej 2500 zł.
Mając powyżej 0,5 promila narażamy się na karę od 5 tys. aż do 60 tys. zł.
Pijani kierowcy teoretycznie powinni zostać ukarani tak skutecznie, aby po raz drugi nie zasiedli w stanie nietrzeźwości za kierownicą. Niestety, recydywistów w tym względzie także przybywa.
Koniec października i początek listopada to dni wzmożonego ruchu na drogach w całym kraju. Odwiedzanie grobów bliskich często łączone jest ze spotkaniami rodzinnymi, na których nie brakuje napojów wyskokowych.
W 2019 roku podczas długiego weekendu, w który przypadał Dzień Zmarłych (od 1 do 4 listopada), zatrzymano 913 pijanych kierowców. Rok później (od 30 października do 2 listopada), w czasie trwania pandemii i zaostrzonego rygoru sanitarnego, liczba ta spadła do 814. Rekord padł w 2021 r. – w dniach od 29 października do 1 listopada w ręce policji wpadło aż 1205 kierujących po alkoholu.
Analizując tegoroczne wzrosty liczby prowadzących pod wpływem można przypuszczać, że na Wszystkich Świętych również będzie ich więcej, niż w ubiegłych latach.
Najwięcej pijanych kierowców w III kwartale 2022
Od lipca do września policja zatrzymała blisko 30 tys. prowadzących samochód pod wpływem alkoholu. W tym samym okresie ubiegłego roku było ich o ponad 6 tys. mniej. Wzrostów nie sposób tłumaczyć powrotem do stanu sprzed pandemii koronawirusa: w tegoroczne wakacje pijani kierowcy stanowili o 37% więcej prowadzących niż w lipcu i sierpniu 2019 r.
Rosnąca z każdym kolejnym miesiącem liczba wsiadających za kółko w stanie po użyciu alkoholu lub w stanie nietrzeźwości nieco wyhamowała dopiero we wrześniu. W III kwartale zanotowano także najwięcej wypadków drogowych (6121), najwyższą liczbę ofiar śmiertelnych (464) i rannych (7019) ze wszystkich kwartałów tego roku.
Wzmożone kontrole policji i surowe kary niestety nie podziałały, a pijani kierowcy wciąż stanowią zagrożenie na polskich ulicach. Tak jak np. Lubinie, czytaj o tym tu.
Ciepły sezon jesienny trwa w najlepsze, a wraz z nim wiele osób nadal korzysta z rowerów. Trudno o lepszy moment, żeby przypomnieć o przepisach dotyczących rowerzystów. To kto ma pierwszeństwo na drodze dla rowerów? Odpowiedź wcale nie jest oczywista. Skręcające auto czy jadący prosto rower?
Którędy powinien jechać rowerzysta – ulica czy droga?
Rozwiążmy najpierw podstawową kwestię tego, którą częścią drogi, może poruszać się rowerzysta. Jak czytamy w art. 33, pkt. 1:
Kierujący rowerem lub hulajnogą elektryczną jest obowiązany korzystać z drogi dla rowerów lub pasa ruchu dla rowerów, jeżeli są one wyznaczone dla kierunku, w którym się porusza lub zamierza skręcić.
Kierujący rowerem lub hulajnogą elektryczną, korzystając z drogi dla rowerów i pieszych, jest obowiązany zachować szczególną ostrożność i ustępować pierwszeństwa pieszemu.
Dopiero kiedy nie ma drogi dla rowerów, rowerzysta może jechać ulicą wraz z samochodami. W wyjątkowych sytuacjach dopuszczalne jest też poruszanie się chodnikiem, jeśli limit prędkości na tej ulicy przekracza 50 km/h lub panują trudne warunki atmosferyczne. Rowerzysta musi jednak wtedy ustępować pieszym i poruszać się z podobną co oni prędkością.
Jeśli nie ma drogi przeznaczonej specjalnie dla rowerzystów lub nie można z niej korzystać np. z powodu robót drogowych, wtedy kierujący rowerem powinien poruszać się poboczem, a jeżeli nie nadaje się ono do jazdy – jezdnią (możliwie blisko prawej krawędzi).
Przepisy zabraniają ruchu rowerów po drogach ekspresowych i autostradach.
Wyjątek
Rowerzysta może korzystać z chodnika lub drogi dla pieszych, gdy:
opiekuje się osobą w wieku do 10 lat kierującą rowerem,
szerokość chodnika wzdłuż drogi, po której ruch pojazdów jest dozwolony z prędkością większą niż 50 km/h, wynosi co najmniej 2 metry i brakuje wydzielonej drogi dla rowerów oraz pasa ruchu dla rowerów,
warunki pogodowe zagrażają bezpieczeństwu rowerzysty na jezdni (śnieg, silny wiatr, ulewa, gołoledź czy gęsta mgła).
Pierwszeństwo na drodze dla rowerów ma rowerzysta czy skręcający samochód?
Często w miastach można spotkać sytuację, w której samochód skręca w drogę poprzeczną, przecinając poprowadzoną wzdłuż ulicy drogę dla rowerów. W takich sytuacjach to kierujący pojazdem musi ustąpić pierwszeństwa cykliście, podobnie jak robi to w przypadku pieszych. Należy przy tym pamiętać, że rowerzysta może poruszać się z większą od nich prędkością, przez co znacznie trudniej będzie go dostrzec.
To kto ma pierwszeństwo na drodze dla rowerów? Cóż, analogicznie sytuacja wygląda w sytuacji, kiedy na drodze wyznaczony jest pas dla rowerów. Skręcający kierowca przecina pas ruchu innego uczestnika ruchu (w tym przypadku rowerzysty), więc musi ustąpić mu pierwszeństwa.
Kontrowersje wzbudza natomiast czasami trzecia sytuacja, w której rowerzysta porusza się ulicą, wraz z innymi pojazdami. Może on wyprzedzać powoli jadące samochody z ich prawej strony, więc ryzyko potrącenia jest tu podobne, jak podczas jazdy pasem dla rowerów. Różnica jest jednak taka, że samochód nie przecina pasa dla rowerzystów, ponieważ wszyscy jadą tym samym. Z kolei przepisy zabraniają wyprzedzania pojazdów, sygnalizujących zamiar skrętu. Jeśli więc kierowca zgodnie z prawem, sygnalizował zamiar skrętu, a rowerzysta i tak zaczął go wyprzedzać, to wina leży po stronie cyklisty.
Kierowca samochodu – musi uważać na rowerzystów!
Kierowcy samochodów powinni respektować pierwszeństwo przejazdu rowerzystów w miejscach wskazanych przepisami, i tak:
zbliżając się do przejazdu dla rowerzystów kierujący jest obowiązany zachować szczególną ostrożność i ustąpić pierwszeństwa rowerowi znajdującemu się na przejeździe,
jeżeli skręca w drogę poprzeczną, również jest obowiązany zachować szczególną ostrożność i ustąpić pierwszeństwa rowerzyście jadącemu na wprost po jezdni, pasie ruchu dla rowerów, drodze dla rowerów lub innej części drogi, którą zamierza opuścić,
przejeżdżając przez drogę dla rowerów poza jezdnią, kierujący jest obowiązany ustąpić pierwszeństwa rowerowi,
kierującemu pojazdem zabrania się wyprzedzania pojazdu na przejeździe dla rowerzystów i bezpośrednio przed nim, z wyjątkiem przejazdu, na którym ruch jest kierowany.
Ponadto podczas wyprzedzania roweru, kierujący autem jest obowiązany zachować odstęp nie mniejszy niż 1 m.
Kolizja samochodu z rowerem – jak uzyskać odszkodowanie?
Uzyskanie odszkodowania po kolizji rowerzysty z samochodem, jest albo bardzo proste albo bardzo trudne. Jeśli wina leży po stronie kierowcy auta, odszkodowanie wypłacane jest z ubezpieczenia OC.
Niestety jeśli to rowerzysta zawinił, pojawia się problem. Nie musi mieć on ubezpieczenia, a jeśli z własnej woli nie pokryje szkód, policja rozkłada ręce. Konieczne jest wtedy złożenie pozwu cywilnego i liczenie na to, że sąd przychyli się do naszego wniosku. Co może potrwać.
Dziecko w samochodzie to wyzwanie dla wielu rodziców na całym świecie. Australijski Uniwersytet Monasha w Melbourne udowodnił, że pociechy w samochodzie rozpraszają kierowcę bardziej niż używanie smartfona podczas jazdy. Z kolei ankieta przeprowadzona w Wielkiej Brytanii na grupie dwóch tysięcy rodziców pokazała, że w przypadku 95% z nich krzyk lub płacz dziecka odciągały uwagę od drogi. Zaledwie 1/3 kierowców zatrzymywała w tym czasie samochód, żeby pomóc dziecku, pozostali próbowali robić to, jednocześnie kontynuując jazdę.
O tym, jakim wyzwaniem potrafi być podróż z dziećmi, wie chyba każdy rodzic. Jednocześnie badań, takich jak te przytoczone wcześniej, nie przeprowadza się zbyt często. Niedostosowanie prędkości do warunków na drodze, nieudzielenie pierwszeństwa przejazdu, nieprawidłowe wyprzedzanie – to czynniki figurujące corocznie na listach najczęstszych przyczyn wypadków. Przyczyn oficjalnych i bezpośrednich. Za ile z nich pośrednio odpowiada hałas rozpraszający uwagę kierowcy?
W kontekście przedstawionych informacji należy stwierdzić, że spokój i możliwość skupienia się kierowcy na drodze powinny być nieodzownym elementem prowadzenia pojazdu. Od nich zależy bowiem bezpieczna jazda, a więc i życie. Co jednak w momencie, kiedy przed kierowcą wielogodzinna podróż, w trakcie której oprócz zwyczajowego w takich sytuacjach zmęczenia, czekają go również zmagania z małymi, znudzonymi współpasażerami?
Istnieje szereg sposobów, po jakie w takich sytuacjach sięgają kreatywni rodzice. Począwszy od wspólnego śpiewania, poprzez odnajdywanie za oknem wymyślanych obiektów, podawanie jak największej liczby wyrazów z danej kategorii, zaczynających się na konkretną literę, na zabawach w rozmaite zgadywanki skończywszy. Niestety, nie wszyscy mają w sobie tyle chęci i inwencji, aby urozmaicać maluchom czas tego typu kreatywnymi, angażującymi pomysłami. Dziecko w samochodzie zwykle oznacza dla nich udrękę.
Spora część rodziców mając w perspektywie wielogodzinną, często uciążliwą podróż z maluchami, decyduje się na najprostsze rozwiązanie w postaci tabletu lub smartfona. Gry i internetowe filmiki są w stanie skutecznie zaangażować najmłodszych, nawet na kilka godzin zapewniając w samochodzie ciszę i spokój. Czy jest to jednak rozwiązanie właściwe?
Samochodowa podróż z dzieckiem – rodzicielskie dylematy
Trzeba mieć świadomość, że rozwiązywanie tego problemu za pomocą urządzeń elektronicznych, choć skuteczne, jest wyjściem najgorszym z możliwych. Jak wynika z badania Amerykańskiego Towarzystwa Medycznego na temat wpływu technologii na przedszkolaki, dzieciom spędzającym zbyt dużo czasu przed ekranami smartfonów i tabletów, grozi nawet uszkodzenie struktury mózgu! Na liście związanych z tym następstw wymienić można choćby: bezsenność, negatywny wpływ na zdolność nauki, zaburzenia koncentracji i uwagi, agresję, a także negatywną zmianę relacji na linii rodzic-dziecko.
Co zatem mają począć rodzice, którym skończyły się już pomysły na kolejne gry i zabawy, a jednocześnie mają świadomość negatywnego wpływu elektroniki na psychikę ich dzieci? Najlepszym sposobem w tej sytuacji jest sięgnięcie po popularne audiobooki, które w doskonały sposób są w stanie wpłynąć na rozwój dziecka – i to od najmłodszych lat życia!
Dziecko w aucie i spokój kierowcy?
Już kilka lat temu udowodniono, jak ogromne dla dziecka mogą być korzyści ze słuchania audiobooków. Czynność ta rozwija wyobraźnię, poprawia koncentrację i uczy skupienia. Kształtuje również zdolności językowe, wpływając korzystnie na naukę czytania, a pod wieloma względami także na ogólny rozwój mózgu. Angażuje dziecko, zapewniając w tym czasie spokój kierowcy w trakcie jazdy – mówi Sebastian Woźniak, dyrektor salonu Volvo należącego do Grupy PGD. To wszystko skłoniło nas do tego, aby w tym roku zainaugurować akcję pod hasłem „Czytamy z Volvo”, w ramach której najmłodsi mogą nie tylko posłuchać fragmentów książek czytanych im przez samych autorów, lecz nawet zobaczyć ich podczas czytania. Na platformach akcji regularnie zamieszczane są bowiem nie tylko kolejne audiobooki, lecz również videobooki.
Wśród autorów, których nagrania jak dotąd ukazały się w dedykowanych akcji kanałach krakowskiego salonu, znaleźli się: Marcin Prokop, Katarzyna Vanewska, Weronika Szelęgiewicz, Katarzyna Wierzbicka, Izabela Michta, Anna Świątek czy Barbara Gawryluk. W kolejce do publikacji czekają już również zarejestrowane nagrania kolejnych autorów, jak choćby Katarzyny Szulik czy Pawła Maja.
Wszyscy z ogromnym entuzjazmem zgodzili się wziąć udział w akcji.
Skłoniła mnie do tego przede wszystkim chęć promowania czytelnictwa wśród dzieci i młodzieży – tłumaczy Paweł Maj, autor popularnej serii książek dla dzieci „Tosia w tarapatach”. Choć wiele osób o tym zapomina, bądź kwestionuje ten fakt, audiobook również jest książką. Jeśli ktoś raz po niego sięgnie, to tak jak z czytaniem, jest duża szansa, że będzie do tej formy powracał. Jednocześnie uważam, że jest to świetne rozwiązanie dla wszystkich dzieciaków słabo radzących sobie z czytaniem (dyslektycy, dysgraficy), jak i dla tych, którzy po prostu nie mają możliwości czytać (osoby z chorobami wzroku). Słowo słuchane znacznie łatwiej i skuteczniej ma szansę dotrzeć do młodego odbiorcy – dodaje autor.
Entuzjastką audiobooków jest też Katarzyna Szulik, autorka serii książek o przygodach Meli Melulu, również biorąca udział w akcji czytelniczej salonu.
Przez prawie 2 lata życia w drodze dookoła globu, w miejscach, gdzie samochód był najlepszym środkiem transportu, czas spędzany w podróży dosyć często się dłużył, a zawijasy na drogach nie pozwalały na czytanie książek i patrzenie w dół. Audiobooki niezmiennie ratowały nas wtedy przed pytaniami: A kiedy dojedziemy? Zresztą opowieści zawsze do tego stopnia pochłaniały naszą córkę, że automatycznie przenosiła się ona dzięki temu w inny świat – opowiada pisarka.
Słuchanie książek w samochodzie to doskonała alternatywa dla innych form spędzania wolnego czasu przez dziecko w trakcie podróży. Rozwija jego umysł, nie angażując przy tym rodziców, i zapewniając kierowcy to, co dla niego najważniejsze – możliwość skupienia i koncentracji. Podróżujące dziecko w samochodzie z pewnością doceni chęć rodziców zapewnienia mu jakiegoś zajęcia, a rodzice będą wreszcie mogli czerpać przyjemność ze wspólnej jazdy.
Słupki drogowe to widok tak powszechny na trasach szybkiego ruchu, że praktycznie ich nie zauważamy. Jakie mają funkcje?
Słupki drogowe – czym są i gdzie się je montuje?
Słupki zwykle montuje się przy drogach krajowych oraz wojewódzkich. Czasami zdarza się też, że ustawiane są przy drogach powiatowych lub gminnych, ale to już zależy od konkretnej sytuacji. Przykładowo na drogach gminnych umieszcza się je tylko na ostrych zakrętach.
Słupki ustawia się w odległości 50-100 cm od krawędzi drogi, natomiast od siebie oddalone są najwyżej o 100 metrów. Gęstość ich ustawiania zależy od warunków panujących na danej drodze oraz od decyzji jej zarządcy.
Najbardziej podstawowym zadaniem słupków przy drogach, jest wyznaczanie przebiegu tych dróg. Przydatne jest to szczególnie po zmroku, kiedy elementy odblaskowe na nich umieszczone pomagają zorientować się jak na przykład poprowadzony jest zakręt. W takich miejscach zwykle następuje zagęszczenie słupków.
Kiedy uważniej przyjrzymy się drogowym słupkom, zobaczymy na nich kilka oznaczeń. Na szczycie słupka umieszcza się oznaczenie i numer drogi, a poniżej kilometr tejże drogi. Jeszcze niżej umieszcza się liczbę wskazującą która to część danego kilometra.
Takie informacje mogą być przydatne, kiedy będziemy chcieli wezwać służby do jakiegoś zdarzenia – w ten sposób szybko i dokładnie będziemy mogli określić swoją pozycję. Niektórzy kierujący używają ich także do ostrzegania innych kierowców przed wspomnianymi służbami.
Słupki drogowe – rodzaje
Przepisy przewidują montaż dwóch rodzajów słupków przy drodze. Pierwszy oznaczony jest jako U-1a – to standardowy, wolnostojący słupek. Z kolei U-1b oznacza krótszy słupek, montowany na barierach energochłonnych. Ich rola i sposób stosowania oznaczeń są takie same.
Barbie Maserati Grecale to efekt kooperacji dwóch rozpoznawalnych marek. Tak powstał samochód inspirowany fenomenem Barbiecore. Owocem tej niekonwencjonalnej współpracy jest limitowana edycja Maserati Grecale, najnowszego SUV-a włoskiej marki.
Barbie Maserati Grecale
Barbie Maserati Grecale, jako limitowana edycja Fuoriserie (programu personalizacji), będzie dostępna na całym świecie tylko w dwóch unikatowych egzemplarzach. Jeden z nich zadebiutował właśnie w Los Angeles jako jeden z prezentów Neiman Marcus Fantasy Gifts w tegorocznym katalogu luksusowego domu towarowego Neiman Marcus. Część ceny tej amerykańskiej edycji zostanie przeznaczona na potrzeby realizacji projektu Barbie Dream Gap – globalnej inicjatywy marki Barbie, prowadzonej we współpracy z organizacjami charytatywnymi, z myślą o zapewnieniu równych szans dziewczętom i usuwaniu barier, jakie mogą spotykać je w życiu. Dodatkowe szczegóły dotyczące drugiego unikatowego egzemplarza zostaną ogłoszone w 2023 r.
Maserati Grecale
Program Fuoriserie w Maserati umożliwia miłośnikom samochodów wyrazić swoją pasję i kreatywność podczas tworzenia ich jedynego w swoim rodzaju samochodu – zgodnie z gustem właściciela.
Maserati Grecale to wersja Trofeo, z silnikiem V6 Nettuno o mocy 530 KM. Kultowy różowy odcień, zgodnie ze stylem Barbie, pokrywa niemal każdy skrawek SUV-a. Uzupełniają go jaskrawożółte akcenty, inspirowane wyścigowym dziedzictwem trójzębu.
Ozdobione logo Barbie nadwozie SUV-a jest pokryte opalizującym lakierem, który w słoneczne dni daje efekt tęczy. Utrzymane w czarnej tonacji wnętrze wyróżnia skórzana tapicerka foteli, a także skórzane wykończenie deski rozdzielczej, dywaniki i drzwi – zaakcentowane różowymi przeszyciami – oraz zagłówki z unikalną literą „B”.
Po sprzedaży SUV-a Barbie x Maserati Grecale Trofeo, do 31 marca 2023 r., firma Mattel przekaże 10% jego ceny na rzecz projektu Barbie Dream Gap.
Jedną z kwestii spornych dotyczących parkowania jest to, czy zaciągać za każdym razem hamulec ręczny. Część kierowców twierdzi, że na równym terenie nie ma takiej potrzeby. Inni z kolei twierdzą, że jeśli będziemy rzadko korzystać z ręcznego, to może on potem działać nieprawidłowo. Osobną kwestią jest to, czy zaciągać go zimą, kiedy jego linka może przymarznąć.
Naszym zdaniem powinno się z ręcznego korzystać, ale przy okazji dbając o jego stan techniczny, aby pewnego dnia nie spłatał nam niespodzianki. O hamulcu ręcznym powinni natomiast szczególnie pamiętać właściciele samochodów wyposażonych w automatyczne skrzynie biegów.
Paradoksalnie kierowcy samochodów ze skrzyniami automatycznymi, rzadziej korzystają z hamulców ręcznych, ponieważ przekładnia w pozycji P blokuje koła. To jednak nie znaczy, że zastępuje ona hamulec postojowy.
Jeśli pojazd stoi na wzniesieniu, na element blokujący w skrzyni działają siły, które mogą go uszkodzić. Wtedy albo przestanie on w ogóle działać, albo zablokować go na dobre.
Wiele przekładni automatycznych ma koło wybieraka element podpisany jako „shift lock”. Korzysta się z niego, kiedy auta nie da się uruchomić i nie możemy przełączyć przekładni w tryb N, aby na przykład załadować je na lawetę.
Opisywana powyżej sytuacja jest jednak trudniejsza, ponieważ w jej przypadku siły działające na blokadę, uniemożliwiają jej zwolnienie. Pomóc może delikatne pchnięcie pojazdu w przeciwnym kierunku, aby zniwelować działanie wspomnianych sił.
Jak uniknąć zablokowania automatycznej skrzyni biegów?
Aby upewnić się, że nie nadwyrężymy mechanizmu blokującego naszej skrzyni biegów, trzeba pamiętać o jednej rzeczy. Kiedy zatrzymamy się i przełączymy wybierak na pozycje P, nie zdejmujmy nogi z hamulca. Zaciągnijmy najpierw hamulec ręczny, aby to on odpowiadał za utrzymanie naszego pojazdu w miejscu, a nie przekładnia.
Hulajnoga elektryczna traktowana jest pod pewnymi względami podobnie jak rower. Poruszać się nią można właśnie po drogach dla rowerów, mogą to robić osoby dorosłe lub mające przynajmniej 10 lat, jeśli posiadają kartę rowerową lub którąś z niższych kategorii prawa jazdy (jak na przykład AM).
Przeciwieństwie jednak do rowerów, na hulajnogi elektryczne nałożony jest limit prędkości. Takim urządzeniem można jechać najwyżej 20 km/h. Kierujący nie może być pod wpływem alkoholu (grozi za to do 500 zł mandatu), ani korzystać w czasie jazdy z telefonu (200 zł mandatu).
Podobnie jak w przypadku rowerzystów, użytkownicy hulajnóg elektrycznych powinni poruszać się ulicą, jeśli w danym miejscu nie ma drogi dla rowerów albo pasa dla rowerów. Różnica polega na tym, że prędkość maksymalna na danym odcinku drogi nie powinna być wyższa, niż 30 km/h.
Czy można jeździć hulajnogą elektryczną po chodniku?
Co w sytuacji, kiedy na danej ulicy można jechać na przykład 50 km/h? Wtedy dozwolone jest poruszanie się hulajnogą elektryczną po chodniku, ale pod pewnymi warunkami.
Po pierwsze na chodniku to pieszy ma zawsze pierwszeństw, więc użytkownik hulajnogi musi mu w każdej sytuacji ustępować i nie może w żaden sposób utrudniać mu ruchu. Jeśli dojdzie do zderzenia, winna będzie osoba na hulajnodze.
Druga zasada jest taka, że jadąc elektryczną hulajnogą po chodniku, musimy poruszać się z szybkością pieszego. W praktyce jest to około 5 km/h.
Gdzie wolno zaparkować hulajnogę?
Miejsca gdzie dozwolone jest pozostawianie hulajnóg elektrycznych, może różnić się zależnie od miasta, w którym jesteśmy. Niektóre wprowadziły specjalne strefy do tego przeznaczone i tylko tam można je pozostawiać.
Jeśli natomiast samorząd nie wprowadził takich regulacji, to hulajnogę powinni parkować się na krawędzi chodnika, przy budynku, ogrodzeniu lub murze. Trzeba pamiętać przy tym o pozostawieniu 1,5 m przestrzeni dla pieszych.
Kwestia tego, kto zapłaci mandat za niezapięte pasy bezpieczeństwa, często budzi kontrowersje. Skoro pasażer jest dorosły, to chyba powinien odpowiadać za swoje decyzje, prawda? Ale to kierowca „rządzi” w samochodzie i podejmuje decyzje, więc może jego obowiązkiem było skłonienie pasażera do zapięcia pasów?
Kto płaci mandat za niezapięte pasy bezpieczeństwa?
Prawidłową odpowiedzią na te dylematy jest: obaj zapłacą. W przypadku kontroli policyjnej i stwierdzenia, że jeden z pasażerów nie ma zapiętych pasów bezpieczeństwa, funkcjonariusz może wystawić dwa mandaty:
100 zł i 4 pkt. karne dla kierowcy
100 zł dla pasażera
Obowiązkiem wszystkich podróżnych jest zapięcie pasów bezpieczeństwa, natomiast obowiązkiem kierującego jest upewnienie się, że wszyscy to zrobili. To kierowca odpowiada za bezpieczeństwo przewożonych osób i to on ma obowiązek znać przepisy ruchu drogowego oraz dopilnować ich przestrzegania. Jeśli któryś z pasażerów odmawia zapięcia pasów bezpieczeństwa, kierujący powinien odmówić jazdy.
Sprawdźmy jeszcze co na temat pasów bezpieczeństwa mówi Prawo o ruchu drogowym (art. 39):
Kierujący pojazdem samochodowym oraz osoba przewożona takim pojazdem wyposażonym w pasy bezpieczeństwa są obowiązani korzystać z tych pasów podczas jazdy.
Wynikają z tego zapisu dwie istotne informacje – zapinać pasy bezpieczeństwa musi każdy podróżujący i to w każdym pojeździe. Nie ma znaczenia, czy to samochodów osobowy, ciężarówka czy autobus.
Druga istotna kwestia jest taka, że mowa tylko o pojazdach wyposażonych w pasy bezpieczeństwa. Ustawodawca wychodzi tu ze słusznego założenia, że kwestie dopuszczenia do ruchu danego pojazdu oraz ustalenia ile osób może nim podróżować, regulują inne przepisy. Skoro pozwalają one na jazdę danym samochodem, pomimo tego że nie ma on na przykład pasów bezpieczeństwa z tyłu, to znaczy że można nim w ten sposób podróżować.
Kto nie musi zapinać pasów bezpieczeństwa?
Przepisy przewidują kilka wyjątków, w których nie jest wymaganie zapinanie pasów bezpieczeństwa, nawet jeśli pojazd jest w nie wyposażony. Są to:
kobiety w widocznej ciąży
kierowcy taksówek (tylko podczas przewożenia pasażerów)
instruktorzy nauki jazdy i egzaminatorzy (tylko wtedy, gdy za kierownicą siedzi kursant)
osoby mające zaświadczenie lekarskie o przeciwwskazaniach do zapinania pasów
funkcjonariusze różnych służb (podczas przewożenia osoby zatrzymanej lub innych czynności)
Ostatnio wszystko drożeje – produkty spożywcze, paliwo, nowe samochody itd. Ale na rynku wtórnym można znaleźć tanie samochody w dobrym stanie. Samochody do 3 tys. złotych występują w serwisach ogłoszeniowych, czy osiedlowych parkingach z ogłoszeniem na szybie i nr telefonu – jest ich bardzo wiele i naprawdę jest w czym wybierać. Oczywiście nie każdy z nich jest w idealnym stanie, z niskim przebiegiem i został wyprodukowany w obecnym stuleciu.
Samochody do 3 tys. złotych z reguły mają przebieg przekraczający 200 tys. kilometrów, jakieś otarcia, rdzę i pochodzą z lat 90. Ale czy to coś złego? Nie koniecznie. Nie każdy zwraca uwagę na estetykę nadwozia, a pojazd ma mu służyć tylko i wyłącznie jako w miarę wygodny i tani środek transportu do pracy/szkoły, więc takiej osobie drobne otarcia na karoserii nie będą przeszkadzać.
Ponadto tanie samochody do 3 tys. złotych mogą być dobrym wyborem dla osób, które dopiero co zdały prawo jazdy i obawiają się, że mogą porysować samochód. Dlatego lepiej jest kupić tani samochód, którego wartość po delikatnym przerysowaniu karoserii nie spadnie drastycznie, jak miałoby to miejsce w przypadku droższego auta. Jednak, jeśli takie auto ma służyć jako pierwszy samochód, to warto szukać takich pojazdów, które są wyposażone w podstawowe systemy wspomagające kierowcę i poprawiające jego bezpieczeństwo, np. ABS.
Tani samochód może być również przydatny osobom, które są właścicielami ciekawego auta, ale ze względu na złe warunki pogodowe nie chcą nim jeździć, więc wolą kupić „woła roboczego”, który w deszczu i śniegu zawiezie ich do miejsca pracy.
Istnieje wiele innych powodów dlaczego kupuje się takie samochody do 3 tys. złotych, ale przejdźmy teraz do przeglądu serwisów ogłoszeniowych i sprawdźmy jakie modele są najbardziej chodliwe za tak niską cenę.
Samochody do 3 tys. złotych
Peugeot 206 Hatchback (1998-2010)
Peugeot 206 jest stosunkowo małym i solidnym autkiem. Samochód teoretycznie stworzony jest do przewożenia maksymalnie 5 osób, ale w rzeczywistości z tyłu jest trochę ciasno, więc dłuższa podróż dla wyższych osób może być nieprzyjemna. Natomiast, w przypadku bagażnika – jeśli złożymy fotele, to powiększymy przestrzeń bagażową z 245 L do 1 130 L, przez co będziemy mogli przewieźć niektóre sprzęty AGD czy kartony z meblami średniej wielkości.
Większość ogłoszeń na samochody do 3 tys. złotych oferuje auta z silnikami benzynowymi 1.1 i 1.4 oraz silnikami Diesla 1.4 i 1.8. Samochodzik jest ekonomiczny i nie zużywa dużo paliwa. Mianowicie wersja z silnikiem benzynowym:
1.1 60KM 44kW zużywa średnio 6,1 l/100 km
1.1 i 60KM 44kW zużywa średnio 6,6 l/100 km
1.4 i 75KM 55kW zużywa średnio 6,8 l/100 km
1.4 i 16V 88KM 65kW zużywa średnio 7,0 l/100 km
Wersja z silnikiem Diesla:
1.4 HDi 70KM 51kW zużywa średnio 4,8 l/100 km
1.9 D 69KM 51kW zużywa średnio 5,5 l/100 km
Samochód jest w miarę odporny na rdzę, przez co można znaleźć egzemplarze do 3000 złotych, które nie mają ognisk rdzy. Bolączką 206-tki może być pasek i napinacz, zawieszenie oraz elektryka. Oprócz tych awarii 206-tka jest dobrym samochodem. Dobrze zachowane samochody oferowane są za ponad 2 tys. złotych, ale poniżej tej kwoty czasami można upolować coś ciekawego.
Jest to jedno z częściej spotykanych aut na sprzedaż wśród kategorii samochody do 3 tys. złotych. Wynika to m.in. z tego, że Seicento podbił serca polskich kierowców, ponieważ w Polsce sprzedano 1,3 mln egzemplarzy. Dlatego większość ogłoszonych samochodów na sprzedaż nie jest sprowadzona z zagranicy, co teoretycznie może wpływać na prawdziwość ich przebiegów.
Fiacik jest małym autkiem, dzięki któremu znalezienie miejsca parkingowego w dużym mieście nie powinno zająć nam dużo czasu. Ponadto auto przystosowane jest do przewożenia 5 osób, ale większe osoby mogą mieć problem, aby zmieścić się na tylnych siedzeniach. Samochód był dostępny tylko z silnikami benzynowymi, które należą do silników ekonomicznych, ponieważ ich średnie spalanie nie przekracza 7 litrów.
Mianowicie samochód był dostępny w trzech wersjach silnikowych:
0.9 39KM 29kW, który średnio zużywa 6,1 l/100 km
1.1 55KM 40kW, który średnio zużywa 6,4 l/100 km
1.1 Fire 55KM 40kW, który średnio zużywa 6,3 l/100 km
Wśród ogłoszeń na samochody do 3 tys. złotych jest dużo pojazdów, które są w stosunkowo dobrej kondycji. Nawet za mniej niż 2 tys. złotych można znaleźć ciekawy egzemplarz. Minusami Seicento są awarie, które w nim występują. Fiaty Seicento miewają problemy z silnikami oraz skrzynią biegów. Dlatego podczas zakupu warto zwrócić uwagę: czy nie ma wycieków oleju, jak działa skrzynia i zapytać sprzedawcę, czy ostatnio któryś z tych elementów był naprawiany.
Opel Astra jest bardzo popularnym modelem ogłaszanym na sprzedaż gdy interesując nas samochody do 3 tys. złotych. Większość ogłaszanych modeli to pojazdy typu sedan, hatchback, kombi i coupe, ale czasami można spotkać również kabriolety. Dzięki takiej różnorodności istnieje szansa, że znajdziemy coś dla siebie, ponieważ jeśli potrzebujemy większe auto, to możemy rozglądać się za dobrze zachowanym Oplem Astrą kombi. Natomiast, jeśli wolimy autko przeciętnej wielkości, to możemy wybierać pomiędzy sedanem a coupe. Dużo pojazdów zachowana jest w dobrym stanie, czyli nadającym się do jazdy, ale nie oznacza to, że są dobrym stanie wizualnym, ponieważ ubytki lakieru, wgniotki występują na wielu pojazdach. Średnie zużycie paliwa – w zależności od wersji silnikowej – waha się w granicach od 5,3 do 11 l/100 km.
Najczęściej Astry występują z silnikiem benzynowym:
1.4 16V 90KM 66kW, który średnio zużywa 7,2 l/100 km
1.6 8V 75KM 55kW, który średnio zużywa 7,4 l/100 km
1.6 8V 85KM 63kW, który średnio zużywa 7,7 l/100 km
1.8 16V 116KM 85kW, który średnio zużywa 8,7 l/100 km
1.8 16V 125KM 92kW, który średnio zużywa 8,6 l/100 km
Oraz z silnikiem Diesla:
1.7 DTI 75KM 55kW, który średnio zużywa 5,3 l/100 km
1.7 TD 68KM 50kW, który średnio zużywa 6,2 l/100 km
2.0 DI 82KM 60kW, który średnio zużywa 6,0 l/100 km
2.0 DTI 101KM 74kW, który średnio zużywa 6,6 l/100 km
Awarie jakie spotykają Astrę, to m.in. problemy z elektryką, silnikiem, łożyskami oraz pękające sprężyny tylnej osi. Jednak ze względu, że jest to popularny model, to można łatwo znaleźć części zamienne, dzięki czemu koszt większości napraw nie jest tak wysoki.
Renault Clio II (1998-2010)
Renault Clio to niewielkich rozmiarów hatchback, którego zużycie paliwa nie jest za wysokie. Dzięki czemu samochodzik jest idealny na dojazdy do szkoły lub pracy. Mając do dyspozycji 3000 złotych możemy zakupić jedynie Clio w wersji hatchback, które nie oferuje dużej przestrzeni wewnątrz auta, ale teoretycznie mieści się w nim 5 osób. Pojemność bagażnika wynosi 255 litrów, ale jeśli złożymy siedzenie, to pojemność zwiększymy maksymalnie do 1035 litrów.
