Słupki drogowe to widok tak powszechny na trasach szybkiego ruchu, że praktycznie ich nie zauważamy. Jakie mają funkcje?
Słupki drogowe – czym są i gdzie się je montuje?
Słupki zwykle montuje się przy drogach krajowych oraz wojewódzkich. Czasami zdarza się też, że ustawiane są przy drogach powiatowych lub gminnych, ale to już zależy od konkretnej sytuacji. Przykładowo na drogach gminnych umieszcza się je tylko na ostrych zakrętach.
Słupki ustawia się w odległości 50-100 cm od krawędzi drogi, natomiast od siebie oddalone są najwyżej o 100 metrów. Gęstość ich ustawiania zależy od warunków panujących na danej drodze oraz od decyzji jej zarządcy.
Najbardziej podstawowym zadaniem słupków przy drogach, jest wyznaczanie przebiegu tych dróg. Przydatne jest to szczególnie po zmroku, kiedy elementy odblaskowe na nich umieszczone pomagają zorientować się jak na przykład poprowadzony jest zakręt. W takich miejscach zwykle następuje zagęszczenie słupków.
Kiedy uważniej przyjrzymy się drogowym słupkom, zobaczymy na nich kilka oznaczeń. Na szczycie słupka umieszcza się oznaczenie i numer drogi, a poniżej kilometr tejże drogi. Jeszcze niżej umieszcza się liczbę wskazującą która to część danego kilometra.
Takie informacje mogą być przydatne, kiedy będziemy chcieli wezwać służby do jakiegoś zdarzenia – w ten sposób szybko i dokładnie będziemy mogli określić swoją pozycję. Niektórzy kierujący używają ich także do ostrzegania innych kierowców przed wspomnianymi służbami.
Słupki drogowe – rodzaje
Przepisy przewidują montaż dwóch rodzajów słupków przy drodze. Pierwszy oznaczony jest jako U-1a – to standardowy, wolnostojący słupek. Z kolei U-1b oznacza krótszy słupek, montowany na barierach energochłonnych. Ich rola i sposób stosowania oznaczeń są takie same.
Barbie Maserati Grecale to efekt kooperacji dwóch rozpoznawalnych marek. Tak powstał samochód inspirowany fenomenem Barbiecore. Owocem tej niekonwencjonalnej współpracy jest limitowana edycja Maserati Grecale, najnowszego SUV-a włoskiej marki.
Barbie Maserati Grecale
Barbie Maserati Grecale, jako limitowana edycja Fuoriserie (programu personalizacji), będzie dostępna na całym świecie tylko w dwóch unikatowych egzemplarzach. Jeden z nich zadebiutował właśnie w Los Angeles jako jeden z prezentów Neiman Marcus Fantasy Gifts w tegorocznym katalogu luksusowego domu towarowego Neiman Marcus. Część ceny tej amerykańskiej edycji zostanie przeznaczona na potrzeby realizacji projektu Barbie Dream Gap – globalnej inicjatywy marki Barbie, prowadzonej we współpracy z organizacjami charytatywnymi, z myślą o zapewnieniu równych szans dziewczętom i usuwaniu barier, jakie mogą spotykać je w życiu. Dodatkowe szczegóły dotyczące drugiego unikatowego egzemplarza zostaną ogłoszone w 2023 r.
Maserati Grecale
Program Fuoriserie w Maserati umożliwia miłośnikom samochodów wyrazić swoją pasję i kreatywność podczas tworzenia ich jedynego w swoim rodzaju samochodu – zgodnie z gustem właściciela.
Maserati Grecale to wersja Trofeo, z silnikiem V6 Nettuno o mocy 530 KM. Kultowy różowy odcień, zgodnie ze stylem Barbie, pokrywa niemal każdy skrawek SUV-a. Uzupełniają go jaskrawożółte akcenty, inspirowane wyścigowym dziedzictwem trójzębu.
Ozdobione logo Barbie nadwozie SUV-a jest pokryte opalizującym lakierem, który w słoneczne dni daje efekt tęczy. Utrzymane w czarnej tonacji wnętrze wyróżnia skórzana tapicerka foteli, a także skórzane wykończenie deski rozdzielczej, dywaniki i drzwi – zaakcentowane różowymi przeszyciami – oraz zagłówki z unikalną literą „B”.
Po sprzedaży SUV-a Barbie x Maserati Grecale Trofeo, do 31 marca 2023 r., firma Mattel przekaże 10% jego ceny na rzecz projektu Barbie Dream Gap.
Jedną z kwestii spornych dotyczących parkowania jest to, czy zaciągać za każdym razem hamulec ręczny. Część kierowców twierdzi, że na równym terenie nie ma takiej potrzeby. Inni z kolei twierdzą, że jeśli będziemy rzadko korzystać z ręcznego, to może on potem działać nieprawidłowo. Osobną kwestią jest to, czy zaciągać go zimą, kiedy jego linka może przymarznąć.
Naszym zdaniem powinno się z ręcznego korzystać, ale przy okazji dbając o jego stan techniczny, aby pewnego dnia nie spłatał nam niespodzianki. O hamulcu ręcznym powinni natomiast szczególnie pamiętać właściciele samochodów wyposażonych w automatyczne skrzynie biegów.
Paradoksalnie kierowcy samochodów ze skrzyniami automatycznymi, rzadziej korzystają z hamulców ręcznych, ponieważ przekładnia w pozycji P blokuje koła. To jednak nie znaczy, że zastępuje ona hamulec postojowy.
Jeśli pojazd stoi na wzniesieniu, na element blokujący w skrzyni działają siły, które mogą go uszkodzić. Wtedy albo przestanie on w ogóle działać, albo zablokować go na dobre.
Wiele przekładni automatycznych ma koło wybieraka element podpisany jako „shift lock”. Korzysta się z niego, kiedy auta nie da się uruchomić i nie możemy przełączyć przekładni w tryb N, aby na przykład załadować je na lawetę.
Opisywana powyżej sytuacja jest jednak trudniejsza, ponieważ w jej przypadku siły działające na blokadę, uniemożliwiają jej zwolnienie. Pomóc może delikatne pchnięcie pojazdu w przeciwnym kierunku, aby zniwelować działanie wspomnianych sił.
Jak uniknąć zablokowania automatycznej skrzyni biegów?
Aby upewnić się, że nie nadwyrężymy mechanizmu blokującego naszej skrzyni biegów, trzeba pamiętać o jednej rzeczy. Kiedy zatrzymamy się i przełączymy wybierak na pozycje P, nie zdejmujmy nogi z hamulca. Zaciągnijmy najpierw hamulec ręczny, aby to on odpowiadał za utrzymanie naszego pojazdu w miejscu, a nie przekładnia.
Hulajnoga elektryczna traktowana jest pod pewnymi względami podobnie jak rower. Poruszać się nią można właśnie po drogach dla rowerów, mogą to robić osoby dorosłe lub mające przynajmniej 10 lat, jeśli posiadają kartę rowerową lub którąś z niższych kategorii prawa jazdy (jak na przykład AM).
Przeciwieństwie jednak do rowerów, na hulajnogi elektryczne nałożony jest limit prędkości. Takim urządzeniem można jechać najwyżej 20 km/h. Kierujący nie może być pod wpływem alkoholu (grozi za to do 500 zł mandatu), ani korzystać w czasie jazdy z telefonu (200 zł mandatu).
Podobnie jak w przypadku rowerzystów, użytkownicy hulajnóg elektrycznych powinni poruszać się ulicą, jeśli w danym miejscu nie ma drogi dla rowerów albo pasa dla rowerów. Różnica polega na tym, że prędkość maksymalna na danym odcinku drogi nie powinna być wyższa, niż 30 km/h.
Czy można jeździć hulajnogą elektryczną po chodniku?
Co w sytuacji, kiedy na danej ulicy można jechać na przykład 50 km/h? Wtedy dozwolone jest poruszanie się hulajnogą elektryczną po chodniku, ale pod pewnymi warunkami.
Po pierwsze na chodniku to pieszy ma zawsze pierwszeństw, więc użytkownik hulajnogi musi mu w każdej sytuacji ustępować i nie może w żaden sposób utrudniać mu ruchu. Jeśli dojdzie do zderzenia, winna będzie osoba na hulajnodze.
Druga zasada jest taka, że jadąc elektryczną hulajnogą po chodniku, musimy poruszać się z szybkością pieszego. W praktyce jest to około 5 km/h.
Gdzie wolno zaparkować hulajnogę?
Miejsca gdzie dozwolone jest pozostawianie hulajnóg elektrycznych, może różnić się zależnie od miasta, w którym jesteśmy. Niektóre wprowadziły specjalne strefy do tego przeznaczone i tylko tam można je pozostawiać.
Jeśli natomiast samorząd nie wprowadził takich regulacji, to hulajnogę powinni parkować się na krawędzi chodnika, przy budynku, ogrodzeniu lub murze. Trzeba pamiętać przy tym o pozostawieniu 1,5 m przestrzeni dla pieszych.
Kwestia tego, kto zapłaci mandat za niezapięte pasy bezpieczeństwa, często budzi kontrowersje. Skoro pasażer jest dorosły, to chyba powinien odpowiadać za swoje decyzje, prawda? Ale to kierowca „rządzi” w samochodzie i podejmuje decyzje, więc może jego obowiązkiem było skłonienie pasażera do zapięcia pasów?
Kto płaci mandat za niezapięte pasy bezpieczeństwa?
Prawidłową odpowiedzią na te dylematy jest: obaj zapłacą. W przypadku kontroli policyjnej i stwierdzenia, że jeden z pasażerów nie ma zapiętych pasów bezpieczeństwa, funkcjonariusz może wystawić dwa mandaty:
100 zł i 4 pkt. karne dla kierowcy
100 zł dla pasażera
Obowiązkiem wszystkich podróżnych jest zapięcie pasów bezpieczeństwa, natomiast obowiązkiem kierującego jest upewnienie się, że wszyscy to zrobili. To kierowca odpowiada za bezpieczeństwo przewożonych osób i to on ma obowiązek znać przepisy ruchu drogowego oraz dopilnować ich przestrzegania. Jeśli któryś z pasażerów odmawia zapięcia pasów bezpieczeństwa, kierujący powinien odmówić jazdy.
Sprawdźmy jeszcze co na temat pasów bezpieczeństwa mówi Prawo o ruchu drogowym (art. 39):
Kierujący pojazdem samochodowym oraz osoba przewożona takim pojazdem wyposażonym w pasy bezpieczeństwa są obowiązani korzystać z tych pasów podczas jazdy.
Wynikają z tego zapisu dwie istotne informacje – zapinać pasy bezpieczeństwa musi każdy podróżujący i to w każdym pojeździe. Nie ma znaczenia, czy to samochodów osobowy, ciężarówka czy autobus.
Druga istotna kwestia jest taka, że mowa tylko o pojazdach wyposażonych w pasy bezpieczeństwa. Ustawodawca wychodzi tu ze słusznego założenia, że kwestie dopuszczenia do ruchu danego pojazdu oraz ustalenia ile osób może nim podróżować, regulują inne przepisy. Skoro pozwalają one na jazdę danym samochodem, pomimo tego że nie ma on na przykład pasów bezpieczeństwa z tyłu, to znaczy że można nim w ten sposób podróżować.
Kto nie musi zapinać pasów bezpieczeństwa?
Przepisy przewidują kilka wyjątków, w których nie jest wymaganie zapinanie pasów bezpieczeństwa, nawet jeśli pojazd jest w nie wyposażony. Są to:
kobiety w widocznej ciąży
kierowcy taksówek (tylko podczas przewożenia pasażerów)
instruktorzy nauki jazdy i egzaminatorzy (tylko wtedy, gdy za kierownicą siedzi kursant)
osoby mające zaświadczenie lekarskie o przeciwwskazaniach do zapinania pasów
funkcjonariusze różnych służb (podczas przewożenia osoby zatrzymanej lub innych czynności)
Ostatnio wszystko drożeje – produkty spożywcze, paliwo, nowe samochody itd. Ale na rynku wtórnym można znaleźć tanie samochody w dobrym stanie. Samochody do 3 tys. złotych występują w serwisach ogłoszeniowych, czy osiedlowych parkingach z ogłoszeniem na szybie i nr telefonu – jest ich bardzo wiele i naprawdę jest w czym wybierać. Oczywiście nie każdy z nich jest w idealnym stanie, z niskim przebiegiem i został wyprodukowany w obecnym stuleciu.
Samochody do 3 tys. złotych z reguły mają przebieg przekraczający 200 tys. kilometrów, jakieś otarcia, rdzę i pochodzą z lat 90. Ale czy to coś złego? Nie koniecznie. Nie każdy zwraca uwagę na estetykę nadwozia, a pojazd ma mu służyć tylko i wyłącznie jako w miarę wygodny i tani środek transportu do pracy/szkoły, więc takiej osobie drobne otarcia na karoserii nie będą przeszkadzać.
Ponadto tanie samochody do 3 tys. złotych mogą być dobrym wyborem dla osób, które dopiero co zdały prawo jazdy i obawiają się, że mogą porysować samochód. Dlatego lepiej jest kupić tani samochód, którego wartość po delikatnym przerysowaniu karoserii nie spadnie drastycznie, jak miałoby to miejsce w przypadku droższego auta. Jednak, jeśli takie auto ma służyć jako pierwszy samochód, to warto szukać takich pojazdów, które są wyposażone w podstawowe systemy wspomagające kierowcę i poprawiające jego bezpieczeństwo, np. ABS.
Tani samochód może być również przydatny osobom, które są właścicielami ciekawego auta, ale ze względu na złe warunki pogodowe nie chcą nim jeździć, więc wolą kupić „woła roboczego”, który w deszczu i śniegu zawiezie ich do miejsca pracy.
Istnieje wiele innych powodów dlaczego kupuje się takie samochody do 3 tys. złotych, ale przejdźmy teraz do przeglądu serwisów ogłoszeniowych i sprawdźmy jakie modele są najbardziej chodliwe za tak niską cenę.
Samochody do 3 tys. złotych
Peugeot 206 Hatchback (1998-2010)
Peugeot 206 jest stosunkowo małym i solidnym autkiem. Samochód teoretycznie stworzony jest do przewożenia maksymalnie 5 osób, ale w rzeczywistości z tyłu jest trochę ciasno, więc dłuższa podróż dla wyższych osób może być nieprzyjemna. Natomiast, w przypadku bagażnika – jeśli złożymy fotele, to powiększymy przestrzeń bagażową z 245 L do 1 130 L, przez co będziemy mogli przewieźć niektóre sprzęty AGD czy kartony z meblami średniej wielkości.
Większość ogłoszeń na samochody do 3 tys. złotych oferuje auta z silnikami benzynowymi 1.1 i 1.4 oraz silnikami Diesla 1.4 i 1.8. Samochodzik jest ekonomiczny i nie zużywa dużo paliwa. Mianowicie wersja z silnikiem benzynowym:
1.1 60KM 44kW zużywa średnio 6,1 l/100 km
1.1 i 60KM 44kW zużywa średnio 6,6 l/100 km
1.4 i 75KM 55kW zużywa średnio 6,8 l/100 km
1.4 i 16V 88KM 65kW zużywa średnio 7,0 l/100 km
Wersja z silnikiem Diesla:
1.4 HDi 70KM 51kW zużywa średnio 4,8 l/100 km
1.9 D 69KM 51kW zużywa średnio 5,5 l/100 km
Samochód jest w miarę odporny na rdzę, przez co można znaleźć egzemplarze do 3000 złotych, które nie mają ognisk rdzy. Bolączką 206-tki może być pasek i napinacz, zawieszenie oraz elektryka. Oprócz tych awarii 206-tka jest dobrym samochodem. Dobrze zachowane samochody oferowane są za ponad 2 tys. złotych, ale poniżej tej kwoty czasami można upolować coś ciekawego.
Jest to jedno z częściej spotykanych aut na sprzedaż wśród kategorii samochody do 3 tys. złotych. Wynika to m.in. z tego, że Seicento podbił serca polskich kierowców, ponieważ w Polsce sprzedano 1,3 mln egzemplarzy. Dlatego większość ogłoszonych samochodów na sprzedaż nie jest sprowadzona z zagranicy, co teoretycznie może wpływać na prawdziwość ich przebiegów.
Fiacik jest małym autkiem, dzięki któremu znalezienie miejsca parkingowego w dużym mieście nie powinno zająć nam dużo czasu. Ponadto auto przystosowane jest do przewożenia 5 osób, ale większe osoby mogą mieć problem, aby zmieścić się na tylnych siedzeniach. Samochód był dostępny tylko z silnikami benzynowymi, które należą do silników ekonomicznych, ponieważ ich średnie spalanie nie przekracza 7 litrów.
Mianowicie samochód był dostępny w trzech wersjach silnikowych:
0.9 39KM 29kW, który średnio zużywa 6,1 l/100 km
1.1 55KM 40kW, który średnio zużywa 6,4 l/100 km
1.1 Fire 55KM 40kW, który średnio zużywa 6,3 l/100 km
Wśród ogłoszeń na samochody do 3 tys. złotych jest dużo pojazdów, które są w stosunkowo dobrej kondycji. Nawet za mniej niż 2 tys. złotych można znaleźć ciekawy egzemplarz. Minusami Seicento są awarie, które w nim występują. Fiaty Seicento miewają problemy z silnikami oraz skrzynią biegów. Dlatego podczas zakupu warto zwrócić uwagę: czy nie ma wycieków oleju, jak działa skrzynia i zapytać sprzedawcę, czy ostatnio któryś z tych elementów był naprawiany.
Opel Astra jest bardzo popularnym modelem ogłaszanym na sprzedaż gdy interesując nas samochody do 3 tys. złotych. Większość ogłaszanych modeli to pojazdy typu sedan, hatchback, kombi i coupe, ale czasami można spotkać również kabriolety. Dzięki takiej różnorodności istnieje szansa, że znajdziemy coś dla siebie, ponieważ jeśli potrzebujemy większe auto, to możemy rozglądać się za dobrze zachowanym Oplem Astrą kombi. Natomiast, jeśli wolimy autko przeciętnej wielkości, to możemy wybierać pomiędzy sedanem a coupe. Dużo pojazdów zachowana jest w dobrym stanie, czyli nadającym się do jazdy, ale nie oznacza to, że są dobrym stanie wizualnym, ponieważ ubytki lakieru, wgniotki występują na wielu pojazdach. Średnie zużycie paliwa – w zależności od wersji silnikowej – waha się w granicach od 5,3 do 11 l/100 km.
Najczęściej Astry występują z silnikiem benzynowym:
1.4 16V 90KM 66kW, który średnio zużywa 7,2 l/100 km
1.6 8V 75KM 55kW, który średnio zużywa 7,4 l/100 km
1.6 8V 85KM 63kW, który średnio zużywa 7,7 l/100 km
1.8 16V 116KM 85kW, który średnio zużywa 8,7 l/100 km
1.8 16V 125KM 92kW, który średnio zużywa 8,6 l/100 km
Oraz z silnikiem Diesla:
1.7 DTI 75KM 55kW, który średnio zużywa 5,3 l/100 km
1.7 TD 68KM 50kW, który średnio zużywa 6,2 l/100 km
2.0 DI 82KM 60kW, który średnio zużywa 6,0 l/100 km
2.0 DTI 101KM 74kW, który średnio zużywa 6,6 l/100 km
Awarie jakie spotykają Astrę, to m.in. problemy z elektryką, silnikiem, łożyskami oraz pękające sprężyny tylnej osi. Jednak ze względu, że jest to popularny model, to można łatwo znaleźć części zamienne, dzięki czemu koszt większości napraw nie jest tak wysoki.
Renault Clio II (1998-2010)
Renault Clio to niewielkich rozmiarów hatchback, którego zużycie paliwa nie jest za wysokie. Dzięki czemu samochodzik jest idealny na dojazdy do szkoły lub pracy. Mając do dyspozycji 3000 złotych możemy zakupić jedynie Clio w wersji hatchback, które nie oferuje dużej przestrzeni wewnątrz auta, ale teoretycznie mieści się w nim 5 osób. Pojemność bagażnika wynosi 255 litrów, ale jeśli złożymy siedzenie, to pojemność zwiększymy maksymalnie do 1035 litrów.
Najczęściej sprzedawane samochody mają silnik benzynowy:
1.2 60KM 44kW, który średnio zużywa 6,3 l/100 km
1.2 i 16V 75KM 55kW, który średnio zużywa 6,3 l/100 km
1.4 16V 98KM 72kW, który średnio zużywa 7,3 l/100 km
Oraz silnik Diesla:
1.5 dCi 65KM 48kW, który średnio zużywa 4,7 l/100 km
Renault Clio nie sprawia za dużo problemów, jeśli chodzi o jego mechanikę. Do typowych usterek modelu należą opuszczające się drzwi oraz silnik, w którym awarii ulega czujnik położenia przepustnicy. Pierwsza awaria nie jest zbyt poważna, natomiast przy drugiej pojawia się więcej kłopotu i bez wizyty u mechanika się nie obejdzie.
Wśród aut z kategorii „samochody do 3 tys. złotych” można też znaleźć Skodę Fabię w wersji hatchback i kombi. Choć w obydwu typach mieści się 5 osób, to decydując się na kombi zyskujemy więcej przestrzeni oraz oczywiście większy bagażnik. Mianowicie, w wersji hatchback minimalna pojemność bagażnika wynosi 260 litrów, a maksymalna 1016 litrów. Z kolei, w kombi minimalna pojemność bagażnika wynosi 426 litrów, a maksymalna 1225 litrów. Natomiast, w przypadku zużycia paliwa Skoda Fabia nie wypada najgorzej.
W silniku benzynowym:
1.2 i 64KM 47kW średnie zużycie paliwa wynosi 6,5 l/100 km
1.4 16V 75KM 55kW średnie zużycie paliwa wynosi 6,8 l/100 km
1.4 60KM 44kW średnie zużycie paliwa wynosi 7,2 l/100 km
1.4 68KM 50kW średnie zużycie paliwa wynosi 7,1 l/100 km
Natomiast w silniku Diesla:
1.9 SDI 64KM 47kW średnie zużycie paliwa wynosi 4,8 l/100 km
1.9 TDI 101KM 74kW średnie zużycie paliwa wynosi 5,2 l/100 km
Wiele ogłaszanych na sprzedaż egzemplarzy Skody Fabii jest w dobrym stanie. Ponadto samochód nie należy do grupy bardzo awaryjnych samochodów. Usterki jakie mogą w nim wystąpić to m.in. elektryka, nieszczelność drzwi, zrywanie się odboji tylnych amortyzatorów, nietrwałe łożyska przednich kół oraz awarie cewek zapłonowych.
Gdy wymieniamy samochody do 3 tys. złotych warto opowiedzieć o Polo. Było produkowane w trzech wersjach nadwozia – hatchback, sedan i kombi. Wszystkie trzy typy są dostępne w granicy do 3000 złotych. Jednak egzemplarzy typu kombi jest najmniej. Najwięcej sprzedawanych jest VW Polo w wersji hatchback. W każdym typie Polo zmieści się maksymalnie 5 osób. Ale pojemność bagażnika już się znacząco różni pomiędzy poszczególnymi rodzajami nadwozia. W hatchbacku minimalna pojemność bagażnika wynosi 245 litrów, a maksymalna pojemność wynosi 975 litrów. W sedanie minimalna pojemność bagażnika wynosi 455 litrów, a maksymalna pojemność wynosi 760 litrów. Z kolei w kombi minimalna pojemność bagażnika wynosi 390 litrów, a maksymalna pojemność wynosi 1250 litrów. W przypadku zużycia paliwa Volkswagen Polo nie wypada najgorzej.
W silniku benzynowym:
1.0 50KM 37kW średnie zużycie paliwa wynosi 6,3 l/100 km
1.4 i 60KM 44kW średnie zużycie paliwa wynosi 6,9 l/100 km
1.6 i 75KM 55kW średnie zużycie paliwa wynosi 7,3 l/100 km
W silniku Diesla:
1.4 TDI 75KM 55kW średnie zużycie paliwa wynosi 4,9 l/100 km
1.9 SDI 64KM 47kW średnie zużycie paliwa wynosi 5,3 l/100 km
1.9 TDI 90KM 66kW średnie zużycie paliwa wynosi 5,1 l/100 km
Volkswagen Polo jest ekonomicznym autkiem, ale czasami doskwierają mu pewne problemy. Mianowicie, Polo ma problemy m.in. ze: skrzynią biegów, korozją, silnikiem, układem wspomagania kierownicy oraz zimą zamarzają zamki.
W serwisach ogłoszeniowych jest duży wybór samochody do 3 tys. złotych. Oczywiście ciężko jest znaleźć model w bardzo dobrym stanie wizualnym czy mechanicznym, ale nie jest to niemożliwe. Natomiast pojazdów w stanie nadającym się do jazdy, ale mających na nadwoziu przetarcia, wgniotki lub mniej poważne usterki mechaniczne jest bardzo dużo. Powyższe modele to jedne z najpopularniejszych pojazdów jakie występują za taką cenę. Ale za taką kwotę znajdziemy również takie samochody jak: VW Lupo, Opel Corsa, Toyota Yaris, Audi A3, Mercedes klasy A, Ford Ka oraz Honda Civic.
Zawsze trzeba uważać na oszustów i fikcyjne ogłoszenia, a także auta złożone z kilku innych pojazdów, o czym często dowiadujemy się ze stron Policji. Jednak przy zachowaniu ostrożności można kupić samochody do 3 tys. złotych i cieszyć się nimi nadal nawet przez wiele lat.
Różne są szkoły tego, kiedy powinno się zmieniać opony na zimowe. Jedni kierowcy uważają, że należy zrobić to jak najwcześniej, ponieważ już w październiku zdarzały się opady śniegu. Chcą więc być przygotowani zawczasu, a ponadto nie uśmiecha się im stać w długich kolejkach do wulkanizatora.
Inni kierowcy zauważają, że opony zimowe najlepiej sprawdzają się w warunkach zimowych, czyli na śniegu i przy minusowych temperaturach. Tymczasem jesienią temperatury są dodatnie, a asfalt zwykle suchy i czasami tylko mokry od opadów.
Prawda leży może nie pośrodku, ale gdzieś pomiędzy tymi podejściami. To jak dana opona zachowa się w danych warunkach, zależy naprawdę od wielu czynników, z których najważniejsze to jakość danej opony oraz stopień jej zużycia. Nie można jednak każdego przypadku rozpatrywać z osobna, dlatego eksperci są zgodni co do jednej zasady – zmieniamy opony na zimowe, kiedy średnia temperatura spada poniżej 7 st. C. Wynika to z różnic między gumami zimowymi, a letnimi.
Czym różnią się opony zimowe od letnich?
Podstawowa różnica to mieszanka, z jakiej zrobiono oponę. Ta zimowa jest bardziej miękka, dzięki czemu zachowuje się dobrze w niskich temperaturach, ale szybko zużywa, jeśli nie zmienimy jej na wiosnę.
Z kolei opona letnia ma twardszą mieszankę, więc im jest zimniej, tym bardziej twardnieje i traci swoje właściwości. Dlatego wbrew pozorom nawet na suchym asfalcie, ale przy niskiej temperaturze, może nie sprawdzać się lepiej od opony zimowej.
Kolejna różnica to tak zwane lamelki, czyli charakterystyczne nacięcia na bieżniku. Łatwo wbija się w nie śnieg, który potem lepi się do śniegu na drodze, dzięki czemu mamy lepszą przyczepność.
Kiedy najlepiej kupić opony zimowe?
Odpowiedź jest prosta – opony zimowe najlepiej kupować latem. Wtedy gdy zapotrzebowanie na dany produkt jest najmniejsze, najłatwiej znaleźć zestaw w okazyjnej cenie. Kupić można je także jesienią, ale pamiętając, że im bliżej zimy, tym większe zainteresowanie kierowców nowymi gumami.
Osoby którym zależy na jak najlepszych parametrach lepiej zrobią jednak, kiedy poczekają aż sezon zacznie się zbliżać. Firmy oponiarskie często przygotowują wtedy nowe generacje swoich produktów, więc kupując opony latem, będziemy mieli do wyboru tylko te z zeszłorocznej „kolekcji”.
Czy jazda na oponach zimowych jest obowiązkowa?
Polskie przepisy nie nakładają na kierowców obowiązku, poruszania się na oponach zimowych. Jedyny wymóg to minimalna głębokość bieżnika, ustalona na 1,6 mm. W praktyce to jednak o wiele za mało i opony już wcześniej tracą swoje parametry. Eksperci zalecają w przypadku zimowek przynajmniej 4 mm bieżnika.
Jak od marzeń przejść do ich realizacji? Można założyć zbiórkę i liczyć, że ktoś się dołoży, albo pracować, wykorzystując swoje talenty i czasami odwagę. A tej Karolinie nie brakuje, bo na świat patrzy z zaufaniem i wielką otwartością. Karolina Pańczak z każdym udanym zleceniem na: rysunki, malowanie obrazów i odzieży, projekty tatuaży i materiałów marketingowych, zdjęcia i graffiti jest bliżej realizacji swojego marzenia o motocyklu.
Opowiedz o swoim zainteresowaniu motocyklami? Dlaczego cię to wciąga?
Pomimo wychowania w świecie, gdzie dziewczynka powinna bawić się lalkami, a kobieta zajmować się domem, sprzątaniem – to gdzieś we mnie zawsze budziło się poczucie inności i robienia czegoś wbrew konwenansom. Jako dziewczynka uwielbiałam przeglądać rzeczy, które należały do świata dorosłych i de facto z o wiele większym zainteresowaniem przeglądać katalog motocyklowy i oglądać program ”Fani czterech kółek” niż myszkę Miki. To mi dawało zawsze poczucie inności wśród rówieśników i wzrost pewności siebie.
Upór, który mi towarzyszył sprawiał, że potrafiłam przesiadywać w warsztacie samochodowym taty godzinami, byle tylko móc chociaż podać jakiś klucz. Od dzieciństwa fascynowało mnie wszystko, co daje dopływ adrenaliny. Chociaż bałam się szybkiej jazdy quadem lub sankami, to pragnęłam jej doznać. W obecnej chwili doszłam w swoim życiu do etapu, w którym stresowe sytuacje, typu egzamin prawa jazdy czy matura, były jak pojechanie na przejażdżkę quadem, gdzie mieszała się u mnie jednocześnie ekscytacja, lekki stres i adrenalina.
Pamiętam jak dziś, gdy mój brat wiózł mnie do rzeszowskiego Wordu na egzamin prawa jazdy i trzęsły mi się nogi z ekscytacji, że to „w końcu dzisiaj”, a na widok egzaminatora, aż się zarumieniłam i poszłam za nim z uśmiechem na twarzy! Jednak zdecydowanie bardziej gorąco robi mi się, gdy widzę na mieście zbliżające się w moim kierunku motocykle… oooo tak! To jest to, co mnie jara w stu procentach mojego ciała!
Z tej okazji około 2 lata temu postanowiłam założyć specjalną kopertę z napisem „LWG” i serduszkiem, gdzie odkładałam wszystkie swoje oszczędności za zakup boskiej Yamahy MT 125 w wersji czarnej. Mam 157 cm wzrostu i wiem, że będę na niej wyglądać doskonale. A to właśnie mój wzrost był moim największym kompleksem, którego nosiłam, tak naprawdę tylko i wyłącznie w swojej głowie, przez prawie 15 lat i cholernie się tego wstydziłam.
Jednak dzisiaj śmiało mogę powiedzieć, że noszę go w sobie jako atut! Niestety nadal posiadam ten problem, iż mam tendencję do „zaliczania gleby”, szczególnie gdy podłoga była dopiero co umyta! (śmiech) Pokładam jednak ogromne nadzieje, że kiedy nadejdzie taki moment, że stanę się pełnoprawną i szczęśliwą posiadaczką jednośladu – to problem z „glebami” mnie opuści.
Dlaczego akurat ten konkretny model?
W moje gusta artystyczne jest bardzo ciężko niekiedy dotrzeć i wiem, że jeśli chciałabym posiadać motocykl, który w 100% urzekłby moje serce – to chyba musiałabym go mocno tuningować albo stworzyć sama od podstaw. Jednak pewnego roku moją uwagę przykuł kilkukrotnie model Yamaha MT-07 i MT 125.
Przepadam bardzo za modelami o tego typu kształtach oraz, co najważniejsze, posiadającymi ładne przednie reflektory, które nie zawsze w motocyklach mi odpowiadają. Widząc ten model zawsze wyobrażałam sobie siebie, jadącą na czarnym modelu w biało-czarnym stroju oraz kasku. Zgodnie z tą wizją – strój już mam zakupiony, czeka starannie zapakowany, na pierwszą trasę, której doczekać się już nie mogę!
Jak Ci idzie realizacja tej zbiórki?
Każdy z nas powinien znaleźć sobie taki moment w życiu, aby odnaleźć swoje miejsce w tym świecie, nie myśląc jedynie o przetrwaniu od jednej wypłaty do następnej, po prostu wyjść swoim przyzwyczajeniom naprzeciw. Dla mnie takim przełomowym momentem było podjęcie pracy innej niż przeciętny młody człowiek, aplikujący np. do restauracji na zmywak, do pracy jako kelner, czy też na produkcję.
Czułam, że muszę ciągle zmieniać otoczenie i być w drodze, dlatego moim wyborem była praca jako kierowca taxi na aplikacji Bolt i FreeNow. Wiązało się to niestety, z przewidzianą przeze mnie, krytyką ze strony rodziny, ponieważ praca jako kierowca taksówki (gdzie szczególnie upodobałam sobie zmiany nocne) niekoniecznie uchodzi za pracę bezpieczną, a już na pewno dla młodej dziewczyny. No cóż… tam, gdzie ryzyko, tam i ja (śmiech).
Nigdy nie zapomnę momentu, w którym mój szef powiedział mi na wstępie, że dla mnie „najbezpieczniejsze będą zmiany niedzielne od rana, gdzie będzie spokojnie, a nocki raczej sobie odpuść”. Moja głowa oczywiście podpowiadała: „sugerujesz, że ja nie dam rady?”. Jak łatwo się domyślić, jeździłam potem już tylko nocami.
A wiecie co jest w tym wszystkim najśmieszniejsze? To, że moi koledzy z pracy, mający po 28-40 lat zawsze nosili przy sobie choćby gaz pieprzowy, a ja odrzucałam za każdym razem myśl, żeby go kupić. To chyba takie zachowanie, podobne to mentalności małych psów (np. ratlerka, którego jestem szczęśliwą posiadaczką) – jeśli na drodze stanie im 10 razy większy Rottweiler, to nawet przez sekundę nie pomyślą, żeby się wycofać. Na dodatek chętnie ruszą od razu, żeby go zaatakować! Bardzo naiwne zachowanie, ale koniec końców, kiedyś każdemu z nas przyjdzie rozum do głowy.
Podsumowując, to były niesamowite miesiące, których nie zapomnę do końca życia. Chętnie wróciłabym do nocnych powrotów ze zmiany i zgarniania po mieście w weekendy tych wszystkich odciętych od rzeczywistości ludzi, którzy „trochę” za dużo wypili.
Do odkładania na motocykl wykorzystujesz też swoje artystyczne talenty? Nad czym lubisz pracować najbardziej i jaka techniką?
Od około 2 lat, tak bardziej na poważnie, zaczęłam zajmować się rysowaniem na zamówienie. Zawsze, gdy tylko przychodziła mi ochota na rysunki, to je realizowałam i tak, przez te wszystkie lata, przekształciło się to w moją pasję i jednocześnie formę zarobku. Rysowanie stało się dla mnie formą ucieczki od świata zewnętrznego i formą spędzania każdej wolnej chwili. Postanowiłam nie ograniczać się do tylko jednej techniki rysunku i używania tylko ołówków, jak to przez dłuższy czas właśnie u mnie wyglądało.
Aktualnie wszystko co robię, można oglądać na Instagramie – znajdziecie tam buty, kurtki lub karykatury. W ostatnim roku, od kiedy udało mi się zdobyć farbę do butów, moja dusza artystyczna przeniosła się z papieru na obuwie i była to dla mnie naprawdę miła odmiana.
Wraz z hasłem „RIDE TO LIVE” pierwszy raz ozdobiłam kurtkę własnym wzorem w tematyce motocyklowej. A pewnego dnia dopadłam białe drzwi w warsztacie mojego taty, idealne do moich ulubionych czarno-białych wizji i spędziłam nad nimi 3 dni (zaczynałam malować około 9 rano i kończyłam 21, z przerwami na jedzenie).
Jesteś samoukiem, czy szkolisz się w tym kierunku?
Z zawodu jestem technikiem przemysłu mody, a aktualnie studentką I roku na Politechnice Łódzkiej, gdzie będę doszkalać swoje umiejętności, związane z projektowaniem, rysowaniem i malowaniem. Nie ukrywam, że bardzo ciągnęło mnie do kierunku wzornictwa, ponieważ mogłabym w pewnym stopniu posunąć się do projektowania, chociażby motocykli.
Jestem typem osoby, która nie lubi mieć narzuconego planu artystycznego do zrealizowania „od deski do deski”, ponieważ zawsze po drodze przyjdzie mi jakiś inny pomysł do głowy, z odmienną koncepcją. Często, gdy dostaję takie wysoce skonkretyzowanie zamówienia od klientów, to mój mózg i tak szuka nowych rozwiązań, bo może „coś by tu ulepszyć, coś by tu zmienić, dodać”. Może próbowałam komuś lub sobie udowodnić, że nie potrzebuję pomocy, więc jeśli chodzi o moją pasję – kierowałam się głównie swoimi zasadami i nie sięgałam po żadne poradniki, książki czy filmy na YouTube (uważałam to za stratę czasu).
Chciałabyś z tym talentem związać swoją przyszłość zawodową?
Chciałabym bardzo wiązać swoją przyszłość zawodową z tym, co robię na chwilę obecną, ale nie zatrzymując się tylko w ramach tych zamówień, które aktualnie przyjmuję i realizuję. Dużym spełnieniem zawodowym w tej branży byłoby urozmaicenie – praca w różnych dziedzinach i technikach artystycznych. Czuję i wiem, że jeśli miałabym przez najbliższe kilkanaście lat malować karykatury i buty, to prędzej czy później miałabym tego zdecydowanie przesyt i musiałabym zająć się czymś innym.
Co obecnie możesz już zaoferować tym, którzy chcieliby wesprzeć spełnienie tego marzenia o motocyklu?
Aktualnie, kierując się do osób zainteresowanych moją twórczością lub chcących wesprzeć szybsze spełnienie marzenia o motocyklu – mogę zaoferować: rysunki karykatur, stworzenie portretu graficznego w stylu anime, malowanie artystyczne butów i odzieży, obrazy, projekty tatuaży, projekty ulotek, monogramów bądź innych propozycji, na które jestem otwarta.
Na terenie Łodzi chętnie wykonam także drobne graffiti na ścianie/drzwiach itp. oraz z chęcią wykonam sesję fotograficzną, gdyż zbieram portfolio jako początkujący fotograf.
McLaren Artura to supersamochód, który wszedł na rynek jako pierwsza seryjnie produkowana hybryda (High-Performance Hybrid – HPH). To pierwszy model zbudowany na bazie nowej, karbonowej konstrukcji McLaren Carbon Lightweight Architecture (MCLA).
Lekkie nadwozie ma konstrukcję opartą na superformowanym aluminium i włóknie węglowym.
McLaren Artura – silnik
Wrażenie robi z pewnością jeden z najlepszych stosunków mocy do masy własnej: to 488 KM na tonę (przy najniższej masie suchej, wynoszącej zaledwie 1.395 kg). Nawet zalany płynami Artura jest najlżejszy w swojej klasie – masa własna (wg DIN) wynosi 1.498 kg.
Do napędu Artury przeznaczono podwójnie doładowany silnik benzynowy V6 o pojemności 3 litrów oraz silnik elektryczny – całość układu ma łączną moc 680 KM i maksymalny moment obrotowy 720 Nm.
Moc samego silnika V6 to 585 KM – wartość zbliżona do 200 koni mechanicznych w przeliczeniu na litr pojemności silnika – i 585 Nm momentu obrotowego.
Silnik elektryczny o mocy 95 KM wytwarza chwilowy moment obrotowy do 225 Nm, zapewniając godną supersamochodu McLarena reakcję przepustnicy i drapieżne przyspieszenie:
0-100 km/h w 3,0 sekundy;
0-200 km/h w 8,3 sekundy;
0-300 km/h w 21,5 sekundy.
McLaren Artura – dane techniczne
Artura, według producenta, jest najbardziej paliwo- i energooszczędnym modelem wyprodukowanym przez McLarena. Akumulator o pojemności 7,4 kWh ma mu zapewniać zasięg do 30 km przy zasilaniu wyłącznie energią elektryczną.
W konfiguracji z silnikiem pracuje ośmiostopniowa skrzynia biegów, zintegrowana z pierwszym, elektronicznym mechanizmem różnicowym McLarena.
Nowa jest także koncepcja tylnego zawieszenia, unowocześniony elektro-hydrauliczny układ kierowniczy i proaktywny system tłumienia drgań (Proactive Damping Control), które mają mieć wpływ na zwinność, stabilność i dynamikę samochodu.
Auto osadzono na oponach Pirelli P Zero Corsa, które mają zapewniać zbliżone parametry jak torowe opony P Zero Trofeo R, w które wyposażany jest model 600 LT.
Dane techniczne McLaren Artura
Konfiguracja silnika
Silnik widlasty V6 M630, pojemność: 2 993 cm3, podwójne doładowanie; napęd hybrydowy z elektrycznym silnikiem tarczowym
Układ napędu
Wzdłużny, na tylną oś
Moc w KM (bhp/kW) @ rpm
680 KM (671/500): 585 KM (577/430) @ 7.500 rpm z silnika spalinowego; 95 KM (94/70) z silnika elektrycznego1
Moment obrotowy w Nm (lb ft) @ rpm
720 (531): 585 (431) @ 2.250-7.000 rpm z silnika spalinowego; 225 (166) z silnika elektrycznego 1
Skrzynia biegów
8-stopniowa SSG (silnik elektryczny w funkcji biegu wstecznego) z elektronicznym mechanizmem różnicowym (E-diff). Tryby Electric, Comfort, Sport i Track
Układ kierowniczy
Elektrohydrauliczny; ze wspomaganiem
Podwozie
Karbonowy monokok MCLA; ramy tylna i przednia oraz konstrukcja nadwozia aluminiowe
Zawieszenie
Autonomiczne amortyzatory adaptacyjne, przód: podówjne wahacze aluminiowe, tył: wahacz górny z układem łączników dolnych. Proaktywny system tłumienia drgań (PDC). Tryby Comfort, Sport i Track.
Pirelli P-ZERO™ i Pirelli P-ZERO™ Corsa oraz Pirelli P ZERO™ opony zimowe w technologii Pirelli Cyber Tyre® Przód: 235/35Z/R19 91Y tył: 295/35/R20 105Y
Długość, mm (cale)
4 539 (179)
Rozstaw osi, mm (cale)
2 640 (104)
Wysokość, mm (cale)
1 193 (47)
Szerokość, lusterka rozłożone, mm (cale)
2 080 (82)
Szerokość, lusterka złożone, mm (cale)
1 976 (78)
Szerokość, bez lusterek, mm (cale)
1 913 (75)
Ślad (do środka obszaru kontaktu bieżnika z podłożem), mm (cale)
Przód: 1 650 (65); tył: 1 613 (63,5)
Najniższa masa sucha, w kg (w funtach)
1 395 (3 075)
Masa własna wg DIN [płyny + 90% paliwa], w kg (w funtach)
1 498 (3 303)
Pojemność zbiornika paliwowego, w l (Wielka Brytania /USA; w galonach)
72 (15,8/19)
Pojemność użytkowa akumulatora
7,4 kWh
Czas ładowania baterii
2,5 h do poziomu 80% naładowania (z zastosowaniem kabla EVSE)
Zasięg wyłącznie przy zasilaniu elektrycznym (km/mile)
30/19*
Maksymalna prędkość przy zasilaniu elektrycznym
130 km/h (81 mph)*
Pojemność bagażnika, w l
160
Osiągi
0-97 km/h (0-60mph)
3,0 sekundy*
0-100 km/h (0-62mph)
3,0 sekundy *
0-200 km/h (0-124mph)
8,3 sekundy *
0-300 km/h (0-186mph)
21,5 sekundy *
0-400 m / ¼ mili
10,7 sekundy *
Prędkość maksymalna
330 km/h – limit elektroniczny
200-0km/h (124 mph-0), długość drogi hamowania w m
126*
100-0km/h (62 mph-0) długość drogi hamowania w m
31*
Wydajność energetyczna i paliwowa
Emisje CO2, g/km wg norm WLTP EU (łącznie)
129*
Zużycie paliwa wg norm WLTP EU I/100km/ (Wielka Brytania: mile/ galon)
Łącznie
TBC/>50*
Niskie
TBC/TBC
Średnie
TBC/TBC
Wysokie
TBC/TBC
Ultrawysokie
TBC/TBC
Zużycie paliwa (USA: mile/ galon)
W mieście
TBC
Na autostradzie
TBC
Łącznie
TBC
Gwarancja
Samochód (lata/km)
5/75 000
Bateria akumulatorowa (lata/km)
6/75 000
Pomoc drogowa (lata/mile)
5/bez limitu
Karoseria (przedziurawienia) (lata/mile)
10/ bez limitu
McLaren Artura – wnętrze
Wnętrze wyposażono we wszelkie udogodnienia znane z aut osobowych, które są dostępne w większości bez odrywania rąk od kierownicy. Zastajemy tu też system informacyjno-rozrywkowy z ośmiocalowym ekranem dotykowym HD, umożliwiającym konfigurowanie systemów wspomagania kierowcy (ADAS). W Arturze także zsynchronizujemy smartfon z systemem multimedialnym auta.
McLaren Artura – cena w Polsce
W Wielkiej Brytanii do wyboru są cztery specyfikacje – cena bazowej to 185 500 GBP.
Polski nabywca musiał zapłacić za McLarena Arturę 325 000 złotych brutto w bazowej wersji. Otrzymał 5 lat gwarancji na samochód, 6 lat gwarancji na akumulator i 10 lat gwarancji na karoserię.
Coraz mniej osób wyobraża sobie jazdę autem bez klimatyzacji nie tylko latem, ale także jesienią i zimą. Trudno się temu dziwić. Znacząco poprawia ona nie tylko komfort, ale i bezpieczeństwo jazdy. Niestety nie każdy zdaje sobie sprawę, że w pewnych sytuacjach włączona klimatyzacja na postoju grozi ryzykiem otrzymania mandatu.
Klimatyzacja podczas jazdy – element bezpieczeństwa czynnego
Klimatyzację uważamy zwykle za mechanizm poprawiający nasz komfort podróży. Tak rzeczywiście jest. Bez względu na panującą na zewnątrz temperaturę, ta w kabinie jest zawsze optymalna. Ale nie tylko o komfort tu chodzi.
Podczas prawdziwych upałów, jazda w nagrzanym samochodzie może być bardzo męcząca. Trudno sobie też wyobrazić poruszanie się autostradami z opuszczonymi szybami, lub stanie w korku. Gdy szyby zamkniemy, nie wytrzymamy zbyt długo. Kierowca prowadzący w takich warunkach szybciej się męczy, znacząco spada mu koncentracja, a to ma bezpośrednie przełożenie na bezpieczeństwo jazdy.
Osuszanie powietrza z wilgoci jest nieocenione podczas zarówno letnich burz, jak i jesiennych ulew, kiedy nie musimy martwić się pogorszoną widocznością. Wystarczy nawet na kilka sekund włączyć klimatyzację, gdy mamy zaparowane szyby i po chwili para z nich znika. Nie jest więc przesadą stwierdzenie, że klimatyzacja wpływa na bezpieczeństwo czynne w czasie jazdy.
Dodatkowo włączenie klimatyzacji o różnych porach roku sprawi, że czynnik znajdujący się w układzie wymieszany z olejem będzie odpowiednio konserwował cały układ.
Klimatyzacja także, a może przede wszystkim, osusza powietrze.
Niestety, działająca klimatyzacja na postoju może też oznaczać kłopoty. W jakich okolicznościach?
Kiedy nie wolno używać klimatyzacji?
Jak to więc możliwe, że korzystanie z tak istotnego elementu wyposażenia samochodu, jest zagrożone mandatem? Co prawda ustawa Prawo o ruchu drogowym nie zabrania jej używania, to nie zapominajmy, że sprężarka klimatyzacji nie działa, jeśli nie uruchomimy silnika.
Na włączony silnik na postoju jest natomiast paragraf, a konkretnie art. 60, ust. 2, pkt. 3:
Zabrania się kierującemu pozostawiania pracującego silnika podczas postoju na obszarze zabudowanym; nie dotyczy to pojazdu wykonującego czynności na drodze.
Aby w pełni zrozumieć ten przepis, trzeba przywołać jeszcze definicję postoju pojazdu, czyli art. 2, ust. 30:
Postój pojazdu – unieruchomienie pojazdu niewynikające z warunków lub przepisów ruchu drogowego, trwające dłużej niż 1 minutę.
Wyjaśnijmy jeszcze, że zatrzymanie wynikające z warunków lub przepisów ruchu, to na przykład stanie w korku oraz stanie na czerwonym świetle. Natomiast wymogów tych nie spełnia sytuacja, w której zaparkujemy auto.
Innymi słowy: włączona klimatyzacja na postoju trwającym dłużej niż przewidziano w ustawie, czyli 1 minutę, może podziałać na stróży prawa jak płachta na byka.
Przepisy mają wyjątek dla wszelkiego rodzaju służb, które są zwolnione z obowiązku wyłączenia silnika podczas postoju pojazdu podczas realizowania „czynności na drodze”, czyli prac wynikających z zadań przez nie wykonywanych. W ich przypadku włączona klimatyzacja na postoju to także kwesta komfortu pracy.
Klimatyzacja na postoju – mandat
Z powyższych przepisów wynika, że samo używanie klimatyzacji nie jest karalne. Ale aby ją włączyć, musimy uruchomić silnik – jeśli będzie pracował powyżej minuty na przykład na parkingu, narażamy się na mandat w wysokości 100 złotych.
Co więcej, istnieje jeszcze jeden zapis odnoszący się do tej sprawy, a jest nim art. 60, ust. 2, pkt. 2L
Zabrania się kierującemu używania pojazdu w sposób powodujący uciążliwości związane z nadmierną emisją spalin do środowiska lub nadmiernym hałasem.
Funkcjonariusz może uznać uruchomiony na osiedlowym parkingu silnik (czyli używanie włączonej klimatyzacji na postoju powyżej jednej minuty) za takie właśnie nieodpowiednie używanie pojazdu i nałożyć na nas mandat 300 złotych.
Włączona klimatyzacja na postoju – kwalifikacja prawna
Ustawa z dnia 20 maja 1971 r. – Kodeks wykroczeń
Art. 97. Uczestnik ruchu lub inna osoba znajdująca się na drodze publicznej, w strefie zamieszkania lub strefie ruchu, a także właściciel lub posiadacz pojazdu, który wykracza przeciwko innym przepisom ustawy z dnia 20 czerwca 1997 r. – Prawo o ruchu drogowym lub przepisom wydanym na jej podstawie, podlega karze grzywny do 3000 złotych albo karze nagany.
Klimatyzacja w samochodzie elektrycznym oraz hybrydzie
Rozwiązaniem powyższych problemów jest samochód elektryczny, w którym klimatyzacja także napędzana jest elektrycznie. Podobnie jest hybrydach plug-in oraz niektórych klasycznych hybrydach. Jeśli tylko poziom energii w akumulatorze trakcyjnym na to pozwala, możemy stać do woli z uruchomionym autem i klimatyzacją, ponieważ ani nie emitujemy spalin, ani hałasu, ani też nie da się w żaden sposób stwierdzić, czy silnik elektryczny pracuje w danym momencie czy nie. Tu włączona włączona klimatyzacja na postoju trwającym nawet dłużej niż minutę nie poskutkuje mandatem.
Karolina Kantek i jej druga połówka – Rafał Kantek to para, która rozumie się bez słów – szczególnie podczas wspólnej jazdy wyścigowym sidecarem. Takie zawody wymagają od nich wielu przygotowań, doskonałych umiejętności i pełnej współpracy.
Startuje w roli „małpki”, a także samodzielnie – motocyklem – w różnego typu zawodach. Pytamy ją o jej pasję i osiągnięcia.
Czy prędkość i rywalizacja pociągają cię w motocyklach najbardziej?
W motocyklach nie kręci mnie ani prędkość, ani rywalizacja (śmiech). Tutaj bardziej chodzi o tę wolność, którą motocykl daje i pozwala poczuć. W czasie jazdy po ulicach, po torze, czy na wyścigu ulicznym nie jest ważne nic, oprócz tego właśnie momentu. Wyłączasz myślenie o problemach w pracy i w życiu. W danym momencie jesteś TY i motocykl, zero telefonów, brak krzyku dziecka (śmiech) – a coś o tym wiem, bo akurat jestem mamą 16 miesięcznego synka Antosia.
Oczywiście lubię szybko jeździć, sprawia mi to dużą przyjemność, ale robię to w bezpiecznych miejscach. Pomimo tego, że jeżdżę sidecarem i jestem tam „małpką” – czyli tą wychylającą się z wózka, to sama nie jeżdżę szybko na drogach publicznych (może czasami na trasie, którą znam na pamięć, ale to taki mały wyjątek). Co do rywalizacji, to też nie jest ona motorem napędowym, przynajmniej u mnie.
Jakimi motocyklami zwykle jeździszna co dzień, a jakimi startujesz w zawodach?
Jeździłam współczesnym motocyklem Daytona 675R z 2012 r, jednakże w tym sezonie go sprzedałam i planuję zakupić R6, ale jak wyjdzie to jeszcze zobaczymy… Motocykl ten głównie służył do jazdy na drogach ze znajomymi bądź samotnie, a także jeździłam nim na tory, m.in. na SD w Poznaniu, Slovakiaring czy mój okoliczny karting w Pszczółkach. Brałam też udział w zawodach na 1/4 mili, wyścigach równoległych, a nawet kilka razy udało mi się stanąć na podium.
Karolina Kantek
W naszym warsztacie posiadamy jeszcze kilka ciekawych egzemplarzy, które przeważnie służą nam do jazdy po ulicy, a są to: Ducati 175TS z 1958, Yamaha YDS-3 z 1964, Yamaha RD 250 1973, Moto Guzi 250TS 1978, Yamaha XS 650 z 1972, BSA Lightning 650 1967 z Triumph Bonneville 750, 1973. Brałam udział w zawodach Pucharu Polski Classic i innych wyścigach organizowanych w Czechach.
W tym sezonie zbudowana została do tego celu Yamaha RD 250 z 1976 r. i we wrześniu był mój pierwszy, ukończony start w Brannej (Czechy). W przyszłym sezonie planuje mocno nad nim popracować, by się wjeździć i zacząć móc rywalizować. Na tego typu zawodach ścigamy się dodatkowo, razem z mężem, sidecarem Triumph T140V o pojemności 750 z 1964 r. – czyli motocyklem z wózkiem. Zawsze jak ktoś mnie pyta, co to jest, odpowiadam: ”aaa taki tam samolot bez skrzydeł” (śmiech).
To jeszcze raz, skoro nie prędkość, ani rywalizacja – to co cię skłania do startowania w zawodach?
Startuje tam, by rekreacyjnie spędzić czas w gronie bliskich, realizując swoje marzenia. Atutem startów w takich zawodach jest to, iż bardzo mocno podnosi się swoje umiejętności, podnosi poprzeczkę – co bardzo lubię, bo nie cierpię stać w miejscu. A czasem na treningach tak jest, że nie można się przełamać, ma się blokadę w głowie. Uwielbiam to uczucie, kiedy stoję na linii startu i mam taki „à la stres”, podekscytowanie, że zaraz ma się wszystko rozpocząć…
Jazda sidecarem to inna bajka niż motocyklem? Czy trzeba dużo ćwiczyć, żeby opanować taką sztukę jazdy we dwoje do perfekcji?
Trochę tak jest, że jazda sidecarem to inna bajka. Po pierwsze, trzeba mieć do siebie bezgraniczne zaufanie, bo w czasie jazdy nie możemy pozwolić sobie na błąd. Musimy ze sobą dobrze współpracować, pomimo tego, że ja np. nie mam pewności, czy on w tym samym czasie podejmie decyzję o wejściu w zakręt, bo może będzie jeszcze, przykładowo, dohamowywać. Trzeba dużo ze sobą rozmawiać, żeby znaleźć wspólne kompromisy, zgłaszać uwagi po danym treningu, po to, żeby znaleźć jak najlepszą linię przejazdu i móc się do siebie dopasować. Jest to trudny orzech do zgryzienia z uwagi, iż obydwoje mamy mocne charaktery i nie zawsze się zgadzamy.
Do perfekcji jeszcze nam dużo brakuje, ale po 6 latach jazdy coraz lepiej nam to wychodzi (śmiech). A najważniejsze w tym jest to, że wspólnie czerpiemy z tego ogromną radość i obydwoje siebie motywujemy!
Te figury „małpki” wyglądają dość spektakularnie. Chyba wymagają też sporej kondycjifizycznej?
Zgadza się, nie jest to takie łatwe. Jednakże dużą rolę odgrywa tu fizyka. Nie można z nią walczyć (co jest bardzo ciężkie na samym początku) – trzeba działać zgodnie z prawami fizyki, bo bardzo pomocna jest siła odśrodkowa, która pozwala się podnosić z pozycji leżącej. Jednakże mimo wszystko kondycja jest mile widziana. W szczególności mocne ręce…
Z uwagi na to, iż maszyna się bardzo mocno trzęsie, co powoduje, że uchwyt dłoni bardzo mocno pracuje, wręcz się same otwierają. A jednak trzeba cały czas się trzymać i być przygotowanym na coś niespodziewanego, tutaj mam na myśli np. uderzenie z tyłu przez nadjeżdżającego sidecara, bądź awaryjne hamowanie itp.. I jeszcze ważna jest odporność na dyskomfort, choćby z uwagi na to, że po jeździe mam bardzo dużo siniaków – przynajmniej ja, nie wiem jak pozostali (śmiech).
To chyba idealny układ? Jak zaczęła się ta pasja?
Od małego chodziłam za rodzicami i mówiłam, że będę jeździć motocyklem, ale skąd mi się to wzięło w głowie, to ciężko stwierdzić (śmiech). Wprawdzie za młodu mój tata jeździł, więc może w genach było mi to pisane? W pewnym momencie postanowiłam pójść na kurs prawa jazdy, oczywiście pomimo sprzeciwów rodziców – zrobiłam to po kryjomu. Aż pewnego dnia podjechałam do domu na swoim pierwszym motocyklu i już nie było odwrotu.
Poznałam bardzo dużo pozytywnych osób, pasjonatów i zaczęłam próbować nowych rzeczy, min. jazdy na 1/4 mili w wyścigach równoległych, potem otworzyli kartingowy tor na Pszczółkach, to rozpoczęłam przygodę z jazdą po torze i tak też na motocyklu poznałam mojego męża Rafała. Jak połączyło się dwóch „szaleńców”, to dopiero zaczęło się dziać!
Podczas naszego pierwszego wyjazdu na wyścigi uliczne w Brannej, śmiałam się, że też tak będę się ścigać. A gdy zobaczyłam sidecara naszych znajomych z Light Speed Team, wtedy stwierdziłam, że my też tak możemy jeździć! Rafał był jak najbardziej na TAK i gdy nadarzyła się okazja na kupno sprzętu, to nie było chwili zawahania nad tym, czy chcemy, tylko moje oznajmienie, że to ja będę „małpą” (śmiech).
Karolina Kantek
W Polsce nie mamy odpowiedników takich czeskich wyścigów ulicznych?
Niestety nie ma i bardzo nad tym ubolewam. Prowadzę „Północny Klub Motocyklowy”, zrzeszony pod PZM i nie raz prowadziłam negocjacje, związane z możliwością zorganizowania ulicznych wyścigów Classic w Polsce, jednakże odpowiedź jest zawsze na nie. Co ciężko mi zrozumieć, bo byłoby to bardzo korzystne dla naszej miejscowości pod względem rozwojowym oraz ogólnie dla nas, jako kraju.
A jak wam się podoba tamtejsza organizacja zawodów i ich klimat? Jest na czym się wzorować?
Organizacja zawodów u naszych sąsiadów jest bardzo dobra. Tak samo klimat – będąc tam można poczuć się jak u siebie… ludzie są bardzo otwarci, pomocni, pomimo wspólnej rywalizacji. Podchodzimy do siebie, dzielimy się wrażeniami, gratulujemy sobie nawzajem udanego przejazdu. Nie ma tak zwanej „chorej rywalizacji”, a jeżeli coś się w motocyklu uszkodzi, to można śmiało pójść do sąsiada z prośbą o pomoc, a on jej z miłą chęcią udzieli, i to jest najlepsze w tych wyścigach!
Da się to wszystko połączyć z macierzyństwem? Tobie się udaje, czy musiałaś mocno zwolnić?
Nie jest prosto. Po urodzeniu synka w maju, już we wrześniu brałam udział w wyścigach ulicznych na solówce oraz na sidecar. Synek miał niespełna 4 miesiące, jak był z nami na zawodach w Czechach. Oczywiście spotkałam się z niemiłymi komentarzami, że jestem nieodpowiedzialną matką i moje miejsce jest w domu. Jednakże wychodzę z założenia, że dziecko to nie „koniec świata” i nie oznacza to rezygnacji z prowadzonego trybu życia. Dlatego nadal realizowałam siebie, a mój synek uwielbia spędzać czas na zawodach i prawie wszędzie ze mną jeździ. Gdy rodzice szczęśliwi, to i dziecko będzie szczęśliwe.
Wsparcie najbliższych umożliwiło mi swobodną jazdę na motocyklu i w lipcu już powróciłam do jazd na drogach. Może nie mogłam sobie pozwolić na długie trasy, ale miałam te 2-3 godziny, przykładowo w weekendy, dla siebie, gdy Antosia zostawiałam u rodziców. I śmiało mogę powiedzieć, że macierzyństwo nie oznacza końca pasji, podstawą jest dobra organizacja, wsparcie najbliższych i niezwracanie uwagi na niemiłe komentarze, które zawszę były i będą.
Karolina Kantek
Sezon powoli się kończy – jesteście z niego zadowoleni? Plany na nowy są podobne? Co roku sezon wyścigowy zbyt szybko się kończy. Chciałoby się więcej i więcej… Tak jesteśmy, i to bardzo, zadowoleni z tego sezonu, a przyszłego osobiście nie mogę się doczekać, z uwagi na to, że do naszego stałego kalendarza zawodów Classic dochodzi wyścig na Wyspie Man! Będziemy pierwszą polską ekipą, która weźmie udział w tym wyścigu.
A tak to obowiązkowo w naszym kalendarzu będą Czechy: Horice w sierpniu oraz Branna we wrześniu, dodatkowo dojdzie Belgia – Gedinne w sierpniu, w której po tym roku się zakochaliśmy. No i zobaczymy, może w czerwcu pojedziemy na Jicin. Liczę, że znajdę również czas na „sporta”, czyli Poznań. Chciałabym wziąć udział w Speed Day Trophy Ladies, do którego się przymierzam od 2 lat (śmiech). Oczywiście pod warunkiem, że zdążę coś kupić i szybko się uda w nowy motocykl wjeździć – zobaczymy, jak to wyjdzie…
O sprawie poinformował „Super Express” i zwrócił się o potwierdzenie doniesień w Komendzie Miejskiej Policji w Krakowie. Jak wyjaśnił podkomisarz Piotr Szpiech, rzecznik prasowy tamtejszej komendy:
Potwierdzam, że 13 października na przejściu przy ul. Kościuszki 92–letni kierowca Audi potrącił 10–letnią dziewczynkę. Zdarzenie zostało zakwalifikowane jako kolizja drogowa z uwagi na to, że dziewczynka nie odniosła poważnych obrażeń. Sprawa została zakończona, a kierowca ukarany mandatem karnym w wysokości 2500 złotych, który przyjął.
Reporterzy gazety dotarli także do świadków zdarzenia, którzy tak opisują sytuację:
To dziecko stało przed przejściem dla pieszych i czekało. Nadjechał autobus, zatrzymał się i przepuścił dziewczynkę. Gdy była już na pasach, samochód Audi, który wyprzedzał autobus z prawej strony, wjechał w nią. Kierowca nie wysiadł, w tym czasie dziewczynka wstała i będąc w szoku uciekła.
Wynika z tego, że kierujący nawet nie podjął próby pomocy ofierze, a to zawsze poważny błąd i traktowane jest jako ucieczka z miejsca zdarzenia.
Sobiesław Zasada zaprzecza, aby potrącił dziewczynkę
„Super Express” poprosił o komentarz także samego Sobiesława Zasadę, który potwierdził, że słowa rzecznika KMP w Krakowie dotyczyły zdarzenia, w którym on uczestniczył. Zaprzeczył jednak, aby doszło do potrącenia:
Ta dziewczynka sama się przewróciła, a ja tylko gwałtownie zahamowałem. To nie było na pasach. Jechałem od strony targu, tam był niesamowity korek, posuwałem się bardzo wolno wzdłuż autobusu. Ona sama się przewróciła, ja jej nie potrąciłem.
Kto przedstawia prawdziwy obraz zdarzenia? Trudno to określić. Możliwe jest zarówno to, że Sobiesław Zasada potrącił dziewczynkę z minimalną prędkością, dlatego na szczęście nic jej się nie stało, ale z jego perspektywy wyglądało to, jakby nie doszło do kontaktu. Z drugiej strony dziecko mogło tylko przestraszyć się jadącego na nie samochodu i upaść tuż przed jego maską, co świadkowie mogliby uznać za dowód tego, że do potrącenia doszło.
Jak było naprawdę, tego się nie dowiemy. Sobiesław Zasada, pomimo przekonywania o swojej niewinności, przyjął mandat. Z prawnego punktu widzenia przyznał się więc do potrącenia, poniósł za to karę i sprawa została zamknięta.
Pod określeniem skrzyżowanie o ruchu kierowanym kryje się najczęściej skrzyżowanie z sygnalizacją świetlną. To ona określa którzy uczestnicy ruchu mogą jechać, a którzy muszą zaczekać na swoją kolej.
Myli się jednak ten, kto uważa, że zielone światło zawsze oznacza pierwszeństwo. Przykładowo sygnalizator S-1 (jednolite światła bez wpisanych w nie strzałek) oznacza, że możemy swobodnie jechać prosto. Lecz kiedy skręcamy w lewo, musimy ustąpić pierwszeństwa pojazdom jadącym z naprzeciwka, zgodnie z ogólnymi zasadami.
Podobnie skręcając w prawo, musimy uważać na pieszych oraz rowerzystów – oni też w takiej sytuacji mają zielone światło, a my przecinając ich tor ruchu, musimy ustąpić im pierwszeństwa.
Dopiero sygnalizator S-3, a więc taki ze strzałkami, wskazuje że skręcając na przykład w lewo, nie musimy się obawiać, że z naprzeciwka nadjedzie inny pojazd i będziemy musieli ustąpić mu pierwszeństwa.
Gdy właśnie przejeżdżamy skrzyżowanie o ruchu kierowanym, to warto zwrócić uwagę, czy jest na nim też sygnalizator S-2, czyli taki z zieloną strzałką. Pozwala ona na warunkowy skręt w prawo (chociaż bardzo rzadko można tez spotkać strzałkę do warunkowego skrętu w lewo), a więc jeśli ustąpiliśmy pierwszeństwa wszystkim innym uczestnikom ruchu – pieszym, rowerzystom oraz pojazdom. To polscy kierowcy zwykle wiedzą. Nie chcą tylko pamiętać, że przed zieloną strzałką trzeba się najpierw zatrzymać, a dopiero potem decydować o możliwości wykonania manewru.
Skrzyżowanie o ruchu kierowanym przez policjanta
Ruch na skrzyżowaniu może być także kierowany przez osobę kierującą ruchem – najczęściej policjanta. Także wówczas mówimy właśnie o skrzyżowanie o ruchu kierowanym. W takiej sytuacji to Policjant decyduje, z którego kierunku pojazdy mogą aktualnie jechać. Kierowcy często są wtedy zdezorientowani, bo nie znają dokładnego znaczenia gestów kierującego ruchem. Warto przyswoić sobie poniższą listę:
Zezwolenie na wjazd na skrzyżowanie lub odcinek drogi – kierujący ruchem zwrócony jest bokiem do nadjeżdżających pojazdów.
Zakaz wjazdu na skrzyżowanie lub odcinek drogi – kierujący ruchem zwrócony jest przodem lub tyłem do nadjeżdżających pojazdów.
Zmiana kierunku ruchu – kierujący ruchem skierowany jest przodem lub tyłem do nadjeżdżających pojazdów, jedną rękę ma podniesioną, a drugą opuszczoną. Dla kierowców jest to znak, że za chwilę nastąpi zmiana kierunku ruchu i powinni przygotować się do jazdy.
Przywołanie – policjant wykonuje ruch ręką po łuku w płaszczyźnie poziomej, a następnie całą dłonią skierowaną w dół wskazuje kierowcy miejsce na skrzyżowaniu, w którym powinien się zatrzymać.
Zatrzymanie się pojazdów z prawej lub lewej strony – gest podniesienia jednej ręki przez policjanta oznacza dla nadjeżdżających pojazdów z prawej lub lewej strony nakaz zatrzymania się.
Zakaz wjazdu na skrzyżowanie lub odcinek drogi za osobą kierującą ruchem – ręka osoby kierującej ruchem wyciągnięta poziomo, poprzecznie do kierunku jazdy oznacza zakaz wjazdu na skrzyżowanie lub na odcinek drogi za osobą kierującą pojazdem.
Uwaga! Pojazd uprzywilejowany – jeżeli do skrzyżowania zbliża się pojazd uprzywilejowany, kierujący ruchem powinien zapewnić mu bezpieczny przejazd, czyli zatrzymać ruch pojazdów i pieszych. W tym celu daje kilka sygnałów gwizdkiem, z jednoczesnym podniesieniem prawej ręki do góry, dając sygnał „uwaga”.
Kto więc może kierować ruchem, gdy wjeżdżamy na skrzyżowanie o ruchu kierowanym?
Kto może kierować ruchem?
Napisaliśmy, że najczęściej ruchem kierują policjanci, ale uprawnienia takie posiadają funkcjonariusze różnych służb. Są to:
żołnierze Żandarmerii Wojskowej lub wojskowego organu porządkowego
funkcjonariusze Straży Granicznej w strefie nadgranicznej
inspektorzy Inspekcji Transportu Drogowego
umundurowani inspektor kontroli skarbowej lub funkcjonariusze celni
strażnicy gminni (miejscy)
pracownicy kolejowi na przejeździe kolejowym
pracownicy zarządu drogi lub inne osoby wykonujące roboty na drodze na zlecenie, lub za zgodą zarządu drogi
osoby nadzorujące bezpieczne przejście dzieci przez jezdnię, w wyznaczonym miejscu
kierowcy autobusów szkolnych w miejscach postoju związanych ze wsiadaniem lub wysiadaniem dzieci
ratownicy górscy podczas wykonywania czynności związanych z prowadzeniem akcji ratowniczej
strażacy Państwowej Straży Pożarnej i członkowie ochotniczej straży pożarnej podczas wykonywania czynności związanych z prowadzeniem akcji ratowniczej
Kto ma pierwszeństwo na skrzyżowaniu przy awarii sygnalizacji?
Wiemy już jak się zachować, gdy wjeżdżamy na skrzyżowanie o ruchu kierowanym. Jednak nie każdy kierowca wie jak się zachować w niestandardowej sytuacji, takiej jak awaria sygnalizacji świetlnej. Kto ma wtedy ma pierwszeństwo? Przypomnijmy co określa pierwszeństwo przejazdu, zaczynając od najważniejszych:
polecenia osoby kierującej ruchem
sygnalizacja świetlna
znaki drogowe
ogólne zasady ruchu
Czyli jeśli ktoś kieruje ruchem, zwracamy uwagę tylko na jego polecenia. Jeśli na skrzyżowaniu jest sygnalizacja świetlna, to stosujemy się do jej sygnałów. Gdyby sygnalizacja przestała działać, wtedy zwracamy uwagę na znaki, określające pierwszeństwo przejazdu. W sytuacji gdy takich znaków nie ma, traktujemy skrzyżowanie jako równorzędne, czyli takie na którym pierwszeństwo ma kierujący z naszej prawej strony.
Jak widać, skrzyżowanie o ruchu kierowanym nie jest czymś wyjątkowym w Polsce i musimy znać zasady, ale także wyjątki, które na nim panują – wszystko po to, aby podróżowało nam się bezpieczniej.
Uber to aplikacja łącząca pasażerów i kierowców. Od 2020 roku ma licencję pośrednika przy przewozie osób i współpracuje z partnerami z licencją taksówkarską. Platforma oferuje również możliwość zamówienia posiłków z dostawą, bądź transportu drobnych przesyłek. W Polsce z usług można korzystać w 19 miastach: Warszawie, Krakowie, Trójmieście, Wrocławiu, Poznaniu, Łodzi, Lublinie, Bydgoszczy, Rzeszowie, Szczecinie, Toruniu, Radomiu, Kielcach, Białymstoku, Częstochowie, Olsztynie, Płocku, Koszalinie i na Śląsku.
W trakcie szkolenia dla Policji, przedstawiane były możliwości oferowane przez specjalną jednostkę bezpieczeństwa Uber PSRT.
Uber Public Safety Response Team (PSRT)
Aby wspierać lokalne organy bezpieczeństwa i przeciwdziałać niebezpiecznym sytuacjom firma przewozów na aplikację powołała zespół do współpracy ze służbami mundurowymi Public Safety Response Team (PSRT). Zespół składa się m.in. z byłych funkcjonariuszy służb mundurowych. Na wniosek służb Uber ma pomagać w prowadzonym postępowaniu m.in przekazując odpowiednie dane.
W szkoleniu udział wzięli przedstawiciele służb mundurowych odpowiedzialnych za bezpieczeństwo na Lotnisku Chopina. Pracownicy dowiedzieli się, czym zajmuje się jednostka PSRT, oraz w jaki sposób Uber może pomóc funkcjonariuszom w zdarzeniach z udziałem użytkowników platformy.
Szkolenie jest pierwszym z cyklu. Kolejne prezentacje zostaną zorganizowane dla lokalnych komend wojewódzkich i powiatowych, w miastach gdzie działa platforma.
Efektywna wymiana informacji pomiędzy Uber a służbami mundurowymi jest kluczowa do wyjaśnienia sytuacji, w których doszło do naruszeń bezpieczeństwa. W efekcie stanowi także środek zapobiegawczy, czyli zwiększający bezpieczeństwo platformy Uber. Dlatego tak ważne dla nas jest, aby służby odpowiedzialne za bezpieczeństwo wiedziały, gdzie się zgłosić i jak z nami współpracować, mówi Iwona Kruk.
Szkolenia dla policji lotniskowej to kolejny etap współpracy pomiędzy Uber a Lotniskiem Chopina. Już od lipca pasażerowie przylatujący do Warszawy mają okazję zamawiać przejazdy bezpośrednio sprzed hali przylotów. Służy do tego “Uber Airport” – specjalny produkt dostępny w aplikacji dla osób przebywających na terenie portu.
Uber – bezpieczeństwo: jak sprawdzić?
W trakcie podróży użytkownicy mają dostęp do szeregu funkcji, które mają na celu zapewnić bezpieczeństwo przejazdów. Pierwszym z nich jest wystawianie oceny po zakończonym przejeździe. Ze wszystkimi funkcjami, można zapoznać się wchodząc w Centrum Bezpieczeństwa w trakcie przejazdu. Wśród nich znajdują się m.in.:
Przycisk bezpieczeństwa – po jego naciśnięciu pasażerowie, kierowcy oraz dostawcy mogą zadzwonić bezpośrednio z poziomu aplikacji pod numer 112 i podać dokładne dane dotyczące lokalizacji zdarzenia. Jest to szczególnie istotne podczas przejazdu na trasie, której nie znamy.
Zaufane Kontakty – w ramach tej funkcji użytkownicy Ubera mogą wybrać nawet pięciu znajomych bądź członków rodziny i jednym kliknięciem udostępnić im informacje dotyczące swojej podróży.
Centrum Bezpieczeństwa – podczas przejazdu, po kliknięciu w tarczę, użytkownik ma dostęp do centrum bezpieczeństwa, gdzie znajdzie informacje o wszystkich funkcjach bezpieczeństwa. Co ważne — dane osobowe są poufne — podczas połączeń i wiadomości wysyłanych przez aplikację numer telefonów są zanonimizowane.
Śledzenie każdej podróży za pomocą technologii GPS: każda podróż jest rejestrowana.
Bezpieczeństwo w czasie rzeczywistym
Uber ma też zespół specjalistów, którzy 24/7 przyjmują i rozwiązują zgłoszenia dotyczące incydentów związanych z bezpieczeństwem. Zajmują się oni wszelkimi zgłoszeniami, dotyczącymi m.in. zagubionych przedmiotów, czy problemami z płatnością. Każdy przypadek jest rozpatrywany indywidualnie przez ekspertów z Działu Wsparcia. Najpoważniejsze zgłoszenia związane z bezpieczeństwem są identyfikowane do 15 minut, po czym są rozwiązywane według opracowanych procedur.
Krzysztof Hołowczyc poważnie uszkodził swoje BMW w drodze na rajd
Zdarzenie miało miejsce na betonowej drodze poligonu wojskowego, na terenie którego odbywał się rajd. Hołek jechał właśnie na początek odcinka specjalnego. Nie są znane oficjalne powody tego, dlaczego mistrz rajdowy nie opanował swojego samochodu, który dachował.
Hołowczycowi na szczęście nic się nie stało (wbrew doniesieniom wielu mediów, które napisały o wypadku), więc po zdarzeniu zadzwonił po lawetę. Na miejscu pojawiła się jednak Żandarmeria Wojskowa, która wezwała policję.
Kierowca rajdowy Krzysztof Hołowczyc miał wypadek – jego auto dachowało. Wezwany patrol Żandarmerii Wojskowej zastosował pouczenie. Do zdarzenia doszło w minioną niedzielę w godzinach porannych na drodze w w okolicy Oleszna w województwie zachodniopomorskim. @RadioZET_NEWS
Hołowczyc otrzymał zaskakującą karę za zniszczenie swojego BMW
Funkcjonariusze zatrzymali dowód rejestracyjny pojazdu i przebadali kierowcę alkomatem. Tak interwencję skomentował później kapitan Tomasz Zygmunt z Oddziału Żandarmerii Wojskowej w Szczecinie w rozmowie z Radiem Zet:
Dowód rejestracyjny pojazdu został zatrzymany ze względu na stan techniczny, brak możliwości przemieszczania się tym pojazdem. Kierowca został przebadany na zawartość alkoholu w wydychanym powietrzu – wynik 0,0 prom. i został pouczony za wykroczenie z art. 97.
Zastanawiacie się pewnie, co to za wykroczenie. Otóż art. 97 stanowi:
Kto wykracza przeciwko innym przepisom o bezpieczeństwie lub o porządku ruchu na drogach publicznych podlega karze grzywny do 3000 złotych albo karze nagany.
Dlaczego mowa o „innych przepisach”, a Hołowczyc został tylko pouczony? Zdarzenie miało miejsce poza drogą publiczną, więc nie można było ukarać go za spowodowanie zagrożenia w ruchu drogowym. A ponieważ droga była pusta i nikt nie ucierpiał, ani nawet teoretycznie nie mógł ucierpieć, odstąpiono od wystawienia mandatu.
Hołek w momencie zdarzenia siedział za kierownicą BMW X3 M Competition. Ten sportowy SUV ma 510 KM i przyspiesza do 100 km/h w 4,1 s. Obecnie takie auto kosztuje w salonie 495 500 zł.
Po opisywanym zdarzeniu Hołowczyc wsiadł za kierownicę rajdowego BMW X3, a następnie zdeklasował rywali. Wraz z pilotem Łukaszem Kurzeją uzyskali przewagę niemal 9 minut nad drugą załogą w Rajdowych Mistrzostwach Polskich Samochodów Terenowych.
Przejechał samochodem 400 metrów, policja już czekała
Pan Dominik jest właścicielem komisu samochodowego w Żywcu. Pewnego dnia przyjechała do niego ciężarówka z kolejnym autem na sprzedaż. Zatrzymała się 400 metrów od bramy komisu, ponieważ dalej prowadzi wąska boczna droga i duży pojazd się tam nie zmieści. Mężczyzna wsiadł więc za kierownicę i pojechał w stronę swojego placu. Gdy pozostało 100 metrów do celu, zatrzymała go policja.
Powód kontroli był prosty – pan Dominik siedział za kierownicą Renault Megane, które nie było zarejestrowane. To poważne wykroczenie, zwłaszcza że pojazd niezarejestrowany, jest także nieubezpieczony. Właściciel komisu nie kwestionował swojej winy, a pozostałe 100 metrów Megane pokonało już na lawecie.
Co grozi za jazdę autem bez tablic rejestracyjnych i bez OC?
Pan Dominik nie precyzuje, ile dokładnie zapłacił, ale sam też jeszcze nie zna wszystkich kosztów, ponieważ czeka na decyzję z kolegium do spraw wykroczeń. Jeśli Megane nie miało ubezpieczenia od 14 lub więcej dni, to musiał zapłacić Ubezpieczeniowemu Funduszowi Gwarancyjnemu 6020 zł.
Co do grzywny za poruszanie się autem niezarejestrowanym, to może ona wynieść nawet 5000 zł. Mówimy jednak o maksymalnej karze za wykroczenie i raczej nie będzie ona aż tak surowa.
Profesjonalne tablice rejestracyjne to w Polsce czarna magia
Podobnych problemów co pan Dominik, nie mają jego koledzy w krajach zachodnich. Funkcjonuje tam coś takiego jak tablice profesjonalne. Przypisywane są one nie do konkretnego pojazdu, ale do przedsiębiorcy. Dzięki nim właściciel komisu może legalnie pojechać samochodem do mechanika, na jazdę próbną z klientem, albo… zjechać autem z lawety poza terenem prywatnym. Urzędnicy w innych krajach Europy dawno zrozumieli, że zmuszanie właściciela komisu do rejestrowania i ubezpieczania pojazdu, który i tak zaraz sprzeda, to absurd, generowanie kosztów oraz problemów dla przedsiębiorców.
W Polsce były rozmowy na temat tego, że trzeba wprowadzić podobne rozwiązanie, ale skończyło się jedynie na rozmowach. Przez to dochodzi do takich absurdalnych sytuacji, jak historia pana Dominika, który przyznaje zresztą, że nie raz „obchodził” prawo, kiedy potrzebował przejechać samochodem kilkaset metrów.
Na koniec pan Dominik dodaje jak to dobrze, że nie zdecydował się na założenie „dla picu” tablic od innego auta, bo „to by były dopiero jaja”. Uściślając byłyby to jaja zagrożone karą do 5 lat pozbawienia wolności, bo taki czyn podpada pod niedawno zmienione przepisy o fałszowaniu tablic rejestracyjnych. Paradoks polega na tym, że policja zatrzymała pana Dominika dlatego, że jego auto tablic nie miało. Gdyby założył dowolne, policjanci pewnie by nawet na niego nie zwrócili uwagi.
Do zdarzenia doszło 17 października na Alei Mickiewicza w Krakowie. Jadący swoim Lexusem Jerzy Stuhr potrącił 44-letniego motocyklistę, który przewrócił się. Według pierwszych doniesień, aktor miał podjąć próbę ucieczki z miejsca zdarzenia, ale zostało do zdementowane.
Stuhr poczekał wraz z poszkodowanym na przyjazd policji. Wtedy okazało się, że aktor miał 0,7 promila alkoholu w wydychanym powietrzu. Tłumaczył, że wracał z żoną od znajomych, gdzie miał wypić trzy lampki wina.
Policjanci zatrzymali Jerzemu Stuhrowi prawo jazdy, a motocyklista trafił na badania do szpitala. Na szczęście okazało się, że skończyło się na drobnym urazie ręki.
Dlaczego Jerzy Stuhr wsiadł za kierownicę?
Początkowe medialne doniesienia mówiły o „Jerzym S.”, który miał spowodować wypadek z udziałem motocyklisty i próbować uciec z miejsca zdarzenia. Po niedługim czasie okazało się, że była to tylko kolizja, zaś Maciej Stuhr przekazał w mediach społecznościowych wiadomość od swojego ojca, w której przyznaje się on do jazdy pod wpływem alkoholu, ale zaprzecza, że próbował uciekać.
Teraz dowiedzieliśmy się także, dlaczego Jerzy Stuhr wsiadł za kierownicę tamtego dnia. Jak wyjaśnił Łukasz Maciejewski na stronie e-teatr.pl, aktor miał wziąć udział w spotkaniu organizowanym w Małopolskim Ogrodzie Sztuki pod hasłem „Przywrócone arcydzieła. Jerzy Trela: Wspomnienia przyjaciół”:
Postanowiłem zaprosić grono przyjaciół Jerzego Treli, aby powspominać tego giganta, a wcześniej podziwiać go w roli Natana w „Sędziach. Tragedyi”, zapomnianym telewizyjnym filmie Konrada Swinarskiego z 1974 r. na podstawie sztuki Stanisława Wyspiańskiego.
Co grozi Jerzemu Stuhrowi za jazdę po alkoholu i spowodowanie kolizji?
Sprawą Jerzego Stuhra zajmuje się teraz krakowska policja pod nadzorem prokuratury. Postawione mu zostaną najprawdopodobniej zarzuty prowadzenia pojazdu w stanie nietrzeźwości oraz spowodowania zagrożenia w ruchu drogowym. Grożą za to nawet 2 lata więzienia.
Pozbawienie wolności jest raczej mało prawdopodobnym scenariuszem. Aktor musi z pewnością liczyć się z wysoką grzywną oraz zakazem prowadzenia pojazdów. Zgodnie z nowym taryfikatorem za samą jazdę mając powyżej 0,5 promila alkoholu (bez doprowadzenia do kolizji) grozi:
grzywna, ograniczenie wolności lub kara więzienia
zakaz prowadzenia pojazdów od 1 roku do 15 lat
kara finansowa od 5000 zł do 60 000 zł (na rzecz Funduszu Pomocy Pokrzywdzonym i Pomocy Postpenitencjarnej)
Nowoczesne samochody wyposażone są często w całe mnóstwo gadżetów, które możemy dostosować do własnych preferencji. Otrzymujemy różne kolory oświetlenia nastrojowego do wyboru, możemy dostosować jak długo diodowe światła będą nas „odprowadzać” do domu, a nawet czy będą nas witać jakąś animacją.
Dostosować możemy także charakter samochodu do naszych potrzeb i nastroju, ale z tym akurat lepiej być ostrożnym.
Obecnie wiele modeli można wyposażyć w tryby jazdy, mające sprawić, że auto stanie się bardziej sportowe lub komfortowe. Faktyczny wpływ takich ustawień na nasze wrażenia z jazdy, zależy od tego, pracę ilu podzespołów faktycznie to zmienia.
Wśród tych trybów zwykle pojawia się też taki ekologiczny, nazywany zwykle Eco. Niektórzy producenci, zanim jeszcze różne tryby jazdy zaczęły się pojawiać w samochodach, stosowali wyłącznie przycisk uruchamiający funkcję Eco (czasami oznaczaną jako Econ).
Jej działanie może się różnic zależnie od samochodu, ale zwykle łagodzi ona reakcję samochodu na gaz. Może też zmieniać nieco mapę silnika, a w autach elektrycznych nawet ograniczać jego moc.
Co daje tryb Eco?
W założeniu projektantów trybu Eco, ma on sprawić, że łatwiej nam będzie łagodnie operować gazem, przez co zmniejszymy zużycie paliwa. Często daje to niestety odwrotny skutek. Samochody stają się wtedy leniwe i przyspieszają niespiesznie, co może irytować kierowców, którzy zaczną mocniej wciskać gaz.
Ponadto zgodnie z zasadami ecodrivingu, powinniśmy w miarę możliwości szybko osiągnąć żądaną prędkość, a następnie ją utrzymywać, delikatnie muskając gaz. Mozolnie i długo się rozpędzając, wcale nie oszczędzimy paliwa.
Wpływ trybu Eco na skrzynię biegów
Jeśli nasz samochód wyposażony jest w automatyczną skrzynię biegów, tryb Eco może mieć tym gorszy wpływ na podzespoły samochodu. Przekładania może wtedy na siłę utrzymywać jak najwyższe przełożenie i niechętnie redukować. To dodatkowo pogorszy dynamikę i wydłuży czas rozpędzania się, paradoksalnie podwyższając spalanie.
Jazda na bardzo niskich obrotach jest też niekorzystna dla elementów silnika i nie ma nic wspólnego z prawidłowym użytkowaniem samochodu. Pierwszym elementem który może w takim przypadku ucierpieć jest dwumasowe koło zamachowe.
Wpływ trybu Eco na klimatyzację
Tryb Eco może także zmniejszyć wydajność klimatyzacji i sprawić, że sprężarka włącza się rzadziej. Oszczędność na paliwie będzie raczej śladowa, natomiast wyraźnie pogorszy się komfort naszej jazdy w upalny dzień.
Z kolei jesienią lub podczas deszczowej pogody, szyby w naszym aucie mogą zacząć parować, zaraz po wyłączeniu się klimatyzacji, co dodatkowo wpłynie na widoczność i bezpieczeństwo.
Jennie Kim podbiła serca wielu fanów nie tylko jako członkini zespołu, ale jako artystka solowa. Jest jedną z najbardziej popularnych piosenkarek na świecie. Niedawno stworzyła wyjątkowy model Taycan 4S Cross Turismo, który przekazał koreański oddział Porsche – wydarzenie to zbiegło się z rozpoczęciem światowej trasy zespołu Jennie – Blackpink – w Seulu.
Porsche Taycan 4S Cross Turismo Jennie Ruby Jane
Dlaczego influencerka wybrała właśnie ten model? W 2021 r. Porsche dostarczyło w Korei Południowej 8425 samochodów – o 7% więcej niż rok wcześniej. Jednym z motorów tego sukcesu był Taycan, wprowadzony tam pod koniec 2020 r. Z wynikiem 1288 egzemplarzy dostarczonych w 2021 r. elektryczny samochód sportowy Porsche wskoczył już na drugie miejsce rankingu najchętniej wybieranych modeli za pierwszym Cayenne (3480 sztuk).
Jak doszło do zaprojektowania wymarzonego auta Jenny? Otóż dzięki Porsche Exclusive Manufaktur, wraz z Porsche Classic, można odnowić lub udoskonalić swój model auta, a w programie Sonderwunsch (znanym z końca lat 70.), z którego skorzystała influencerka, można zaprojektować niepowtarzalny model. Auto może mieć wyjątkowe kolory nadwozia, a także specjalne materiały we wnętrzu.
Eksperci zespołu Sonderwunsch z Porsche Exclusive Manufaktur oraz działu designu Style Porsche odbyli z artystką kilkugodzinne warsztaty, w trakcie których uzgodnili wszystkie szczegóły jej Porsche Taycana 4S Cross Turismo.
„Możliwość tak intensywnej współpracy przy moim własnym, bardzo osobistym Porsche była niesamowitym przeżyciem” – przyznała JENNIE. „Jestem szczególnie dumna z tego, że udało się zaprojektować wizualizację chmur. Dużo czasu spędzam, podróżując po świecie, a niebo i chmury są moimi towarzyszami podróży i pięknym symbolem tych wyjątkowych doświadczeń. Dlatego czuję się z nimi szczególnie związana i pasjonuję się ich fotografowaniem”.
Akcenty Meissenblue na zewnątrz i we wnętrzu Nadwozie unikatowego Porsche Taycan Cross Turismo przyciąga uwagę. 21-calowe obręcze Exclusive Design polakierowano na kolor Meissenblue z programu Paint to Sample, kontrastujący z metalizowanym czarnym lakierem. W tym samym niebieskim odcieniu utrzymano napis „electric” na drzwiach, oznaczenie modelu z tyłu oraz emblematy chmur na słupkach B. Nakładki progów przednich drzwi zdobi podświetlony napis „Jennie Ruby Jane” – zaprojektowanym przez samą artystkę – a na listwach progowych tylnych drzwi znalazł się pseudonim piosenkarki – „NiNi”. Zgodnie z życzeniem Jennie zastosowano tu typografię z obecnej generacji Porsche 911 (typ 992). Projektory w przednich drzwiach po ich otwarciu wyświetlają chmury na nawierzchni obok samochodu. Na osłonach piast kół widnieją imię artystki oraz napis „Sonderwunsch”.
Egzemplarz w kolorze metalizowanej czerni nosi nazwę „Taycan 4S Cross Turismo dla Jennie Ruby Jane”.
Porsche Taycan 4S Cross Turismo Jennie Ruby Jane
Fotele i górną sekcję deski rozdzielczej utrzymano w kolorze Crayon. Do wykończenia elementów ozdobnych paneli drzwi, otworów wentylacyjnych i uchwytów na pojemniki z napojami oraz pierścienia na godzinie 12 koła kierownicy wykorzystano specjalny odcień Meissenblue. I tu nie zabrakło motywu chmury, który w wersji zaprojektowanej przez piosenkarkę zdobi zagłówki foteli. Ten sam osobisty akcent można znaleźć na specjalnym pokrowcu na samochód, przeznaczonym do użytku w zadaszonych pomieszczeniach.
JENNIE Kim Jennie debiutowała w sierpniu 2016 r. singlem [SQUARE ONE] wydanym przez wytwórnię YG Entertainment, jako członkini zespołu BLACKPINK. Zarówno dwa pierwsze utwory – „Whistle” i „Boombaya”, jak i kolejne piosenki osiągnęły imponujący sukces. W 2018 r. JENNIE wydała pierwszy solowy singiel – „SOLO”, którym urzekła swoich fanów z całego świata, prezentując inną muzykę niż ta realizowana wspólnie z zespołem. Dziś JENNIE jest globalną influencerką, z 70,8 mln obserwujących na Instagramie (stan na 12 października 2022 r.). Aktywnie działa również jako ambasadorka różnych znanych marek modowych, kosmetycznych, spożywczych oraz tzw. żyjących marek. Niedawno jej grupa BLACKPINK wydała swój drugi album – „BORN PINK”.
Amerykańska marka Jeep będzie w Polsce produkować pierwsze auto w 100% elektryczne. Wpuszczono nas do fabryki .
Premierowe spotkanie Jeepa dla międzynarodowego grona dziennikarzy i dziennikarek odbyło się w Polsce tuż przed startem Paryskiego Motor Show. W Tychach opowiadano i pokazywano zastosowane w aucie technologie oraz model sprzedaży, ale także wiele uwagi poświęcono przyszłości marki należącej do grupy Stellantis. Avenger to ciekawy koncept. Ma niewiele ponad 4 m długości, nieco podwyższone zawieszenie, sporo miejsca w środku w sprytnych schowkach – to rasowy crossover lubiący miasto, ale lubiący także wypady poza utwardzone drogi. O tym, że kobiety kochają crossovery pisałyśmy już w 2016 roku. Pomimo tego, że ma tylko napęd na przednią oś, 260 Nm silnika elektrycznego o mocy 156 KM (115 kW) może sobie nieźle radzić w lekkim terenie – to także zasługa systemu zarządzania trakcją – Select Terrain. W standardzie auto będzie także miało Hill Descent Control, czyli system kontroli zjazdu. Jeep oferuje już gamę aut hybrydowych, także z wtyczką.
Bateria trakcyjna
Bateria trakcyjna, w którą wyposażono Avengera ma 54 kWh pojemności brutto (51 kWh dostępnych). Ogniwa do niej dostarcza chiński gigant bateryjny CATL. Same baterie są składane w zakładzie w Tychach. Deklarowany przez producenta zasięg to ok. 400 km w cyklu WLTP i nawet 550 km w mieście. To zasługa dwóch trybów rekuperacji. Elektryki odwrotnie do aut spalinowych znacznie wydłużają zasięgi w mieście, za to szybciej konsumują kilowatogodziny przy jednostajnej jeździe w trasie. Waga samochodu to 1541 kg, w tym 340 kg baterii.
Ładowanie
Auto standardowo wyposażone jest w dwa gniazda ładowania: AC (typ 2) i DC (CCS). Pokładowa ładowarka ma moc 11 kW, pozwala na ładowanie prądem trójfazowy. Szybkie ładowanie odbywa się z maksymalną mocą 100 kW – to wystarczy by napełnić baterię w zakresie od 20% do 80% w zaledwie 25 minut. Warunkiem, oczywiście, jest podpięcie auta do wystarczająco szybkiej stacji ładowania (DC). Do niedawna w Polsce było zaledwie 100 urządzeń o takiej mocy.
Przy ładowaniu AC z tzw. wallboxa napełnienie pustej baterii do pełna zajmie ok. 5,5 godziny.
Gwarancja na baterię
Co z gwarancją na baterię? Jeep przewidział 8 lat lub 150 tys. km, po tym czasie firma spodziewa się maksymalnie 17% ubytku pojemności. To efekt przeprowadzonych testów obejmujących ponad 2 mln km. Oczywiście stopień degradacji ogniw będzie w dużej mierze wynikał ze sposobu i warunków w jakich eksploatowane będzie auto. Dzięki wprowadzanym na rynek już od ponad 10 lat rozmaitym elektrycznym modelom wiemy, że po okresie gwarancji ubytki mogą być marginalne, ale zdarzają się także dość poważne – sięgające nawet 30% pierwotnej pojemności. To proces, który znamy z telefonów komórkowych.
Start produkcji
Auto będzie można zarezerwować już w listopadzie br. Produkcja pełną parą ruszy w grudniu. Podczas zwiedzania modernizowanej i optymalizowanej linii produkcyjnej w zakładzie w Tychach, powiedziano nam, że pełne moce produkcyjne będą wynosiły 17 egzemplarzy w ciągu godziny. Samochód z Polski trafi na rynek europejski, japoński, do Korei Południowej oraz kilku krajów północnoafrykańskich. USA nie jest póki co rokującym rynkiem dla tak niewielkich Jeepów.
Ciekawostką jest to, że koncern zdecydował się na produkcję auta także w wersji spalinowej z silnikiem 1,2 l turbo. Jego dostępność będzie ograniczona do niewielu rynków, a produkcja wystartuje ok. 2 miesiące po rozpoczęciu montażu elektryka. Będzie odbywać się na tej samej linii w Tychach. W odróżnieniu od zeroemisyjnego wariantu – nie będzie miał bagażnika pod maską (frunk). To dodatkowe kilkadziesiąt litrów wygodnej przestrzeni, w której można schować zakupy lub wozić kable.
Cena
Jeep liczy na to, że uterenowiony mieszczuch albo zurbanizowana terenówka (jak kto woli) będzie hitem sprzedażowym przede wszystkim dzięki przystępnym formom finansowania. Firma zapowiedziała, że miesięczna rata za użytkowanie Avengera wyniesie ok. 250 euro, przy uwzględnieniu lokalnych subsydiów. Taka cena – ok. 1 200 zł. byłaby także na polskim rynku interesującą ofertą. Nie podano nam jeszcze pełnej informacji na temat cen, ale prawdopodobnie będą się one zaczynać od ok. 30 tys. euro, czyli ok. 150 tys. zł.
Ekologia
Samochód jest zbudowany w 30% z materiałów pochodzących z recyklingu, a 80% auta może zostać poddane recyklingowi po zakończeniu eksploatacji. To już zaczyna być standard w produkcji pojazdów, chodzi o to by jak najwięcej użytych materiałów zamykać w pętli (obieg cyrkularny). Będzie można, oczywiście, zamówić samochód z wegańska skórą.
Maksymalnie skrócono łańcuchy dostaw komponentów do produkcji auta – to wpływa na obniżenie emisji CO2 konkretnego modelu. Na razie fabryka, w której produkowane są auta nie może się pochwalić dostarczaną zieloną energią do jej zasilania, ale jak zapewnia koncern, prace nad tym trwają.
Na konferencji prasowej nie odpowiedziano mi na pytanie o to, czy samochód będzie wyposażony w dwukierunkowy system komunikacji (V2G) pozwalający pobierać energię z akumulatora trakcyjnego. Dotychczas dostępny był on w autach z gniazdem ładowania CHAdeMO (przede wszystkim dostępnych na rynku azjatyckim). Dla standardu CCS takie rozwiązanie jest już zapowiedziane przez Volkswagena. Taka dwukierunkowa komunikacja pozwala traktować auto jak duży magazyn energii na kołach.
Starsi czytelnicy z pewnością pamiętają czasy, kiedy w niektórych autach boczne lusterko było tylko jedno, a konieczność wystawienia ręki z samochodu, żeby je wyregulować, była czymś oczywistym. Dzisiaj oczywista jest elektryka lusterek, ich lakierowanie, a często także montuje się w nich boczne kierunkowskazy, ponieważ w ten sposób są znacznie lepiej widoczne. Ale to najbardziej podstawowe dodatki spotykane w samochodowych lusterkach, a nas interesują znacznie bardziej zaawansowane rzeczy.
Ogrzewanie lusterek
To całkiem popularny i często spotykany dodatek. Przydatny jest nie tylko dla „leniwych”, którym nie chce się zdrapywać rano lodu z lusterek. Zależnie od warunków atmosferycznych lusterka mogą też na przykład zaparować, a ogrzewanie szybko rozwiąże ten problem.
Ogrzewanie lusterek zwykle można włączyć odpowiednim przyciskiem przy przełącznikach obsługujących ich sterowanie. W niektórych autach jest to połączone z ogrzewaniem tylnej szyby.
Elektryczne składanie lusterek
Taki dodatek też znany jest już od lat i spotkać go można w samochodach niemal wszystkich segmentów. Przycisk do ich składania znajduje się zawsze przy pozostałych przełącznikach związanych z lusterkami.
W nowszych modelach często lusterka składają się automatycznie, kiedy tylko zamkniemy samochód. Natomiast niektóre auta pozwalają kierowcy wybrać, czy chce aby składanie odbywało się automatycznie.
Automatyczne obniżanie lusterek
Nie każdy lubi parkować i cofać na lusterka, ale pozwala to na przykład zatrzymać się tuż przy krawężniku. Aby to zrobić konieczne jest zwykle obniżenie lusterka, żeby pokazywało nawierzchnię obok auta.
Niektóre modele robią to za nas – kiedy wrzucimy wsteczny prawe lusterko zmienia pozycję, aby pokazać nam odpowiedni widok. Po zakończeniu parkowania samo wróci do właściwej pozycji. Ta funkcja może działać samoczynnie, albo wymagać aktywacji w ustawieniach samochodu.
Lusterka elektrochromatyczne są często spotykane, ale kiedy mowa o lusterkach wewnętrznych. Zewnętrzne są znacznie mniej podatne na oślepianie przez światła jadącego za nami pojazdu. Ale nadal może się ono zdarzyć, więc spotkać można (zwykle w droższych samochodach) także samościemniające się lusterka zewnętrzne.
Słyszeliście prawdopodobnie o martwym polu w lusterkach? Spoglądacie w nie przed zmianą pasa ruchu, wydaje się pusto, a tym czasem tuż obok was jedzie inny pojazd. Prowadzić to może do niebezpiecznych sytuacji.
Stąd pomysł na czujnik martwego pola, który tak naprawdę działa zawsze. Jeśli jakiś pojazd zbliża się do nas na pasie obok, na lusterku lub obok niego zapali się pomarańczowa dioda. To znak, że nawet jeśli niczego nie widzimy, to coś obok nas jedzie. Jeśli mimo tego wrzucimy kierunkowskaz i zaczniemy zmieniać pas, dioda zacznie mrugać (czasami na czerwono) i odezwie się ostrzegawczy dźwięk.
Wykrywanie martwego pola domyślnie jest włączone, ale można je dowolnie aktywować i dezaktywować. W niektórych modelach da się również regulować czułość systemu, natężenie światła diody ostrzegawczej oraz obecność sygnału dźwiękowego.
Ograniczenie prędkości do 30 km/h w całej Unii Europejskiej?
Europejska Rada Bezpieczeństwa Transportu opublikowała niedawno swoje nowe zalecenia, co do prędkości, jakie powinny obowiązywać na drogach Unii Europejskiej. Zgodnie z nimi powinniśmy jeździć:
30 km/h w terenie zabudowanym
80 km/h poza terenem zabudowanym
120 km/h na autostradach
Zdaniem rady takie ograniczenia prędkości pozytywnie wpłyną na bezpieczeństwo na drogach. Ponadto pozwoli oszczędzić na paliwie, a w konsekwencji… nie tym razem nie chodzi o ratowanie planety, ale o ograniczenie zapotrzebowanie na rosyjską ropę. Nie wiemy czy członkowie ETSC sprawdzili, ile spala samochód jadący cały czas 26 km/h na drugim biegu (30 km/h to wszak prędkość maksymalna), ani czy zainteresowali się jak taka eksploatacja wpłynie na jego trwałość.
Dodajmy jednak, że Europejska Rada Bezpieczeństwa Transportu już publikowała podobne zalecenia w tym roku, ale wtedy proponowano ograniczyć prędkość na autostradach do 100 km/h.
Jakie są szanse na wprowadzenie nowych ograniczeń prędkości?
Trudno na takie pytanie jednoznacznie odpowiedzieć. Europejska Rada Bezpieczeństwa Transportu jedynie zaleca pewne działania, ale nie są one w żaden sposób zobowiązujące. Nie ma jednak gwarancji, że pomysł nie zostanie podchwycony. Szczególnie, że na przykład w Hiszpanii ograniczenie do 30 km/h w terenie zabudowanym (na drogach jednojezdniowych) obowiązuje już od maja 2021 roku.
Rada zainteresowała się też już tym, które państwa byłyby gotowe wprowadzić w życie nowe ograniczenia prędkości. Najbliżej ich realizacji są obecnie:
Dania
Hiszpania
Holandia
Szwecja
Z kolei kraje, które byłyby skłonne iść tą drogą to:
Czy Polska wprowadzi ograniczenie prędkości do 30 km/h?
Zdecydowanie przeciwko zaleceniom ETSC są Niemcy. Popierają inicjatywę wprowadzania dodatkowych ograniczeń prędkości, ale tylko w miejscach niebezpiecznych, gdzie jest to uzasadnione, a nie odgórnie na przykład na obszarach całych miast. Niezmiennie wskazują również, że chociaż na ich autostradach często nie ma ograniczeń prędkości, są one wyjątkowo bezpieczne.
Większość krajów natomiast w ogóle nie odpowiedziała na pytania o chęć wprowadzenia nowych ograniczeń prędkości. Była wśród nich Polska, a oprócz niej milczy też:
Urzędnicy kupują mocne limuzyny – to zawsze budzi emocje
Na liście samochodów, które chce zakupić Centrum Obsługi Administracji Rządowej, jest między innymi 20 egzemplarzy limuzyny segmentu D. Auta muszą spełniać dość wysokie wymagania, między innymi:
silnik benzynowy o mocy przynajmniej 270 KM
napęd 4×4
skrzynia automatyczna
elektrycznie regulowane przednie fotele
ogrzewanie foteli i tylnej kanapy
tapicerka alcantara lub skórzana
3-strefowa klimatyzacja
adaptacyjne reflektory LED
aktywny tempomat
Czy to już „bizancjum”? Wyposażenie bez wątpienia bogate, ale pamiętajmy, że w wymogi wpisuje się na przykład Skoda Superb (liftbacki też są dopuszczalne). Czeski model z silnikiem o mocy 280 KM oraz topowym wyposażeniem Laurin&Klement kosztuje 203 tys. zł.