Najczęściej sprzedawane samochody mają silnik benzynowy:
1.2 60KM 44kW, który średnio zużywa 6,3 l/100 km
1.2 i 16V 75KM 55kW, który średnio zużywa 6,3 l/100 km
1.4 16V 98KM 72kW, który średnio zużywa 7,3 l/100 km
Oraz silnik Diesla:
1.5 dCi 65KM 48kW, który średnio zużywa 4,7 l/100 km
Renault Clio nie sprawia za dużo problemów, jeśli chodzi o jego mechanikę. Do typowych usterek modelu należą opuszczające się drzwi oraz silnik, w którym awarii ulega czujnik położenia przepustnicy. Pierwsza awaria nie jest zbyt poważna, natomiast przy drugiej pojawia się więcej kłopotu i bez wizyty u mechanika się nie obejdzie.
Wśród aut z kategorii „samochody do 3 tys. złotych” można też znaleźć Skodę Fabię w wersji hatchback i kombi. Choć w obydwu typach mieści się 5 osób, to decydując się na kombi zyskujemy więcej przestrzeni oraz oczywiście większy bagażnik. Mianowicie, w wersji hatchback minimalna pojemność bagażnika wynosi 260 litrów, a maksymalna 1016 litrów. Z kolei, w kombi minimalna pojemność bagażnika wynosi 426 litrów, a maksymalna 1225 litrów. Natomiast, w przypadku zużycia paliwa Skoda Fabia nie wypada najgorzej.
W silniku benzynowym:
1.2 i 64KM 47kW średnie zużycie paliwa wynosi 6,5 l/100 km
1.4 16V 75KM 55kW średnie zużycie paliwa wynosi 6,8 l/100 km
1.4 60KM 44kW średnie zużycie paliwa wynosi 7,2 l/100 km
1.4 68KM 50kW średnie zużycie paliwa wynosi 7,1 l/100 km
Natomiast w silniku Diesla:
1.9 SDI 64KM 47kW średnie zużycie paliwa wynosi 4,8 l/100 km
1.9 TDI 101KM 74kW średnie zużycie paliwa wynosi 5,2 l/100 km
Wiele ogłaszanych na sprzedaż egzemplarzy Skody Fabii jest w dobrym stanie. Ponadto samochód nie należy do grupy bardzo awaryjnych samochodów. Usterki jakie mogą w nim wystąpić to m.in. elektryka, nieszczelność drzwi, zrywanie się odboji tylnych amortyzatorów, nietrwałe łożyska przednich kół oraz awarie cewek zapłonowych.
Gdy wymieniamy samochody do 3 tys. złotych warto opowiedzieć o Polo. Było produkowane w trzech wersjach nadwozia – hatchback, sedan i kombi. Wszystkie trzy typy są dostępne w granicy do 3000 złotych. Jednak egzemplarzy typu kombi jest najmniej. Najwięcej sprzedawanych jest VW Polo w wersji hatchback. W każdym typie Polo zmieści się maksymalnie 5 osób. Ale pojemność bagażnika już się znacząco różni pomiędzy poszczególnymi rodzajami nadwozia. W hatchbacku minimalna pojemność bagażnika wynosi 245 litrów, a maksymalna pojemność wynosi 975 litrów. W sedanie minimalna pojemność bagażnika wynosi 455 litrów, a maksymalna pojemność wynosi 760 litrów. Z kolei w kombi minimalna pojemność bagażnika wynosi 390 litrów, a maksymalna pojemność wynosi 1250 litrów. W przypadku zużycia paliwa Volkswagen Polo nie wypada najgorzej.
W silniku benzynowym:
1.0 50KM 37kW średnie zużycie paliwa wynosi 6,3 l/100 km
1.4 i 60KM 44kW średnie zużycie paliwa wynosi 6,9 l/100 km
1.6 i 75KM 55kW średnie zużycie paliwa wynosi 7,3 l/100 km
W silniku Diesla:
1.4 TDI 75KM 55kW średnie zużycie paliwa wynosi 4,9 l/100 km
1.9 SDI 64KM 47kW średnie zużycie paliwa wynosi 5,3 l/100 km
1.9 TDI 90KM 66kW średnie zużycie paliwa wynosi 5,1 l/100 km
Volkswagen Polo jest ekonomicznym autkiem, ale czasami doskwierają mu pewne problemy. Mianowicie, Polo ma problemy m.in. ze: skrzynią biegów, korozją, silnikiem, układem wspomagania kierownicy oraz zimą zamarzają zamki.
W serwisach ogłoszeniowych jest duży wybór samochody do 3 tys. złotych. Oczywiście ciężko jest znaleźć model w bardzo dobrym stanie wizualnym czy mechanicznym, ale nie jest to niemożliwe. Natomiast pojazdów w stanie nadającym się do jazdy, ale mających na nadwoziu przetarcia, wgniotki lub mniej poważne usterki mechaniczne jest bardzo dużo. Powyższe modele to jedne z najpopularniejszych pojazdów jakie występują za taką cenę. Ale za taką kwotę znajdziemy również takie samochody jak: VW Lupo, Opel Corsa, Toyota Yaris, Audi A3, Mercedes klasy A, Ford Ka oraz Honda Civic.
Zawsze trzeba uważać na oszustów i fikcyjne ogłoszenia, a także auta złożone z kilku innych pojazdów, o czym często dowiadujemy się ze stron Policji. Jednak przy zachowaniu ostrożności można kupić samochody do 3 tys. złotych i cieszyć się nimi nadal nawet przez wiele lat.
Różne są szkoły tego, kiedy powinno się zmieniać opony na zimowe. Jedni kierowcy uważają, że należy zrobić to jak najwcześniej, ponieważ już w październiku zdarzały się opady śniegu. Chcą więc być przygotowani zawczasu, a ponadto nie uśmiecha się im stać w długich kolejkach do wulkanizatora.
Inni kierowcy zauważają, że opony zimowe najlepiej sprawdzają się w warunkach zimowych, czyli na śniegu i przy minusowych temperaturach. Tymczasem jesienią temperatury są dodatnie, a asfalt zwykle suchy i czasami tylko mokry od opadów.
Prawda leży może nie pośrodku, ale gdzieś pomiędzy tymi podejściami. To jak dana opona zachowa się w danych warunkach, zależy naprawdę od wielu czynników, z których najważniejsze to jakość danej opony oraz stopień jej zużycia. Nie można jednak każdego przypadku rozpatrywać z osobna, dlatego eksperci są zgodni co do jednej zasady – zmieniamy opony na zimowe, kiedy średnia temperatura spada poniżej 7 st. C. Wynika to z różnic między gumami zimowymi, a letnimi.
Czym różnią się opony zimowe od letnich?
Podstawowa różnica to mieszanka, z jakiej zrobiono oponę. Ta zimowa jest bardziej miękka, dzięki czemu zachowuje się dobrze w niskich temperaturach, ale szybko zużywa, jeśli nie zmienimy jej na wiosnę.
Z kolei opona letnia ma twardszą mieszankę, więc im jest zimniej, tym bardziej twardnieje i traci swoje właściwości. Dlatego wbrew pozorom nawet na suchym asfalcie, ale przy niskiej temperaturze, może nie sprawdzać się lepiej od opony zimowej.
Kolejna różnica to tak zwane lamelki, czyli charakterystyczne nacięcia na bieżniku. Łatwo wbija się w nie śnieg, który potem lepi się do śniegu na drodze, dzięki czemu mamy lepszą przyczepność.
Kiedy najlepiej kupić opony zimowe?
Odpowiedź jest prosta – opony zimowe najlepiej kupować latem. Wtedy gdy zapotrzebowanie na dany produkt jest najmniejsze, najłatwiej znaleźć zestaw w okazyjnej cenie. Kupić można je także jesienią, ale pamiętając, że im bliżej zimy, tym większe zainteresowanie kierowców nowymi gumami.
Osoby którym zależy na jak najlepszych parametrach lepiej zrobią jednak, kiedy poczekają aż sezon zacznie się zbliżać. Firmy oponiarskie często przygotowują wtedy nowe generacje swoich produktów, więc kupując opony latem, będziemy mieli do wyboru tylko te z zeszłorocznej „kolekcji”.
Czy jazda na oponach zimowych jest obowiązkowa?
Polskie przepisy nie nakładają na kierowców obowiązku, poruszania się na oponach zimowych. Jedyny wymóg to minimalna głębokość bieżnika, ustalona na 1,6 mm. W praktyce to jednak o wiele za mało i opony już wcześniej tracą swoje parametry. Eksperci zalecają w przypadku zimowek przynajmniej 4 mm bieżnika.
Jak od marzeń przejść do ich realizacji? Można założyć zbiórkę i liczyć, że ktoś się dołoży, albo pracować, wykorzystując swoje talenty i czasami odwagę. A tej Karolinie nie brakuje, bo na świat patrzy z zaufaniem i wielką otwartością. Karolina Pańczak z każdym udanym zleceniem na: rysunki, malowanie obrazów i odzieży, projekty tatuaży i materiałów marketingowych, zdjęcia i graffiti jest bliżej realizacji swojego marzenia o motocyklu.
Opowiedz o swoim zainteresowaniu motocyklami? Dlaczego cię to wciąga?
Pomimo wychowania w świecie, gdzie dziewczynka powinna bawić się lalkami, a kobieta zajmować się domem, sprzątaniem – to gdzieś we mnie zawsze budziło się poczucie inności i robienia czegoś wbrew konwenansom. Jako dziewczynka uwielbiałam przeglądać rzeczy, które należały do świata dorosłych i de facto z o wiele większym zainteresowaniem przeglądać katalog motocyklowy i oglądać program ”Fani czterech kółek” niż myszkę Miki. To mi dawało zawsze poczucie inności wśród rówieśników i wzrost pewności siebie.
Upór, który mi towarzyszył sprawiał, że potrafiłam przesiadywać w warsztacie samochodowym taty godzinami, byle tylko móc chociaż podać jakiś klucz. Od dzieciństwa fascynowało mnie wszystko, co daje dopływ adrenaliny. Chociaż bałam się szybkiej jazdy quadem lub sankami, to pragnęłam jej doznać. W obecnej chwili doszłam w swoim życiu do etapu, w którym stresowe sytuacje, typu egzamin prawa jazdy czy matura, były jak pojechanie na przejażdżkę quadem, gdzie mieszała się u mnie jednocześnie ekscytacja, lekki stres i adrenalina.
Pamiętam jak dziś, gdy mój brat wiózł mnie do rzeszowskiego Wordu na egzamin prawa jazdy i trzęsły mi się nogi z ekscytacji, że to „w końcu dzisiaj”, a na widok egzaminatora, aż się zarumieniłam i poszłam za nim z uśmiechem na twarzy! Jednak zdecydowanie bardziej gorąco robi mi się, gdy widzę na mieście zbliżające się w moim kierunku motocykle… oooo tak! To jest to, co mnie jara w stu procentach mojego ciała!
Z tej okazji około 2 lata temu postanowiłam założyć specjalną kopertę z napisem „LWG” i serduszkiem, gdzie odkładałam wszystkie swoje oszczędności za zakup boskiej Yamahy MT 125 w wersji czarnej. Mam 157 cm wzrostu i wiem, że będę na niej wyglądać doskonale. A to właśnie mój wzrost był moim największym kompleksem, którego nosiłam, tak naprawdę tylko i wyłącznie w swojej głowie, przez prawie 15 lat i cholernie się tego wstydziłam.
Jednak dzisiaj śmiało mogę powiedzieć, że noszę go w sobie jako atut! Niestety nadal posiadam ten problem, iż mam tendencję do „zaliczania gleby”, szczególnie gdy podłoga była dopiero co umyta! (śmiech) Pokładam jednak ogromne nadzieje, że kiedy nadejdzie taki moment, że stanę się pełnoprawną i szczęśliwą posiadaczką jednośladu – to problem z „glebami” mnie opuści.
Dlaczego akurat ten konkretny model?
W moje gusta artystyczne jest bardzo ciężko niekiedy dotrzeć i wiem, że jeśli chciałabym posiadać motocykl, który w 100% urzekłby moje serce – to chyba musiałabym go mocno tuningować albo stworzyć sama od podstaw. Jednak pewnego roku moją uwagę przykuł kilkukrotnie model Yamaha MT-07 i MT 125.
Przepadam bardzo za modelami o tego typu kształtach oraz, co najważniejsze, posiadającymi ładne przednie reflektory, które nie zawsze w motocyklach mi odpowiadają. Widząc ten model zawsze wyobrażałam sobie siebie, jadącą na czarnym modelu w biało-czarnym stroju oraz kasku. Zgodnie z tą wizją – strój już mam zakupiony, czeka starannie zapakowany, na pierwszą trasę, której doczekać się już nie mogę!
Jak Ci idzie realizacja tej zbiórki?
Każdy z nas powinien znaleźć sobie taki moment w życiu, aby odnaleźć swoje miejsce w tym świecie, nie myśląc jedynie o przetrwaniu od jednej wypłaty do następnej, po prostu wyjść swoim przyzwyczajeniom naprzeciw. Dla mnie takim przełomowym momentem było podjęcie pracy innej niż przeciętny młody człowiek, aplikujący np. do restauracji na zmywak, do pracy jako kelner, czy też na produkcję.
Czułam, że muszę ciągle zmieniać otoczenie i być w drodze, dlatego moim wyborem była praca jako kierowca taxi na aplikacji Bolt i FreeNow. Wiązało się to niestety, z przewidzianą przeze mnie, krytyką ze strony rodziny, ponieważ praca jako kierowca taksówki (gdzie szczególnie upodobałam sobie zmiany nocne) niekoniecznie uchodzi za pracę bezpieczną, a już na pewno dla młodej dziewczyny. No cóż… tam, gdzie ryzyko, tam i ja (śmiech).
Nigdy nie zapomnę momentu, w którym mój szef powiedział mi na wstępie, że dla mnie „najbezpieczniejsze będą zmiany niedzielne od rana, gdzie będzie spokojnie, a nocki raczej sobie odpuść”. Moja głowa oczywiście podpowiadała: „sugerujesz, że ja nie dam rady?”. Jak łatwo się domyślić, jeździłam potem już tylko nocami.
A wiecie co jest w tym wszystkim najśmieszniejsze? To, że moi koledzy z pracy, mający po 28-40 lat zawsze nosili przy sobie choćby gaz pieprzowy, a ja odrzucałam za każdym razem myśl, żeby go kupić. To chyba takie zachowanie, podobne to mentalności małych psów (np. ratlerka, którego jestem szczęśliwą posiadaczką) – jeśli na drodze stanie im 10 razy większy Rottweiler, to nawet przez sekundę nie pomyślą, żeby się wycofać. Na dodatek chętnie ruszą od razu, żeby go zaatakować! Bardzo naiwne zachowanie, ale koniec końców, kiedyś każdemu z nas przyjdzie rozum do głowy.
Podsumowując, to były niesamowite miesiące, których nie zapomnę do końca życia. Chętnie wróciłabym do nocnych powrotów ze zmiany i zgarniania po mieście w weekendy tych wszystkich odciętych od rzeczywistości ludzi, którzy „trochę” za dużo wypili.
Do odkładania na motocykl wykorzystujesz też swoje artystyczne talenty? Nad czym lubisz pracować najbardziej i jaka techniką?
Od około 2 lat, tak bardziej na poważnie, zaczęłam zajmować się rysowaniem na zamówienie. Zawsze, gdy tylko przychodziła mi ochota na rysunki, to je realizowałam i tak, przez te wszystkie lata, przekształciło się to w moją pasję i jednocześnie formę zarobku. Rysowanie stało się dla mnie formą ucieczki od świata zewnętrznego i formą spędzania każdej wolnej chwili. Postanowiłam nie ograniczać się do tylko jednej techniki rysunku i używania tylko ołówków, jak to przez dłuższy czas właśnie u mnie wyglądało.
Aktualnie wszystko co robię, można oglądać na Instagramie – znajdziecie tam buty, kurtki lub karykatury. W ostatnim roku, od kiedy udało mi się zdobyć farbę do butów, moja dusza artystyczna przeniosła się z papieru na obuwie i była to dla mnie naprawdę miła odmiana.
Wraz z hasłem „RIDE TO LIVE” pierwszy raz ozdobiłam kurtkę własnym wzorem w tematyce motocyklowej. A pewnego dnia dopadłam białe drzwi w warsztacie mojego taty, idealne do moich ulubionych czarno-białych wizji i spędziłam nad nimi 3 dni (zaczynałam malować około 9 rano i kończyłam 21, z przerwami na jedzenie).
Jesteś samoukiem, czy szkolisz się w tym kierunku?
Z zawodu jestem technikiem przemysłu mody, a aktualnie studentką I roku na Politechnice Łódzkiej, gdzie będę doszkalać swoje umiejętności, związane z projektowaniem, rysowaniem i malowaniem. Nie ukrywam, że bardzo ciągnęło mnie do kierunku wzornictwa, ponieważ mogłabym w pewnym stopniu posunąć się do projektowania, chociażby motocykli.
Jestem typem osoby, która nie lubi mieć narzuconego planu artystycznego do zrealizowania „od deski do deski”, ponieważ zawsze po drodze przyjdzie mi jakiś inny pomysł do głowy, z odmienną koncepcją. Często, gdy dostaję takie wysoce skonkretyzowanie zamówienia od klientów, to mój mózg i tak szuka nowych rozwiązań, bo może „coś by tu ulepszyć, coś by tu zmienić, dodać”. Może próbowałam komuś lub sobie udowodnić, że nie potrzebuję pomocy, więc jeśli chodzi o moją pasję – kierowałam się głównie swoimi zasadami i nie sięgałam po żadne poradniki, książki czy filmy na YouTube (uważałam to za stratę czasu).
Chciałabyś z tym talentem związać swoją przyszłość zawodową?
Chciałabym bardzo wiązać swoją przyszłość zawodową z tym, co robię na chwilę obecną, ale nie zatrzymując się tylko w ramach tych zamówień, które aktualnie przyjmuję i realizuję. Dużym spełnieniem zawodowym w tej branży byłoby urozmaicenie – praca w różnych dziedzinach i technikach artystycznych. Czuję i wiem, że jeśli miałabym przez najbliższe kilkanaście lat malować karykatury i buty, to prędzej czy później miałabym tego zdecydowanie przesyt i musiałabym zająć się czymś innym.
Co obecnie możesz już zaoferować tym, którzy chcieliby wesprzeć spełnienie tego marzenia o motocyklu?
Aktualnie, kierując się do osób zainteresowanych moją twórczością lub chcących wesprzeć szybsze spełnienie marzenia o motocyklu – mogę zaoferować: rysunki karykatur, stworzenie portretu graficznego w stylu anime, malowanie artystyczne butów i odzieży, obrazy, projekty tatuaży, projekty ulotek, monogramów bądź innych propozycji, na które jestem otwarta.
Na terenie Łodzi chętnie wykonam także drobne graffiti na ścianie/drzwiach itp. oraz z chęcią wykonam sesję fotograficzną, gdyż zbieram portfolio jako początkujący fotograf.
McLaren Artura to supersamochód, który wszedł na rynek jako pierwsza seryjnie produkowana hybryda (High-Performance Hybrid – HPH). To pierwszy model zbudowany na bazie nowej, karbonowej konstrukcji McLaren Carbon Lightweight Architecture (MCLA).
Lekkie nadwozie ma konstrukcję opartą na superformowanym aluminium i włóknie węglowym.
McLaren Artura – silnik
Wrażenie robi z pewnością jeden z najlepszych stosunków mocy do masy własnej: to 488 KM na tonę (przy najniższej masie suchej, wynoszącej zaledwie 1.395 kg). Nawet zalany płynami Artura jest najlżejszy w swojej klasie – masa własna (wg DIN) wynosi 1.498 kg.
Do napędu Artury przeznaczono podwójnie doładowany silnik benzynowy V6 o pojemności 3 litrów oraz silnik elektryczny – całość układu ma łączną moc 680 KM i maksymalny moment obrotowy 720 Nm.
Moc samego silnika V6 to 585 KM – wartość zbliżona do 200 koni mechanicznych w przeliczeniu na litr pojemności silnika – i 585 Nm momentu obrotowego.
Silnik elektryczny o mocy 95 KM wytwarza chwilowy moment obrotowy do 225 Nm, zapewniając godną supersamochodu McLarena reakcję przepustnicy i drapieżne przyspieszenie:
0-100 km/h w 3,0 sekundy;
0-200 km/h w 8,3 sekundy;
0-300 km/h w 21,5 sekundy.
McLaren Artura – dane techniczne
Artura, według producenta, jest najbardziej paliwo- i energooszczędnym modelem wyprodukowanym przez McLarena. Akumulator o pojemności 7,4 kWh ma mu zapewniać zasięg do 30 km przy zasilaniu wyłącznie energią elektryczną.
W konfiguracji z silnikiem pracuje ośmiostopniowa skrzynia biegów, zintegrowana z pierwszym, elektronicznym mechanizmem różnicowym McLarena.
Nowa jest także koncepcja tylnego zawieszenia, unowocześniony elektro-hydrauliczny układ kierowniczy i proaktywny system tłumienia drgań (Proactive Damping Control), które mają mieć wpływ na zwinność, stabilność i dynamikę samochodu.
Auto osadzono na oponach Pirelli P Zero Corsa, które mają zapewniać zbliżone parametry jak torowe opony P Zero Trofeo R, w które wyposażany jest model 600 LT.
Dane techniczne McLaren Artura
Konfiguracja silnika
Silnik widlasty V6 M630, pojemność: 2 993 cm3, podwójne doładowanie; napęd hybrydowy z elektrycznym silnikiem tarczowym
Układ napędu
Wzdłużny, na tylną oś
Moc w KM (bhp/kW) @ rpm
680 KM (671/500): 585 KM (577/430) @ 7.500 rpm z silnika spalinowego; 95 KM (94/70) z silnika elektrycznego1
Moment obrotowy w Nm (lb ft) @ rpm
720 (531): 585 (431) @ 2.250-7.000 rpm z silnika spalinowego; 225 (166) z silnika elektrycznego 1
Skrzynia biegów
8-stopniowa SSG (silnik elektryczny w funkcji biegu wstecznego) z elektronicznym mechanizmem różnicowym (E-diff). Tryby Electric, Comfort, Sport i Track
Układ kierowniczy
Elektrohydrauliczny; ze wspomaganiem
Podwozie
Karbonowy monokok MCLA; ramy tylna i przednia oraz konstrukcja nadwozia aluminiowe
Zawieszenie
Autonomiczne amortyzatory adaptacyjne, przód: podówjne wahacze aluminiowe, tył: wahacz górny z układem łączników dolnych. Proaktywny system tłumienia drgań (PDC). Tryby Comfort, Sport i Track.
Pirelli P-ZERO™ i Pirelli P-ZERO™ Corsa oraz Pirelli P ZERO™ opony zimowe w technologii Pirelli Cyber Tyre® Przód: 235/35Z/R19 91Y tył: 295/35/R20 105Y
Długość, mm (cale)
4 539 (179)
Rozstaw osi, mm (cale)
2 640 (104)
Wysokość, mm (cale)
1 193 (47)
Szerokość, lusterka rozłożone, mm (cale)
2 080 (82)
Szerokość, lusterka złożone, mm (cale)
1 976 (78)
Szerokość, bez lusterek, mm (cale)
1 913 (75)
Ślad (do środka obszaru kontaktu bieżnika z podłożem), mm (cale)
Przód: 1 650 (65); tył: 1 613 (63,5)
Najniższa masa sucha, w kg (w funtach)
1 395 (3 075)
Masa własna wg DIN [płyny + 90% paliwa], w kg (w funtach)
1 498 (3 303)
Pojemność zbiornika paliwowego, w l (Wielka Brytania /USA; w galonach)
72 (15,8/19)
Pojemność użytkowa akumulatora
7,4 kWh
Czas ładowania baterii
2,5 h do poziomu 80% naładowania (z zastosowaniem kabla EVSE)
Zasięg wyłącznie przy zasilaniu elektrycznym (km/mile)
30/19*
Maksymalna prędkość przy zasilaniu elektrycznym
130 km/h (81 mph)*
Pojemność bagażnika, w l
160
Osiągi
0-97 km/h (0-60mph)
3,0 sekundy*
0-100 km/h (0-62mph)
3,0 sekundy *
0-200 km/h (0-124mph)
8,3 sekundy *
0-300 km/h (0-186mph)
21,5 sekundy *
0-400 m / ¼ mili
10,7 sekundy *
Prędkość maksymalna
330 km/h – limit elektroniczny
200-0km/h (124 mph-0), długość drogi hamowania w m
126*
100-0km/h (62 mph-0) długość drogi hamowania w m
31*
Wydajność energetyczna i paliwowa
Emisje CO2, g/km wg norm WLTP EU (łącznie)
129*
Zużycie paliwa wg norm WLTP EU I/100km/ (Wielka Brytania: mile/ galon)
Łącznie
TBC/>50*
Niskie
TBC/TBC
Średnie
TBC/TBC
Wysokie
TBC/TBC
Ultrawysokie
TBC/TBC
Zużycie paliwa (USA: mile/ galon)
W mieście
TBC
Na autostradzie
TBC
Łącznie
TBC
Gwarancja
Samochód (lata/km)
5/75 000
Bateria akumulatorowa (lata/km)
6/75 000
Pomoc drogowa (lata/mile)
5/bez limitu
Karoseria (przedziurawienia) (lata/mile)
10/ bez limitu
McLaren Artura – wnętrze
Wnętrze wyposażono we wszelkie udogodnienia znane z aut osobowych, które są dostępne w większości bez odrywania rąk od kierownicy. Zastajemy tu też system informacyjno-rozrywkowy z ośmiocalowym ekranem dotykowym HD, umożliwiającym konfigurowanie systemów wspomagania kierowcy (ADAS). W Arturze także zsynchronizujemy smartfon z systemem multimedialnym auta.
McLaren Artura – cena w Polsce
W Wielkiej Brytanii do wyboru są cztery specyfikacje – cena bazowej to 185 500 GBP.
Polski nabywca musiał zapłacić za McLarena Arturę 325 000 złotych brutto w bazowej wersji. Otrzymał 5 lat gwarancji na samochód, 6 lat gwarancji na akumulator i 10 lat gwarancji na karoserię.
Coraz mniej osób wyobraża sobie jazdę autem bez klimatyzacji nie tylko latem, ale także jesienią i zimą. Trudno się temu dziwić. Znacząco poprawia ona nie tylko komfort, ale i bezpieczeństwo jazdy. Niestety nie każdy zdaje sobie sprawę, że w pewnych sytuacjach włączona klimatyzacja na postoju grozi ryzykiem otrzymania mandatu.
Klimatyzacja podczas jazdy – element bezpieczeństwa czynnego
Klimatyzację uważamy zwykle za mechanizm poprawiający nasz komfort podróży. Tak rzeczywiście jest. Bez względu na panującą na zewnątrz temperaturę, ta w kabinie jest zawsze optymalna. Ale nie tylko o komfort tu chodzi.
Podczas prawdziwych upałów, jazda w nagrzanym samochodzie może być bardzo męcząca. Trudno sobie też wyobrazić poruszanie się autostradami z opuszczonymi szybami, lub stanie w korku. Gdy szyby zamkniemy, nie wytrzymamy zbyt długo. Kierowca prowadzący w takich warunkach szybciej się męczy, znacząco spada mu koncentracja, a to ma bezpośrednie przełożenie na bezpieczeństwo jazdy.
Osuszanie powietrza z wilgoci jest nieocenione podczas zarówno letnich burz, jak i jesiennych ulew, kiedy nie musimy martwić się pogorszoną widocznością. Wystarczy nawet na kilka sekund włączyć klimatyzację, gdy mamy zaparowane szyby i po chwili para z nich znika. Nie jest więc przesadą stwierdzenie, że klimatyzacja wpływa na bezpieczeństwo czynne w czasie jazdy.
Dodatkowo włączenie klimatyzacji o różnych porach roku sprawi, że czynnik znajdujący się w układzie wymieszany z olejem będzie odpowiednio konserwował cały układ.
Klimatyzacja także, a może przede wszystkim, osusza powietrze.
Niestety, działająca klimatyzacja na postoju może też oznaczać kłopoty. W jakich okolicznościach?
Kiedy nie wolno używać klimatyzacji?
Jak to więc możliwe, że korzystanie z tak istotnego elementu wyposażenia samochodu, jest zagrożone mandatem? Co prawda ustawa Prawo o ruchu drogowym nie zabrania jej używania, to nie zapominajmy, że sprężarka klimatyzacji nie działa, jeśli nie uruchomimy silnika.
Na włączony silnik na postoju jest natomiast paragraf, a konkretnie art. 60, ust. 2, pkt. 3:
Zabrania się kierującemu pozostawiania pracującego silnika podczas postoju na obszarze zabudowanym; nie dotyczy to pojazdu wykonującego czynności na drodze.
Aby w pełni zrozumieć ten przepis, trzeba przywołać jeszcze definicję postoju pojazdu, czyli art. 2, ust. 30:
Postój pojazdu – unieruchomienie pojazdu niewynikające z warunków lub przepisów ruchu drogowego, trwające dłużej niż 1 minutę.
Wyjaśnijmy jeszcze, że zatrzymanie wynikające z warunków lub przepisów ruchu, to na przykład stanie w korku oraz stanie na czerwonym świetle. Natomiast wymogów tych nie spełnia sytuacja, w której zaparkujemy auto.
Innymi słowy: włączona klimatyzacja na postoju trwającym dłużej niż przewidziano w ustawie, czyli 1 minutę, może podziałać na stróży prawa jak płachta na byka.
Przepisy mają wyjątek dla wszelkiego rodzaju służb, które są zwolnione z obowiązku wyłączenia silnika podczas postoju pojazdu podczas realizowania „czynności na drodze”, czyli prac wynikających z zadań przez nie wykonywanych. W ich przypadku włączona klimatyzacja na postoju to także kwesta komfortu pracy.
Klimatyzacja na postoju – mandat
Z powyższych przepisów wynika, że samo używanie klimatyzacji nie jest karalne. Ale aby ją włączyć, musimy uruchomić silnik – jeśli będzie pracował powyżej minuty na przykład na parkingu, narażamy się na mandat w wysokości 100 złotych.
Co więcej, istnieje jeszcze jeden zapis odnoszący się do tej sprawy, a jest nim art. 60, ust. 2, pkt. 2L
Zabrania się kierującemu używania pojazdu w sposób powodujący uciążliwości związane z nadmierną emisją spalin do środowiska lub nadmiernym hałasem.
Funkcjonariusz może uznać uruchomiony na osiedlowym parkingu silnik (czyli używanie włączonej klimatyzacji na postoju powyżej jednej minuty) za takie właśnie nieodpowiednie używanie pojazdu i nałożyć na nas mandat 300 złotych.
Włączona klimatyzacja na postoju – kwalifikacja prawna
Ustawa z dnia 20 maja 1971 r. – Kodeks wykroczeń
Art. 97. Uczestnik ruchu lub inna osoba znajdująca się na drodze publicznej, w strefie zamieszkania lub strefie ruchu, a także właściciel lub posiadacz pojazdu, który wykracza przeciwko innym przepisom ustawy z dnia 20 czerwca 1997 r. – Prawo o ruchu drogowym lub przepisom wydanym na jej podstawie, podlega karze grzywny do 3000 złotych albo karze nagany.
Klimatyzacja w samochodzie elektrycznym oraz hybrydzie
Rozwiązaniem powyższych problemów jest samochód elektryczny, w którym klimatyzacja także napędzana jest elektrycznie. Podobnie jest hybrydach plug-in oraz niektórych klasycznych hybrydach. Jeśli tylko poziom energii w akumulatorze trakcyjnym na to pozwala, możemy stać do woli z uruchomionym autem i klimatyzacją, ponieważ ani nie emitujemy spalin, ani hałasu, ani też nie da się w żaden sposób stwierdzić, czy silnik elektryczny pracuje w danym momencie czy nie. Tu włączona włączona klimatyzacja na postoju trwającym nawet dłużej niż minutę nie poskutkuje mandatem.
Karolina Kantek i jej druga połówka – Rafał Kantek to para, która rozumie się bez słów – szczególnie podczas wspólnej jazdy wyścigowym sidecarem. Takie zawody wymagają od nich wielu przygotowań, doskonałych umiejętności i pełnej współpracy.
Startuje w roli „małpki”, a także samodzielnie – motocyklem – w różnego typu zawodach. Pytamy ją o jej pasję i osiągnięcia.
Czy prędkość i rywalizacja pociągają cię w motocyklach najbardziej?
W motocyklach nie kręci mnie ani prędkość, ani rywalizacja (śmiech). Tutaj bardziej chodzi o tę wolność, którą motocykl daje i pozwala poczuć. W czasie jazdy po ulicach, po torze, czy na wyścigu ulicznym nie jest ważne nic, oprócz tego właśnie momentu. Wyłączasz myślenie o problemach w pracy i w życiu. W danym momencie jesteś TY i motocykl, zero telefonów, brak krzyku dziecka (śmiech) – a coś o tym wiem, bo akurat jestem mamą 16 miesięcznego synka Antosia.
Oczywiście lubię szybko jeździć, sprawia mi to dużą przyjemność, ale robię to w bezpiecznych miejscach. Pomimo tego, że jeżdżę sidecarem i jestem tam „małpką” – czyli tą wychylającą się z wózka, to sama nie jeżdżę szybko na drogach publicznych (może czasami na trasie, którą znam na pamięć, ale to taki mały wyjątek). Co do rywalizacji, to też nie jest ona motorem napędowym, przynajmniej u mnie.
Jakimi motocyklami zwykle jeździszna co dzień, a jakimi startujesz w zawodach?
Jeździłam współczesnym motocyklem Daytona 675R z 2012 r, jednakże w tym sezonie go sprzedałam i planuję zakupić R6, ale jak wyjdzie to jeszcze zobaczymy… Motocykl ten głównie służył do jazdy na drogach ze znajomymi bądź samotnie, a także jeździłam nim na tory, m.in. na SD w Poznaniu, Slovakiaring czy mój okoliczny karting w Pszczółkach. Brałam też udział w zawodach na 1/4 mili, wyścigach równoległych, a nawet kilka razy udało mi się stanąć na podium.
Karolina Kantek
W naszym warsztacie posiadamy jeszcze kilka ciekawych egzemplarzy, które przeważnie służą nam do jazdy po ulicy, a są to: Ducati 175TS z 1958, Yamaha YDS-3 z 1964, Yamaha RD 250 1973, Moto Guzi 250TS 1978, Yamaha XS 650 z 1972, BSA Lightning 650 1967 z Triumph Bonneville 750, 1973. Brałam udział w zawodach Pucharu Polski Classic i innych wyścigach organizowanych w Czechach.
W tym sezonie zbudowana została do tego celu Yamaha RD 250 z 1976 r. i we wrześniu był mój pierwszy, ukończony start w Brannej (Czechy). W przyszłym sezonie planuje mocno nad nim popracować, by się wjeździć i zacząć móc rywalizować. Na tego typu zawodach ścigamy się dodatkowo, razem z mężem, sidecarem Triumph T140V o pojemności 750 z 1964 r. – czyli motocyklem z wózkiem. Zawsze jak ktoś mnie pyta, co to jest, odpowiadam: ”aaa taki tam samolot bez skrzydeł” (śmiech).
To jeszcze raz, skoro nie prędkość, ani rywalizacja – to co cię skłania do startowania w zawodach?