Wśród instytucji, które mają otrzymać nowe samochody, znajduje się między innymi Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad. Tu poza jedną „limuzyną” poszukiwane są głównie zwykłe samochody do pracy. GDDKiA potrzebuje:
1 sedana segmentu D (250 KM)
10 kompaktowych SUV-ów (150 KM)
20 kombi (100 KM)
4 osobowe busy (145 KM)
10 busów typu furgon (120 KM)
Urzędnicy chcą wydać 32 mln zł na nowe samochody
Przetarg przygotowany przez Centrum Obsługi Administracji Rządowej obejmuje w sumie 155 pojazdów, na których zakup zostanie przeznaczone do 32 mln zł. Sporo, ale trafią one do w sumie 21 instytucji. Między innymi do:
Intuicja podpowiada, że nazwa tego skrzyżowania odnosi się do jego kształtu. Litera X nie jest jednak jego dokładnym odwzorowaniem, ale to uproszczenie jest na tyle zrozumiałe, że znalazło się nawet na znaku, który stoi przed takimi skrzyżowaniami. Zgonie z rozporządzeniem w sprawie znaków i sygnałów drogowych:
Znak A-5 „skrzyżowanie dróg” ostrzega o skrzyżowaniu dróg, na którym pierwszeństwo nie jest określone znakami.
Co to oznacza? Skoro pierwszeństwa nie określają znaki, to informacja, że mowa o skrzyżowaniu równorzędnym. Każdy kierowca chyba wie, jak wtedy określić, kto ma pierwszeństwo?
W sytuacjach równorzędnych pierwszeństwo określa zasada prawej ręki. To znaczy, że kierujący zbliżający się z naszej prawej strony ma przed nami pierwszeństwo. Jeśli spotkają się na przykład trzy pojazdy, to przepuszczają się po kolei, zgodnie z powyższą zasadą.
Teoretycznie może dojść w takim miejscu do sytuacji patowej, w której z każdej drogi nadjedzie pojazd i każdy będzie musiał komuś ustąpić pierwszeństwa. Wtedy trzeba zdać się na uprzejmość i dobrą wolę – jeden z kierujących musi zrezygnować ze swojego pierwszeństwa, wyraźnie to sygnalizując. Po przepuszczeniu jednego auta, sprawa zostaje rozwiązana.
Na skrzyżowaniu typu X kierowcy popełniają kilka typowych błędów. Podstawowym jest niezwracanie uwagi na znaki, przez co mają problem z określeniem pierwszeństwa przejazdu.
Nie każdy kierowca wie też, na co wskazuje znak A-5. Podobnie nie każdy potrafi wyjaśnić, czym jest zasada prawej ręki, co może prowadzić do niebezpiecznych sytuacji.
Ryzyko zaistnienia powyższych błędów może wzrastać, jeśli dane skrzyżowanie nie wygląda jak równorzędne. Jeśli jedziemy drogą nieco szerszą lub posiadającą dodatkowe elementy (jak miejsca parkingowe, droga dla rowerów), łatwo ulec wrażeniu, że jedziemy drogą „główną” i to my mamy pierwszeństwo. Tymczasem decydują o tym znaki. Skrzyżowania typu X czyli równorzędne, często spotykane są na uliczkach osiedlowych, gdzie czasami panują lokalne „zwyczaje”. Niepisana zasada, która droga uznawana jest za tą z pierwszeństwem. Nie każdy niestety musi o tym wiedzieć, a wtedy nietrudno o zderzenie kierowcy „miejscowego” z „przyjezdnym”.
W realizacji znajduje się obecnie 101 km autostrady A2. Stan prac prezentuje się obecnie następująco:
Mińsk Mazowiecki – Siedlce (ok. 37,5 km) – dla odcinków Kałuszyn – Groszki i Gręzów – Siedlce Zachód są już decyzje o zezwoleniu na realizację inwestycji drogowej. Z kolei dla środkowego odcinka, Groszki – Gręzów Wojewoda Mazowiecki prowadzi postępowanie administracyjne zmierzające do wydania decyzji na realizację, co powinno odbyć się jeszcze w październiku.
Siedlce – Biała Podlaska (ok. 63,5 km) - są już podpisane umowy na cztery fragmenty A2 od Siedlec do Białej Podlaskiej. Dla trzech odcinków, pomiędzy węzłem Siedlce Zachód a miejscowością Swory, trwają postępowania administracyjne w Urzędzie Wojewódzkim w Warszawie, które powinny zakończyć się jeszcze w tym roku.
Autostradą A2 z Warszawy do węzła Biała Podlaska powinniśmy dojechać, przy sprawnym przebiegu prac budowlanych, pod koniec 2024 r. Natomiast stamtąd do granicy z Białorusią w Kukurykach będzie prowadzić przedłużenie węzła A2 o długości 32 km.
Jeśli chodzi o wybudowanie dodatkowych pasów ruchu na autostradzie A2 między Łodzią i Warszawą, są już decyzje na dokonanie rozbudowy. Docelowo A2 będzie miała od węzła Konotopa do węzła Pruszków dwie jezdnie po 4 pasy ruchu, natomiast dalszy odcinek do granicy województwa mazowieckiego będzie posiadał 2 jezdnie po 3 pasy ruchu. Odcinek 89 km od węzła Łódź Północ do węzła Konotopa zostanie unowocześniony i zyska nowy standard. Nowością przy realizacji tej inwestycji będzie wykonanie zasilania infrastruktury z systemów pozyskiwania energii z odnawialnych źródeł energii.
Kwestia rozbudowy drogi ekspresowej S7 prezentuje się następująco:
dla odcinka Czosnów – Kiełpin przygotowywane są dokumenty do ogłoszenia przetargu na zaprojektowanie i budowę trasy.
dla odcinka Kiełpin – Warszawa przygotowywana jest dokumentacja niezbędna do ogłoszenia przetargu na wykonanie projektu budowlanego wraz z uzyskaniem decyzji ZRID.
Rozbudowa drogi S12
Przygotowywana jest dokumentacja dla drogi ekspresowej S12 od granicy woj. mazowieckiego i łódzkiego do Radomia i dalej do obwodnicy Puław w woj. lubelskim. Odpowiednie decyzje zostały w większości już wydane. Jedynie w przypadku odcinka S12 Radom – Puławy toczy się postępowanie administracyjne prowadzone przez Regionalną Dyrekcję Ochrony Środowiska w Warszawie.
Stan budowy drogi S19 Via Carpatia
Dla 33 km drogi ekspresowej S19 (na odcinku granica z woj. podlaskim – Łosice – granica z woj. lubelskim), przebiegającej przez teren województwa mazowieckiego, prowadzone są obecnie prace związane z przygotowaniem Studium techniczno-ekonomiczno-środowiskowego z elementami koncepcji programowej.
Z czterech obwodnic ujętych w Programie Budowy Dróg Krajowych na lata 2014-2023 w woj. mazowieckim, zrealizowane zostały już dwie: obwodnica Góry Kalwarii i Iłży. Obwodnica Kołbieli jest w realizacji.
Obwodnice Lipska (DK79) i Pułtuska (DK61/57) są już w realizacji. Zakończenie prac przewidziane zostało w II kwartale 2024 r.
Kolejnych siedem obwodnic jest w fazie przygotowania dokumentacji projektowej. Złożone zostały już cztery wnioski o uzyskanie decyzji środowiskowej dla obwodnicy Ostrołęki, Skaryszewa, Sokołowa Podlaskiego i Zwolenia.
Budowa S10 i Obwodnica Aglomeracji Warszawskiej
Dla zachodniego fragmentu OAW opracowywana jest dokumentacja projektowa. Mowa o odcinkach S50 od S10 do DK92 oraz S50/A50 od DK92 do S7. Zgodnie z zawartymi w lipcu 2022 r. umowami, zakończenie prac projektowych przewidziane jest w I kwartale 2026 r.
W sierpniu 2022 r. podpisane zostały dwie umowy na opracowanie dokumentacji przygotowawczej dla połączenia autostrady A1 od Włocławka do Obwodnicy Aglomeracji Warszawskiej. Przyszła S10 będzie skomunikowana z OAW na przecięciu z obecną DK50 pomiędzy Wyszogrodem a Płońskiem.
Przebieg przyszłej S10 od autostrady A1 w kierunku połączenia z OAW zakłada przejście w sąsiedztwie Płocka w sposób umożliwiający przejęcie ruchu tranzytowego przechodzącego przez miasto, z uwzględnieniem skomunikowania z rafinerią i jej rozbudowy. Dokumentacja obejmie połączenie S10 z Płockiem poprzez dwujezdniową DK60. Szacunkowa długość tego odcinka S10 wyniosłaby ok. 100 km.
Warianty OAW to jedynie osie korytarzy wariantów wskazanych podczas opracowania Studium korytarzowego. Korytarze dla danego wariantu mają po ok. 5 km szerokości. Docelowo pod przyszłą budowę drogi na odcinku szlakowym potrzebny będzie pas o szerokości ok. 100 m. Nieco więcej w miejscach węzłów i MOP-ów.
Pierwszy numer tygodnika Auto Świat ukazał się w marcu 1995 roku i na przestrzeni lat zdobył duże i wierne grono czytelników. To jednak stopniowo się pomniejszało, wraz z kurczeniem się rynku prasy. Obecnie jeden numer sprzedaje się w liczbie około 29 tys. egzemplarzy (dane PBC). Mimo tego wydawało się, że taka marka nie zniknie szybko z rynku.
Niestety myliliśmy się. Ringer Axel Springer Polska zdecydowało o zakończeniu sprzedaży tygodnika Auto Świat. Powodem (przynajmniej nie bezpośrednim), nie była jednak sprzedaż czasopisma. Jak czytamy w komunikacie:
Zarząd Ringier Axel Springer Polska zdecydował o podjęciu konkretnych działań w reakcji na postępujące spowolnienie rynku i drastyczny wzrost kosztów. W konsekwencji zarząd podjął decyzję o redukcji zatrudnienia w firmie oraz ograniczeniu kosztów. Jednocześnie, aby wesprzeć osoby najbardziej dotknięte rosnącymi kosztami, Ringier Axel Springer Polska zaoferuje jednorazowe wsparcie finansowe dla najmniej zarabiających pracowników.
Te rosnące koszty to przede wszystkim ceny papieru oraz energii. W efekcie RASP ogłosił poważne redukcje i zwolnienie 8 procent swoich pracowników. Jedną z ofiar tych oszczędności jest właśnie Auto Świat.
Co dalej z Auto Światem?
Ostatni numer Auto Świata trafi do sprzedaży w grudniu. Marka na szczęście nie odejdzie zupełnie w zapomnienie, ponieważ pod nią funkcjonuje prężnie działający serwis internetowy, stale utrzymujący się, jeśli nie na pierwszym miejscu, to w ścisłej czołówce polskiego internetu. A co miesiąc odwiedza go nawet ponad 5 mln osób.
Jak informuje KMP w Płocku, tamtejsi policjanci prowadzili kontrolę stanu trzeźwości kierowców, którzy poruszali się drogą krajową w Popłacinie. Jeden z kierujących zignorował polecenie zatrzymania i zaczął uciekać.
Policjanci ruszyli za nim w pościg, który na szczęście nie trwał długo. Kierowca Forda po 2 kilometrach dał za wygraną. Policjantom wyjaśnił, że obawiał się kontroli, gdyż zdaje sobie sprawę, że znajduje się pod wpływem alkoholu. Miał wcześniej spożyć niewielką jego ilość.
Potwierdziło to badanie alkomatem – ilość była naprawdę niewielka. Na tyle niewielka, że nie przekroczyło ono dopuszczalnego 0,2 promila. Mężczyzna mógł więc legalnie poruszać się po drogach.
Teraz wpadł w poważne tarapaty, ponieważ ucieczka przed policją to przestępstwo, zagrożone karą do 5 lat więzienia. Z pewnością dobiłaby go też świadomość (zakładając że ją ma), że nawet gdyby miał powyżej 0,2 promila, to konsekwencje byłyby mniejsze. Za to grozi bowiem:
grzywna nie niższa niż 2500 zł (maksymalnie 30 tys. zł) lub areszt do 30 dni
Wśród polskich kierowców krąży wiele mitów na temat tego, za co i kiedy można dostać mandat. Jeden z nich mówi, że obawiać powinni się tylko ci, którzy znacząco przekraczają prędkość. Według części kierowców za niewielkie przekroczenie albo nie przysługuje żadna kara, albo zbyt mała, żeby policjantom chciało się zatrzymywać taką osobę. Ile jest prawdy w tych przekonaniach?
Czy policja zatrzymuje za niewielkie przekroczenie prędkości?
Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Zwykle wszystko zależy od arbitralnej decyzji policjanta. Może on nas nie zatrzymać z uwagi na znikomą szkodliwość niewielkiego przekroczenia oraz z obawy, że w czasie rozmowy z nami, umkną mu prawdziwi piraci drogowi.
Nie jest natomiast prawdą mit, że przekroczenie prędkości do 10 km/h jest dozwolone. Obecnie grozi za to 50 zł oraz 1 punkt karny, a za przekroczenie o 11-15 km/h już 100 zł i 2 punkty karne.
Czy fotoradary mają ustawioną tolerancję na przekroczenie prędkości?
W przypadku fotoradarów tolerancja na poziomie 10 km/h jest rzeczywiście prawdą. Ustawiana jest z uwagi na to, że zmienne warunki mogą nieznacznie wpłynąć na precyzję pomiaru. Pojawiały się jednak także pogłoski o tym, że niektóre fotoradary pozwalają o przekraczanie prędkości nawet o 20-30 km/h.
Takie przypadki faktycznie się zdarzały, a spowodowane były zbyt dużą ilością rejestrowanych wykroczeń. Wbrew pozorom to wcale nie jest pozytywna sytuacja, ponieważ każde zdjęcie musi zostać zweryfikowane, pod kątem tego czy jest wyraźne, wykonane prawidłowo i czy może stanowić podstawę do ukarania kierowcy. Gdy wykroczeń było zbyt wiele, służby miały poważny problem, żeby zdążyć z weryfikacją każdego z nich. Stąd pomysł, aby rejestrować tylko te najpoważniejsze wykroczenia.
Na (nie)szczęście nie da się stwierdzić, czy dany fotoradar ma taką tolerancję. Więc najbezpieczniej po prostu jechać przepisowo.
Czy w nocy można jechać o 10 km/h szybciej?
Jeszcze do niedawna tak było. W godzinach od 23 do 5 dopuszczalna maksymalna prędkość w terenie zabudowanym wynosiła 60 km/h. Był to efekt pewnego kompromisu – kiedyś w Polsce można było jeździć 60 km/h, ale w ramach dostosowywania przepisów do unijnych wymogów, została obniżona do 50 km/h. Zachowano jednak wyższy limit w godzinach nocnych.
Od kilku miesięcy ten kompromis już nie obowiązuje i kierowcy muszą przestrzegać 50 km/h w terenie zabudowanym przez całą dobę.
Od 1 stycznia obowiązuje nowy, znacznie zaostrzony taryfikator mandatów. Z kolei 17 września podwyższono liczbę punktów karnych za wykroczenia, a także wprowadzono zasadę recydywy (podwójny mandat za dwukrotne popełnienie wykroczenia w ciągu dwóch lat). Kary za przekroczenie prędkości prezentują się teraz następująco:
do 10 km/h – 50 zł, 1 pkt. karny,
od 11 do 15 km/h – 100 zł, 2 pkt. karne,
od 16 do 20 km/h – 200 zł, 3 pkt. karne,
od 21 do 25 km/h – 300 zł, 5 pkt. karnych,
od 26 do 30 km/h – 400 zł, 7 pkt. karnych ,
od 31 do 40 km/h – 800 zł (recydywa 1600 zł), 9 pkt. karnych,
od 41 do 50 km/h – 1000 zł (recydywa 2000 zł), 11 pkt. karnych,
od 51 do 60 km/h – 1500 zł (recydywa 3000 zł), 13 pkt. karnych,
od 61 do 70 km/h – 2000 zł (recydywa 4000 zł), 14 pkt. karnych,
ponad 70 km/h – 2500 zł (recydywa 5000 zł), 15 pkt. karnych.
Zmiana świateł z dziennych na mijania w odpowiednim czasie jest wyjątkowo ważna dla naszego bezpieczeństwa. Naszego jako kierowców, ale też innych uczestników drogi. Bez odpowiedniego korzystania z oświetlenia samochodu nie jesteśmy widoczni, a takie zachowanie rodzi groźne konsekwencje. Czy zatem zmiana świateł dziennych na mijania o odpowiedniej porze dnia jest obarczona ryzykiem otrzymania mandatu?
Zmiana świateł z dziennych na mijania od 30 października 2022
W tym roku przestawiamy się z czasu letniego na zimowy w nocy z 29 na 30 października (z soboty na niedzielę). Tej nocy będziemy spać dłużej, ponieważ zegarki przestawimy z godziny 3 w nocy na 2.
Co to oznacza? To oczywiste – będzie się robić szybciej ciemno. W związku z tym warto wiedzieć, że taka zmiana świateł z dziennych na mijania zapewni nam lepszą widoczność naszego auta dla innych kierowców w ciągu dnia. Światła mijania – znacznie mocniejsze – umożliwiają komfortowe przemieszczanie się samochodem w gorszych warunkach oświetleniowych (szarówka, przedwieczorny deszcz, czy po zmroku), lub wieczorem.
W nowych samochodach, wyposażonych w światła dziennie, automatycznie zmienia się oświetlenie pojazdu z tego, który czujniki samochodu – badając natężenie światła – włączają w ciągu dnia (dzienne), na takie, które – dzięki ocenie czujników – jest lepsze przy słabszym nasileniu światła dziennego. Wówczas automatycznie nastąpi zmiana świateł z dziennych na mijania.
Automat jednak nie zadziała we wszystkich samochodach. Samochody używane, z rynku wtórnego, wieloletnie auta nie mają takiego systemu oświetlenia, dzięki któremu zmiana świateł dziennych na mijania odbywa się praktycznie przez nas niezauważalnie i automatycznie. Jest to zwykle sygnalizowane pojawieniem się kontrolki reflektora na kokpicie. Czy kierowcy takich aut narażają się na mandat, gdy w odpowiednim czasie nie przełączą ręcznie pokrętła na właściwe oświetlenia swojego pojazdu?
Czy światła do jazdy dziennej są obowiązkowe?
Zgodnie z dyrektywą Unii Europejskiej światła do jazdy dziennej muszą mieć wszystkie samochody, które uzyskały homologację od lutego 2011 roku. Prawo oczywiście nie działa wstecz, więc jeśli nasze auto nie ma świateł do jazdy dziennej, nie musimy ich dodatkowo montować.
Nie musimy, ale możemy. Dopuszczalne jest stosowanie takich akcesoriów, ale trzeba być ostrożnym. Światła muszą po pierwsze mieć odpowiednią homologację, a po drugie być umieszczone w odpowiednim miejscu. Jeśli nie spełnimy wszystkich wymogów, możemy nie zaliczyć przeglądu okresowego. Istnieje też wtedy ryzyko, że zainteresuje się nami policja.
Zmiana świateł dziennych na mijania – o której godzinie?
Samochody coraz częściej wyposażone są w czujniki zmierzchu, dzięki któremu samoczynnie nastąpi zmiana świateł z dziennych na mijania. Nie można jednak zapominać, że czujniki takie mogą być różnie skalibrowane i nie zawsze zareagować prawidłowo do panujących warunków.
To na kierowcy ciąży obowiązek upewnienia się, że ma włączone odpowiednie oświetlenie.
Kodeks drogowy mówi na temat używania świateł do jazdy dziennej tylko tyle:
W czasie od świtu do zmierzchu w warunkach normalnej przejrzystości powietrza, zamiast świateł mijania, kierujący pojazdem może używać świateł do jazdy dziennej.
Musimy więc sami ocenić, kiedy robi się na tyle ciemno, aby włączyć światła mijania. Pamiętajmy również, że światła do jazdy dziennej świecą się tylko z przodu. Dopiero po włączeniu świateł mijania, zapalą się tylne i staniemy się odpowiednio widoczni na drodze.
Czujnik zmierzchu na pewno włączy nam światła mijania po wjechaniu do tunelu, ale ten, kto nie ma takie rozwiązania w swoim aucie, kiedy z automatu nastąpi zmiana świateł dziennych na mijania, to musi pamiętać, aby zrobić to samemu.
Kiedy nie wolno używać świateł do jazdy dziennej?
Z cytowanego przepisu wynika jeszcze jedna zasada, o której wielu nie pamięta. Świateł do jazdy dziennej można używać tylko w warunkach normalnej przejrzystości powietrza. Co to znaczy?
Opady deszczu, śniegu oraz mgła, to właśnie warunki ograniczonej przejrzystości powietrza. Wtedy mamy obowiązek włączyć światła mijania i tłumaczenia, że samochód nie zrobił tego automatycznie, nie przekonają policjanta.
Holowanie a światła mijania
O konieczności włączenia świateł mijania trzeba pamiętać także podczas holowania – muszą zostać włączone w pojeździe holującym. Pojazd holowany, z wyjątkiem motocykla, ma być oznaczony z tyłu po lewej stronie ostrzegawczym trójkątem odblaskowym, a w okresie niedostatecznej widoczności ma mieć ponadto włączone światła pozycyjne. Zamiast oznaczenia trójkątem odblaskowym pojazd holowany może wysyłać żółte sygnały błyskowe w sposób widoczny dla innych uczestników ruchu. Niedopuszczalne jest używanie świateł awaryjnych!
Mandat za jazdę na światłach do jazdy dziennej?
Taryfikator mandatów przewiduje różne kary za jazdę bez wymaganych świateł:
100 zł i 2 punkty karne – brak świateł podczas jazdy w dzień
200 zł i 4 punkty karne – brak świateł w nocy i podczas jazdy w tunelu
Pierwszy przypadek dotyczy pojazdu niemającego włączonych świateł do jazdy dziennej i jadącego w dzień bez włączonych świateł mijania. Natomiast drugi dotyczy wszystkich pojazdów, które nie mają włączonych świateł mijania. Fakt, że nasze auto ma światła do jazdy dziennej i mimo wszystko jest widoczne na drodze, niczego tu nie zmienia.
Zmiana świateł z dziennych na mijania wydaje się prozaicznie prosta, gdy robi to za nas auto, ale pamiętajmy, że nie zawsze czujnik zadziała, a wtedy narażamy się na ww. konsekwencje.
Motocyklowa pasja w życiu Marleny rozwijała się stopniowo. Zaczęło się od skuterów, które sprawdzały się w każdej sytuacji. A później wpadła w oko Marlenie pewna „pszczółka” i to było zauroczenie od pierwszego wejrzenia. Nic dziwnego, bo tego jej motocykla trudno jest nie zauważyć! Tak powstał też profil na Instagramie, który założyła Marlena moto.bee_ .
Marlena moto.bee_
Twój motocykl sprawia, że raczej nie przejeżdżasz niezauważona? To twój wymarzony model i kolor?
Szczerze mówiąc, szukając motocykla chciałam coś wyrazistego! Zdecydowanie zwracam uwagę pieszych i kierowców, kiedy obok przejeżdżam i to jest bardzo miłe uczucie, bo zwykle wiąże się z pozytywnym odbiorem – machaniem do mnie (staram się odmachać, jak tylko mogę puścić rękę) albo po prostu lekkim uśmiechem! Nawet ostatnio ktoś z Poznania do mnie napisał w wiadomości prywatnej na Instagramie, że mnie widział i rozpoznał po motocyklu. Nie mogłam uwierzyć, bo przecież nie jestem żadną znaną osobistością (śmiech).
A czy to mój wymarzony model i kolor? Chyba nie… Początkowo szukałam Kawasaki Ninja ZXR 600, ale jak na nim usiadłam, to nie było tej „chemii”, szukałam dalej, już bez konkretów. Wtedy nagle wpadło mi w oko ogłoszenie z Suzuki SV650s „pszczółką” na sprzedaż. No i przepadłam, jak tylko dojechałam na miejsce! A moje techniki negocjacyjne pozwoliły mi uciąć sporo z ceny wyjściowej (śmiech).
Kiedy motocykle zaczęły coś znaczyć w twoim życiu i kiedy postanowiłaś zrobić krok w ich kierunku tworząc projekt Marlena moto.bee_?
Od kiedy pamiętam, to było dla mnie coś totalnie cool! W mojej rodzinie zawsze gdzieś pojawiały się motocykle. Mój tata to motocyklista – od WSK-ki po aktualnego Midnight Star-a. Jednak najbardziej w pamięci utkwiło mi wspomnienie, gdy byłam totalnym dzieciakiem (nawet nie pamiętam, ile mogłam mieć lat), mój wujek Łukasz zabrał mnie na przejażdżkę swoim motocyklem. Kazał mocno się trzymać i nie jechał przesadnie ostrożnie, jak mogłoby się wydawać, że jedzie motocyklista z dzieckiem (śmiech). Trzymałam się jak przyklejona klejem i było ekstra!
Ja od zawsze lubiłam dwa kółka, choć początkowo był to rower, ale uwaga – żółty! Później w wieku 16 lat zdałam egzamin na kartę motorowerową i rodzice kupili mi, podczas odwiedzin u rodziny w Irlandii, stary niedziałający skuterek, który wspomniany wcześniej wujek naprawił i mi wysłał do Polski. Legenda głosi, że jego transport, nawet po znajomości, był droższy niż sam jego zakup (śmiech).
Mój pomarańczowy Fever (miał taką naklejkę i tak został nazwany) – to był diabeł! Kogo i czego on nie przewoził… od znajomych po wielkie zakupy z Ikei, poprzez walizki i zgrzewki wody! Został przeze mnie niestety zajechany, bo nie byłam zbyt ogarnięta technicznie i nie pomyślałam, że wskaźnik oleju pokazuje ten sam stan od 2 lat, to mógł się po prostu zaciąć! Później był kolejny skuter i… scentrowane koło – do dzisiaj nikt nie wie, czy to ja, czy tata, bo go ode mnie pożyczał w tym czasie – prawdę zna jedynie ten na górze! (śmiech) I tak oto zaczęły się poszukiwania czegoś większego i lepszego do jazdy niż skuter.
Ten czas na skuterze przełożył się później na łatwiejszy start motocyklowy? Jak wspominasz te początki?
Jazda na skuterze nauczyła mnie poruszania się po mieście, rozglądania się na wszystkie strony i… co może wydać się banałem, ale naprawdę – ograniczonego zaufania do wszystkich na drodze! A przede wszystkim dało mi wielką radochę i niezależność, teraz przeniosłam to na motocykl i jest jeszcze lepiej. Polecam każdej nastolatce lub nastolatkowi, któremu marzy się motocykl – spróbować najpierw na skuterze, nawet przed zakupem 125-ki. To jest dużo tańsza alternatywa, a przy tym niezapomniane i w sumie bardzo śmieszne wspomnienia.
Początki z „pszczółką” były na maksa przyjemne, bo ten motocykl nie utrudnia, bardzo dobrze i komfortowo się na nim jeździ, nie wymusza też tak bardzo leżącej pozycji. Kupiłam ją zimą, także przejechałam się kilka razy i już nie mogłam już się doczekać pierwszych jazd wiosną! Po zakupie chciałam przygotować ją do sezonu i trafiłam na nieuczciwą firmę i wyrzuciłam kilka stówek w błoto. Pojechałam sama i jeszcze technicznie zielona, więc stałam się łatwym celem.
Później trafiłam już w dobre ręce mechanika Łukasza, który przygotował „pszczółkę” do sezonu, a także wiele mi tłumaczył i opowiadał, zarówno w sprawach technicznych, jak i samej jazdy (bo to istny „dinozaur” w tej branży – jak sam o sobie mówi). W tym sezonie nawet udało się nam wybrać na mały, wspólny wyjazd!
Oczywiście w pierwszym sezonie nie obyło się bez wpadek i przygód, jak np. zostawienie motocykla na włączonych światłach, rozładowanie akumulatora, a później brak wiedzy, gdzie on się właściwie w motocyklu znajduje (śmiech). Na szczęście dzięki wideorozmowie z mechanikiem Łukaszem, który wszystko mi wytłumaczył i pokazał – udało się wrócić do domu!
Jak najbardziej lubisz spędzać czas na motocyklu? Pokazujesz to na Marlena moto.bee_ ?
Lubię robić to w czasie wolnym! Przez jakiś czas jeździłam do nowej pracy motocyklem, zanim kupiłam samochód i strasznie mi to utrudniało życie. Pracuję w biurze, więc codzienne wożenie ze sobą laptopa, ubrań na przebranie i butów – nie było wygodne. Dodatkowo starty makijaż, a o włosach już nie wspomnę… doprowadzały mnie do szału! Po tym już nie chciało mi się wsiadać na motocykl, bo kojarzyło mi się z tym całym rozgardiaszem. Bardzo się cieszę, że mogłam to w miarę szybko rozdzielić i do pracy jeżdżę samochodem, a motocykl zdecydowanie wolę użytkować w czasie wolnym.
A co do samej jazdy, to nie lubię jazdy bez celu. Wiem, że na niektórych działa kojąco taka „nocna jazda bez celu”, ale to totalnie nie dla mnie – zadaniowca, ja muszę mieć cel i ku niemu zmierzać! Może to niektórych zdziwić, ale lubię jeździć też po mieście, przeciskać się w korkach między samochodami, bo wtedy to najszybszy środek transport, bez porównania do samochodu, jeśli chodzi o godziny szczytu.
Jakie to są zwykle cele? Jakieś odwiedziny, ładne miejsca czy historyczne, takie do zwiedzania?
Nie mam na to jednej odpowiedzi, bo to zależy od humoru, towarzystwa, planów… Czasem jeżdżę z moim chłopakiem nad jeziorko, miło spędzić czas i zrobić piknik na kocu, innym razem lubię zobaczyć coś polecanego przez znajomych albo wypatrzonego u innych motocyklistek/motocyklistów na Instagramie, a czasem totalnie zdaję się na kogoś i jadę tam, gdzie poprowadzi.
Byłam w różnych miejscach, ale zwykle jestem tak zaaferowana wyjazdem, że zapominam zrobić zdjęcie, czy coś nagrać i potem, typowo na zdjęcia lub nagrania, wybieram bliższe lokalizacje, bo jadę tam tylko w tym konkretnym celu. Lubię też wyzwania, np. w grudniu ubiegłego roku pojechałam w temperaturze kilku stopni na zdjęcia pod choinką (na jarmarku bożonarodzeniowym). Moja kumpela powiedziała, że zamarzłaby na motocyklu, więc dojechała do mnie tramwajem, żeby zrobić mi zdjęcia, kochana!
Nie mam o tyle sprecyzowanych miejsc, które chcę odwiedzić, bo lubię po prostu spontan. Mam chwilę czasu – to idę do garażu, odpalam „pszczółkę” i po prostu jadę tam, gdzie akurat tego dnia sobie wymyślę i to jest ten chill. Nie myślę, czy zobaczę tam coś bardzo godnego uwagi, tylko chcę oderwać myśli od codziennych problemów i skupić się na jeździe. Pobyć chwilę sama ze sobą i mieć w głowie same dobre myśli!
Jakie masz jeszcze zainteresowania i pasje? Bo widzę na Marlena moto.bee_, że też „wyginasz śmiało ciało”?
Ja jestem typem człowieka o słomianym zapale – próbuję wszystkiego po trochu, ale dość szybko się nudzę… zwykle jak tylko coś nie idzie mi, tak jakbym tego chciała. Próbowałam wielu sportów, np. trenowałam kiedyś profesjonalne kajakarstwo i doszłam do etapu zawodów, niestety teraz mogę szczerze powiedzieć, że już nawet nie pamiętam, dlaczego to rzuciłam. Żałuję, bo byłaby to piękna pasja na lata, ale nic straconego… Zaraz później był breakdance (nawet nie pytajcie, co mi odwaliło), kurs Salsy, a później zaczęły wchodzić aktywności, które towarzyszą mi do teraz. Są raczej na takim sezonowym poziomie – wakeboard latem, snowboard zimą, aż w moim życiu pojawiła się moja Karola – poledancerka, która wstawiła nam rurę do domu (śmiech).
Z całych sił się opierałam, bo totalnie mnie do tego nie ciągnęło. Widziałam te wszystkie siniaki, otarcia, kontuzje, ale cóż… namówiła mnie i tak się zaczęło. To świetny sport, ale bardzo wymagający! Zaczęłam treningi i się wciągnęłam, niesamowite uczucie – móc latać, nie tylko na moto! Z różnych względów zrobiłam sobie przerwę, ale wiem, że jeszcze wrócę do tego. Aktualnie czas wypełnia mi ponownie taniec, ale tym razem na szpilkach i tu historia jest nieco inna…
Zwykle wszystko najpierw mi bardzo gładko idzie, a później jest coraz trudniej i się szybko zniechęcam, a tu jest na odwrót – od początku idzie mi to jak krew z nosa i tym mnie motywuje, że gorzej być nie może (śmiech). Także czekam na ten moment, kiedy będzie mi wychodziło tak, jak to sobie wyobrażałam.
Może zdradzisz marzenia i plany, związane z pasją motocyklową?Co zobaczymy na profilu Marlena moto.bee_ ?
Ostatnio się właśnie nad tym zastanawiałam i mam dwa konkretne cele! Pierwszy to doskonalenie techniki jazdy, typowo na moim motocyklu. Chcę wziąć udział w szkoleniu w małej grupie, gdzie będzie stał nade mną instruktor i poprawiał moją pozycję, technikę. Nauczyć się bezpiecznie, dynamicznie pokonywać zakręty i żebym wiedziała, jak wyjść z niebezpiecznych sytuacji lub jak zachować się w razie wypadku. Jak to mi dobrze pójdzie, to chciałabym kontynuować naukę i może jakieś nowe zadania, jak np. pierwsze totalne wariactwo – kolano (śmiech).
Drugi cel – to pojeździć w terenie crossem, bo nie mogę się napatrzeć na Dominikę 333 Orlik oraz @shelkv, które zasuwają po piaszczystych górkach – koniecznie muszę tego spróbować, przecież to jeżdżące inspiracje! Myślę, że to coś dla mnie, szczególnie, że uwielbiam spędzać czas na świeżym powietrzu.
Wielkie pieniądze, które ponoć rządzą światem, umościły się w królowej sportów motorowych – Formule 1 – na dobre. Od wielu lat to tam kierowcy zarabiają największe stawki i tam lgną najwięksi sponsorzy: koncerny paliwowe, producenci alkoholi, papierosów, farmaceutyków czy napojów energetycznych. Zastanawialiście się kiedyś, ile zarabiają kierowcy Formuły 1?
Ile zarabiają kierowcy Formuły 1?
Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Pozostają nam szacunkowe dane i obliczenia. Na wynagrodzenie zawodników składa się nie tylko kontrakt z daną ekipą, ale również umowy sponsorskie, występy w reklamach oraz inne aktywności marketingowe, które przynoszą zyski.
W zeszłym roku najwięcej miał zarobić Lewis Hamilton. Według danych jest to około 35 milionów euro. Do tego dochodzą sesje fotograficzne w magazynach modowych, współpraca z firmami odzieżowymi, marką okularów Police oraz szeroko zakrojona współpraca z Tommym Hilfigerem, gdzie Hamilton firmuje swoim nazwiskiem całą kolekcję. Siedmiokrotny mistrz świata stara się oddać światu jak najwięcej. Majątek kierowcy Mercedesa jest szacowany na 300-350 milionów funtów, a Hamilton przekazał 7 procent swoich zarobków na akcje charytatywne. W 2022 roku miało to być blisko 20 milionów funtów – wspiera młodzież, edukację oraz sektory związane z zatrudnieniem.
Na drugim miejscu znalazł się Max Verstappen, który miał zarobić od 30 do 35 milionów euro. Holender zyskał sporo po podpisaniu długoterminowej umowy z Red Bullem, która jest ważna do końca 2028 roku.
Na trzeciej pozycji uplasował się Lando Norris, który również sporo zyskał po podpisaniu wieloletniego kontraktu z McLarenem. Brytyjczyk miał zarobić od 20 do 25 milionów euro. Co ciekawe, dopiero na czwartym miejscu w tym zestawieniu sklasyfikowano Fernando Alonso. Hiszpan w sezonie 2021 miał zyskać od 15 do 18 milionów euro.
Kierowca F1 – zarobki wcale nie muszą pochodzić z wypłat od zespołu
Należy jednak pamiętać, że nie każdą ekipę stać na takie wypłaty. Tyczy się to głównie mniejszych zespołów jak Williams, Haas czy Alfa Romeo. Trzeba również zwrócić uwagę na fakt, że kierowcy nie tylko zarabiają, ale dzięki swoim sponsorom i innemu wsparciu finansowemu „wykupują miejsce” w zespole, przez co niektórzy z nich są nazywani „paydriverami”. Określa się tak zawodnika, który zamiast zarabiać na kontrakcie z zespołem, sam dorzuca się do budżetu. Przez bardzo długi czas mówiono tak o Lance’u Strollu, czy rosyjskich kierowcach, którzy mieli swoje epizody w królowej sportów motorowych.
Niedawnym takim przykładem był Nikita Mazepin, który dzięki rodzinnej firmie Uralkali miał zapewnione miejsce w amerykańskim zespole Haas. Firma została sponsorem tytularnym ekipy, ale ze względu na agresję Rosji w Ukrainie umowa została zerwana. Plusem kontraktu był fakt, że zespół w ogóle przetrwał, a pieniędzy pozyskanych w ten sposób ekipa Haas nie ma zamiaru oddawać.
Ile zarabiają kierowcy Formuły 1? Oto zarobki szacowane na podstawie ich zysków z poprzedniego sezonu.
Przekonanie o bezwzględnym pierwszeństwie tramwajów nie wzięło się znikąd. Konkretnie jego źródłem jesr art. 25 Kodeksu drogowego:
Kierujący pojazdem, zbliżając się do skrzyżowania, jest obowiązany zachować szczególną ostrożność i ustąpić pierwszeństwa pojazdowi nadjeżdżającemu z prawej strony, a jeżeli skręca w lewo – także jadącemu z kierunku przeciwnego na wprost lub skręcającemu w prawo. Przepisu nie stosuje się do pojazdu szynowego, który ma pierwszeństwo w stosunku do innych pojazdów, bez względu na to, z której strony nadjeżdża.
Kierowcy doskonale wiedzą, że określając pierwszeństwo swoje oraz innych uczestników ruchu, bardzo ważne jest zwrócenie uwagi, na kierunek z którego nadjeżdżają oraz w którym zamierzają się następnie udać. Tymczasem przepisy mówią jasno, że w przypadku tramwaju nie ma to znaczenia. Czy to znaczy, że pojazdy szynowe mają zawsze pierwszeństwo przed innymi?
Oczywiście, że nie. Pamiętacie, mamy nadzieję, kolejność ważności znaków i sygnałów? Przedstawia się ona następująco:
polecenia kierującego ruchem
sygnalizacja świetlna
znaki drogowe
przepisy ogólne
Czyli jeśli widzicie policjanta na skrzyżowaniu, to kierujecie się wyłącznie jego poleceniami. Jeśli macie zielone światło, to wjeżdżacie na skrzyżowanie, choćby tam był znak STOP, ponieważ stoi on tam tylko na wypadek, gdyby sygnalizacja przestała działać. Mówimy o tym dlatego, że cytowany powyżej przepis mówiący o tramwajach, odnosi się do zasady ogólnej.
Oznacza to, że kierującego tramwajem, tak jak każdego uczestnika ruchu, obowiązuje między innymi stosowanie się do znaków. Jeśli z nich wynika, że porusza się drogą podporządkowaną, to nie ma pierwszeństwa przed samochodami. Dopiero jeśli tramwaj i samochód znajdują się w sytuacji równorzędnej, na przykład poruszają się drogą z pierwszeństwem, to tramwaj pojedzie pierwszy, nawet jeśli skręca on w lewo, przecinając tor jazdy samochodu.
To zależy. Pojazdy szynowe faktycznie zawsze mają pierwszeństwo podczas zjeżdżania z ronda. Jeśli poruszamy się po jego obwiedni, a na wyspie znajduje się tramwaj, to musimy umożliwić mu zjechanie.
Natomiast podczas wjeżdżania na rondo, zasady są takie same jak dla samochodów. Zgodnie z nimi pierwszeństwo mają wjeżdżający na skrzyżowanie o ruchu okrężnym. Taka sytuacja zdarza się jednak niezwykle rzadko, ponieważ niemal przed każdym rondem znajduje się znak A-7 „ustąp pierwszeństwa przejazdu” i motorniczowie też muszą się do niego stosować.
Tak jak napisaliśmy wcześniej, pojazdy szynowe nie mają pierwszeństwa przejazdu, jeśli wynika to ze znaków drogowych. Dotyczy to zarówno zwykłych krzyżowań jak i rond.
Pierwszeństwa tramwaj nie ma również podczas wyjeżdżania z pętli lub zajezdni, ponieważ zwykle jest to traktowanie jako włączanie się do ruchu (jak z drogi wewnętrznej lub parkingu), a włączający się zawsze musi ustąpić pierwszeństwa wszystkim innym uczestnikom ruchu.
Zasada działania fotoradaru jest prosta. Urządzenie wysyła mikrofale, które odbijają się od zbliżającego się pojazdu. Analizując odbicie tych fal, fotoradar oblicza prędkość zbliżającego się pojazdu.
Jeśli prędkość tak jest większa niż limit na danym odcinku drogi, urządzenie robi zdjęcie pojazdu. Kierowca powinien zauważyć ten fakt, ponieważ fotoradar zawsze mruga wtedy fleszem. W ten sposób działa też dyscyplinująco i kierujący powinien zdjąć nogę z gazu, świadom tego, że niedługo otrzyma mandat pocztą.
Typowy fotoradar wykonuje zdjęcia tylko przodu pojazdów. Zwykle to wystarczająca metoda, ale w ten sposób pewna grupa uczestników ruchu, zawsze czuła się bezkarna. Mówimy oczywiście o motocyklistach, którzy co prawda też są uwieczniani na zdjęciach, ale ich maszyny mają tablice rejestracyjne wyłącznie z tyłu.
Operatorzy systemu CANARD, zarządzający polską siecią fotoradarów, postanowili rozwiązać ten problem. Przy fotoradarach ustawiany jest pomarańczowy maszt z dodatkową kamerą, skierowaną w przeciwnym kierunku, niż „spogląda” fotoradar. Zasada działania tego systemu jest prosta.
Fotoradar mierzy prędkość zbliżającego się motocyklisty i tak jak dotychczas robi mu zdjęcie, jeśli przekroczył prędkość. Jednak kiedy minie urządzenie, dodatkowa kamera wykonuje drugie zdjęcie już z widoczną tablicą rejestracyjną. Dysponując takim kompletem, nie ma problemu, żeby ukarać zbyt szybko jadącego motocyklistę.
Takie fotoradary można już spotkać w Warszawie na ulicy Modlińskiej oraz Radzymińskiej. Jest pewnie tylko kwestią czasu, kiedy liczba taka urządzeń będzie rosła.
Ile wynosi mandat z fotoradaru?
Fotoradary, poza pewnymi wyjątkami, robią zdjęcia tylko kierującym, którzy przekraczają prędkość. Mandaty za takie wykroczenie są teraz szczególnie dotkliwe, zwłaszcza w przypadku recydywy. Jeśli dwa razy przekroczymy prędkość w ciągu dwóch lat, to mandat też zapłacimy podwójny.
do 10 km/h – mandat 50 zł i 1 pkt. karny
11–15 km/h – mandat 100 zł i 2 pkt. karne
16–20 km/h – mandat 200 zł i 3 pkt. karne
21–25 km/h – mandat 300 zł i 5 pkt. karnych
26–30 km/h – mandat 400 zł i 7 pkt. karnych
31–40 km/h – mandat 800 zł (recydywa 1600 zł) i 9 pkt. karnych
41–50 km/h – mandat 1000 zł (recydywa 2000 zł) i 11 pkt. karnych
51–60 km/h – mandat 1500 zł (recydywa 3000 zł) i 13 pkt. karnych
61–70 km/h – mandat 2000 zł (recydywa 4000 zł) i 14 pkt. karnych
ponad 70 km/h – mandat 2500 zł (recydywa 5000 zł) i 15 pkt. karnych
Biorąc pod uwagę sytuację na krajowym rynku hurtowym dalsze wzrosty ceny paliw wydają się być nieuniknione. Cena ON osiągnie swój rekord.
Cena ON wraca do rekordów
Średnie detaliczne ceny paliw na dzień 6 października kształtowały się następująco:
Pb95 – 6,58 zł/l
ON – 7,60 zł/l
LPG – 3,12 zł/l
Oznacza to, że olej napędowy jest ponad złotówkę droższy od bezołowiowej.
Cena ON – gdzie zatankuję najtaniej?
Cena ON – drożej olej i benzyna, LPG bez zmian
W skali tygodnia najbardziej podrożał właśnie olej napędowy – cena ON to aż 34 gr./l.
Średnie ceny benzyny Pb95 wzrosły w skali tygodnia 23 gr./l
Ceny autogazu pozostały na niemienionym poziomie.
W okresie 30 września – 7 października hurtowe ceny diesla wzrosły 60 gr./l netto natomiast benzyn 22 gr./l netto. Na dzień 7 października hurtowa cena zakupu diesla na stację (z uwzględnieniem rynkowych upustów) to około 7,70 zł/l brutto, natomiast benzyny Pb95 6,47 zł/l brutto, a to nie koniec podwyżek cen hurtowych. Dlatego też, o ile średnia krajowa cena oleju napędowego może ukształtować się w przyszłym tygodniu na poziomie 7,90-7,99 zł/l a benzyn 6,80-6,90 zł/l, tak przybywać będzie nam stacji paliw z cenami wyższymi od średniej. Dotychczasowy rekord średnich cen diesla przypadł na 10 marca i wynosił 7,94 zł/l.
Ceny paliw 10.2022
Cena ON – dlaczego osiąga szczyty?
OPEC+ (23 producentów ropy naftowej w tym Rosja) zdecydował o zmniejszeniu limitów wydobycia o 2 mln bbl/d. Nowe limity produkcji mają obowiązywać od listopada do grudnia 2023 roku. W rzeczywistości oznacza to realny spadek podaży o 0,6-1 mln bbl/d, z tego względu, że produkcja części krajów OPEC+ była i tak niższa od ustalonych wcześniej limitów produkcji, w związku z tym ich obniżenie nie spowoduje realnego spadku wydobycia.
Największych cięć produkcji w rzeczywistości dokona Arabia Saudyjska– 526 tys. bbl/d. Nowy limit wydobycia dla tego kraju to 10,48 mln bbl/d wobec wcześniejszych 11 mln bbl/d. Taki sam limit produkcji będzie obowiązywał Rosję. OPEC we wrześniu prognozował spadek wydobycia ropy naftowej (wraz z kondensatem) w Rosji w 2023 roku do średniego poziomu 10,5 mln bbl/d.
Wzrost cen paliw to efekt odbicia cen ropy naftowej i wzrostu cen produktów gotowych na rynku ARA przy wysokim poziomie kursu USD/PLN.
Ropa naftowa Brent zdrożała w skali tygodnia blisko 10 USD/bbl i jest to największy tygodniowy wzrost cen ropy naftowej od końca marca.
W piątek rano notowania grudniowej serii kontraktów na ropę Brent wyceniane są na poziomie 95 USD/bbl. Zwyżki cen ropy naftowej to reakcja rynku na środową decyzję OPEC+.
Asia to pasjonatka motocykli, która zniechęcona ofertą wielkich, światowych, a nawet polskich producentów, postanowiła sama ubrać na motocykl siebie i koleżanki. Tak powstała Motoqin – odzież motocyklowa dla kobiet. Kolekcja bardzo dobrze się przyjęła i właściwie wyprzedała, a Asia już pracuje nad kolejną. Pierwsze sukcesy dodają jej skrzydeł, więc z pewnością warto śledzić nowości od Motoqin.
Motoqin – odzież motocyklowa dla kobiet. Rozmawiamy z projektantką.
Z tego co widzę, to udało ci się połączyć pracę z pasją? Markę Motoqin – odzież motocyklowa dla kobiet – zmotocyklami?
Marka Motoqin to był mój pomysł, tak naprawdę wymyśliłam ją dla siebie i swoich koleżanek, ponieważ już długo jeżdżę motocyklem, a rzeczy, które zwykle kupowałam w damskich rozmiarach, wydawały mi się bardzo męskie. Dlatego postanowiłam stworzyć coś, co będzie kobiece, wygodne i w dobrej jakości, ale też w charakterze motocyklowym. I tak półtora roku temu powstała marka Motoqin – odzież motocyklowa dla kobiet.
Co tam miałaś na początku w swojej ofercie?
Zaczęłam od podstawowych modeli, czyli bluz, doszło do tego body i kobiece bluzeczki – czyli coś, czego nie było wcześniej na rynku. Tu mogę się pochwalić, że wszystko zakończyło się świetnie, bo rozeszła się cała kolekcja. A tak naprawdę największym sukcesem jest to, że dzięki temu pomysłowi zyskałam wiele nowych koleżanek – motocyklistek i to jest wartość dodana, z której bardzo się cieszę!
Jakie teraz modele i wzory czekają na swoją kolej?
Mam już kilka nowych modeli, które na pewno wystartują w nowym sezonie. Choć pewnie sama wiesz, że jak już trafimy na coś, co lubimy, szczególnie gdy chodzi o odzież na motocykl, to nie chcemy tego zmieniać, nosimy cały czas. Przynajmniej ja tak mam i moje koleżanki – jak już do czegoś się przyzwyczaimy, a jeszcze pasuje nam to do motocykla i kombinezonu, to tak naprawdę jeździmy w tym non-stop.
Czyli te sprawdzone modele będą cały czas w twojej ofercie?
Na stałe w mojej ofercie są i będą bluzy, ponieważ cieszą się dużą popularnością.
A Ty masz swój ulubiony model?
Mój ulubiony model to body. To zdecydowanie element garderoby na każdą porę roku. Nadaje się na upały, a w chłodniejsze dni jako dodatkowa warstwa docieplająca – zawsze blisko ciała.
Motoqin – odzież motocyklowa dla kobiet
Jak to u ciebie wygląda – ta droga od pomysłu do sprzedaży? Tak po kolei.
Zwykle to jest tak, że inspiruje mnie moda – widzę coś i myślę, że super by było mieć coś takiego na motocykl. Robię projekt i zlecam szwalni uszycie prototypu. Potem wysyłam to do haftu i czekam na efekt końcowy.
Dużo czasu musisz poświęcić na promocje marki w Internecie, mediach społecznościowych?
Promocję łączę z pasją. Promuje moje produkty jeżdżąc w nich na motocyklu i robiąc zdjęcia. Czasami korzystam z płatnych promocji. To jest moje zajęcie dodatkowe, więc robię to tak, jak lubię.
Jakie opinie, komentarze, informacje zwrotne otrzymujesz, dotyczące twoich produktów?
Informacje zwrotne są bardzo pozytywne, dziewczyny są zadowolone, a też często inspirują mnie i podpowiadają, co warto by jeszcze wprowadzić do oferty. Ogólnie moje klientki są naprawdę cudowne.
Kiedy motocykle stały się twoja pasją? Był jakiś moment przełomowy? Od czego się zaczęło?
Jestem typową fascynatką i mam wrażenie, że zamiast krwi w moim ciele płynie benzyna. Miałam tak od dziecka. Marzyłam, żeby zostać mechanikiem samochodowym, jednak rodzice się na to nie zgodzili (do dziś żałuję, że wtedy nie postawiłam na swoim). Uwielbiam jazdę motocyklem i samochodem, generalnie wszystkim co ma koła i silnik. Bardzo lubię podróże, bo daje mi to poczucie ogromnej wolności. Motocykle to moja wielka pasja, zawsze czekam na rozpoczęcie sezonu i wykorzystuję każdą wolną chwilę, żeby gdzieś pojechać, „zresetować się”, spotkać ze znajomymi, po prostu poczuć się wolna… To nawet nie pasja, a uzależnienie i wcale nie chodzi o ładne zdjęcia w Internecie, chociaż sprzedając, jestem poniekąd zmuszona je robić, dlatego jestem aktywna w sieci.
Motoqin – odzież motocyklowa dla kobiet
Jakim motocyklem jeździsz i dlaczego go wybrałaś? A poprzednie jak wspominasz?
Moim pierwszym motocyklem była Honda CBR600RR w pięknym limitowanym malowaniu. Bardzo się z niej cieszyłam, ale nie do końca dobrze mi się nią jeździło, prawdopodobnie przez to, że była przeze mnie obniżona. Kolejnym motocyklem było Suzuki GSXR600 i już zostałam wierna tej marce – mam trzeci motocykl z tego modelu (śmiech). Jednak w tym sezonie marzy mi się zmiana na jakiegoś litra – zobaczymy, czy się uda… Jak nie, to jeszcze z wielką przyjemnością „polatam” moją Suzuki.
Jak ważne są dla ciebie motocykle w życiu?
Jazda motocyklem jest czymś, co uwielbiam! To stało się dużą częścią mojego życia i chętnie zarażam tą pasją innych. Mam nadzieję, że jeszcze wiele sezonów przede mną, bo jest wiele miejsc, które chciałabym zobaczyć i wiele ciekawych osób, które chciałabym spotkać.
Polacy coraz częściej stawiają na elektromobilność. Pojazd elektryczny nie jest już niczym zaskakującym na ulicach, a na drogach jeździ więcej aut na prąd z zielonymi tablicami rejestracyjnymi. Powstaje nowe, szybsze stacje ładowania, dzięki czemu podróż elektrykami po kraju staje się łatwiejsza. Z danych udostępnionych przez Polski Związek Przemysłu Motoryzacyjnego (PZPM) i Polskie Stowarzyszenie Paliw Alternatywnych (PSPA) wynika, że do końca lipca 2022 roku zarejestrowano w Polsce 52 881 samochodów osobowych i użytkowych zelektryfikowanych (hybryd, hybryd plug-in oraz pełnych elektryków). Od początku tego roku liczba zarejestrowanych samochodów wzrosła o 14 098 sztuk – jest to o 44% więcej niż w tym samym okresie ubiegłego roku.
Pojazd elektryczny, Nissan Ariya
W raporcie PZPM i PSPA możemy dalej przeczytać, że:
Pod koniec lipca 2022 r. po polskich drogach jeździły 50 679 elektrycznych samochodów osobowych. W pełni elektryczne auta (BEV, ang. battery electric vehicles) odpowiadały za 49% (24 748 szt.) tej części floty pojazdów, a pozostałą część (51%) stanowiły hybrydy typu plug-in (PHEV, ang. plug-in hybrid electric vehicles) – 25 931 szt.”
Ile w Polsce jest samochodów w 2022?
Pojazd elektryczny, czyli napędzany wyłącznie silnikiem elektrycznym stanowi w liczbie wszystkich zelektryfikowanych aut, nieco mniej niż połowę – 49% i jest to dokładnie 24 748 szt. Nadal niewiele, nawet, gdy patrzymy na całkowitą liczbę samochodów, które mogą być zasilane – poza zwykłym paliwem ropopochodnym – także prądem (hybrydy, hybrydy plug-in). Jest to także kropla w morzu, gdy porównamy tę liczbę do aut spalinowych. W Centralnej Bazie Pojazdów zarejestrowanych w zeszłym roku było ponad 38,5 mln aut (w tym blisko 50 tys. zelektryfikowanych). Samochody jeżdżące to około 28 mln.
Według danych PSPA możemy zauważyć, że pojazd elektryczny leży w polu zainteresowań Polaków i ta ciekawość rośnie – co prawda nie jest to zawrotne tempo, ale z roku na rok kilkadziesiąt tysięcy nowych, zakupionych i rejestrowanych pojazdów przybywa na polskich drogach. Dlatego warto dowiedzieć się, czym są pojazdy elektryczne i czy koszt zakupu takiego auta jest wysoki.
Skoro na naszych drogach jest coraz więcej pojazdów elektrycznych, to zajrzyjmy do ustaw i sprawdźmy jak prawo definiuje pojazdy elektryczne. W tym celu zaglądamy do specjalnej ustawy, która została stworzona na potrzeby rozwoju elektromobilności.
W ustawie z dnia 11 stycznia 2018 r. o elektromobilności i paliwach alternatywnych znajdziemy art. 2 pkt 12, który mówi, że pojazd elektryczny to:
„pojazd samochodowy w rozumieniu art. 2 pkt 33 ustawy z dnia 20 czerwca 1997 r. – Prawo o ruchu drogowym, wykorzystujący do napędu wyłącznie energię elektryczną akumulowaną przez podłączenie do zewnętrznego źródła zasilania;”
„pojazd samochodowy – pojazd silnikowy, którego konstrukcja umożliwia jazdę z prędkością przekraczającą 25 km/h; określenie to nie obejmuje ciągnika rolniczego;” – art. 2 pkt 33 ustawy z dnia 20 czerwca 1997 r. Prawo o ruchu drogowym
Rozmawiając o elektromobilności często do jednego worka wrzuca się pojazdy elektryczne i hybrydowe, pomimo tego, że pojazdy różnią się od siebie typem napędu. Ponadto w ustawie znajduje się osobny punkt, który definiuje, czym jest pojazd hybrydowy. Dlatego, skoro sprawdziliśmy jak prawo opisuje pojazd elektryczny, to sprawdźmy również, jak opisywany jest pojazd hybrydowy. Definicja pojazdu hybrydowego także znajduje się w ustawie z dnia 11 stycznia 2018 r. o elektromobilności i paliwach alternatywnych. W ustawie znajdziemy art. 2 pkt 13, który mówi, że pojazd hybrydowy to:
„pojazd samochodowy w rozumieniu art. 2 pkt 33 ustawy z dnia 20 czerwca 1997 r. – Prawo o ruchu drogowym, o napędzie spalinowo-elektrycznym, w którym energia elektryczna jest akumulowana przez podłączenie do zewnętrznego źródła zasilania”
Na podstawie tych przepisów, teoretycznie nie powinniśmy łączyć pojazdów elektrycznych z hybrydowymi, ale w rzeczywistości jest to wygodniejsze. Obydwa typy uważane są za „te bardziej przyjazne środowisku” oraz zaliczają się do elektromobilności.
Ale pojazd elektryczny nie jedno ma imię. Wyróżnia się ich poszczególne rodzaje.
Pojazd elektryczny i hybrydowy – rodzaje
Pojazd elektryczny i hybrydowy różnią się od siebie rodzajem napędu i sposobem uzupełniania straconej energii. Na podstawie tych dwóch wyznaczników pojazdy są różnie klasyfikowane. Możemy wyróżnić pojazdy typu:
BEV (Battery Electric Vehicle) – pojazdy tego typu napędzane są tylko i wyłącznie silnikiem elektrycznym. Z tego względu BEV jest „najczystszym” typem pojazdu elektrycznego. Swoją energię czerpie z baterii, którymi najczęściej są baterie litowo-jonowe, ponieważ charakteryzują się największą gęstością energii. Dzięki czemu pojazdy z tymi bateriami są w stanie przejechać więcej kilometrów na jednym ładowaniu.
HEV (Hybrid Electric Vehicle) – pod tym skrótem kryją się hybrydy, w których silnik elektryczny wspomaga silnik spalinowy, ale nie jest on ładowany za pomocą podłączenia go do gniazdka. W pojazdach typu HEV baterie ładowane są tylko i wyłącznie podczas hamowania regeneracyjnego i jazdy na luzie. W tego typu pojazdach silnik elektryczny może samodzielnie napędzać samochód, ale tylko przy niewielkich prędkościach i odległościach. Ponadto silnik elektryczny wspomaga silnik spalinowy podczas przyspieszeń. W tym punkcie możemy jeszcze wyróżnić hybrydy typu mHEV, czyli miękkie hybrydy. W ich przypadku silnik elektryczny pełni funkcję rozrusznika i alternatora – nie jest w stanie napędzać samodzielnie pojazdu.
PHEV (Plug-in Hybrid Electric Vehicle) – są to hybrydy typu plug-in. W tym przypadku silnik elektryczny może być podłączony do sieci ładowania. W dodatku, pojazdy typu PHEV mogą pokonywać większe odległości na samym silniku elektrycznym niż pojazdy typu HEV.
FCEV (Fuel Cell Electric Vehicle) – tą grupę stanowią pojazdy napędzane wodorem. W ich przypadku, wodór łączy się z tlenem (zachodzi reakcja chemiczna), w efekcie czego powstaje energia zasilająca silnik elektryczny. Pojazdy tego typu są w stanie pokonać dłuższe dystanse niż pojazdy typu BEV i co najważniejsze – tankowanie wodoru trwa mniej czasu niż naładowanie pojazdu na stacji ładowania. Jednak Polska nie jest jeszcze przygotowana na pojazdy tego typu, ponieważ istnieje niewiele stacji, które sprzedają wodór.
Widełki cen pojazdów elektrycznych są oczywiście bardzo szerokie. W zależności jakiego typu auta szukamy, to możemy wydać nawet poniżej 100 tys. złotych. Jednymi z tańszych elektryków jest Dacia Spring, którą możemy nabyć już od 91 400 złotych. Kolejnym elektrykiem, który kosztuje poniżej 100 tys. złotych jest Smart EQ fortwo. Cena tego małego autka miejskiego zaczyna się od 99 100 złotych.
Z kolei, jeśli zastanawiamy się nad zakupem elektryka i mamy budżet do 500 tys. złotych, to z pewnością znajdziemy auto dla siebie. W tej granicy znajdują się auta zarówno małe, jak i duże, które pomieszczą całą rodzinkę, np. Renault Megane E-Tech (169 900 zł.), Citroën ë-C4 (166 902 zł.), Audi Q4 e-tron (212 300 zł.), KIA EV6 GT (339 900 zł.), BMW i4 M50 (350 tys. zł.) oraz Audi e-tron GT quattro (458 400 zł.).
Natomiast, powyżej 500 tys. złotych znajdują się już modele premium i sportowe. Pojazdy, które można nabyć za tak duże pieniądze to m.in. Mercedes EQS (524 300 zł.), BMW iX M60 (609 000 zł.), Audi RS e-tron GT (617 800 zł.), BMW i7 (650 000 zł.), Tesla S Plaid (666 990 zł.) oraz Porsche Taycan Turbo Cross Turismo (681 000 zł.).
Czy zatem jest pojazd elektryczny na każdą kieszeń? Oczywiście – pojawia się już sporo elektryków z rynku wtórnego, które kosztują w okolicach 50 tys. złotych.
Pojazdy elektryczne są już z nami od kilku lat, dlatego zdążyły one zjednać sobie rzesze fanów i przeciwników. Wiele osób ceni sobie w elektrykach fakt, że są one przyjazne środowisku, gdyż nie produkują spalin. Ponadto, właściciele cenią sobie niskie koszty eksploatacji – co prawda cena nowego auta jest czasami droższa niż spalinowej wersji, ale stopniowo zaczyna się to zmieniać.
Kolejną dobrą rzeczą, którą wskazują właściciele elektryków jest ich cicha praca. Silnik elektryczny działa dużo ciszej niż spalinowy, czego możemy doświadczyć spacerując po mieście – kiedy zbliża się do nas pojazd spalinowy, to słyszymy go z daleka, natomiast jeśli zbliża się pojazd elektryczny to jest on niczym mucha, którą słychać dopiero kiedy przeleci nam koło ucha. Z tego powodu, że elektryki nie emitują takiego hałasu, zaczęto wyposażać je w system AVAS, który wydaje dźwięki, aby piesi słyszeli nadjeżdżający pojazd.
Jednak wśród plusów, są również minusy.
Czas ładowania, a raczej podładowania aby dojechać do celu, w większości elektryków trwa ok. 30-40 minut, więc mniej więcej tyle ile, np. czekamy na obiad w restauracji, czy pijemy kawę. Dlatego taki zasięg nie zawsze musi być problemem. Problem może stanowić jedynie zaplanowanie trasy tak, aby zrobić przerwę przy stacji ładowania elektryków. Na szczęście staje się to coraz łatwiejsze, ponieważ powstaje coraz więcej punktów, gdzie możemy naładować pojazd elektryczny.
Pierwszą wadą, która najczęściej jest wytykana elektrykom, to ich zasięg na jednym ładowaniu. Najlepsze elektryki pokonują na jednym ładowaniu realnie nawet do ok. 600 kilometrów (wg norm WLTP więcej, lecz przeciętny kierowca w polskich warunkach pogodowych nie jest w stanie tego osiągnąć), czyli nawet najlepszym elektrykiem nie pokonamy trasy z jednego końca Polski na drugi na jednym ładowaniu, zwłaszcza jadąc po autostradzie 140 km/h. Jednak warto zaznaczyć, że zazwyczaj podczas podróży nie jedziemy bez przerwy. Tańsze, dostępne cenowo auta na prąd, mają średnio ok. 300 km zasięgu w optymalnych warunkach pogodowych (zimą zasięg może drastycznie spaść). To zasięg nadal nie satysfakcjonujący większości Polaków, którzy chcą mieć auto z możliwością użytkowania poza dużą aglomeracją.
Kolejny problem może pojawić się, kiedy w elektryku pojawi się jakaś usterka. Na rynku jest niewielu fachowców, którzy potrafią naprawić pojazdy elektryczne, ponieważ wciąż są to stosunkowo nowe i rzadkie pojazdy, przez co nie każdy mechanik się z nimi zetknął. Ponadto, istnieje niewiele szkół, które oferują klasy samochodowe, w których uczniowie poszerzają swoją wiedzę z zakresu pojazdów elektrycznych. Oczywiście auto jesteśmy w stanie naprawić, tylko w tym celu będziemy musieli udać się do autoryzowanych serwisów, czyli ASO, gdzie naprawa będzie droższa.
Pojazd elektryczny – wady. Infrastruktura
W Polsce mamy wyraźny brak:
odpowiednio rozmieszczonej siatki stacji ładowania ( przy trasach szybkiego ruchu, sklepach wielkopowierzchniowe, miejscach pracy);
stref wypoczynku, toaletowych, gastronomicznych przy punkach ładowania;
bezpieczeństwa na stacjach (brak oświetlenia, stacje umieszczone w polu, daleko od „cywilizacji”) zwłaszcza dla kobiet podróżujących z dziećmi;
dużej liczby szybkich ładowarek (z możliwością ładowania mocą powyżej 100 kW);
odpowiednio przygotowanej sieci energetycznej, aby każde gospodarstwo domowe (lub wallbox), mogło w tym samym czasie (najczęściej nocą, gdy taryfa za prąd jest najniższa), ładować swój pojazd elektryczny, bez obaw o awarię sieci, „wywalenie” korków u sąsiada itp. sytuacji.
Elektryki mają swoje wady i zalety, podobnie jak pojazdy spalinowe, w końcu nie ma rzeczy idealnych. W dodatku to auta na prąd są przyszłością branży motoryzacyjnej. Już od 2035 roku w Unii Europejskiej nie będziemy mogli kupić nowego pojazdu spalinowego, dlatego prędzej czy później większość z nas będzie miała we własnym garażu elektryka. Czy to się komuś podoba, czy nie. A czy to słuszny kierunek? Jeśli chodzi o czystość powietrza i planety – oczywiście.
Pochodząca z Ustki Polka spełnia marzenia i to takie, o których inni czasem boją się nawet pomyśleć. Hasło: „Natasza Caban – motocyklem dookoła świata” – to początek wspaniałej przygody, o której opowiada nam dziś podróżniczka. Bo ta wyprawa nie jest dla Nataszy Caban żadnym wyczynem. Po drodze morskiej (kiedy opłynęła samotnie świat jachtem) przyszła pora na drogę lądową. Motocyklistka właśnie zabiera się organizacji swojego wyjazdu jednośladem dookoła globu.
Ustczynianka jest nie tylko odważna. Podobnie jak podczas żeglowania wokół świata, tak i teraz, podczas odwiedzin przeróżnych krajów na motocyklu, chce aby nieść realną, charytatywną pomoc. „Jadę świat zobaczyć, porozmawiać z ludźmi, podzielić się tym wszystkim z innymi”.
Natasza Caban – motocyklem dookoła świata
Po wyprawie jachtem dookoła świata, teraz masz zamiar powtórzyć ten wyczyn na motocyklu?
Nie postrzegam swojego samotnego rejsu dookoła świata jako wyczyn jako taki. Postawiłam żagle, jacht popłynął, cała filozofia. Wyzwaniem jednakże i to ogromnym, była logistyka, zjednywanie sobie ludzi i zorganizowanie akcji charytatywnej. Myślę, że jedynie pod tym kątem patrząc, możemy mówić o próbie powtórzenia wyczynu. Mam wrażenie, że ogólny stopień trudności jest nieporównywalny, a największą różnicę, jaką widzę na dziś, to możliwość snu. Na motocyklu, w razie zmęczenia możemy wyłączyć maszynę, zejść z siodła i zamknąć oczy. Nie ważne, gdzie i czy w suchym, ale jednak. A to w rejsie często nie było możliwe.
Na jakim etapie przygotowań wyprawy „Natasza Caban – motocyklem dookoła świata” jesteś?
Etap przygotowań to głównie praca 12 godzin dziennie, żeby było na paliwo. Jednocześnie szukam wsparcia, poszukuję kontaktów w mediach, agencji, która chciałaby to ogarniać itd.. Szukam osób, które chciałby by być częścią tego wszystkiego, ale niezależnie od wyników poszukiwań – ruszam wiosną. Zależy mi, żeby wyprawę nagłośnić ze względu właśnie na akcje charytatywne – im więcej ludzi będzie o tym wiedzieć, tym większą szansę mamy na realne pomaganie. A sama wyprawa? Cóż, może i dziesięć lat temu, kiedy chciałam to zrobić, to było coś wyjątkowego – wtedy mało kto tak śmigał. Teraz jest nas wiele i za każdego trzymam kciuki!
Jak to będzie wyglądać? Z góry wytyczona trasa pokonana w najszybszy możliwy sposób, czy wprost przeciwnie?
Po cóż się spieszyć, gdy robimy coś fajnego? (śmiech) Jadę świat zobaczyć, porozmawiać z ludźmi, podzielić się tym wszystkim z innymi. Po samotnym rejsie dookoła świata doskonale wiem, że zmęczenie może kosztować życie i planując trasę miałam to na uwadze. Planuję 200 km dziennie, plus siódmy dzień na odpoczynek. Jeździć chcę tylko za dnia, bo przecież potrzebny jest czas na znalezienie noclegu, włączając w to bezpieczne miejsce na zaparkowanie motocykla. Mam w niektórych punktach trasy przybliżone daty, których zamierzam się trzymać, o ile los pozwoli, i przeważnie są one dyktowane porą roku – na przykład zostawienie Alaski za sobą przed jesienią.
Niektórych wytycznych planu powinnam się trzymać, a niektóre będą pewnie ewaluować w trakcie 19 miesięcznej podróży, tym bardziej, że świat tak dynamicznie się zmienia. Całą wyprawę podzieliłam na trzy etapy. Pierwszy etap to 8 miesięcy w 15 krajach Ameryk i 39 000 km. Etap drugi poprowadzi z Polski w stronę Azji (24 kraje, 28 000 km, planowo zajmie mi to 6 miesięcy) i stamtąd przerzucę motocykl do Południowej Afryki, zaczynając tym trzeci etap, prowadzący na powrót do Polski przez 23 kraje, 26 000 km i 5 miesięcy – na to liczę. Łącznie mam do przejechania 92 tysiące kilometrów.
Jedziesz sama, jednak chętnie zapraszasz osoby towarzyszące?
Tak, będzie można do mnie dołączyć. Kiedy? Gdzie? – Jak komu będzie pasować! Już niebawem przybliżona trasa pojawi się na mojej stronie nataszacaban.pl. Stawiam na kobiety, ale mężczyźni mi nie przeszkadzają, więc ich też serdecznie zapraszam, bo przyjaźń nie ma płci. Zasada będzie jedna – musi nam być „po drodze”. W sensie takim, że ja mam świat do zjechania, a ty jesteś niedaleko? Zapraszam do kontaktu. Jeśli jeździsz szybciej i moje tempo ci nie odpowiada – spotkamy się na biwaku, totalnie na luzie, nie tłumaczymy się sobie.
Na pewno fajnie będzie przejechać wspólnie parę kilometrów, wieczorem móc porozmawiać, poznać się lepiej, podzielić wrażeniami. Mam nadzieję nawiązać kontakty z kobietami na motocyklach z krajów, do których będę wjeżdżać. Chciałabym móc zobaczyć miejsca ich oczyma i zmotywować choć parę z nas, żeby w siebie uwierzyły. Pokazać, że życie po czterdziestce się nie kończy!
Ten wyjazd też będzie połączony z akcją charytatywną?
Jak najbardziej! Podczas rejsu współpracowałam z Fundacją Ani Dymnej „Mimo wszystko” i przyjazd do mnie jej podopiecznych okazał się dla mnie największym skarbem wyprawy. Teraz zamierzam wspierać, aż trzy różne akcje charytatywne, żeby ludzie mogli wesprzeć tą bliską ich sercu. Dodatkowo, będzie można mieć realny wpływ na kształt mojej podróży, stawiając przede mną zadania, a jak je wykonam, w zamian wpłacając na którąś z akcji.
Jakie to będą akcje? Na ten temat trwają rozmowy i jak tylko będą ustalenia, to przeczytacie o tym w moich social mediach. Mam zamiar zachęcić Was do wspierania nagrodami w konkursach. Osoba wspierająca będzie mogła na przykład wygrać przyjazd do mnie, na jedno z wybranych miejsc. Szukam obecnie firm, które robią ciekawe rzeczy i chciałyby się włączyć w moją podróż, właśnie oferując od siebie nagrodę.
Natasza Caban – motocyklem dookoła świata, Fot. Archiwum Idee Kaffee
Jakim motocyklem się wybierasz i jak będzie/powinien być dostosowany do Twoich potrzeb?
Do wyruszenia mam siedem miesięcy i pracuje nad każdym aspektem wyprawy, wybór maszyny jest jednym z nich. Już wiele lat temu dostałam motocykl do tego projektu, ale z wielu przyczyn szukam czegoś innego. Na to czy motocykl się sprawdzi ma wpływ możliwość jego serwisowania i dojechania nim do celu. Dlatego ważne jest nie tylko dobranie odpowiedniego modelu – biorąc pod uwagę trasę, możliwości naprawy, dostępności na trasie odpowiedniego paliwa, itd., ale również doposażenie go do długiej i intensywnej eksploatacji.
Rozmawiam obecnie z jedną z marek motocykli, dlatego jeszcze na dziś nie odpowiem Ci na pytanie, czym pojadę. Najczęściej słyszę od tych, co jeżdżą daleko, bym jechała czymś mniejszym od tego, niż myślę, że chcę i mam od nich listę rzeczy, na którą zwrócić uwagę przed wyruszeniem. Staram się czerpać z doświadczenia innych i oprócz oczywistych spraw, jak na przykład wyposażenie wygodne siodło, gmole, wzmocnioną obudowę na silnik, grzane manetki itd. – to końcowo wiele będzie zależało od motocykla, na który się zdecyduję.
Kiedy pasja motocyklowa pojawiła się w Twoim życiu?
Tu Cię może zdziwię, bo nie nazwałabym tego moją pasją. Ja po prostu lubię jeździć. Chociaż, rzeczywiście czasy, gdy bawiłam się w off road na swoim KTM 450exc, wspominam jako przepełniony wręcz dziką radością i wtedy to właśnie chyba śmiałam się w życiu najpełniej. Jednocześnie szczerze przyznam, że zaczynając moją przygodę z enduro nie miałam pojęcia, że to tak ciężki sport…
Ale wracając do początków, to motocyklami zajęłam się późno, gdyż wcześniej były konie, żeglarstwo i inne moje hobby. Na poważniej wkręciłam się w nie mając prawko już 14 lat. Kumpel Tomek biegał za mną, gdy na jego motocyklu przypominałam sobie jak się zmienia biegi, potem znajomi mechanicy dawali mi pojeździć na torze, gdy oni mieli przerwę. A końcowo wylądowałam już z własnym trenerem i zdążyłam się połamać.
Pamiętam, jak kupiłam swoją pierwszą Hondę VFR i jechałam długi czas z prędkością 20 km/h za jakąś śmieciarką, bo bałam się jeszcze wyprzedzać (śmiech), ale nie zraziłam się nawet wtedy, gdy walnęła we mnie ciężarówka. Z czasem powstał projekt trzech Polek w rajdzie „Aicha des Gazelles” – wszystko szło, wręcz zbyt dobrze, aż do momentu, gdy przestało… za sprawą… kiedyś napiszę o tym w książce i wtedy się dowiecie.
Ale mimo wszystko, mogę rzec, że miałam dużo szczęścia spotykając na swej drodze niesamowitych ludzi, którzy wyciągnęli do mnie rękę i chciałabym im za to bardzo podziękować! Ktoś na przykład użyczył mi swój motocykl, żebym już mogła jeździć, gdy ja na własny dopiero zbierałam, a czasy były dla mnie wtedy takie, że na paliwo kumplowi ze skarbonki podbierałam i na Yamahę 250 YFZ musiałam się zapożyczyć. Na początku jeździłam w kaloszach, bez gogli, w ochraniaczach na rolki… Ale z czasem, dzięki kolejnej osobie, miałam już jak na treningi dojeżdżać i choć byłam bezdomna, to mieszkałam w samochodzie z dwoma motocyklami na pace – ależ to były czasy!
Znalazłam także ludzi, którzy mój motocykl na rajdy dostosowali, ubrali mnie i trenowałam wtedy codziennie. Co ciekawe, przez te lata zdarzyło się też, że miałam propozycję pojechania jako uczestnik w Rajdzie Dakar z włoską firmą, ale niestety samochodem, a ja wtedy ambitnie (dziś myślę, że jak ta durna) nie chciałam obijać głowy kaskiem o sufit. I tak oto, z połamaną wówczas ręką, pojechałam do Ameryki Południowej przyjrzeć się tematowi.
Tak… kiedyś miałam większe plany off road’owe, ale życie pisze swoje scenariusze. No i streściłam historię dziesięciu lat niepoddawania się w spełnianiu marzeń! Nie mogę już trenować, stąd też pomysł, żeby „karnąć się na luzaku wokół świata” (śmiech).
Czujesz się gotowa na to wyzwanie?
Dyplomatycznie powinnam powiedzieć, że jestem gotowa, a jakże! Ale znam takich, co pojechali po zrobieniu prawka i takich, którzy wyruszali z wielkim doświadczeniem, i już nie wrócili. Nie wiem, czy kiedykolwiek można powiedzieć, że jest się przygotowanym na wszystko, co przygoda przyniesie, ale ja po prostu nie boję się spróbować. W tej wyprawie najfajniejsze właśnie jest to, że jadę, bo nareszcie mogę i wyruszę z tym, co mam, przygotowana najlepiej jak potrafię. Nic nikomu już nie muszę udowadniać…
Na „rozłożenie i złożenie” motocykla jestem umówiona u mojego mechanika, bo chcę być w stanie zdiagnozować problem i jeśli będzie taka możliwość, to też umieć go usunąć – ale powiedzmy sobie szczerze, nagle nie stanę się osobą technicznie nie wiadomo jak ogarniającą. Jestem też umówiona na „powtórkę” z jazdy w terenie u najlepszego trenera pod słońcem – Marcina Spirowskiego z enduroes.pl, ale też przecież nie nauczę się w tydzień wymiatać jak on.
Raczej doszlifujemy, choć ładne zsiadanie i zakręcanie, żeby na materiałach video to jakoś wyglądało (śmiech), bo na razie to „łomateńko” – orłem to nie jestem i już widzę opinie tych, co potrafią lepiej. Doskonale zdaję sobie sprawę, że jeźdźcem jestem tylko takim sobie, ale z drugiej strony myślę, że jeśli jechałby mistrz świata, to pewnie wyprawa nie byłaby tak ciekawa dla widza, jak gdy pojedzie pani, mająca swoje lata, o raczej przeciętnych umiejętnościach – może być zabawniej (śmiech). Mam nadzieję jednakże, że w tej wyprawie ważniejsza od technicznych umiejętności okaże się wytrwałość, nie poddawanie się w ciężkich chwilach i umiejętność ogarnięcia logistyki.
Przygotowujesz się jakoś kondycyjnie, szlifujesz umiejętności?
W mojej pracy zawodowej nie raz muszę włazić na górę turbiny wiatrowej po 100 metrowej drabinie, wnosząc ze sobą ciężary – śmieję się więc, że „six pack” już mam, tylko głęboko ukryty! A na poważnie, wiem, że będę często sama ponosić maszynę i traktuję sprawę kondycji bardzo poważnie. Mam już za sobą parę operacji i wiele blizn na ciele, a i wiek zobowiązuje, ale znam swoje słabe punkty i pracuję nad tym, z dumą rzeknę, że niemal codziennie.
Twoje życie napędzane jest siłą marzeń? Trudno zatrzymać Cię w jednym miejscu?
To zależy. Kończąc 40 lat zdałam sobie sprawę, że czas wybrać z długiej listy te marzenia, które obrócę w cel, bo wszystkiego już zdążyć nie dam rady. Wybrałam to motocyklowe, obok paru innych. Choć rzeczywiście moja poprzednia praca, jako oficera nawigacji na morzu, a teraz technika dostępu linowego sprawia, że nie przebywam często w jednym miejscu, ale czy to też wina marzeń? Myślę bardziej, że to jedynie droga do ich spełniania.
Mam parę toreb tu i parę tam… bywa ciężko czasem z logistyką, gdy chce się „kajtować” na północy, potem iść na oficjalnie spotkanie w garniturze, gdzieś na południu, a potem ponurkować bez butli zupełnie gdzie indziej. Podczas wyprawy nadal będę się ciągle pakować, ale przynajmniej będę miała mało rzeczy i wszystko zawsze z sobą.
Jak skończę podróż, to mam nadzieję znaleźć już swoje miejsce… może gdzieś między Afryką a Polską, bo nie ukrywam, iż liczę na to, że znajdę miejsce dla siebie w Afryce, gdzie będę mogła po wyprawie wrócić i zrobić coś tam dobrego. Jednak wbrew pozorom uwielbiam czasy rutyny z moim partnerem – i teraz się pewnie wszyscy uśmiechną – nawet jeśli zdarza się, że trwa to jednorazowo tylko tydzień (śmiech).
Natasza Caban – motocyklem dookoła świata. Więcej na stronie podróżniczki: www.nataszacaban.pl
To często zaskoczenie dla kierowców, ale ustawa Prawo o ruchu drogowym w ogóle nie przewiduje czegoś takiego jak „skrzyżowanie o ruchu okrężnym”. Określenie to pada jedynie w rozporządzeniu w sprawie znaków i sygnałów:
Znak C-12 „ruch okrężny” oznacza, że na skrzyżowaniu ruch odbywa się dookoła wyspy lub placu w kierunku wskazanym na znaku.
Mowa oczywiście o rondzie, które to pojęcie tym bardziej nie pada w żadnych rozporządzeniach czy ustawach. Dlaczego? Powód jest prosty, co wyjaśnimy za chwilę.
Kto ma pierwszeństwo na skrzyżowaniu o ruchu okrężnym?
To pytanie wydaje się aż zbyt proste, prawda? Każdy wie, że dojeżdżamy do ronda, przepuszczamy pojazdy znajdujące się na nim i dopiero wjeżdżamy. Otóż nie.
Powyższy model zachowania jest co prawda logiczny, ale wynika on z ustawionych przed skrzyżowaniami o ruchu okrężnym znaków. Konkretnie znaku A-7 „ustąp pierwszeństwa” . Gdyby go nie było, pierwszeństwo mieliby kierujący, którzy dopiero wjeżdżają na rondo.
Dzieje się tak dlatego, że skrzyżowanie o ruchu okrężnym, to takie samo skrzyżowanie jak każde inne i panują na nim takie same zasady. To dlatego w przepisach nie poświęcono mu osobnej definicji, a jedynie wyjaśniono jakim znakiem się go poprzedza. Sam znak C-12 określa tylko kierunek ruchu i nic więcej. A skoro znaki nie wyznaczają pierwszeństwa, to jest to skrzyżowanie równorzędne i obowiązują zasady ogólne. Czyli pierwszeństwo ma kierowca z naszej prawej strony, a więc… ten wjeżdżający na rondo.
Takie zasady wydają się nieintuicyjne i dlatego powszechnie stosuje się przed rondami znak A-7. Szansa że spotkacie skrzyżowanie o ruchu okrężnym bez niego, jest niewielka, ale lepiej pamiętać o powyższej zasadzie i zawsze dokładnie obserwować oznakowanie.
Najczęstsze błędy na skrzyżowaniu o ruchu okrężnym
Najbardziej powszechnym błędem na skrzyżowaniach o ruchu okrężnym, jest niewłaściwe używanie kierunkowskazów. Konkretnie używanie lewego kierunkowskazu, kiedy na rondzie skręcamy w lewo. Szkopuł w tym, że na rondzie nie da się pojechać w lewo. Poruszamy się na nim dookoła wyspy, a zjazdy zawsze mamy po prawej stronie. Niestety patrzenie na rondo z czterema wjazdami jak na klasyczne skrzyżowanie czterech ulic to nie tylko domena niedouczonych kierowców, ale również egzaminatorów. Po szczegóły dotyczące jednego z takich przypadków, odsyłamy do poniższego materiału. Przypominając jedynie, że na rondzie używamy wyłącznie prawego kierunkowskazu.
Innym częstym błędem, który bywa niestety przyczyną kolizji, jest nieuważne opuszczanie ronda z wewnętrznego pasa. Zaleca się, aby zjeżdżając pierwszym lub drugim zjazdem, zająć prawy pas, a przy trzecim i czwartym, lewy pas. Poprawia to płynność ruchu, ale nie jest obowiązkowe. Tymczasem zdarza się, że ktoś jadąc „prosto” korzysta z pasa wewnętrznego i zjeżdża święcie przekonany, że skoro drugi kierujący znajduje się na pasie zewnętrznym, to również musi zjechać w tym miejscu.
Przepisy nic takiego jednak nie mówią. Rondo można objeżdżać dowolnym pasem, natomiast obowiązuje na nim kolejna, ogólna zasada – zmieniając pas, musisz ustąpić uczestnikowi ruchu, znajdującemu się na tym pasie. A żeby zjechać z ronda z pasa wewnętrznego, musisz zawsze przeciąć zewnętrzny.
Nawet 400 właścicieli stacji diagnostycznych 29 września br. wzięło udział w zainicjowanym przez Polską Izbę Stacji Kontroli Pojazdów (PISKP) strajku.
Strajk stacji diagnostycznych miał konkretne cele – chodziło o zwrócenie uwagi opinii publicznej i Ministerstwa Infrastruktury na zamrożone od 18 lat ceny badań technicznych pojazdów i masowe bankructwa diagnostów – tylko w 2022 r. z rynku zniknęło już ponad 150 stacji.
Jak czytamy na stronie Izby:
Zebrało się ponad 400 protestujących! Dodatkowo protest wzmocniony został unieruchomieniem 70 ze 117 warszawskich stacji kontroli pojazdów. W skali całego kraju, także wielu przedsiębiorców włączyło się do protestu poprzez oznakowanie swoich skp oraz czasowe wstrzymanie wykonywania badań technicznych pojazdów. Warto nadmienić, że w niektórych miastach osiągnięto wynik 100% zamknięcia SKP.
Protestujący po przybyciu pod Ministerstwo Infrastruktury złożyli Petycję w sprawie waloryzacji opłat za badania techniczne. Niestety nie udało się złożyć Petycji na ręce Pana Ministra Piotra Adamczyka, czy też innego przedstawiciela ministerstwa. Ostatecznie pismo trafiło do kancelarii resortu.
Bardzo Państwu dziękujemy za zaangażowanie przez przybycie, oznakowanie swoich skp oraz inne działania, które mogą mieć realny wpływ na waloryzację opłat za badanie techniczne pojazdów.
Otrzymujemy zwrotne informacje od Państwa z całej Polski o przyłączeniu się do protestu poprzez zamknięcie SKP. Dlatego kierujemy szczególne podziękowania do Wszystkich (nie chcemy wymieniać, aby kogoś nie pominąć) i w tych dużych miastach i w najmniejszych miejscowościach za wsparcie jakie Państwo nam udzieliliście. Przez swoje działania pokazaliście Państwo, że głos naszego środowiska jest donośny i nie powinien być lekceważony przez decydentów.
Zatem idąc dalej w tym duchu w przypadku braku reakcji nie wykluczamy dalszych działań zmierzających do waloryzacji opłat za badania techniczne pojazdów.
Być może trzeba będzie zamknąć wszystkie SKP w Polsce.
Według strajkujących, przegląd samochodu osobowego, aby zrównoważyć m.in. rosnące koszty pracy i utrzymania stacji, powinien kosztować co najmniej 150 zł netto (dziś to 98 zł brutto plus 1 zł opłaty ewidencyjnej).
– W pewnym sensie efektem ubocznym strajku było przypomnienie kierowcom o upływającym terminie ważności badania technicznego i konsekwencjach jazdy bez przeglądu. Zgodnie z nowym taryfikatorem, policja może za to wystawić nawet 3000 zł mandatu i podczas kontroli drogowej zatrzymać dowód rejestracyjny do czasu przeprowadzenia badania. Z kolei w branży ubezpieczeniowej zarówno doradcy, jak i klienci często sprawdzali, czy bez przeglądu można korzystać z obowiązkowego ubezpieczenia OC i dobrowolnego AC. Inaczej mówiąc: czy brak potwierdzonej sprawności technicznej pojazdu blokuje wypłatę odszkodowania – mówi Damian Andruszkiewicz, odpowiedzialny za ubezpieczenia komunikacyjne w Compensa TU SA Vienna Insurance Group.
Polisom OC i AC należy przyjrzeć się oddzielnie. W pierwszym przypadku zakres ochrony określa ustawa[*], a w drugim kwestię przeglądu technicznego rozstrzygają sami ubezpieczyciele.
Polisa OC: brak przeglądu nie zatrzymuje odszkodowania
Każdy właściciel samochodu czy motocykla musi ubezpieczyć pojazd w ramach OC, aby po kolizji lub wypadku, do którego dojdzie z jego winy, nie pokrywał strat poszkodowanych osób z własnej kieszeni. A zgodnie z kodeksem cywilnym ma taki obowiązek. Dzięki polisie odpowiedzialność za zdarzenie przejmuje na siebie ubezpieczyciel.
– Ustawa wskazuje sytuacje, w których OC nie chroni sprawcy wypadku – to np. stłuczka dwóch pojazdów należących do tej samej osoby. Jednak jazda samochodem bez ważnego przeglądu nie stanowi przeszkody do wypłaty odszkodowania z obowiązkowej polisy. Oczywiście, kierowca może „zarobić” za to duży mandat, ale zgodnie z prawem ubezpieczenie będzie go pomimo tego chronić – tłumaczy Damian Andruszkiewicz z Compensy.
Samochód z AC, ale bez przeglądu. Co wtedy?
O tym, czy właścicielowi samochodu należy się odszkodowanie z polisy AC, decydują tzw. Ogólne Warunki Ubezpieczenia (OWU). To dostępny w każdym zakładzie ubezpieczeń zbiór zasad, na podstawie których wiadomo, w jakich sytuacjach polisa zadziała, czyli m.in. kiedy można liczyć na wypłatę odszkodowania. Chociaż OWU różnią się w zależności od ubezpieczyciela, to większość towarzystw podobnie podchodzi do kwestii badań technicznych.
– Polisa AC obejmuje swym zasięgiem Polskę i wszystkie Państwa członkowie Unii Europejskiej. Ubezpieczony pojazd musi być w momencie powstania szkody dopuszczony do ruchu zgodnie z prawem obowiązującym w kraju, w którym został zarejestrowany, a ubezpieczenie AC zawarte. Na przykład w Polsce oznacza to posiadanie ważnego badania technicznego, bo bez niego nie wolno wyjeżdżać na drogę. Brak przeglądu może więc być podstawą do odmowy wypłaty odszkodowania, oile stan techniczny pojazdu był przyczyną szkody – wyjaśnia Damian Andruszkiewicz z Compensy.
Inaczej mówiąc: w ubezpieczeniach AC brak przeglądu może, ale nie musi blokować wypłatę odszkodowania. Jeżeli pojazd bez badania technicznego zniszczył się, bo zawiodły go na drodze np. hamulce, wówczas odszkodowanie prawdopodobnie się nie należy. Z kolei do wypłaty zakwalifikuje się szkoda polegająca np. na kradzieży auta lub zniszczeniu go przez wandali czy podczas wichury – niezależnie od ważności przeglądu. Po prostu w drugim przypadku zdarzenie szkodowe nie wynika z niedopuszczenia pojazdu do poruszania się po jezdniach.
Badanie techniczne pojazdu – cena 2022 (brutto):
samochód osobowy: 98 zł
samochód osobowy z instalacją gazową: 162 zł
motocykl lub ciągnik rolniczy: 62 zł
samochód ciężarowy w przedziale 3,5-16 t d.m.c.: 153 zł
samochód ciężarowy powyżej 16 t d.m.c.: 176 zł
Źródło: Compensa TU SA Vienna Insurance Group, PISKP
[*] Pełna nazwa: Ustawa z dnia 22 maja 2003 r. o ubezpieczeniach obowiązkowych, Ubezpieczeniowym Funduszu Gwarancyjnym i Polskim Biurze Ubezpieczycieli Komunikacyjnych.
Najczęstszym powodem zatrzymania przez policję, jest popełnienie wykroczenia drogowego. Przepisy przewidują jednak całą listę sytuacji, kiedy funkcjonariusz może przeprowadzić kontrolę:
podejrzenie popełnienia przestępstwa lub wykroczenia przez kierującego pojazdem
podejrzenie, że pojazd pochodzi z przestępstwa lub w pojeździe znajdują się osoby, które popełniły przestępstwo
uzasadnione podejrzenie, że pojazd zagraża bezpieczeństwu ruchu
podejrzane zachowanie kierującego pojazdem
wykonywanie czynności służbowych na miejscu zdarzenia drogowego
reagowanie na zgłoszenie przekazane policji przez obywatela
W sytuacji kiedy nie wiemy, dlaczego zostajemy zatrzymani, tym bardziej powinniśmy zachować spokój. Bardzo możliwe, że nie popełniliśmy nieświadomie żadnego wykroczenia, tylko policja prowadzi jakąś akcję i sprawdza kto kieruje napotkanymi pojazdami.
Powód kontroli powinien być zresztą szybko dla nas jasny. Policjant ma obowiązek:
przedstawić się (podać imię, nazwisko oraz stopień służbowy)
podać powód zatrzymania
na życzenie kierowcy wylegitymować się i podać podstawę prawną zatrzymania
Funkcjonariusz nie może więc zatrzymać nas bezpodstawnie i niedopuszczalne są rozmowy typu „Czy wie pan, panie kierowco, dlaczego pana zatrzymałem?”. Czasami jednak policjanci rozmawiają w ten sposób, chcąc nawiązać z kierowcą rozmowę i wybadać, czy świadomy jest on swojego stylu jazdy, popełnianych błędów oraz czy na wstępie wyrazi skruchę. Dlatego też lepiej nie wytykać funkcjonariuszowi nietrzymania się procedury, tylko podjąć dialog.
Tak jak wspominaliśmy na początku – zachować spokój. Nie powinniśmy także podejmować sami żadnych działań, tylko czekać na polecenia. Po zatrzymaniu w miejscu wskazanym przez funkcjonariusza, należy:
pozostać w pojeździe
trzymać ręce na kierownicy
otworzyć okno, kiedy policjant się do nas zbliży
wyłączyć silnik i włączyć światła awaryjne na polecenie policjanta
Warto zapamiętać te punkty, ponieważ to może zaważyć na dalszym przebiegu kontroli. Kierowca ani pasażerowie nie mają prawa opuszczać pojazdu bez zgody funkcjonariusza, dlatego wyskakiwanie z auta i pretensje lub tłumaczenie się, zanim policjant zacznie z nami rozmowę, jest bardzo nierozsądne.
Postarajcie się też postawić w roli funkcjonariusza. Nigdy nie wie, kogo akurat zatrzymał. Może poszukiwanego przestępcę, może jakiegoś agresywnego osobnika. Również dlatego należy zachować spokój i postępować zgodnie z procedurą, a więc w sposób przewidywalny dla policjanta.
Czy mogę odmówić wykonania polecenia podczas kontroli policyjnej?
Co do zasady kierowca oraz pasażerowie muszą wykonywać wszystkie polecenia funkcjonariusza. Muszą to robić nawet wtedy, kiedy uważają, że policjant nie powinien na przykład czegoś sprawdzać lub powód zatrzymania wydaje nam się niewiarygodny.
Pamiętajmy, że jeśli będziemy sprzeciwiać się poleceniom, to funkcjonariusz może nawet użyć siły. Jeśli mamy zastrzeżenia co do jego postępowania, powinniśmy złożyć na niego skargę, po zakończeniu kontroli.
A może nie zgadzacie się z wcześniejszym fragmentem? Może uważacie, że sprzątanie auta jest relaksujące i wyciszające? Takie podejście miał chyba bohater poniższego nagrania, który w spokoju czyścił wnętrze swojego Volkswagena Golfa.
Z czym jeszcze kojarzy wam się relaks? Niektórym nadal (niestety) z zapaleniem papierosa. Bohaterowi tego nagrania również. Błyskawicznie tego pożałował.
Jak doszło do nagłego wybuchu płomieni? Wszystko wskazuje na to, że mężczyzna używał środków do pielęgnacji wnętrza – konkretnie takich w sprayu. Takich które rozpylają się i są łatwopalne. Kiedy więc nasz bohater chciał zapalić sobie papierosa…
Na szczęście płomienie natychmiast zniknęły i nie zapaliło się od nich wnętrze samochodu. Niestety mężczyzna doznał licznych poparzeń i trafił do szpitala.
Sieć stacji paliw Circle K kontynuuje stałe zniżki dla klientów posiadających kartę lojalnościową programu EXTRA. Ile można zaoszczędzić na litrze paliwa?
Circle K – rabat na paliwo
Circle K utrzymuje rabaty na paliwo dla członków programu lojalnościowego, które obowiązują od 11 maja. Będąc uczestnikiem programu, wystarczy zatankować łącznie 50 litrów, aby otrzymać pierwszy voucher z rabatem 10 groszy na litrze na paliwo bazowe (w tym LPG) lub 15 groszy na paliwo premium. Wykorzystując rabat na wszystkich stacjach sieci, na których działa program lojalnościowy, jednorazowo można zakupić aż 85 litrów paliwa w obniżonej cenie. Vouchery rabatowe otrzymują wszyscy klienci – również ci, którzy opłacają tankowania kartami flotowymi.
Uczestnicy programu EXTRA, tankujący paliwo na Circle K, zyskują również inne korzyści. Po zatankowaniu łącznie 100 litrów – otrzymują 50% rabatu na dowolną kawę lub Hot Doga, a po przekroczeniu progu 150 litrów – 50% rabatu na dowolny program myjni.
Dodatkowo, przystępując do programu, po zakończonej rejestracji każdy nowy klient dostaje w prezencie kawę lub Hot Doga, podobnie jak z okazji urodzin. Aby otrzymać dostęp do licznych ofert specjalnych na wybrane produkty w sklepie oznaczone symbolem „EXTRA z kartą”, wystarczy jedynie okazać kasjerowi kartę w momencie płatności.
Korzystając ze zniżek podczas zakupów w sklepie Circle K, można nie tylko zaoszczędzić, ale także nieść pomoc. Do odwołania obowiązuje akcja, w ramach której z każdych 30 transakcji sklepowych sieć przekaże 1 zł na cele charytatywne.
Sieć Circle K przygotowała dla klientów dodatkową, czasową ofertę, dzięki której będą mogli zaoszczędzić podczas codziennych zakupów. Do 2 listopada obowiązuje promocja „Kawa lub Hot Dog za grosze”. Wystarczy zatankować 20 litrów dowolnego paliwa z kartą EXTRA, żeby odebrać kawę lub Hot Doga za 99 groszy. Cena promocyjna obejmuje wszystkie wielkości i rodzaje kaw oraz Hot Dogów wraz z dodatkami.
Klienci odwiedzający stacje Circle K nadal mogą korzystać ze zniżek podczas tankowania. Jako jedyna sieć paliwowa w Polsce utrzymujemy stałe rabaty na paliwo dla uczestników programu lojalnościowego. Mogą z nich skorzystać osoby posiadające kartę naszego programu EXTRA, która daje również dostęp do ofert specjalnych podczas codziennych zakupów w sklepach Circle K. W obecnych czasach konsumenci zwracają szczególną uwagę na ceny i możliwość obniżenia kosztów utrzymania . Mając to na uwadze, staramy się, aby nasza oferta była atrakcyjna nie tylko w wakacje, ale przez cały rok. Dlatego już w maju zdecydowaliśmy się na wprowadzenie stałych zniżek na paliwo, kawę, Hot Dogi i myjnię dla klientów, którzy regularnie odwiedzają nasze stacje – mówi Rafał Droździak, szef Marketingu i Komunikacji w Circle K Polska.
Japońska marka zaprezentowała dziś na targach Intermot, w niemieckiej Kolonii, wyczekiwany przez wszystkich nowy motocykl – Honda CB750 Hornet 2023. Oznacza to powrót modelu o niezwykle sugestywnej nazwie – „Hornet” – szerszeń – do oferty marki.
Ma być nie tylko szybki, ale i zwrotny, dawać radość z jazdy w różnych warunkach. Producent chwali się, że taki efekt osiągnięto dzięki najlepszemu w klasie stosunkowi mocy do masy, który połączono z dobrym wyważeniem, stabilnością i łatwością prowadzenia.
Honda CB750 Hornet 2023 – wygląd
Design motocykla, opracowany przez zespół stylistów biura badawczo-rozwojowego Hondy w Rzymie – odpowiedzialnego również za takie przebojowe produkty jak Africa Twin, X-ADV i seria Neo Sports Café – ma sylwetkę o drapieżnym wyrazie. Charakterystycznym elementem jest zbiornik paliwa, nawiązujący do kształtu skrzydła szerszenia. Od agresywnie pochylonego „nosa” z przodu, po ostry tył – całość prezentuje się naprawdę dobrze.
Honda CB750 Hornet 2023
Honda CB750 Hornet 2023 – silnik
Opracowany od podstaw rzędowy, dwucylindrowy silnik o pojemności 755 cm3 kryje w niewielkich gabarytach wiele osiągnięć inżynieryjnych Hondy. „Szerszeń” nadal pokazuje żądło – maksymalną moc 92 KM (67,5 kW) osiąga przy 9500 obr./min. W połączeniu z wysokim momentem obrotowym, dostępnym w pełnym zakresie obrotów silnika (maks. 75 Nm przy 7250 obr/min), ma zapewniać walory użytkowe przy niskich i średnich prędkościach obrotowych silnika, pozwalając na energiczne przyspieszenie w różnych scenariuszach drogowych.
Wał korbowy ma wykorbienia przesunięte o 270°, a odstępy między momentami zapłonu są nierównomierne, co – w połączeniu ze specjalnie dopracowanym układem wydechowym – powoduje pulsacyjny odgłos, charakterystyczny dla dwucylindrowej „fałki”. Chronione patentem kanały dolotowe Vortex Flow odpowiadają za równomierne rozprowadzenie strumienia powietrza we wnętrzu airboxa, zapewniając ostrą reakcję przepustnicy i szybki start. Oba cylindry są pokryte powłoką Nikasil – niklu i węglika krzemu – stosowaną już w CBR1000RR-R Fireblade. Przemyślane rozplanowanie oraz 8-zaworowy układ rozrządu głowicy Unicam pozwoliły na zmieszczenie całości w kompaktowej jednostce napędowej.
Honda CB750 Hornet 2023
Nowy silnik mieści się w stalowej, dwubelkowej ramie, ważącej zaledwie 16,6 kg. Zawieszenie z widelcem USD Showa Big Piston, z rozdzieleniem funkcji i goleniami o średnicy 41 mm (SFF-BPTM) ma zapewniać informacje zwrotne dla kierowcy. Motocykl ma również tylny amortyzator z regulacją napięcia wstępnego sprężyny, współpracujący w układzie Pro-Link ze stalowym wahaczem.
Honda CB750 Hornet 2023 – wyposażenie
Model Honda CB750 Hornet 2023 uzupełnia bogata lista wyposażenia z 5-calowym kolorowym wyświetlaczem TFT, który dostarcza najważniejszych informacji i umożliwia kontrolę systemów. Za komunikację odpowiada system Honda Smartphone Voice Control, współpracujący zarówno z urządzeniami z Androidem, jak i (po raz pierwszy) iOS. Oświetlenie jest w pełni LED-owe, z automatycznie wyłączanymi kierunkowskazami i funkcją ESS (awaryjne włączenie kierunkowskazów podczas ostrego hamowania).
Honda CB750 Hornet 2023 ma trzy domyślne tryby jazdy, z opracowanymi wstępnie kombinacjami doboru mocy, intensywności hamowania silnikiem oraz kontroli unoszenia przedniego koła, zintegrowanej z kontrolą momentu obrotowego Honda Selectable Torque Control. Czwarty tryb, ‘User’ daje możliwość niestandardowej kombinacji ustawień, dopasowanej do preferencji i stylu jazdy kierowcy.
Honda CB750 Hornet 2023
Dla modelu CB750 Hornet dostępna będzie szeroka oferta oryginalnych akcesoriów Hondy, w tym trzy pakiety – Sport, Style i Touring. Motocykl będzie dostępny w czterech wariantach kolorystycznych: Pearl Glare White, Graphite Black (dla obu przewidziano klasyczną ramę Metallic Red Flame i anodowane widelce Red), a także w kolorze Matte Iridium Gray Metallic oraz Mat Goldfinch Yellow.
Agnieszka i Paweł są małżeństwem, rodzicami dwóch nastoletnich córek, a także zapalonymi motocyklistami. Pod koniec sierpnia ulegli wypadkowi z winy kierowcy, który wymusił na nich pierwszeństwo i wjechał prosto w ich jednoślad. Motocykliści po wypadku potrzebują naszego wsparcia finansowego. Pomóżmy!
Motocykliści po wypadku – zbiórka
Oboje doznali wielu urazów, wewnętrznych i zewnętrznych. Agnieszka ma roztrzaskaną miednicę, istnieje ryzyko, że nie będzie mogła poruszać się jak przed wypadkiem. Paweł ma połamane żebra i zmiażdżony łokieć – oba obrażenia wymagały interwencji chirurgicznej. Agnieszka i Paweł do chwili obecnej są leżący.
Lekarze zapewniają, że małżonkowie będą musieli jak najszybciej podjąć się intensywnej rehabilitacji, żeby móc wrócić do swoich córek, normalnego życia i pracy zawodowej – nauczycielki i magazyniera-kierowcy.
Koszty prywatnego leczenia i rehabilitacji zdecydowanie przewyższają możliwości finansowe małżeństwa, dlatego potrzebują pomocy. Zbiórka w serwisie Pomagam.pl została zweryfikowana i potwierdzona przez fundację “Bo w nas jest moc”.
Link do zbiórki: https://pomagam.pl/pomoc_po_wypadku Pomagam.pl pozwala w ciągu kilku chwil samodzielnie stworzyć internetową zbiórkę pieniężną na dowolny cel oraz udostępnia narzędzia do jej promowania.
Modele BMW M na stacjach Shell pojawiły się 3 października.Niektóre z nich, jak BMW 3.0 CSL święciły triumfy na wyścigowych torach w latach 70. ubiegłego wieku. Inne, jak BMW M4 GT3, dopiero rozpoczynają rywalizację o laury i tytuły. Część z nich już dawno osiągnęło status legendy, inne dopiero na takie wyróżnienie pracują. Dzielą je dekady zmian zachodzących na liniach produkcyjnych, łączy je jedno – od 3 października sześć modeli będzie dostępnych na stacjach Shell w ramach promocji „Kolekcja BMW M Motorsport”.
BMW 3.0 CSL na stacji Shell – zdalnie sterowany
Jakie modele BMW M na stacjach Shell można zdobyć? M.in. zdalnie sterowany model motoryzacyjnej legendy, jaką bez wątpienia jest BMW 3.0 CSL – samochód, którego kierowcy sześciokrotnie zdobywali tytuł mistrza Europy czy wygrywali zawody na torach Le Mans, Daytona, Spa-Francorchamps czy Nürburgring.
BMW 3.0 CSL
BMW M3 na stacji Shell
Ci, którzy z utęsknieniem patrzą na erę wyścigów samochodowych w latach 80. XX w., będą mogli postawić na swojej półce niemniej utytułowaną jednostkę – BMW M3. Dość powiedzieć, że kierowcy popularnej „em-trójki” zwyciężali w cyklach mistrzowskich serii DTM, WTCC, ETCC, ATCC oraz ISC, a także wygrali długodystansowy wyścig w Spa-Francorshamps oraz prestiżowe Grand Prix Macau (w którym kierowcy BMW zajęli całe podium).