Startuje tam, by rekreacyjnie spędzić czas w gronie bliskich, realizując swoje marzenia. Atutem startów w takich zawodach jest to, iż bardzo mocno podnosi się swoje umiejętności, podnosi poprzeczkę – co bardzo lubię, bo nie cierpię stać w miejscu. A czasem na treningach tak jest, że nie można się przełamać, ma się blokadę w głowie. Uwielbiam to uczucie, kiedy stoję na linii startu i mam taki „à la stres”, podekscytowanie, że zaraz ma się wszystko rozpocząć…
Jazda sidecarem to inna bajka niż motocyklem? Czy trzeba dużo ćwiczyć, żeby opanować taką sztukę jazdy we dwoje do perfekcji?
Trochę tak jest, że jazda sidecarem to inna bajka. Po pierwsze, trzeba mieć do siebie bezgraniczne zaufanie, bo w czasie jazdy nie możemy pozwolić sobie na błąd. Musimy ze sobą dobrze współpracować, pomimo tego, że ja np. nie mam pewności, czy on w tym samym czasie podejmie decyzję o wejściu w zakręt, bo może będzie jeszcze, przykładowo, dohamowywać. Trzeba dużo ze sobą rozmawiać, żeby znaleźć wspólne kompromisy, zgłaszać uwagi po danym treningu, po to, żeby znaleźć jak najlepszą linię przejazdu i móc się do siebie dopasować. Jest to trudny orzech do zgryzienia z uwagi, iż obydwoje mamy mocne charaktery i nie zawsze się zgadzamy.
Do perfekcji jeszcze nam dużo brakuje, ale po 6 latach jazdy coraz lepiej nam to wychodzi (śmiech). A najważniejsze w tym jest to, że wspólnie czerpiemy z tego ogromną radość i obydwoje siebie motywujemy!
Te figury „małpki” wyglądają dość spektakularnie. Chyba wymagają też sporej kondycjifizycznej?
Zgadza się, nie jest to takie łatwe. Jednakże dużą rolę odgrywa tu fizyka. Nie można z nią walczyć (co jest bardzo ciężkie na samym początku) – trzeba działać zgodnie z prawami fizyki, bo bardzo pomocna jest siła odśrodkowa, która pozwala się podnosić z pozycji leżącej. Jednakże mimo wszystko kondycja jest mile widziana. W szczególności mocne ręce…
Z uwagi na to, iż maszyna się bardzo mocno trzęsie, co powoduje, że uchwyt dłoni bardzo mocno pracuje, wręcz się same otwierają. A jednak trzeba cały czas się trzymać i być przygotowanym na coś niespodziewanego, tutaj mam na myśli np. uderzenie z tyłu przez nadjeżdżającego sidecara, bądź awaryjne hamowanie itp.. I jeszcze ważna jest odporność na dyskomfort, choćby z uwagi na to, że po jeździe mam bardzo dużo siniaków – przynajmniej ja, nie wiem jak pozostali (śmiech).
To chyba idealny układ? Jak zaczęła się ta pasja?
Od małego chodziłam za rodzicami i mówiłam, że będę jeździć motocyklem, ale skąd mi się to wzięło w głowie, to ciężko stwierdzić (śmiech). Wprawdzie za młodu mój tata jeździł, więc może w genach było mi to pisane? W pewnym momencie postanowiłam pójść na kurs prawa jazdy, oczywiście pomimo sprzeciwów rodziców – zrobiłam to po kryjomu. Aż pewnego dnia podjechałam do domu na swoim pierwszym motocyklu i już nie było odwrotu.
Poznałam bardzo dużo pozytywnych osób, pasjonatów i zaczęłam próbować nowych rzeczy, min. jazdy na 1/4 mili w wyścigach równoległych, potem otworzyli kartingowy tor na Pszczółkach, to rozpoczęłam przygodę z jazdą po torze i tak też na motocyklu poznałam mojego męża Rafała. Jak połączyło się dwóch „szaleńców”, to dopiero zaczęło się dziać!
Podczas naszego pierwszego wyjazdu na wyścigi uliczne w Brannej, śmiałam się, że też tak będę się ścigać. A gdy zobaczyłam sidecara naszych znajomych z Light Speed Team, wtedy stwierdziłam, że my też tak możemy jeździć! Rafał był jak najbardziej na TAK i gdy nadarzyła się okazja na kupno sprzętu, to nie było chwili zawahania nad tym, czy chcemy, tylko moje oznajmienie, że to ja będę „małpą” (śmiech).
Karolina Kantek
W Polsce nie mamy odpowiedników takich czeskich wyścigów ulicznych?
Niestety nie ma i bardzo nad tym ubolewam. Prowadzę „Północny Klub Motocyklowy”, zrzeszony pod PZM i nie raz prowadziłam negocjacje, związane z możliwością zorganizowania ulicznych wyścigów Classic w Polsce, jednakże odpowiedź jest zawsze na nie. Co ciężko mi zrozumieć, bo byłoby to bardzo korzystne dla naszej miejscowości pod względem rozwojowym oraz ogólnie dla nas, jako kraju.
A jak wam się podoba tamtejsza organizacja zawodów i ich klimat? Jest na czym się wzorować?
Organizacja zawodów u naszych sąsiadów jest bardzo dobra. Tak samo klimat – będąc tam można poczuć się jak u siebie… ludzie są bardzo otwarci, pomocni, pomimo wspólnej rywalizacji. Podchodzimy do siebie, dzielimy się wrażeniami, gratulujemy sobie nawzajem udanego przejazdu. Nie ma tak zwanej „chorej rywalizacji”, a jeżeli coś się w motocyklu uszkodzi, to można śmiało pójść do sąsiada z prośbą o pomoc, a on jej z miłą chęcią udzieli, i to jest najlepsze w tych wyścigach!
Da się to wszystko połączyć z macierzyństwem? Tobie się udaje, czy musiałaś mocno zwolnić?
Nie jest prosto. Po urodzeniu synka w maju, już we wrześniu brałam udział w wyścigach ulicznych na solówce oraz na sidecar. Synek miał niespełna 4 miesiące, jak był z nami na zawodach w Czechach. Oczywiście spotkałam się z niemiłymi komentarzami, że jestem nieodpowiedzialną matką i moje miejsce jest w domu. Jednakże wychodzę z założenia, że dziecko to nie „koniec świata” i nie oznacza to rezygnacji z prowadzonego trybu życia. Dlatego nadal realizowałam siebie, a mój synek uwielbia spędzać czas na zawodach i prawie wszędzie ze mną jeździ. Gdy rodzice szczęśliwi, to i dziecko będzie szczęśliwe.
Wsparcie najbliższych umożliwiło mi swobodną jazdę na motocyklu i w lipcu już powróciłam do jazd na drogach. Może nie mogłam sobie pozwolić na długie trasy, ale miałam te 2-3 godziny, przykładowo w weekendy, dla siebie, gdy Antosia zostawiałam u rodziców. I śmiało mogę powiedzieć, że macierzyństwo nie oznacza końca pasji, podstawą jest dobra organizacja, wsparcie najbliższych i niezwracanie uwagi na niemiłe komentarze, które zawszę były i będą.
Karolina Kantek
Sezon powoli się kończy – jesteście z niego zadowoleni? Plany na nowy są podobne? Co roku sezon wyścigowy zbyt szybko się kończy. Chciałoby się więcej i więcej… Tak jesteśmy, i to bardzo, zadowoleni z tego sezonu, a przyszłego osobiście nie mogę się doczekać, z uwagi na to, że do naszego stałego kalendarza zawodów Classic dochodzi wyścig na Wyspie Man! Będziemy pierwszą polską ekipą, która weźmie udział w tym wyścigu.
A tak to obowiązkowo w naszym kalendarzu będą Czechy: Horice w sierpniu oraz Branna we wrześniu, dodatkowo dojdzie Belgia – Gedinne w sierpniu, w której po tym roku się zakochaliśmy. No i zobaczymy, może w czerwcu pojedziemy na Jicin. Liczę, że znajdę również czas na „sporta”, czyli Poznań. Chciałabym wziąć udział w Speed Day Trophy Ladies, do którego się przymierzam od 2 lat (śmiech). Oczywiście pod warunkiem, że zdążę coś kupić i szybko się uda w nowy motocykl wjeździć – zobaczymy, jak to wyjdzie…
O sprawie poinformował „Super Express” i zwrócił się o potwierdzenie doniesień w Komendzie Miejskiej Policji w Krakowie. Jak wyjaśnił podkomisarz Piotr Szpiech, rzecznik prasowy tamtejszej komendy:
Potwierdzam, że 13 października na przejściu przy ul. Kościuszki 92–letni kierowca Audi potrącił 10–letnią dziewczynkę. Zdarzenie zostało zakwalifikowane jako kolizja drogowa z uwagi na to, że dziewczynka nie odniosła poważnych obrażeń. Sprawa została zakończona, a kierowca ukarany mandatem karnym w wysokości 2500 złotych, który przyjął.
Reporterzy gazety dotarli także do świadków zdarzenia, którzy tak opisują sytuację:
To dziecko stało przed przejściem dla pieszych i czekało. Nadjechał autobus, zatrzymał się i przepuścił dziewczynkę. Gdy była już na pasach, samochód Audi, który wyprzedzał autobus z prawej strony, wjechał w nią. Kierowca nie wysiadł, w tym czasie dziewczynka wstała i będąc w szoku uciekła.
Wynika z tego, że kierujący nawet nie podjął próby pomocy ofierze, a to zawsze poważny błąd i traktowane jest jako ucieczka z miejsca zdarzenia.
Sobiesław Zasada zaprzecza, aby potrącił dziewczynkę
„Super Express” poprosił o komentarz także samego Sobiesława Zasadę, który potwierdził, że słowa rzecznika KMP w Krakowie dotyczyły zdarzenia, w którym on uczestniczył. Zaprzeczył jednak, aby doszło do potrącenia:
Ta dziewczynka sama się przewróciła, a ja tylko gwałtownie zahamowałem. To nie było na pasach. Jechałem od strony targu, tam był niesamowity korek, posuwałem się bardzo wolno wzdłuż autobusu. Ona sama się przewróciła, ja jej nie potrąciłem.
Kto przedstawia prawdziwy obraz zdarzenia? Trudno to określić. Możliwe jest zarówno to, że Sobiesław Zasada potrącił dziewczynkę z minimalną prędkością, dlatego na szczęście nic jej się nie stało, ale z jego perspektywy wyglądało to, jakby nie doszło do kontaktu. Z drugiej strony dziecko mogło tylko przestraszyć się jadącego na nie samochodu i upaść tuż przed jego maską, co świadkowie mogliby uznać za dowód tego, że do potrącenia doszło.
Jak było naprawdę, tego się nie dowiemy. Sobiesław Zasada, pomimo przekonywania o swojej niewinności, przyjął mandat. Z prawnego punktu widzenia przyznał się więc do potrącenia, poniósł za to karę i sprawa została zamknięta.
Pod określeniem skrzyżowanie o ruchu kierowanym kryje się najczęściej skrzyżowanie z sygnalizacją świetlną. To ona określa którzy uczestnicy ruchu mogą jechać, a którzy muszą zaczekać na swoją kolej.
Myli się jednak ten, kto uważa, że zielone światło zawsze oznacza pierwszeństwo. Przykładowo sygnalizator S-1 (jednolite światła bez wpisanych w nie strzałek) oznacza, że możemy swobodnie jechać prosto. Lecz kiedy skręcamy w lewo, musimy ustąpić pierwszeństwa pojazdom jadącym z naprzeciwka, zgodnie z ogólnymi zasadami.
Podobnie skręcając w prawo, musimy uważać na pieszych oraz rowerzystów – oni też w takiej sytuacji mają zielone światło, a my przecinając ich tor ruchu, musimy ustąpić im pierwszeństwa.
Dopiero sygnalizator S-3, a więc taki ze strzałkami, wskazuje że skręcając na przykład w lewo, nie musimy się obawiać, że z naprzeciwka nadjedzie inny pojazd i będziemy musieli ustąpić mu pierwszeństwa.
Gdy właśnie przejeżdżamy skrzyżowanie o ruchu kierowanym, to warto zwrócić uwagę, czy jest na nim też sygnalizator S-2, czyli taki z zieloną strzałką. Pozwala ona na warunkowy skręt w prawo (chociaż bardzo rzadko można tez spotkać strzałkę do warunkowego skrętu w lewo), a więc jeśli ustąpiliśmy pierwszeństwa wszystkim innym uczestnikom ruchu – pieszym, rowerzystom oraz pojazdom. To polscy kierowcy zwykle wiedzą. Nie chcą tylko pamiętać, że przed zieloną strzałką trzeba się najpierw zatrzymać, a dopiero potem decydować o możliwości wykonania manewru.
Skrzyżowanie o ruchu kierowanym przez policjanta
Ruch na skrzyżowaniu może być także kierowany przez osobę kierującą ruchem – najczęściej policjanta. Także wówczas mówimy właśnie o skrzyżowanie o ruchu kierowanym. W takiej sytuacji to Policjant decyduje, z którego kierunku pojazdy mogą aktualnie jechać. Kierowcy często są wtedy zdezorientowani, bo nie znają dokładnego znaczenia gestów kierującego ruchem. Warto przyswoić sobie poniższą listę:
Zezwolenie na wjazd na skrzyżowanie lub odcinek drogi – kierujący ruchem zwrócony jest bokiem do nadjeżdżających pojazdów.
Zakaz wjazdu na skrzyżowanie lub odcinek drogi – kierujący ruchem zwrócony jest przodem lub tyłem do nadjeżdżających pojazdów.
Zmiana kierunku ruchu – kierujący ruchem skierowany jest przodem lub tyłem do nadjeżdżających pojazdów, jedną rękę ma podniesioną, a drugą opuszczoną. Dla kierowców jest to znak, że za chwilę nastąpi zmiana kierunku ruchu i powinni przygotować się do jazdy.
Przywołanie – policjant wykonuje ruch ręką po łuku w płaszczyźnie poziomej, a następnie całą dłonią skierowaną w dół wskazuje kierowcy miejsce na skrzyżowaniu, w którym powinien się zatrzymać.
Zatrzymanie się pojazdów z prawej lub lewej strony – gest podniesienia jednej ręki przez policjanta oznacza dla nadjeżdżających pojazdów z prawej lub lewej strony nakaz zatrzymania się.
Zakaz wjazdu na skrzyżowanie lub odcinek drogi za osobą kierującą ruchem – ręka osoby kierującej ruchem wyciągnięta poziomo, poprzecznie do kierunku jazdy oznacza zakaz wjazdu na skrzyżowanie lub na odcinek drogi za osobą kierującą pojazdem.
Uwaga! Pojazd uprzywilejowany – jeżeli do skrzyżowania zbliża się pojazd uprzywilejowany, kierujący ruchem powinien zapewnić mu bezpieczny przejazd, czyli zatrzymać ruch pojazdów i pieszych. W tym celu daje kilka sygnałów gwizdkiem, z jednoczesnym podniesieniem prawej ręki do góry, dając sygnał „uwaga”.
Kto więc może kierować ruchem, gdy wjeżdżamy na skrzyżowanie o ruchu kierowanym?
Kto może kierować ruchem?
Napisaliśmy, że najczęściej ruchem kierują policjanci, ale uprawnienia takie posiadają funkcjonariusze różnych służb. Są to:
żołnierze Żandarmerii Wojskowej lub wojskowego organu porządkowego
funkcjonariusze Straży Granicznej w strefie nadgranicznej
inspektorzy Inspekcji Transportu Drogowego
umundurowani inspektor kontroli skarbowej lub funkcjonariusze celni
strażnicy gminni (miejscy)
pracownicy kolejowi na przejeździe kolejowym
pracownicy zarządu drogi lub inne osoby wykonujące roboty na drodze na zlecenie, lub za zgodą zarządu drogi
osoby nadzorujące bezpieczne przejście dzieci przez jezdnię, w wyznaczonym miejscu
kierowcy autobusów szkolnych w miejscach postoju związanych ze wsiadaniem lub wysiadaniem dzieci
ratownicy górscy podczas wykonywania czynności związanych z prowadzeniem akcji ratowniczej
strażacy Państwowej Straży Pożarnej i członkowie ochotniczej straży pożarnej podczas wykonywania czynności związanych z prowadzeniem akcji ratowniczej
Kto ma pierwszeństwo na skrzyżowaniu przy awarii sygnalizacji?
Wiemy już jak się zachować, gdy wjeżdżamy na skrzyżowanie o ruchu kierowanym. Jednak nie każdy kierowca wie jak się zachować w niestandardowej sytuacji, takiej jak awaria sygnalizacji świetlnej. Kto ma wtedy ma pierwszeństwo? Przypomnijmy co określa pierwszeństwo przejazdu, zaczynając od najważniejszych:
polecenia osoby kierującej ruchem
sygnalizacja świetlna
znaki drogowe
ogólne zasady ruchu
Czyli jeśli ktoś kieruje ruchem, zwracamy uwagę tylko na jego polecenia. Jeśli na skrzyżowaniu jest sygnalizacja świetlna, to stosujemy się do jej sygnałów. Gdyby sygnalizacja przestała działać, wtedy zwracamy uwagę na znaki, określające pierwszeństwo przejazdu. W sytuacji gdy takich znaków nie ma, traktujemy skrzyżowanie jako równorzędne, czyli takie na którym pierwszeństwo ma kierujący z naszej prawej strony.
Jak widać, skrzyżowanie o ruchu kierowanym nie jest czymś wyjątkowym w Polsce i musimy znać zasady, ale także wyjątki, które na nim panują – wszystko po to, aby podróżowało nam się bezpieczniej.
Uber to aplikacja łącząca pasażerów i kierowców. Od 2020 roku ma licencję pośrednika przy przewozie osób i współpracuje z partnerami z licencją taksówkarską. Platforma oferuje również możliwość zamówienia posiłków z dostawą, bądź transportu drobnych przesyłek. W Polsce z usług można korzystać w 19 miastach: Warszawie, Krakowie, Trójmieście, Wrocławiu, Poznaniu, Łodzi, Lublinie, Bydgoszczy, Rzeszowie, Szczecinie, Toruniu, Radomiu, Kielcach, Białymstoku, Częstochowie, Olsztynie, Płocku, Koszalinie i na Śląsku.
W trakcie szkolenia dla Policji, przedstawiane były możliwości oferowane przez specjalną jednostkę bezpieczeństwa Uber PSRT.
Uber Public Safety Response Team (PSRT)
Aby wspierać lokalne organy bezpieczeństwa i przeciwdziałać niebezpiecznym sytuacjom firma przewozów na aplikację powołała zespół do współpracy ze służbami mundurowymi Public Safety Response Team (PSRT). Zespół składa się m.in. z byłych funkcjonariuszy służb mundurowych. Na wniosek służb Uber ma pomagać w prowadzonym postępowaniu m.in przekazując odpowiednie dane.
W szkoleniu udział wzięli przedstawiciele służb mundurowych odpowiedzialnych za bezpieczeństwo na Lotnisku Chopina. Pracownicy dowiedzieli się, czym zajmuje się jednostka PSRT, oraz w jaki sposób Uber może pomóc funkcjonariuszom w zdarzeniach z udziałem użytkowników platformy.
Szkolenie jest pierwszym z cyklu. Kolejne prezentacje zostaną zorganizowane dla lokalnych komend wojewódzkich i powiatowych, w miastach gdzie działa platforma.
Efektywna wymiana informacji pomiędzy Uber a służbami mundurowymi jest kluczowa do wyjaśnienia sytuacji, w których doszło do naruszeń bezpieczeństwa. W efekcie stanowi także środek zapobiegawczy, czyli zwiększający bezpieczeństwo platformy Uber. Dlatego tak ważne dla nas jest, aby służby odpowiedzialne za bezpieczeństwo wiedziały, gdzie się zgłosić i jak z nami współpracować, mówi Iwona Kruk.
Szkolenia dla policji lotniskowej to kolejny etap współpracy pomiędzy Uber a Lotniskiem Chopina. Już od lipca pasażerowie przylatujący do Warszawy mają okazję zamawiać przejazdy bezpośrednio sprzed hali przylotów. Służy do tego “Uber Airport” – specjalny produkt dostępny w aplikacji dla osób przebywających na terenie portu.
Uber – bezpieczeństwo: jak sprawdzić?
W trakcie podróży użytkownicy mają dostęp do szeregu funkcji, które mają na celu zapewnić bezpieczeństwo przejazdów. Pierwszym z nich jest wystawianie oceny po zakończonym przejeździe. Ze wszystkimi funkcjami, można zapoznać się wchodząc w Centrum Bezpieczeństwa w trakcie przejazdu. Wśród nich znajdują się m.in.:
Przycisk bezpieczeństwa – po jego naciśnięciu pasażerowie, kierowcy oraz dostawcy mogą zadzwonić bezpośrednio z poziomu aplikacji pod numer 112 i podać dokładne dane dotyczące lokalizacji zdarzenia. Jest to szczególnie istotne podczas przejazdu na trasie, której nie znamy.
Zaufane Kontakty – w ramach tej funkcji użytkownicy Ubera mogą wybrać nawet pięciu znajomych bądź członków rodziny i jednym kliknięciem udostępnić im informacje dotyczące swojej podróży.
Centrum Bezpieczeństwa – podczas przejazdu, po kliknięciu w tarczę, użytkownik ma dostęp do centrum bezpieczeństwa, gdzie znajdzie informacje o wszystkich funkcjach bezpieczeństwa. Co ważne — dane osobowe są poufne — podczas połączeń i wiadomości wysyłanych przez aplikację numer telefonów są zanonimizowane.
Śledzenie każdej podróży za pomocą technologii GPS: każda podróż jest rejestrowana.
Bezpieczeństwo w czasie rzeczywistym
Uber ma też zespół specjalistów, którzy 24/7 przyjmują i rozwiązują zgłoszenia dotyczące incydentów związanych z bezpieczeństwem. Zajmują się oni wszelkimi zgłoszeniami, dotyczącymi m.in. zagubionych przedmiotów, czy problemami z płatnością. Każdy przypadek jest rozpatrywany indywidualnie przez ekspertów z Działu Wsparcia. Najpoważniejsze zgłoszenia związane z bezpieczeństwem są identyfikowane do 15 minut, po czym są rozwiązywane według opracowanych procedur.
Krzysztof Hołowczyc poważnie uszkodził swoje BMW w drodze na rajd
Zdarzenie miało miejsce na betonowej drodze poligonu wojskowego, na terenie którego odbywał się rajd. Hołek jechał właśnie na początek odcinka specjalnego. Nie są znane oficjalne powody tego, dlaczego mistrz rajdowy nie opanował swojego samochodu, który dachował.
Hołowczycowi na szczęście nic się nie stało (wbrew doniesieniom wielu mediów, które napisały o wypadku), więc po zdarzeniu zadzwonił po lawetę. Na miejscu pojawiła się jednak Żandarmeria Wojskowa, która wezwała policję.
Kierowca rajdowy Krzysztof Hołowczyc miał wypadek – jego auto dachowało. Wezwany patrol Żandarmerii Wojskowej zastosował pouczenie. Do zdarzenia doszło w minioną niedzielę w godzinach porannych na drodze w w okolicy Oleszna w województwie zachodniopomorskim. @RadioZET_NEWS
Hołowczyc otrzymał zaskakującą karę za zniszczenie swojego BMW
Funkcjonariusze zatrzymali dowód rejestracyjny pojazdu i przebadali kierowcę alkomatem. Tak interwencję skomentował później kapitan Tomasz Zygmunt z Oddziału Żandarmerii Wojskowej w Szczecinie w rozmowie z Radiem Zet:
Dowód rejestracyjny pojazdu został zatrzymany ze względu na stan techniczny, brak możliwości przemieszczania się tym pojazdem. Kierowca został przebadany na zawartość alkoholu w wydychanym powietrzu – wynik 0,0 prom. i został pouczony za wykroczenie z art. 97.
Zastanawiacie się pewnie, co to za wykroczenie. Otóż art. 97 stanowi:
Kto wykracza przeciwko innym przepisom o bezpieczeństwie lub o porządku ruchu na drogach publicznych podlega karze grzywny do 3000 złotych albo karze nagany.
Dlaczego mowa o „innych przepisach”, a Hołowczyc został tylko pouczony? Zdarzenie miało miejsce poza drogą publiczną, więc nie można było ukarać go za spowodowanie zagrożenia w ruchu drogowym. A ponieważ droga była pusta i nikt nie ucierpiał, ani nawet teoretycznie nie mógł ucierpieć, odstąpiono od wystawienia mandatu.
Hołek w momencie zdarzenia siedział za kierownicą BMW X3 M Competition. Ten sportowy SUV ma 510 KM i przyspiesza do 100 km/h w 4,1 s. Obecnie takie auto kosztuje w salonie 495 500 zł.
Po opisywanym zdarzeniu Hołowczyc wsiadł za kierownicę rajdowego BMW X3, a następnie zdeklasował rywali. Wraz z pilotem Łukaszem Kurzeją uzyskali przewagę niemal 9 minut nad drugą załogą w Rajdowych Mistrzostwach Polskich Samochodów Terenowych.
Przejechał samochodem 400 metrów, policja już czekała
Pan Dominik jest właścicielem komisu samochodowego w Żywcu. Pewnego dnia przyjechała do niego ciężarówka z kolejnym autem na sprzedaż. Zatrzymała się 400 metrów od bramy komisu, ponieważ dalej prowadzi wąska boczna droga i duży pojazd się tam nie zmieści. Mężczyzna wsiadł więc za kierownicę i pojechał w stronę swojego placu. Gdy pozostało 100 metrów do celu, zatrzymała go policja.
Powód kontroli był prosty – pan Dominik siedział za kierownicą Renault Megane, które nie było zarejestrowane. To poważne wykroczenie, zwłaszcza że pojazd niezarejestrowany, jest także nieubezpieczony. Właściciel komisu nie kwestionował swojej winy, a pozostałe 100 metrów Megane pokonało już na lawecie.
Co grozi za jazdę autem bez tablic rejestracyjnych i bez OC?
Pan Dominik nie precyzuje, ile dokładnie zapłacił, ale sam też jeszcze nie zna wszystkich kosztów, ponieważ czeka na decyzję z kolegium do spraw wykroczeń. Jeśli Megane nie miało ubezpieczenia od 14 lub więcej dni, to musiał zapłacić Ubezpieczeniowemu Funduszowi Gwarancyjnemu 6020 zł.
Co do grzywny za poruszanie się autem niezarejestrowanym, to może ona wynieść nawet 5000 zł. Mówimy jednak o maksymalnej karze za wykroczenie i raczej nie będzie ona aż tak surowa.
Profesjonalne tablice rejestracyjne to w Polsce czarna magia
Podobnych problemów co pan Dominik, nie mają jego koledzy w krajach zachodnich. Funkcjonuje tam coś takiego jak tablice profesjonalne. Przypisywane są one nie do konkretnego pojazdu, ale do przedsiębiorcy. Dzięki nim właściciel komisu może legalnie pojechać samochodem do mechanika, na jazdę próbną z klientem, albo… zjechać autem z lawety poza terenem prywatnym. Urzędnicy w innych krajach Europy dawno zrozumieli, że zmuszanie właściciela komisu do rejestrowania i ubezpieczania pojazdu, który i tak zaraz sprzeda, to absurd, generowanie kosztów oraz problemów dla przedsiębiorców.
W Polsce były rozmowy na temat tego, że trzeba wprowadzić podobne rozwiązanie, ale skończyło się jedynie na rozmowach. Przez to dochodzi do takich absurdalnych sytuacji, jak historia pana Dominika, który przyznaje zresztą, że nie raz „obchodził” prawo, kiedy potrzebował przejechać samochodem kilkaset metrów.
Na koniec pan Dominik dodaje jak to dobrze, że nie zdecydował się na założenie „dla picu” tablic od innego auta, bo „to by były dopiero jaja”. Uściślając byłyby to jaja zagrożone karą do 5 lat pozbawienia wolności, bo taki czyn podpada pod niedawno zmienione przepisy o fałszowaniu tablic rejestracyjnych. Paradoks polega na tym, że policja zatrzymała pana Dominika dlatego, że jego auto tablic nie miało. Gdyby założył dowolne, policjanci pewnie by nawet na niego nie zwrócili uwagi.
Do zdarzenia doszło 17 października na Alei Mickiewicza w Krakowie. Jadący swoim Lexusem Jerzy Stuhr potrącił 44-letniego motocyklistę, który przewrócił się. Według pierwszych doniesień, aktor miał podjąć próbę ucieczki z miejsca zdarzenia, ale zostało do zdementowane.
Stuhr poczekał wraz z poszkodowanym na przyjazd policji. Wtedy okazało się, że aktor miał 0,7 promila alkoholu w wydychanym powietrzu. Tłumaczył, że wracał z żoną od znajomych, gdzie miał wypić trzy lampki wina.
Policjanci zatrzymali Jerzemu Stuhrowi prawo jazdy, a motocyklista trafił na badania do szpitala. Na szczęście okazało się, że skończyło się na drobnym urazie ręki.
Dlaczego Jerzy Stuhr wsiadł za kierownicę?
Początkowe medialne doniesienia mówiły o „Jerzym S.”, który miał spowodować wypadek z udziałem motocyklisty i próbować uciec z miejsca zdarzenia. Po niedługim czasie okazało się, że była to tylko kolizja, zaś Maciej Stuhr przekazał w mediach społecznościowych wiadomość od swojego ojca, w której przyznaje się on do jazdy pod wpływem alkoholu, ale zaprzecza, że próbował uciekać.
Teraz dowiedzieliśmy się także, dlaczego Jerzy Stuhr wsiadł za kierownicę tamtego dnia. Jak wyjaśnił Łukasz Maciejewski na stronie e-teatr.pl, aktor miał wziąć udział w spotkaniu organizowanym w Małopolskim Ogrodzie Sztuki pod hasłem „Przywrócone arcydzieła. Jerzy Trela: Wspomnienia przyjaciół”:
Postanowiłem zaprosić grono przyjaciół Jerzego Treli, aby powspominać tego giganta, a wcześniej podziwiać go w roli Natana w „Sędziach. Tragedyi”, zapomnianym telewizyjnym filmie Konrada Swinarskiego z 1974 r. na podstawie sztuki Stanisława Wyspiańskiego.
Co grozi Jerzemu Stuhrowi za jazdę po alkoholu i spowodowanie kolizji?
Sprawą Jerzego Stuhra zajmuje się teraz krakowska policja pod nadzorem prokuratury. Postawione mu zostaną najprawdopodobniej zarzuty prowadzenia pojazdu w stanie nietrzeźwości oraz spowodowania zagrożenia w ruchu drogowym. Grożą za to nawet 2 lata więzienia.
Pozbawienie wolności jest raczej mało prawdopodobnym scenariuszem. Aktor musi z pewnością liczyć się z wysoką grzywną oraz zakazem prowadzenia pojazdów. Zgodnie z nowym taryfikatorem za samą jazdę mając powyżej 0,5 promila alkoholu (bez doprowadzenia do kolizji) grozi:
grzywna, ograniczenie wolności lub kara więzienia
zakaz prowadzenia pojazdów od 1 roku do 15 lat
kara finansowa od 5000 zł do 60 000 zł (na rzecz Funduszu Pomocy Pokrzywdzonym i Pomocy Postpenitencjarnej)
Nowoczesne samochody wyposażone są często w całe mnóstwo gadżetów, które możemy dostosować do własnych preferencji. Otrzymujemy różne kolory oświetlenia nastrojowego do wyboru, możemy dostosować jak długo diodowe światła będą nas „odprowadzać” do domu, a nawet czy będą nas witać jakąś animacją.
Dostosować możemy także charakter samochodu do naszych potrzeb i nastroju, ale z tym akurat lepiej być ostrożnym.
Obecnie wiele modeli można wyposażyć w tryby jazdy, mające sprawić, że auto stanie się bardziej sportowe lub komfortowe. Faktyczny wpływ takich ustawień na nasze wrażenia z jazdy, zależy od tego, pracę ilu podzespołów faktycznie to zmienia.
Wśród tych trybów zwykle pojawia się też taki ekologiczny, nazywany zwykle Eco. Niektórzy producenci, zanim jeszcze różne tryby jazdy zaczęły się pojawiać w samochodach, stosowali wyłącznie przycisk uruchamiający funkcję Eco (czasami oznaczaną jako Econ).
Jej działanie może się różnic zależnie od samochodu, ale zwykle łagodzi ona reakcję samochodu na gaz. Może też zmieniać nieco mapę silnika, a w autach elektrycznych nawet ograniczać jego moc.
Co daje tryb Eco?
W założeniu projektantów trybu Eco, ma on sprawić, że łatwiej nam będzie łagodnie operować gazem, przez co zmniejszymy zużycie paliwa. Często daje to niestety odwrotny skutek. Samochody stają się wtedy leniwe i przyspieszają niespiesznie, co może irytować kierowców, którzy zaczną mocniej wciskać gaz.
Ponadto zgodnie z zasadami ecodrivingu, powinniśmy w miarę możliwości szybko osiągnąć żądaną prędkość, a następnie ją utrzymywać, delikatnie muskając gaz. Mozolnie i długo się rozpędzając, wcale nie oszczędzimy paliwa.
Wpływ trybu Eco na skrzynię biegów
Jeśli nasz samochód wyposażony jest w automatyczną skrzynię biegów, tryb Eco może mieć tym gorszy wpływ na podzespoły samochodu. Przekładania może wtedy na siłę utrzymywać jak najwyższe przełożenie i niechętnie redukować. To dodatkowo pogorszy dynamikę i wydłuży czas rozpędzania się, paradoksalnie podwyższając spalanie.
Jazda na bardzo niskich obrotach jest też niekorzystna dla elementów silnika i nie ma nic wspólnego z prawidłowym użytkowaniem samochodu. Pierwszym elementem który może w takim przypadku ucierpieć jest dwumasowe koło zamachowe.
Wpływ trybu Eco na klimatyzację
Tryb Eco może także zmniejszyć wydajność klimatyzacji i sprawić, że sprężarka włącza się rzadziej. Oszczędność na paliwie będzie raczej śladowa, natomiast wyraźnie pogorszy się komfort naszej jazdy w upalny dzień.
Z kolei jesienią lub podczas deszczowej pogody, szyby w naszym aucie mogą zacząć parować, zaraz po wyłączeniu się klimatyzacji, co dodatkowo wpłynie na widoczność i bezpieczeństwo.
Jennie Kim podbiła serca wielu fanów nie tylko jako członkini zespołu, ale jako artystka solowa. Jest jedną z najbardziej popularnych piosenkarek na świecie. Niedawno stworzyła wyjątkowy model Taycan 4S Cross Turismo, który przekazał koreański oddział Porsche – wydarzenie to zbiegło się z rozpoczęciem światowej trasy zespołu Jennie – Blackpink – w Seulu.
Porsche Taycan 4S Cross Turismo Jennie Ruby Jane
Dlaczego influencerka wybrała właśnie ten model? W 2021 r. Porsche dostarczyło w Korei Południowej 8425 samochodów – o 7% więcej niż rok wcześniej. Jednym z motorów tego sukcesu był Taycan, wprowadzony tam pod koniec 2020 r. Z wynikiem 1288 egzemplarzy dostarczonych w 2021 r. elektryczny samochód sportowy Porsche wskoczył już na drugie miejsce rankingu najchętniej wybieranych modeli za pierwszym Cayenne (3480 sztuk).
Jak doszło do zaprojektowania wymarzonego auta Jenny? Otóż dzięki Porsche Exclusive Manufaktur, wraz z Porsche Classic, można odnowić lub udoskonalić swój model auta, a w programie Sonderwunsch (znanym z końca lat 70.), z którego skorzystała influencerka, można zaprojektować niepowtarzalny model. Auto może mieć wyjątkowe kolory nadwozia, a także specjalne materiały we wnętrzu.