BMW M na stacjach Shell – jakie modele?
Modele BMW M na stacjach Shell to także BMW M1, M4 GT3, Z4 GT3 i M5 Safety Car, których historia i osiągnięcia zostały również opisane na stronie internetowej Shell.
Modele BMW M na stacjach Shell – jak je zdobyć?
Wystarczy zebrać 5 naklejek, tankując lub kupując dowolną kawę w zestawie z kanapką, zapiekanką lub hot dogiem. Zebrane naklejki można wymienić na wymarzony model na jeden z dwóch sposobów:
dopłacając 49,99 zł
wymieniając 3900 pkt Shell ClubSmart i dopłacając 1 zł
Modele BMW M na stacjach Shell zdobędziesz zdobywając naklejki – na kilka sposobów:
kupując dowolną kawę w zestawie z kanapką lub zapiekanką lub hot-dogiem (1 naklejka).
W DNA Shell jest zapisany motorsport, podobnie jak w przypadku BMW z serii M, które w tym roku obchodzi 50-lecie swojego istnienia. Szybkie i kultowe to kolejna odsłona naszych cyklicznych akcji promocyjnych dla klientów, dzięki której wspólnie możemy świętować tą okrągłą rocznicę. Tym razem w ich ręce oddajemy absolutnie wyjątkową kolekcję modeli, które przez lata dzieliły i rządziły na wyścigowych torach całego świata, a teraz będą dostępne wyłącznie na stacjach Shell. Chcemy, aby nasi klienci również mieli okazję zasmakować rywalizacji na najwyższym poziomie, dlatego w tej promocji dodajemy możliwość konkurowania z innymi kierowcami za pośrednictwem aplikacji Shell Racing – mówi Justyna Goraj, dyrektorka marketingu Mobility w Shell Polska.
Promocja trwa do 31.12.2022 r. lub do wyczerpania produktów promocyjnych. Dostępność modeli z kolekcji będzie zależna od aktualnej oferty danej stacji. Liczba modeli jest ograniczona. Maksymalna liczba naklejek, które można otrzymać za zakup paliwa Shell V‑Power podczas jednej transakcji, to 4 sztuki. Regulamin oraz lista stacji objętych promocją są dostępne na www.shell.pl.
Ogólna zasada jest taka, że możemy przejść przez ulicę, jeśli w pobliżu 100 metrów nie znajdziemy żadnego przejścia dla pieszych. W przeciwnym wypadku mamy obowiązek z niego skorzystać.
Jest jednak wyjątek – jeśli w pobliżu znajduje się skrzyżowanie, to możemy na nim przejść na drugą stronę. Szczegółowo te przypadki opisuje art. 13 ustawy Prawo o ruchu drogowym:
Przechodzenie przez jezdnię poza przejściem dla pieszych jest dozwolone, gdy odległość od przejścia przekracza 100 m. Jeżeli jednak skrzyżowanie znajduje się w odległości mniejszej niż 100 m od wyznaczonego przejścia, przechodzenie jest dozwolone również na tym skrzyżowaniu.
Jakie wymogi musi spełnić pieszy, przechodząc przez ulicę bez przejścia?
Prawo idzie na rękę pieszym, nie zmuszając ich do chodzenia po okolicy w poszukiwaniu pasów, żeby przepisowo przejść na drugą stronę drogi. Trzeba jednak spełnić odpowiednie warunki:
Przechodzenie przez jezdnię poza przejściem dla pieszych, o którym mowa w ust. 2, jest dozwolone tylko pod warunkiem, że nie spowoduje zagrożenia bezpieczeństwa ruchu lub utrudnienia ruchu pojazdów. Pieszy jest obowiązany ustąpić pierwszeństwa pojazdom i do przeciwległej krawędzi jezdni iść drogą najkrótszą, prostopadle do osi jezdni.
Pieszy musi więc pamiętać, że jeśli nie idzie po przejściu, to na żadnym etapie nie ma pierwszeństwa przed pojazdami. Swoim zachowaniem nie może więc zmusić kierowców do podjęcia jakichkolwiek działań. Jeśli kierujący będzie musiał na przykład zwolnić, to będzie to wymuszenie pierwszeństwa.
W jakich sytuacjach pieszy musi korzystać z przejścia?
Pieszy musi wziąć pod uwagę także to, że nie zawsze może przemieścić się na drugą stronę ulicy, nie korzystając z przejścia. Przepisy przewidują następujące wyjątki:
Na obszarze zabudowanym, na drodze dwujezdniowej lub po której kursują tramwaje po torowisku wyodrębnionym z jezdni, pieszy przechodząc przez jezdnię lub torowisko jest obowiązany korzystać tylko z przejścia dla pieszych.
Przechodzenie przez torowisko wyodrębnione z jezdni jest dozwolone tylko w miejscu do tego przeznaczonym.
W praktyce oznacza to, że przechodzić poza przejściem możemy tylko na drogach jednojezdniowych (które w teorii mogą mieć jednak więcej niż jeden pas w każdą stronę). W przypadku bardziej rozbudowanych ciągów komunikacyjnych piesi muszą skorzystać z pasów, gdyż przechodzenie w dowolnym miejscu byłoby zbyt niebezpieczne. Tak jak na poniższym nagraniu (nie róbcie tak):
Jaki mandat za przechodzenie przez drogę poza przejściem dla pieszych?
Taryfikator mandatów dla pieszych jest w dużej mierze dość pobłażliwy, bazując chyba na założeniu, że w większości przypadków stwarzają oni zagrożenie wyłącznie dla siebie. Za przechodzenie przez jezdnię poza przejściem dla pieszych zapłacimy 50 zł, a jeśli wejdziemy w ten sposób pod zbliżający się pojazd, kara wzrośnie do 200 zł. Trzeba też uważać na wychodzenie na ulicę zza przeszkód – to też zagrożone jest mandatem na 200 zł.
Każdy producent samochodów stara się podkreślić, że jego modele są wyjątkowe, a kupując jeden z nich otrzymamy auto o walorach unikalnych dla danej marki. Na ile faktycznie jest to odczuwalne dla klientów? To zależy od modelu, jednak coraz trudniej poszczególnym markom się wyróżnić, zaoferować coś nietypowego, na tle innych producentów. Pojechałam do Niemiec, aby przekonać się, czy Mazda ma na to pomysł, prezentując swój nowy model – Mazda CX-60.
Mazda CX-60 – wygląd
Ale CX-60 wyróżnia się pod wieloma względami – nie tylko jeśli chodzi o gamę silników. Wizualnie auto stanowi rozwinięcie znanego już języka stylistycznego Kodo – a określenie to znaczy dusza ruchu i zakłada tworzenie samochodów pełnych życia i indywidualizmu – ale projektanci nowego SUV-a mówią też o zastosowaniu japońskiej reguły estetycznej Ma.
Reguła Ma odnosi się do „piękna pustej przestrzeni” i rzeczywiście – CX-60 nie jest przeładowany efekciarskimi zdobieniami. Pas przedni jest bardzo wyrazisty, a subtelnie wkomponowane w niego reflektory nie odwracają uwagi od ostro zakończonego dziobu maski. Dzięki temu auto od frontu robi świetne wrażenie, bo z jednej strony jest eleganckie, ale widać też jego masywność, a przez to wzbudza respekt na drodze.
Tę elegancję i smukłość sylwetki, mimo sporych gabarytów auta, widać wyraźnie z boku. Tu zgodnie z regułą piękna pustej przestrzeni nie ma fantazyjnych linii i przetłoczeń, za to jest mnóstwo odpowiednio załamującego się światła, podkreślającego wypukłości karoserii. Wisienką na torcie, skoro mowa o samochodzie wprost z kraju kwitnącej wiśni, są 18- lub 20-calowe obręcze, które jak dobrze dobrana biżuteria uwydatniają stylowość nadwozia.
Mazda CX-60 – wymiary
Długość całkowita
mm
4,745
Szerokość całkowita
mm
1,890
Wysokość całkowita – koła 18” z obciążeniem / bez obciążenia
mm
1,675/1,680
Wymiary Mazda CX-60
Mazda CX-60 – wnętrze
Jeszcze więcej japońskiego kunsztu i zamiłowania do piękna designu widać w środku CX-60, w którym mam poczucie, jakby zostało zaprojektowane przez najlepszego architekta wnętrz. I choć siedzę w zupełnie nowym modelu Mazdy, to część elementów jest mi znajoma, jak choćby ekran multimediów, który debiutował w Maździe 3, albo wybierak skrzyni biegów, taki sam jak w elektrycznym MX-30. Ekran staje się dotykowy po uruchomieniu Apple Car Play lub Android Auto.
Projekt wnętrza i dobór materiałów to efekt zastosowania przez designerów nie jednej, a kilku, tradycyjnych japońskich zasad. Jedna z nich odnosi się do dysharmonii łączenia różnych materiałów i tworzyw, takich jak skóra nappa, drewno klonowe, tkanina o różnej fakturze. Uzyskano tu niezwykle oryginalną i moim zdaniem unikatową w SUV-ach atmosferę. Tę wersję wyposażenia – nazwaną Takumi – zobaczysz na moim filmie z premiery statycznej CX-60 poniżej.
Zgodnie z wyznawaną przez producenta filozofią Jinba-Ittai, zakładającą symbiozę jeźdźca z koniem, w CX-60 zainstalowano system dostosowania optymalnej pozycji za kierownicą, który przy użyciu kamery wykrywa lokalizację oczu kierowcy, na tej podstawie oblicza jego wzrost i ocenia typ sylwetki, po czym automatycznie dostosowuje ustawienia fotela, kierownicy, wysokości wyświetlacza head-up i lusterka zewnętrzne, dopasowując je do pozycji oczu kierowcy. Funkcja automatycznego przywracania ustawień wykorzystuje rozpoznawanie twarzy i pulę ponad 250 możliwych regulacji i ustawień dostępnych w aucie, włącznie z wybranymi parametrami systemów audio i klimatyzacji, by po każdej zmianie kierowcy szybko i automatycznie przywrócić zapamiętane indywidualne preferencje. System może zgromadzić dane nawet sześciu osób.
W tym przestronnym wnętrzu wszędzie, gdzie zawiesimy oko, czy dotkniemy, widzimy, bądź poczujemy, jakość – zarówno materiałów jaki i ich rzetelnego spasowania. To najwyższy poziom marek premium.
Przestronność czuć w CX-60 także z tyłu, bo zarówno na wysokości kolan jak i nad głowami, czy na wysokości ramion przestrzeni jest naprawdę pod dostatkiem, nawet dla wysokich.
Mazda CX-60 – bagażnik
Ustawność i pakowność komory bagażnika została znacząco poprawiona w porównaniu do CX-5 – wzrosła przede wszystkim szerokość otwarcia pokrywy bagażnika, zmniejszono też różnicę wysokości pomiędzy progiem załadunku a poziomem podłogi. W opcji pojawiła się elektrycznie podnoszona pokrywa bagażnika uruchamiana czujnikiem umieszczonym pod tylnym zderzakiem.
Pojemność bagażnika – 570 litrów ze schowkiem pod podłogą Po złożeniu oparć tylnej kanapy – 1148 litrów Przy złożonych tylnych oparciach i załadunku do poziomu sufitu – 1726 litrów
Bagażnik z Maździe CX-60
Mazda CX-60 – wyposażenie
Mazda CX-60 to mocna odpowiedź na europejskie SUV-y z wyższej półki. Widać to nie tylko patrząc na urodziwe nadwozie, świetnie wykończone wnętrze, czy jakość i dobór użytych materiałów, ale także czuć podczas jazdy. Towarzyszyć temu może audio Bose złożone z 12 głośników, którego sercem jest zlokalizowany pod fotelem przedniego pasażera wzmacniacz cyfrowy, a także duży, niskotonowy woofer neodymowy zamknięty w specjalnie zaprojektowanej komorze basowej o pojemności 10 litrów, umieszczony we wnęce koła zapasowego pod podłogą bagażnika.
Mazda CX-60 – wrażenia z jazdy
Ten duży i zaskakująco wygodny samochód sunie po drodze niewzruszony drobnymi nierównościami, zupełnie, jakby był zawieszony na wypełnionych prawdziwym pierzem poduszkach. Nie dość, że nie ma tu jakiś niemiłych doznań dochodzących z podłoża, to ich również nie słyszymy, bo CX-60 jest wyjątkowo dobrze wygłuszone.
Auto, mimo swoich gabarytów prowadzi, się jak hatchback; dopiero przy zawracaniu na ciasnej ulicy odczujemy spore wymiary nadwozia.
Na szybko pokonywanych zakrętach nadwoziem nieco buja, choć znacznie mniej, niż w podobnych gabarytów SUV-ach. Mimo tego, dzięki dobrze wyprofilowanym fotelom, nie odczujemy tego zbytnio siedzące w środku, czy za kierownicą, czy na innych fotelach.
Mazda CX-60 – test, fot. Rafał Szmidt
Energia jednostki jest wystarczająca, aby poczuć radość z jazdy od niskich prędkości, lecz to powolne przemieszczanie się w trybie elektrycznym potrafi sprawić mnóstwo przyjemności. I to nie tylko ze względu na ciszę panującą wewnątrz, czy brak wibracji silnika – w takich warunkach można łatwo poczuć, że auto dostojnie sunie po drodze, a w nas rodzi się spokój…
Zupełnie inne odczucia towarzyszą na niemieckiej autostradzie. Przy dużych prędkościach szybka zmiana pasa ruchu nie jest dla CX-60 problematyczna. Powyżej 140 km/h słychać już wyraźnie opływające sporą karoserię powietrze i – zwłaszcza gdy przyspieszamy – wyraźny tembr silnika.
Mazda CX-60 zawieszenie
Zawieszenie przód: podwójne wahacze
Zawieszenie tył: wielowahaczowe Multilink
Auto prowadzi się bardzo pewnie, a to zasługa nie tylko wpływającego na lepsze bezpieczeństwo jazdy napędu na 4 koła, ale także optymalnie dobranego do masy auta silnika. Trzeba przyznać, że zawieszenie jest uniwersalnie dostrojone – pozwala radować się prężną jazdą na winklach, ale też w mieście, czy na wertepach, nie daje odczuć niedogodności nawierzchni na naszych lędźwiach.
Coraz ostrzejsze normy emisji spalin narzucone odgórnie przez Unię Europejską wywołały obecnie panujący trend, któremu uległo większość producentów aut. Chodzi o downsizing, czyli stosowanie coraz mniejszych silników z coraz mniejszą liczbą cylindrów. Tymczasem Mazda zawsze jeździ własnymi drogami i wyznacza swoje trendy. Kiedy więc konkurenci stosują litrowe, doładowane silniki w swoich kompaktach, Mazda zostaje przy 2-litrowej, wolnossącej jednostce, a potem jeszcze bardziej odcina się od mainstreamu, tworząc Skyactiv-X, jako połączenie silnika benzynowego z dieslem.
Teraz, wraz z premierą nowego SUV-a Mazda CX-6, testuję również nowy silnik: czterocylindrowy, benzynowy, o pojemności 2,5 litra e-Skyactive G. Pod prawą stopą mam do wykorzystania 327 KM, a łączny, maksymalny moment obrotowy to 500 Nm, które pomaga przenieść na asfalt 8-stopniowa, automatyczna przekładnia (bez przekładni hydrokinetycznej), a nie wyjąca denerwująco przekładnia bezstopniowa. Ten wariant silnikowy CX-60 pojawia się w Polsce jako pierwszy.
Podobnie jak w markach premium, nie ma tu mowy o tańszym rozwiązaniu, czyli takim, w którym silnik spalinowy napędza przednią oś, a elektryczny tylną. W CX-60 2,5-litrowy benzyniak i elektryk pracują razem, a moc na tył przenosi wał napędowy. Dzięki temu wrażenia z jazdy są dokładnie takie same, jak w aucie z konwencjonalnym napędem.
Mazda CX-60, fot. Rafał Szmidt
Najprzyjemniejsze jest tu dla mnie przyspieszenie – to tylko 5,8 do setki! Reakcja na mocne depnięcie jest błyskawiczna. Silnik wydaje z siebie wówczas porządny, miły dla ucha dźwięk, a auto może się rozpędzić na niemieckiej autostradzie nawet do 200 km/h.
Mazda CX-60 – pojemność akumulatora, zasięg
Akumulator litowo-jonowy ma tu pojemność 17,8 kWh, co umożliwia jazdę wyłącznie na silniku elektrycznym nawet przez 63 kilometry w cyklu mieszanym. Według danych producenta auto zużywa 1,5 l benzyny na setkę i to w pełni możliwe, gdy korzystamy z jazdy hybrydowej, czyli mamy naładowany akumulator i jedziemy swoim normalnym, codziennym tempem, czyli przepisowo. Takie zużycie to marzenie niejednego kierowcy.
Mazda CX-60 Tryb EV – do 63 km w cyklu mieszanym do prędkości 100 km/h Napięcie 355 V Ładowanie AC 7,2 kW – 0-100% – 2 h 20 min
W trybie wyłącznie elektrycznym auto zużywało mi przy spokojnej jeździe w okolicach 17 kW, co jest wynikiem bardzo dobrym i stawia Mazdę CX-60 znacznie wyżej, jeśli chodzi o ekonomię jazdy, niż konkurenci.
Mazda CX-60 – Diesel
W czasach kiedy coraz więcej marek odwraca się od silników wysokoprężnych i oferuje jedynie wysilone benzyny, Mazda prezentuje sześciocylindrowego, rzędowego diesla o pojemności 3,3 litra, który trafił właśnie do tego zupełnie nowego SUV-a – CX-60.
Jestem niezwykle ciekawa silnika, który już teraz można w Polsce zamawiać, a pojawi się w salonach w styczniu. Bo gdy większość producentów oferujących mniej więcej 200-konnego diesla montuje pod maskę silniki dwulitrowe, Mazda proponuje jednostkę o pojemności 3,3 l z sześcioma cylindrami w rzędzie. Napęd trafia tu na tylną oś – podobnie jak w autach segmentu premium. 4×4 otrzymamy w mocniejszej odmianie Diesla generującej 254 KM, która rozpędza CX-60 w 7,4 s do setki. Zużycie ma wynosić średnio 5,3 l na 100 km, co w 2-tonowym, dużym SUV-ie jest wręcz niesamowite.
Jak to możliwe? Mazda nazywa to „rightsizingiem”. Zamiast tworzyć jak najmniejszy silnik o jak największej mocy, należy odpowiednio dobrać pojemność jednostki do gabarytów auta, jego przeznaczenia, uzyskując w ten sposób optymalną moc i zużycie paliwa czy prądu. Czyż nie jest to recepta na auto idealne?
Mazda CX-6 – opinia
Mazda CX-60 to bez wątpienia wyjątkowy model w gamie Mazdy, ale wyjątkowy też w kontekście całego rynku tego typu aut. Koncepcja samochodu, czerpanie z rzemiosła i japońskiej tradycji, to nie jest tylko marketing.
Innymi słowy, Mazda CX-60 to nie jest kolejny SUV klasy średniej, ale auto o unikalnym charakterze. Doskonale wpisują się w to silniki oraz cały układ napędowy, których projektanci poszli pod prąd obowiązujących trendów, skupując się nie tylko na wydajności, ale i przyjemnych wrażeniach z jazdy.
A jeśli nie interesuje was ani wersja hybrydowa, ani z Dieslem pod maską, to za jakiś czas dołączy do nich także klasyczna wersja benzynowa: 3-litrowa, z sześcioma cylindrami w rzędzie. Czyżby było nadal miejsce dla tradycyjnej, dobrze zaprojektowanej, przemyślanej motoryzacji we współczesnym świecie? Na to wygląda i mnie to bardzo cieszy.
Opel Astra GSe i Opel Astra Sports Tourer GSe to pięciodrzwiowy hatchback i usportowione kombi producenta z Rüsselsheim. Oba auta wyróżniają się agresywnie zarysowanymi zderzakami, 18-calowymi felgami oraz czarnymi wstawkami na karoserii. Sportowy charakter podkreślają we wnętrzu zarezerwowane dla tej odmiany fotele, pokryte alcantarą.
Pod maskę Opla Astry GSe trafiła 225-konna wersja hybrydowego układu typu plug-in, dobrze znana z innych modeli koncernu Stellantis. Producent chwali się, że dzięki takim parametrom jak wspomniana moc i maksymalny moment obrotowy wynoszący 360 Nm, Opel Astra GSe i Astra Sports Tourer GSe mają dorównywać najlepszym konkurentom w swoich klasach pod względem przyspieszenia ze startu zatrzymanego i prędkości maksymalnej. Niestety producent nie podał jeszcze jakie osiągi zapewni ta odmiana.
Modyfikacjom poddano także układ jezdny z nowymi amortyzatorami oraz zmniejszonym o centymetr prześwitem. Z myślą o dynamicznej jeździe zestrojono także układ kierowniczy. W porównaniu do pozostałych wersji Astry, modele GSe mają być jeszcze zwrotniejsze i precyzyjniejsze w prowadzeniu. Także hamulce mają reagować błyskawicznie.
Opel Astra GSe i Astra Sports Tourer GSe mają także inaczej zaprogramowane ustawienia ESP – podwyższono próg aktywacji systemu z uwzględnieniem potrzeb kierowcy preferującego dynamiczną jazdę.
Opel Astra GSe
Opel GSe – submarka zelektryfikowanych Opli
Kiedyś skrót GSe oznaczał „Grand Sport Einspritzung” (samochody sportowe z wtryskiem paliwa) – jak w przypadku Commodore’a GS/E czy Monzy GSE. Od teraz GSe to flagowe modele Opla reprezentujące odrębną submarkę, a skrót należy odczytywać jako „Grand Sport electric”. Modele GSe w ofercie Opla będą łączyć przyjemność z jazdy z lokalnie bezemisyjną mobilnością w duchu obecnych czasów.
A teraz?
Nowa Astra GSe i Astra Sports Tourer GSe są idealnymi modelami do inauguracji nowej dynamicznej submarki oraz wpisują się w naszą strategię osiągnięcia statusu marki w pełni elektrycznej do 2028 r. – powiedział Florian Huettl, dyrektor generalny firmy Opel.
Jesteście parą motocyklistów, którzy nie lubią tracić czasu i nerwów na przedzieranie się przez miasta? Wolicie dowieźć jednoślady w Alpy i tam pośmigać po górskich przełęczach? Chcecie zabrać swoje motocykle do serwisu, albo po prostu przewieźć je z punktu A do B bez konieczności znoszenia trudów długiej podróży, niezależnie od złej pogody? Sposobem na taki przewóz jest przyczepa Cochet Duo.
Cochet Duo – przyczepa motocyklowa
Cochet to francuski producent sprzętu rolniczego, który w swojej ofercie ma trzy rodzaje przyczepek do przewozu małych pojazdów np. motocykli, quadów, lub kosiarek. Są one jakościowo wykonanie i wyjątkowo praktyczne. Główna funkcjonalność przyczepy jest taka, że można ją opuścić do ziemi przy załadunku, a po użyciu wygodnie złożyć i odstawić. Po złożeniu jest ta tyle kompaktowa, że nie zajmie dużo miejsca w garażu.
Cochet Duo – rodzaje przyczep
Przyczepka Uno jest przeznaczona do przewozu jednego jednośladu, ma ładowność 331 lub 431 kg;
Cochet Duo na dwa motocykle udźwignie 506 kg;
Chochet XL jest przystosowana do transportu do 460 kg.
Cochet Duo
Cochet Duo – przyczepa na dwa motocykle
Przyczepy Cochet Uno oraz Duo są tak składane, że można je przechowywać w pozycji pionowej, dlatego wygospodarowanie miejsca na nie nie stanowi problemu. Świetnym rozwiązaniem jest też hydrauliczne opuszczanie poziomu platformy do ziemi, co ułatwia wprowadzenie motocykla lub wjechanie nim na przyczepkę.
Jak w kilku ruchach złożyć przyczepkę Cochet Duo? Robi się to minutę, bez użycia żadnych narzędzi.
A tak prezentuje się Cochet Uno.
Przyczepy Cochet obecnie są dostępne w wielu punktach dystrybucji niemieckiej. Cena Cochet Uno to 3150 euro, a Duo można kupić za 4295 euro.
Zasadę prawej ręki stosuje się najczęściej na skrzyżowaniach, o czym mówi art. 25, ust. 1 Prawa o ruchu drogowym:
Kierujący pojazdem, zbliżając się do skrzyżowania, jest obowiązany zachować szczególną ostrożność i ustąpić pierwszeństwa pojazdowi nadjeżdżającemu z prawej strony, a jeżeli skręca w lewo – także jadącemu z kierunku przeciwnego na wprost lub skręcającemu w prawo.
Należy od razu zaznaczyć, że powyższa zasada to przepis ogólny. Zawsze wg hierarchii ważności patrzymy w pierwszej kolejności na policjanta – sygnały dawane przez niego są ważniejsze niż sygnalizacja świetlna, znaki drogowe oraz tzw. zasada prawej ręki. Następne w kolejności są „światła”, a potem znaki. Gdy nie ma żadnego z wymienionych to stosujemy się do zasad ogólnych.
W tym miejscu musimy zrobić jeszcze jedno zastrzeżenie, że nie każda sytuacja, w której spotykają się dwie drogi to skrzyżowanie. Zgodnie z definicją:
Skrzyżowanie – przecięcie się w jednym poziomie dróg mających jezdnię, ich połączenie lub rozwidlenie, łącznie z powierzchniami utworzonymi przez takie przecięcia, połączenia lub rozwidlenia; określenie to nie dotyczy przecięcia, połączenia lub rozwidlenia drogi twardej z drogą gruntową, z drogą stanowiącą dojazd do obiektu znajdującego się przy drodze lub z drogą wewnętrzną.
Jeśli więc do drogi którą podążamy, dołącza droga gruntowa, albo uliczka osiedlowa oznakowana jako „droga wewnętrzna”, to nie jest to skrzyżowanie. Czasami w takich miejscach stawiany jest znak „D-1, droga z pierwszeństwem”, ale najczęściej nie.
Nie oznacza to jednak, że musimy w takiej sytuacji ustępować kierującym wjeżdżającym na naszą drogę. Osoba wyjeżdżająca z drogi gruntowej lub wewnętrznej, jest włączającym się do ruchu i to ona musi ustąpić pierwszeństwa wszystkim innym.
To sytuacja, która sprawia problem wielu kierowcom. Jeżeli jeden pojazd zjeżdża z pasa lewego na środkowy, a w tym samym czasie pojazd z prawego też chce wjechać na środkowy, to kto ma pierwszeństwo?
W takim przypadku również stosujemy zasadę prawej ręki, a więc to kierujący z lewego pasa, musi ustąpić temu, który zjeżdża z prawego na środkowy.
Jaki mandat za niestosowanie zasady prawej ręki?
Niezastosowanie zasady prawej ręki może mieć różne konsekwencje i to od tego zależeć będzie, jaki mandat otrzymamy. Jeśli dojdzie tylko do wymuszenia pierwszeństwa, zapłacimy 300 zł i otrzymamy 5 punktów karnych.
Zasilanie samochodów LPG (Liquefied Petroleum Gas) znane jest już od ok. czterech dekad, a w Polsce swój prawdziwy boom miało w latach 90 ubiegłego wieku. Przez ten czas instalacja LPG ulegała znacznym modyfikacjom – bardzo dobrze sprawdza się we współpracy z jednostkami benzynowymi. Warunkiem koniecznym, aby faktycznie tak było, jest jej odpowiednia jakość i wysoce specjalistyczny montaż wykonany w profesjonalnym, autoryzowanym serwisie.
Instalacja LPG w samochodzie używanym – nie każdym!
Każde zaniedbanie przy montażu LPG i nieprawidłowy ich serwis najczęściej powoduje szereg przykrych i kosztownych usterek. Często zdarza się, że silnik odmawia pracy w trybie zasilania benzyną a dobrze działa po przełączeniu na gaz – w takiej sytuacji najpewniej mamy do czynienia z usterką sterownika silnika. Powszechnym objawem jest także nierówna praca silnika, co często spowodowane jest usterką któregoś z elementów elektroniki jednostki napędowej.
Gaz spala się w mniejszej temperaturze niż benzyna jednak dłużej, co z kolei może przyczynić się m.in. do przegrzania silnika i w efekcie pęknięcia głowicy, uszkodzenia zaworów i gniazd zaworowych, wtryskiwaczy, zużycie katalizatora.
Powszechną wiedzą jest także to, że nie wszystkie jednostki napędowe lubią się z „gazem” i montowanie na siłę LPG nie jest tu najlepszym pomysłem.
Zanim zdecydujemy się na zakup samochodu z rynku wtórnego z zamontowanym układem LPG, koniecznie należy zweryfikować kilka podstawowych kwestii, aby nie wpakować się w kłopoty i co oczywiste dodatkowe koszty. Bo instalacja LPG w aucie używanym ma sens wyłącznie wtedy, gdy działa bez zarzutu.
Dokumenty to podstawa
Sprzedający samochód z LPG po pierwsze powinien pokazać dowód rejestracyjny oraz kartę pojazdu, w których musi być wpisana informacja o zamontowaniu instalacji. Pojazdy sprowadzane zza granicy również muszą mieć taką adnotację i nie ma od tego odstępstwa. Brak takiego wpisu skutkuje zatrzymaniem dowodu podczas kontroli drogowej.
Inny ważnym dokumentem jest dowód zakupu, który mówi nam, o tym, gdzie był dokonywany montaż instalacji LPG – czy faktycznie był to wyspecjalizowany, autoryzowany serwis i co bardzo istotne – kiedy. Wiek instalacji jest istotny, ponieważ powyżej pięciu lat eksploatacji najczęściej skutkuje tym, że silnik może posiadać już jakieś usterki, jako że nawet najlepsza instalacja powoduje szybsze jego zużycie.
Po upływie dziesięciu lat od montażu LPG kończy się czas możliwości używania butli z gazem i niezbędna jest ponowna jej legalizacja a niejednokrotnie wymiana na nową.
Instalacja LPG musi być poddawana regularnym przeglądom co ok. 10 000 km, w trakcie których dokonuje się niezbędnych regulacji oraz wymienia się filtr, co zapobiega zmniejszeniu mocy i większemu zużyciu gazu.
Wstępna weryfikacja
W kolejnym kroku weryfikacji auta zajrzyjmy pod maskę.
Instalacja LPG montowana w profesjonalnym serwisie z wykorzystaniem wyłącznie oryginalnych elementów powinna być zamontowana z dużą precyzją. Jeśli zauważymy, że jest inaczej i wyraźnie widać brak staranności, co nie jest wyłącznie kwestią estetyki, powinniśmy odpuścić sobie takie auto albo nastawić się na ponowny montaż instalacji – mówi Wojciech Śliz z Auto Raport DEKRA.
Czas na przejażdżkę
Przed rozpoczęciem jazdy próbnej w pierwszej kolejności sprawdźmy, czy świeci się kontrolka check engine – jeśli tak, jest to wyraźny sygnał, że mamy do czynienia z awarią. Nie dajmy się oszukać, że nic się nie dzieje i że za kilkadziesiąt złotych bezproblemowo można skasować taki błąd.
W trakcie jazdy samochód musi jeździć płynnie zarówno na benzynie, jak i na LPG. Jeśli podczas pracy na benzynie obroty silnika „skaczą”, to może być informacja, że system zasilania jest uszkodzony i właściciel prawdopodobnie uruchamiał silnik na gazie, co absolutnie nie jest dobre dla jednostki napędowej.
W silnik należy się też wsłuchać podczas pracy na wolnych obrotach podczas postoju. Powinien wtedy pracować równo i stabilnie, a jeśli jest inaczej to sygnał poważnej awarii, a w najlepszym przypadku rozkalibrowania.
Instalacja LPG to dodatkowy układ w samochodzie, który wymaga odpowiedniego serwisu, aby dobrze i efektywnie współpracował z silnikiem. Podczas zakupu używanego auta z gazem nie jesteśmy w stanie samodzielnie dokładnie zweryfikować stanu technicznego tego układu, poprawności montażu, odpowiedniej pracy i w końcu tego, jaki wpływ miał on na silnik. Dlatego najlepiej przeprowadzić przegląd w profesjonalnym serwisie. Koszt takiej operacji jest małą częścią ewentualnych kosztów napraw – dodaje Wojciech Śliz z Auto Raport DEKRA.
Instalacja LPG w samochodzie używanym jest zatem nie tylko możliwa, ale i wskazana, jeśli chcemy obniżyć koszty eksploatacji auta. Jednak warto sprawdzić powyższe, aby nie paść ofiarą oszustwa.
Chwilę po debiucie elektrycznego SAV-a (Sports Activity Vehicle), bo tak bawarska marka określa nadwozie tego auta, wiemy ile będzie kosztował. Oto BMW XM – cena w Polsce przyprawi o zawrót głowy niejednego fana marki, choć rzeczywiście model został zaprojektowany „na bogato”.
BMW XM – wygląd
Mierzący 511 cm samochód, zajmie miejsce w gamie BMW jako flagowy SUV, ale także jako najmocniejsza „eMka” w historii. BMW nie ukrywa, że najważniejszymi rynkami zbytu mają być USA, Chiny oraz Bliski Wschód. To tłumaczy dość kontrowersyjną stylistykę, ogromne „nerki”, mające jednocześnie złotą obwódkę i podświetlenie, a także złote ramki szyb, złoty pas biegnący przez bok auta, złote felgi oraz specjalny tryb jazdy, przeznaczony do jazdy po piaskowych wydmach. Warto dodać w kontekście jazdy po pustyni lub plaży, że masa tego pojazdu to 2,7 tony.
Auto osadzono na obręczach kół M ze stopów lekkich, które mają standardowo 21, a opcjonalnie 22 lub 23 cale.
Niezwykły jest też układ wydechowy. Ma on elektryczne sterowane klapy oraz – po raz pierwszy w modelu BMW M – sześciokątne, ułożone jedna nad drugą podwójne końcówki rur wydechowych. Brzmienie zapewnia BMW IconicSounds Electric, dźwięki stworzone w ramach współpracy bawarskiej marki z kompozytorem muzyki filmowej Hansem Zimmerem.
BMW XM – silnik i osiągi
Pod maskę trafił układ hybrydowy z podwójnie doładowanym silnikiem V8 4,4 l, rozwijający 653 KM mocy systemowej, który za rok dostępny będzie także w wersji Label Red, z jednostką o podwyższonej wartości mocy do 748 KM i momencie obrotowym 1000 Nm. Pomimo takich parametrów BMW XM będzie też całkiem oszczędne – za sprawą dużego akumulatora trakcyjnego, który pozwoli przejechać do 88 km w trybie elektrycznym.
Przyspieszenie 0–100 km/h s 4.3 Prędkość maksymalna w km/h – 250 / 270 Prędkość maksymalna na silniku elektrycznym w km/h – 140 Zasięg w trybie elektrycznym (WLTP) km – 82 – 88 Napęd – na 4 koła M xDrive Zawieszenie: adaptacyjny mechanizm różnicowy M na tylnej osi, oś przednia z podwójnymi wahaczami poprzecznymi, pięciowahaczowa osią tylną
BMW XM – osiągi
BMW XM – silnik elektryczny, pojemność akumulatora i moc ładowania
Napęd M HYBRID w BMW XM to połącznie silnika spalinowego o mocy 489 KM i napędu elektrycznego o mocy 197 KM. Ośmiocylindrowy motor jest wspomagany przez silnik elektryczny zintegrowany z 8-stopniową skrzynią M Steptronic. Systemowy moment obrotowy napędu to 800 Nm (generowany wspólnie przez silnik spalinowy o wartości do 650 Nm i silnik elektryczny o wartości do 280 Nm).
Wysokonapięciowy akumulator litowo-jonowy umieszczony w podłodze pojazdu ma pojemność użytkową 25,7 kWh. BMW XM można naładować prądem stałym (złącze CCS) z mocą do 7,4 kW.
BMW XM – wnętrze
Wnętrze dla odmiany jest stonowane i typowe dla nowych modeli BMW. Deska rozdzielcza zdominowana jest przez dwa duże ekrany (wyświetlacz wskaźników o przekątnej 12,3 cala oraz wyświetlacz kontrolny o przekątnej 14,9 cala), ale na szczęście pozostawiono również obsługę centralnym pokrętłem. Z kolei tylną część wnętrza producent przyrównuje do luksusowej salonki, a to za sprawą bardzo dużej ilości miejsca, wyjątkowo komfortowej kanapy, której obicia zachodzą aż na drzwi, oraz dwóch niedużych poduszek.
BMW XM – cena w Polsce i na świecie świadczy o tym, że mamy do czynienia z autem awangardowym. Otóż auto ma wewnątrz podsufitkę z trójwymiarową strukturą, obramowanie przypominające passe-partout i oświetlenie ze 100 diodami.
Standardowo oferowane jest m.in. oświetlenie ambientowe, 4-strefowa klimatyzacja automatyczna, system nagłośnienia Harman Kardon. Opcjonalnie można wybrać audio marki Bowers & Wilkins ze wzmacniaczem o mocy 1500 W i czterema dodatkowymi głośnikami w podsufitce.
BMW XM będzie produkowane od grudnia 2022 roku amerykańskich zakładach BMW Group w Spartanburgu, a do sprzedaży trafi wiosną 2023 roku. Auto można już zamawiać w Polsce.
BMW XM – cena w Polsce startuje od 935 tys. zł. Auto pojawi się w salonach również wiosną. BMW XM LABEL RED dojedzie do Polski jesienią.
Skrzyżowanie typu T występuje na polskich drogach dosyć często. Zachowanie na nim wydaje się dość intuicyjne, gdy znamy przepisy i jeśli jest dobrze oznakowane. Wielu z nas jednak ma wątpliwości dotyczące pierwszeństwa przejazdu. Jak zatem pokonać bezkolizyjnie skrzyżowanie typu T?
Czym jest skrzyżowanie – definicja, przepisy
Zanim przejdziemy dalej, wyjaśnijmy sobie czym w ogóle jest skrzyżowanie. Zgodnie z definicją zawartą w ustawie Prawo o ruchu drogowym:
Skrzyżowanie – przecięcie się w jednym poziomie dróg mających jezdnię, ich połączenie lub rozwidlenie, łącznie z powierzchniami utworzonymi przez takie przecięcia, połączenia lub rozwidlenia; określenie to nie dotyczy przecięcia, połączenia lub rozwidlenia drogi twardej z drogą gruntową, z drogą stanowiącą dojazd do obiektu znajdującego się przy drodze lub z drogą wewnętrzną.
Już teraz możemy więc zrobić istotne rozróżnienie. Jeśli z drogą, którą podróżujemy, łączy się na przykład droga wewnętrzna lub gruntowa, to nie jest to skrzyżowanie. Nie stosujemy więc w takich przypadkach żadnych przepisów związanych ze skrzyżowaniami, także tych, o których powiemy sobie za chwilę.
Skrzyżowanie typu T – co to jest? Kto ma na nim pierwszeństwo?
Skrzyżowanie typu T ma, co nie będzie zaskoczeniem, kształt litery T. Innymi słowy, to skrzyżowanie z trzema wylotami. Kto ma na nim pierwszeństwo? To już zależy. Przypomnijmy, że zasady pierwszeństwa wyznaczają (w kolejności ważności):
sygnalizacja świetlna
znaki drogowe
zasady ogólne
W pierwszym przypadku sprawa jest jasna – jedzie ten, kto ma zielone światło. Druga może być już bardziej skomplikowana. Albo mamy wtedy do czynienia z sytuacją, w której do drogi z pierwszeństwem, dołącza droga podporządkowana (tu chyba nikt nie ma wątpliwości, kto jedzie pierwszy – informują o tym zresztą znaki), albo występuje tak zwane pierwszeństwo łamane. To znaczy, że droga z pierwszeństwem skręca w lewo lub w prawo i kierowcy nią jadący, pomimo tego, że skręcają, nadal mają pierwszeństwo.
Najwięcej problemów kierowcom sprawia jednak sytuacja, w której nie ma żadnych znaków. Oznacza to, że mamy do czynienia ze skrzyżowaniem równorzędnym. Pierwszeństwo na nim ma więc kierowca, który znajduje się po naszej prawej stronie.
Skrzyżowanie typu T, fot. motocaina.pl
Skrzyżowanie typu T – najczęstsze błędy
Błędy, jakie kierowcy popełniają na skrzyżowaniach typu T, zależą od tego, jak określane jest na nim pierwszeństwo. Tam gdzie kierowcy muszą kierować się znakami, najczęściej źle używają kierunkowskazów przy pierwszeństwie łamanym. Jeśli jadą drogą z pierwszeństwem, nie sygnalizują skrętu, chociaż sama droga skręca.
Najwięcej problemów generują sytuacje, w których skrzyżowanie jest równorzędne. Kierowcy nie pamiętają o zasadzie prawej ręki i jadą „intuicyjnie”, czasami sugerując się też tym, co robią inni kierujący. Zdarzają się też nieporozumienia, w których na skrzyżowaniu typu T kierowcy jadący „daszkiem” uważają, że skoro ich droga jest kontynuowana, a druga do niej dołącza, to oni mają pierwszeństwo, ponieważ jadą cały czas prosto, a inni muszą skręcić.
Skrzyżowanie typu T – jak się prawidłowo na nim zachować?
Na skrzyżowaniu oraz w odległości mniejszej niż 10 m od skrzyżowania zatrzymanie jest zabronione (nie dotyczy zatrzymania wynikającego z warunków ruchu).
Na skrzyżowaniu zabrania się wyprzedzania (za wyjątkiem skrzyżowań o ruchu okrężnym oraz skrzyżowań, na których ruch jest kierowany).
Zakazuje się wjeżdżania na skrzyżowanie, jeżeli na skrzyżowaniu lub za nim nie ma miejsca do kontynuowania jazdy.
Kierujący pojazdem zbliżając się do skrzyżowania jest obowiązany zachować szczególną ostrożność. Nieustąpienie pierwszeństwa przejazdu jest jedną z dwóch głównych przyczyn wypadków w Polsce!
Czternaście załóg i 28. niezwykłych pań, z których każda jest wyjątkowo ciekawym materiałem na film, spotkało się w piątkowe popołudnie w ostatni weekend sierpnia, w urokliwych murach Hotelu Krasicki – historycznego przedzamcza rezydencji Biskupów Warmińskich, aby wspólnym zwiedzaniem rozpocząć VII zlot Miłośniczek Zbytkowych Mercedesów She’s Mercedes.
She’s Mercedes – kobieca moc Klubu Zabytkowych Mercedesów Polska
Inicjatywę spotkań She’s Mercedes – wyłącznie w kobiecym gronie – zapoczątkowała Prezydent Klubu Zabytkowych Mercedesów poprzedniej kadencji i jednocześnie właścicielka modelu 300 SL z 1989 (R107), Małgorzata Przebindowska. Uznała, że właścicielki lub użytkowniczki old- i youngtimerów ze Stuttgartu chętnie zintegrują się, przemierzając wspólnie malownicze trasy i zwiedzając ciekawe miejsca. To był strzał w dziesiątkę! Uczestniczek wydarzenia z roku na rok przybywa, a przyjaźnie zawiązane podczas zlotu trwają latami.
Tegoroczna komandorka rajdu – Ewa Łuszcz oraz vice komandor – Monika Dzierżko, które przybyły na rajd niezwykłym W180 z 1957 roku (typ 220 S) – dołożyły wszelkich starań, aby dopiąć organizację, atrakcje i logistykę na ostatni guzik. Najstarszy egzemplarz mercedesa został przywieziony lawetą, a pozostałe przyjechały „na kołach”. Wszystkie załogi mogły liczyć na wsparcie serwisu Zbyszka Brolera z Warszawy.
Panie spotkały się podczas uroczystej kolacji na hotelowym moście, gdzie w otoczeniu średniowiecznych murów zamku kosztowały specjałów regionalnej kuchni. Rozmowom o samochodach – i nie tylko – nie było końca.
Blichtru nadała obowiązująca podczas spotkania kolorystyka ubioru i dodatków do stroju, każdego roku inna. Tym razem zlotowymi barwami były biel i złoto, idealnie podkreślające zestawienie świeżości kobiet z luksusem i elegancją.
She’s Mercedes 2022 Lidzbark Warmiński – przebieg wydarzenia
W sobotni poranek, na dziedzińcu Hotelu Krasicki w Lidzbarku Warmińskim, rozpoczęła się prezentacja załóg i ich oryginalnych egzemplarzy. Zmieszał się zapach dobrych perfum z zapachem benzyny, srebrne chromy zabytkowych aut, ze współczesnymi, biało-złotymi kreacjami pań! Odbyły się również sesje zdjęciowe przy samochodach oraz konkursy dla widzów z nagrodami – gadżetami.
Najstarszym pojazdem, z 1952 roku, był przepiękny, kremowo-czerwony W191 (170 DS), którym przyjechała załoga w składzie Edyta Kopaczewska i Agata Rurarz.
Konkurs na najpiękniejsze auto zlotu wygrał jednak Mercedes-Benz 300 SE z 1964 roku (W112), prowadzony przez Joannę Szczublewską, a pilotowany przez jej mamę, Danutę Szczublewską.
Silna reprezentacja aut z nadwoziem SL wzbudzała ogromne zainteresowanie wszystkich odwiedzających zamek. Dopełnieniem prezentacji były współczesne modele mercedesa, w pełni elektryczny EQS 450+ oraz okazały GLS Maybach. Wydarzenie uświetnił swoją obecnością zarówno Burmistrz Miasta Lidzbarka Warmińskiego, Jacek Wiśniowski, jak i Prezydent Klubu Zabytkowych Mercedesów Polska, Łukasz Twardoch.
Po południu uczestniczki rajdu, zabytkowym orszakiem, przejechały do Folwarku Galiny. Ponieważ spotkanie odbywało się w klimacie slow drive, panie nie były żądne sportowych wrażeń. W eleganckim peletonie przejechały odcinek około 30 kilometrów, kontemplując uroki dróg i podziwiając krajobrazy Warmii.
W Pałacu Galiny panie zostały uraczone typowym, warmińskim obiadem, mogły odpocząć w pełnym fauny i flory romantycznym ogrodzie, skorzystać z warsztatów zielarskich w Pałacu oraz odbyć lot balonem. Dla chętnych droga powrotna wiodła przez Stoczek Klasztorny. Wieczorem uczestniczki zlotu zebrały się na uroczystej kolacji komandorskiej w zabytkowej sali Basztowej.
Nazajutrz, zmysłowym koncertem Ewy Łuszcz na wydającym oryginalne dźwięki handpanie oraz zwiedzaniem Muzeum Warmii i Mazur w Lidzbarku, panie zakończyły swoje siódme spotkanie, które upłynęło w atmosferze integracji i niekończących się rozmów o zabytkowej motoryzacji.
Nasze kobiece zloty są wyczekiwanym wydarzeniem, a zabytkowe mercedesy to znakomity pretekst do pielęgnowania przyjaźni, wieloletnich znajomości, a także do zawierania nowych – powiedziała Małgorzata Przebindowska, pomysłodawczyni zlotów She’s Mercedes.
She’s Mercedes 2022 – modele
Choć na zlot przyjechała silna reprezentacja SL-i, to – począwszy od najstarszego modelu na spotkaniu She’s Mercedes, a skończywszy na najmłodszym – ten rodzaj nadwozia nie był jedynym wyróżniającym się. Oto jakie załogi i ich pojazdy przybyły do Lidzbarka Warmińskiego.
Edyta Kopaczewska & Agata Rurarz
She’s Mercedes 2022 – Lidzbark Warmiński. Mercedes-Benz W191 Typ 170 DS 3 z 1952 roku
Panie przyjechały najstarszym modelem na wydarzenie – to typ W191 Typ 170 DS 3 z 1952 roku, który został odkupiony przez obecnych właścicieli od ambasady szwajcarskiej.
Ewa Łuszcz & Monika Dzierżko Mercedes-Benz W180 Typ 220 S 4, 1957 r.
Joanna Szczublewska & Danuta Szczublewska Mercedes-Benz W112 Typ 300 SE 2, 1964 r.
Konkurs wygrał właśnie ten egzemplarz – to wyjątkowo rzadki model Mercedesa, w bardzo bogatej wersji, z 3-litrowym silnikiem pod maską. Przeszedł profesjonalną renowację i od 12 lat prezentuje się na przeróżnych zlotach. Damska załoga, w składzie matka i córka, dojeżdża na te wydarzenia nawet kilkaset kilometrów na kołach.
She’s Mercedes 2022 – Lidzbark Warmiński. Mercedes-Benz W112 Typ 300 SE 2, 1964 r
Anna Ciesielska & Agnieszka Pietrowicz Mercedes-Benz W108 Typ 250 S, 1967 r.
Ewa Krzysztofiak-Masztalerz & Lidia Kamińska Mercedes-Benz W109 Typ 300 SEL, 1970 r.
Małgorzata Borowik & Anna Domańska Mercedes-Benz W114 Typ 250, 1971 r.
Paulina Korzyniewska & Maria Witczak Mercedes-Benz W108 Typ 280 S, 1971 r.
Joanna Karczmarek-Góras & Sylwia Jackowska Mercedes-Benz R107 Typ 450 SL, 1972 r.
Iwona Moraczewska & Joanna Markus Mercedes-Benz R107 Typ 500 SL, 1985 r.
Marzena Stefańska & Beata Leszczyńska & Małgorzata Szymanowska Mercedes-Benz W126 Typ 420 SEC, 1988 r.
To z kolei najmniej liczny typ w modelu W126 coupe – wyprodukowano go zaledwie 3680 egzemplarzy modelu 420SEC. Zlotowa sztuka została kupiona w kwietniu 2011 roku od pierwszego właściciela z regionu Badenia-Wirtembergia. Nazywa się Ruda.
Małgorzata Przebindowska & Marzena Gil Mercedes-Benz R107 Typ 300 SL, 1989 r.
Jolanta Brzozowska-Zając, Mercedes-Benz W124 Typ E 320, 1995 r.
Ewa Kulesza & Marta Rolko, Mercedes-Benz R129, typ 500 SL, 1997 r.
Katarzyna Frendl & Aneta Danisiewicz, Mercedes-Benz EQS Typ 450+, 2022 r.
O atmosferze wydarzenia decydują ludzie. Na zlocie poznałam wspaniałe kobiety, pełne motoryzacyjnej pasji, pieczołowicie dbające o każdy centymetr chromu na swoich autach, prowadzące swoje ukochane maszyny nie tylko z klasą, ale i szacunkiem. Wsłuchujące się z uwagą w dźwięki wydawane przez własne cztery kółka, ale i wyczulone na każdą przydatną informację o danym modelu – serwisowaniu, ochronie karoserii, czy przyjaznych klasycznej motoryzacji instytucjach i imprezach. W każdej z uczestniczek – niezależnie od profesji, jaką na co dzień wykonuje – odnalazłam chęć integracji, dzielenia się własnym doświadczeniem – po prostu spędzenia miło czasu wśród kobiet, które kochają retro pojazdy i związany z nimi styl życia.
Kilkudniowy zlot na długo pozostanie we wspomnieniach wszystkich uczestniczek, nie tylko za sprawą zdjęć, czy filmów, ale także znajomości, które z pewnością przetrwają znacznie dłużej, niż VII edycja zlotu Miłośniczek Zabytkowych Mercedesów „She’s Mercedes”.
Drogie panie – dziękuję, że miałam okazję was poznać. Nie mogę się doczekać kolejnych naszych spotkań!
Partnerami wydarzenia był Mercedes-Benz Polska, Auto Idea oraz Maybach Boutique Galeria Krakowska.
Wina kierowcy zatrzymanego przez policję jest bezsprzeczna, ale cała akcja jest nieco… kuriozalna. Na nagraniu widzimy, jak kierujący nie zatrzymuje się przed zieloną strzałką i wjeżdża za sygnalizator. Stojący na środkowym pasie policjanci reagują, włączają sygnały uprzywilejowania i zatrzymują go.
Mandat za niezatrzymanie pojazdu przed sygnalizatorem z zieloną strzałką nie jest wysoki, bo wynosi 100 zł. Jednak od 17 września doliczyć trzeba do tego 6 punktów karnych, które to punkty znikną z naszego konta dopiero po dwóch latach od momentu opłacenia mandatu.
A na czym polega kuriozalność tej sytuacji? Na nagraniu nie widać tego dokładnie, ale wydaje się, że przez sygnalizator bez zatrzymania przejechało kilka pojazdów. Wśród nich nawet miejski autobus. Linię zatrzymania przekroczył także kolejny kierowca, który zatrzymał się tylko dlatego, że wjechał przed niego radiowóz na sygnale. Tymczasem ukarano tylko jednego kierowcę. I gdzie tu sprawiedliwość?
Jak można kontrolować, czy ktoś ma radio w samochodzie?
Może pamiętacie, bo mówiło się o tym sporo jakiś czas temu, że władza wzięła się za osoby niepłacące abonamentu radiowo-telewizyjnego, a urzędnikami uprawnionymi do kontroli, czy mamy takie urządzenia, są listonosze. Na szczęście nikt nie może wejść do naszego domu bez naszej zgody lub odpowiedniego nakazu, więc z łatwością można zapobiec kontroli.
Podobnie jest w przypadku samochodu, ale… przecież nie trzeba do niego wsiadać, żeby zobaczyć, że jest wyposażony w radio. Skorzystał z tego jeden z listonoszy, który zrobił przez szybę zdjęcie radia w samochodzie dostawczym, a później jego właściciel otrzymał wezwanie do zapłaty całej zaległości oraz kary za uchylanie się od opłat. O przypadku tym mówił między innymi Moto Doradca:
Kto musi płacić abonament RTV za radio w samochodzie?
Teoretycznie abonament RTV za radio w samochodzie musi płacić każdy. Osoby fizyczne są jednak na uprzywilejowanej pozycji, ponieważ opłata jest za fakt posiadania odbiornika, a nie za liczbę tych odbiorników. Nikt nie liczy nam ile mamy telewizorów w domu, ani urządzeń zdolnych odbierać programy radiowe. Radio w samochodzie też jest zaliczane do puli „domowej”.
W gorszej sytuacji są przedsiębiorcy, ponieważ muszą zapłacić abonament za każde auto z radioodbiornikiem, jakie posiadają w swojej ewidencji. A co jeśli dany pojazd jest w leasingu lub w wynajmie długoterminowym? Wtedy trzeba już sprawdzić zapisy umowy.
Ile wynosi abonament RTV za radio w samochodzie?
Stawki za radio w samochodzie zależą od tego, na ile miesięcy wykupujemy abonament:
1 miesiąc – 7,50 zł
2 miesiące – 14,60 zł
3 miesiące – 21,60 zł
6 miesięcy – 42,80 zł
12 miesięcy – 81 zł
Jaka kara za brak abonamentu RTV za radio w samochodzie?
Na koniec przypomnijmy jeszcze, że abonamentu RTV nie płacimy za słuchanie radia, ale za sam fakt posiadania urządzenia, które umożliwia takie słuchanie. Odwoływanie się od kar nic więc nie da, chyba że jesteśmy w stanie udowodnić przed sądem, że urządzenie zamontowane w naszym pojeździe, nie ma technicznej możliwości odbierania sygnału radiowego.
Kara za brak opłaconego abonamentu RTV to 30-krotność opłaty, czyli 225 zł. Do tego doliczane są także zaległe opłaty. Jeśli nigdy nie płaciliśmy abonamentu za radio w aucie, to najprawdopodobniej zostaniemy wezwani do zapłaty za każdy miesiąc od momentu zakupu pojazdu.
Wydaje się, że auta do 70 tys. zł trudno znaleźć w obecnych czasach. Oto lista 5 modeli z bazy Carvago – platformy sprzedaży samochodów- z ponad 800 tys. samochodów z całej Europy, które zostały wybrane ze względu na cenę i relatywnie niskie koszty eksploatacji.
Auta do 70 tys. zł
Peugeot 308 SW II
Po niezbyt udanym modelu pierwszej generacji, projektanci Peugeota niemalże od podstaw stworzyli jeden z najbardziej zgrabnych, kompaktowych hatchbacków. Kombi jest nieco mniej eleganckie, ale jego większy bagażnik gwarantuje ogromną ilość przestrzeni. Sterowanie za pomocą ekranu dotykowego może być frustrujące, jednak pod względem mechanicznym samochód będzie długo spełniał oczekiwania kierowcy. Należy jednak pamiętać, by unikać przy wyborze turbodoładowanych silników benzynowych. Nawet automatyczna skrzynia biegów firmy Aisin będzie służyła długo, o ile poprzedni właściciel wymieniał olej przy przebiegu około 100 000 km.
Najlepszy silnik: 1.5 BlueHDi
Najsłabszy silnik: 1.6 THP
Zużycie paliwa: 3,7 l/100 km (1,6 e-HDi 115 KM)
Przewidywana cena: 60 000 zł za samochód z 2018 r. z przebiegiem poniżej 100 000 km
Peugeot 308 SW
Ford Focus kombi III
Używane auta do 70 tys. zł to zwykle klasa średnia. Wykorzystując platformę C, trzecia generacja Forda Focusa pod wieloma względami różni się od swojego poprzednika. Poprawie uległo zarówno wykończenie, jak również także systemy wspomagające parkowanie. Focus kombi gwarantuje wystarczającą ilość miejsca dla pasażerów. Części zamienne są stosunkowo niedrogie, a walory jezdne i jakość obsługi są nadal najlepsze w klasie. Warto zdecydować się na dwulitrowego diesla, ale koniecznie z manualną skrzynią biegów – naprawa dwusprzęgłowej skrzyni PowerShift skonstruowanej przez Getrag może okazać się kosztowną katastrofą.
Najlepszy silnik: 2.0 TDCi Euro 5 z manualną skrzynią biegów
Najsłabszy silnik: 1.6 EcoBoost
Zużycie paliwa: 4,0 l/100 km (2.0 TDCi 150 KM)
Przewidywana cena: 63 000 zł za samochód z 2017 roku z przebiegiem ponad 150 000 km
Ford Focus kombi III
Citroen Berlingo
Samochody MPV (Multi Purpose Vehicle – samochody wielofunkcyjne) na bazie vana są obecnie coraz mniej powszechne, ale bardziej niż tradycyjne MPV. Citroen był jedną z pierwszych firm, które zrozumiały ich rodzinny potencjał. Berlingo to definicja taniego samochodu, który oferuje znakomity stosunek jakości do ceny, podobnie jak jego bliźniak – Peugeot Partner, ceny do praktyczności. Próżno w nim jednak szukać jakości premium zarówno w technologii, jak również użytych materiałów.
Najlepszy silnik: 1.6 HDi Euro 5 lub 6
Najsłabszy silnik: 1.6 VTi 88 kW
Zużycie paliwa: 4,3 l/100 km (1.6 BlueHDi 120 KM)
Przewidywana cena: 42 000 zł za samochód z 2014 roku z przebiegiem ponad 150 000 km
Citroen Berlingo
Skoda Fabia Combi III
Oto praktyczny wybór, gdy szukasz auta do 70 tys. zł – samochód spełniający rodzinne potrzeby przestrzenne. Fabia trzeciej generacji była jednym z najbardziej kompletnych mniejszych samochodów, zwłaszcza w, niestety wycofanym już, nadwoziu kombi. Podczas zakupu należy jednak zwrócić uwagę na hałaśliwą przednią oś, fałszywe alarmy Front Assist, sadzę w rurze wydechowej i wątpliwą dokumentację serwisową. Awaryjna może okazać się również skrzynia DSG. Standardowe wyposażenie najtańszych wersji nie było rewelacyjne, więc konieczne jest upewnienie się, że wybrany samochód ma wszystkie potrzebne elementy, w tym na przykład fotel kierowcy z regulacją wysokości.
Najlepszy silnik: 1.2 TSI
Najsłabszy silnik: 1.4 TDI
Zużycie paliwa: 4,8 l/100 km (1.2 TSI 110 KM)
Przewidywana cena: 50 000 zł za samochód z 2017 roku z przebiegiem poniżej 150 000 km
Skoda Fabia kombi III
Dacia Lodgy
Siedmiomiejscowy samochód w przystępnej cenie? Gdy szukasz auta do 70 tys. zł, zatrzymaj się na modelu Dacia Lodgy. Należy się jednak przygotować na drobne niedociągnięcia, zwłaszcza pod względem jakości wykonania i dostępnej technologii – nawet wskaźnik temperatury nie był standardem przed 2016 rokiem. Używane Lodgy często wyglądają na zużyte, nawet jeśli mechanicznie są w pełni sprawne. Należy jednak pamiętać, aby żadnym wypadku nie kupować wersji z silnikiem benzynowym 1.2 TCe, czyli jednego z bardziej awaryjnych jednostek ostatnich dwudziestu lat. Optymalnym rozwiązaniem jest tu wybór diesla lub 1.3 TCe benzyna. Warto również zwrócić uwagę na wersję 1,6 w benzynie. Samochód jest równie niezawodny, a cena jest niższa od dwóch poprzednich.
Najlepszy silnik: 1.5 dCi
Najsłabszy silnik: 1.2 TCe
Oszczędność paliwa: 4,4 l/100 km (1.5 dCi 110 KM)
Przewidywana cena: 55 000 zł za samochód z 2017 roku z przebiegiem poniżej 100 000 km
Dacia Lodgy
Przy zakupie auta do 70 tys. zł mającego swoje lata i z takim przebiegiem zawsze zalecana jest ostrożność. Niezbędna jest kontrola przeprowadzona przez doświadczonego mechanika znającego słabe punkty danego modelu.
Tak wysoki mandat za wjazd do strefy LEZ (Low Emission Zone) może zapłacić przewoźnik za przejazd przez Londyn. Kosztów można jednak uniknąć, nawet gdy do firmy trafi wysoki mandat. Jak to zrobić? Swoją wiedzą dzieli się z nami Lucica Kucharec z TC Kancelarii Prawnej.
Co jest LEZ?
LEZ, czyli londyńska strefa niskich emisji, obejmuje niemal całe miasto, a kary za jej bezprawne przekroczenie bywają gigantyczne. Jest to największa strefa tego typu w Europie i obejmuje większość powierzchni miasta. Tutejsze standardy emisji dla samochodów ciężarowych są wyśrubowane – pojazdy te spełniać muszą normę Euro 6. LEZ ma swoją podstrefę ULEZ, czyli Ultra Low Emission Zone, leżącą w ścisłym centrum, której wymogi również trzeba spełnić w razie przejazdu. W innym wypadku trzymujemy srogi mandat za wjazd do strefy LEZ.
Strefa niskiej emisji w mieście
Strefy niskich emisji obowiązują w niemal każdym kraju zachodniej Europy. Zazwyczaj obejmują ścisłe centra miast, a celem ich ustanawiania jest ograniczenie wjazdu dla pojazdów emitujących duże ilości zanieczyszczeń. W praktyce wstęp do stref mają więc samochody spełniające minimalną, ustaloną lokalnie normę emisji – warto mieć na uwadze, że w różnych krajach może być odmienna.
Ograniczenia dotyczą przede wszystkim samochodów o dopuszczalnej masie całkowitej przekraczającej 3,5 ton. Dlatego znajomość zasad obowiązujących w strefach jest kluczowa dla przedstawicieli branży TSL. Wjazd do strefy niskich emisji dla pojazdu, który spełnia minimalną normę jest bezpłatny. Wjazdy nieuprawnione grożą jednak wysokimi mandatami, które mogą być nakładane wielokrotnie w ciągu pobytu samochodu w strefie. Ale mandat za wjazd do strefy LEZ to ostateczność, warto wiedzieć, jak się przed nim chronić.
LEZ – ile kosztuje wjazd do strefy?
Wjazd do londyńskiej strefy niskich emisji jest wyjątkowo kosztowny na tle Europy – mandaty zaczynają się od 500 i kończą na nawet na 2000 funtów za jednorazowe uchybienie. Jedynym sposobem na to, by uniknąć opłat, jest rejestracja pojazdu mającego wjechać na teren strefy LEZ, która potwierdzi jego zgodność z normą.
Rejestracja wjazdu do LEZ – jak to zrobić? Krok po kroku
Właściciel pojazdu pochodzącego spoza Wielkiej Brytanii musi go zarejestrować na stronie Transport For London, czyli miejskiego urzędu transportowego. Rejestrację należy powtórzyć również u jego partnera ds. opłat, czyli Euro Parking Collection plc, u którego składa się odwołania do ewentualnych mandatów. Ma to na celu uzyskanie jednoznacznego potwierdzenia, czy dany pojazd spełnia normę i może być zwolniony z opłat. Elementem rejestracji jest przesłanie skanów dokumentów potwierdzających dane pojazdu i jego normę emisyjną. Każdy samochód należący do przewoźnika musi zostać zarejestrowany indywidualnie, a zgoda na rejestrację równa się zwolnieniu z opłat za wjazd do obu stref – LEZ i ULEZ. Jeśli nie mamy pewności, czy nasz pojazd został zarejestrowany, można to sprawdzić na stronie tfl.gov.uk/lez.
Pozwolenie na bezkosztowy wjazd zaczyna obowiązywać dopiero w chwili otrzymania potwierdzenia rejestracji. Do tego momentu przewoźnik, który chce realizować przewozy, musi wnosić opłaty za wjazd do strefy LEZ i ULEZ. Wysokość opłat w strefie LEZ waha się w zależności od normy, jaką spełnia pojazd – dla Euro 4 i 5 jest to 100 funtów, dla niższych – aż 300 funtów dziennie. Przy tak wysokich stawkach opłacalność przejazdu drastycznie spada, więc dopełnienie obowiązku rejestracji powinno być priorytetem każdego przewoźnika organizującego transporty do Londynu. Te same koszty dotyczą pojazdów zarejestrowanych, ale niespełniających norm wyznaczonych przez londyńskie władze – przestrzega ekspertka Lucica Kucharec z TC Kancelaria Prawna.
Gdy nie dokonamy powyższych czynności, grozi nam wyjątkowo duży mandat za wjazd do strefy LEZ.
Kara za wjazd do strefy LEZ
Przewoźników, którzy liczą na szczęście i prześlizgnięcie się przez miasto niezauważeni, czekać może przykra niespodzianka. Pojazdy poruszające się po strefie LEZ są skanowane przez tysiące miejskich kamer działających całą dobę. Gdy system zeskanuje tablicę pojazdu, którego nie ma w bazie, lub który widnieje w niej jako niespełniający norm strefy, wystawiany jest automatyczny mandat. Co więcej, jeśli system „wyłapie” samochód w kilku miejscach, za każde naruszenie strefy wystawiony będzie osobny mandat. Ich liczbę trudno więc przewidzieć, zwłaszcza, gdy przewoźnik podróżuje na trasie regularnie.
Ile wynosi mandat za wjazd do strefy LEZ? Kwoty
Ze względu na liczbę mandatów, są one przekazywane zbiorczo, raz na kwartał, a kwoty, na które opiewają, bywają szokujące. W sprawach kierowanych do TC Kancelaria Prawna najwyższa należność za nieuprawniony wjazd do strefy LEZ wyniosła 151 tys. zł i dotyczyła 18 mandatów wystawionych dla 1 firmy. Gdyby właściciel firmy przekazał nam sprawę 2 tygodnie później, kwota ta podwoiłaby się – tłumaczy Lucica Kucharec.
Mandat za wjazd do strefy LEZ – czy można go anulować?
Co może zrobić przewoźnik, który otrzyma słony mandat za wjazd do strefy LEZ lub ma poważne podejrzenia, że zostanie nim obciążony? Przede wszystkim należy działać szybko. Podstawą jest jak najszybsza rejestracja pojazdu w systemie LEZ czy ULEZ, jej brak zamyka pole do ewentualnego odwołania się od mandatu. Jeśli opłata jest wymagana, tj. pojazd nie spełnia norm, za wjazd do strefy LEZ można również zapłacić wstecznie, maksymalnie do trzech dni od opuszczenia strefy, przy czym termin liczy się do północy dnia trzeciego.
Jeśli więc wjazd do strefy nastąpił w poniedziałek, czas na wniesienie opłaty upływa w czwartek o północy. Kolejnym krokiem jest jak najszybsze odwołanie się od mandatu, które może doprowadzić nawet do całkowitej anulacji opłaty, o ile pojazd spełniał przyjętą normę.
Windykacja mandatów za wjazd do strefy LEZ działa sprawnie również w Polsce, a jej rozpoczęcie może nastąpić już w 28 dni od upływu terminu zapłaty. Jeśli otrzymałeś mandat za wjazd do strefy LEZ i szukasz wsparcia w kwestii odwołania, skorzystaj z usług kancelarii prawnej, która specjalizuje się w tego typu sprawach.
Podczas wyścigów na torze warunki pogodowe się przeplatały – było na przemian deszczowo i sucho. Tor Monza usytuowany jest w parku, więc leżące na nim liście w połączeniu z deszczem sprawiały, że miejscami było bardzo ślisko.
Gosia Rdest
Cieszę się, że w tych warunkach nie popełniłam, żadnego błędu, co pozwoliło mi awansować o parę pozycji – mówi Gosia Rdest.
Gosia Rdest uważa też, że najbardziej emocjonujący był drugi wyścig, gdzie pierwsza dziesiątka zawodników dojechała do mety w dużym „ścisku”. Polka w tym „wagonie samochodów” dotarła na metę na 9 pozycji.
To był niezwykle emocjonujący weekend. Postawienie nogi na legendarnej Monzie było spełnieniem moich marzeń. Widziałam na własne oczy słynny zakręt „Parabolika” , który na żywo okazł się zdecydowanie bardziej stromy, niż pokazują to wszystkie zdjęcia kierowców Formuły 1. Tor pozornie wydaje się bardzoprosty, bo sąmonstrualnie długieproste i mocne „dohamowania”. Jednak diabeł tkwi w szczegółach i każde z tych hamowań ma zdecydowanie inną charakterystykę. Alpiny dawały sobie tam świetnie radę, prędkości, które wykręcaliśmy zahaczały o prędkość maksymalną! – mówi Gosia Rdest, polska uczestniczka Alpine Elf Europa Cup.
Gosia Rdest
Przed nami ostatni w tym sezonie wyścig w ramach Alpine Elf Europa Cup – w weekend 14-16 października Gosia Rdest będzie się ścigać na francuskim torze Paul Ricard, który w świecie motosportu określany jest mianem wielkiego pasa startowego. Na tym torze po raz pierwszy zasiadła za sterami Alpine, więc jak wyznaje darzy go szczególnym sentymentem. Na trybunach będą trzymać za nią kciuki zaproszeni przedstawiciele sponsorów: marki Paco i z ramienia Elf.
Porsche AG – słynny producent kultowego modelu 911, wchodzi na giełdę. Planowane IPO (pierwsza oferta publiczna) ma mieć miejsce już 29 września. Co wiemy na temat IPO Porsche? Czy może być ono atrakcyjne inwestycyjnie?
IPO Porsche – niemiecka marka na giełdzie
IPO będzie zawierało symboliczny element. Zgodnie z informacjami podanymi na stronie internetowej, będzie ono opiewać na 911 mln akcji Porsche AG (w hołdzie najsłynniejszemu modelowi produkowanemu przez koncern). Pula ta zostanie podzielona w stosunku 50/50, tj. na 455,5 mln akcji uprzywilejowanych i 455,5 mln akcji zwykłych.
Okres subskrypcji rozpoczyna się już jutro. Informacje te dobrze wpływają na walory Volkswagena oraz Porsche SE, które notują dzisiaj wzrosty. Volkswagen spodziewa się, że wpływy z IPO oraz sprzedaży akcji zwykłych sięgną ponad 19 mld euro.
Porsche wchodzi na giełdę – najważniejsze informacje
Porsche SE (PAH3.DE) i Porsche AG, którego dotyczy IPO nie są tymi samymi firmami. Porsche SE jest już notowaną na giełdzie spółką kontrolowaną przez rodzinę Porsche-Piech i jest największym udziałowcem Volkswagena. Porsche AG jest producentem sportowych aut, należy do Grupy Volkswagen i to jej akcji dotyczy IPO.
Oferta publiczna obejmuje 25% akcji uprzywilejowanych, nie posiadających prawa głosu. Połowę z tej puli kupi spółka Porsche SE z premią w stosunku do ceny z IPO w wysokości 7,5%. Pozostałe 12,5% akcji uprzywilejowanych zostanie zaoferowane inwestorom.
Zapisy na akcje ruszyły we wtorek 20 września.
Akcje uprzywilejowane producenta mają zostać zaoferowane inwestorom po cenie z przedziału od 76,5 euro do 82,5 euro.
Akcje zwykłe nie będą notowane na giełdzie i pozostaną w rękach Volkswagena, co oznacza, że pozostanie on akcjonariuszem kontrolującym spółkę po wejściu Porsche AG na giełdę.
Jak powiadomił Bloomberg, grupa Volkswagen (VW.DE) oczekuje, że wycena spółki sięgnie 75 mld euro, co dałoby kwotę odpowiadającą niemal 80% wyceny Volkswagena.
Akcje zwykłe będą miały prawo głosu, natomiast akcje uprzywilejowane pozostaną akcjami niemymi (bez prawa głosu). Oznacza to, że osoby inwestujące po IPO będą posiadały udziały w Porsche AG, ale nie będą miały wpływu na sposób zarządzania firmą.
Porsche AG pozostanie pod znaczącą kontrolą zarówno Volkswagena, jak i Porsche SE, a jego free float będzie obejmował jedynie ułamek wszystkich akcji i nie będzie oferował praw głosu. To utrudni każdemu inwestorowi zbudowanie znaczącego udziału w firmie lub forsowanie zmian. To co z kolei może wpłynąć na zmniejszenie ryzyka zmienności spowodowanej spekulacyjnymi ruchami inwestorów detalicznych.
IPO Porsche
IPO Porsche – uwaga na pomyłkę
Oferowana przez Porsche akcja to dokładnie „Dr. Ing. hc F. Porsche Aktiengesellschaft” o numerze identyfikacyjnym papierów wartościowych (WKN) PAG911 oraz międzynarodowym numerze identyfikacyjnym papierów wartościowych (ISIN) DE000PAG9113. Należy pamiętać, że spółka giełdowa o nazwie PORSCHE SE (WKN: PAH003, ISIN: DE000PAH0038) już istnieje na giełdzie. Nie należy tego mylić z wyżej właśnie debiutującym w czwartek Porsche AG.
Po IPO drobni inwestorzy wciąż mają możliwość kupowania akcji Porsche – być może nawet za mniejsze pieniądze, ponieważ kurs akcji oczywiście podlega wahaniom cenowym.
IPO Porsche – skąd taka decyzja Volkswagena?
Chociaż Volkswagen jest znany na całym świecie, firma składa się z szeregu marek obejmujących zarówno auta klasy ekonomicznej, takie jak Skoda, jak i marki premium, takie jak Lamborghini, Ducati, Audi i Bentley. Spośród tych marek Porsche AG odniosło jeden z największych sukcesów, skupiając się na jakości i obsługując najwyższy segment rynku. Chociaż Porsche stanowiło zaledwie 3,5% wszystkich dostaw zrealizowanych przez Volkswagena w 2021 roku, marka ta wygenerowała 12% całkowitego przychodu firmy i 26% zysku operacyjnego.
Krajowa Administracja Skarbowa przypomina, że użytkownicy systemu viaTOLL mogą składać wnioski o zwrot kaucji lub sald w ciągu 12 miesięcy liczonych od 30 września 2021 r. Ostatni moment na to będzie więc już za kilka dni – 30 września.
Kierowcy mogą zarówno zwrócić się o zwrot wcześniej wpłaconych środków, jak i poprosić o ich przeksięgowanie.
Jeśli nie zrobicie tego do 30 września, wszystkie środki pozostałe na kontach w systemie viaTOLL oraz kaucje za urządzenia zostaną przekazane do Krajowego Funduszu Drogowego.
Jak odzyskać pieniądze z viaTOLL?
Odzyskać środki ze swojego konta w viaTOLL można na dwa sposoby:
przesyłając na adres kontakt@etoll.gov.pl podpisany formularz przeksięgowania środków z viaTOLL do e-TOLL i dołączenie zdjęcie OBU obrazującego jego kod kreskowy (w przypadku przeksięgowania kaucji)
składając bezpośrednio w Miejscu Obsługi Klienta (MOK) e-TOLL dyspozycję zwrotu środków, dołączając podpisany formularz przeksięgowania środków z viaTOLL do e-TOLL
Szczegółowe informacje na temat wyrejestrowywania się z systemu viaTOLL znajdziecie pod tym adresem.
Przepisy wymagają, aby samochód był wyposażony w przynajmniej jedno, tylne światło przeciwmgielne. Niektórzy producenci stosują dwa, co również jest dopuszczalne.
Z kolei przednie światła przeciwmgielne są nieobowiązkowe. Dlatego też często trafiały na listę wyposażenia dodatkowego, szczególnie w tańszych modelach.
Czy można dostać mandat za jazdę bez świateł przeciwmgielnych?
To wbrew pozorom bardzo zasadne pytanie. W taryfikatorze mandatów znajdziemy bowiem informację, że 200 zł i 2 punkty karne grożą za:
Niewłączanie przez kierującego pojazdem wymaganych świateł w czasie jazdy w warunkach zmniejszonej przejrzystości powietrza.
Pojawia się pytanie, które światła są obowiązkowe. Odpowiedź na nie znajdziemy w art. 30, ust. 1 Kodeksu drogowego:
Kierujący pojazdem jest obowiązany zachować szczególną ostrożność w czasie jazdy w warunkach zmniejszonej przejrzystości powietrza, spowodowanej mgłą, opadami atmosferycznymi lub innymi przyczynami, a ponadto kierujący pojazdem silnikowym jest obowiązany włączyć światła mijania lub przeciwmgłowe przednie albo oba te światła jednocześnie.
Powyższy zapis jest lekko kontrowersyjny, ponieważ zakłada, że możemy jechać bez włączonych świateł mijania, ale z włączonymi przeciwmgielnymi. Teoretycznie włączenie samych świateł pozycyjnych umożliwia aktywację przeciwmgielnych, ale nie polecamy takich manewrów.
W przypadku mgły obowiązkowe jest stosowanie świateł mijania. Przeciwmgielne nie są wymagane i za ich brak nie dostaniemy mandatu.
Jaki mandat za jazdę ze światłami przeciwmgielnymi przy dobrej pogodzie?
Mandat za to otrzymamy za nadużywanie świateł przeciwmgielnych i wynosi on 100 zł oraz 2 punkty karne. Dlatego lepiej korzystać z nich rozsądnie, również dlatego, że ich nadużywanie przeszkadza innym kierowcom, zamiast im pomagać.
Jeśli chodzi o tylne światła przeciwmgielne, to używać ich możemy tylko w przypadku, kiedy zmniejszona przejrzystość powietrza ogranicza widoczność na odległość mniejszą niż 50 metrów. Trudno to oszacować w czasie jazdy autem, więc prościej jest kierować się zdrowym rozsądkiem. Jeśli jedziemy w gęstej mgle, powinniśmy włączyć tylne światła przeciwmgielne. Ale kiedy mgła zacznie się przerzedzać i dostrzegamy nawet znacznie oddalone pojazdy, powinniśmy je wyłączyć.
Z kolei świateł przednich przeciwmgielnych możemy używać bardziej uznaniowo. Ponieważ nie oślepiają one innych kierujących tak jak tylne, możemy włączyć je przy intensywnych opadach deszczu, a także aby dodatkowo doświetlić zakręty, podczas jazdy w nocy krętą drogą. Lecz i tu przyda się trochę zdrowego rozsądku. Czy podczas jazdy w deszczu, będziemy coś więcej widzieć, jeśli włączymy światła przeciwmgielne? Albo czy inni nas łatwiej zauważą, skoro i tak mamy włączone światła mijania?
Czy można używać świateł przeciwmgielnych w terenie zabudowanym?
Przepisy nie ograniczają używania świateł przeciwmgielnych w tym względzie. Wszystko zależy od panujących warunków atmosferycznych, do których kierowca powinien odpowiednio dobrać oświetlenie, aby być dobrze widocznym na drodze, ale przy tym nie oślepiać innych.
Można więc korzystać ze świateł przeciwmgielnych w mieście, chociaż na oświetlonych ulicach rzadziej zachodzi taka potrzeba, niż na drogach pozamiejskich. Nie wszyscy kierowcy to wiedzą i można czasem spotkać kierujących, którzy używają tylnych świateł przeciwmgielnych nawet stojąc w korku lub na światłach. Najwyraźniej nie rozumieją, do czego te światła służą i denerwują innych kierowców, trwając w przekonaniu, że światła przeciwmgielne włącza zawsze na widok mgły, a nie zależnie od faktycznej widoczności.
K-750 to radziecki motocykl z lat. 60., produkowany w Kijowskiej Fabryce Motocykli – często wykorzystywany przez ówczesną Milicję Obywatelską – bazujący na modernizacji modeluM-72. Emka z kolei była praktycznie wierną kopią BMW R71, więc i popularnie zwana „Kaśka” miała podobne podzespoły. Była często przeznaczana przez wojsko do jazdy w terenie (po wzmocnieniu powstał motocykl bojowy – K-750 W), bo jednoślad ten świetnie sobie radził w grząskim offroadzie, czy na leśnych duktach. Pomagał w tym wózek, czyli tzw. kosz – dzięki niemu motocykl był znacznie bardziej stabilny.
Z założenia K-750 z koszem to motocykl turystyczny, który od razu skradł serce Sylwii. Fascynacje motocyklami zawdzięcza swojemu tacie, a teraz przekazuje ją dalej – swoim synom, którzy już mieli możliwość zaznania motocyklowych wrażeń.
Kiedy motocykle pojawiły się w kręgu twoich zainteresowań?
Motocykle w moim życiu były od dziecka, gdyż mój tata się nimi interesował i zwyczajnie mam to we krwi (śmiech). Jako mała dziewczynka jeździłam z nim na Jawie 350 Sport i tak się zaczęła moja przygoda. Zawsze chciałam jeździć tak jak tato, ale on pozwalał mi być tylko pasażerem, choć mieliśmy kilka klasyków w garażu. Mówił:
Jeśli zdasz prawo jazdy ka. A, to wtedy pozwolę Ci jeździć.
Oczywiście, gdy tylko skończyłam 18 lat, to zaczęłam kurs i wreszcie moja historia motocyklowa się zaczęła. Nie stać mnie było wtedy na swój motocykl, więc najpierw wsiadłam na WSK-ę taty, a po zdaniu egzaminu państwowego i tego rodzicielskiego z moich umiejętności – tato dał mi swoje „oczko w głowie”, jakim był Moto Guzzi V65.
A w garażu też przeszłaś przeszkolenie?
Oczywiście! W międzyczasie było tysiące godzin spędzonych w garażu, na podawaniu kluczy, śrub, czyszczeniu – ogólnie rzecz biorąc na pomocy, aby wszystko było sprawne. Bo wiadomo, że przy klasykach jest najwięcej pracy, nie to co teraz w nowych, salonowych motocyklach. I tak narodziła się moja miłość do klasyków.
To jaka jest teraz ta kolekcja klasyków w garażu?
Obecnie z klasyków w garażu stoją: motorynka, K-750, Moto Guzzi V65, Simson, Komar, Pannonia – z czego 3 ostatnie są doprowadzane do stanu użytkowania, co nie jest takie proste… Z nowszych modeli to jest Harley Davidson Electra ojca i moja Yamaha FZS.
K-750 i Sylwia
Który z nich jest najbliższy twojemu sercu?
Gdy tylko pojawiła się „Kaśka”, czyli K-750 – to skradła moje serce na amen! Pamiętam, jak pierwszy raz nią jechałam na polanie przed domem, bez kasku i w dresach – tak wiem karygodne zachowanie, jak na motocyklistkę, ale tak byłam nią oczarowana, że o niczym innym nie myślałam! Chciałam od razu zobaczyć jak się ją prowadzi. I tak jak każdy mówił -tym motocyklem trzeba umieć jeździć, choć wbrew pozorom wyszło mi to znakomicie. A znowu kolega z podejściem: „co to nie on, czym to nie jeździł”, niestety wylądował na płocie, bo nie umiał skręcić…
K-750 „Kaśka” to teraz najbardziej użytkowany motocykl, czy to na pobliskich festynach, czy jakiś wojskowych wydarzeniach – jeśli mam czas to zabieram dwójkę swoich synów w kosz i śmigamy. Furora murowana! A i tatuś dumny z córeczki i wnuków, że jednak pasja w rodzinie nie zginie.
Czy ta pasja nadal przechodzi z pokolenia na pokolenie? Twoje dzieci przejmują pałeczkę?
Mam 2 synów – 9 i 3 lata. Moje dzieci również wyssały pasję motocyklową z mlekiem matki (śmiech). Starszy zaczynał swoją przygodę jako mój pasażer w wieku 3 lat, niestety zabierałam go tylko na rozpoczęcie lub zakończenie sezonu, bo przepisy trochę ograniczają możliwości. Jak już trochę podrósł, to dostał quada, ale go (mówiąc kolokwialnie) zajechał na amen i trzeba było kupić większego, którym śmiga do dzisiaj. A w ostatnim czasie użytkuje motorynkę.
Dużo osób pyta się mnie, czy się nie boję o niego… Zawsze odpowiadam, że owszem boję się (jak każda matka o dziecko), ale ma kompletny strój: kask, zbroje, buty, rękawiczki i jeśli ma się coś stać to wiem, że zrobiłam wszystko, co mogłam, aby go uchronić. Bardziej boję się, gdy jeździ rowerem do szkoły niż quadem lub motorynką na torze, gdzie nie ma zagrożeń ze strony innych uczestników ruchu . Natomiast młodszy jeszcze sam nie jeździ, no chyba, że na swoim elektrycznym (śmiech). Jednak, gdy tylko otwierają się wrota od garażu, to on jest pierwszy, żeby pomagać tacie i dziadkowi naprawiać motocykle, jak i potem oczywiście wspólnie użytkować.
Mój mąż nie jeździ, bo nie ma uprawnień, ale teraz to on przejął pałeczkę do napraw. Dlatego aktualnie jestem bardziej z tych wygodnych motocyklistek, które wsiadają i jeżdżą, a jeśli coś się popsuje, to odstawiają maszynę do naprawy. Ja ograniczam się tylko do szukania i zamawiania części.
K-750 do ślubu
Trudno jest zdobyć części do takich klasyków jak K-750? Macie jakieś swoje pomocne grupy pasjonatów?
Znaleźć części jest łatwo, bo dzięki internetowi pole zasięgu jest o wiele większe. Jednak bardzo trudno, a raczej jest wręcz niemożliwe jest, znaleźć części oryginalne, używane i nadające się do dalszej eksploatacji. Bardzo często jeździmy do Torunia i Łodzi na tzw. MotoBazary – tam jest wszystko, choć czasami lepiej jest kupić nowe i drogie niż tanie, a nadające się na złom. Z żadnych pomocnych grup nie korzystamy, bo tam wszyscy wiedzą wszystko najlepiej, nawet jeśli nie mają racji lub niestosownie komentują. Jeśli potrzebujemy rady, czy coś przegadać, to dzwonimy do znajomych po fachu i sami uczymy się na błędach.
Wyjeżdżając gdzieś dalej takim klasykiem trzeba być gotowym na wszystko…
Oj tak. Najdalsza trasa K-750, czyli mojej „Kaśki”, to około 300 km w jedną stronę – nad Morze Bałtyckie . Na szczęście bez większych przygód. Na taką wyprawę szykowaliśmy się prawie miesiąc, bo trzeba było być gotowym na każdą możliwą usterkę. Innymi klasykami nie odważę się pojechać dalej niż 50 km, bo po prostu jest mi ich żal, a raczej żal tego czasu i pieniędzy włożonych w ich usprawnienie. Są bardziej już rekreacyjnie, żeby znowu za dużo nie naprawiać.
Wyrywasz się czasem sama z domowych obowiązków na swoje K-750?
Yamaha FZS to mój motocykl na jakieś samotne, szybsze trasy „wokół komina”. Na ten moment małe dzieci nie pozwalają na dłuższe przejażdżki. Może nie tyle dzieci, co mąż nie dający sobie rady sam z dziećmi (śmiech). W sezonie zdarzają się weekendy, kiedy wsiadam na motocykl w południe, a wracam wieczorem i wtedy zwiedzam sobie okolice. To są momenty oderwania od codzienności, zapomnienia o problemach, troskach – wtedy liczę się tylko ja, motocykl i widoki. To moja pasja, ale nie przekładam jej ponad wszystko. Dlatego na ten moment najważniejsze dla mnie jest wychowanie dzieci, które też potrzebują czasu z mamą (w zabawach czy nauce), nie tylko w garażu.
Jak tak sobie jedziesz K-750, to chyba możesz liczyć na duże zainteresowanie otoczenia? Ludzie miło i zainteresowaniem reagują na twoją pasję?
Za każdym razem, gdy jadę z dziećmi lub sama, ludzie bardzo pozytywnie reagują, nawet przystają i machają. Co niektórzy, zwłaszcza panowie, „zbierają szczęki z chodnika” (śmiech). Jak jechaliśmy z mężem do ślubu właśnie nią (niestety nie ja prowadziłam, bo w sukni byłoby to nierealne) to jeden pan tak szybko chciał zobaczyć eskortę z K-750 „Kaśką” na czele, że aż przeleciał przez zamknięta furkę (śmiech). A jak mijałam wojskowego Rosomaka, to pan siedzący za kierownicą też mi pomachał przez… górny lufcik (śmiech). Także nie tylko u motocyklistów jest lewa w górę!
Zazwyczaj na imprezach plenerowych, bo wtedy jest czas, dużo osób mnie zagaduje, właśnie na temat skąd ta pasja, o informację na temat motocykla. Oczywiście zawsze odpowiadam z dumą i uśmiechem na twarzy.
Jakie jeszcze wymarzone motocykle chcielibyście dołączyć do tej kolekcji, poza K-750?
Bardzo trudne pytanie, gdyż: „mierz siły na zamiary” – to kluczowy cytat w tym fachu.
Aktualnym marzeniem jest skończenie Pannoni. Potem się zobaczy, co los przyniesie…
Jeśli załadujemy pojazd z pominięciem wytycznych dotyczących jego DMC (analogicznie: DMC przyczepy) grozi nam wysoka kara. Zależnie od wartości przekroczenia może wynieść ona nawet 15 000 zł. Wyjaśniamy, co to jest DMC, gdzie w dowodzie szukać informacji w tym zakresie i jakie są dopuszczalne wymiary pojazdów.
DMC – co to?
DMC to skrót od określenia dopuszczalna masa całkowita pojazdu. Określa się nim dopuszczalną masę całkowitą, jaką może mieć dany typ pojazdu poruszający się po drogach publicznych. DMC to masa pojazdu i obciążenia, które można do niej dodać zgodnie z warunkami homologacji. Do DMC wlicza się towary, wszelkie bagaże, kierowcę i pasażerów oraz paliwo. Przykładowo, kiedy waga ciężarówki wynosi 8 ton, a zgodnie z homologacją można obciążyć pojazd ładunkiem 10 ton, to DMC wynosi 18 ton.
DMC zespołu pojazdów (dopuszczalna masa całkowita zespołu pojazdów) Według ustawy Prawo o ruchu drogowym zespół pojazdów to pojazdy złączone ze sobą w celu poruszania się po drodze jako całość, na przykład samochód z przyczepą. Aby określić dopuszczalną masę całkowitą zespołu pojazdów, sięgnąć należy do dowodu rejestracyjnego i następujących zawartych w dokumencie danych:
rubryka F.2 – dopuszczalna masa całkowita pojazdu,
rubryka F.3 – dopuszczalna masa całkowita zespołu pojazdów,
rubryka O.1 – maksymalna masa całkowita przyczepy z hamulcem,
rubryka O.2 – maksymalna masa całkowita przyczepy bez hamulca.
Przyczepa nie może być cięższa niż masa własna pojazdu, a DMC samochodu musi być o 1/3 większe niż DMC przyczepy. Jeśli masa przyczepy określona w dowodzie rejestracyjnym jest większa niż wpis w pozycji O.2, przyczepa musi posiadać hamulec najazdowy.
Inne definicje
Powyżej wyjaśnione zostało, co to jest dopuszczalna masa całkowita (DMC). Inne pojęcia, których znaczenie warto rozróżniać to:
masa własna pojazdu – masa pojazdu bez wliczenia jego ładunku, w stanie nieruchomym i gotowym do drogi;
rzeczywista masa całkowita pojazdu – masa pojazdu z uwzględnieniem masy znajdujących się na nim rzeczy i osób;
maksymalna masa całkowita pojazdu – największa technicznie dopuszczalna masa całkowita pojazdu określona przez producenta.
Ile wynosi DMC w Polsce
Dopuszczalna masa pojazdów i zespołów pojazdów, które mogą poruszać się na terenie Polski po drogach publicznych, wynosi odpowiednio:
10 t – przyczepa jednoosiowa;
11 t – przyczepa jednoosiowa z osią centralną;
18 t – przyczepa dwuosiowa, samochód o dwóch osiach (oprócz autobusu), dwuosiowy ciągnik rolniczy, pojazd wolnobieżny;
19,5 t – autobus o dwóch osiach;
24 t – przyczepa posiadająca więcej niż dwie osie, ciągnik o trzech i więcej osiach;
25 t – trzyosiowy pojazd samochodowy;
26 t – pojazd samochodowy o trzech osiach z bliźniaczymi kołami;
28 t – zestaw pojazdów, który łącznie ma trzy osie, autobus przegubowy trzyosiowy;
32 t – pojazd samochodowy, który ma więcej niż trzy osie;
34 t – pojazd typu betoniarka lub wywrotka, wyposażony w cztery osie;
35 t – zestaw składający się z pojazdu samochodowego o trzech osiach i przyczepy o jednej osi;
36 t – zestaw składający się z pojazdu samochodowego o trzech osiach i przyczepy o jednej osi, w którym oś napędowa jest z kołami bliźniaczymi i zawieszeniem pneumatycznym;
36 t – zestaw składający się z dwuosiowego pojazdu samochodowego i dwuosiowej przyczepy lub dwuosiowego ciągnika i dwuosiowej naczepy, która ma rozstaw nie większy niż 1,8 m;
40 t – zestaw składający się z dwu- lub trzyosiowego ciągnika oraz trzyosiowej naczepy;
44 t – zestaw składający się z trzyosiowego ciągnika i trzyosiowej naczepy, przewożącego 40-stopowy kontener ISO w transporcie kombinowanym.
Wymiary TIRa
TIR to potoczna nazwa ciągnika samochodowego. Jego dopuszczalną długość, szerokość, wysokość, a także inne parametry regulują przepisy ustawy Prawo o ruchu drogowym.
Długość pojazdu nie może przekraczać: 12 m w przypadku pojazdu pojedynczego, 16,5 m w przypadku pojazdu samochodowego i naczepy, 18,75 m w przypadku zespołu dwóch pojazdów oraz 22 m w przypadku zespołu trzech pojazdów (ciągnika rolniczego z przyczepami). Ładunek nie może wystawać więcej 0,5 m od przedniego obrysu pojazdu i 1,5 m od siedzenia kierowcy. Z tyłu ładunek nie może wystawać więcej niż 2 m od obrysu pojazdu lub zespołu pojazdów, a w przypadku przyczepy kłonicowej od osi przyczepy. Jeżeli przewożone jest drewno, nie może ono wystawać więcej niż pięć metrów od osi przyczepy kłonicowej. Dopuszczalna szerokość pojazdu to 2,55 metra i 2,6 metra, kiedy mamy do czynienia z izotermą. Szerokość z uwzględnieniem ładunku nie może wynieść więcej niż 3 metry. Z każdej strony ładunek może wystawać na bok nie więcej niż 23 cm. Wysokość pojazdu nie może przekroczyć 4 m.
Odpowiedź na pytanie, ile ton można załadować na TIRa zależna jest od konkretnego pojazdu, ale standardowo maksymalna ładowność TIRa wynosi 24 tony.
Widzieliście pewnie nie raz na filmie, jak bohater uruchamia jakiś pojazd, wygrzebując spod deski rozdzielczej kable i łącząc je ze sobą. Rzadziej spotkać można sytuację, w której ktoś niszczy stacyjkę i uruchamia auto śrubokrętem. Kiedyś takie metody mogły faktycznie działać, ponieważ auta nie miały immobilizera.
Dziś w ogóle się nie mówi o tym rozwiązaniu, gdyż jego obecność jest nazbyt oczywista, ale w latach 90. wymieniało się go jako jeden z pełnoprawnych elementów wyposażenia, który w wielu autach wymagał dopłaty. Rozwiązanie to wykorzystuje nadajnik umieszczony w kluczyku, który po włożeniu do stacyjki, wymienia się zakodowanym sygnałem z komputerem umieszczonym w samochodzie. W ten sposób zostaje potwierdzone, że mamy do czynienia z oryginalnym kluczykiem i auto można uruchomić.
Co to ma wspólnego z samochodami Kii oraz Hyundaia? Okazuje się, że bardzo dużo. Policja w Stanach Zjednoczonych zaczęła dostawać podejrzanie dużo zawiadomień o kradzieży aut tych marek. W niektórych stanach liczby te wzrosły nawet o 1300 procent! Co wywołało ten niepokojący trend?
Okazało się, że część modeli Hyundaia oraz Kii, wyprodukowanych w latach 2010-2021, nie miała immobilizerów. Problem dotyczy jedynie modeli, posiadających tradycyjny kluczyk, zamiast systemu bezkluczykowego. Najwyraźniej koreański koncern chciał dodatkowo oszczędzić na tym tańszym rozwiązaniu.
KIA & Hyundai Theft Alert!#stpete pd is seeing an unusual trend.Since July 11th, 23 out of 56 stolen cars have been Kia/Hyundais models 2021 and older,that use keys to start. Anyone with a KIA/Hyundai that uses a key, **please** #lockituppic.twitter.com/l2ZwVHP7cd
Przedstawicielstwo Kii oraz Hyundaia na Stany Zjednoczone poinformowało, że w październiku będzie oferować „zestawy bezpieczeństwa” do samochodów, dotkniętych tym problemem. Natomiast właściciele dotkniętych problemem aut, już składają pozwy do sądów.
Policja od lat świadomie używa nielegalnych wideorejestratorów
Sprawę ujawnił prof. Artur Mezglewski – prezes Stowarzyszenia Prawo na Drodze oraz komentarza do Kodeksu drogowego. Okazuje się, że używane przez drogówkę wideorejestratory PolCam zdobyły legalizację w sposób nielegalny.
Kiedy w 2006 roku Główny Urząd Miar zajmował się dopuszczeniem tych urządzeń, miał zastrzeżenia do sposobu ich funkcjonowania. W efekcie nakazał zablokowanie wszystkich dostępnych trybów pomiaru, pozostawiając jedynie ten, uznany za najbardziej wiarygodny.
Jak jednak informuje prof. Mezglewski, producent wideorejestratora skłamał, przekazując GUM, że wykonał polecenie. Pozostawiono aktywny tryb AUTO3, a jedynie zmieniono w instrukcji jego nazwę na AUTO2, odnoszącą się do jedynego dopuszczonego trybu działania urządzenia.
Jak działa wideorejestrator i jak policja fałszuje wyniki pomiarów?
Zacznijmy od tego, że wideorejestrator jest urządzeniem, które w żadnej formie nie powinno być dopuszczone do użytku przez policję, zaś uznawanie nagrania z niego za dowód przed sądem, to jawna kpina.
Wideorejestrator nagrywa obraz tego, co znajduje się przed radiowozem oraz prędkość samego radiowozu. Policjanci jadąc za wytypowanym pojazdem szacują na oko, czy jadą równie szybko jak on, a następnie aktywują pomiar średniej (własnej) prędkości, na odcinku zwykle 100 metrów. Czy rzeczywiście pomiar był wiarygodny, bardzo trudno zweryfikować, szczególnie w sytuacjach, kiedy policjanci korzystają z 20-krotnych lub nawet większych przybliżeń. Na takim materiale różnice w prędkości między radiowozem a drugim pojazdem musiałyby być naprawdę spore, aby dało się zauważyć, że policjanci doganiają jakiś samochód.
Absurd tej sytuacji polega na tym, że jeśli kierowca nie zgodzi się z wynikiem tak przeprowadzonego „pomiaru”, to i tak przed sądem ma nikłe szanse na wygraną. Nawet jeśli dysponuje on zapisem z pokładowej kamery, która rejestruje też prędkość na podstawie sygnału GPS (co jest wyjątkowo precyzyjną metodą), nic mu to nie da. Taka kamera nie jest urządzeniem zatwierdzonym przez GUM. Jest nim za to policyjny wideorejestrator, chociaż w nim ryzyko błędu pomiarowego jest ogromne, a możliwość stwierdzenia wiarygodności pomiaru, bardzo niewielka. Nie trzeba chyba tłumaczyć, że policjanci mogą więc (celowo lub nie) doganiać nagrywanego kierowcę, zawyżając wynik pomiaru, bez obaw, że uda się im udowodnić błąd.
Polska policja używa wideorejestratorów PolCam nielegalnie
Jak wyjaśnia prof. Mezglewski, szans na fałszowanie wyników jest jeszcze więcej. Główny Urząd Miar zatwierdził tylko używanie wideorejestratorów PolCam w trybie AUTO2, a tymczasem aktywny pozostał AUTO3. Oto czym się one różnią:
W trybie AUTO2 pomiar prędkości dokonywany jest wraz z pomiarem czasu. Jest on włączany ręcznie i jest on także wyłączany ręcznie, po przejechaniu dowolnego odcinka drogi.
W trybie AUTO3 policjant uruchamia pomiar ręcznie, ale urządzenie po zarejestrowaniu prędkości oraz czasu trwania pomiaru, automatycznie się wyłącza po przejechaniu 100 m.
Zgodnie z przepisami, odległość między radiowozem i pojazdem kontrolowanym, musi być taka sama na początku i na końcu pomiaru. W trybie AUTO2 policjant ma możliwość wydłużenia pomiaru, aby starać się spełnić ten warunek, zależnie od okoliczności, natomiast tryb AUTO3 nie daje takiej możliwości. Nic dziwnego, że GUM nakazał korzystanie wyłącznie z trybu, który daje jak największe szanse, na wykonanie miarodajnego pomiaru. Tymczasem policjanci chętnie korzystają właśnie z trybu, który miał zostać dezaktywowany.
Ilu kierowców zostało bezprawnie ukaranych przez policjantów z wideorejestratorami PolCam?
Sprawę nagłośniła „Rzeczpospolita”, która dotarła do danych zgodnie z którymi w 2016 roku na podstawie taki nagrań wystawiono 590 tys. mandatów. Za jeden rok, a tymczasem policja korzysta z wideorejestratorów PolCam od 16 lat. Mowa więc o milionach mandatów. Zapytana o tę kwestię Komenda Główna Policji odpowiedziała dziennikarzom „RZ”, że „nie jest właściwym organem do oceny prawidłowości wystawianych dokumentów przez inne organy, w tym przypadku przez Główny Urząd Miar”. Czyli policjanci umywają ręce.
Pojawia się pytanie jak można ustalić, które pomiary dokonane były przy użyciu legalnego trybu, a które przy użyciu nielegalnego? Prof. Mezglewski wyjaśnia, że nie trzeba. PolCam został dopuszczony do użytku tylko pod warunkiem zablokowania wszystkich trybów pracy poza AUTO2. Skoro tego nie zrobiono, urządzenie nie spełnia warunków homologacji i użytkowane jest nielegalnie.
Jak informuje „RZ” policja doskonale o tym wie, ale nie ma z tym problemu. Dziennikarze gazety dotarli do akt spraw, prowadzonych przeciw kierowcom nagranym przez PolCam, którzy wygrali przed sądem. W jednej z nich biegły zeznał, że „instrukcja obsługi z GUM, mówiąca o nieaktywności niebieskiego przycisku (aktywującego tryb AUTO3), jest rozbieżna z praktykowanymi od kilkunastu lat przez jednostki operacyjne policji czy też centra szkolenia policji sposobami nauczania i obsługi przedmiotowego urządzenia”. Czyli policjanci uczeni są, że korzystanie z nielegalnego trybu w urządzeniu, które ogólnie używają nielegalnie, jest standardową procedurą.
Nowy taryfikator mandatów zaczął obowiązywać od 1 stycznia 2022 roku, ale to nie koniec rewolucyjnych zmian, jakie przygotowali rządzący. Od 17 września, o czym informowałyśmy jakiś czas temu, kierowcy o wiele szybciej mogą stracić prawo jazdy, a to za sprawą nowego taryfikatora punktów karnych. Za jakie dwa wykroczenia stracisz prawko?
Taryfikator mandatów 2022 – co się zmieniło?
Przypomnijmy, że do końca 2021 roku, za najpoważniejsze wykroczenia kierowcy groził mandat w wysokości 500 zł. Jeśli wykroczeń było klika, kumulacja wynosiła do 1000 zł, a w przypadku szczególnie rażącego naruszenia przepisów, sprawa mogła być skierowana do sądu, który orzekał nawet 5000 zł grzywny.
Od stycznia 2022 roku, nowy taryfikator mandatów przewiduje najwyższą karę w wysokości 2500 zł, a przy kumulacji może być to nawet 6000 zł. Jeśli natomiast sprawa trafi do sądu, kierujący musi liczyć się z grzywną aż do 30 tys. zł.
Taryfikator punktów karnych 2022 – ciąg dalszy rewolucji
Zmiany w wysokości mandatów to tylko część planu rządzących, na większe zdyscyplinowanie kierowców. Kolejne dotyczą zasad naliczania punktów karnych, których liczba za najpoważniejsze wykroczenia też została podniesiona. Dotychczas policjant za wykroczenie mógł nałożyć na kierowcę 10 punktów karnych. Według nowych zasad jest to 15 punktów.
To bardzo istotna zmiana, ponieważ maksymalna liczba punktów nie ulega zmianie i nadal wynosić będzie 24. Po jej przekroczeniu utracimy prawo jazdy. Dotychczas kierowca musiał popełnić przynajmniej trzy wykroczenia, aby stracić uprawnienia, ale nowy taryfikator punktów karnych już działa – teraz wystarczą tylko dwa wykroczenia.
Dwa wykroczenia = utrata prawa jazdy
Za jakie wykroczenia grozi 15 punktów karnych
Zgodnie z nowym taryfikatorem, maksymalną liczbą 15 punktów karnych otrzymają kierowcy, którzy popełnią najbardziej niebezpieczne wykroczenia. Są to:
nieustąpienie pierwszeństwa pieszemu znajdującemu się na przejściu dla pieszych lub wchodzącemu na to przejście
nieustąpienie przez kierującego pojazdem, który skręca w drogę poprzeczną, pierwszeństwa pieszemu przechodzącemu na skrzyżowaniu przez jezdnię drogi, na którą wjeżdża
niezatrzymanie pojazdu w celu umożliwienia przejścia przez jezdnię osobie niepełnosprawnej, używającej specjalnego znaku lub osobie o widocznej ograniczonej sprawności ruchowej
wyprzedzanie pojazdu na przejściu dla pieszych, na którym ruch nie jest kierowany, lub bezpośrednio przed tym przejściem
omijanie pojazdu, który jechał w tym samym kierunku, lecz zatrzymał się w celu ustąpienia pierwszeństwa pieszemu
przekroczenie dopuszczalnej prędkości o ponad 50 km/h
naruszenie przez kierującego pojazdem mechanicznym zakazu wyprzedzania pojazdu: na przejeździe dla rowerzystów i bezpośrednio przed nim, z wyjątkiem przejazdu, na którym ruch jest kierowany
Za dwa wykroczenia z powyższej listy Policja zatrzymuje prawo jazdy. Takie incydenty się już zdarzają, np. ten, w którym rekordzista „zgarnął” 29 punktów karnych za popełnione dwa wykroczenia – a to wszystko w 18 sekund.
Po jakim czasie przedawniają się punkty karne?