Eksperci zespołu Sonderwunsch z Porsche Exclusive Manufaktur oraz działu designu Style Porsche odbyli z artystką kilkugodzinne warsztaty, w trakcie których uzgodnili wszystkie szczegóły jej Porsche Taycana 4S Cross Turismo.
„Możliwość tak intensywnej współpracy przy moim własnym, bardzo osobistym Porsche była niesamowitym przeżyciem” – przyznała JENNIE. „Jestem szczególnie dumna z tego, że udało się zaprojektować wizualizację chmur. Dużo czasu spędzam, podróżując po świecie, a niebo i chmury są moimi towarzyszami podróży i pięknym symbolem tych wyjątkowych doświadczeń. Dlatego czuję się z nimi szczególnie związana i pasjonuję się ich fotografowaniem”.
Akcenty Meissenblue na zewnątrz i we wnętrzu Nadwozie unikatowego Porsche Taycan Cross Turismo przyciąga uwagę. 21-calowe obręcze Exclusive Design polakierowano na kolor Meissenblue z programu Paint to Sample, kontrastujący z metalizowanym czarnym lakierem. W tym samym niebieskim odcieniu utrzymano napis „electric” na drzwiach, oznaczenie modelu z tyłu oraz emblematy chmur na słupkach B. Nakładki progów przednich drzwi zdobi podświetlony napis „Jennie Ruby Jane” – zaprojektowanym przez samą artystkę – a na listwach progowych tylnych drzwi znalazł się pseudonim piosenkarki – „NiNi”. Zgodnie z życzeniem Jennie zastosowano tu typografię z obecnej generacji Porsche 911 (typ 992). Projektory w przednich drzwiach po ich otwarciu wyświetlają chmury na nawierzchni obok samochodu. Na osłonach piast kół widnieją imię artystki oraz napis „Sonderwunsch”.
Egzemplarz w kolorze metalizowanej czerni nosi nazwę „Taycan 4S Cross Turismo dla Jennie Ruby Jane”.
Porsche Taycan 4S Cross Turismo Jennie Ruby Jane
Fotele i górną sekcję deski rozdzielczej utrzymano w kolorze Crayon. Do wykończenia elementów ozdobnych paneli drzwi, otworów wentylacyjnych i uchwytów na pojemniki z napojami oraz pierścienia na godzinie 12 koła kierownicy wykorzystano specjalny odcień Meissenblue. I tu nie zabrakło motywu chmury, który w wersji zaprojektowanej przez piosenkarkę zdobi zagłówki foteli. Ten sam osobisty akcent można znaleźć na specjalnym pokrowcu na samochód, przeznaczonym do użytku w zadaszonych pomieszczeniach.
JENNIE Kim Jennie debiutowała w sierpniu 2016 r. singlem [SQUARE ONE] wydanym przez wytwórnię YG Entertainment, jako członkini zespołu BLACKPINK. Zarówno dwa pierwsze utwory – „Whistle” i „Boombaya”, jak i kolejne piosenki osiągnęły imponujący sukces. W 2018 r. JENNIE wydała pierwszy solowy singiel – „SOLO”, którym urzekła swoich fanów z całego świata, prezentując inną muzykę niż ta realizowana wspólnie z zespołem. Dziś JENNIE jest globalną influencerką, z 70,8 mln obserwujących na Instagramie (stan na 12 października 2022 r.). Aktywnie działa również jako ambasadorka różnych znanych marek modowych, kosmetycznych, spożywczych oraz tzw. żyjących marek. Niedawno jej grupa BLACKPINK wydała swój drugi album – „BORN PINK”.
Amerykańska marka Jeep będzie w Polsce produkować pierwsze auto w 100% elektryczne. Wpuszczono nas do fabryki .
Premierowe spotkanie Jeepa dla międzynarodowego grona dziennikarzy i dziennikarek odbyło się w Polsce tuż przed startem Paryskiego Motor Show. W Tychach opowiadano i pokazywano zastosowane w aucie technologie oraz model sprzedaży, ale także wiele uwagi poświęcono przyszłości marki należącej do grupy Stellantis. Avenger to ciekawy koncept. Ma niewiele ponad 4 m długości, nieco podwyższone zawieszenie, sporo miejsca w środku w sprytnych schowkach – to rasowy crossover lubiący miasto, ale lubiący także wypady poza utwardzone drogi. O tym, że kobiety kochają crossovery pisałyśmy już w 2016 roku. Pomimo tego, że ma tylko napęd na przednią oś, 260 Nm silnika elektrycznego o mocy 156 KM (115 kW) może sobie nieźle radzić w lekkim terenie – to także zasługa systemu zarządzania trakcją – Select Terrain. W standardzie auto będzie także miało Hill Descent Control, czyli system kontroli zjazdu. Jeep oferuje już gamę aut hybrydowych, także z wtyczką.
Bateria trakcyjna
Bateria trakcyjna, w którą wyposażono Avengera ma 54 kWh pojemności brutto (51 kWh dostępnych). Ogniwa do niej dostarcza chiński gigant bateryjny CATL. Same baterie są składane w zakładzie w Tychach. Deklarowany przez producenta zasięg to ok. 400 km w cyklu WLTP i nawet 550 km w mieście. To zasługa dwóch trybów rekuperacji. Elektryki odwrotnie do aut spalinowych znacznie wydłużają zasięgi w mieście, za to szybciej konsumują kilowatogodziny przy jednostajnej jeździe w trasie. Waga samochodu to 1541 kg, w tym 340 kg baterii.
Ładowanie
Auto standardowo wyposażone jest w dwa gniazda ładowania: AC (typ 2) i DC (CCS). Pokładowa ładowarka ma moc 11 kW, pozwala na ładowanie prądem trójfazowy. Szybkie ładowanie odbywa się z maksymalną mocą 100 kW – to wystarczy by napełnić baterię w zakresie od 20% do 80% w zaledwie 25 minut. Warunkiem, oczywiście, jest podpięcie auta do wystarczająco szybkiej stacji ładowania (DC). Do niedawna w Polsce było zaledwie 100 urządzeń o takiej mocy.
Przy ładowaniu AC z tzw. wallboxa napełnienie pustej baterii do pełna zajmie ok. 5,5 godziny.
Gwarancja na baterię
Co z gwarancją na baterię? Jeep przewidział 8 lat lub 150 tys. km, po tym czasie firma spodziewa się maksymalnie 17% ubytku pojemności. To efekt przeprowadzonych testów obejmujących ponad 2 mln km. Oczywiście stopień degradacji ogniw będzie w dużej mierze wynikał ze sposobu i warunków w jakich eksploatowane będzie auto. Dzięki wprowadzanym na rynek już od ponad 10 lat rozmaitym elektrycznym modelom wiemy, że po okresie gwarancji ubytki mogą być marginalne, ale zdarzają się także dość poważne – sięgające nawet 30% pierwotnej pojemności. To proces, który znamy z telefonów komórkowych.
Start produkcji
Auto będzie można zarezerwować już w listopadzie br. Produkcja pełną parą ruszy w grudniu. Podczas zwiedzania modernizowanej i optymalizowanej linii produkcyjnej w zakładzie w Tychach, powiedziano nam, że pełne moce produkcyjne będą wynosiły 17 egzemplarzy w ciągu godziny. Samochód z Polski trafi na rynek europejski, japoński, do Korei Południowej oraz kilku krajów północnoafrykańskich. USA nie jest póki co rokującym rynkiem dla tak niewielkich Jeepów.
Ciekawostką jest to, że koncern zdecydował się na produkcję auta także w wersji spalinowej z silnikiem 1,2 l turbo. Jego dostępność będzie ograniczona do niewielu rynków, a produkcja wystartuje ok. 2 miesiące po rozpoczęciu montażu elektryka. Będzie odbywać się na tej samej linii w Tychach. W odróżnieniu od zeroemisyjnego wariantu – nie będzie miał bagażnika pod maską (frunk). To dodatkowe kilkadziesiąt litrów wygodnej przestrzeni, w której można schować zakupy lub wozić kable.
Cena
Jeep liczy na to, że uterenowiony mieszczuch albo zurbanizowana terenówka (jak kto woli) będzie hitem sprzedażowym przede wszystkim dzięki przystępnym formom finansowania. Firma zapowiedziała, że miesięczna rata za użytkowanie Avengera wyniesie ok. 250 euro, przy uwzględnieniu lokalnych subsydiów. Taka cena – ok. 1 200 zł. byłaby także na polskim rynku interesującą ofertą. Nie podano nam jeszcze pełnej informacji na temat cen, ale prawdopodobnie będą się one zaczynać od ok. 30 tys. euro, czyli ok. 150 tys. zł.
Ekologia
Samochód jest zbudowany w 30% z materiałów pochodzących z recyklingu, a 80% auta może zostać poddane recyklingowi po zakończeniu eksploatacji. To już zaczyna być standard w produkcji pojazdów, chodzi o to by jak najwięcej użytych materiałów zamykać w pętli (obieg cyrkularny). Będzie można, oczywiście, zamówić samochód z wegańska skórą.
Maksymalnie skrócono łańcuchy dostaw komponentów do produkcji auta – to wpływa na obniżenie emisji CO2 konkretnego modelu. Na razie fabryka, w której produkowane są auta nie może się pochwalić dostarczaną zieloną energią do jej zasilania, ale jak zapewnia koncern, prace nad tym trwają.
Na konferencji prasowej nie odpowiedziano mi na pytanie o to, czy samochód będzie wyposażony w dwukierunkowy system komunikacji (V2G) pozwalający pobierać energię z akumulatora trakcyjnego. Dotychczas dostępny był on w autach z gniazdem ładowania CHAdeMO (przede wszystkim dostępnych na rynku azjatyckim). Dla standardu CCS takie rozwiązanie jest już zapowiedziane przez Volkswagena. Taka dwukierunkowa komunikacja pozwala traktować auto jak duży magazyn energii na kołach.
Starsi czytelnicy z pewnością pamiętają czasy, kiedy w niektórych autach boczne lusterko było tylko jedno, a konieczność wystawienia ręki z samochodu, żeby je wyregulować, była czymś oczywistym. Dzisiaj oczywista jest elektryka lusterek, ich lakierowanie, a często także montuje się w nich boczne kierunkowskazy, ponieważ w ten sposób są znacznie lepiej widoczne. Ale to najbardziej podstawowe dodatki spotykane w samochodowych lusterkach, a nas interesują znacznie bardziej zaawansowane rzeczy.
Ogrzewanie lusterek
To całkiem popularny i często spotykany dodatek. Przydatny jest nie tylko dla „leniwych”, którym nie chce się zdrapywać rano lodu z lusterek. Zależnie od warunków atmosferycznych lusterka mogą też na przykład zaparować, a ogrzewanie szybko rozwiąże ten problem.
Ogrzewanie lusterek zwykle można włączyć odpowiednim przyciskiem przy przełącznikach obsługujących ich sterowanie. W niektórych autach jest to połączone z ogrzewaniem tylnej szyby.
Elektryczne składanie lusterek
Taki dodatek też znany jest już od lat i spotkać go można w samochodach niemal wszystkich segmentów. Przycisk do ich składania znajduje się zawsze przy pozostałych przełącznikach związanych z lusterkami.
W nowszych modelach często lusterka składają się automatycznie, kiedy tylko zamkniemy samochód. Natomiast niektóre auta pozwalają kierowcy wybrać, czy chce aby składanie odbywało się automatycznie.
Automatyczne obniżanie lusterek
Nie każdy lubi parkować i cofać na lusterka, ale pozwala to na przykład zatrzymać się tuż przy krawężniku. Aby to zrobić konieczne jest zwykle obniżenie lusterka, żeby pokazywało nawierzchnię obok auta.
Niektóre modele robią to za nas – kiedy wrzucimy wsteczny prawe lusterko zmienia pozycję, aby pokazać nam odpowiedni widok. Po zakończeniu parkowania samo wróci do właściwej pozycji. Ta funkcja może działać samoczynnie, albo wymagać aktywacji w ustawieniach samochodu.
Lusterka elektrochromatyczne są często spotykane, ale kiedy mowa o lusterkach wewnętrznych. Zewnętrzne są znacznie mniej podatne na oślepianie przez światła jadącego za nami pojazdu. Ale nadal może się ono zdarzyć, więc spotkać można (zwykle w droższych samochodach) także samościemniające się lusterka zewnętrzne.
Słyszeliście prawdopodobnie o martwym polu w lusterkach? Spoglądacie w nie przed zmianą pasa ruchu, wydaje się pusto, a tym czasem tuż obok was jedzie inny pojazd. Prowadzić to może do niebezpiecznych sytuacji.
Stąd pomysł na czujnik martwego pola, który tak naprawdę działa zawsze. Jeśli jakiś pojazd zbliża się do nas na pasie obok, na lusterku lub obok niego zapali się pomarańczowa dioda. To znak, że nawet jeśli niczego nie widzimy, to coś obok nas jedzie. Jeśli mimo tego wrzucimy kierunkowskaz i zaczniemy zmieniać pas, dioda zacznie mrugać (czasami na czerwono) i odezwie się ostrzegawczy dźwięk.
Wykrywanie martwego pola domyślnie jest włączone, ale można je dowolnie aktywować i dezaktywować. W niektórych modelach da się również regulować czułość systemu, natężenie światła diody ostrzegawczej oraz obecność sygnału dźwiękowego.
Ograniczenie prędkości do 30 km/h w całej Unii Europejskiej?
Europejska Rada Bezpieczeństwa Transportu opublikowała niedawno swoje nowe zalecenia, co do prędkości, jakie powinny obowiązywać na drogach Unii Europejskiej. Zgodnie z nimi powinniśmy jeździć:
30 km/h w terenie zabudowanym
80 km/h poza terenem zabudowanym
120 km/h na autostradach
Zdaniem rady takie ograniczenia prędkości pozytywnie wpłyną na bezpieczeństwo na drogach. Ponadto pozwoli oszczędzić na paliwie, a w konsekwencji… nie tym razem nie chodzi o ratowanie planety, ale o ograniczenie zapotrzebowanie na rosyjską ropę. Nie wiemy czy członkowie ETSC sprawdzili, ile spala samochód jadący cały czas 26 km/h na drugim biegu (30 km/h to wszak prędkość maksymalna), ani czy zainteresowali się jak taka eksploatacja wpłynie na jego trwałość.
Dodajmy jednak, że Europejska Rada Bezpieczeństwa Transportu już publikowała podobne zalecenia w tym roku, ale wtedy proponowano ograniczyć prędkość na autostradach do 100 km/h.
Jakie są szanse na wprowadzenie nowych ograniczeń prędkości?
Trudno na takie pytanie jednoznacznie odpowiedzieć. Europejska Rada Bezpieczeństwa Transportu jedynie zaleca pewne działania, ale nie są one w żaden sposób zobowiązujące. Nie ma jednak gwarancji, że pomysł nie zostanie podchwycony. Szczególnie, że na przykład w Hiszpanii ograniczenie do 30 km/h w terenie zabudowanym (na drogach jednojezdniowych) obowiązuje już od maja 2021 roku.
Rada zainteresowała się też już tym, które państwa byłyby gotowe wprowadzić w życie nowe ograniczenia prędkości. Najbliżej ich realizacji są obecnie:
Dania
Hiszpania
Holandia
Szwecja
Z kolei kraje, które byłyby skłonne iść tą drogą to:
Czy Polska wprowadzi ograniczenie prędkości do 30 km/h?
Zdecydowanie przeciwko zaleceniom ETSC są Niemcy. Popierają inicjatywę wprowadzania dodatkowych ograniczeń prędkości, ale tylko w miejscach niebezpiecznych, gdzie jest to uzasadnione, a nie odgórnie na przykład na obszarach całych miast. Niezmiennie wskazują również, że chociaż na ich autostradach często nie ma ograniczeń prędkości, są one wyjątkowo bezpieczne.
Większość krajów natomiast w ogóle nie odpowiedziała na pytania o chęć wprowadzenia nowych ograniczeń prędkości. Była wśród nich Polska, a oprócz niej milczy też:
Urzędnicy kupują mocne limuzyny – to zawsze budzi emocje
Na liście samochodów, które chce zakupić Centrum Obsługi Administracji Rządowej, jest między innymi 20 egzemplarzy limuzyny segmentu D. Auta muszą spełniać dość wysokie wymagania, między innymi:
silnik benzynowy o mocy przynajmniej 270 KM
napęd 4×4
skrzynia automatyczna
elektrycznie regulowane przednie fotele
ogrzewanie foteli i tylnej kanapy
tapicerka alcantara lub skórzana
3-strefowa klimatyzacja
adaptacyjne reflektory LED
aktywny tempomat
Czy to już „bizancjum”? Wyposażenie bez wątpienia bogate, ale pamiętajmy, że w wymogi wpisuje się na przykład Skoda Superb (liftbacki też są dopuszczalne). Czeski model z silnikiem o mocy 280 KM oraz topowym wyposażeniem Laurin&Klement kosztuje 203 tys. zł.
Wśród instytucji, które mają otrzymać nowe samochody, znajduje się między innymi Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad. Tu poza jedną „limuzyną” poszukiwane są głównie zwykłe samochody do pracy. GDDKiA potrzebuje:
1 sedana segmentu D (250 KM)
10 kompaktowych SUV-ów (150 KM)
20 kombi (100 KM)
4 osobowe busy (145 KM)
10 busów typu furgon (120 KM)
Urzędnicy chcą wydać 32 mln zł na nowe samochody
Przetarg przygotowany przez Centrum Obsługi Administracji Rządowej obejmuje w sumie 155 pojazdów, na których zakup zostanie przeznaczone do 32 mln zł. Sporo, ale trafią one do w sumie 21 instytucji. Między innymi do:
Intuicja podpowiada, że nazwa tego skrzyżowania odnosi się do jego kształtu. Litera X nie jest jednak jego dokładnym odwzorowaniem, ale to uproszczenie jest na tyle zrozumiałe, że znalazło się nawet na znaku, który stoi przed takimi skrzyżowaniami. Zgonie z rozporządzeniem w sprawie znaków i sygnałów drogowych:
Znak A-5 „skrzyżowanie dróg” ostrzega o skrzyżowaniu dróg, na którym pierwszeństwo nie jest określone znakami.
Co to oznacza? Skoro pierwszeństwa nie określają znaki, to informacja, że mowa o skrzyżowaniu równorzędnym. Każdy kierowca chyba wie, jak wtedy określić, kto ma pierwszeństwo?
W sytuacjach równorzędnych pierwszeństwo określa zasada prawej ręki. To znaczy, że kierujący zbliżający się z naszej prawej strony ma przed nami pierwszeństwo. Jeśli spotkają się na przykład trzy pojazdy, to przepuszczają się po kolei, zgodnie z powyższą zasadą.
Teoretycznie może dojść w takim miejscu do sytuacji patowej, w której z każdej drogi nadjedzie pojazd i każdy będzie musiał komuś ustąpić pierwszeństwa. Wtedy trzeba zdać się na uprzejmość i dobrą wolę – jeden z kierujących musi zrezygnować ze swojego pierwszeństwa, wyraźnie to sygnalizując. Po przepuszczeniu jednego auta, sprawa zostaje rozwiązana.
Na skrzyżowaniu typu X kierowcy popełniają kilka typowych błędów. Podstawowym jest niezwracanie uwagi na znaki, przez co mają problem z określeniem pierwszeństwa przejazdu.
Nie każdy kierowca wie też, na co wskazuje znak A-5. Podobnie nie każdy potrafi wyjaśnić, czym jest zasada prawej ręki, co może prowadzić do niebezpiecznych sytuacji.
Ryzyko zaistnienia powyższych błędów może wzrastać, jeśli dane skrzyżowanie nie wygląda jak równorzędne. Jeśli jedziemy drogą nieco szerszą lub posiadającą dodatkowe elementy (jak miejsca parkingowe, droga dla rowerów), łatwo ulec wrażeniu, że jedziemy drogą „główną” i to my mamy pierwszeństwo. Tymczasem decydują o tym znaki. Skrzyżowania typu X czyli równorzędne, często spotykane są na uliczkach osiedlowych, gdzie czasami panują lokalne „zwyczaje”. Niepisana zasada, która droga uznawana jest za tą z pierwszeństwem. Nie każdy niestety musi o tym wiedzieć, a wtedy nietrudno o zderzenie kierowcy „miejscowego” z „przyjezdnym”.
W realizacji znajduje się obecnie 101 km autostrady A2. Stan prac prezentuje się obecnie następująco:
Mińsk Mazowiecki – Siedlce (ok. 37,5 km) – dla odcinków Kałuszyn – Groszki i Gręzów – Siedlce Zachód są już decyzje o zezwoleniu na realizację inwestycji drogowej. Z kolei dla środkowego odcinka, Groszki – Gręzów Wojewoda Mazowiecki prowadzi postępowanie administracyjne zmierzające do wydania decyzji na realizację, co powinno odbyć się jeszcze w październiku.
Siedlce – Biała Podlaska (ok. 63,5 km) - są już podpisane umowy na cztery fragmenty A2 od Siedlec do Białej Podlaskiej. Dla trzech odcinków, pomiędzy węzłem Siedlce Zachód a miejscowością Swory, trwają postępowania administracyjne w Urzędzie Wojewódzkim w Warszawie, które powinny zakończyć się jeszcze w tym roku.
Autostradą A2 z Warszawy do węzła Biała Podlaska powinniśmy dojechać, przy sprawnym przebiegu prac budowlanych, pod koniec 2024 r. Natomiast stamtąd do granicy z Białorusią w Kukurykach będzie prowadzić przedłużenie węzła A2 o długości 32 km.
Jeśli chodzi o wybudowanie dodatkowych pasów ruchu na autostradzie A2 między Łodzią i Warszawą, są już decyzje na dokonanie rozbudowy. Docelowo A2 będzie miała od węzła Konotopa do węzła Pruszków dwie jezdnie po 4 pasy ruchu, natomiast dalszy odcinek do granicy województwa mazowieckiego będzie posiadał 2 jezdnie po 3 pasy ruchu. Odcinek 89 km od węzła Łódź Północ do węzła Konotopa zostanie unowocześniony i zyska nowy standard. Nowością przy realizacji tej inwestycji będzie wykonanie zasilania infrastruktury z systemów pozyskiwania energii z odnawialnych źródeł energii.
Kwestia rozbudowy drogi ekspresowej S7 prezentuje się następująco:
dla odcinka Czosnów – Kiełpin przygotowywane są dokumenty do ogłoszenia przetargu na zaprojektowanie i budowę trasy.
dla odcinka Kiełpin – Warszawa przygotowywana jest dokumentacja niezbędna do ogłoszenia przetargu na wykonanie projektu budowlanego wraz z uzyskaniem decyzji ZRID.
Rozbudowa drogi S12
Przygotowywana jest dokumentacja dla drogi ekspresowej S12 od granicy woj. mazowieckiego i łódzkiego do Radomia i dalej do obwodnicy Puław w woj. lubelskim. Odpowiednie decyzje zostały w większości już wydane. Jedynie w przypadku odcinka S12 Radom – Puławy toczy się postępowanie administracyjne prowadzone przez Regionalną Dyrekcję Ochrony Środowiska w Warszawie.
Stan budowy drogi S19 Via Carpatia
Dla 33 km drogi ekspresowej S19 (na odcinku granica z woj. podlaskim – Łosice – granica z woj. lubelskim), przebiegającej przez teren województwa mazowieckiego, prowadzone są obecnie prace związane z przygotowaniem Studium techniczno-ekonomiczno-środowiskowego z elementami koncepcji programowej.
Z czterech obwodnic ujętych w Programie Budowy Dróg Krajowych na lata 2014-2023 w woj. mazowieckim, zrealizowane zostały już dwie: obwodnica Góry Kalwarii i Iłży. Obwodnica Kołbieli jest w realizacji.
Obwodnice Lipska (DK79) i Pułtuska (DK61/57) są już w realizacji. Zakończenie prac przewidziane zostało w II kwartale 2024 r.
Kolejnych siedem obwodnic jest w fazie przygotowania dokumentacji projektowej. Złożone zostały już cztery wnioski o uzyskanie decyzji środowiskowej dla obwodnicy Ostrołęki, Skaryszewa, Sokołowa Podlaskiego i Zwolenia.
Budowa S10 i Obwodnica Aglomeracji Warszawskiej
Dla zachodniego fragmentu OAW opracowywana jest dokumentacja projektowa. Mowa o odcinkach S50 od S10 do DK92 oraz S50/A50 od DK92 do S7. Zgodnie z zawartymi w lipcu 2022 r. umowami, zakończenie prac projektowych przewidziane jest w I kwartale 2026 r.
W sierpniu 2022 r. podpisane zostały dwie umowy na opracowanie dokumentacji przygotowawczej dla połączenia autostrady A1 od Włocławka do Obwodnicy Aglomeracji Warszawskiej. Przyszła S10 będzie skomunikowana z OAW na przecięciu z obecną DK50 pomiędzy Wyszogrodem a Płońskiem.
Przebieg przyszłej S10 od autostrady A1 w kierunku połączenia z OAW zakłada przejście w sąsiedztwie Płocka w sposób umożliwiający przejęcie ruchu tranzytowego przechodzącego przez miasto, z uwzględnieniem skomunikowania z rafinerią i jej rozbudowy. Dokumentacja obejmie połączenie S10 z Płockiem poprzez dwujezdniową DK60. Szacunkowa długość tego odcinka S10 wyniosłaby ok. 100 km.
Warianty OAW to jedynie osie korytarzy wariantów wskazanych podczas opracowania Studium korytarzowego. Korytarze dla danego wariantu mają po ok. 5 km szerokości. Docelowo pod przyszłą budowę drogi na odcinku szlakowym potrzebny będzie pas o szerokości ok. 100 m. Nieco więcej w miejscach węzłów i MOP-ów.
Pierwszy numer tygodnika Auto Świat ukazał się w marcu 1995 roku i na przestrzeni lat zdobył duże i wierne grono czytelników. To jednak stopniowo się pomniejszało, wraz z kurczeniem się rynku prasy. Obecnie jeden numer sprzedaje się w liczbie około 29 tys. egzemplarzy (dane PBC). Mimo tego wydawało się, że taka marka nie zniknie szybko z rynku.
Niestety myliliśmy się. Ringer Axel Springer Polska zdecydowało o zakończeniu sprzedaży tygodnika Auto Świat. Powodem (przynajmniej nie bezpośrednim), nie była jednak sprzedaż czasopisma. Jak czytamy w komunikacie:
Zarząd Ringier Axel Springer Polska zdecydował o podjęciu konkretnych działań w reakcji na postępujące spowolnienie rynku i drastyczny wzrost kosztów. W konsekwencji zarząd podjął decyzję o redukcji zatrudnienia w firmie oraz ograniczeniu kosztów. Jednocześnie, aby wesprzeć osoby najbardziej dotknięte rosnącymi kosztami, Ringier Axel Springer Polska zaoferuje jednorazowe wsparcie finansowe dla najmniej zarabiających pracowników.
Te rosnące koszty to przede wszystkim ceny papieru oraz energii. W efekcie RASP ogłosił poważne redukcje i zwolnienie 8 procent swoich pracowników. Jedną z ofiar tych oszczędności jest właśnie Auto Świat.
Co dalej z Auto Światem?
Ostatni numer Auto Świata trafi do sprzedaży w grudniu. Marka na szczęście nie odejdzie zupełnie w zapomnienie, ponieważ pod nią funkcjonuje prężnie działający serwis internetowy, stale utrzymujący się, jeśli nie na pierwszym miejscu, to w ścisłej czołówce polskiego internetu. A co miesiąc odwiedza go nawet ponad 5 mln osób.
Jak informuje KMP w Płocku, tamtejsi policjanci prowadzili kontrolę stanu trzeźwości kierowców, którzy poruszali się drogą krajową w Popłacinie. Jeden z kierujących zignorował polecenie zatrzymania i zaczął uciekać.
Policjanci ruszyli za nim w pościg, który na szczęście nie trwał długo. Kierowca Forda po 2 kilometrach dał za wygraną. Policjantom wyjaśnił, że obawiał się kontroli, gdyż zdaje sobie sprawę, że znajduje się pod wpływem alkoholu. Miał wcześniej spożyć niewielką jego ilość.
Potwierdziło to badanie alkomatem – ilość była naprawdę niewielka. Na tyle niewielka, że nie przekroczyło ono dopuszczalnego 0,2 promila. Mężczyzna mógł więc legalnie poruszać się po drogach.
Teraz wpadł w poważne tarapaty, ponieważ ucieczka przed policją to przestępstwo, zagrożone karą do 5 lat więzienia. Z pewnością dobiłaby go też świadomość (zakładając że ją ma), że nawet gdyby miał powyżej 0,2 promila, to konsekwencje byłyby mniejsze. Za to grozi bowiem:
grzywna nie niższa niż 2500 zł (maksymalnie 30 tys. zł) lub areszt do 30 dni
Wśród polskich kierowców krąży wiele mitów na temat tego, za co i kiedy można dostać mandat. Jeden z nich mówi, że obawiać powinni się tylko ci, którzy znacząco przekraczają prędkość. Według części kierowców za niewielkie przekroczenie albo nie przysługuje żadna kara, albo zbyt mała, żeby policjantom chciało się zatrzymywać taką osobę. Ile jest prawdy w tych przekonaniach?
Czy policja zatrzymuje za niewielkie przekroczenie prędkości?
Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Zwykle wszystko zależy od arbitralnej decyzji policjanta. Może on nas nie zatrzymać z uwagi na znikomą szkodliwość niewielkiego przekroczenia oraz z obawy, że w czasie rozmowy z nami, umkną mu prawdziwi piraci drogowi.
Nie jest natomiast prawdą mit, że przekroczenie prędkości do 10 km/h jest dozwolone. Obecnie grozi za to 50 zł oraz 1 punkt karny, a za przekroczenie o 11-15 km/h już 100 zł i 2 punkty karne.
Czy fotoradary mają ustawioną tolerancję na przekroczenie prędkości?
W przypadku fotoradarów tolerancja na poziomie 10 km/h jest rzeczywiście prawdą. Ustawiana jest z uwagi na to, że zmienne warunki mogą nieznacznie wpłynąć na precyzję pomiaru. Pojawiały się jednak także pogłoski o tym, że niektóre fotoradary pozwalają o przekraczanie prędkości nawet o 20-30 km/h.
Takie przypadki faktycznie się zdarzały, a spowodowane były zbyt dużą ilością rejestrowanych wykroczeń. Wbrew pozorom to wcale nie jest pozytywna sytuacja, ponieważ każde zdjęcie musi zostać zweryfikowane, pod kątem tego czy jest wyraźne, wykonane prawidłowo i czy może stanowić podstawę do ukarania kierowcy. Gdy wykroczeń było zbyt wiele, służby miały poważny problem, żeby zdążyć z weryfikacją każdego z nich. Stąd pomysł, aby rejestrować tylko te najpoważniejsze wykroczenia.
Na (nie)szczęście nie da się stwierdzić, czy dany fotoradar ma taką tolerancję. Więc najbezpieczniej po prostu jechać przepisowo.
Czy w nocy można jechać o 10 km/h szybciej?
Jeszcze do niedawna tak było. W godzinach od 23 do 5 dopuszczalna maksymalna prędkość w terenie zabudowanym wynosiła 60 km/h. Był to efekt pewnego kompromisu – kiedyś w Polsce można było jeździć 60 km/h, ale w ramach dostosowywania przepisów do unijnych wymogów, została obniżona do 50 km/h. Zachowano jednak wyższy limit w godzinach nocnych.
Od kilku miesięcy ten kompromis już nie obowiązuje i kierowcy muszą przestrzegać 50 km/h w terenie zabudowanym przez całą dobę.
Od 1 stycznia obowiązuje nowy, znacznie zaostrzony taryfikator mandatów. Z kolei 17 września podwyższono liczbę punktów karnych za wykroczenia, a także wprowadzono zasadę recydywy (podwójny mandat za dwukrotne popełnienie wykroczenia w ciągu dwóch lat). Kary za przekroczenie prędkości prezentują się teraz następująco:
do 10 km/h – 50 zł, 1 pkt. karny,
od 11 do 15 km/h – 100 zł, 2 pkt. karne,
od 16 do 20 km/h – 200 zł, 3 pkt. karne,
od 21 do 25 km/h – 300 zł, 5 pkt. karnych,
od 26 do 30 km/h – 400 zł, 7 pkt. karnych ,
od 31 do 40 km/h – 800 zł (recydywa 1600 zł), 9 pkt. karnych,
od 41 do 50 km/h – 1000 zł (recydywa 2000 zł), 11 pkt. karnych,
od 51 do 60 km/h – 1500 zł (recydywa 3000 zł), 13 pkt. karnych,
od 61 do 70 km/h – 2000 zł (recydywa 4000 zł), 14 pkt. karnych,
ponad 70 km/h – 2500 zł (recydywa 5000 zł), 15 pkt. karnych.
Zmiana świateł z dziennych na mijania w odpowiednim czasie jest wyjątkowo ważna dla naszego bezpieczeństwa. Naszego jako kierowców, ale też innych uczestników drogi. Bez odpowiedniego korzystania z oświetlenia samochodu nie jesteśmy widoczni, a takie zachowanie rodzi groźne konsekwencje. Czy zatem zmiana świateł dziennych na mijania o odpowiedniej porze dnia jest obarczona ryzykiem otrzymania mandatu?
Zmiana świateł z dziennych na mijania od 30 października 2022
W tym roku przestawiamy się z czasu letniego na zimowy w nocy z 29 na 30 października (z soboty na niedzielę). Tej nocy będziemy spać dłużej, ponieważ zegarki przestawimy z godziny 3 w nocy na 2.
Co to oznacza? To oczywiste – będzie się robić szybciej ciemno. W związku z tym warto wiedzieć, że taka zmiana świateł z dziennych na mijania zapewni nam lepszą widoczność naszego auta dla innych kierowców w ciągu dnia. Światła mijania – znacznie mocniejsze – umożliwiają komfortowe przemieszczanie się samochodem w gorszych warunkach oświetleniowych (szarówka, przedwieczorny deszcz, czy po zmroku), lub wieczorem.
W nowych samochodach, wyposażonych w światła dziennie, automatycznie zmienia się oświetlenie pojazdu z tego, który czujniki samochodu – badając natężenie światła – włączają w ciągu dnia (dzienne), na takie, które – dzięki ocenie czujników – jest lepsze przy słabszym nasileniu światła dziennego. Wówczas automatycznie nastąpi zmiana świateł z dziennych na mijania.
Automat jednak nie zadziała we wszystkich samochodach. Samochody używane, z rynku wtórnego, wieloletnie auta nie mają takiego systemu oświetlenia, dzięki któremu zmiana świateł dziennych na mijania odbywa się praktycznie przez nas niezauważalnie i automatycznie. Jest to zwykle sygnalizowane pojawieniem się kontrolki reflektora na kokpicie. Czy kierowcy takich aut narażają się na mandat, gdy w odpowiednim czasie nie przełączą ręcznie pokrętła na właściwe oświetlenia swojego pojazdu?
Czy światła do jazdy dziennej są obowiązkowe?
Zgodnie z dyrektywą Unii Europejskiej światła do jazdy dziennej muszą mieć wszystkie samochody, które uzyskały homologację od lutego 2011 roku. Prawo oczywiście nie działa wstecz, więc jeśli nasze auto nie ma świateł do jazdy dziennej, nie musimy ich dodatkowo montować.
Nie musimy, ale możemy. Dopuszczalne jest stosowanie takich akcesoriów, ale trzeba być ostrożnym. Światła muszą po pierwsze mieć odpowiednią homologację, a po drugie być umieszczone w odpowiednim miejscu. Jeśli nie spełnimy wszystkich wymogów, możemy nie zaliczyć przeglądu okresowego. Istnieje też wtedy ryzyko, że zainteresuje się nami policja.
Zmiana świateł dziennych na mijania – o której godzinie?
Samochody coraz częściej wyposażone są w czujniki zmierzchu, dzięki któremu samoczynnie nastąpi zmiana świateł z dziennych na mijania. Nie można jednak zapominać, że czujniki takie mogą być różnie skalibrowane i nie zawsze zareagować prawidłowo do panujących warunków.
To na kierowcy ciąży obowiązek upewnienia się, że ma włączone odpowiednie oświetlenie.
Kodeks drogowy mówi na temat używania świateł do jazdy dziennej tylko tyle:
W czasie od świtu do zmierzchu w warunkach normalnej przejrzystości powietrza, zamiast świateł mijania, kierujący pojazdem może używać świateł do jazdy dziennej.
Musimy więc sami ocenić, kiedy robi się na tyle ciemno, aby włączyć światła mijania. Pamiętajmy również, że światła do jazdy dziennej świecą się tylko z przodu. Dopiero po włączeniu świateł mijania, zapalą się tylne i staniemy się odpowiednio widoczni na drodze.
Czujnik zmierzchu na pewno włączy nam światła mijania po wjechaniu do tunelu, ale ten, kto nie ma takie rozwiązania w swoim aucie, kiedy z automatu nastąpi zmiana świateł dziennych na mijania, to musi pamiętać, aby zrobić to samemu.
Kiedy nie wolno używać świateł do jazdy dziennej?
Z cytowanego przepisu wynika jeszcze jedna zasada, o której wielu nie pamięta. Świateł do jazdy dziennej można używać tylko w warunkach normalnej przejrzystości powietrza. Co to znaczy?
Opady deszczu, śniegu oraz mgła, to właśnie warunki ograniczonej przejrzystości powietrza. Wtedy mamy obowiązek włączyć światła mijania i tłumaczenia, że samochód nie zrobił tego automatycznie, nie przekonają policjanta.
Holowanie a światła mijania
O konieczności włączenia świateł mijania trzeba pamiętać także podczas holowania – muszą zostać włączone w pojeździe holującym. Pojazd holowany, z wyjątkiem motocykla, ma być oznaczony z tyłu po lewej stronie ostrzegawczym trójkątem odblaskowym, a w okresie niedostatecznej widoczności ma mieć ponadto włączone światła pozycyjne. Zamiast oznaczenia trójkątem odblaskowym pojazd holowany może wysyłać żółte sygnały błyskowe w sposób widoczny dla innych uczestników ruchu. Niedopuszczalne jest używanie świateł awaryjnych!
Mandat za jazdę na światłach do jazdy dziennej?
Taryfikator mandatów przewiduje różne kary za jazdę bez wymaganych świateł:
100 zł i 2 punkty karne – brak świateł podczas jazdy w dzień
200 zł i 4 punkty karne – brak świateł w nocy i podczas jazdy w tunelu
Pierwszy przypadek dotyczy pojazdu niemającego włączonych świateł do jazdy dziennej i jadącego w dzień bez włączonych świateł mijania. Natomiast drugi dotyczy wszystkich pojazdów, które nie mają włączonych świateł mijania. Fakt, że nasze auto ma światła do jazdy dziennej i mimo wszystko jest widoczne na drodze, niczego tu nie zmienia.
Zmiana świateł z dziennych na mijania wydaje się prozaicznie prosta, gdy robi to za nas auto, ale pamiętajmy, że nie zawsze czujnik zadziała, a wtedy narażamy się na ww. konsekwencje.
Motocyklowa pasja w życiu Marleny rozwijała się stopniowo. Zaczęło się od skuterów, które sprawdzały się w każdej sytuacji. A później wpadła w oko Marlenie pewna „pszczółka” i to było zauroczenie od pierwszego wejrzenia. Nic dziwnego, bo tego jej motocykla trudno jest nie zauważyć! Tak powstał też profil na Instagramie, który założyła Marlena moto.bee_ .
Marlena moto.bee_
Twój motocykl sprawia, że raczej nie przejeżdżasz niezauważona? To twój wymarzony model i kolor?
Szczerze mówiąc, szukając motocykla chciałam coś wyrazistego! Zdecydowanie zwracam uwagę pieszych i kierowców, kiedy obok przejeżdżam i to jest bardzo miłe uczucie, bo zwykle wiąże się z pozytywnym odbiorem – machaniem do mnie (staram się odmachać, jak tylko mogę puścić rękę) albo po prostu lekkim uśmiechem! Nawet ostatnio ktoś z Poznania do mnie napisał w wiadomości prywatnej na Instagramie, że mnie widział i rozpoznał po motocyklu. Nie mogłam uwierzyć, bo przecież nie jestem żadną znaną osobistością (śmiech).
A czy to mój wymarzony model i kolor? Chyba nie… Początkowo szukałam Kawasaki Ninja ZXR 600, ale jak na nim usiadłam, to nie było tej „chemii”, szukałam dalej, już bez konkretów. Wtedy nagle wpadło mi w oko ogłoszenie z Suzuki SV650s „pszczółką” na sprzedaż. No i przepadłam, jak tylko dojechałam na miejsce! A moje techniki negocjacyjne pozwoliły mi uciąć sporo z ceny wyjściowej (śmiech).
Kiedy motocykle zaczęły coś znaczyć w twoim życiu i kiedy postanowiłaś zrobić krok w ich kierunku tworząc projekt Marlena moto.bee_?
Od kiedy pamiętam, to było dla mnie coś totalnie cool! W mojej rodzinie zawsze gdzieś pojawiały się motocykle. Mój tata to motocyklista – od WSK-ki po aktualnego Midnight Star-a. Jednak najbardziej w pamięci utkwiło mi wspomnienie, gdy byłam totalnym dzieciakiem (nawet nie pamiętam, ile mogłam mieć lat), mój wujek Łukasz zabrał mnie na przejażdżkę swoim motocyklem. Kazał mocno się trzymać i nie jechał przesadnie ostrożnie, jak mogłoby się wydawać, że jedzie motocyklista z dzieckiem (śmiech). Trzymałam się jak przyklejona klejem i było ekstra!
Ja od zawsze lubiłam dwa kółka, choć początkowo był to rower, ale uwaga – żółty! Później w wieku 16 lat zdałam egzamin na kartę motorowerową i rodzice kupili mi, podczas odwiedzin u rodziny w Irlandii, stary niedziałający skuterek, który wspomniany wcześniej wujek naprawił i mi wysłał do Polski. Legenda głosi, że jego transport, nawet po znajomości, był droższy niż sam jego zakup (śmiech).
Mój pomarańczowy Fever (miał taką naklejkę i tak został nazwany) – to był diabeł! Kogo i czego on nie przewoził… od znajomych po wielkie zakupy z Ikei, poprzez walizki i zgrzewki wody! Został przeze mnie niestety zajechany, bo nie byłam zbyt ogarnięta technicznie i nie pomyślałam, że wskaźnik oleju pokazuje ten sam stan od 2 lat, to mógł się po prostu zaciąć! Później był kolejny skuter i… scentrowane koło – do dzisiaj nikt nie wie, czy to ja, czy tata, bo go ode mnie pożyczał w tym czasie – prawdę zna jedynie ten na górze! (śmiech) I tak oto zaczęły się poszukiwania czegoś większego i lepszego do jazdy niż skuter.
Ten czas na skuterze przełożył się później na łatwiejszy start motocyklowy? Jak wspominasz te początki?
Jazda na skuterze nauczyła mnie poruszania się po mieście, rozglądania się na wszystkie strony i… co może wydać się banałem, ale naprawdę – ograniczonego zaufania do wszystkich na drodze! A przede wszystkim dało mi wielką radochę i niezależność, teraz przeniosłam to na motocykl i jest jeszcze lepiej. Polecam każdej nastolatce lub nastolatkowi, któremu marzy się motocykl – spróbować najpierw na skuterze, nawet przed zakupem 125-ki. To jest dużo tańsza alternatywa, a przy tym niezapomniane i w sumie bardzo śmieszne wspomnienia.
Początki z „pszczółką” były na maksa przyjemne, bo ten motocykl nie utrudnia, bardzo dobrze i komfortowo się na nim jeździ, nie wymusza też tak bardzo leżącej pozycji. Kupiłam ją zimą, także przejechałam się kilka razy i już nie mogłam już się doczekać pierwszych jazd wiosną! Po zakupie chciałam przygotować ją do sezonu i trafiłam na nieuczciwą firmę i wyrzuciłam kilka stówek w błoto. Pojechałam sama i jeszcze technicznie zielona, więc stałam się łatwym celem.
Później trafiłam już w dobre ręce mechanika Łukasza, który przygotował „pszczółkę” do sezonu, a także wiele mi tłumaczył i opowiadał, zarówno w sprawach technicznych, jak i samej jazdy (bo to istny „dinozaur” w tej branży – jak sam o sobie mówi). W tym sezonie nawet udało się nam wybrać na mały, wspólny wyjazd!
Oczywiście w pierwszym sezonie nie obyło się bez wpadek i przygód, jak np. zostawienie motocykla na włączonych światłach, rozładowanie akumulatora, a później brak wiedzy, gdzie on się właściwie w motocyklu znajduje (śmiech). Na szczęście dzięki wideorozmowie z mechanikiem Łukaszem, który wszystko mi wytłumaczył i pokazał – udało się wrócić do domu!
Jak najbardziej lubisz spędzać czas na motocyklu? Pokazujesz to na Marlena moto.bee_ ?
Lubię robić to w czasie wolnym! Przez jakiś czas jeździłam do nowej pracy motocyklem, zanim kupiłam samochód i strasznie mi to utrudniało życie. Pracuję w biurze, więc codzienne wożenie ze sobą laptopa, ubrań na przebranie i butów – nie było wygodne. Dodatkowo starty makijaż, a o włosach już nie wspomnę… doprowadzały mnie do szału! Po tym już nie chciało mi się wsiadać na motocykl, bo kojarzyło mi się z tym całym rozgardiaszem. Bardzo się cieszę, że mogłam to w miarę szybko rozdzielić i do pracy jeżdżę samochodem, a motocykl zdecydowanie wolę użytkować w czasie wolnym.
A co do samej jazdy, to nie lubię jazdy bez celu. Wiem, że na niektórych działa kojąco taka „nocna jazda bez celu”, ale to totalnie nie dla mnie – zadaniowca, ja muszę mieć cel i ku niemu zmierzać! Może to niektórych zdziwić, ale lubię jeździć też po mieście, przeciskać się w korkach między samochodami, bo wtedy to najszybszy środek transport, bez porównania do samochodu, jeśli chodzi o godziny szczytu.
Jakie to są zwykle cele? Jakieś odwiedziny, ładne miejsca czy historyczne, takie do zwiedzania?
Nie mam na to jednej odpowiedzi, bo to zależy od humoru, towarzystwa, planów… Czasem jeżdżę z moim chłopakiem nad jeziorko, miło spędzić czas i zrobić piknik na kocu, innym razem lubię zobaczyć coś polecanego przez znajomych albo wypatrzonego u innych motocyklistek/motocyklistów na Instagramie, a czasem totalnie zdaję się na kogoś i jadę tam, gdzie poprowadzi.
Byłam w różnych miejscach, ale zwykle jestem tak zaaferowana wyjazdem, że zapominam zrobić zdjęcie, czy coś nagrać i potem, typowo na zdjęcia lub nagrania, wybieram bliższe lokalizacje, bo jadę tam tylko w tym konkretnym celu. Lubię też wyzwania, np. w grudniu ubiegłego roku pojechałam w temperaturze kilku stopni na zdjęcia pod choinką (na jarmarku bożonarodzeniowym). Moja kumpela powiedziała, że zamarzłaby na motocyklu, więc dojechała do mnie tramwajem, żeby zrobić mi zdjęcia, kochana!
Nie mam o tyle sprecyzowanych miejsc, które chcę odwiedzić, bo lubię po prostu spontan. Mam chwilę czasu – to idę do garażu, odpalam „pszczółkę” i po prostu jadę tam, gdzie akurat tego dnia sobie wymyślę i to jest ten chill. Nie myślę, czy zobaczę tam coś bardzo godnego uwagi, tylko chcę oderwać myśli od codziennych problemów i skupić się na jeździe. Pobyć chwilę sama ze sobą i mieć w głowie same dobre myśli!
Jakie masz jeszcze zainteresowania i pasje? Bo widzę na Marlena moto.bee_, że też „wyginasz śmiało ciało”?
Ja jestem typem człowieka o słomianym zapale – próbuję wszystkiego po trochu, ale dość szybko się nudzę… zwykle jak tylko coś nie idzie mi, tak jakbym tego chciała. Próbowałam wielu sportów, np. trenowałam kiedyś profesjonalne kajakarstwo i doszłam do etapu zawodów, niestety teraz mogę szczerze powiedzieć, że już nawet nie pamiętam, dlaczego to rzuciłam. Żałuję, bo byłaby to piękna pasja na lata, ale nic straconego… Zaraz później był breakdance (nawet nie pytajcie, co mi odwaliło), kurs Salsy, a później zaczęły wchodzić aktywności, które towarzyszą mi do teraz. Są raczej na takim sezonowym poziomie – wakeboard latem, snowboard zimą, aż w moim życiu pojawiła się moja Karola – poledancerka, która wstawiła nam rurę do domu (śmiech).
Z całych sił się opierałam, bo totalnie mnie do tego nie ciągnęło. Widziałam te wszystkie siniaki, otarcia, kontuzje, ale cóż… namówiła mnie i tak się zaczęło. To świetny sport, ale bardzo wymagający! Zaczęłam treningi i się wciągnęłam, niesamowite uczucie – móc latać, nie tylko na moto! Z różnych względów zrobiłam sobie przerwę, ale wiem, że jeszcze wrócę do tego. Aktualnie czas wypełnia mi ponownie taniec, ale tym razem na szpilkach i tu historia jest nieco inna…
Zwykle wszystko najpierw mi bardzo gładko idzie, a później jest coraz trudniej i się szybko zniechęcam, a tu jest na odwrót – od początku idzie mi to jak krew z nosa i tym mnie motywuje, że gorzej być nie może (śmiech). Także czekam na ten moment, kiedy będzie mi wychodziło tak, jak to sobie wyobrażałam.
Może zdradzisz marzenia i plany, związane z pasją motocyklową?Co zobaczymy na profilu Marlena moto.bee_ ?
Ostatnio się właśnie nad tym zastanawiałam i mam dwa konkretne cele! Pierwszy to doskonalenie techniki jazdy, typowo na moim motocyklu. Chcę wziąć udział w szkoleniu w małej grupie, gdzie będzie stał nade mną instruktor i poprawiał moją pozycję, technikę. Nauczyć się bezpiecznie, dynamicznie pokonywać zakręty i żebym wiedziała, jak wyjść z niebezpiecznych sytuacji lub jak zachować się w razie wypadku. Jak to mi dobrze pójdzie, to chciałabym kontynuować naukę i może jakieś nowe zadania, jak np. pierwsze totalne wariactwo – kolano (śmiech).
Drugi cel – to pojeździć w terenie crossem, bo nie mogę się napatrzeć na Dominikę 333 Orlik oraz @shelkv, które zasuwają po piaszczystych górkach – koniecznie muszę tego spróbować, przecież to jeżdżące inspiracje! Myślę, że to coś dla mnie, szczególnie, że uwielbiam spędzać czas na świeżym powietrzu.
Wielkie pieniądze, które ponoć rządzą światem, umościły się w królowej sportów motorowych – Formule 1 – na dobre. Od wielu lat to tam kierowcy zarabiają największe stawki i tam lgną najwięksi sponsorzy: koncerny paliwowe, producenci alkoholi, papierosów, farmaceutyków czy napojów energetycznych. Zastanawialiście się kiedyś, ile zarabiają kierowcy Formuły 1?
Ile zarabiają kierowcy Formuły 1?
Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Pozostają nam szacunkowe dane i obliczenia. Na wynagrodzenie zawodników składa się nie tylko kontrakt z daną ekipą, ale również umowy sponsorskie, występy w reklamach oraz inne aktywności marketingowe, które przynoszą zyski.
W zeszłym roku najwięcej miał zarobić Lewis Hamilton. Według danych jest to około 35 milionów euro. Do tego dochodzą sesje fotograficzne w magazynach modowych, współpraca z firmami odzieżowymi, marką okularów Police oraz szeroko zakrojona współpraca z Tommym Hilfigerem, gdzie Hamilton firmuje swoim nazwiskiem całą kolekcję. Siedmiokrotny mistrz świata stara się oddać światu jak najwięcej. Majątek kierowcy Mercedesa jest szacowany na 300-350 milionów funtów, a Hamilton przekazał 7 procent swoich zarobków na akcje charytatywne. W 2022 roku miało to być blisko 20 milionów funtów – wspiera młodzież, edukację oraz sektory związane z zatrudnieniem.
Na drugim miejscu znalazł się Max Verstappen, który miał zarobić od 30 do 35 milionów euro. Holender zyskał sporo po podpisaniu długoterminowej umowy z Red Bullem, która jest ważna do końca 2028 roku.
Na trzeciej pozycji uplasował się Lando Norris, który również sporo zyskał po podpisaniu wieloletniego kontraktu z McLarenem. Brytyjczyk miał zarobić od 20 do 25 milionów euro. Co ciekawe, dopiero na czwartym miejscu w tym zestawieniu sklasyfikowano Fernando Alonso. Hiszpan w sezonie 2021 miał zyskać od 15 do 18 milionów euro.
Kierowca F1 – zarobki wcale nie muszą pochodzić z wypłat od zespołu
Należy jednak pamiętać, że nie każdą ekipę stać na takie wypłaty. Tyczy się to głównie mniejszych zespołów jak Williams, Haas czy Alfa Romeo. Trzeba również zwrócić uwagę na fakt, że kierowcy nie tylko zarabiają, ale dzięki swoim sponsorom i innemu wsparciu finansowemu „wykupują miejsce” w zespole, przez co niektórzy z nich są nazywani „paydriverami”. Określa się tak zawodnika, który zamiast zarabiać na kontrakcie z zespołem, sam dorzuca się do budżetu. Przez bardzo długi czas mówiono tak o Lance’u Strollu, czy rosyjskich kierowcach, którzy mieli swoje epizody w królowej sportów motorowych.
Niedawnym takim przykładem był Nikita Mazepin, który dzięki rodzinnej firmie Uralkali miał zapewnione miejsce w amerykańskim zespole Haas. Firma została sponsorem tytularnym ekipy, ale ze względu na agresję Rosji w Ukrainie umowa została zerwana. Plusem kontraktu był fakt, że zespół w ogóle przetrwał, a pieniędzy pozyskanych w ten sposób ekipa Haas nie ma zamiaru oddawać.
Ile zarabiają kierowcy Formuły 1? Oto zarobki szacowane na podstawie ich zysków z poprzedniego sezonu.
Przekonanie o bezwzględnym pierwszeństwie tramwajów nie wzięło się znikąd. Konkretnie jego źródłem jesr art. 25 Kodeksu drogowego:
Kierujący pojazdem, zbliżając się do skrzyżowania, jest obowiązany zachować szczególną ostrożność i ustąpić pierwszeństwa pojazdowi nadjeżdżającemu z prawej strony, a jeżeli skręca w lewo – także jadącemu z kierunku przeciwnego na wprost lub skręcającemu w prawo. Przepisu nie stosuje się do pojazdu szynowego, który ma pierwszeństwo w stosunku do innych pojazdów, bez względu na to, z której strony nadjeżdża.
Kierowcy doskonale wiedzą, że określając pierwszeństwo swoje oraz innych uczestników ruchu, bardzo ważne jest zwrócenie uwagi, na kierunek z którego nadjeżdżają oraz w którym zamierzają się następnie udać. Tymczasem przepisy mówią jasno, że w przypadku tramwaju nie ma to znaczenia. Czy to znaczy, że pojazdy szynowe mają zawsze pierwszeństwo przed innymi?
Oczywiście, że nie. Pamiętacie, mamy nadzieję, kolejność ważności znaków i sygnałów? Przedstawia się ona następująco:
polecenia kierującego ruchem
sygnalizacja świetlna
znaki drogowe
przepisy ogólne
Czyli jeśli widzicie policjanta na skrzyżowaniu, to kierujecie się wyłącznie jego poleceniami. Jeśli macie zielone światło, to wjeżdżacie na skrzyżowanie, choćby tam był znak STOP, ponieważ stoi on tam tylko na wypadek, gdyby sygnalizacja przestała działać. Mówimy o tym dlatego, że cytowany powyżej przepis mówiący o tramwajach, odnosi się do zasady ogólnej.
Oznacza to, że kierującego tramwajem, tak jak każdego uczestnika ruchu, obowiązuje między innymi stosowanie się do znaków. Jeśli z nich wynika, że porusza się drogą podporządkowaną, to nie ma pierwszeństwa przed samochodami. Dopiero jeśli tramwaj i samochód znajdują się w sytuacji równorzędnej, na przykład poruszają się drogą z pierwszeństwem, to tramwaj pojedzie pierwszy, nawet jeśli skręca on w lewo, przecinając tor jazdy samochodu.
To zależy. Pojazdy szynowe faktycznie zawsze mają pierwszeństwo podczas zjeżdżania z ronda. Jeśli poruszamy się po jego obwiedni, a na wyspie znajduje się tramwaj, to musimy umożliwić mu zjechanie.
Natomiast podczas wjeżdżania na rondo, zasady są takie same jak dla samochodów. Zgodnie z nimi pierwszeństwo mają wjeżdżający na skrzyżowanie o ruchu okrężnym. Taka sytuacja zdarza się jednak niezwykle rzadko, ponieważ niemal przed każdym rondem znajduje się znak A-7 „ustąp pierwszeństwa przejazdu” i motorniczowie też muszą się do niego stosować.
Tak jak napisaliśmy wcześniej, pojazdy szynowe nie mają pierwszeństwa przejazdu, jeśli wynika to ze znaków drogowych. Dotyczy to zarówno zwykłych krzyżowań jak i rond.
Pierwszeństwa tramwaj nie ma również podczas wyjeżdżania z pętli lub zajezdni, ponieważ zwykle jest to traktowanie jako włączanie się do ruchu (jak z drogi wewnętrznej lub parkingu), a włączający się zawsze musi ustąpić pierwszeństwa wszystkim innym uczestnikom ruchu.
Zasada działania fotoradaru jest prosta. Urządzenie wysyła mikrofale, które odbijają się od zbliżającego się pojazdu. Analizując odbicie tych fal, fotoradar oblicza prędkość zbliżającego się pojazdu.
Jeśli prędkość tak jest większa niż limit na danym odcinku drogi, urządzenie robi zdjęcie pojazdu. Kierowca powinien zauważyć ten fakt, ponieważ fotoradar zawsze mruga wtedy fleszem. W ten sposób działa też dyscyplinująco i kierujący powinien zdjąć nogę z gazu, świadom tego, że niedługo otrzyma mandat pocztą.
Typowy fotoradar wykonuje zdjęcia tylko przodu pojazdów. Zwykle to wystarczająca metoda, ale w ten sposób pewna grupa uczestników ruchu, zawsze czuła się bezkarna. Mówimy oczywiście o motocyklistach, którzy co prawda też są uwieczniani na zdjęciach, ale ich maszyny mają tablice rejestracyjne wyłącznie z tyłu.
Operatorzy systemu CANARD, zarządzający polską siecią fotoradarów, postanowili rozwiązać ten problem. Przy fotoradarach ustawiany jest pomarańczowy maszt z dodatkową kamerą, skierowaną w przeciwnym kierunku, niż „spogląda” fotoradar. Zasada działania tego systemu jest prosta.
Fotoradar mierzy prędkość zbliżającego się motocyklisty i tak jak dotychczas robi mu zdjęcie, jeśli przekroczył prędkość. Jednak kiedy minie urządzenie, dodatkowa kamera wykonuje drugie zdjęcie już z widoczną tablicą rejestracyjną. Dysponując takim kompletem, nie ma problemu, żeby ukarać zbyt szybko jadącego motocyklistę.
Takie fotoradary można już spotkać w Warszawie na ulicy Modlińskiej oraz Radzymińskiej. Jest pewnie tylko kwestią czasu, kiedy liczba taka urządzeń będzie rosła.
Ile wynosi mandat z fotoradaru?
Fotoradary, poza pewnymi wyjątkami, robią zdjęcia tylko kierującym, którzy przekraczają prędkość. Mandaty za takie wykroczenie są teraz szczególnie dotkliwe, zwłaszcza w przypadku recydywy. Jeśli dwa razy przekroczymy prędkość w ciągu dwóch lat, to mandat też zapłacimy podwójny.
do 10 km/h – mandat 50 zł i 1 pkt. karny
11–15 km/h – mandat 100 zł i 2 pkt. karne
16–20 km/h – mandat 200 zł i 3 pkt. karne
21–25 km/h – mandat 300 zł i 5 pkt. karnych
26–30 km/h – mandat 400 zł i 7 pkt. karnych
31–40 km/h – mandat 800 zł (recydywa 1600 zł) i 9 pkt. karnych
41–50 km/h – mandat 1000 zł (recydywa 2000 zł) i 11 pkt. karnych
51–60 km/h – mandat 1500 zł (recydywa 3000 zł) i 13 pkt. karnych
61–70 km/h – mandat 2000 zł (recydywa 4000 zł) i 14 pkt. karnych
ponad 70 km/h – mandat 2500 zł (recydywa 5000 zł) i 15 pkt. karnych
Biorąc pod uwagę sytuację na krajowym rynku hurtowym dalsze wzrosty ceny paliw wydają się być nieuniknione. Cena ON osiągnie swój rekord.
Cena ON wraca do rekordów
Średnie detaliczne ceny paliw na dzień 6 października kształtowały się następująco:
Pb95 – 6,58 zł/l
ON – 7,60 zł/l
LPG – 3,12 zł/l
Oznacza to, że olej napędowy jest ponad złotówkę droższy od bezołowiowej.
Cena ON – gdzie zatankuję najtaniej?
Cena ON – drożej olej i benzyna, LPG bez zmian
W skali tygodnia najbardziej podrożał właśnie olej napędowy – cena ON to aż 34 gr./l.
Średnie ceny benzyny Pb95 wzrosły w skali tygodnia 23 gr./l
Ceny autogazu pozostały na niemienionym poziomie.
W okresie 30 września – 7 października hurtowe ceny diesla wzrosły 60 gr./l netto natomiast benzyn 22 gr./l netto. Na dzień 7 października hurtowa cena zakupu diesla na stację (z uwzględnieniem rynkowych upustów) to około 7,70 zł/l brutto, natomiast benzyny Pb95 6,47 zł/l brutto, a to nie koniec podwyżek cen hurtowych. Dlatego też, o ile średnia krajowa cena oleju napędowego może ukształtować się w przyszłym tygodniu na poziomie 7,90-7,99 zł/l a benzyn 6,80-6,90 zł/l, tak przybywać będzie nam stacji paliw z cenami wyższymi od średniej. Dotychczasowy rekord średnich cen diesla przypadł na 10 marca i wynosił 7,94 zł/l.
Ceny paliw 10.2022
Cena ON – dlaczego osiąga szczyty?
OPEC+ (23 producentów ropy naftowej w tym Rosja) zdecydował o zmniejszeniu limitów wydobycia o 2 mln bbl/d. Nowe limity produkcji mają obowiązywać od listopada do grudnia 2023 roku. W rzeczywistości oznacza to realny spadek podaży o 0,6-1 mln bbl/d, z tego względu, że produkcja części krajów OPEC+ była i tak niższa od ustalonych wcześniej limitów produkcji, w związku z tym ich obniżenie nie spowoduje realnego spadku wydobycia.
Największych cięć produkcji w rzeczywistości dokona Arabia Saudyjska– 526 tys. bbl/d. Nowy limit wydobycia dla tego kraju to 10,48 mln bbl/d wobec wcześniejszych 11 mln bbl/d. Taki sam limit produkcji będzie obowiązywał Rosję. OPEC we wrześniu prognozował spadek wydobycia ropy naftowej (wraz z kondensatem) w Rosji w 2023 roku do średniego poziomu 10,5 mln bbl/d.
Wzrost cen paliw to efekt odbicia cen ropy naftowej i wzrostu cen produktów gotowych na rynku ARA przy wysokim poziomie kursu USD/PLN.
Ropa naftowa Brent zdrożała w skali tygodnia blisko 10 USD/bbl i jest to największy tygodniowy wzrost cen ropy naftowej od końca marca.
W piątek rano notowania grudniowej serii kontraktów na ropę Brent wyceniane są na poziomie 95 USD/bbl. Zwyżki cen ropy naftowej to reakcja rynku na środową decyzję OPEC+.
Asia to pasjonatka motocykli, która zniechęcona ofertą wielkich, światowych, a nawet polskich producentów, postanowiła sama ubrać na motocykl siebie i koleżanki. Tak powstała Motoqin – odzież motocyklowa dla kobiet. Kolekcja bardzo dobrze się przyjęła i właściwie wyprzedała, a Asia już pracuje nad kolejną. Pierwsze sukcesy dodają jej skrzydeł, więc z pewnością warto śledzić nowości od Motoqin.
Motoqin – odzież motocyklowa dla kobiet. Rozmawiamy z projektantką.
Z tego co widzę, to udało ci się połączyć pracę z pasją? Markę Motoqin – odzież motocyklowa dla kobiet – zmotocyklami?
Marka Motoqin to był mój pomysł, tak naprawdę wymyśliłam ją dla siebie i swoich koleżanek, ponieważ już długo jeżdżę motocyklem, a rzeczy, które zwykle kupowałam w damskich rozmiarach, wydawały mi się bardzo męskie. Dlatego postanowiłam stworzyć coś, co będzie kobiece, wygodne i w dobrej jakości, ale też w charakterze motocyklowym. I tak półtora roku temu powstała marka Motoqin – odzież motocyklowa dla kobiet.
Co tam miałaś na początku w swojej ofercie?
Zaczęłam od podstawowych modeli, czyli bluz, doszło do tego body i kobiece bluzeczki – czyli coś, czego nie było wcześniej na rynku. Tu mogę się pochwalić, że wszystko zakończyło się świetnie, bo rozeszła się cała kolekcja. A tak naprawdę największym sukcesem jest to, że dzięki temu pomysłowi zyskałam wiele nowych koleżanek – motocyklistek i to jest wartość dodana, z której bardzo się cieszę!
Jakie teraz modele i wzory czekają na swoją kolej?
Mam już kilka nowych modeli, które na pewno wystartują w nowym sezonie. Choć pewnie sama wiesz, że jak już trafimy na coś, co lubimy, szczególnie gdy chodzi o odzież na motocykl, to nie chcemy tego zmieniać, nosimy cały czas. Przynajmniej ja tak mam i moje koleżanki – jak już do czegoś się przyzwyczaimy, a jeszcze pasuje nam to do motocykla i kombinezonu, to tak naprawdę jeździmy w tym non-stop.
Czyli te sprawdzone modele będą cały czas w twojej ofercie?
Na stałe w mojej ofercie są i będą bluzy, ponieważ cieszą się dużą popularnością.
A Ty masz swój ulubiony model?
Mój ulubiony model to body. To zdecydowanie element garderoby na każdą porę roku. Nadaje się na upały, a w chłodniejsze dni jako dodatkowa warstwa docieplająca – zawsze blisko ciała.
Motoqin – odzież motocyklowa dla kobiet
Jak to u ciebie wygląda – ta droga od pomysłu do sprzedaży? Tak po kolei.
Zwykle to jest tak, że inspiruje mnie moda – widzę coś i myślę, że super by było mieć coś takiego na motocykl. Robię projekt i zlecam szwalni uszycie prototypu. Potem wysyłam to do haftu i czekam na efekt końcowy.
Dużo czasu musisz poświęcić na promocje marki w Internecie, mediach społecznościowych?
Promocję łączę z pasją. Promuje moje produkty jeżdżąc w nich na motocyklu i robiąc zdjęcia. Czasami korzystam z płatnych promocji. To jest moje zajęcie dodatkowe, więc robię to tak, jak lubię.
Jakie opinie, komentarze, informacje zwrotne otrzymujesz, dotyczące twoich produktów?
Informacje zwrotne są bardzo pozytywne, dziewczyny są zadowolone, a też często inspirują mnie i podpowiadają, co warto by jeszcze wprowadzić do oferty. Ogólnie moje klientki są naprawdę cudowne.
Kiedy motocykle stały się twoja pasją? Był jakiś moment przełomowy? Od czego się zaczęło?
Jestem typową fascynatką i mam wrażenie, że zamiast krwi w moim ciele płynie benzyna. Miałam tak od dziecka. Marzyłam, żeby zostać mechanikiem samochodowym, jednak rodzice się na to nie zgodzili (do dziś żałuję, że wtedy nie postawiłam na swoim). Uwielbiam jazdę motocyklem i samochodem, generalnie wszystkim co ma koła i silnik. Bardzo lubię podróże, bo daje mi to poczucie ogromnej wolności. Motocykle to moja wielka pasja, zawsze czekam na rozpoczęcie sezonu i wykorzystuję każdą wolną chwilę, żeby gdzieś pojechać, „zresetować się”, spotkać ze znajomymi, po prostu poczuć się wolna… To nawet nie pasja, a uzależnienie i wcale nie chodzi o ładne zdjęcia w Internecie, chociaż sprzedając, jestem poniekąd zmuszona je robić, dlatego jestem aktywna w sieci.
Motoqin – odzież motocyklowa dla kobiet
Jakim motocyklem jeździsz i dlaczego go wybrałaś? A poprzednie jak wspominasz?
Moim pierwszym motocyklem była Honda CBR600RR w pięknym limitowanym malowaniu. Bardzo się z niej cieszyłam, ale nie do końca dobrze mi się nią jeździło, prawdopodobnie przez to, że była przeze mnie obniżona. Kolejnym motocyklem było Suzuki GSXR600 i już zostałam wierna tej marce – mam trzeci motocykl z tego modelu (śmiech). Jednak w tym sezonie marzy mi się zmiana na jakiegoś litra – zobaczymy, czy się uda… Jak nie, to jeszcze z wielką przyjemnością „polatam” moją Suzuki.
Jak ważne są dla ciebie motocykle w życiu?
Jazda motocyklem jest czymś, co uwielbiam! To stało się dużą częścią mojego życia i chętnie zarażam tą pasją innych. Mam nadzieję, że jeszcze wiele sezonów przede mną, bo jest wiele miejsc, które chciałabym zobaczyć i wiele ciekawych osób, które chciałabym spotkać.
Polacy coraz częściej stawiają na elektromobilność. Pojazd elektryczny nie jest już niczym zaskakującym na ulicach, a na drogach jeździ więcej aut na prąd z zielonymi tablicami rejestracyjnymi. Powstaje nowe, szybsze stacje ładowania, dzięki czemu podróż elektrykami po kraju staje się łatwiejsza. Z danych udostępnionych przez Polski Związek Przemysłu Motoryzacyjnego (PZPM) i Polskie Stowarzyszenie Paliw Alternatywnych (PSPA) wynika, że do końca lipca 2022 roku zarejestrowano w Polsce 52 881 samochodów osobowych i użytkowych zelektryfikowanych (hybryd, hybryd plug-in oraz pełnych elektryków). Od początku tego roku liczba zarejestrowanych samochodów wzrosła o 14 098 sztuk – jest to o 44% więcej niż w tym samym okresie ubiegłego roku.