To kolejna część rewolucji związanej z nowym taryfikatorem punktów karnych. Dotychczas punkty karne znikały z naszego konta po roku od popełnienia wykroczenia. Według nowych zasad okres ten wydłuża się do dwóch lat i pojawia się dodatkowy warunek. Czas zaczyna biec dopiero w momencie, kiedy opłacimy mandat.
Kursy redukujące punkty karne
Dotychczas kierowca, który chciał zmniejszyć swoją liczbę punktów karnych, mógł raz na pół roku zapisać się na kurs reedukacyjny, po którym z jego konta znikało 6 punktów karnych. W ten sposób można było skutecznie ochronić się przed utratą prawa jazdy, jeśli ktoś często łamał przepisy.
To również zmieniło się po 17 września. Wraz z wprowadzeniem nowego taryfikatora punktów karnych, kursy reedukacyjne znikają. Niebezpiecznie jeżdżący kierowcy muszą jeździć znacznie uważniej, ponieważ obecnie wystarczą tylko dwa poważne wykroczenia popełnione w ciągu dwóch lat, żeby pożegnać się z prawem jazdy.
Joanna Nowak – malarka na Romecie – sama przyznaje, że nie potrafi oddać się jednej pasji. Woli próbować, testować, wymieniać pasje i wracać do tego, co daje jej szczęście. Chyba właśnie dlatego tak chętnie wraca do terenowej jazdy motocyklem.
Zakup Rometa ADV to był strzał w 10-tkę, bo dzięki niemu mogła bez obaw wyszaleć się w terenie. Teraz już myśli o większym motocyklu.
Ten Romet ADV to twój pierwszy motocykl? Dlaczego go wybrałaś?
Tak, „Romek” to mój pierwszy motocykl. Prawda jest taka, że wyswatał nas mój partner, który jeździ motocyklem. W sumie to myślał, że na kolejne hobby nie będę miała czasu, bo uprawiam wiele sportów, a w terenie mogę się wyszaleć się na rowerze. Sama jednak chciałam nauczyć się jeździć na motocyklu, właśnie w terenie, bo lubię nowe wyzwania, a ze strony praktycznej, gdyby mojemu partnerowi była potrzebna pomoc – to zawsze mogę podjechać.
Jestem niskiego wzrostu i małej wagi, więc nie było pewności, czy mi się to w ogóle spodoba i czy dam radę. Dlatego celem na początek był motocykl za rozsądną cenę, ale od razu taki w teren. Szukaliśmy czegoś w internecie i akurat pan Lech Potyński (przy okazji wspomnę, że tata mojej współlokatorki na studiach) opublikował artykuł w „Świecie Motocykli” o Romecie ADV, oceniając, że świetnie daje sobie radę w terenie. Zaczęliśmy zgłębiać temat, zwłaszcza mój partner, który nie tylko ma wieloletnie doświadczenie w jeździe na motocyklu, ale wie wszystko o ich wnętrznościach i możliwościach.
Myślałam, że trochę czasu minie, nim ja rzeczywiście sobie kupię ten motocykl, ale właściwie po kilku dniach okazało się, że niedaleko naszego miejsca zamieszkania ktoś sprzedaje ADV z 600 km na liczniku, za naprawdę niską cenę. Stwierdziliśmy, że warto przynajmniej pojechać go zobaczyć i się przymierzyć. Motocykl był w praktycznie salonowym stanie, sprzedawca bardzo o niego dbał, tylko nie miał czasu używać. Nie zastanawiałam się długo, a sam „Romek” zachwycił nas do tego stopnia, że mamy jeszcze jednego! (śmiech) Dodam, że oboje jesteśmy z Bydgoszczy i Romet też. Rowery z tej firmy naprawdę służyły nam wiele lat i mimo, że w tej chwili to już nie jest polski produkt – to jakoś tak nie bałam się zaufać i nie zawiodłam się.
Mały dużo może? Czy ten motocykl spełnia twoje oczekiwania? Jak lubisz na nim spędzać czas i kiedy ci się to udaje?
Uwielbiam intensywną jazdę na w terenie. W każdych możliwych warunkach – w błocie, piachu, na wymagających wertepach. Lubię jeździć po górkach, szutrach, ale jak muszę, to też po wszystkich „normalnych” drogach (oprócz autostrad) wolę jeździć motocyklem niż autem. Jesienią zeszłego roku zdążyłam tylko trochę pojeździć, więc byłam zdeterminowana, by nauczyć się jak najwięcej na wiosnę i chciałam pojechać na zlot weteranów terenowej jazdy (Dominatora).
Naprawdę starałam się często jeździć, dowiedziałam się sporo o budowie motocykla, jego utrzymaniu oraz możliwych usterkach, nauczyłam się jak z niego spadać i być niezależną. Od początku sama podnoszę swój motocykl, pokornie znoszę też uwagi od partnera i innych doświadczonych osób. Zawsze chcę poznać, wiedzieć i spróbować więcej. Jechać dalej i szybciej…
Spędzam na „Romku” sporo czasu. Między bieganiem a rowerem, wymyślam trasy wycieczkowe z ok. 80% trasy w offie, bo ja nie lubię siedzieć. Jak już siedzę na motocyklu to lubię zakręty i szybkość, na tyle… ile mi Romet pozwoli.
Romet ADV
Jak przez innych motocyklistów jesteś odbierana? Małe pojemności nie zawsze spotykają się z szacunkiem innych?
Myślę, że motocykliści na ścigaczach generalnie patrzą z pogardą na wolniejsze, słabsze maszyny, albo zwyczajnie nie mają czasu na pozdrawianie czy pogaduchy. Wszyscy inni, nawet kobiety bez motocykli, zawsze reagują z uśmiechem na widok Rometa i zagadują. Trochę niedowierzają, że to dziewczyna na nim siedzi i do tego często ubłocona (śmiech). Z chęcią i ciekawością dopytują się o szczegóły motocykla – to zainteresowanie bardzo mnie zaskoczyło… A czym dłużej jeżdżę, tym bardziej nie boję się już wyjechać z innymi, bo „Romek” po prostu daje radę i nadąża w terenie za „prawdziwymi”, wielkimi motocyklami. Niejednokrotnie udowodniliśmy, że dużo zależy od tego, co umiem ja, a nie on, choć wiem dobrze o jego ograniczeniach i słabościach.
Jakie masz teraz plany i marzenia związane z motocyklami?
Teraz moje największe marzenie to prawo jazdy kat. A. Chcę zdać egzamin, żebym mogła wyjeżdżać na motocyklu za granicę oraz rozwijać umiejętności jazdy.
Dojrzałaś już do większej pojemności?
„Romek” to wierny i cierpliwy druh, ale w kolejnym etapie swojej nauki potrzebuję silniejszego motocykla, by podróżować jakąkolwiek trasą, bez obaw, że zajadę sprzęt czy gdzieś nie podjadę. I żeby partner nie musiał już nigdy na mnie czekać (śmiech). Myślałam, że to może zbyt śmiałe i ambitne marzenia po 30-tce, bo w pewnym sensie zazdroszczę dzieciakom, które uczą się jazdy na motocyklu od najwcześniejszych lat, a nie dopiero będąc dorosłymi. Jednak przekonałam się znowu, że chcieć to móc i nie ma co się ograniczać.
Gdy po raz pierwszy miałam odwagę usiąść na cięższym, o wiele wyższym motocyklu XR 650, to poczułam się jak na skrzydłach! Uczę się jeździć tak, by móc sobie wybrać model, jaki chcę, a nie jaki muszę – bo tak naprawdę to liczy się to, jak dobrze będę jeździła ja, a nie on. Także do roboty! (śmiech)
Joanna Nowak
Jazdę terenową masz zamiar także doszkalać pod kątem jakiś zawodów? Czy tylko dla frajdy?
Nie mogę zaprzeczyć, że marzyło mi się branie udziału w zawodach czy raczej rajdach, bo lubię się sprawdzać i porównywać z innymi. Ta emocjonalna „ja” uwielbia wyścigi, konkursy, zawody. To zawsze duże wyzwanie psychiczne i fizyczne, ale też idealna okazja, by się wiele nauczyć, przekroczyć swoje granice komfortu. Zdaję sobie jednak sprawę (ta „ja” racjonalna), że na poważne zawody i wyścigi to jestem: a) już chyba za stara, żeby dorównać młodszym; b) lubię różnorodność i chyba nie potrafię oddać się w całości jednemu hobby.
Myślę, że i w tym przypadku, bez całkowitego poświęcenia swojego wolnego czasu na ćwiczenie umiejętności – nie można oczekiwać dobrych wyników. Lata spędzone na doskonaleniu technik malarskich, gry na instrumentach czy nauce języków obcych, tylko potwierdzają odwieczną prawdę – talent to 10% sukcesu, a 90% ciężka praca.
Motocykl okazał się dobrym, nowym hobby dla Ciebie? Czy mogłabyś bez żalu z tego zrezygnować?
Och, to jest miłość od pierwszej jazdy, jeszcze jako pasażer. Wcześniej jakoś nie zdarzyło mi się zetknąć bliżej się z motocyklowym światem. Ponad dekadę swego życia spędziłam w Czechach, a mieszkając w Pradze – człowiek ledwo miał miejsce na rower, o garażu nawet nie było co śnić. I nagle, zrządzenie losu sprawiło, że motocykle zaczęły pojawiać się wszędzie. Wzbudziły mój podziw i zaczęły mnie fascynować. Gdy zobaczyłam, jaką radochę mają dzięki nim nie tylko faceci, ale i dziewczyny – nie byłabym sobą, jakbym nie spróbowała poznać i poczuć to na własnej skórze.
Podobną ekscytację i odwagę czuję zawsze, jak sięgam po nowy instrument albo pędzle. Nie waham się ani chwili, bo w końcu to poznawanie empiryczne bez zobowiązań. Żadne potknięcie czy błąd mnie wtedy nie zniechęca, a każdy mały krok do przodu sprawia, że ogarnia mnie euforia i energia do dalszego działania. Nie zawsze ten efekt jest długofalowy i dostatecznie intensywny, ale w tym wypadku wsiąkłam i nie potrafiłabym teraz zrezygnować z jazdy na motocyklu. Bardzo by mi tego brakowało. Jak już gdzieś jadę, to muszę się wyjeździć tak, żebym zaraz znowu nie tęskniła…
Masz artystyczną duszę, a jednocześnie pasjonują cię różne, wydawać by się mogło, że twarde sporty i motocykle – jak to wszystko łączysz? To są takie odskocznie?
Tworzenie obrazów to proces, który podobnie jak nauka jazdy na motocyklu, wymaga skupienia, wielu godzin praktyki, eksperymentowania, niekiedy szukania własnych rozwiązań czy dostosowywania narzędzia (motocykla, środków wyrazu) do siebie i swego stylu. I oczywiście ciągle można dążyć w tych dziedzinach doskonałości. Zawsze człowiek może się rozwijać i coś zmieniać, a to działanie pobudza najróżniejsze obszary w mózgu, dając w efekcie dużo radości i satysfakcji. To jest właśnie dobra odskocznia jak codzienność wkurza i nudzi.
Paradoksalnie dzisiaj, jadąc na motocyklu, zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę te zainteresowania i hobby się przenikają oraz uzupełniają. Chyba nic tak mnie nie boli w czasie jazdy jak serce, że nie mogę uwiecznić wszystkich tych cudownych widoków, wydarzeń, niuansów pogodowych! Ileż ja w ostatnim czasie narobiłam zdjęć do swoich prac to wie tylko mój partner, który ma niezwykłą cierpliwość…
Rutyna mnie osłabia i hamuje, nawet jeśli to powtarzanie jakiejś przyjemności – dlatego muszę je sobie wymieniać (śmiech). W końcu zmęczenie bywa różnego rodzaju, czasem wystarczy drobna zmiana w ramach jakiejś aktywności, a kiedy indziej całkowita jej zmiana. Dlatego zdecydowanie potrzebuję różnego rodzaju aktywności, by odpocząć i znaleźć siłę do dalszych działań. Ta różnorodność zainteresowań wynika z mojego charakteru i wychowania, bo w mojej rodzinie wszyscy tak mają.
Joanna Nowak – malarka na Romecie
W jaki sposób oddałabyś piękno tych widoków? Jak lubisz tworzyć?
Od przynajmniej 25 lat rysuję i maluję pod okiem nauczycieli, innych malarzy czy moich kolegów artystów z pracy. Kiedyś więcej rysowałam i malowałam tylko dla siebie, teraz często tworzę obrazy mniejszego formatu lub kartki, ale za to konkretnie dla jakiejś osoby (z jakimś wybranym motywem czy sceną). Jak mam takie ukierunkowanie, to też mam większą motywację, by prace ukończyć w jakimś racjonalnym czasie, a gdy sprawia to komuś przyjemność – ja również “nabijam swoje baterie”.
Prace wykonuję zarówno akwarelami, akrylami, jak i farbami olejnymi, niekiedy tylko cienkopisem lub tuszem. A w wolnych chwilach bawię się łącząc np. rozcieńczoną kawę, z ołówkami, lakierem do paznokci czy pastelami. Lubię eksperymenty kolorystyczne i fakturowe oraz kocham nietradycyjne powierzchnie. Dlatego często maluję przedmioty lub meble, np. drzwi, szafy, okna, karmniki, deski do krojenia i co wpadnie w ręce.
Swoje talenty w pewnym sensie odziedziczyłaś?
W moim domu, zwłaszcza ze strony mamy, zawsze było wielu malarzy, muzyków, koneserów sztuki, architektów. Ze strony taty niezupełnie artystyczne, bo moi dziadkowie mieli pracownię krawiecką, ale z pewnością mój tata w genach odziedziczył świetne widzenie przestrzenne i kreatywność. Myślę, że ich zamiłowania stały się dla mnie naturalnym elementem życia. Przyznam też, że przez pryzmat mojego bagażu doświadczeń zauważyłam, że zdecydowanie przejęłam po rodzicach ciekawość świata, chęć ryzyka i odwagę (niekiedy pakującą mnie w kłopoty), właściwie w każdym aspekcie życia.
Te motocykle w ogóle ich jakoś nie zaskoczyły, biorąc pod uwagę, że kiedyś zrobiłam licencję pilota paraglidingu dzień, przed osobistym dowiezieniem mojej pracy magisterskiej promotorce do Warszawy… Były też inne zwroty akcji! (śmiech)
Wracając do tworzenia… także moja siostra od najwcześniejszych lat bardzo spełnia się rysując, choć właściwie nikt z nas nie oparł na tych umiejętnościach swojej pracy. Wszystkim nam się to niezwykle przydało i przydaje, ale nie jest to źródło dochodów i główne zajęcie. I chyba dlatego wszystkim nam daje to tyle radochy.
Masz jakąś stronę, fanpage?
Nie, dawno temu miałam tylko konto myspace, gdzie dzieliłam się pracami artystycznymi, ale teraz już coraz rzadziej siedzę przy komputerze po pracy (spędzam przed monitorem i tak wiele godzin, bo pracuję w przemyśle gier komputerowych). Oczywiście podglądam świat tu i ówdzie, szukając inspiracji, ale sama uczę się od kilku lat żyć bardziej “tu i teraz”, zamiast wspominać, albo wybiegać za bardzo w przyszłość. Nic nie czyni mnie szczęśliwszą niż miłość, wolność i przyroda, dlatego nawet śniegi, deszcze i mrozy – nigdy nie powstrzymują mnie przed codziennym wyjściem z domu.
Skrzyżowanie typu Y nie jest najczęściej pojawiającym się na polskich drogach. Występuje zwykle w mniejszych miejscowościach lub ich okolicach. Nie musimy wiedzieć, że właśnie mamy do czynienia dokładnie ze skrzyżowaniem w kształcie litery Y, ale powinniśmy wiedzieć, jak w się na nim zachować. Wiele osób nie ma świadomości, że właśnie na takich skrzyżowaniach dochodzi do wypadków przez brak przepisowej jazdy kierujących. Dane Policji mówią, że dochodzi do nich najczęściej na typowym połączeniu drogi z pierwszeństwem z drogą podporządkowaną.
To właśnie ten typ skrzyżowań, na których zasady pierwszeństwa określają znaki bądź sygnały drogowe, cechuje największe prawdopodobieństwo śmierci w wyniku wypadku drogowego. Dla porównania – zdecydowanie mniej zdarzeń ma miejsce na rondzie lub na połączeniu dróg gdzie pierwszeństwo określa reguła „prawej strony”.
Aby zmniejszyć ryzyko wypadku kierujący pojazdem zbliżając się do skrzyżowania powinien zachować szczególną ostrożność bez względu na posiadane pierwszeństwo.
Jak tego uniknąć? Uzbroić się w wiedzę, np. jak prawidłowo przejechać skrzyżowanie typu Y.
Co to jest skrzyżowanie – definicja, przepisy
Zaczniemy jak zwykle od podstaw, czyli sięgnięcia do przepisów. Wbrew pozorom wielu kierowców nie dociera nawet do pytania „co to skrzyżowanie Y”, bo wykłada się już na pytaniu „co to skrzyżowanie”. Sięgnijmy więc do Kodeksu drogowego:
Skrzyżowanie – przecięcie się w jednym poziomie dróg mających jezdnię, ich połączenie lub rozwidlenie, łącznie z powierzchniami utworzonymi przez takie przecięcia, połączenia lub rozwidlenia; określenie to nie dotyczy przecięcia, połączenia lub rozwidlenia drogi twardej z drogą gruntową, z drogą stanowiącą dojazd do obiektu znajdującego się przy drodze lub z drogą wewnętrzną.
Co w tej definicji takiego trudnego? Jeśli widzimy drogę podporządkowaną łączącą się z drogą z pierwszeństwem, to nie musi to być jeszcze skrzyżowanie. Jak sami widzicie w przytoczonym przepisie, jeśli droga podporządkowana jest na przykład drogą gruntową lub wewnętrzną, to nie jest to skrzyżowanie. Oznacza to między innymi, że takie miejsce:
nie odwołuje ograniczenia prędkości,
nie obowiązuje na nim zakaz wyprzedzania (zwykle zabrania tego ciągła linia w takich miejscach).
Skrzyżowanie typu Y – co to jest? Kto ma na nim pierwszeństwo?
Intuicja podpowiada, że skrzyżowanie typu Y to skrzyżowanie, na którym drogi się rozwidlają jak w literze Y. Może tak być, ale nie zawsze. Tak zwykło się określać skrzyżowania, w którym droga z pierwszeństwem skręca w lewo lub w prawo. Przykładowo dojeżdżacie do takiego miejsca i zgodnie ze znakami droga „główna” prowadzi w prawo, natomiast kontynuowanie jazdy na wprost sprawi, że wjedziecie na drogę podporządkowaną.
Skrzyżowanie typu Y, fot. Paweł Szostak
Jak jeździć na takim skrzyżowaniu? To kierowcy zwykle rozumieją intuicyjnie. Pierwszeństwo mają kierujący kontynuujący jazdę drogą z pierwszeństwem, za nimi jadą ci, którzy chcą z niej zjechać w drogę podporządkowaną, a na końcu jadą kierowcy z drogi podporządkowanej.
Skrzyżowanie typu Y – jak używać na nim kierunkowskazów?
Najczęściej popełniane błędy związane ze skrzyżowaniem typu Y, dotyczą korzystania z kierunkowskazów. Przepisy zwykle działają tak samo w różnych scenariuszach, ale wiele osób ma tendencje do wysnuwania dodatkowych zasad, jeśli jakaś sytuacja jest inna od uznawanej za wzorcową.
Wielokrotnie na drogach można spotkać sytuacje, w których kierujący, kontynuujący na skrzyżowaniu typu Y jazdę drogą z pierwszeństwem, nie używa kierunkowskazu. Droga skręca, jest to skrzyżowanie, ale skoro on jedzie „swoją drogą”, to niczego nie musi sygnalizować. Jest to błąd, który wprowadza w dezorientację także innych kierujących, ponieważ brak kierunkowskazu oznacza jazdę na wprost. Jak w takiej sytuacji zasygnalizować chęć wjechania w drogę podporządkowaną?
Kierowcy mają i na to sposób. Jeśli droga z pierwszeństwem skręca w prawo, a podporządkowana prowadzi na wprost, włączają… lewy kierunkowskaz. Jakby chcieli zasygnalizować nie manewr skrętu (wszak jadą prosto), ale to że „wyrywają się” z drogi „głównej”.
Takie rozumowanie jest błędne. Jeśli docieramy do miejsca ze znakiem informującym, że droga z pierwszeństwem skręca w lewo lub w prawo, to jest to skręt i musimy taki manewr sygnalizować. Jeśli zaś droga podporządkowana prowadzi prosto, nie używamy kierunkowskazów, ponieważ cały czas jedziemy prosto.
Każde auto produkowane przez Rolls-Royce’a mogę określić trzema słowami: jakość, komfort, przestrzeń. Mimo, że Rolls-Royce Ghost Black Badge jest mniejszą z limuzyn tej marki, to jednak wciąż zapewnia niesamowity poziom wrażeń zarówno z przodu, jak i na tylnej kanapie. Brzmi jak podsumowanie? Ale nim nie jest, bo to dopiero początek moich wrażeń z jazdy tym unikatowym na polskich – i nie tylko – drogach modelem. Chętni na przejażdżkę mroczną odmianą Black Badge? Zatem zapraszam na test.
Silnik o pojemności 6,75 litra – V12 – unosi brwi z zachwytu u każdego znawcy motoryzacji. Tak, to dużo cylindrów i duża pojemność, ale pozostałe liczby są równie imponujące. 600 KM mocy, 900 Nm momentu obrotowego i zaledwie 4,5 sekundy do pierwszych 100 km/h. Każde wciśnięcie pedału przyspieszenia skutkuje lekkim wbiciem w fotel i momentalnym nabieraniem prędkości. Owszem, te dane w aucie marki Rolls-Royce brzmią imponująco, ale – tu was zaskoczę – wcale nie są najważniejsze.
Rolls-Royce Ghost Black Badge – wnętrze
Wsiadam za dość płaską, zabudowaną kierownicę, z cienką obręczą. Patrzy na mnie solidne logo Rolls Royce’a, a w nozdrza wpada zapach najwyższej jakości skórzanych obszyć. Dotykam i czuję tę jakość pod opuszkami – niezwykłe uczucie. Rozglądając się jednak po kokpicie, dostrzegam subtelne zmiany. Black Badge jest odmianą mroczniejszą, agresywniejszą i nieco bardziej młodzieżową w porównaniu do „zwykłego” Ghost’a.
Choć nie można nazwać tego auta sportowym, to jednak jest tu kilka charakterystycznych dla tego typu samochodów detali. Najbardziej rzucają się w oczy panele z włókna węglowego, które zastąpiły drewno, chrom i inne materiały, które znajdziecie w konwencjonalnym „duchu” na panelach drzwi, kokpicie centralnym, czy krawędziach deski rozdzielczej. Karbon jednoznacznie kojarzy się z mocnymi odmianami aut, ale tutaj otrzymał inny, bardziej elegancki wzór. Plecionkę zastąpiły romby, a całość świetnie komponuje się z ciemnym wnętrzem testowego egzemplarza.
Rolls-Royce Ghost Black Badge – wnętrze
W Rolls-Royce Ghost Black Badge multimedia są dokładnie te same, co w Ghost’cie. Nie brakuje tu możliwości skorzystania z Apple Car Play czy Android Auto, które są przecież standardowym wyposażeniem w pojazdach dla „ludu”. Jest za to świetna nawigacja, która pomogła mi dojechać z Rygi do Warszawy.
Niesamowite jest też audio – pozwala wydobyć najgłębsze dźwięki instrumentów w słuchanych utworach. Bardzo duży i przejrzysty jest wyświetlacz head-up, znacznie ułatwiający odczytywanie podstawowych informacji w trakcie jazdy.
Są także gniazdka USB-C, a także ładowarka indukcyjna, ukryta w podłokietniku. Nie wspominając o kilku ekranach dotykowych, wysuwanych tabletach, ukrytych pokrętłach i wszelkich przyciskach (na szczęście fizycznych), które umożliwiają szybkie uzyskanie oczekiwanej funkcji.
Mistrz paradoksu
Kusiło mnie, żeby przy opisywaniu Rolls-Royce’a Ghost Black Badge użyć słowa „skromny”, choć pewnie wywołałabym tym falę oburzenia. Chodzi mi jednak o specyficzną interpretację tego słowa. Często – w przypadku luksusowych, drogich aut – korci, aby trochę „poszpanować”. Pokazać, że nas stać, że możemy postawić w swoim garażu Ferrari 458 lub Lamborghini Huracana i mozolnie wlec się nimi przez miasto, przyciągając spojrzenia przechodniów. Kupujemy je, bo lubimy styl, szybkość i równie mocno lubimy pieniądze.
Rolls-Royce Black Badge Ghost – wnętrze
Z Rolls-Roycem jest trochę inaczej. To jest auto stworzone przede wszystkim dla właściciela. Dla kogoś, kto nikomu nic nie musi i nie chce udowadniać, a przede wszystkim dba o swój komfort. Kupuje, bo go po prostu stać i ma poczucie, że – używając angielskiej nomenklatury – „you can’t go better than this”. Jeździ nim przede wszystkim dla siebie.
Rolls-Royce Ghost Black Badge – na tylnej kanapie
Pokonałam Rolls-Royce Black Badge Ghost’em 700 kilometrów, często lokalnymi drogami lub z wyłącznie jednym pasem. I nie przeszkadzało mi to. Nie potrzebowałam autostrad, bo jakakolwiek przejażdżka – sama możliwość prowadzenia i obcowania z tym autem – była niezwykle odprężająca. Ghost zdaje się przepływać kolejne kilometry, wyciszając świat dookoła i pozwalając kierowcy na maksymalny relaks.
O pasażerach nie wspominając – mogą przecież w tym czasie korzystać z ogrzewania lub wentylacji foteli, mają także funkcję masażu w kilku konfiguracjach, mogą oglądać filmy na sporych tabletach wysuwanych z oparć przed nimi lub… popijać schłodzonego szampana w kryształowych kieliszkach. O ich komfort absolutnie martwić się nie trzeba. Nikt nie musi się nawet wysilać, by zamknąć drzwi – zarówno z przodu jak i z tyłu są specjalne przyciski, które wystarczy przytrzymać, a masywne wrota zamkną się same. Z zewnątrz z kolei ukryto w klamkach czujniki – dotkniesz ich i znowu, wszystko dzieje się automatycznie.
Rolls-Royce Ghost Black Badge – tylna kanapa
Rolls-Royce Ghost Black Badge – wrażenia z jazdy
Szczerze mówiąc, odbierając kluczyk, spodziewałam się jazdy wielką kolubryną i zastrzyków adrenaliny przy jakiejkolwiek próbie manewru. Ale Rolls-Royce Ghost Black Badge mnie zaskoczył. Prowadzi się bardzo intuicyjnie i lekko. Kilkaset metrów i już doskonale czułam krawędzie tego ogromnego pojazdu, wiedziałam jak skręcać i gdzie są jego granice przy próbach zawracania. Nie zapominajmy, że oprócz napędu 4×4, mamy tu także system czterech kół skrętnych – co oznacza, że również koła na tylnej osi zmieniają kąt zacieśniając zakręty. Czułam każdy rant zderzaków i mogłam swobodnie przemieszczać się w zakorkowanej Rydze.
Rolls-Royce Ghost Black Badge to ekskluzywny jacht na kołach, który płynie, tzn. prowadzi się z niebywałą gracją. Nawet gdy przyspiesza, robi to elegancko. Gdy hamuje, nie ma mowy o szarpnięciach. Pedały i wszelkie układy są tak skonstruowane, by nawet przy błędzie kierowcy i zbyt natarczywej jeździe, idealnie wygładzać potencjalne zrywy. Wszystko, aby nie zaburzać komfortu jazdy.
Rolls-Royce Ghost Black Badge – z otwartymi drzwiami
Jestem też pod ogromnym wrażeniem 8-biegowej skrzyni. Automat przekazujący te 600 KM mocy na cztery koła, ani razu nie dał o sobie znać. Jechałam 10 godzin ciągiem, odwiedziłam trzy kraje i ANI RAZU nie poczułam zmiany przełożenia. Zapomniałam wręcz, że ta skrzynia w ogóle istnieje. Mogę śmiało odznaczyć ją plakietką z napisem perfekcja.
Cena? Zużycie paliwa? Bez znaczenia
Nie ma sensu pisać o pieniądzach, bo wiadomo, że auta RR kosztują bardzo dużo. Bardzo, bardzo. Z dziennikarskiego obowiązku napiszę, że mówimy o okolicach dwóch milionów złotych. Zaznaczę jednak, że nie ma tu mowy o kupowaniu kota w worku. Każdy egzemplarz, od początku do końca jest stworzony i składany przez człowieka. Każdy fragment materiału jest wytwarzany w zakładach Rolls-Royce’a, każde drewno jest ręcznie szlifowane, a każdy fragment lakieru ręcznie nakładany i polerowany.
Rolls-Royce Ghost Black Badge to perfekcyjna jakość wykonania i nie ma w tym cienia przesady. Elementy spasowane są idealnie, fotele obszyte skórą z najwyższą starannością, a poszczególne elementy karoserii złożone pod czujnym, ludzkim okiem.
Wyprodukowanie jednego Ghosta trwa około sześciu miesięcy. To dlatego, w ciągu roku, powstaje zaledwie ok. 6 tysięcy aut tej marki. Każdy z nich otrzymuje specjalną plakietkę ukrytą pod drzwiami – gwarancję jakości. I ja się pod tą gwarancją podpisuję.
Rolls-Royce Black Badge Ghost
Jeśli masz chwilę, to warto zabawić się w multimilionerkę(-ra), poczuć, jak to jest konfigurować własnego Rollsa. Mi sprawiło to dużo przyjemności.
Słyszeliśmy o wielu przypadkach, w których pijani kierowcy, poszukiwani przestępcy i tym podobne osoby, same podkładały się policji w banalny sposób. Ktoś nie zapiął pasów bezpieczeństwa, ktoś inny nieznacznie przekroczył prędkość. Tu sytuacja była podobna.
Przewoził śmiercionośny ładunek, ale zapomniał o światłach
Zdarzenie miało miejsce w Palm Coast na Florydzie, a wszystko zaczęło się od tego, że policjanci zauważyli samochód jadący bez włączonych świateł. Drobne wykroczenie i mogłoby skończyć się nawet na pouczeniu. Lecz kiedy kierowca zatrzymał auto i opuścił szybę, funkcjonariusze poczuli zapach marihuany.
Kierujący 52-latek tłumaczył, że rzeczywiście palił marihuanę, ale używa jej w celach medycznych i ma na to stosowne zezwolenie. Niestety dokument który okazał, stracił swoją ważność. Policjanci przystąpili więc do przeszukania i odnaleźli 533 gramy marihuany oraz 219 gramów fentanylu.
A 52-year-old fugitive with a long criminal history now faces more drug charges after the Flagler County Sheriff’s Office (FCSO) finds him with enough fentanyl to potentially kill over 100,000 people.
Po sprawdzeniu zatrzymanego w policyjnych systemach, okazało się, że ma on znacznie więcej na sumieniu. Jest on poszukiwany za złamanie zasad warunkowego zwolnienia z więzienia, gdzie trafił za posiadanie kokainy. Ponadto nie płaci alimentów.
Szeryf hrabstwa Flagler tak skomentował całą sytuację, podkreślając jak niebezpieczną substancję udało się przechwycić:
Czasami małe rzeczy prowadzą do rzeczy dużych. W tym przypadku przechwyciliśmy ilość fentanylu wystarczającą do zabicia ponad 100 tys. osób lub całych miast Palm Coast. Flagler Beach oraz Bunnell razem wziętych. Ponadto na zatrzymanym ciążą nakazy aresztowania w dwóch hrabstwach, za złamanie zasad warunkowego zwolnienia z więzienia.
Fentanyl jest silnym środkiem przeciwbólowym, używanym jako narkotyk zamiast heroiny. Jest mocno uzależniający, a stosowanie go znacznie częściej prowadzi do zgonu, niż w przypadku innych podobnych narkotyków.
Carvago – samochody używane to obecnie największa platforma sprzedaży aut z drugiej ręki – w Polsce pojawiła się w czerwcu 2021 roku. To europejski start-up, który chce zmienić sposób postrzegania zakupu samochodów z drugiej ręki, wprowadzając nowe standardy jakości i kontroli sprzedaży.
Jak pokazują badania[1], popyt na zakup aut używanych w Polsce rośnie – ponad 321,5 tys. samochodów osobowych zostało zarejestrowanych w Polsce w pierwszym kwartale 2021 roku, z czego przeszło 63% z nich stanowiły pojazdy używane, sprowadzone zza zagranicy.
Zakup używanego samochodu nie należy jednak do najłatwiejszych zadań – według badań[2] 41% konsumentów obawia się ukrytych wad technicznych, a co piąta osoba (20%) tego, że pojazd pochodzi z kradzieży.
Wraz z pojawieniem się Carvago, polscy kierowcy otrzymali dostęp do blisko miliona sprawdzonych pojazdów. Oprócz ogromnego wyboru aut używanych, marka oferuje również szereg usług dodatkowych, takich jak profesjonalny audyt techniczny pojazdu, dodatkowe finansowanie na zakup – również pojazdów zza granicy, przedłużoną gwarancję i natychmiastowe ubezpieczenie, a także dostawę auta do domu. Na życzenie kupującego firma przejmuje na siebie również część formalności, m.in. zarejestrowanie pojazdu. Zakup samochodu odbywa się w 100% online, łącznie z podpisaniem umowy kupna.
Carvago nie jest zwykłą platformą sprzedażową. To kompleksowa usługa, która znacznie upraszcza proces zakupu samochodu i przenosi go do zupełnie nowego wymiaru w kontekście wygody i bezpieczeństwa. Kupowanie auta jest u nas całkowicie przejrzyste. Gdy klient wybiera samochód z ogólnoeuropejskiej oferty, sprawdzamy jego historię według numeru VIN i poddajemy certyfikowanemu przeglądowi technicznemu, który składa się aż z 270 etapów. Jeśli samochód nie przejdzie go pomyślnie, rekomendujemy alternatywny model. Wybrany pojazd dostarczamy pod dom w ciągu maksymalnie 20 dni roboczych. Gwarantujemy również możliwość zwrotu zakupionego auta w ciągu 14 dni, bez podawania przyczyny – mówi Jakub Šulta, CEO platformy sprzedażowej samochodów online Carvago.com.
Carvago – samochody używane: odczarować zakup aut z drugiej ręki
Jak pokazują dane Ministerstwa Cyfryzacji[3], największy boom na zakup aut używanych miał miejsce w trakcie pandemii, która spowodowała, że część osób zrezygnowała z podróżowania komunikacją zbiorową. W efekcie spora grupa konsumentów zaczęła kupować samochody, co zwiększyło nie tylko podaż, ale też przyczyniło się do wzrostu nieuczciwych praktyk sprzedażowych. Carvago obserwując trendy i widząc zmiany w zachowaniach zakupowych, postanowiło wprowadzić nową jakość.
Tworząc Carvago.com, zdecydowaliśmy się na uproszczenie całego procesu zakupu auta, jednocześnie wprowadzając zupełnie nowe, bardzo wysokie standardy jakości i kontroli sprzedaży samochodów z drugiej ręki. Jasne zasady zakupu i transparentność usługi sprawiają, że nasi klienci kupując w Carvago.com, czują się po prostu bezpiecznie. Ponadto gwarantujemy dziesięciokrotnie większy wybór modeli aut, niż posiada cały rynek aut używanych w Polsce. Dzięki tak bogatej ofercie, możemy zaoferować klientowi poszukującemu konkretnego pojazdu, blisko 200, zamiast przykładowo 15 propozycji aut do zakupu – komentuje Jakub Šulta, CEO Carvago.
Carvago – samochody używane: jak to działa
W Europie dostępnych jest około 7 milionów[4] samochodów używanych, z których Carvago, w oparciu o algorytm oceniający różne parametry, oferuje swoim klientom blisko milion dostępnych od ręki samochodów z 14 krajów europejskich, w wieku do 10 lat i maksymalnym przebiegu do 150 000 kilometrów. Gdy klient wyrazi zainteresowanie konkretnym autem, jego stan techniczny jest sprawdzany przez certyfikowany przegląd CarAudit, należący do struktur Carvago. Jeśli system wykryje nieprawidłowości lub poważne usterki, klient otrzyma alternatywne propozycje zakupu, a cały proces weryfikacji zostanie powtórzony bez ponoszenia przez klienta dodatkowych kosztów.
Firma przetwarza ponad 6,5 miliona ofert dziennie, ale w swojej ofercie sprzedażowej uwzględnia tylko około 10% tych, spełniających kryteria. Serwis zapewnia dodatkowo bezpłatną sześciomiesięczną gwarancję na każdy samochód, którą klient może przedłużyć do 2 lat.
Unikatowym w skali Europy rozwiązaniem, jest również możliwość zwrotu auta bez podania przyczyny w ciągu 14 dni od zakupu. Dzięki temu, klient może korzystać ze wszystkich możliwości, jakie daje europejskie prawodawstwo w zakresie zakupów online.
Game changer branży motoryzacyjnej
Carvago.com wystartowało ze swoją usługą w Czechach w październiku 2020 roku. Obecnie działa w 7 krajach w Europie i planuje ekspansję na rynek niemiecki, rumuński, austriacki, włoski i hiszpański.
Obecnie w Carvago – samochody używane to ponad 750 000 aut, nie starszych niż 10 lat i o maksymalnym przebiegu do 150 000 kilometrów. Firma, oprócz sprzedaży detalicznej na rynku B2C, działa również na rynku B2B, gdzie współpracuje z ponad 400 partnerami biznesowymi z 14 krajów Europy. Santander Consumer Multirent jako jedyny leasingodawca w Polsce rozpoczął współpracę z platformą w zakresie finansowania pojazdów.
[4] Dane Carvago – samochody używane, w oparciu o analizy rynkowe przekazane przez ok. 60tys. dealerów samochodów, z którymi współpracuje Carvago na terenie Europy.
Klocki Lego to jedne z najbardziej uwielbianych zabawek przez dzieci. Zestawy Lego Technic nadają się dla dzieci, które lubią samochody i inżynierię. Dzięki zestawowi dziecko już od najmłodszych lat będzie uczyło się jak działa samochód, ponieważ w zestawach buduje się nawet takie elementy pojazdu jak skrzynia biegów czy silnik. Dodatkowo za pomocą darmowej aplikacji CONTROL+ można wchodzić w interakcję z wieloma modelami i za jej pomocą dziecko może m.in. dodawać dźwięk, brać udział w wyzwaniach i udostępniać je znajomym. Ponadto złożenie całego zestawu zajmie waszemu dziecku sporo czasu, przez co wy będziecie mieć trochę czasu dla siebie.
Jednak zestawy Lego Technic mogą sprawić frajdę również starszym fanom motoryzacji. Nie wszyscy możemy mieć w swoim garażu pełnowymiarowe supersamochody, więc chociaż będziemy mieć ich mniejsze wersje na półce. Lego ma w swojej ofercie wiele wspaniałych modeli samochodów – takich, które istnieją na prawdę oraz takie, które zostały wymyślone na potrzeby filmów. Dużym zainteresowaniem cieszy się np. Lego Technic Shelby Mustang czy Lego Technic Ford Raptor, ale inne modele skradły serca klockowych majsterkowiczów.
Nadchodzą chłodne jesienne dni, więc spędzanie wieczorów nad budowaniem modelu idealnie wypełni nasz czas podczas depresyjnej pory roku. Oto 10 najciekawszych – według mnie – zestawów klocków Lego Technic.
Lego Technic Jeep Wrangler
Lego Technic Jeep Wrangler
Z zestawu Jeep Wrangler będą się cieszyć fani pojazdów terenowych. W zestawie znajduje się 665 elementów, więc zbudowanie repliki nie zajmie tak dużo czasu. Dzięki temu istnieje większa szansa, że osoby niecierpliwe skończą budować zestaw. W zestawach z większą ilością elementów istnieje ryzyko, że osoba niecierpliwa nie ukończy budowy, ponieważ się podda. Zwłaszcza w przypadku dzieci, które często szybko się nudzą.
Po połączeniu wszystkich elementów otrzymamy replikę o wymiarach: 12 cm wysokości, 24 cm długości i 13 cm szerokości. Model wyposażony jest w komplet realistycznych detali z Jeepa Wranglera, takich jak klasyczne okrągłe reflektory, atrapa z siedmioma szczelinami, koło zapasowe i wyciągarkę. Ponadto w górnej części pojazdu znajduje się pokrętło, za pomocą którego możemy skręcać koła samochodu. Zestaw Lego Technic Jeep Wrangler odpowiedni jest dla dzieci powyżej 9. roku życia.
Cena zestawu wynosi ok. 240 złotych.
LegoTechnic Formuła E Porsche 99X Electric
Lego Technic Formuła E Porsche 99X Electric
Zestaw składa się z 422 elementów, z których powstanie model bolidu Formuły E. Po zbudowaniu model będzie miał 6 cm wysokości, 31 cm długości i 12 cm szerokości. W modelu znajdują się dwa silniki typu pull-back, które polegają na tym, że wystarczy bolidem cofnąć, po czym nacisnąć przycisk na nim i bolid ruszy do przodu. Takie rozwiązanie spodoba się szczególnie dzieciom, które mogą w dodatku zeskanować bolid za pomocą aplikacji LEGO Technic AR i wybrać tor, a następnie wziąć udział w wyścigu. Zestaw przeznaczony jest dla dzieci powyżej 9. roku życia.
Natomiast cena zestawu Lego Technic Formuła E Porsche 99X Electric wynosi ok. 240 złotych.
LegoTechnic McLaren Senna GTR
Lego Technic McLaren Senna GTR
W zestawie znajduje się 830 elementów, które po połączeniu utworzą replikę McLarena Senny o wysokości 9 cm, długości – 32 cm i szerokości – 12 cm. Replika posiada wiele cech wspólnych z jej realną wersją, która powstała na cześć jednego z najlepszych kierowców F1 – Ayrtona Senny. Mianowicie model wyposażony jest w silnik V8 z ruchomymi tłokami oraz drzwi unoszą się do góry. Ponadto na dachu modelu znajduje się pokrętło, które pozwala kierować pojazdem, ponieważ po jego przekręceniu koła pojazdu kręcą się odpowiednio do tego, w którą stronę obróciliśmy pokrętło. Zestaw odpowiedni jest dla dzieci powyżej 10. roku życia.
Zestaw kosztuje ok. 240 złotych.
LegoTechnic Batman – Batmobil
Lego Technic Batman – Batmobil
Zestaw Batmobil jest idealny dla miłośników filmu “Batman”. Składanie kultowego Batmobil przyniesie sporo frajdy zarówno dziecku jak i dorosłemu. Zestaw składa się z 1360 elementów, które spowodują, że po połączeniu ich ze sobą otrzymamy model pojazdu o wysokości ok. 11 cm, długości – 45 cm i szerokości – 17 cm. W modelu znajduje się silnik V8 z ruchomymi tłokami, układ kierowniczy na przednie koła, mechanizm różnicowy na tylne, otwierane drzwi i podnoszona maska. W dodatku do zestawu dołączone są dwa świecące klocki: czerwony i żółty. Pierwszy podświetla przezroczysty silnik z tyłu pojazdu, a drugi maskownicę z przodu. Zestaw Lego Technic Batmobil odpowiedni jest dla dzieci powyżej 10. roku życia.
Z kolei koszt zakupu zestawu wynosi 479,99 złotych.
LegoTechnic Dom’s Dodge Charger
Lego Technic Dom’s Dodge Charger
Zestaw Dom’s Dodge Charger idealny jest dla fanów filmu “Szybcy i wściekli”. Zestaw składa się z 1077 elementów, a po złożeniu otrzymamy model o wysokości ok. 11 cm, długości – 39 cm i szerokości – 16 cm. Projekt powstał we współpracy z wytwórnią Universal Studios i firmą Dodge. Dlatego miłośnicy serii filmowej mogą zapoznać się dokładnie z autem Dominica Toretto, ponieważ zadbano o wszelkie szczegóły, aby model był podobny do auta występującego w filmie, np. w samochodzie znajdują się butle podtlenku azotu. Ponadto w zestawie znajduje się silnik V8 z ruchomymi tłokami, zawieszenie z wahaczami, układ kierowniczy i dmuchawę powietrza. Zestaw odpowiedni jest dla dzieci powyżej 10. roku życia.
Natomiast cena zestawu wynosi ok. 570 złotych.
LegoTechnic McLaren Formuła 1
Lego Technic McLaren Formuła 1
W zestawie znajdziemy 1434 elementów oraz naklejki sponsorów, którzy rzeczywiście znajdują się na bolidzie w tym roku. Bolid powstał w ścisłej współpracy Grupy Lego i firmy McLaren Racing, dzięki czemu po złożeniu otrzymamy mniejszą wersję oryginalnego modelu. Po złożeniu replika będzie miała ok. 13 cm wysokości, 65 cm długości i 27 cm szerokości. Samochód jest wierną kopią prawdziwego bolidu dlatego w zestawie znajdziemy silnik V6 z ruchomymi tłokami, układ kierowniczy, zawieszenie i mechanizm różnicowy. W zestawie znajduje się również broszura w formie albumu, w którym znajdziemy instrukcje budowania oraz informacje o współpracy projektantów LEGO oraz McLaren Racing. Zestaw odpowiedni jest dla osób powyżej 18. roku życia.
Zestaw składa się z 2573 elementów, z których po zbudowaniu powstanie replika Land Rovera Defendera o wymiarach 22 cm wysokości, 42 cm długości i 20 cm szerokości. Projekt powstał we współpracy z Land Roverem, przez co replika posiada wiele elementów, które posiada również normalnych rozmiarów pojazd, jest to m.in. autentyczne nadwozie z logo Land Rover, oryginalne felgi, zdejmowany bagażnik dachowy ze schowkiem, kufer oraz drabinę. Ponadto w modelu znajduje się: czterobiegowa sekwencyjna skrzynia biegów, napęd na wszystkie koła z trzema mechanizmami różnicowymi, niezależne zawieszenie obu osi, sześciocylindrowy silnik rzędowy i działająca wyciągarka. Zestaw odpowiedni jest dla dzieci powyżej 11. roku życia.
Cena zestawu wynosi ok. 950 złotych.
LegoTechnicBugatti Chiron
Lego Technic Bugatti Chiron
W skład zestawu wchodzi 3599 elementów oraz naklejki, dzięki którym poznamy więcej szczegółów repliki. Po złożeniu samochód będzie miał ok. 14 cm wysokości, 56 cm długości i 32 cm szerokości, czyli stworzony jest w skali 1:8 w porównaniu do prawdziwego samochodu. Zestaw pozwoli nam szczegółowo obejrzeć silnik W16 z ruchomymi tłokami, 8-biegową skrzynię biegów wyposażoną w ruchome łopatki oraz wnętrze auta. W dodatku po włożeniu do stacyjki specjalnego klucza można zmienić pozycję aktywnego tylnego spojlera. Zestaw odpowiedni jest dla dzieci w wieku powyżej 16. roku życia.
Kosztuje 1700 złotych.
LegoTechnicLamborghini Sian FKP 37
Lego Technic Lamborghini Sian FKP 37
Zestaw składa się z 3696 elementów, które pozwolą zbudować nam kopię Lamborghini Sian w skali 1:8. Po połączeniu wszystkich elementów model będzie miał ok. 13 cm wysokości, 60 cm długości i 25 cm szerokości. Taka wielkość sprawi, że samochód będzie ślicznie prezentował się na naszej półce. Złożenie modelu pozwoli zajrzeć nam do wnętrza samochodu, zobaczyć silnik V12 oraz 8-stopniową skrzynię biegów. W zestawie otrzymamy kolekcjonerską książeczkę z instrukcjami oraz ilustracje i wywiady z członkami Grupy LEGO i firmy Automobili Lamborghini, którzy pracowali nad tym projektem. Zestaw odpowiedni jest dla osób powyżej 18. roku życia.
Koszt zestawu to 2149,99 złotych.
LegoTechnicFerrari Daytona SP3
Lego Technic Ferrari Daytona SP3
Zestaw składa się z 3778 klocków, których złożenie zajmie nam kilka wieczorów. Po połączeniu wszystkich klocków otrzymamy model Ferrari o wymiarach ok. 14 cm, 25 cm szerokości i 59 cm długości. Stworzony jest w skali 1:8 w porównaniu do oryginalnego samochodu. Replika pozwoli zaznajomić się nam z układem kierowniczym, 8-biegową sekwencyjną skrzynią z manetką zmiany biegów oraz silnikiem V12, który ma ruchome tłoki. Zestaw przeznaczony jest dla osób powyżej 18. roku życia.
Nowy taryfikator mandatów obowiązuje w Polsce od 1 stycznia, ale 17 września weszły w życie kolejne zmiany, dodatkowo zaostrzające kary dla kierowców popełniających wykroczenia. To dobry moment żeby przypomnieć o bardzo groźnych zachowaniach na drodze, które część osób robi nieświadomie lub zwyczajnie nie wiedząc, że są to wykroczenia.
Szczególnie niebezpieczne jest łamanie przepisów na przejeździe kolejowym, gdzie jeden błąd może nas kosztować zdrowie lub nawet życie. Dlatego też przepisy w tej kwestii są dość restrykcyjne o czym nie wszyscy wiedzą.
Pierwsza sytuacja, to omijanie opuszczonych rogatek oraz wjeżdżanie na przejazd kolejowy, kiedy rozpoczęło się ich opuszczanie lub nie zakończyło ich podnoszenie. W tym przepisie jest pułapka, na którą łapie się wielu kierujących. Mało kto decyduje się na omijanie rogatek, ale niektórzy kierowcy widząc, że zaczynają się one opuszczać, próbuje jeszcze przejechać. Najłatwiej jednak naciąć się na sytuację, kiedy pociąg już przejechał, rogatki się podnoszą, ale nie zatrzymały się jeszcze w pozycji pionowej. Nim jej nie osiągną, wjechanie na przejazd kolejowy oznacza wysoki mandat.
Drugi przypadek to wjazd na przejazd kolejowy, kiedy włączone jest czerwone światło. Kto ignoruje tak jednoznaczny sygnał? Sytuacja jest analogiczna jak w przypadku rogatek. Najczęściej kierowcy sugerują się tym, że jeszcze nie opadły lub zaczęły się podnosić, ignorując migające czerwone światła. Dopóki nie zgasną, nie możemy jechać dalej.
Trzecia sytuacja jest najczęściej spotykana i wiele osób nie myśli nawet o niej jak o czymś niebezpiecznym. Chodzi o wjechanie na przejazd kolejowy, jeśli nie mamy możliwości opuszczenia go. Kierujący nie zwracają uwagi na to na skrzyżowaniach i nie zwracają uwagi na przejazdach kolejowych. Różnica jest taka, że w pierwszym przypadku, utrudnią innym jazdę. W drugim mogą zginąć.
Za każde z tych wykroczeń, taryfikator przewiduje od początku roku 2000 zł mandatu. Natomiast od 17 września to także nowa maksymalna liczba punktów karnych, wynosząca 15. Ponadto jeśli któreś z tych wykroczeń popełnimy ponownie w ciągu dwóch lat, to zadziała zasada recydywy i mandat wyniesie już 4000 zł. Plus otrzymamy kolejne 15 punktów karnych, a to oznacza utratę prawa jazdy.
Nowy taryfikator punktów karnych i zasada recydywy
Od 17 września podniesiono maksymalną liczbę punktów za jedno wykroczenie z 10 do 15. Ponadto Punkty karne kasują się dopiero po 2 latach i to liczone od momentu opłacenia mandatu.
Wprowadzono także zasadę recydywy, zgonie z którą popełnienie tego samego wykroczenia w ciągu dwóch lat, skutkuje dwukrotnie wyższym mandatem. Dotyczy to jednak tylko wybranych, najpoważniejszych wykroczeń.
Jaki mandat za rozmowę przez telefon w czasie jazdy?
Na początku was uspokoimy – nie jest na szczęście tak, że jeśli policjant zauważy, że trzymacie telefon przy uchu lub w ręce w czasie jazdy, to odbierze wam prawo jazdy. Ale to prosta droga do takiego właśnie scenariusza.
17 września zaczął obowiązywać nowy taryfikator punktów karnych, w którym wprowadzono wiele istotnych zmian. Między innymi zwiększono liczbę punktów, jakie można dostać za jedno wykroczenie, z 10 do 15. W konsekwencji zmieniono wysokość kary za część wykroczeń.
Jeszcze nie tak dawno za korzystanie z telefonu podczas jazdy można było zapłacić mandat w wysokości 200 zł i otrzymać 5 punktów karnych. Od 1 stycznia obowiązuje znacznie bardziej dotkliwy taryfikator mandatów, który zwiększył wspomnianą kwotę do 500 zł. Natomiast od 17 września podniesiono także liczbę punktów za to wykroczenie do aż 12 punktów.
Oznacza to, że wystarczą dwa takie wykroczenia, a uzbieramy 24 punkty, czyli maksymalną liczbę. Jeden punkt więcej i tracimy prawo jazdy. Chyba że mamy do czynienia z osobą, która ma prawo jazdy krócej niż rok. Dla niej limit to 20 punktów. Dodajmy również, że obecnie punkty karne kasują się dopiero po dwóch latach. Dwa zerknięcia na telefon w ciągu dwóch lat i już możecie rozglądać się za biletem miesięcznym.
Rozmawiasz przez telefon? To gorzej niż jakbyś komuś skasował samochód
Używanie telefonu w czasie jazdy to oczywiście zachowanie potencjalnie niebezpieczne. Rozprasza naszą uwagę i może doprowadzić do groźnej sytuacji. Czy nie należy się za to kara taka, którą kierowca boleśnie odczuje? Może i tak, ale spójrzmy na inne wykroczenia z nowego taryfikatora.
Za co jeszcze możemy dostać 12 punktów karnych? Na przykład za „naruszenie powodujące zagrożenie bezpieczeństwa w ruchu drogowym, którego następstwem było naruszenie czynności narządu ciała lub rozstrój zdrowia”. Co to oznacza? Dalej mówimy o wykroczeniach, a nie przestępstwach, więc „rozstrój zdrowia” nie może trwać dłużej niż 7 dni. Przykładem takiego zdarzenia będzie na przykład potrącenie pieszego, po który wróci co prawda do domu, ale będzie poobijany. To spowodowanie zderzenia z innym samochodem, w wyniku którego auto jest do kasacji, ale jego kierowca odniósł tylko powierzchowne rany.