Pojazd elektryczny, Nissan Ariya
W raporcie PZPM i PSPA możemy dalej przeczytać, że:
Pod koniec lipca 2022 r. po polskich drogach jeździły 50 679 elektrycznych samochodów osobowych. W pełni elektryczne auta (BEV, ang. battery electric vehicles) odpowiadały za 49% (24 748 szt.) tej części floty pojazdów, a pozostałą część (51%) stanowiły hybrydy typu plug-in (PHEV, ang. plug-in hybrid electric vehicles) – 25 931 szt.”
Ile w Polsce jest samochodów w 2022?
Pojazd elektryczny, czyli napędzany wyłącznie silnikiem elektrycznym stanowi w liczbie wszystkich zelektryfikowanych aut, nieco mniej niż połowę – 49% i jest to dokładnie 24 748 szt. Nadal niewiele, nawet, gdy patrzymy na całkowitą liczbę samochodów, które mogą być zasilane – poza zwykłym paliwem ropopochodnym – także prądem (hybrydy, hybrydy plug-in). Jest to także kropla w morzu, gdy porównamy tę liczbę do aut spalinowych. W Centralnej Bazie Pojazdów zarejestrowanych w zeszłym roku było ponad 38,5 mln aut (w tym blisko 50 tys. zelektryfikowanych). Samochody jeżdżące to około 28 mln.
Według danych PSPA możemy zauważyć, że pojazd elektryczny leży w polu zainteresowań Polaków i ta ciekawość rośnie – co prawda nie jest to zawrotne tempo, ale z roku na rok kilkadziesiąt tysięcy nowych, zakupionych i rejestrowanych pojazdów przybywa na polskich drogach. Dlatego warto dowiedzieć się, czym są pojazdy elektryczne i czy koszt zakupu takiego auta jest wysoki.
Skoro na naszych drogach jest coraz więcej pojazdów elektrycznych, to zajrzyjmy do ustaw i sprawdźmy jak prawo definiuje pojazdy elektryczne. W tym celu zaglądamy do specjalnej ustawy, która została stworzona na potrzeby rozwoju elektromobilności.
W ustawie z dnia 11 stycznia 2018 r. o elektromobilności i paliwach alternatywnych znajdziemy art. 2 pkt 12, który mówi, że pojazd elektryczny to:
„pojazd samochodowy w rozumieniu art. 2 pkt 33 ustawy z dnia 20 czerwca 1997 r. – Prawo o ruchu drogowym, wykorzystujący do napędu wyłącznie energię elektryczną akumulowaną przez podłączenie do zewnętrznego źródła zasilania;”
„pojazd samochodowy – pojazd silnikowy, którego konstrukcja umożliwia jazdę z prędkością przekraczającą 25 km/h; określenie to nie obejmuje ciągnika rolniczego;” – art. 2 pkt 33 ustawy z dnia 20 czerwca 1997 r. Prawo o ruchu drogowym
Rozmawiając o elektromobilności często do jednego worka wrzuca się pojazdy elektryczne i hybrydowe, pomimo tego, że pojazdy różnią się od siebie typem napędu. Ponadto w ustawie znajduje się osobny punkt, który definiuje, czym jest pojazd hybrydowy. Dlatego, skoro sprawdziliśmy jak prawo opisuje pojazd elektryczny, to sprawdźmy również, jak opisywany jest pojazd hybrydowy. Definicja pojazdu hybrydowego także znajduje się w ustawie z dnia 11 stycznia 2018 r. o elektromobilności i paliwach alternatywnych. W ustawie znajdziemy art. 2 pkt 13, który mówi, że pojazd hybrydowy to:
„pojazd samochodowy w rozumieniu art. 2 pkt 33 ustawy z dnia 20 czerwca 1997 r. – Prawo o ruchu drogowym, o napędzie spalinowo-elektrycznym, w którym energia elektryczna jest akumulowana przez podłączenie do zewnętrznego źródła zasilania”
Na podstawie tych przepisów, teoretycznie nie powinniśmy łączyć pojazdów elektrycznych z hybrydowymi, ale w rzeczywistości jest to wygodniejsze. Obydwa typy uważane są za „te bardziej przyjazne środowisku” oraz zaliczają się do elektromobilności.
Ale pojazd elektryczny nie jedno ma imię. Wyróżnia się ich poszczególne rodzaje.
Pojazd elektryczny i hybrydowy – rodzaje
Pojazd elektryczny i hybrydowy różnią się od siebie rodzajem napędu i sposobem uzupełniania straconej energii. Na podstawie tych dwóch wyznaczników pojazdy są różnie klasyfikowane. Możemy wyróżnić pojazdy typu:
BEV (Battery Electric Vehicle) – pojazdy tego typu napędzane są tylko i wyłącznie silnikiem elektrycznym. Z tego względu BEV jest „najczystszym” typem pojazdu elektrycznego. Swoją energię czerpie z baterii, którymi najczęściej są baterie litowo-jonowe, ponieważ charakteryzują się największą gęstością energii. Dzięki czemu pojazdy z tymi bateriami są w stanie przejechać więcej kilometrów na jednym ładowaniu.
HEV (Hybrid Electric Vehicle) – pod tym skrótem kryją się hybrydy, w których silnik elektryczny wspomaga silnik spalinowy, ale nie jest on ładowany za pomocą podłączenia go do gniazdka. W pojazdach typu HEV baterie ładowane są tylko i wyłącznie podczas hamowania regeneracyjnego i jazdy na luzie. W tego typu pojazdach silnik elektryczny może samodzielnie napędzać samochód, ale tylko przy niewielkich prędkościach i odległościach. Ponadto silnik elektryczny wspomaga silnik spalinowy podczas przyspieszeń. W tym punkcie możemy jeszcze wyróżnić hybrydy typu mHEV, czyli miękkie hybrydy. W ich przypadku silnik elektryczny pełni funkcję rozrusznika i alternatora – nie jest w stanie napędzać samodzielnie pojazdu.
PHEV (Plug-in Hybrid Electric Vehicle) – są to hybrydy typu plug-in. W tym przypadku silnik elektryczny może być podłączony do sieci ładowania. W dodatku, pojazdy typu PHEV mogą pokonywać większe odległości na samym silniku elektrycznym niż pojazdy typu HEV.
FCEV (Fuel Cell Electric Vehicle) – tą grupę stanowią pojazdy napędzane wodorem. W ich przypadku, wodór łączy się z tlenem (zachodzi reakcja chemiczna), w efekcie czego powstaje energia zasilająca silnik elektryczny. Pojazdy tego typu są w stanie pokonać dłuższe dystanse niż pojazdy typu BEV i co najważniejsze – tankowanie wodoru trwa mniej czasu niż naładowanie pojazdu na stacji ładowania. Jednak Polska nie jest jeszcze przygotowana na pojazdy tego typu, ponieważ istnieje niewiele stacji, które sprzedają wodór.
Widełki cen pojazdów elektrycznych są oczywiście bardzo szerokie. W zależności jakiego typu auta szukamy, to możemy wydać nawet poniżej 100 tys. złotych. Jednymi z tańszych elektryków jest Dacia Spring, którą możemy nabyć już od 91 400 złotych. Kolejnym elektrykiem, który kosztuje poniżej 100 tys. złotych jest Smart EQ fortwo. Cena tego małego autka miejskiego zaczyna się od 99 100 złotych.
Z kolei, jeśli zastanawiamy się nad zakupem elektryka i mamy budżet do 500 tys. złotych, to z pewnością znajdziemy auto dla siebie. W tej granicy znajdują się auta zarówno małe, jak i duże, które pomieszczą całą rodzinkę, np. Renault Megane E-Tech (169 900 zł.), Citroën ë-C4 (166 902 zł.), Audi Q4 e-tron (212 300 zł.), KIA EV6 GT (339 900 zł.), BMW i4 M50 (350 tys. zł.) oraz Audi e-tron GT quattro (458 400 zł.).
Natomiast, powyżej 500 tys. złotych znajdują się już modele premium i sportowe. Pojazdy, które można nabyć za tak duże pieniądze to m.in. Mercedes EQS (524 300 zł.), BMW iX M60 (609 000 zł.), Audi RS e-tron GT (617 800 zł.), BMW i7 (650 000 zł.), Tesla S Plaid (666 990 zł.) oraz Porsche Taycan Turbo Cross Turismo (681 000 zł.).
Czy zatem jest pojazd elektryczny na każdą kieszeń? Oczywiście – pojawia się już sporo elektryków z rynku wtórnego, które kosztują w okolicach 50 tys. złotych.
Pojazdy elektryczne są już z nami od kilku lat, dlatego zdążyły one zjednać sobie rzesze fanów i przeciwników. Wiele osób ceni sobie w elektrykach fakt, że są one przyjazne środowisku, gdyż nie produkują spalin. Ponadto, właściciele cenią sobie niskie koszty eksploatacji – co prawda cena nowego auta jest czasami droższa niż spalinowej wersji, ale stopniowo zaczyna się to zmieniać.
Kolejną dobrą rzeczą, którą wskazują właściciele elektryków jest ich cicha praca. Silnik elektryczny działa dużo ciszej niż spalinowy, czego możemy doświadczyć spacerując po mieście – kiedy zbliża się do nas pojazd spalinowy, to słyszymy go z daleka, natomiast jeśli zbliża się pojazd elektryczny to jest on niczym mucha, którą słychać dopiero kiedy przeleci nam koło ucha. Z tego powodu, że elektryki nie emitują takiego hałasu, zaczęto wyposażać je w system AVAS, który wydaje dźwięki, aby piesi słyszeli nadjeżdżający pojazd.
Jednak wśród plusów, są również minusy.
Czas ładowania, a raczej podładowania aby dojechać do celu, w większości elektryków trwa ok. 30-40 minut, więc mniej więcej tyle ile, np. czekamy na obiad w restauracji, czy pijemy kawę. Dlatego taki zasięg nie zawsze musi być problemem. Problem może stanowić jedynie zaplanowanie trasy tak, aby zrobić przerwę przy stacji ładowania elektryków. Na szczęście staje się to coraz łatwiejsze, ponieważ powstaje coraz więcej punktów, gdzie możemy naładować pojazd elektryczny.
Pierwszą wadą, która najczęściej jest wytykana elektrykom, to ich zasięg na jednym ładowaniu. Najlepsze elektryki pokonują na jednym ładowaniu realnie nawet do ok. 600 kilometrów (wg norm WLTP więcej, lecz przeciętny kierowca w polskich warunkach pogodowych nie jest w stanie tego osiągnąć), czyli nawet najlepszym elektrykiem nie pokonamy trasy z jednego końca Polski na drugi na jednym ładowaniu, zwłaszcza jadąc po autostradzie 140 km/h. Jednak warto zaznaczyć, że zazwyczaj podczas podróży nie jedziemy bez przerwy. Tańsze, dostępne cenowo auta na prąd, mają średnio ok. 300 km zasięgu w optymalnych warunkach pogodowych (zimą zasięg może drastycznie spaść). To zasięg nadal nie satysfakcjonujący większości Polaków, którzy chcą mieć auto z możliwością użytkowania poza dużą aglomeracją.
Kolejny problem może pojawić się, kiedy w elektryku pojawi się jakaś usterka. Na rynku jest niewielu fachowców, którzy potrafią naprawić pojazdy elektryczne, ponieważ wciąż są to stosunkowo nowe i rzadkie pojazdy, przez co nie każdy mechanik się z nimi zetknął. Ponadto, istnieje niewiele szkół, które oferują klasy samochodowe, w których uczniowie poszerzają swoją wiedzę z zakresu pojazdów elektrycznych. Oczywiście auto jesteśmy w stanie naprawić, tylko w tym celu będziemy musieli udać się do autoryzowanych serwisów, czyli ASO, gdzie naprawa będzie droższa.
Pojazd elektryczny – wady. Infrastruktura
W Polsce mamy wyraźny brak:
odpowiednio rozmieszczonej siatki stacji ładowania ( przy trasach szybkiego ruchu, sklepach wielkopowierzchniowe, miejscach pracy);
stref wypoczynku, toaletowych, gastronomicznych przy punkach ładowania;
bezpieczeństwa na stacjach (brak oświetlenia, stacje umieszczone w polu, daleko od „cywilizacji”) zwłaszcza dla kobiet podróżujących z dziećmi;
dużej liczby szybkich ładowarek (z możliwością ładowania mocą powyżej 100 kW);
odpowiednio przygotowanej sieci energetycznej, aby każde gospodarstwo domowe (lub wallbox), mogło w tym samym czasie (najczęściej nocą, gdy taryfa za prąd jest najniższa), ładować swój pojazd elektryczny, bez obaw o awarię sieci, „wywalenie” korków u sąsiada itp. sytuacji.
Elektryki mają swoje wady i zalety, podobnie jak pojazdy spalinowe, w końcu nie ma rzeczy idealnych. W dodatku to auta na prąd są przyszłością branży motoryzacyjnej. Już od 2035 roku w Unii Europejskiej nie będziemy mogli kupić nowego pojazdu spalinowego, dlatego prędzej czy później większość z nas będzie miała we własnym garażu elektryka. Czy to się komuś podoba, czy nie. A czy to słuszny kierunek? Jeśli chodzi o czystość powietrza i planety – oczywiście.
Pochodząca z Ustki Polka spełnia marzenia i to takie, o których inni czasem boją się nawet pomyśleć. Hasło: „Natasza Caban – motocyklem dookoła świata” – to początek wspaniałej przygody, o której opowiada nam dziś podróżniczka. Bo ta wyprawa nie jest dla Nataszy Caban żadnym wyczynem. Po drodze morskiej (kiedy opłynęła samotnie świat jachtem) przyszła pora na drogę lądową. Motocyklistka właśnie zabiera się organizacji swojego wyjazdu jednośladem dookoła globu.
Ustczynianka jest nie tylko odważna. Podobnie jak podczas żeglowania wokół świata, tak i teraz, podczas odwiedzin przeróżnych krajów na motocyklu, chce aby nieść realną, charytatywną pomoc. „Jadę świat zobaczyć, porozmawiać z ludźmi, podzielić się tym wszystkim z innymi”.
Natasza Caban – motocyklem dookoła świata
Po wyprawie jachtem dookoła świata, teraz masz zamiar powtórzyć ten wyczyn na motocyklu?
Nie postrzegam swojego samotnego rejsu dookoła świata jako wyczyn jako taki. Postawiłam żagle, jacht popłynął, cała filozofia. Wyzwaniem jednakże i to ogromnym, była logistyka, zjednywanie sobie ludzi i zorganizowanie akcji charytatywnej. Myślę, że jedynie pod tym kątem patrząc, możemy mówić o próbie powtórzenia wyczynu. Mam wrażenie, że ogólny stopień trudności jest nieporównywalny, a największą różnicę, jaką widzę na dziś, to możliwość snu. Na motocyklu, w razie zmęczenia możemy wyłączyć maszynę, zejść z siodła i zamknąć oczy. Nie ważne, gdzie i czy w suchym, ale jednak. A to w rejsie często nie było możliwe.
Na jakim etapie przygotowań wyprawy „Natasza Caban – motocyklem dookoła świata” jesteś?
Etap przygotowań to głównie praca 12 godzin dziennie, żeby było na paliwo. Jednocześnie szukam wsparcia, poszukuję kontaktów w mediach, agencji, która chciałaby to ogarniać itd.. Szukam osób, które chciałby by być częścią tego wszystkiego, ale niezależnie od wyników poszukiwań – ruszam wiosną. Zależy mi, żeby wyprawę nagłośnić ze względu właśnie na akcje charytatywne – im więcej ludzi będzie o tym wiedzieć, tym większą szansę mamy na realne pomaganie. A sama wyprawa? Cóż, może i dziesięć lat temu, kiedy chciałam to zrobić, to było coś wyjątkowego – wtedy mało kto tak śmigał. Teraz jest nas wiele i za każdego trzymam kciuki!
Jak to będzie wyglądać? Z góry wytyczona trasa pokonana w najszybszy możliwy sposób, czy wprost przeciwnie?
Po cóż się spieszyć, gdy robimy coś fajnego? (śmiech) Jadę świat zobaczyć, porozmawiać z ludźmi, podzielić się tym wszystkim z innymi. Po samotnym rejsie dookoła świata doskonale wiem, że zmęczenie może kosztować życie i planując trasę miałam to na uwadze. Planuję 200 km dziennie, plus siódmy dzień na odpoczynek. Jeździć chcę tylko za dnia, bo przecież potrzebny jest czas na znalezienie noclegu, włączając w to bezpieczne miejsce na zaparkowanie motocykla. Mam w niektórych punktach trasy przybliżone daty, których zamierzam się trzymać, o ile los pozwoli, i przeważnie są one dyktowane porą roku – na przykład zostawienie Alaski za sobą przed jesienią.
Niektórych wytycznych planu powinnam się trzymać, a niektóre będą pewnie ewaluować w trakcie 19 miesięcznej podróży, tym bardziej, że świat tak dynamicznie się zmienia. Całą wyprawę podzieliłam na trzy etapy. Pierwszy etap to 8 miesięcy w 15 krajach Ameryk i 39 000 km. Etap drugi poprowadzi z Polski w stronę Azji (24 kraje, 28 000 km, planowo zajmie mi to 6 miesięcy) i stamtąd przerzucę motocykl do Południowej Afryki, zaczynając tym trzeci etap, prowadzący na powrót do Polski przez 23 kraje, 26 000 km i 5 miesięcy – na to liczę. Łącznie mam do przejechania 92 tysiące kilometrów.
Jedziesz sama, jednak chętnie zapraszasz osoby towarzyszące?
Tak, będzie można do mnie dołączyć. Kiedy? Gdzie? – Jak komu będzie pasować! Już niebawem przybliżona trasa pojawi się na mojej stronie nataszacaban.pl. Stawiam na kobiety, ale mężczyźni mi nie przeszkadzają, więc ich też serdecznie zapraszam, bo przyjaźń nie ma płci. Zasada będzie jedna – musi nam być „po drodze”. W sensie takim, że ja mam świat do zjechania, a ty jesteś niedaleko? Zapraszam do kontaktu. Jeśli jeździsz szybciej i moje tempo ci nie odpowiada – spotkamy się na biwaku, totalnie na luzie, nie tłumaczymy się sobie.
Na pewno fajnie będzie przejechać wspólnie parę kilometrów, wieczorem móc porozmawiać, poznać się lepiej, podzielić wrażeniami. Mam nadzieję nawiązać kontakty z kobietami na motocyklach z krajów, do których będę wjeżdżać. Chciałabym móc zobaczyć miejsca ich oczyma i zmotywować choć parę z nas, żeby w siebie uwierzyły. Pokazać, że życie po czterdziestce się nie kończy!
Ten wyjazd też będzie połączony z akcją charytatywną?
Jak najbardziej! Podczas rejsu współpracowałam z Fundacją Ani Dymnej „Mimo wszystko” i przyjazd do mnie jej podopiecznych okazał się dla mnie największym skarbem wyprawy. Teraz zamierzam wspierać, aż trzy różne akcje charytatywne, żeby ludzie mogli wesprzeć tą bliską ich sercu. Dodatkowo, będzie można mieć realny wpływ na kształt mojej podróży, stawiając przede mną zadania, a jak je wykonam, w zamian wpłacając na którąś z akcji.
Jakie to będą akcje? Na ten temat trwają rozmowy i jak tylko będą ustalenia, to przeczytacie o tym w moich social mediach. Mam zamiar zachęcić Was do wspierania nagrodami w konkursach. Osoba wspierająca będzie mogła na przykład wygrać przyjazd do mnie, na jedno z wybranych miejsc. Szukam obecnie firm, które robią ciekawe rzeczy i chciałyby się włączyć w moją podróż, właśnie oferując od siebie nagrodę.
Natasza Caban – motocyklem dookoła świata, Fot. Archiwum Idee Kaffee
Jakim motocyklem się wybierasz i jak będzie/powinien być dostosowany do Twoich potrzeb?
Do wyruszenia mam siedem miesięcy i pracuje nad każdym aspektem wyprawy, wybór maszyny jest jednym z nich. Już wiele lat temu dostałam motocykl do tego projektu, ale z wielu przyczyn szukam czegoś innego. Na to czy motocykl się sprawdzi ma wpływ możliwość jego serwisowania i dojechania nim do celu. Dlatego ważne jest nie tylko dobranie odpowiedniego modelu – biorąc pod uwagę trasę, możliwości naprawy, dostępności na trasie odpowiedniego paliwa, itd., ale również doposażenie go do długiej i intensywnej eksploatacji.
Rozmawiam obecnie z jedną z marek motocykli, dlatego jeszcze na dziś nie odpowiem Ci na pytanie, czym pojadę. Najczęściej słyszę od tych, co jeżdżą daleko, bym jechała czymś mniejszym od tego, niż myślę, że chcę i mam od nich listę rzeczy, na którą zwrócić uwagę przed wyruszeniem. Staram się czerpać z doświadczenia innych i oprócz oczywistych spraw, jak na przykład wyposażenie wygodne siodło, gmole, wzmocnioną obudowę na silnik, grzane manetki itd. – to końcowo wiele będzie zależało od motocykla, na który się zdecyduję.
Kiedy pasja motocyklowa pojawiła się w Twoim życiu?
Tu Cię może zdziwię, bo nie nazwałabym tego moją pasją. Ja po prostu lubię jeździć. Chociaż, rzeczywiście czasy, gdy bawiłam się w off road na swoim KTM 450exc, wspominam jako przepełniony wręcz dziką radością i wtedy to właśnie chyba śmiałam się w życiu najpełniej. Jednocześnie szczerze przyznam, że zaczynając moją przygodę z enduro nie miałam pojęcia, że to tak ciężki sport…
Ale wracając do początków, to motocyklami zajęłam się późno, gdyż wcześniej były konie, żeglarstwo i inne moje hobby. Na poważniej wkręciłam się w nie mając prawko już 14 lat. Kumpel Tomek biegał za mną, gdy na jego motocyklu przypominałam sobie jak się zmienia biegi, potem znajomi mechanicy dawali mi pojeździć na torze, gdy oni mieli przerwę. A końcowo wylądowałam już z własnym trenerem i zdążyłam się połamać.
Pamiętam, jak kupiłam swoją pierwszą Hondę VFR i jechałam długi czas z prędkością 20 km/h za jakąś śmieciarką, bo bałam się jeszcze wyprzedzać (śmiech), ale nie zraziłam się nawet wtedy, gdy walnęła we mnie ciężarówka. Z czasem powstał projekt trzech Polek w rajdzie „Aicha des Gazelles” – wszystko szło, wręcz zbyt dobrze, aż do momentu, gdy przestało… za sprawą… kiedyś napiszę o tym w książce i wtedy się dowiecie.
Ale mimo wszystko, mogę rzec, że miałam dużo szczęścia spotykając na swej drodze niesamowitych ludzi, którzy wyciągnęli do mnie rękę i chciałabym im za to bardzo podziękować! Ktoś na przykład użyczył mi swój motocykl, żebym już mogła jeździć, gdy ja na własny dopiero zbierałam, a czasy były dla mnie wtedy takie, że na paliwo kumplowi ze skarbonki podbierałam i na Yamahę 250 YFZ musiałam się zapożyczyć. Na początku jeździłam w kaloszach, bez gogli, w ochraniaczach na rolki… Ale z czasem, dzięki kolejnej osobie, miałam już jak na treningi dojeżdżać i choć byłam bezdomna, to mieszkałam w samochodzie z dwoma motocyklami na pace – ależ to były czasy!
Znalazłam także ludzi, którzy mój motocykl na rajdy dostosowali, ubrali mnie i trenowałam wtedy codziennie. Co ciekawe, przez te lata zdarzyło się też, że miałam propozycję pojechania jako uczestnik w Rajdzie Dakar z włoską firmą, ale niestety samochodem, a ja wtedy ambitnie (dziś myślę, że jak ta durna) nie chciałam obijać głowy kaskiem o sufit. I tak oto, z połamaną wówczas ręką, pojechałam do Ameryki Południowej przyjrzeć się tematowi.
Tak… kiedyś miałam większe plany off road’owe, ale życie pisze swoje scenariusze. No i streściłam historię dziesięciu lat niepoddawania się w spełnianiu marzeń! Nie mogę już trenować, stąd też pomysł, żeby „karnąć się na luzaku wokół świata” (śmiech).
Czujesz się gotowa na to wyzwanie?
Dyplomatycznie powinnam powiedzieć, że jestem gotowa, a jakże! Ale znam takich, co pojechali po zrobieniu prawka i takich, którzy wyruszali z wielkim doświadczeniem, i już nie wrócili. Nie wiem, czy kiedykolwiek można powiedzieć, że jest się przygotowanym na wszystko, co przygoda przyniesie, ale ja po prostu nie boję się spróbować. W tej wyprawie najfajniejsze właśnie jest to, że jadę, bo nareszcie mogę i wyruszę z tym, co mam, przygotowana najlepiej jak potrafię. Nic nikomu już nie muszę udowadniać…
Na „rozłożenie i złożenie” motocykla jestem umówiona u mojego mechanika, bo chcę być w stanie zdiagnozować problem i jeśli będzie taka możliwość, to też umieć go usunąć – ale powiedzmy sobie szczerze, nagle nie stanę się osobą technicznie nie wiadomo jak ogarniającą. Jestem też umówiona na „powtórkę” z jazdy w terenie u najlepszego trenera pod słońcem – Marcina Spirowskiego z enduroes.pl, ale też przecież nie nauczę się w tydzień wymiatać jak on.
Raczej doszlifujemy, choć ładne zsiadanie i zakręcanie, żeby na materiałach video to jakoś wyglądało (śmiech), bo na razie to „łomateńko” – orłem to nie jestem i już widzę opinie tych, co potrafią lepiej. Doskonale zdaję sobie sprawę, że jeźdźcem jestem tylko takim sobie, ale z drugiej strony myślę, że jeśli jechałby mistrz świata, to pewnie wyprawa nie byłaby tak ciekawa dla widza, jak gdy pojedzie pani, mająca swoje lata, o raczej przeciętnych umiejętnościach – może być zabawniej (śmiech). Mam nadzieję jednakże, że w tej wyprawie ważniejsza od technicznych umiejętności okaże się wytrwałość, nie poddawanie się w ciężkich chwilach i umiejętność ogarnięcia logistyki.
Przygotowujesz się jakoś kondycyjnie, szlifujesz umiejętności?
W mojej pracy zawodowej nie raz muszę włazić na górę turbiny wiatrowej po 100 metrowej drabinie, wnosząc ze sobą ciężary – śmieję się więc, że „six pack” już mam, tylko głęboko ukryty! A na poważnie, wiem, że będę często sama ponosić maszynę i traktuję sprawę kondycji bardzo poważnie. Mam już za sobą parę operacji i wiele blizn na ciele, a i wiek zobowiązuje, ale znam swoje słabe punkty i pracuję nad tym, z dumą rzeknę, że niemal codziennie.
Twoje życie napędzane jest siłą marzeń? Trudno zatrzymać Cię w jednym miejscu?
To zależy. Kończąc 40 lat zdałam sobie sprawę, że czas wybrać z długiej listy te marzenia, które obrócę w cel, bo wszystkiego już zdążyć nie dam rady. Wybrałam to motocyklowe, obok paru innych. Choć rzeczywiście moja poprzednia praca, jako oficera nawigacji na morzu, a teraz technika dostępu linowego sprawia, że nie przebywam często w jednym miejscu, ale czy to też wina marzeń? Myślę bardziej, że to jedynie droga do ich spełniania.
Mam parę toreb tu i parę tam… bywa ciężko czasem z logistyką, gdy chce się „kajtować” na północy, potem iść na oficjalnie spotkanie w garniturze, gdzieś na południu, a potem ponurkować bez butli zupełnie gdzie indziej. Podczas wyprawy nadal będę się ciągle pakować, ale przynajmniej będę miała mało rzeczy i wszystko zawsze z sobą.
Jak skończę podróż, to mam nadzieję znaleźć już swoje miejsce… może gdzieś między Afryką a Polską, bo nie ukrywam, iż liczę na to, że znajdę miejsce dla siebie w Afryce, gdzie będę mogła po wyprawie wrócić i zrobić coś tam dobrego. Jednak wbrew pozorom uwielbiam czasy rutyny z moim partnerem – i teraz się pewnie wszyscy uśmiechną – nawet jeśli zdarza się, że trwa to jednorazowo tylko tydzień (śmiech).
Natasza Caban – motocyklem dookoła świata. Więcej na stronie podróżniczki: www.nataszacaban.pl
To często zaskoczenie dla kierowców, ale ustawa Prawo o ruchu drogowym w ogóle nie przewiduje czegoś takiego jak „skrzyżowanie o ruchu okrężnym”. Określenie to pada jedynie w rozporządzeniu w sprawie znaków i sygnałów:
Znak C-12 „ruch okrężny” oznacza, że na skrzyżowaniu ruch odbywa się dookoła wyspy lub placu w kierunku wskazanym na znaku.
Mowa oczywiście o rondzie, które to pojęcie tym bardziej nie pada w żadnych rozporządzeniach czy ustawach. Dlaczego? Powód jest prosty, co wyjaśnimy za chwilę.
Kto ma pierwszeństwo na skrzyżowaniu o ruchu okrężnym?
To pytanie wydaje się aż zbyt proste, prawda? Każdy wie, że dojeżdżamy do ronda, przepuszczamy pojazdy znajdujące się na nim i dopiero wjeżdżamy. Otóż nie.
Powyższy model zachowania jest co prawda logiczny, ale wynika on z ustawionych przed skrzyżowaniami o ruchu okrężnym znaków. Konkretnie znaku A-7 „ustąp pierwszeństwa” . Gdyby go nie było, pierwszeństwo mieliby kierujący, którzy dopiero wjeżdżają na rondo.
Dzieje się tak dlatego, że skrzyżowanie o ruchu okrężnym, to takie samo skrzyżowanie jak każde inne i panują na nim takie same zasady. To dlatego w przepisach nie poświęcono mu osobnej definicji, a jedynie wyjaśniono jakim znakiem się go poprzedza. Sam znak C-12 określa tylko kierunek ruchu i nic więcej. A skoro znaki nie wyznaczają pierwszeństwa, to jest to skrzyżowanie równorzędne i obowiązują zasady ogólne. Czyli pierwszeństwo ma kierowca z naszej prawej strony, a więc… ten wjeżdżający na rondo.
Takie zasady wydają się nieintuicyjne i dlatego powszechnie stosuje się przed rondami znak A-7. Szansa że spotkacie skrzyżowanie o ruchu okrężnym bez niego, jest niewielka, ale lepiej pamiętać o powyższej zasadzie i zawsze dokładnie obserwować oznakowanie.
Najczęstsze błędy na skrzyżowaniu o ruchu okrężnym
Najbardziej powszechnym błędem na skrzyżowaniach o ruchu okrężnym, jest niewłaściwe używanie kierunkowskazów. Konkretnie używanie lewego kierunkowskazu, kiedy na rondzie skręcamy w lewo. Szkopuł w tym, że na rondzie nie da się pojechać w lewo. Poruszamy się na nim dookoła wyspy, a zjazdy zawsze mamy po prawej stronie. Niestety patrzenie na rondo z czterema wjazdami jak na klasyczne skrzyżowanie czterech ulic to nie tylko domena niedouczonych kierowców, ale również egzaminatorów. Po szczegóły dotyczące jednego z takich przypadków, odsyłamy do poniższego materiału. Przypominając jedynie, że na rondzie używamy wyłącznie prawego kierunkowskazu.
Innym częstym błędem, który bywa niestety przyczyną kolizji, jest nieuważne opuszczanie ronda z wewnętrznego pasa. Zaleca się, aby zjeżdżając pierwszym lub drugim zjazdem, zająć prawy pas, a przy trzecim i czwartym, lewy pas. Poprawia to płynność ruchu, ale nie jest obowiązkowe. Tymczasem zdarza się, że ktoś jadąc „prosto” korzysta z pasa wewnętrznego i zjeżdża święcie przekonany, że skoro drugi kierujący znajduje się na pasie zewnętrznym, to również musi zjechać w tym miejscu.
Przepisy nic takiego jednak nie mówią. Rondo można objeżdżać dowolnym pasem, natomiast obowiązuje na nim kolejna, ogólna zasada – zmieniając pas, musisz ustąpić uczestnikowi ruchu, znajdującemu się na tym pasie. A żeby zjechać z ronda z pasa wewnętrznego, musisz zawsze przeciąć zewnętrzny.
Nawet 400 właścicieli stacji diagnostycznych 29 września br. wzięło udział w zainicjowanym przez Polską Izbę Stacji Kontroli Pojazdów (PISKP) strajku.
Strajk stacji diagnostycznych miał konkretne cele – chodziło o zwrócenie uwagi opinii publicznej i Ministerstwa Infrastruktury na zamrożone od 18 lat ceny badań technicznych pojazdów i masowe bankructwa diagnostów – tylko w 2022 r. z rynku zniknęło już ponad 150 stacji.
Jak czytamy na stronie Izby:
Zebrało się ponad 400 protestujących! Dodatkowo protest wzmocniony został unieruchomieniem 70 ze 117 warszawskich stacji kontroli pojazdów. W skali całego kraju, także wielu przedsiębiorców włączyło się do protestu poprzez oznakowanie swoich skp oraz czasowe wstrzymanie wykonywania badań technicznych pojazdów. Warto nadmienić, że w niektórych miastach osiągnięto wynik 100% zamknięcia SKP.
Protestujący po przybyciu pod Ministerstwo Infrastruktury złożyli Petycję w sprawie waloryzacji opłat za badania techniczne. Niestety nie udało się złożyć Petycji na ręce Pana Ministra Piotra Adamczyka, czy też innego przedstawiciela ministerstwa. Ostatecznie pismo trafiło do kancelarii resortu.
Bardzo Państwu dziękujemy za zaangażowanie przez przybycie, oznakowanie swoich skp oraz inne działania, które mogą mieć realny wpływ na waloryzację opłat za badanie techniczne pojazdów.
Otrzymujemy zwrotne informacje od Państwa z całej Polski o przyłączeniu się do protestu poprzez zamknięcie SKP. Dlatego kierujemy szczególne podziękowania do Wszystkich (nie chcemy wymieniać, aby kogoś nie pominąć) i w tych dużych miastach i w najmniejszych miejscowościach za wsparcie jakie Państwo nam udzieliliście. Przez swoje działania pokazaliście Państwo, że głos naszego środowiska jest donośny i nie powinien być lekceważony przez decydentów.
Zatem idąc dalej w tym duchu w przypadku braku reakcji nie wykluczamy dalszych działań zmierzających do waloryzacji opłat za badania techniczne pojazdów.
Być może trzeba będzie zamknąć wszystkie SKP w Polsce.
Według strajkujących, przegląd samochodu osobowego, aby zrównoważyć m.in. rosnące koszty pracy i utrzymania stacji, powinien kosztować co najmniej 150 zł netto (dziś to 98 zł brutto plus 1 zł opłaty ewidencyjnej).
– W pewnym sensie efektem ubocznym strajku było przypomnienie kierowcom o upływającym terminie ważności badania technicznego i konsekwencjach jazdy bez przeglądu. Zgodnie z nowym taryfikatorem, policja może za to wystawić nawet 3000 zł mandatu i podczas kontroli drogowej zatrzymać dowód rejestracyjny do czasu przeprowadzenia badania. Z kolei w branży ubezpieczeniowej zarówno doradcy, jak i klienci często sprawdzali, czy bez przeglądu można korzystać z obowiązkowego ubezpieczenia OC i dobrowolnego AC. Inaczej mówiąc: czy brak potwierdzonej sprawności technicznej pojazdu blokuje wypłatę odszkodowania – mówi Damian Andruszkiewicz, odpowiedzialny za ubezpieczenia komunikacyjne w Compensa TU SA Vienna Insurance Group.
Polisom OC i AC należy przyjrzeć się oddzielnie. W pierwszym przypadku zakres ochrony określa ustawa[*], a w drugim kwestię przeglądu technicznego rozstrzygają sami ubezpieczyciele.
Polisa OC: brak przeglądu nie zatrzymuje odszkodowania
Każdy właściciel samochodu czy motocykla musi ubezpieczyć pojazd w ramach OC, aby po kolizji lub wypadku, do którego dojdzie z jego winy, nie pokrywał strat poszkodowanych osób z własnej kieszeni. A zgodnie z kodeksem cywilnym ma taki obowiązek. Dzięki polisie odpowiedzialność za zdarzenie przejmuje na siebie ubezpieczyciel.
– Ustawa wskazuje sytuacje, w których OC nie chroni sprawcy wypadku – to np. stłuczka dwóch pojazdów należących do tej samej osoby. Jednak jazda samochodem bez ważnego przeglądu nie stanowi przeszkody do wypłaty odszkodowania z obowiązkowej polisy. Oczywiście, kierowca może „zarobić” za to duży mandat, ale zgodnie z prawem ubezpieczenie będzie go pomimo tego chronić – tłumaczy Damian Andruszkiewicz z Compensy.
Samochód z AC, ale bez przeglądu. Co wtedy?
O tym, czy właścicielowi samochodu należy się odszkodowanie z polisy AC, decydują tzw. Ogólne Warunki Ubezpieczenia (OWU). To dostępny w każdym zakładzie ubezpieczeń zbiór zasad, na podstawie których wiadomo, w jakich sytuacjach polisa zadziała, czyli m.in. kiedy można liczyć na wypłatę odszkodowania. Chociaż OWU różnią się w zależności od ubezpieczyciela, to większość towarzystw podobnie podchodzi do kwestii badań technicznych.
– Polisa AC obejmuje swym zasięgiem Polskę i wszystkie Państwa członkowie Unii Europejskiej. Ubezpieczony pojazd musi być w momencie powstania szkody dopuszczony do ruchu zgodnie z prawem obowiązującym w kraju, w którym został zarejestrowany, a ubezpieczenie AC zawarte. Na przykład w Polsce oznacza to posiadanie ważnego badania technicznego, bo bez niego nie wolno wyjeżdżać na drogę. Brak przeglądu może więc być podstawą do odmowy wypłaty odszkodowania, oile stan techniczny pojazdu był przyczyną szkody – wyjaśnia Damian Andruszkiewicz z Compensy.
Inaczej mówiąc: w ubezpieczeniach AC brak przeglądu może, ale nie musi blokować wypłatę odszkodowania. Jeżeli pojazd bez badania technicznego zniszczył się, bo zawiodły go na drodze np. hamulce, wówczas odszkodowanie prawdopodobnie się nie należy. Z kolei do wypłaty zakwalifikuje się szkoda polegająca np. na kradzieży auta lub zniszczeniu go przez wandali czy podczas wichury – niezależnie od ważności przeglądu. Po prostu w drugim przypadku zdarzenie szkodowe nie wynika z niedopuszczenia pojazdu do poruszania się po jezdniach.
Badanie techniczne pojazdu – cena 2022 (brutto):
samochód osobowy: 98 zł
samochód osobowy z instalacją gazową: 162 zł
motocykl lub ciągnik rolniczy: 62 zł
samochód ciężarowy w przedziale 3,5-16 t d.m.c.: 153 zł
samochód ciężarowy powyżej 16 t d.m.c.: 176 zł
Źródło: Compensa TU SA Vienna Insurance Group, PISKP
[*] Pełna nazwa: Ustawa z dnia 22 maja 2003 r. o ubezpieczeniach obowiązkowych, Ubezpieczeniowym Funduszu Gwarancyjnym i Polskim Biurze Ubezpieczycieli Komunikacyjnych.
Najczęstszym powodem zatrzymania przez policję, jest popełnienie wykroczenia drogowego. Przepisy przewidują jednak całą listę sytuacji, kiedy funkcjonariusz może przeprowadzić kontrolę:
podejrzenie popełnienia przestępstwa lub wykroczenia przez kierującego pojazdem
podejrzenie, że pojazd pochodzi z przestępstwa lub w pojeździe znajdują się osoby, które popełniły przestępstwo
uzasadnione podejrzenie, że pojazd zagraża bezpieczeństwu ruchu
podejrzane zachowanie kierującego pojazdem
wykonywanie czynności służbowych na miejscu zdarzenia drogowego
reagowanie na zgłoszenie przekazane policji przez obywatela
W sytuacji kiedy nie wiemy, dlaczego zostajemy zatrzymani, tym bardziej powinniśmy zachować spokój. Bardzo możliwe, że nie popełniliśmy nieświadomie żadnego wykroczenia, tylko policja prowadzi jakąś akcję i sprawdza kto kieruje napotkanymi pojazdami.
Powód kontroli powinien być zresztą szybko dla nas jasny. Policjant ma obowiązek:
przedstawić się (podać imię, nazwisko oraz stopień służbowy)
podać powód zatrzymania
na życzenie kierowcy wylegitymować się i podać podstawę prawną zatrzymania
Funkcjonariusz nie może więc zatrzymać nas bezpodstawnie i niedopuszczalne są rozmowy typu „Czy wie pan, panie kierowco, dlaczego pana zatrzymałem?”. Czasami jednak policjanci rozmawiają w ten sposób, chcąc nawiązać z kierowcą rozmowę i wybadać, czy świadomy jest on swojego stylu jazdy, popełnianych błędów oraz czy na wstępie wyrazi skruchę. Dlatego też lepiej nie wytykać funkcjonariuszowi nietrzymania się procedury, tylko podjąć dialog.
Tak jak wspominaliśmy na początku – zachować spokój. Nie powinniśmy także podejmować sami żadnych działań, tylko czekać na polecenia. Po zatrzymaniu w miejscu wskazanym przez funkcjonariusza, należy:
pozostać w pojeździe
trzymać ręce na kierownicy
otworzyć okno, kiedy policjant się do nas zbliży
wyłączyć silnik i włączyć światła awaryjne na polecenie policjanta
Warto zapamiętać te punkty, ponieważ to może zaważyć na dalszym przebiegu kontroli. Kierowca ani pasażerowie nie mają prawa opuszczać pojazdu bez zgody funkcjonariusza, dlatego wyskakiwanie z auta i pretensje lub tłumaczenie się, zanim policjant zacznie z nami rozmowę, jest bardzo nierozsądne.
Postarajcie się też postawić w roli funkcjonariusza. Nigdy nie wie, kogo akurat zatrzymał. Może poszukiwanego przestępcę, może jakiegoś agresywnego osobnika. Również dlatego należy zachować spokój i postępować zgodnie z procedurą, a więc w sposób przewidywalny dla policjanta.
Czy mogę odmówić wykonania polecenia podczas kontroli policyjnej?
Co do zasady kierowca oraz pasażerowie muszą wykonywać wszystkie polecenia funkcjonariusza. Muszą to robić nawet wtedy, kiedy uważają, że policjant nie powinien na przykład czegoś sprawdzać lub powód zatrzymania wydaje nam się niewiarygodny.
Pamiętajmy, że jeśli będziemy sprzeciwiać się poleceniom, to funkcjonariusz może nawet użyć siły. Jeśli mamy zastrzeżenia co do jego postępowania, powinniśmy złożyć na niego skargę, po zakończeniu kontroli.
A może nie zgadzacie się z wcześniejszym fragmentem? Może uważacie, że sprzątanie auta jest relaksujące i wyciszające? Takie podejście miał chyba bohater poniższego nagrania, który w spokoju czyścił wnętrze swojego Volkswagena Golfa.
Z czym jeszcze kojarzy wam się relaks? Niektórym nadal (niestety) z zapaleniem papierosa. Bohaterowi tego nagrania również. Błyskawicznie tego pożałował.
Jak doszło do nagłego wybuchu płomieni? Wszystko wskazuje na to, że mężczyzna używał środków do pielęgnacji wnętrza – konkretnie takich w sprayu. Takich które rozpylają się i są łatwopalne. Kiedy więc nasz bohater chciał zapalić sobie papierosa…
Na szczęście płomienie natychmiast zniknęły i nie zapaliło się od nich wnętrze samochodu. Niestety mężczyzna doznał licznych poparzeń i trafił do szpitala.
Sieć stacji paliw Circle K kontynuuje stałe zniżki dla klientów posiadających kartę lojalnościową programu EXTRA. Ile można zaoszczędzić na litrze paliwa?
Circle K – rabat na paliwo
Circle K utrzymuje rabaty na paliwo dla członków programu lojalnościowego, które obowiązują od 11 maja. Będąc uczestnikiem programu, wystarczy zatankować łącznie 50 litrów, aby otrzymać pierwszy voucher z rabatem 10 groszy na litrze na paliwo bazowe (w tym LPG) lub 15 groszy na paliwo premium. Wykorzystując rabat na wszystkich stacjach sieci, na których działa program lojalnościowy, jednorazowo można zakupić aż 85 litrów paliwa w obniżonej cenie. Vouchery rabatowe otrzymują wszyscy klienci – również ci, którzy opłacają tankowania kartami flotowymi.
Uczestnicy programu EXTRA, tankujący paliwo na Circle K, zyskują również inne korzyści. Po zatankowaniu łącznie 100 litrów – otrzymują 50% rabatu na dowolną kawę lub Hot Doga, a po przekroczeniu progu 150 litrów – 50% rabatu na dowolny program myjni.
Dodatkowo, przystępując do programu, po zakończonej rejestracji każdy nowy klient dostaje w prezencie kawę lub Hot Doga, podobnie jak z okazji urodzin. Aby otrzymać dostęp do licznych ofert specjalnych na wybrane produkty w sklepie oznaczone symbolem „EXTRA z kartą”, wystarczy jedynie okazać kasjerowi kartę w momencie płatności.
Korzystając ze zniżek podczas zakupów w sklepie Circle K, można nie tylko zaoszczędzić, ale także nieść pomoc. Do odwołania obowiązuje akcja, w ramach której z każdych 30 transakcji sklepowych sieć przekaże 1 zł na cele charytatywne.
Sieć Circle K przygotowała dla klientów dodatkową, czasową ofertę, dzięki której będą mogli zaoszczędzić podczas codziennych zakupów. Do 2 listopada obowiązuje promocja „Kawa lub Hot Dog za grosze”. Wystarczy zatankować 20 litrów dowolnego paliwa z kartą EXTRA, żeby odebrać kawę lub Hot Doga za 99 groszy. Cena promocyjna obejmuje wszystkie wielkości i rodzaje kaw oraz Hot Dogów wraz z dodatkami.
Klienci odwiedzający stacje Circle K nadal mogą korzystać ze zniżek podczas tankowania. Jako jedyna sieć paliwowa w Polsce utrzymujemy stałe rabaty na paliwo dla uczestników programu lojalnościowego. Mogą z nich skorzystać osoby posiadające kartę naszego programu EXTRA, która daje również dostęp do ofert specjalnych podczas codziennych zakupów w sklepach Circle K. W obecnych czasach konsumenci zwracają szczególną uwagę na ceny i możliwość obniżenia kosztów utrzymania . Mając to na uwadze, staramy się, aby nasza oferta była atrakcyjna nie tylko w wakacje, ale przez cały rok. Dlatego już w maju zdecydowaliśmy się na wprowadzenie stałych zniżek na paliwo, kawę, Hot Dogi i myjnię dla klientów, którzy regularnie odwiedzają nasze stacje – mówi Rafał Droździak, szef Marketingu i Komunikacji w Circle K Polska.
Japońska marka zaprezentowała dziś na targach Intermot, w niemieckiej Kolonii, wyczekiwany przez wszystkich nowy motocykl – Honda CB750 Hornet 2023. Oznacza to powrót modelu o niezwykle sugestywnej nazwie – „Hornet” – szerszeń – do oferty marki.
Ma być nie tylko szybki, ale i zwrotny, dawać radość z jazdy w różnych warunkach. Producent chwali się, że taki efekt osiągnięto dzięki najlepszemu w klasie stosunkowi mocy do masy, który połączono z dobrym wyważeniem, stabilnością i łatwością prowadzenia.
Honda CB750 Hornet 2023 – wygląd
Design motocykla, opracowany przez zespół stylistów biura badawczo-rozwojowego Hondy w Rzymie – odpowiedzialnego również za takie przebojowe produkty jak Africa Twin, X-ADV i seria Neo Sports Café – ma sylwetkę o drapieżnym wyrazie. Charakterystycznym elementem jest zbiornik paliwa, nawiązujący do kształtu skrzydła szerszenia. Od agresywnie pochylonego „nosa” z przodu, po ostry tył – całość prezentuje się naprawdę dobrze.
Honda CB750 Hornet 2023
Honda CB750 Hornet 2023 – silnik
Opracowany od podstaw rzędowy, dwucylindrowy silnik o pojemności 755 cm3 kryje w niewielkich gabarytach wiele osiągnięć inżynieryjnych Hondy. „Szerszeń” nadal pokazuje żądło – maksymalną moc 92 KM (67,5 kW) osiąga przy 9500 obr./min. W połączeniu z wysokim momentem obrotowym, dostępnym w pełnym zakresie obrotów silnika (maks. 75 Nm przy 7250 obr/min), ma zapewniać walory użytkowe przy niskich i średnich prędkościach obrotowych silnika, pozwalając na energiczne przyspieszenie w różnych scenariuszach drogowych.
Wał korbowy ma wykorbienia przesunięte o 270°, a odstępy między momentami zapłonu są nierównomierne, co – w połączeniu ze specjalnie dopracowanym układem wydechowym – powoduje pulsacyjny odgłos, charakterystyczny dla dwucylindrowej „fałki”. Chronione patentem kanały dolotowe Vortex Flow odpowiadają za równomierne rozprowadzenie strumienia powietrza we wnętrzu airboxa, zapewniając ostrą reakcję przepustnicy i szybki start. Oba cylindry są pokryte powłoką Nikasil – niklu i węglika krzemu – stosowaną już w CBR1000RR-R Fireblade. Przemyślane rozplanowanie oraz 8-zaworowy układ rozrządu głowicy Unicam pozwoliły na zmieszczenie całości w kompaktowej jednostce napędowej.
Honda CB750 Hornet 2023
Nowy silnik mieści się w stalowej, dwubelkowej ramie, ważącej zaledwie 16,6 kg. Zawieszenie z widelcem USD Showa Big Piston, z rozdzieleniem funkcji i goleniami o średnicy 41 mm (SFF-BPTM) ma zapewniać informacje zwrotne dla kierowcy. Motocykl ma również tylny amortyzator z regulacją napięcia wstępnego sprężyny, współpracujący w układzie Pro-Link ze stalowym wahaczem.
Honda CB750 Hornet 2023 – wyposażenie
Model Honda CB750 Hornet 2023 uzupełnia bogata lista wyposażenia z 5-calowym kolorowym wyświetlaczem TFT, który dostarcza najważniejszych informacji i umożliwia kontrolę systemów. Za komunikację odpowiada system Honda Smartphone Voice Control, współpracujący zarówno z urządzeniami z Androidem, jak i (po raz pierwszy) iOS. Oświetlenie jest w pełni LED-owe, z automatycznie wyłączanymi kierunkowskazami i funkcją ESS (awaryjne włączenie kierunkowskazów podczas ostrego hamowania).
Honda CB750 Hornet 2023 ma trzy domyślne tryby jazdy, z opracowanymi wstępnie kombinacjami doboru mocy, intensywności hamowania silnikiem oraz kontroli unoszenia przedniego koła, zintegrowanej z kontrolą momentu obrotowego Honda Selectable Torque Control. Czwarty tryb, ‘User’ daje możliwość niestandardowej kombinacji ustawień, dopasowanej do preferencji i stylu jazdy kierowcy.
Honda CB750 Hornet 2023
Dla modelu CB750 Hornet dostępna będzie szeroka oferta oryginalnych akcesoriów Hondy, w tym trzy pakiety – Sport, Style i Touring. Motocykl będzie dostępny w czterech wariantach kolorystycznych: Pearl Glare White, Graphite Black (dla obu przewidziano klasyczną ramę Metallic Red Flame i anodowane widelce Red), a także w kolorze Matte Iridium Gray Metallic oraz Mat Goldfinch Yellow.
Agnieszka i Paweł są małżeństwem, rodzicami dwóch nastoletnich córek, a także zapalonymi motocyklistami. Pod koniec sierpnia ulegli wypadkowi z winy kierowcy, który wymusił na nich pierwszeństwo i wjechał prosto w ich jednoślad. Motocykliści po wypadku potrzebują naszego wsparcia finansowego. Pomóżmy!
Motocykliści po wypadku – zbiórka
Oboje doznali wielu urazów, wewnętrznych i zewnętrznych. Agnieszka ma roztrzaskaną miednicę, istnieje ryzyko, że nie będzie mogła poruszać się jak przed wypadkiem. Paweł ma połamane żebra i zmiażdżony łokieć – oba obrażenia wymagały interwencji chirurgicznej. Agnieszka i Paweł do chwili obecnej są leżący.
Lekarze zapewniają, że małżonkowie będą musieli jak najszybciej podjąć się intensywnej rehabilitacji, żeby móc wrócić do swoich córek, normalnego życia i pracy zawodowej – nauczycielki i magazyniera-kierowcy.
Koszty prywatnego leczenia i rehabilitacji zdecydowanie przewyższają możliwości finansowe małżeństwa, dlatego potrzebują pomocy. Zbiórka w serwisie Pomagam.pl została zweryfikowana i potwierdzona przez fundację “Bo w nas jest moc”.
Link do zbiórki: https://pomagam.pl/pomoc_po_wypadku Pomagam.pl pozwala w ciągu kilku chwil samodzielnie stworzyć internetową zbiórkę pieniężną na dowolny cel oraz udostępnia narzędzia do jej promowania.
Modele BMW M na stacjach Shell pojawiły się 3 października.Niektóre z nich, jak BMW 3.0 CSL święciły triumfy na wyścigowych torach w latach 70. ubiegłego wieku. Inne, jak BMW M4 GT3, dopiero rozpoczynają rywalizację o laury i tytuły. Część z nich już dawno osiągnęło status legendy, inne dopiero na takie wyróżnienie pracują. Dzielą je dekady zmian zachodzących na liniach produkcyjnych, łączy je jedno – od 3 października sześć modeli będzie dostępnych na stacjach Shell w ramach promocji „Kolekcja BMW M Motorsport”.
BMW 3.0 CSL na stacji Shell – zdalnie sterowany
Jakie modele BMW M na stacjach Shell można zdobyć? M.in. zdalnie sterowany model motoryzacyjnej legendy, jaką bez wątpienia jest BMW 3.0 CSL – samochód, którego kierowcy sześciokrotnie zdobywali tytuł mistrza Europy czy wygrywali zawody na torach Le Mans, Daytona, Spa-Francorchamps czy Nürburgring.
BMW 3.0 CSL
BMW M3 na stacji Shell
Ci, którzy z utęsknieniem patrzą na erę wyścigów samochodowych w latach 80. XX w., będą mogli postawić na swojej półce niemniej utytułowaną jednostkę – BMW M3. Dość powiedzieć, że kierowcy popularnej „em-trójki” zwyciężali w cyklach mistrzowskich serii DTM, WTCC, ETCC, ATCC oraz ISC, a także wygrali długodystansowy wyścig w Spa-Francorshamps oraz prestiżowe Grand Prix Macau (w którym kierowcy BMW zajęli całe podium).
BMW M na stacjach Shell – jakie modele?
Modele BMW M na stacjach Shell to także BMW M1, M4 GT3, Z4 GT3 i M5 Safety Car, których historia i osiągnięcia zostały również opisane na stronie internetowej Shell.
Modele BMW M na stacjach Shell – jak je zdobyć?
Wystarczy zebrać 5 naklejek, tankując lub kupując dowolną kawę w zestawie z kanapką, zapiekanką lub hot dogiem. Zebrane naklejki można wymienić na wymarzony model na jeden z dwóch sposobów:
dopłacając 49,99 zł
wymieniając 3900 pkt Shell ClubSmart i dopłacając 1 zł
Modele BMW M na stacjach Shell zdobędziesz zdobywając naklejki – na kilka sposobów:
kupując dowolną kawę w zestawie z kanapką lub zapiekanką lub hot-dogiem (1 naklejka).
W DNA Shell jest zapisany motorsport, podobnie jak w przypadku BMW z serii M, które w tym roku obchodzi 50-lecie swojego istnienia. Szybkie i kultowe to kolejna odsłona naszych cyklicznych akcji promocyjnych dla klientów, dzięki której wspólnie możemy świętować tą okrągłą rocznicę. Tym razem w ich ręce oddajemy absolutnie wyjątkową kolekcję modeli, które przez lata dzieliły i rządziły na wyścigowych torach całego świata, a teraz będą dostępne wyłącznie na stacjach Shell. Chcemy, aby nasi klienci również mieli okazję zasmakować rywalizacji na najwyższym poziomie, dlatego w tej promocji dodajemy możliwość konkurowania z innymi kierowcami za pośrednictwem aplikacji Shell Racing – mówi Justyna Goraj, dyrektorka marketingu Mobility w Shell Polska.
Promocja trwa do 31.12.2022 r. lub do wyczerpania produktów promocyjnych. Dostępność modeli z kolekcji będzie zależna od aktualnej oferty danej stacji. Liczba modeli jest ograniczona. Maksymalna liczba naklejek, które można otrzymać za zakup paliwa Shell V‑Power podczas jednej transakcji, to 4 sztuki. Regulamin oraz lista stacji objętych promocją są dostępne na www.shell.pl.
Ogólna zasada jest taka, że możemy przejść przez ulicę, jeśli w pobliżu 100 metrów nie znajdziemy żadnego przejścia dla pieszych. W przeciwnym wypadku mamy obowiązek z niego skorzystać.
Jest jednak wyjątek – jeśli w pobliżu znajduje się skrzyżowanie, to możemy na nim przejść na drugą stronę. Szczegółowo te przypadki opisuje art. 13 ustawy Prawo o ruchu drogowym:
Przechodzenie przez jezdnię poza przejściem dla pieszych jest dozwolone, gdy odległość od przejścia przekracza 100 m. Jeżeli jednak skrzyżowanie znajduje się w odległości mniejszej niż 100 m od wyznaczonego przejścia, przechodzenie jest dozwolone również na tym skrzyżowaniu.
Jakie wymogi musi spełnić pieszy, przechodząc przez ulicę bez przejścia?
Prawo idzie na rękę pieszym, nie zmuszając ich do chodzenia po okolicy w poszukiwaniu pasów, żeby przepisowo przejść na drugą stronę drogi. Trzeba jednak spełnić odpowiednie warunki:
Przechodzenie przez jezdnię poza przejściem dla pieszych, o którym mowa w ust. 2, jest dozwolone tylko pod warunkiem, że nie spowoduje zagrożenia bezpieczeństwa ruchu lub utrudnienia ruchu pojazdów. Pieszy jest obowiązany ustąpić pierwszeństwa pojazdom i do przeciwległej krawędzi jezdni iść drogą najkrótszą, prostopadle do osi jezdni.
Pieszy musi więc pamiętać, że jeśli nie idzie po przejściu, to na żadnym etapie nie ma pierwszeństwa przed pojazdami. Swoim zachowaniem nie może więc zmusić kierowców do podjęcia jakichkolwiek działań. Jeśli kierujący będzie musiał na przykład zwolnić, to będzie to wymuszenie pierwszeństwa.
W jakich sytuacjach pieszy musi korzystać z przejścia?
Pieszy musi wziąć pod uwagę także to, że nie zawsze może przemieścić się na drugą stronę ulicy, nie korzystając z przejścia. Przepisy przewidują następujące wyjątki:
Na obszarze zabudowanym, na drodze dwujezdniowej lub po której kursują tramwaje po torowisku wyodrębnionym z jezdni, pieszy przechodząc przez jezdnię lub torowisko jest obowiązany korzystać tylko z przejścia dla pieszych.
Przechodzenie przez torowisko wyodrębnione z jezdni jest dozwolone tylko w miejscu do tego przeznaczonym.
W praktyce oznacza to, że przechodzić poza przejściem możemy tylko na drogach jednojezdniowych (które w teorii mogą mieć jednak więcej niż jeden pas w każdą stronę). W przypadku bardziej rozbudowanych ciągów komunikacyjnych piesi muszą skorzystać z pasów, gdyż przechodzenie w dowolnym miejscu byłoby zbyt niebezpieczne. Tak jak na poniższym nagraniu (nie róbcie tak):
Jaki mandat za przechodzenie przez drogę poza przejściem dla pieszych?
Taryfikator mandatów dla pieszych jest w dużej mierze dość pobłażliwy, bazując chyba na założeniu, że w większości przypadków stwarzają oni zagrożenie wyłącznie dla siebie. Za przechodzenie przez jezdnię poza przejściem dla pieszych zapłacimy 50 zł, a jeśli wejdziemy w ten sposób pod zbliżający się pojazd, kara wzrośnie do 200 zł. Trzeba też uważać na wychodzenie na ulicę zza przeszkód – to też zagrożone jest mandatem na 200 zł.
Każdy producent samochodów stara się podkreślić, że jego modele są wyjątkowe, a kupując jeden z nich otrzymamy auto o walorach unikalnych dla danej marki. Na ile faktycznie jest to odczuwalne dla klientów? To zależy od modelu, jednak coraz trudniej poszczególnym markom się wyróżnić, zaoferować coś nietypowego, na tle innych producentów. Pojechałam do Niemiec, aby przekonać się, czy Mazda ma na to pomysł, prezentując swój nowy model – Mazda CX-60.
Mazda CX-60 – wygląd
Ale CX-60 wyróżnia się pod wieloma względami – nie tylko jeśli chodzi o gamę silników. Wizualnie auto stanowi rozwinięcie znanego już języka stylistycznego Kodo – a określenie to znaczy dusza ruchu i zakłada tworzenie samochodów pełnych życia i indywidualizmu – ale projektanci nowego SUV-a mówią też o zastosowaniu japońskiej reguły estetycznej Ma.
Reguła Ma odnosi się do „piękna pustej przestrzeni” i rzeczywiście – CX-60 nie jest przeładowany efekciarskimi zdobieniami. Pas przedni jest bardzo wyrazisty, a subtelnie wkomponowane w niego reflektory nie odwracają uwagi od ostro zakończonego dziobu maski. Dzięki temu auto od frontu robi świetne wrażenie, bo z jednej strony jest eleganckie, ale widać też jego masywność, a przez to wzbudza respekt na drodze.
Tę elegancję i smukłość sylwetki, mimo sporych gabarytów auta, widać wyraźnie z boku. Tu zgodnie z regułą piękna pustej przestrzeni nie ma fantazyjnych linii i przetłoczeń, za to jest mnóstwo odpowiednio załamującego się światła, podkreślającego wypukłości karoserii. Wisienką na torcie, skoro mowa o samochodzie wprost z kraju kwitnącej wiśni, są 18- lub 20-calowe obręcze, które jak dobrze dobrana biżuteria uwydatniają stylowość nadwozia.
Mazda CX-60 – wymiary
Długość całkowita
mm
4,745
Szerokość całkowita
mm
1,890
Wysokość całkowita – koła 18” z obciążeniem / bez obciążenia
mm
1,675/1,680
Wymiary Mazda CX-60
Mazda CX-60 – wnętrze
Jeszcze więcej japońskiego kunsztu i zamiłowania do piękna designu widać w środku CX-60, w którym mam poczucie, jakby zostało zaprojektowane przez najlepszego architekta wnętrz. I choć siedzę w zupełnie nowym modelu Mazdy, to część elementów jest mi znajoma, jak choćby ekran multimediów, który debiutował w Maździe 3, albo wybierak skrzyni biegów, taki sam jak w elektrycznym MX-30. Ekran staje się dotykowy po uruchomieniu Apple Car Play lub Android Auto.
Projekt wnętrza i dobór materiałów to efekt zastosowania przez designerów nie jednej, a kilku, tradycyjnych japońskich zasad. Jedna z nich odnosi się do dysharmonii łączenia różnych materiałów i tworzyw, takich jak skóra nappa, drewno klonowe, tkanina o różnej fakturze. Uzyskano tu niezwykle oryginalną i moim zdaniem unikatową w SUV-ach atmosferę. Tę wersję wyposażenia – nazwaną Takumi – zobaczysz na moim filmie z premiery statycznej CX-60 poniżej.
Zgodnie z wyznawaną przez producenta filozofią Jinba-Ittai, zakładającą symbiozę jeźdźca z koniem, w CX-60 zainstalowano system dostosowania optymalnej pozycji za kierownicą, który przy użyciu kamery wykrywa lokalizację oczu kierowcy, na tej podstawie oblicza jego wzrost i ocenia typ sylwetki, po czym automatycznie dostosowuje ustawienia fotela, kierownicy, wysokości wyświetlacza head-up i lusterka zewnętrzne, dopasowując je do pozycji oczu kierowcy. Funkcja automatycznego przywracania ustawień wykorzystuje rozpoznawanie twarzy i pulę ponad 250 możliwych regulacji i ustawień dostępnych w aucie, włącznie z wybranymi parametrami systemów audio i klimatyzacji, by po każdej zmianie kierowcy szybko i automatycznie przywrócić zapamiętane indywidualne preferencje. System może zgromadzić dane nawet sześciu osób.
W tym przestronnym wnętrzu wszędzie, gdzie zawiesimy oko, czy dotkniemy, widzimy, bądź poczujemy, jakość – zarówno materiałów jaki i ich rzetelnego spasowania. To najwyższy poziom marek premium.
Przestronność czuć w CX-60 także z tyłu, bo zarówno na wysokości kolan jak i nad głowami, czy na wysokości ramion przestrzeni jest naprawdę pod dostatkiem, nawet dla wysokich.
Mazda CX-60 – bagażnik
Ustawność i pakowność komory bagażnika została znacząco poprawiona w porównaniu do CX-5 – wzrosła przede wszystkim szerokość otwarcia pokrywy bagażnika, zmniejszono też różnicę wysokości pomiędzy progiem załadunku a poziomem podłogi. W opcji pojawiła się elektrycznie podnoszona pokrywa bagażnika uruchamiana czujnikiem umieszczonym pod tylnym zderzakiem.
Pojemność bagażnika – 570 litrów ze schowkiem pod podłogą Po złożeniu oparć tylnej kanapy – 1148 litrów Przy złożonych tylnych oparciach i załadunku do poziomu sufitu – 1726 litrów
Bagażnik z Maździe CX-60
Mazda CX-60 – wyposażenie
Mazda CX-60 to mocna odpowiedź na europejskie SUV-y z wyższej półki. Widać to nie tylko patrząc na urodziwe nadwozie, świetnie wykończone wnętrze, czy jakość i dobór użytych materiałów, ale także czuć podczas jazdy. Towarzyszyć temu może audio Bose złożone z 12 głośników, którego sercem jest zlokalizowany pod fotelem przedniego pasażera wzmacniacz cyfrowy, a także duży, niskotonowy woofer neodymowy zamknięty w specjalnie zaprojektowanej komorze basowej o pojemności 10 litrów, umieszczony we wnęce koła zapasowego pod podłogą bagażnika.
Mazda CX-60 – wrażenia z jazdy
Ten duży i zaskakująco wygodny samochód sunie po drodze niewzruszony drobnymi nierównościami, zupełnie, jakby był zawieszony na wypełnionych prawdziwym pierzem poduszkach. Nie dość, że nie ma tu jakiś niemiłych doznań dochodzących z podłoża, to ich również nie słyszymy, bo CX-60 jest wyjątkowo dobrze wygłuszone.
Auto, mimo swoich gabarytów prowadzi, się jak hatchback; dopiero przy zawracaniu na ciasnej ulicy odczujemy spore wymiary nadwozia.
Na szybko pokonywanych zakrętach nadwoziem nieco buja, choć znacznie mniej, niż w podobnych gabarytów SUV-ach. Mimo tego, dzięki dobrze wyprofilowanym fotelom, nie odczujemy tego zbytnio siedzące w środku, czy za kierownicą, czy na innych fotelach.
Mazda CX-60 – test, fot. Rafał Szmidt
Energia jednostki jest wystarczająca, aby poczuć radość z jazdy od niskich prędkości, lecz to powolne przemieszczanie się w trybie elektrycznym potrafi sprawić mnóstwo przyjemności. I to nie tylko ze względu na ciszę panującą wewnątrz, czy brak wibracji silnika – w takich warunkach można łatwo poczuć, że auto dostojnie sunie po drodze, a w nas rodzi się spokój…
Zupełnie inne odczucia towarzyszą na niemieckiej autostradzie. Przy dużych prędkościach szybka zmiana pasa ruchu nie jest dla CX-60 problematyczna. Powyżej 140 km/h słychać już wyraźnie opływające sporą karoserię powietrze i – zwłaszcza gdy przyspieszamy – wyraźny tembr silnika.
Mazda CX-60 zawieszenie
Zawieszenie przód: podwójne wahacze
Zawieszenie tył: wielowahaczowe Multilink
Auto prowadzi się bardzo pewnie, a to zasługa nie tylko wpływającego na lepsze bezpieczeństwo jazdy napędu na 4 koła, ale także optymalnie dobranego do masy auta silnika. Trzeba przyznać, że zawieszenie jest uniwersalnie dostrojone – pozwala radować się prężną jazdą na winklach, ale też w mieście, czy na wertepach, nie daje odczuć niedogodności nawierzchni na naszych lędźwiach.
Coraz ostrzejsze normy emisji spalin narzucone odgórnie przez Unię Europejską wywołały obecnie panujący trend, któremu uległo większość producentów aut. Chodzi o downsizing, czyli stosowanie coraz mniejszych silników z coraz mniejszą liczbą cylindrów. Tymczasem Mazda zawsze jeździ własnymi drogami i wyznacza swoje trendy. Kiedy więc konkurenci stosują litrowe, doładowane silniki w swoich kompaktach, Mazda zostaje przy 2-litrowej, wolnossącej jednostce, a potem jeszcze bardziej odcina się od mainstreamu, tworząc Skyactiv-X, jako połączenie silnika benzynowego z dieslem.
Teraz, wraz z premierą nowego SUV-a Mazda CX-6, testuję również nowy silnik: czterocylindrowy, benzynowy, o pojemności 2,5 litra e-Skyactive G. Pod prawą stopą mam do wykorzystania 327 KM, a łączny, maksymalny moment obrotowy to 500 Nm, które pomaga przenieść na asfalt 8-stopniowa, automatyczna przekładnia (bez przekładni hydrokinetycznej), a nie wyjąca denerwująco przekładnia bezstopniowa. Ten wariant silnikowy CX-60 pojawia się w Polsce jako pierwszy.
Podobnie jak w markach premium, nie ma tu mowy o tańszym rozwiązaniu, czyli takim, w którym silnik spalinowy napędza przednią oś, a elektryczny tylną. W CX-60 2,5-litrowy benzyniak i elektryk pracują razem, a moc na tył przenosi wał napędowy. Dzięki temu wrażenia z jazdy są dokładnie takie same, jak w aucie z konwencjonalnym napędem.
Mazda CX-60, fot. Rafał Szmidt
Najprzyjemniejsze jest tu dla mnie przyspieszenie – to tylko 5,8 do setki! Reakcja na mocne depnięcie jest błyskawiczna. Silnik wydaje z siebie wówczas porządny, miły dla ucha dźwięk, a auto może się rozpędzić na niemieckiej autostradzie nawet do 200 km/h.
Mazda CX-60 – pojemność akumulatora, zasięg
Akumulator litowo-jonowy ma tu pojemność 17,8 kWh, co umożliwia jazdę wyłącznie na silniku elektrycznym nawet przez 63 kilometry w cyklu mieszanym. Według danych producenta auto zużywa 1,5 l benzyny na setkę i to w pełni możliwe, gdy korzystamy z jazdy hybrydowej, czyli mamy naładowany akumulator i jedziemy swoim normalnym, codziennym tempem, czyli przepisowo. Takie zużycie to marzenie niejednego kierowcy.
Mazda CX-60 Tryb EV – do 63 km w cyklu mieszanym do prędkości 100 km/h Napięcie 355 V Ładowanie AC 7,2 kW – 0-100% – 2 h 20 min
W trybie wyłącznie elektrycznym auto zużywało mi przy spokojnej jeździe w okolicach 17 kW, co jest wynikiem bardzo dobrym i stawia Mazdę CX-60 znacznie wyżej, jeśli chodzi o ekonomię jazdy, niż konkurenci.
Mazda CX-60 – Diesel
W czasach kiedy coraz więcej marek odwraca się od silników wysokoprężnych i oferuje jedynie wysilone benzyny, Mazda prezentuje sześciocylindrowego, rzędowego diesla o pojemności 3,3 litra, który trafił właśnie do tego zupełnie nowego SUV-a – CX-60.
Jestem niezwykle ciekawa silnika, który już teraz można w Polsce zamawiać, a pojawi się w salonach w styczniu. Bo gdy większość producentów oferujących mniej więcej 200-konnego diesla montuje pod maskę silniki dwulitrowe, Mazda proponuje jednostkę o pojemności 3,3 l z sześcioma cylindrami w rzędzie. Napęd trafia tu na tylną oś – podobnie jak w autach segmentu premium. 4×4 otrzymamy w mocniejszej odmianie Diesla generującej 254 KM, która rozpędza CX-60 w 7,4 s do setki. Zużycie ma wynosić średnio 5,3 l na 100 km, co w 2-tonowym, dużym SUV-ie jest wręcz niesamowite.
Jak to możliwe? Mazda nazywa to „rightsizingiem”. Zamiast tworzyć jak najmniejszy silnik o jak największej mocy, należy odpowiednio dobrać pojemność jednostki do gabarytów auta, jego przeznaczenia, uzyskując w ten sposób optymalną moc i zużycie paliwa czy prądu. Czyż nie jest to recepta na auto idealne?
Mazda CX-6 – opinia
Mazda CX-60 to bez wątpienia wyjątkowy model w gamie Mazdy, ale wyjątkowy też w kontekście całego rynku tego typu aut. Koncepcja samochodu, czerpanie z rzemiosła i japońskiej tradycji, to nie jest tylko marketing.
Innymi słowy, Mazda CX-60 to nie jest kolejny SUV klasy średniej, ale auto o unikalnym charakterze. Doskonale wpisują się w to silniki oraz cały układ napędowy, których projektanci poszli pod prąd obowiązujących trendów, skupując się nie tylko na wydajności, ale i przyjemnych wrażeniach z jazdy.
A jeśli nie interesuje was ani wersja hybrydowa, ani z Dieslem pod maską, to za jakiś czas dołączy do nich także klasyczna wersja benzynowa: 3-litrowa, z sześcioma cylindrami w rzędzie. Czyżby było nadal miejsce dla tradycyjnej, dobrze zaprojektowanej, przemyślanej motoryzacji we współczesnym świecie? Na to wygląda i mnie to bardzo cieszy.
Opel Astra GSe i Opel Astra Sports Tourer GSe to pięciodrzwiowy hatchback i usportowione kombi producenta z Rüsselsheim. Oba auta wyróżniają się agresywnie zarysowanymi zderzakami, 18-calowymi felgami oraz czarnymi wstawkami na karoserii. Sportowy charakter podkreślają we wnętrzu zarezerwowane dla tej odmiany fotele, pokryte alcantarą.
Pod maskę Opla Astry GSe trafiła 225-konna wersja hybrydowego układu typu plug-in, dobrze znana z innych modeli koncernu Stellantis. Producent chwali się, że dzięki takim parametrom jak wspomniana moc i maksymalny moment obrotowy wynoszący 360 Nm, Opel Astra GSe i Astra Sports Tourer GSe mają dorównywać najlepszym konkurentom w swoich klasach pod względem przyspieszenia ze startu zatrzymanego i prędkości maksymalnej. Niestety producent nie podał jeszcze jakie osiągi zapewni ta odmiana.
Modyfikacjom poddano także układ jezdny z nowymi amortyzatorami oraz zmniejszonym o centymetr prześwitem. Z myślą o dynamicznej jeździe zestrojono także układ kierowniczy. W porównaniu do pozostałych wersji Astry, modele GSe mają być jeszcze zwrotniejsze i precyzyjniejsze w prowadzeniu. Także hamulce mają reagować błyskawicznie.
Opel Astra GSe i Astra Sports Tourer GSe mają także inaczej zaprogramowane ustawienia ESP – podwyższono próg aktywacji systemu z uwzględnieniem potrzeb kierowcy preferującego dynamiczną jazdę.
Opel Astra GSe
Opel GSe – submarka zelektryfikowanych Opli
Kiedyś skrót GSe oznaczał „Grand Sport Einspritzung” (samochody sportowe z wtryskiem paliwa) – jak w przypadku Commodore’a GS/E czy Monzy GSE. Od teraz GSe to flagowe modele Opla reprezentujące odrębną submarkę, a skrót należy odczytywać jako „Grand Sport electric”. Modele GSe w ofercie Opla będą łączyć przyjemność z jazdy z lokalnie bezemisyjną mobilnością w duchu obecnych czasów.
A teraz?
Nowa Astra GSe i Astra Sports Tourer GSe są idealnymi modelami do inauguracji nowej dynamicznej submarki oraz wpisują się w naszą strategię osiągnięcia statusu marki w pełni elektrycznej do 2028 r. – powiedział Florian Huettl, dyrektor generalny firmy Opel.
Jesteście parą motocyklistów, którzy nie lubią tracić czasu i nerwów na przedzieranie się przez miasta? Wolicie dowieźć jednoślady w Alpy i tam pośmigać po górskich przełęczach? Chcecie zabrać swoje motocykle do serwisu, albo po prostu przewieźć je z punktu A do B bez konieczności znoszenia trudów długiej podróży, niezależnie od złej pogody? Sposobem na taki przewóz jest przyczepa Cochet Duo.
Cochet Duo – przyczepa motocyklowa
Cochet to francuski producent sprzętu rolniczego, który w swojej ofercie ma trzy rodzaje przyczepek do przewozu małych pojazdów np. motocykli, quadów, lub kosiarek. Są one jakościowo wykonanie i wyjątkowo praktyczne. Główna funkcjonalność przyczepy jest taka, że można ją opuścić do ziemi przy załadunku, a po użyciu wygodnie złożyć i odstawić. Po złożeniu jest ta tyle kompaktowa, że nie zajmie dużo miejsca w garażu.
Cochet Duo – rodzaje przyczep
Przyczepka Uno jest przeznaczona do przewozu jednego jednośladu, ma ładowność 331 lub 431 kg;
Cochet Duo na dwa motocykle udźwignie 506 kg;
Chochet XL jest przystosowana do transportu do 460 kg.
Cochet Duo
Cochet Duo – przyczepa na dwa motocykle
Przyczepy Cochet Uno oraz Duo są tak składane, że można je przechowywać w pozycji pionowej, dlatego wygospodarowanie miejsca na nie nie stanowi problemu. Świetnym rozwiązaniem jest też hydrauliczne opuszczanie poziomu platformy do ziemi, co ułatwia wprowadzenie motocykla lub wjechanie nim na przyczepkę.
Jak w kilku ruchach złożyć przyczepkę Cochet Duo? Robi się to minutę, bez użycia żadnych narzędzi.
A tak prezentuje się Cochet Uno.
Przyczepy Cochet obecnie są dostępne w wielu punktach dystrybucji niemieckiej. Cena Cochet Uno to 3150 euro, a Duo można kupić za 4295 euro.
Zasadę prawej ręki stosuje się najczęściej na skrzyżowaniach, o czym mówi art. 25, ust. 1 Prawa o ruchu drogowym:
Kierujący pojazdem, zbliżając się do skrzyżowania, jest obowiązany zachować szczególną ostrożność i ustąpić pierwszeństwa pojazdowi nadjeżdżającemu z prawej strony, a jeżeli skręca w lewo – także jadącemu z kierunku przeciwnego na wprost lub skręcającemu w prawo.
Należy od razu zaznaczyć, że powyższa zasada to przepis ogólny. Zawsze wg hierarchii ważności patrzymy w pierwszej kolejności na policjanta – sygnały dawane przez niego są ważniejsze niż sygnalizacja świetlna, znaki drogowe oraz tzw. zasada prawej ręki. Następne w kolejności są „światła”, a potem znaki. Gdy nie ma żadnego z wymienionych to stosujemy się do zasad ogólnych.
W tym miejscu musimy zrobić jeszcze jedno zastrzeżenie, że nie każda sytuacja, w której spotykają się dwie drogi to skrzyżowanie. Zgodnie z definicją:
Skrzyżowanie – przecięcie się w jednym poziomie dróg mających jezdnię, ich połączenie lub rozwidlenie, łącznie z powierzchniami utworzonymi przez takie przecięcia, połączenia lub rozwidlenia; określenie to nie dotyczy przecięcia, połączenia lub rozwidlenia drogi twardej z drogą gruntową, z drogą stanowiącą dojazd do obiektu znajdującego się przy drodze lub z drogą wewnętrzną.
Jeśli więc do drogi którą podążamy, dołącza droga gruntowa, albo uliczka osiedlowa oznakowana jako „droga wewnętrzna”, to nie jest to skrzyżowanie. Czasami w takich miejscach stawiany jest znak „D-1, droga z pierwszeństwem”, ale najczęściej nie.
Nie oznacza to jednak, że musimy w takiej sytuacji ustępować kierującym wjeżdżającym na naszą drogę. Osoba wyjeżdżająca z drogi gruntowej lub wewnętrznej, jest włączającym się do ruchu i to ona musi ustąpić pierwszeństwa wszystkim innym.
To sytuacja, która sprawia problem wielu kierowcom. Jeżeli jeden pojazd zjeżdża z pasa lewego na środkowy, a w tym samym czasie pojazd z prawego też chce wjechać na środkowy, to kto ma pierwszeństwo?
W takim przypadku również stosujemy zasadę prawej ręki, a więc to kierujący z lewego pasa, musi ustąpić temu, który zjeżdża z prawego na środkowy.
Jaki mandat za niestosowanie zasady prawej ręki?
Niezastosowanie zasady prawej ręki może mieć różne konsekwencje i to od tego zależeć będzie, jaki mandat otrzymamy. Jeśli dojdzie tylko do wymuszenia pierwszeństwa, zapłacimy 300 zł i otrzymamy 5 punktów karnych.
Zasilanie samochodów LPG (Liquefied Petroleum Gas) znane jest już od ok. czterech dekad, a w Polsce swój prawdziwy boom miało w latach 90 ubiegłego wieku. Przez ten czas instalacja LPG ulegała znacznym modyfikacjom – bardzo dobrze sprawdza się we współpracy z jednostkami benzynowymi. Warunkiem koniecznym, aby faktycznie tak było, jest jej odpowiednia jakość i wysoce specjalistyczny montaż wykonany w profesjonalnym, autoryzowanym serwisie.
Instalacja LPG w samochodzie używanym – nie każdym!
Każde zaniedbanie przy montażu LPG i nieprawidłowy ich serwis najczęściej powoduje szereg przykrych i kosztownych usterek. Często zdarza się, że silnik odmawia pracy w trybie zasilania benzyną a dobrze działa po przełączeniu na gaz – w takiej sytuacji najpewniej mamy do czynienia z usterką sterownika silnika. Powszechnym objawem jest także nierówna praca silnika, co często spowodowane jest usterką któregoś z elementów elektroniki jednostki napędowej.
Gaz spala się w mniejszej temperaturze niż benzyna jednak dłużej, co z kolei może przyczynić się m.in. do przegrzania silnika i w efekcie pęknięcia głowicy, uszkodzenia zaworów i gniazd zaworowych, wtryskiwaczy, zużycie katalizatora.
Powszechną wiedzą jest także to, że nie wszystkie jednostki napędowe lubią się z „gazem” i montowanie na siłę LPG nie jest tu najlepszym pomysłem.
Zanim zdecydujemy się na zakup samochodu z rynku wtórnego z zamontowanym układem LPG, koniecznie należy zweryfikować kilka podstawowych kwestii, aby nie wpakować się w kłopoty i co oczywiste dodatkowe koszty. Bo instalacja LPG w aucie używanym ma sens wyłącznie wtedy, gdy działa bez zarzutu.
Dokumenty to podstawa
Sprzedający samochód z LPG po pierwsze powinien pokazać dowód rejestracyjny oraz kartę pojazdu, w których musi być wpisana informacja o zamontowaniu instalacji. Pojazdy sprowadzane zza granicy również muszą mieć taką adnotację i nie ma od tego odstępstwa. Brak takiego wpisu skutkuje zatrzymaniem dowodu podczas kontroli drogowej.
Inny ważnym dokumentem jest dowód zakupu, który mówi nam, o tym, gdzie był dokonywany montaż instalacji LPG – czy faktycznie był to wyspecjalizowany, autoryzowany serwis i co bardzo istotne – kiedy. Wiek instalacji jest istotny, ponieważ powyżej pięciu lat eksploatacji najczęściej skutkuje tym, że silnik może posiadać już jakieś usterki, jako że nawet najlepsza instalacja powoduje szybsze jego zużycie.
Po upływie dziesięciu lat od montażu LPG kończy się czas możliwości używania butli z gazem i niezbędna jest ponowna jej legalizacja a niejednokrotnie wymiana na nową.
Instalacja LPG musi być poddawana regularnym przeglądom co ok. 10 000 km, w trakcie których dokonuje się niezbędnych regulacji oraz wymienia się filtr, co zapobiega zmniejszeniu mocy i większemu zużyciu gazu.
Wstępna weryfikacja
W kolejnym kroku weryfikacji auta zajrzyjmy pod maskę.
Instalacja LPG montowana w profesjonalnym serwisie z wykorzystaniem wyłącznie oryginalnych elementów powinna być zamontowana z dużą precyzją. Jeśli zauważymy, że jest inaczej i wyraźnie widać brak staranności, co nie jest wyłącznie kwestią estetyki, powinniśmy odpuścić sobie takie auto albo nastawić się na ponowny montaż instalacji – mówi Wojciech Śliz z Auto Raport DEKRA.
Czas na przejażdżkę
Przed rozpoczęciem jazdy próbnej w pierwszej kolejności sprawdźmy, czy świeci się kontrolka check engine – jeśli tak, jest to wyraźny sygnał, że mamy do czynienia z awarią. Nie dajmy się oszukać, że nic się nie dzieje i że za kilkadziesiąt złotych bezproblemowo można skasować taki błąd.
W trakcie jazdy samochód musi jeździć płynnie zarówno na benzynie, jak i na LPG. Jeśli podczas pracy na benzynie obroty silnika „skaczą”, to może być informacja, że system zasilania jest uszkodzony i właściciel prawdopodobnie uruchamiał silnik na gazie, co absolutnie nie jest dobre dla jednostki napędowej.
W silnik należy się też wsłuchać podczas pracy na wolnych obrotach podczas postoju. Powinien wtedy pracować równo i stabilnie, a jeśli jest inaczej to sygnał poważnej awarii, a w najlepszym przypadku rozkalibrowania.
Instalacja LPG to dodatkowy układ w samochodzie, który wymaga odpowiedniego serwisu, aby dobrze i efektywnie współpracował z silnikiem. Podczas zakupu używanego auta z gazem nie jesteśmy w stanie samodzielnie dokładnie zweryfikować stanu technicznego tego układu, poprawności montażu, odpowiedniej pracy i w końcu tego, jaki wpływ miał on na silnik. Dlatego najlepiej przeprowadzić przegląd w profesjonalnym serwisie. Koszt takiej operacji jest małą częścią ewentualnych kosztów napraw – dodaje Wojciech Śliz z Auto Raport DEKRA.
Instalacja LPG w samochodzie używanym jest zatem nie tylko możliwa, ale i wskazana, jeśli chcemy obniżyć koszty eksploatacji auta. Jednak warto sprawdzić powyższe, aby nie paść ofiarą oszustwa.
Chwilę po debiucie elektrycznego SAV-a (Sports Activity Vehicle), bo tak bawarska marka określa nadwozie tego auta, wiemy ile będzie kosztował. Oto BMW XM – cena w Polsce przyprawi o zawrót głowy niejednego fana marki, choć rzeczywiście model został zaprojektowany „na bogato”.
BMW XM – wygląd
Mierzący 511 cm samochód, zajmie miejsce w gamie BMW jako flagowy SUV, ale także jako najmocniejsza „eMka” w historii. BMW nie ukrywa, że najważniejszymi rynkami zbytu mają być USA, Chiny oraz Bliski Wschód. To tłumaczy dość kontrowersyjną stylistykę, ogromne „nerki”, mające jednocześnie złotą obwódkę i podświetlenie, a także złote ramki szyb, złoty pas biegnący przez bok auta, złote felgi oraz specjalny tryb jazdy, przeznaczony do jazdy po piaskowych wydmach. Warto dodać w kontekście jazdy po pustyni lub plaży, że masa tego pojazdu to 2,7 tony.
Auto osadzono na obręczach kół M ze stopów lekkich, które mają standardowo 21, a opcjonalnie 22 lub 23 cale.
Niezwykły jest też układ wydechowy. Ma on elektryczne sterowane klapy oraz – po raz pierwszy w modelu BMW M – sześciokątne, ułożone jedna nad drugą podwójne końcówki rur wydechowych. Brzmienie zapewnia BMW IconicSounds Electric, dźwięki stworzone w ramach współpracy bawarskiej marki z kompozytorem muzyki filmowej Hansem Zimmerem.
BMW XM – silnik i osiągi
Pod maskę trafił układ hybrydowy z podwójnie doładowanym silnikiem V8 4,4 l, rozwijający 653 KM mocy systemowej, który za rok dostępny będzie także w wersji Label Red, z jednostką o podwyższonej wartości mocy do 748 KM i momencie obrotowym 1000 Nm. Pomimo takich parametrów BMW XM będzie też całkiem oszczędne – za sprawą dużego akumulatora trakcyjnego, który pozwoli przejechać do 88 km w trybie elektrycznym.
Przyspieszenie 0–100 km/h s 4.3 Prędkość maksymalna w km/h – 250 / 270 Prędkość maksymalna na silniku elektrycznym w km/h – 140 Zasięg w trybie elektrycznym (WLTP) km – 82 – 88 Napęd – na 4 koła M xDrive Zawieszenie: adaptacyjny mechanizm różnicowy M na tylnej osi, oś przednia z podwójnymi wahaczami poprzecznymi, pięciowahaczowa osią tylną
BMW XM – osiągi
BMW XM – silnik elektryczny, pojemność akumulatora i moc ładowania
Napęd M HYBRID w BMW XM to połącznie silnika spalinowego o mocy 489 KM i napędu elektrycznego o mocy 197 KM. Ośmiocylindrowy motor jest wspomagany przez silnik elektryczny zintegrowany z 8-stopniową skrzynią M Steptronic. Systemowy moment obrotowy napędu to 800 Nm (generowany wspólnie przez silnik spalinowy o wartości do 650 Nm i silnik elektryczny o wartości do 280 Nm).
Wysokonapięciowy akumulator litowo-jonowy umieszczony w podłodze pojazdu ma pojemność użytkową 25,7 kWh. BMW XM można naładować prądem stałym (złącze CCS) z mocą do 7,4 kW.
BMW XM – wnętrze
Wnętrze dla odmiany jest stonowane i typowe dla nowych modeli BMW. Deska rozdzielcza zdominowana jest przez dwa duże ekrany (wyświetlacz wskaźników o przekątnej 12,3 cala oraz wyświetlacz kontrolny o przekątnej 14,9 cala), ale na szczęście pozostawiono również obsługę centralnym pokrętłem. Z kolei tylną część wnętrza producent przyrównuje do luksusowej salonki, a to za sprawą bardzo dużej ilości miejsca, wyjątkowo komfortowej kanapy, której obicia zachodzą aż na drzwi, oraz dwóch niedużych poduszek.
BMW XM – cena w Polsce i na świecie świadczy o tym, że mamy do czynienia z autem awangardowym. Otóż auto ma wewnątrz podsufitkę z trójwymiarową strukturą, obramowanie przypominające passe-partout i oświetlenie ze 100 diodami.
Standardowo oferowane jest m.in. oświetlenie ambientowe, 4-strefowa klimatyzacja automatyczna, system nagłośnienia Harman Kardon. Opcjonalnie można wybrać audio marki Bowers & Wilkins ze wzmacniaczem o mocy 1500 W i czterema dodatkowymi głośnikami w podsufitce.
BMW XM będzie produkowane od grudnia 2022 roku amerykańskich zakładach BMW Group w Spartanburgu, a do sprzedaży trafi wiosną 2023 roku. Auto można już zamawiać w Polsce.
BMW XM – cena w Polsce startuje od 935 tys. zł. Auto pojawi się w salonach również wiosną. BMW XM LABEL RED dojedzie do Polski jesienią.
Skrzyżowanie typu T występuje na polskich drogach dosyć często. Zachowanie na nim wydaje się dość intuicyjne, gdy znamy przepisy i jeśli jest dobrze oznakowane. Wielu z nas jednak ma wątpliwości dotyczące pierwszeństwa przejazdu. Jak zatem pokonać bezkolizyjnie skrzyżowanie typu T?
Czym jest skrzyżowanie – definicja, przepisy
Zanim przejdziemy dalej, wyjaśnijmy sobie czym w ogóle jest skrzyżowanie. Zgodnie z definicją zawartą w ustawie Prawo o ruchu drogowym:
Skrzyżowanie – przecięcie się w jednym poziomie dróg mających jezdnię, ich połączenie lub rozwidlenie, łącznie z powierzchniami utworzonymi przez takie przecięcia, połączenia lub rozwidlenia; określenie to nie dotyczy przecięcia, połączenia lub rozwidlenia drogi twardej z drogą gruntową, z drogą stanowiącą dojazd do obiektu znajdującego się przy drodze lub z drogą wewnętrzną.
Już teraz możemy więc zrobić istotne rozróżnienie. Jeśli z drogą, którą podróżujemy, łączy się na przykład droga wewnętrzna lub gruntowa, to nie jest to skrzyżowanie. Nie stosujemy więc w takich przypadkach żadnych przepisów związanych ze skrzyżowaniami, także tych, o których powiemy sobie za chwilę.
Skrzyżowanie typu T – co to jest? Kto ma na nim pierwszeństwo?
Skrzyżowanie typu T ma, co nie będzie zaskoczeniem, kształt litery T. Innymi słowy, to skrzyżowanie z trzema wylotami. Kto ma na nim pierwszeństwo? To już zależy. Przypomnijmy, że zasady pierwszeństwa wyznaczają (w kolejności ważności):
sygnalizacja świetlna
znaki drogowe
zasady ogólne
W pierwszym przypadku sprawa jest jasna – jedzie ten, kto ma zielone światło. Druga może być już bardziej skomplikowana. Albo mamy wtedy do czynienia z sytuacją, w której do drogi z pierwszeństwem, dołącza droga podporządkowana (tu chyba nikt nie ma wątpliwości, kto jedzie pierwszy – informują o tym zresztą znaki), albo występuje tak zwane pierwszeństwo łamane. To znaczy, że droga z pierwszeństwem skręca w lewo lub w prawo i kierowcy nią jadący, pomimo tego, że skręcają, nadal mają pierwszeństwo.
Najwięcej problemów kierowcom sprawia jednak sytuacja, w której nie ma żadnych znaków. Oznacza to, że mamy do czynienia ze skrzyżowaniem równorzędnym. Pierwszeństwo na nim ma więc kierowca, który znajduje się po naszej prawej stronie.
Skrzyżowanie typu T, fot. motocaina.pl
Skrzyżowanie typu T – najczęstsze błędy
Błędy, jakie kierowcy popełniają na skrzyżowaniach typu T, zależą od tego, jak określane jest na nim pierwszeństwo. Tam gdzie kierowcy muszą kierować się znakami, najczęściej źle używają kierunkowskazów przy pierwszeństwie łamanym. Jeśli jadą drogą z pierwszeństwem, nie sygnalizują skrętu, chociaż sama droga skręca.
Najwięcej problemów generują sytuacje, w których skrzyżowanie jest równorzędne. Kierowcy nie pamiętają o zasadzie prawej ręki i jadą „intuicyjnie”, czasami sugerując się też tym, co robią inni kierujący. Zdarzają się też nieporozumienia, w których na skrzyżowaniu typu T kierowcy jadący „daszkiem” uważają, że skoro ich droga jest kontynuowana, a druga do niej dołącza, to oni mają pierwszeństwo, ponieważ jadą cały czas prosto, a inni muszą skręcić.
Skrzyżowanie typu T – jak się prawidłowo na nim zachować?
Na skrzyżowaniu oraz w odległości mniejszej niż 10 m od skrzyżowania zatrzymanie jest zabronione (nie dotyczy zatrzymania wynikającego z warunków ruchu).
Na skrzyżowaniu zabrania się wyprzedzania (za wyjątkiem skrzyżowań o ruchu okrężnym oraz skrzyżowań, na których ruch jest kierowany).
Zakazuje się wjeżdżania na skrzyżowanie, jeżeli na skrzyżowaniu lub za nim nie ma miejsca do kontynuowania jazdy.
Kierujący pojazdem zbliżając się do skrzyżowania jest obowiązany zachować szczególną ostrożność. Nieustąpienie pierwszeństwa przejazdu jest jedną z dwóch głównych przyczyn wypadków w Polsce!
Czternaście załóg i 28. niezwykłych pań, z których każda jest wyjątkowo ciekawym materiałem na film, spotkało się w piątkowe popołudnie w ostatni weekend sierpnia, w urokliwych murach Hotelu Krasicki – historycznego przedzamcza rezydencji Biskupów Warmińskich, aby wspólnym zwiedzaniem rozpocząć VII zlot Miłośniczek Zbytkowych Mercedesów She’s Mercedes.
She’s Mercedes – kobieca moc Klubu Zabytkowych Mercedesów Polska
Inicjatywę spotkań She’s Mercedes – wyłącznie w kobiecym gronie – zapoczątkowała Prezydent Klubu Zabytkowych Mercedesów poprzedniej kadencji i jednocześnie właścicielka modelu 300 SL z 1989 (R107), Małgorzata Przebindowska. Uznała, że właścicielki lub użytkowniczki old- i youngtimerów ze Stuttgartu chętnie zintegrują się, przemierzając wspólnie malownicze trasy i zwiedzając ciekawe miejsca. To był strzał w dziesiątkę! Uczestniczek wydarzenia z roku na rok przybywa, a przyjaźnie zawiązane podczas zlotu trwają latami.
Tegoroczna komandorka rajdu – Ewa Łuszcz oraz vice komandor – Monika Dzierżko, które przybyły na rajd niezwykłym W180 z 1957 roku (typ 220 S) – dołożyły wszelkich starań, aby dopiąć organizację, atrakcje i logistykę na ostatni guzik. Najstarszy egzemplarz mercedesa został przywieziony lawetą, a pozostałe przyjechały „na kołach”. Wszystkie załogi mogły liczyć na wsparcie serwisu Zbyszka Brolera z Warszawy.
Panie spotkały się podczas uroczystej kolacji na hotelowym moście, gdzie w otoczeniu średniowiecznych murów zamku kosztowały specjałów regionalnej kuchni. Rozmowom o samochodach – i nie tylko – nie było końca.
Blichtru nadała obowiązująca podczas spotkania kolorystyka ubioru i dodatków do stroju, każdego roku inna. Tym razem zlotowymi barwami były biel i złoto, idealnie podkreślające zestawienie świeżości kobiet z luksusem i elegancją.
She’s Mercedes 2022 Lidzbark Warmiński – przebieg wydarzenia
W sobotni poranek, na dziedzińcu Hotelu Krasicki w Lidzbarku Warmińskim, rozpoczęła się prezentacja załóg i ich oryginalnych egzemplarzy. Zmieszał się zapach dobrych perfum z zapachem benzyny, srebrne chromy zabytkowych aut, ze współczesnymi, biało-złotymi kreacjami pań! Odbyły się również sesje zdjęciowe przy samochodach oraz konkursy dla widzów z nagrodami – gadżetami.
Najstarszym pojazdem, z 1952 roku, był przepiękny, kremowo-czerwony W191 (170 DS), którym przyjechała załoga w składzie Edyta Kopaczewska i Agata Rurarz.
Konkurs na najpiękniejsze auto zlotu wygrał jednak Mercedes-Benz 300 SE z 1964 roku (W112), prowadzony przez Joannę Szczublewską, a pilotowany przez jej mamę, Danutę Szczublewską.
Silna reprezentacja aut z nadwoziem SL wzbudzała ogromne zainteresowanie wszystkich odwiedzających zamek. Dopełnieniem prezentacji były współczesne modele mercedesa, w pełni elektryczny EQS 450+ oraz okazały GLS Maybach. Wydarzenie uświetnił swoją obecnością zarówno Burmistrz Miasta Lidzbarka Warmińskiego, Jacek Wiśniowski, jak i Prezydent Klubu Zabytkowych Mercedesów Polska, Łukasz Twardoch.
Po południu uczestniczki rajdu, zabytkowym orszakiem, przejechały do Folwarku Galiny. Ponieważ spotkanie odbywało się w klimacie slow drive, panie nie były żądne sportowych wrażeń. W eleganckim peletonie przejechały odcinek około 30 kilometrów, kontemplując uroki dróg i podziwiając krajobrazy Warmii.
W Pałacu Galiny panie zostały uraczone typowym, warmińskim obiadem, mogły odpocząć w pełnym fauny i flory romantycznym ogrodzie, skorzystać z warsztatów zielarskich w Pałacu oraz odbyć lot balonem. Dla chętnych droga powrotna wiodła przez Stoczek Klasztorny. Wieczorem uczestniczki zlotu zebrały się na uroczystej kolacji komandorskiej w zabytkowej sali Basztowej.
Nazajutrz, zmysłowym koncertem Ewy Łuszcz na wydającym oryginalne dźwięki handpanie oraz zwiedzaniem Muzeum Warmii i Mazur w Lidzbarku, panie zakończyły swoje siódme spotkanie, które upłynęło w atmosferze integracji i niekończących się rozmów o zabytkowej motoryzacji.
Nasze kobiece zloty są wyczekiwanym wydarzeniem, a zabytkowe mercedesy to znakomity pretekst do pielęgnowania przyjaźni, wieloletnich znajomości, a także do zawierania nowych – powiedziała Małgorzata Przebindowska, pomysłodawczyni zlotów She’s Mercedes.
She’s Mercedes 2022 – modele
Choć na zlot przyjechała silna reprezentacja SL-i, to – począwszy od najstarszego modelu na spotkaniu She’s Mercedes, a skończywszy na najmłodszym – ten rodzaj nadwozia nie był jedynym wyróżniającym się. Oto jakie załogi i ich pojazdy przybyły do Lidzbarka Warmińskiego.
Edyta Kopaczewska & Agata Rurarz
She’s Mercedes 2022 – Lidzbark Warmiński. Mercedes-Benz W191 Typ 170 DS 3 z 1952 roku
Panie przyjechały najstarszym modelem na wydarzenie – to typ W191 Typ 170 DS 3 z 1952 roku, który został odkupiony przez obecnych właścicieli od ambasady szwajcarskiej.
Ewa Łuszcz & Monika Dzierżko Mercedes-Benz W180 Typ 220 S 4, 1957 r.
Joanna Szczublewska & Danuta Szczublewska Mercedes-Benz W112 Typ 300 SE 2, 1964 r.
Konkurs wygrał właśnie ten egzemplarz – to wyjątkowo rzadki model Mercedesa, w bardzo bogatej wersji, z 3-litrowym silnikiem pod maską. Przeszedł profesjonalną renowację i od 12 lat prezentuje się na przeróżnych zlotach. Damska załoga, w składzie matka i córka, dojeżdża na te wydarzenia nawet kilkaset kilometrów na kołach.
She’s Mercedes 2022 – Lidzbark Warmiński. Mercedes-Benz W112 Typ 300 SE 2, 1964 r
Anna Ciesielska & Agnieszka Pietrowicz Mercedes-Benz W108 Typ 250 S, 1967 r.
Ewa Krzysztofiak-Masztalerz & Lidia Kamińska Mercedes-Benz W109 Typ 300 SEL, 1970 r.
Małgorzata Borowik & Anna Domańska Mercedes-Benz W114 Typ 250, 1971 r.
Paulina Korzyniewska & Maria Witczak Mercedes-Benz W108 Typ 280 S, 1971 r.
Joanna Karczmarek-Góras & Sylwia Jackowska Mercedes-Benz R107 Typ 450 SL, 1972 r.
Iwona Moraczewska & Joanna Markus Mercedes-Benz R107 Typ 500 SL, 1985 r.
Marzena Stefańska & Beata Leszczyńska & Małgorzata Szymanowska Mercedes-Benz W126 Typ 420 SEC, 1988 r.
To z kolei najmniej liczny typ w modelu W126 coupe – wyprodukowano go zaledwie 3680 egzemplarzy modelu 420SEC. Zlotowa sztuka została kupiona w kwietniu 2011 roku od pierwszego właściciela z regionu Badenia-Wirtembergia. Nazywa się Ruda.
Małgorzata Przebindowska & Marzena Gil Mercedes-Benz R107 Typ 300 SL, 1989 r.
Jolanta Brzozowska-Zając, Mercedes-Benz W124 Typ E 320, 1995 r.
Ewa Kulesza & Marta Rolko, Mercedes-Benz R129, typ 500 SL, 1997 r.
Katarzyna Frendl & Aneta Danisiewicz, Mercedes-Benz EQS Typ 450+, 2022 r.
O atmosferze wydarzenia decydują ludzie. Na zlocie poznałam wspaniałe kobiety, pełne motoryzacyjnej pasji, pieczołowicie dbające o każdy centymetr chromu na swoich autach, prowadzące swoje ukochane maszyny nie tylko z klasą, ale i szacunkiem. Wsłuchujące się z uwagą w dźwięki wydawane przez własne cztery kółka, ale i wyczulone na każdą przydatną informację o danym modelu – serwisowaniu, ochronie karoserii, czy przyjaznych klasycznej motoryzacji instytucjach i imprezach. W każdej z uczestniczek – niezależnie od profesji, jaką na co dzień wykonuje – odnalazłam chęć integracji, dzielenia się własnym doświadczeniem – po prostu spędzenia miło czasu wśród kobiet, które kochają retro pojazdy i związany z nimi styl życia.
Kilkudniowy zlot na długo pozostanie we wspomnieniach wszystkich uczestniczek, nie tylko za sprawą zdjęć, czy filmów, ale także znajomości, które z pewnością przetrwają znacznie dłużej, niż VII edycja zlotu Miłośniczek Zabytkowych Mercedesów „She’s Mercedes”.
Drogie panie – dziękuję, że miałam okazję was poznać. Nie mogę się doczekać kolejnych naszych spotkań!
Partnerami wydarzenia był Mercedes-Benz Polska, Auto Idea oraz Maybach Boutique Galeria Krakowska.