A co stanie się, jeśli komuś skasujemy samochód, ale on wyjdzie z tego bez szwanku? Wtedy dostaniemy tylko 10 punktów karnych. Za to że zrobiliśmy coś, co ma poważne konsekwencje, nawet jeśli tylko materialne.
Tymczasem za korzystanie z telefonu, co jedynie potencjalnie może doprowadzić do niebezpiecznej sytuacji, dostajemy 12 punktów. Zniszczyłeś komuś samochód? 10 punktów. Zwiększyłeś teoretyczne szanse, że dojdzie do sytuacji, w której może istnieć zagrożenie zniszczenia komuś samochodu? 12 punktów. Rozumiecie coś z tego?
Niedawno pisałyśmy o tym, że chińskie auta są już bezpieczniejsze i nie należy się ich bać i w tym kontekście pojawia się model, które wzbudził spore zainteresowanie na trwających właśnie targach IAA w Hanowerze. MIFA 9 to duże MPV – przedstawiciel wymierającego „gatunku” w Europie – o napędzie elektrycznym, który, wg producenta, jest zaawansowany technologicznie i luksusowy, a jego dominującą cechą jest ekskluzywne i eleganckie wnętrze oraz niezwykle bogate wyposażenie.
Model MIFA 9 jest jednym z największych odkryć tegorocznych targów IAA w Hanowerze i przyciągnął uwagę zarówno dziennikarzy, jak i klientów. Samochód niedawno został wprowadzony na rynek w Chinach, a wkrótce trafi do Europy.
Jest to pierwszy model zbudowany na nowej platformie MIFA stworzonej przez markę Maxus, która umożliwia zastosowanie napędu elektrycznego w pojazdach różnego typu.
MIFA 9 wkrótce dostępny również w Polsce
MIFA 9 to duży, rodzinny samochód, o wymiarach 5270 mm długości, 2000 mm szerokości i 1840 mm wysokości. Dzięki swoim gabarytom ma zapewniać wygodne podróżowanie. Będzie oferowany zarówno jako model siedmio- jak i ośmiomiejscowy. Akumulator o pojemności 90 kWh ma deklarowany zasięg 440-595 km (WLTP mieszany/miejski).
MIFA 9 Maxus
Yaroslav Gural, kierownik sprzedaży w RSA Polska, potwierdza, że MIFA 9 pojawi się wkrótce na rynkach europejskich.
Z niecierpliwością czekamy na dołączenie modelu MIFA 9 do gamy Maxus. Dzięki temu, że spółka SAIC Motors jest bardzo stabilnym koncernem i ma duże możliwości produkcyjne zdecydowaliśmy się zamówić znaczną liczbę samochodów. Będziemy zatem mogli zrealizować pierwsze dostawy w przeciągu kilku miesięcy. MIFA 9 to doskonały samochód rodzinny dla tych, którzy chcą mieć dużo przestrzeni i poczucie luksusu podczas podroży. Jest to również doskonały samochód dla branży transportowej, ponieważ zasięg w mieście to niemalże 600 kilometrów.
Maxus MIFA 9 – wyposażenie
Na zewnątrz samochód ma dość futurystyczną linię, której kontynuację znaleźć możemy we wnętrzu. Jest ono pełne nowocześnie wyglądających detali i rozwiązań, które mają zwiększać komfort i przyjemność w podróży.
MIFA 9 Maxus
Jak czytamy w informacji prasowej, podczas projektowania modelu MIFA 9 głównym założeniem było stworzenie „luksusowej atmosfery” a także zapewnienie interaktywnego doświadczenia, między innymi dzięki kilku zintegrowanym ekranom wewnątrz samochodu.
Wszystkie fotele mają elektryczną regulację, wentylację i ogrzewanie. Dodatkowo fotele drugiego rzędu są wyposażone w funkcję masażu. W tym samym rzędzie fotele mają też możliwość znacznego odchylenia, regulowane podnóżki oraz cyfrowe panele sterowania na podłokietnikach. Fotele w drugim i trzecim rzędzie można przesunąć całkowicie do przodu, aby powiększyć przestrzeń bagażową.
Cennik MIFA 9 zostanie opublikowany w późniejszym terminie.
SAIC Maxus – co to za marka?
SAIC Maxus (SAIC Maxus Automotive) to marka samochodów osobowych należąca do chińskiego koncernu SAIC Motors. SAIC Motor (Shanghai Automotive Industry Corporation), który produkuje samochody osobowe i dostawcze SAIC Maxus i jednocześnie jest największym chińskim producentem samochodów notowanym na giełdzie. W 2021 roku sprzedał niemalże 6 milionów samochodów wyłącznie w Chinach i odnotowuje stały, znaczący wzrost w ostatnich latach. Założona w 1958 roku firma, rozpoczynająca działalność w obszarze produkcji przemysłowej stała się jednym ze światowych liderów produkcji samochodów i usług mobilności. SAIC Motors plasuje się na siódmym miejscu wśród największych producentów samochodów na świecie.
Marka SAIC Maxus powstała w 2011 roku a europejskie przedstawicielstwo w Norwegii otwarte zostało w 2018 roku. Od tego czasu odnosi sukcesy w krajach skandynawskich, gdzie Maxus jest jedną z najlepiej sprzedających się marek samochodów elektrycznych. RSA jest obecnie importerem Maxusa w Norwegii, Szwecji, Danii, Finlandii, Islandii, Wyspach Owczych, Grenlandii oraz od 2022 roku również w Polsce.
Powyższa propozycja na tanie auto to raczej opcja ratunkowa, niż atrakcyjna oferta. Alternatywą może być odkładanie przez kilka lat na samochód kosztujący 10-15 tys. zł. Najniższa krajowa 2022 odchodzi z nowym rokiem w niepamięć, a nowa poszła ostro w górę, ale auta również.
Najniższa krajowa 2022 – podwyżka
Najniższa krajowa 2022 wzrośnie z obecnych 3010 zł brutto do – od stycznia 2023 roku – 3 383 zł brutto (wzrost o 12,4 proc.), a od lipca 2023 zwiększy się do 3 450 zł brutto (wzrost o 14,6 proc.). Oznacza to podwyżkę stawki minimalnej docelowo aż o 440 zł względem 2022 r. Wzrost pensji dwukrotnie w ciągu jednego roku to „zasługa” poziomu inflacji – gdy przekracza ona 5%, rząd wprowadza aż dwie podwyżki. Przypomnijmy, że najniższa krajowa 2022 to minimum dopuszczalnego wynagrodzenia, jakie można wypłacić pracownikowi z tytułu wykonywania umowy o pracę. Szacuje się, że w Polsce płacę minimalną otrzymuje ok. 2,7 mln osób.
Wykluczenie komunikacyjne – ilu Polaków dotyka ten problem?
Z uwagi na problem tzw. wykluczenia komunikacyjnego (brak dostępu do publicznego transportu), który dotyka, według różnych szacunków, nawet kilkunastu milionów Polaków mieszkających w małych miejscowościach, analitycy Carsmile sprawdzili, czy najniższa krajowa 2022, którą otrzymuje część społeczeństwa nadal umożliwia kupno własnego samochodu. Aby zdobyć osobisty środek transportu pracownik zarabiający pensję minimalną ma dwie drogi. Może co miesiąc odkładać pewną kwotę z wynagrodzenia i poczekać, aż uzbierane oszczędności pozwolą na zakup skromnego pojazdu. Mając stałe źródło dochodów może też zaciągnąć kredyt w banku i od razu korzystać z samochodu.
Najniższa krajowa 2022 – ile trzeba odkładać na własne, tanie auto?
Jak to wygląda w praktyce?
Dziś auto używane kosztuje średnio ok. 34,4 tys. zł. Zaledwie rok temu było to 26,7 tys. zł, bo samochody używane bardzo zdrożały –przyznaje Arkadiusz Zaremba, dyrektor zarządzający platformą Otomoto Klik.
Gdyby ktoś chciał uzbierać na średnie auto zarabiając minimalną krajową (ok. 2700 zł netto w 2023 r.) i byłby gotów odkładać na ten cel czysto teoretycznie wszystkie zarobione pieniądze, musiałby pracować ponad rok. Gdyby odkładał co piątą zarobioną złotówkę, oszczędzanie zajęłoby mu przy obecnych cenach aut, nieco ponad 5 lat – szacuje Carsmile. Nie ma to zbyt dużego sensu, gdy auto potrzebne jest „na już”.
Szacunki wyglądają lepiej, jeśli przyjmiemy, że zamiast kupować średniej klasy auto używane, nasz przykładowy pracownik zarabiający minimalną krajową, wybrałby auto tanie. Na platformie otomoto znajdziemy niemal 13 tysięcy ogłoszeń sprzedaży samochodów z przedziału cenowego 10-15 tys. zł. Oszczędzanie na takie auto zajęłoby od ok. 4 miesięcy przy dolnych widełkach cenowych i odkładaniu na samochód czysto teoretycznie całego wynagrodzenia, do grubo ponad 2 lat przy górnych widełkach i odkładaniu na auto co piątej zarobionej złotówki. Problemem pozostaje jednak stan techniczny pojazdu oraz nieprzewidywalny koszt ewentualnych napraw.
Najniższa krajowa 2022 – lista tanich aut i auta na kredyt
Alternatywą jest skorzystanie z kredytu samochodowego, co przynajmniej teoretycznie, pozwoliłoby na zakup auta wcześniej. Czy przy minimalnym wynagrodzeniu jest to możliwe? Poniżej 10 przykładowych samochodów, kosztujących od 18 do 31 tys. zł, które można kupić na kredyt, przy założeniu, że nabywca dysponuje wkładem własnym odpowiadającym 10% ceny auta oraz, że rata powinna być możliwie najniższa, a okres kredytowania nie przekraczać 5 lat. Przyjęto również, że nabywca nie posiada obecnie żadnych innych kredytów.
Najniższa krajowa 2022 a zakup auta, fot. Otomoto
Zakup samochodu używanego – na co zwracać uwagę?
Ponieważ kredyt podnosi koszt zakupu pojazdu, bardzo ważne jest, aby w jego przypadku zminimalizować koszty ewentualnych napraw. Dlatego w zestawieniu znalazły się auta posiadające 12-miesieczną gwarancję, a także Cyfrowy Paszport Pojazdu. Posiadanie takiego paszportu oznacza, że auto zostało dopuszczone do sprzedaży po bardzo dokładnej weryfikacji stanu technicznego, a nabywca ma wiedzę o wszelkich wykrytych usterkach. Może więc uwzględnić koszt ich usunięcia w swojej całościowej kalkulacji zakupu pojazdu.
W zestawieniu, przygotowanym na podstawie ogłoszeń zamieszczonych na platformie otmoto klik, znalazły się auta ze średnim przebiegiem wynoszącym 180 tys. km, mające przeciętnie 12 lat: Fiat Doblo, Hyundai i20, Opel Insignia, BMW 116i, Opel Corsa, Opel Vectra, Renault Megane, Suzuki SX4, Fiat Punto i Toyota Auris.
Przygotowane przez nas zestawienie obrazuje po prostu na jakie auto stać dziś osobę zarabiającą pensję minimalną. Nie nazwałbym tej propozycji ofertą marzeń. Zakup 13-letniej Insigni z kredytem na 5 lat to bardziej opcja ratunkowa, niż dobra inwestycja. Jednak dla wielu osób, będących na dorobku, które muszą codziennie dojeżdżać do pracy, może to być jedyne rozwiązanie – zauważa Zaremba z otomoto klik. – Widać, że pomimo drastycznych podwyżek cen aut, nawet minimalne wynagrodzenie pozwala na znalezienie samochodu, chociaż wiąże się to niestety z obowiązkiem zapłaty dużej raty w relacji do dochodów. Dlatego zalecałbym tu bardzo dużą ostrożność, bo auto trzeba jeszcze ubezpieczyć, tankować i serwisować – podsumowuje Zaremba.
Patrol drogówki zauważył w miejscowości Rudniki (woj. świętokrzyskie) zauważył jadące z dużą prędkością BMW, które w obszarze zabudowanym, na przejściu dla pieszych wyprzedzało kilka samochodów. Pomiar prędkości dał wynik 121 km/h przy ograniczeniu do 50 km/h.
Funkcjonariusze ruszyli za piratem drogowym, który chyba nie miał zamiaru się zatrzymać. Domyślamy się tego, bo w policyjnym komunikacie jest tylko informacja o tym, że radiowóz wyprzedził BMW i zajechał mu drogę. Oba pojazdy zatrzymały się, a policjanci podbiegli do uciekiniera, nakazując mu opuszczenie pojazdu.
Wtedy mężczyzna zdecydował się ruszyć i uderzył w radiowóz. Na tym zakończył się pościg, a z udostępnionych zdjęć można się domyślać, że zatrzymały go… otwarte drzwi. Policjanci ponownie poskąpili dokładniejszego opisu.
Nowy taryfikator mandatów nie jest największym problemem kierowcy BMW
Po zatrzymaniu okazało się, że 35-latek uciekał, ponieważ bał się zatrzymania prawa jazdy. Bał się słusznie, ale teraz ma większe zmartwienia na głowie. Policjanci podsumowali jego wyczyny na 8200 zł grzywny oraz 55 punktów karnych. Zapomnieli przy tym dodać, że poza wykroczeniami, kierujący BMW popełnił także przestępstwo, jakim jest ucieczka przed policją. Grozi mu za to do 5 lat więzienia.
Zmiana w mandatach od 17 września
Zgodnie z nowym taryfikatorem maksymalna liczba punktów karnych za jedno wykroczenie wzrosła z 10 do 15 punktów. Ponadto kierowcy, którzy w ciągu dwóch lat popełnią to samo poważne wykroczenie (dotyczy wybranych wykroczeń), zapłacą podwójny mandat. Po szczegóły odsyłamy do naszego obszernego tekstu na ten temat (link w środku tego artykułu).
Zacznijmy od podstaw, czyli od wyjaśnienia sobie, co to jest pojazd uprzywilejowany. Zgodnie z art. 2, ust. 33 ustawy Prawo o ruchu drogowym:
Pojazd wysyłający sygnały świetlne w postaci niebieskich świateł błyskowych i jednocześnie sygnały dźwiękowe o zmiennym tonie, jadący z włączonymi światłami mijania lub drogowymi; określenie to obejmuje również pojazdy jadące w kolumnie, na której początku i na końcu znajdują się pojazdy uprzywilejowane wysyłające dodatkowo sygnały świetlne w postaci czerwonego światła błyskowego.
Z tego zapisu wynikają dwie istotne rzeczy. Po pierwsze nie wystarczy samo włączenie niebieskich świateł. Często zdarza się, że kierowcy karetek jadą korzystając wyłącznie z nich, uruchamiając sygnał dźwiękowy tylko na skrzyżowaniach lub kiedy chcą przecisnąć się między innymi pojazdami. Tłumaczone to jest zwykle tym, że nie chcą niepotrzebnie zakłócać spokoju głośnym wyciem. Jest to w jakiś sposób zrozumiałe, ale bez sygnałów dźwiękowych, to nie jest już pojazd uprzywilejowany.
Druga kwestia to sytuacja, gdy mamy do czynienia z uprzywilejowaną kolumną. Wtedy pojazdy jadące w środku takiej kolumny, nie muszą wysyłać żadnych sygnałów. Ale uwaga – kolumnę otwiera i zamyka pojazd (zwykle radiowóz) z włączonym także czerwonym sygnałem błyskowym. Jeśli funkcjonariusz go nie włączy, nie mamy do czynienia z kolumną, więc jadące w niej pojazdy bez własnych sygnałów świetlnych i dźwiękowych nie są uprzywilejowane. Ich kierowcy mogą więc być ukarani za taką jazdę.
Kiedy pojazd uprzywilejowany ma pierwszeństwo?
Z powyższych informacji większość kierowców wywiedzie prosty wniosek, że pojazd uprzywilejowany ma pierwszeństwo tylko wtedy, gdy ma włączone zarówno sygnały świetlne jak i dźwiękowe. To niestety dość popularny błąd, co gorsza powielany czasem nawet przez branżowe media. Wynika on z niezrozumienia dokładnego znaczenia określeń używanych w przepisach. Otóż pojazd uprzywilejowany NIGDY nie ma pierwszeństwa.
Jak to możliwe? Zaskoczenie tym faktem wynika z nierozumienia pewnych niuansów, które pojawiają się w prawie. Kierowcy sądzą, że skoro mają ustępować pojazdom uprzywilejowanym, to mają one pierwszeństwo. Nic bardziej mylnego. Jak czytamy w art. 9, ust. 1 Kodeksu drogowego:
Uczestnik ruchu i inna osoba znajdująca się na drodze są obowiązani ułatwić przejazd pojazdu uprzywilejowanego, w szczególności przez niezwłoczne usunięcie się z jego drogi, a w razie potrzeby zatrzymanie się.
Czy gdzieś pada tu słowo „pierwszeństwo”? Nie, co jest jednoznaczną informacją, że pojazd uprzywilejowany nie ma pierwszeństwa przed innymi. Przepisy mówią jedynie o tym, że inni uczestnicy ruchu, mają ustępować mu miejsca, a to dwie zupełnie różne rzeczy.
Warto przy okazji jeszcze przytoczyć art. 53, ust. 2:
Kierujący pojazdem uprzywilejowanym może, pod warunkiem zachowania szczególnej ostrożności, nie stosować się do przepisów o ruchu pojazdów, zatrzymaniu i postoju oraz do znaków i sygnałów drogowych.
Podsumowując, kierowca pojazdu uprzywilejowanego, może niestosować się do przepisów, tylko jeśli zachowuje szczególną ostrożność. Zaś inny kierujący mają obowiązek ustępować mu drogi. Ale kierowca radiowozu nie może, dla przykładu, tak po prostu wjechać na skrzyżowanie na czerwonym świetle. Jeśli inny kierujący nie zauważy go w porę i dojdzie do zderzenia, winny będzie kierowca radiowozu. Osoba jadąca „cywilnym” pojazdem co prawda nie dopełni w ten sposób swojego obowiązku, ale winna będzie tylko temu. Pojazd uprzywilejowany nie ma pierwszeństwa, a może tylko warunkowo niestosować się do przepisów.
Lista pojazdów uprzywilejowanych jest wbrew pozorom całkiem długa. Zgodnie z art. 53, ust. 1 Prawa o ruchu drogowym, „pojazdem uprzywilejowanym w ruchu drogowym może być pojazd samochodowy”:
jednostek ochrony przeciwpożarowej;
zespołu ratownictwa medycznego;
Policji;
jednostki ratownictwa chemicznego;
Straży Granicznej;
Biura Nadzoru Wewnętrznego;
Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego;
Agencji Wywiadu;
Centralnego Biura Antykorupcyjnego;
Służby Kontrwywiadu Wojskowego;
Służby Wywiadu Wojskowego;
Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej;
Służby Więziennej;
Służby Ochrony Państwa;
straży gminnych (miejskich);
podmiotów uprawnionych do wykonywania zadań z zakresu ratownictwa górskiego;
Służby Parku Narodowego;
podmiotów uprawnionych do wykonywania zadań z zakresu ratownictwa wodnego;
Krajowej Administracji Skarbowej wykorzystywany przez Służbę Celno-Skarbową;
Inspekcji Transportu Drogowego;
jednostki niewymienionej w pkt 1–11, jeżeli jest używany w związku z ratowaniem życia lub zdrowia ludzkiego – na podstawie zezwolenia ministra właściwego do spraw wewnętrznych.
Nowy taryfikator mandatów od 17 września i zasada recydywy
17 września zaczął obowiązywać nowy taryfikator punktów karnych, przyznawanych wraz z mandatami za wykroczenia drogowe. Zgodnie z nim wzrosła liczba punktów przyznawanych za część wykroczeń, a za na te najpoważniejsze otrzymamy nie 10 ale 15 punktów karnych.
Jednocześnie wprowadzono zasadę recydywy. Za ponowne popełnienie tego samego wykroczenia w ciągu dwóch lat, zapłacimy podwójną stawkę mandatu. Dotyczy to jednak tylko wybranych, najpoważniejszych przewin.
Po więcej szczegółów na temat zmian, jakie obowiązują od 17 września, odsyłamy do poniższego tekstu.
Mandat za prowadzenie pojazdu w stanie po spożyciu alkoholu lub innego środka
Wśród wykroczeń, za które kary zostały zaostrzone, jest jazda w stanie po spożyciu alkoholu. To określenie odnosi się do sytuacji, w której będziemy prowadzić mając od 0,2 do 0,5 promila alkoholu w wydychanym powietrzu. Za pierwszym razem otrzymamy mandat w wysokości 2500 zł, ale jeśli popełnimy ten sam czyn w ciągu kolejnych dwóch lat, zadziała zasada recydywy, z mandat wzrośnie do 5000 zł. Otrzymamy także za każdym razem 15 punktów karnych.
Te zasady są pewnie znane wielu z was, ale my dzisiaj chcielibyśmy zwrócić uwagę na dalszy ciąg opisu tak karanego wykroczenia, w którym poza alkoholem pojawia się stwierdzenie „lub innego podobnie działającego środka”.
Czy można prowadzić samochód po lekach?
Mówienie o substancjach mających podobne działanie do alkoholu, budzi automatyczne skojarzenie z narkotykami, dopalaczami i innymi substancjami psychoaktywnymi. Na temat narkotyków i dopalaczy nie trzeba chyba się tu rozpisywać, ale czym są substancje psychoaktywne?
Po tym określeniem może kryć się wiele rzeczy w tym także sporo leków. Szczególnie osoby regularnie je zażywające, powinny dokładnie znać ich działanie, a także zalecenia z nimi związane. Silne leki przeciwdepresyjne czy przeciwlękowe, poza ingerowaniem w naszą percepcję w sposób przewidziany i pożądany, mogą mieć także sporo efektów ubocznych, zależnych od tego, jak organizm konkretnej osoby na nie zareaguje.
Warto też wiedzieć, że sporo lekarstw, które zdają się nam mieć łagodne działanie, może mieć również niepożądane efekty uboczne. Nie bez powodu umieszcza się na ulotkach informacje, czy po przyjęciu danego leku, można prowadzić pojazdy mechaniczne. A jeśli nie, to lepiej wziąć sobie to zalecenie do serca.
Można bowiem wyobrazić sobie sytuację, w której jakiś lek wpłynie w sposób widoczny na nasze zachowanie, co wzbudzi zainteresowanie policji. Standardowe badanie alkomatem niczego nie wykaże, ale w takiej sytuacji funkcjonariusze często zlecają badanie krwi, które wykaże między innymi pod wpływem jakich leków byliśmy.
Wykrycie budzącej podejrzenia substancji sprawi, że nasza sprawa trafi do sądu. Ten będzie musiał rozstrzygnąć, czy zażyty przez nas lek ma działanie „podobne do alkoholu”. Nie zapominajmy jednak, że jeśli producent medykamentu wyraźnie zakazuje prowadzenia pojazdów po nim, może to być jasny sygnał dla biegłego oraz sądu, że złamaliśmy prawo.
Wysokość kary zależy już od sądu, ale przypomnijmy, że standardowo za takie wykroczenie zapłacimy 2500 zł, a przy podobnej sytuacji w ciągu dwóch najbliższych lat, będzie to już 5000 zł.
Rower szybszy od samochodu? To wydarzyło się w Poznaniu
Mało się o tym mówi, ale rowerzystów dotyczą wszystkie przepisy ruchu drogowego, także ograniczenia prędkości. Przeciętnemu miłośnikowi dwóch kółek trudno jednak prędkość przekroczyć, nawet jeśli na danej drodze jest ograniczenie do 30 km/h.
Zupełnie inne możliwości dają jednak rowery elektryczne, które po odpowiedniej modyfikacji, przestają jedynie wspomagać siłę mięśni rowerzysty. Jak duże możliwości one dają, prezentuje poniższe nagranie.
Uwaga, to będzie hit. Ten pan na rowerze elektrycznym jedzie. Ja startuję, nie mogę go dogonić. Odchodzi równo.
Autor nagrania oczywiście przesadza i koloryzuje. Na obu ujęciach zegarów, jakie pokazuje, widać, że ma poniżej 2000 obr./min. Nawet jeśli przez moment mocniej wcisnął gaz, co słychać na nagraniu, to natychmiast odpuścił i automat zdążył już zmienić przełożenie, a obroty spadły. Nie tak „dogania się” innego uczestnika ruchu. Lecz trudno zaprzeczyć, że rowerzysta jechał o wiele za szybko.
Jaki mandat za przekroczenie prędkości rowerem?
Kodeks drogowy nie dyskryminuje żadnego uczestnika ruchu – każdy kto przekracza prędkość, musi liczyć się z takim samym mandatem. Choćby przekroczył prędkość pojazdem, którym wydawało się to niemożliwe.
Lokalna telewizja WTK zapytała o powyższe zdarzenie policję, która udzieliła odpowiedzi, która niestety nie zaskakuje. Rowery nie mają tablic rejestracyjnych (ani ubezpieczenia OC), więc odszukanie sprawcy wykroczenia będzie prawdopodobnie niemożliwe.
Łatwiej będzie ukarać autora nagrania, który sam nagrał, że jedzie o 27 km/h za szybko. Lecz prędkościomierz w aucie, to nie policyjny radar. Nie ma odpowiedniej homologacji, więc zwykle jego odczyty nie są traktowane jako dowód w sprawie.
Zgodnie z obecnym taryfikatorem kierowca i rowerzysta powinni otrzymać mandat na 400 zł, a kierowca dodatkowo 6 punktów karnych. Pamiętajmy też, że obecnie mandat można dostać, nawet za jazdę o kilka kilometrów większą, niż przewiduje limit, więc rowerzyści wcale nie potrzebują przerobionych rowerów elektrycznych, żeby dostać mandat.
Od 17 września taryfikator mandatów za prędkość wygląda następująco:
Na wstępie warto podkreślić, że celem EQ Tour nie jest promowanie elektrycznych modeli marki – choć dzieje się to niejako „przy okazji”. Chodzi o prezentację potencjalnym i obecnym klientom, jak niewiele dzieli auta zasilane prądem od spalinowych, jak się je prowadzi i ile realnie kilometrów da się nimi pokonać.
EQ Tour, fot. Kamila Nawotnik
EQ Tour – przebieg szkolenia
A trochę się da – przeciętnie modele gamy EQ są w stanie pokonać od ok. 300 do 500 kilometrów na jednym ładowaniu, nie wspominając o ponad 700 kilometrach zasięgu Mercedesa EQS 450+ (wg normy WLTP). Jeśli właśnie prychnęliście pod nosem, bo „przecież mało kogo stać na takie auto i pewnie nigdy nie będę miała (miał) okazji się takim przejechać!”, to wiedzcie, że np. egzemplarz EQS 580 jest częścią jazd testowych podczas szkoleń EQ Tour.
Program szkolenia obejmuje przywitanie uczestników, lunch, godzinny wykład teoretyczny o elektromobilności, z uwzględnieniem statystyk na polskich ulicach i sprzedaży aut, prezentację gamy modelowej Mercedes-Benz i wyjaśnienie sposobu zasilania prądem. Następnie 2 godziny jazd testowych, z wykorzystaniem 7 modeli gamy EQ, podczas których każdy uczestnik ma okazję poprowadzić każdy dostępny samochód. Dzięki temu można osobiście porównać parametry aut, poznać ich charakterystykę oraz zrozumieć, ile udogodnień niesie za sobą motoryzacyjna elektryfikacja.
EQ Tour – lista modeli dostępnych na szkoleniu
Podczas prezentacji prasowej mieliśmy do dyspozycji ten sam zestaw aut, co „regularni” uczestnicy kursu:
EQA 250,
EQB 300,
EQB 350,
EQC 400,
EQE AMG 43,
EQS 580,
EQV 300.
Poza wprowadzanym w tej chwili na rynek EQS SUV, są to więc wszystkie aktualnie dostępne modele aut elektrycznych marki ze Stuttgartu.
EQ Tour, fot. Kamila Nawotnik
EQ Tour – czego się nauczysz?
Szkolenie EQ Tour pozwala zrozumieć nie tylko napęd, ale także technologie ułatwiającą codzienne poruszanie się po ulicach. Jedną z nich jest np. haptyczny pedał przyspieszenia, który pozwala ograniczyć nadmiarowy pobór prądu poprzez utwardzanie pedału w momencie naciskania. To znaczy – jeśli na przykład w trybie jazdy Eco postanowicie „zrywnie” przyspieszyć, auto wam to uniemożliwi, poprzez opór na pedale. Uczucie przypomina włożenie tam drewnianego klocka, który nie pozwoli wcisnąć pedału mocniej, niż wskazuje na to optymalna siła nacisku, wyliczona przez komputer pokładowy.
Kolejnym rozwiązaniem jest „inteligentna” rekuperacja. Zapewne słowo to kiedyś już obiło się większości o uszy – chodzi o odzyskiwanie energii elektrycznej podczas hamowania. W niektórych autach technologia ta pozwala całkowicie wyhamować samochód bez wciskania hamulca, a w innych po prostu będzie wspomagać hamowanie do określonej prędkości (zazwyczaj do osiągnięcia 10-15 km/h). Tak czy siak, poziom naładowania akumulatora trakcyjnego tylko na tym zyskuje.
Marka Mercedes-Benz w modelach EQ wprowadziła nie tylko możliwość dostosowania poziomu rekuperacji za pomocą manetek przy kierownicy, ale też tryb automatyczny. Przyznam, że osobiście jestem nim zachwycona. Przykładowo: podczas jazdy, auto – za pomocą czujników i radarów – nieustająco bada drogę przed nami. Jeśli wykryje pojazd poprzedzający, dostosuje poziom hamowania tak, aby wyrównać prędkość. Jeśli natomiast droga przed nami będzie pusta, a my zdejmiemy stopę z pedału przyspieszenia, samochód przejdzie w tryb żeglowania lub naturalnie wytraci prędkość. To samo dzieje się przy skręcaniu lub dojeżdżaniu do ronda.
Czymś, czego elektrykom odmówić nie można, jest wysoki komfort jazdy. Mowa tu nie tylko o zazwyczaj świetnie zestrojonym zawieszeniu, ale przede wszystkim o ciszy – brak silnika spalinowego znacząco ogranicza hałas odczuwany w kabinie. Auta tego typu nie mają też tendencji do szarpania (brak skrzyni biegów), za to jeżdżą bardzo płynnie, bez żadnych wibracji. Warto doświadczyć takiej jazdy, aby wyrobić sobie własne zdanie na ten temat. Zapewniam, że emocje będą tylko pozytywne!
W tym roku cykl dobiegł już końca, a prezentacja prasowa była zwieńczeniem serii szkoleń EQ Tour, podczas których 700 uczestników pokonało 50 000 kilometrów, oszczędzając 4000 litrów paliwa. Imponujący wynik, prawda? Jeśli nie załapaliście się na tegoroczną edycję, uspokajam – kolejna już w przyszłym roku!
Ta jedna z największych wojskowych jednostek pływających na świecie – USS Kearsarge – operuje na morzu bałtyckim już od kilku miesięcy. Okręt brał udział m.in. w ćwiczeniach NATO Baltops, które odbyły się wiosną tego roku. Niedawno oddziały stacjonujące na Kearsarge przechodziły szkolenie z zakresu ratownictwa na morzu, wspólnie ze szwedzkimi i fińskimi siłami zbrojnymi oraz Stałą Grupą Morską NATO (SNMG) Sojuszniczego Dowództwa Morskiego NATO (MARCOM). Ćwiczono m.in. ewakuację rannych drogą morską i lotniczą.
14 września okręt tworzący grupę desantową szybkiego reagowania wraz z 22. Marine Expeditionary Unit i Marine Attack Squadron 542, zacumował w gdyńskim porcie, przy Nabrzeżu Francuskim, po krótkim rejsie z litewskiej Kłajpedy. Wczoraj załoga Kearsarge rywalizowała w czasie wolnym z polską drużyną Akademii Marynarki Wojennej w koszykówkę.
Według portalu Defence 24, USS Kearsarge to największy okręt wojenny odwiedzający Gdynię po drugiej wojnie światowej.
Okręt USS Kearsarge
Amerykańska, ponad 257-metrowa, uniwersalna jednostka desantowa, pełna uzbrojenia defensywnego i zestawów przeciwlotniczych (RIM-116), jest jednym z obecnie siedmiu (wcześniej ośmiu, lecz jeden został wycofany wskutek pożaru podczas remontu) okrętów klasy Wasp w 22. Morskiej Jednostki Ekspedycyjnej USA, sklasyfikowanym jako LHD 3 (Landing Helicopter Dock). Na wysokości pokładu lotniczego ma szerokość ponad 60 metrów. Może płynąć z prędkością 22 węzłów.
Ma zdolność pomieszczenia na swoim pokładzie nawet 1600 żołnierzy marines lub transportowania oddziałów piechoty morskiej. Oczywistym celem wojskowym jest bezpieczne desantowanie ich na brzeg. Służy do tego zatapialny dok oraz pokład lotniczy, z którego mogą startować śmigłowce UH-1V i AH-1Z lub być przewożone małe odrzutowce. To samoloty rozpoznawcze i bliskiego wsparcia – Harrier II lub F-35B Lightning II, które cechuje możliwość krótkiego i pionowego startu oraz lądowania V/STOL. Z kolei z zanurzonego w wodzie kadłuba mogą wypływać w morze poduszkowce szturmowe. Okręt ma wyporność 41 tys. ton.
Na Kearsarge ARG (Amphibious Ready Group) i 22. MEU (Marine Expeditionary Unit’s), pod dowództwem i kontrolą Task Force 61/2, składa się:
flagowy okręt ARG USS Kearsarge (LHD 3);
amfibia klasy San Antonio USS Arlington (LPD 24);
okręt desantowy klasy Whidbey Island USS Gunston Hall (LSD 44).
USS Kearsarge – cel postoju w Polsce
Oczywiście tak duża jednostka musi zawijać do portów w określonym czasie aby uzupełniać zapasy, jednak w warunkach wojennych może nie cumować w żadnym porcie przez długie tygodnie – to istne pływające perpetuum mobile. Dlatego ocenia się, że wizyta tak ważnego okrętu US Navy w polskim porcie ma za zadanie podkreślić ścisłą, wojskową współpracę USA z naszym krajem, kooperację w ramach NATO, a jednocześnie zademonstrować potencjalne zdolności bojowe na Bałtyku, na wypadek gdyby władze Rosji postanowiły naruszyć granice jednego z członków NATO.
Kearsarge ARG-MEU docenia gościnność i hojność naszych wieloletnich polskich sojuszników – powiedział kapitan Aaron Kelley, dowódca Kearsarge ARG i zaokrętował sztab Szóstej Eskadry Amfibii. – Te wizyty w portach i możliwości zaangażowania podkreślają znaczenie sojuszniczej i partnerskiej obecności morskiej w regionie, ponieważ pracujemy razem jako jedna spójna siła, aby utrzymać bezpieczny i profesjonalny region Bałtyku.
Obecność sił amerykańskich w rejonie Morza Bałtyckiego to przykład jednego z ważniejszych zadań marynarek wojennych – prezentacja bandery to również doskonały przykład siły Sojuszu Północnoatlantyckiego NATO – można było przeczytać na profilu Marynarki Wojennej RP na Facebooku.
USA i Polska zacieśniają w ten sposób stosunki w obrębie morza bałtyckiego. Tego typu działania nie są nowością w tym roku. USS Gravely (DDG 107) przybył do Gdyni 5 czerwca, a Gdańsk gościł USS Forrest Sherman (DDG 96) w marcu. Przed przybyciem Forresta Shermana do Gdańska statek płynął obok USS Donald Cook (DDG 75), polskiej fregaty rakietowej Oliver Hazard Perry ORP gen. Kazimierz Pułaski (FFG 272) oraz polskiego okrętu patrolowego ORP Skazak (241). Poligon w Ustce służył również jako punkt wyjścia do operacji desantowych podczas BALTOPS 22.
Zainteresowani mogą śledzić postępy statku i załogi na oficjalnym profilu na Facebooku.
Zmiany w organizacji ruchu na obwodnicy Płońska w ciągu S7 nastąpią w jutrzejszy poniedziałek (19 września), kiedy zamknięta zostanie łącznica węzła Ciechanów (relacja Ciechanów – Gdańsk) na obwodnicy Płońska w ciągu S7. Wykonawca S7 Pieńki – Płońsk będzie realizował roboty na styku istniejącej trasa S7 z nowo wybudowanym odcinkiem. Prace będą polegały na sfrezowaniu nawierzchni, ułożeniu nowej i wykonaniu oznakowania poziomego. Ponadto zamontowane zostaną bariery energochłonne.
Objazd zamkniętej łącznicy węzła Ciechanów poprowadzony zostanie przez węzeł Płońsk na obwodnicy Płońska. Ponadto ciąg główny zostanie zwężony. Kierowcy będą mieli do dyspozycji po 1 pasie ruchu w obu kierunkach. Będzie obowiązywać ograniczenie prędkości do 60 km/h.
GDDKiA szacuje, że do końca września br. prace zostaną zrealizowane.
W poniedziałek (19.09) zamknięta zostanie łącznica węzła Ciechanów (relacja Ciechanów – Gdańsk) na obw. Płońska w ciągu #S7. Wykonawca #S7 Pieńki–Płońsk będzie realizował roboty na styku istniejącej #S7 z nowo wybudowanym odcinkiem. Więcej: https://t.co/4NBCbk6aW3#FunduszeUEpic.twitter.com/5vwhtrJY9c
Od połowy sierpnia udostępniono do ruchu ostatnie 9 kilometrów drugiej jezdni drogi ekspresowej S7 Pieńki – Płońsk, od węzła Dłużniewo do Płońska. Kierowcy mają już do dyspozycji dwie jezdnie od granicy województw warmińsko-mazurskiego i mazowieckiego do Płońska. Nowa trasa S7 ma liczyć łącznie 71 km.
Udostępnienie S7 w układzie dwujezdniowym do ruchu nie oznacza jednak zakończenia prac. Na odcinku pomiędzy węzłem Dłużniewo i obwodnicą Płońska kierowcy mogą korzystać z obu pasów jezdni w kierunku Warszawy z ograniczeniem prędkości do 80 km/h.
Budowę 71 km drogi ekspresowej S7 podzielono na cztery odcinki realizacyjne:
Napierki – Mława (ok. 14 km),
Mława – Strzegowo (ok. 21,5 km),
Strzegowo – Pieńki (ok. 22 km),
Pieńki – Płońsk (ok. 13,7 km).
Prace budowlane na trzech odcinkach od Mławy do Płońska rozpoczęły się jesienią 2019 roku, natomiast na odcinku Napierki – Mława wiosną 2020 roku. Inwestycja obejmuje budowę drogi ekspresowej o przekroju dwujezdniowym wraz z budową dróg serwisowych, remontem wybranych dróg lokalnych, budową obiektów inżynierskich oraz urządzeń ochrony środowiska.
W ramach inwestycji powstaje m.in. 70 obiektów inżynierskich oraz dziewięć węzłów:
Mława Północ,
Mława Wschód,
Mława Południe (obecnie można na nim zawrócić, a pełną funkcjonalność zyska po wybudowaniu drogi wojewódzkiej nr 544),
Żurominek,
Strzegowo Północ,
Strzegowo Południe,
Glinojeck,
Pieńki Rzewińskie,
Dłużniewo.
Powstają też cztery Miejsca Obsługi Podróżnych (MOP):
Pepłowo I,
Pepłowo II,
Ćwiklinek,
Dłużniewo.
Nawierzchnia drogi jest wykonana z betonu cementowego i dostosowana do ruchu z obciążeniami nawierzchni 11,5 tony na oś.
Koszty trasy S7 i dofinansowanie z Unii Europejskiej
Łączny koszt inwestycji wynosi 1,6 mld zł.
Wykonawcą trzech odcinków jest konsorcjum firm STRABAG i STRABAG Infrastruktura Południe, które buduje odcinek Strzegowo – Pieńki za kwotę 516,2 mln zł, odcinek Pieńki – Płońsk za 311,7 mln zł, a odcinek Napierki – Mława za kwotę 294,7 mln zł. Wykonawcą odcinka Mława – Strzegowo jest konsorcjum firm PORR oraz PORR Bau. Wartość tego kontraktu to 446,1 mln zł.
Inwestycja jest współfinansowana ze środków Unii Europejskiej w ramach Programu Operacyjnego Infrastruktura i Środowisko 2014-2020.
Wysokość dofinansowania z Unii Europejskiej łącznie wynosi 1 043 836 933,77 zł.
Z roku na rok przybywa w Polsce dróg wielopasmowych, ale nie wszyscy kierowcy wiedzą, jak zachować się na nich właściwie. Zwłaszcza w sytuacjach, kiedy na ten sam pas ruchu chcą jednocześnie wjechać dwaj kierujący. Kto ma pierwszeństwo przy zmianie pasa?
Zmiana pasa ruchu – jak wykonać ją prawidłowo?
Wydaje się to oczywiste, ale przypomnijmy. Po pierwsze powinniśmy zmianę pasa ruchu sygnalizować odpowiednim kierunkowskazem, pamiętając, że służy on do sygnalizowania zamiaru, a nie samego manewru. Powinniśmy więc włączyć go jeszcze przed rozpoczęciem zjeżdżania na sąsiedni pas.
Po drugie musimy zachować szczególną ostrożność, pamiętając, że inny pojazd może znajdować się w naszym martwym polu. Mamy też obowiązek ustąpienia pierwszeństwa kierowcy, który już znajduje się na pasie, który chcemy dopiero zająć. Mówi o tym art. 22, ust. 4:
Kierujący pojazdem, zmieniając zajmowany pas ruchu, jest obowiązany ustąpić pierwszeństwa pojazdowi jadącemu po pasie ruchu, na który zamierza wjechać.
Zmiana pasa ruchu, na który w tym samym momencie wjeżdża inny pojazd. Kto ma pierwszeństwo?
Zasady zmiany pasa ruchu na drodze dwupasmowej można równie dobrze stosować na logikę. Lecz co w przypadku drogi z trzema pasami lub większą ich liczbą, kiedy jednocześnie dwa samochody zjeżdżają na ten sam pas?
Wyobraźcie sobie, że jedziecie lewym pasem i chcecie zjechać na środkowy. Jednocześnie kierowca z prawego pasa, też chce wjechać na pas środkowy, co grozi kolizją. Kto ma pierwszeństwo przy zmianie pasa w tej sytuacji? Który kierowca powinien ustąpić?
Wyjaśnione jest to w cytowanym już fragmencie Prawa o ruchu drogowym, który wcześniej trochę skróciliśmy, bo wielu kierowców pamięta o nim tylko w przytoczonej poprzednio formie. Jego pełne brzmienie to:
Kierujący pojazdem, zmieniając zajmowany pas ruchu, jest obowiązany ustąpić pierwszeństwa pojazdowi jadącemu po pasie ruchu, na który zamierza wjechać, z wyjątkiem ust. 4a i 4b, oraz pojazdowi wjeżdżającemu na ten pas ruchu z prawej strony.
Do wyjątków przejdziemy za chwilę – teraz interesuje nas informacja o ustępowaniu pojazdowi z prawej strony. Jak więc wykonać prawidłowo ten manewr i ostatecznie kto ma pierwszeństwo przy zmianie pasa? Jeśli my zjeżdżamy na pas środkowy z lewego, a inny kierowca z prawego, to on ma pierwszeństwo. Łatwo to zapamiętać, łącząc z zasadą prawej ręki, rozstrzygającej pierwszeństwo na skrzyżowaniach równorzędnych.
Kiedy pierwszeństwo ma kierowca wjeżdżający na nasz pas?
Kto ma pierwszeństwo przy zmianie pasa Odpowiedź prosta brzmi – nigdy. Wersja dłuższa to odniesienie do ustępów 4a i 4b, mówiących o obowiązku jazdy na suwak. Wtedy kierowca zjeżdżający z zanikającego pasa (przy spowolnionym ruchu, czyli na przykład w korku), nadal nie ma przed nami pierwszeństwa. Lecz my mamy obowiązek go przed siebie wpuścić, bez względu na to, czy zjeżdża z naszej lewej czy prawej strony.
Agnieszka Radzymińska nie stoi w miejscu, wciąż rozwija swoją motocyklową pasję, z którą związała także pracę. Zaufała intuicji, zaryzykowała – porzuciła stałą posadę na rzecz założenia własnej działalności i nauczyła się nowego fachu – krawieckich napraw odzieży motocyklowej. Przez lata zyskała ogrom wiedzy i umiejętności. Teraz zaprojektowała i uszyła od podstaw własny zestaw odzieży dla motocyklistki: strój motocyklowy GLTX-MOTO.
Strój motocyklowy GLTX-MOTO
Lata lecą, a my rozmawiamy ponownie – ile to już lat zajmujesz się motocyklowym krawiectwem?
Ja to nawet nie wiem, kiedy ten czas minął… (śmiech). Tak się jakoś złożyło, że rozmawiamy dokładnie 6 lat od daty otwarcia mojej firmy.
Co się zmieniło przez te lata? Jakbyś miała porównać swoje początki do dziś? Owocny był ten czas?
Początki to było kompletne szaleństwo! Niektórzy pukali się w czoło i myśleli, że postradałam zmysły, rzucając państwową posadę po 13 latach pracy. Prawda, było ciężko, ale nikt przecież nie obiecywał, że będzie łatwo. Do wszystkiego, co osiągnęłam na dzień dzisiejszy, doszłam sama ciężką pracą, przypłaconą bardzo często ogromnym deficytem snu i czasu wolnego. Moje najbliższe otoczenie doskonale wie, że jeśli nie śpię, to na ogół jestem w pracowni, albo zabrałam pracę do domu.
Zacięcie do szycia może i miałam od szkoły średniej, ale stricte motocyklowego krawiectwa, jak również renowacji skór motocyklowych, musiałam nauczyć się sama później. Był pot, krew i łzy – i to dosłownie, bo wiele razy wracałam z pokaleczonymi palcami do domu. Miesiąc temu nawet, przy wyrabianiu nowego paszportu, dostałam ostrzeżenie od pani urzędnik, że mam szanować swoje palce, ponieważ na liniach papilarnych mam dziesiątki dziurek (śmiech).
I tak po latach, na dzień dzisiejszy czuję ogromną satysfakcję, ponieważ nie muszę zlecać pracy na zewnątrz. Jestem w stanie sama odzież naprawić, przerobić na każdy możliwy sposób, poddać renowacji, pobrać miarę, zrobić konstrukcję nowej odzieży, przygotować szablony i wykroje, a na koniec uszyć od podstaw cały kombinezon własnymi rękami. Mogę powiedzieć zatem, że ten czas był zdecydowanie owocny!
Znasz odzież motocyklową różnych producentów „od podszewki”, ich wady i zalety – czy warto wydać więcej pieniędzy na odzież motocyklową?
Oj tak, sporo już udało mi się zobaczyć. Są firmy, które przykładają ogromną staranność do materiałów i wykonania, ale też takie, które za niską kwotę oferują niską jakość. Zatrważającym dla mnie zjawiskiem jest jednak fakt, że są marki, które oferowały wysoką jakość za adekwatne do tego pieniądze, a aktualnie została już z tego tylko niemała cena. Czy warto wydać więcej? Generalnie tak.
Tanie kombinezony tekstylne często szyte są z tanich poliestrów, których jakość pozostawia wiele do życzenia. Kolory niejednokrotnie blakną, krawędzie paneli nie są obszywane, wszystko się w środku strzępi, snuje, a w efekcie końcowym – na zewnątrz pruje, po prostu rozchodzi na szwach. Tania odzież bardzo często nie ma tzw. szwów bezpiecznych. W fabryce układa się panel na panelu, przeszywa wyłącznie po górze, bo tak jest szybciej i taniej. Pamiętajmy jednak, że przy upadku te szwy zewnętrzne jako pierwsze ulegają zniszczeniu. Jeśli zatem nie mamy dodatkowych szwów bezpiecznych, panele szybko się oddzielą, aż do podszewki.
Miałam taki przypadek z kombinezonem skórzanym, że podczas upadku przy niedużej prędkości, na plecach odsłoniła się już siatka z kieszenią na protektor. Na szczęście obyło się bez urazów, ale przy większej prędkości mogło być znacznie gorzej.
Strój motocyklowy GLTX-MOTO – zobacz galerię zdjęć.
Można powiedzieć, że nabytą wiedzę wykorzystujesz w swoich projektach? Wiesz już jak stworzyć motocyklową odzież doskonałą?
Tak. Mój kombinezon – strój motocyklowy GLTX-MOTO – powstał w oparciu o zdobytą wiedzę i doświadczenie oraz sztukę krawiecką, jaką pamiętają jeszcze nasi rodzice. Moją dewizą zawsze była jakość, a wartością – klient, a nie: „naszyjemy łatkę-nakładkę i będzie pan zadowolony, a my jeszcze bardziej, bo niewielkim kosztem sobie zarobimy”. Od dziecka wpajano mi, żeby robić coś dobrze, albo wcale i tego staram się trzymać!
Co jest Twoim priorytetem w szyciu odzieży motocyklowej od podstaw? Starasz się spełnić wszystkie kryteria np. dobre dopasowanie, dobre materiały, ochraniacze?
U mnie priorytetem jest klient. Rzeczy, które szyję mają być bezpieczne, estetycznie wykonane, dostosowane do indywidualnych potrzeb klienta, jego figury i zachcianek też. A te bywają różne i niejednokrotnie razem z przyszłym właścicielem odzieży zastanawiamy się, jak z nich wybrnąć (śmiech). Na szczęście się to udaje. Pracuję tylko na licencjonowanych tkaninach i innych elementach odzieży, rodzimych skórach garbowanych w tradycyjny sposób oraz certyfikowanych protektorach. Dzięki temu mam pewność, że z czystym sumieniem mogę dać na to gwarancję.
Moi klienci po latach użytkowania wracają do mnie, żeby coś im powiększyć lub zmniejszyć, naprawić po wypadku, ale zawsze zadowoleni z jakości. I to mnie ogromnie cieszy. Czasami znajomi mi mówią, że może nawet za bardzo się staram, ale ja nie potrafię inaczej. Wolę dłużej i dokładniej robić jedną rzecz niż trzy w krótszym czasie i po łebkach. Tak już mam.
Strój motocyklowy GLTX-MOTO
O użytkowaniu też coś wiesz, skoro sama jesteś motocyklistką?
Dokładnie, sama od lat podróżuję na motocyklach, a w ostatnich latach coraz dalej. Po Europie padło na Tajlandię, Wietnam czy Indie (tam były ze mną spodnie mojej marki). W szytej odzieży staram się uwzględniać moje własne doświadczenia z włóczenia się po świecie – testować na sobie rozwiązania, które oferuję później klientom. Mam tu na myśli różne warunki drogowe (i off-roadowe), pogodowe, ewentualność, czy nawet potrzebę, wykorzystania tej samej odzieży w trakcie lotu samolotem. Bo każdy dalekodystansowy motocyklista wie, co to limit kilogramowy i litrażowy bagażu (śmiech).
Mam również informacje zwrotne od klientów, którzy podróżują po świecie w rzeczach, które im uszyłam. Moja odzież przemierzyła już z klientami RPA, drogi od Nordkapp do Casablanci, Alpy, Hiszpanię, także Tajlandię i Wietnam. Sprawdza się również w codziennym, wielogodzinnym użytkowaniu w szkole nauki jazdy na motocyklu.
Ostatnie Twoje dzieło to damski kombinezon wyprawowy: strój motocyklowy GLTX-MOTO. Zdradź nam kilka szczegółów tej pracy. Ile godzin nad nim spędziłaś, jakich rozwiązań i materiałów użyłaś?
Z tym oszacowaniem czasu to ciężka sprawa, bo w pewnym momencie przestałam liczyć roboczo-godziny. To był prototyp, stworzony przeze mnie od podstaw, dosłownie od szkicu w brudnopisie. Na każdym etapie prac napotkałam szereg przeszkód, ale ostatecznie udało się wszystko ogarnąć i dopiąć na ostatni guzik. Całość uszyta jest z paneli z Cordury różnej gramatury – wybierałam ją w zależności od narażenia na uszkodzenia, wygodę i jednocześnie estetykę. Bo wszystko dla mnie musi się spinać w całość. Umiejscowiłam szereg wentylacji tylko tam, gdzie klientka lubi mieć chłodniej. Dopasowałam odblaski, kieszenie oraz elementy kroju, które modelują i podkreślają kobiecą sylwetkę. Miało być bezpiecznie, jeszcze raz bezpiecznie, estetycznie, wygodnie i kobieco.
Strój motocyklowy GLTX-MOTO na pierwszej klientce.
Jesteś zadowolona z tego projektu? Klientka również?
Tak. Jestem bardzo zadowolona! Cieszę, się, że Ania (posiadaczka tego kombinezonu) popchnęła mnie do działania. Kilka lat temu przerabiałam jej inny kombinezon, potem go naprawiałam po jakiejś przygodzie w terenie, potem znowu coś w nim majstrowałyśmy, aż Ania oznajmiła któregoś razu: „uszyjesz mi, Aga, kombinezon od podstaw”. Ja na to: „ale coś Ty, nie jestem gotowa!”, na co Ania odrzekła: „ależ jesteś”, ja: „nie , nie jestem”, ona: „jesteś”. Po czym wpłaciła zadatek i nie było odwrotu (śmiech). Dzisiaj jestem jej za to wdzięczna i dziękuję również wszystkim, którzy wspierali mnie i kibicowali w tym projekcie.
A w opiniach Google napisała mi tak: „Sporo u Agnieszki naprawiałam, przerabiałam, dopasowywałam. No i stało się. Porosiłam o uszycie całego kompletu: spodni i kurtki. Od miesiąca się nimi cieszę. Fantastyczne, dopracowane, a co najważniejsze: zrobione na wymiar. Dodam, że ciężko mi kupić w sklepie coś gotowego, ze względu właśnie na jakieś moje niewymiarowe długości i szerokości. Agnieszka zrobiła świetny komplet. Uwzględniła wszystkie moje zachcianki, dorzuciła swoje pomysły, odrzuciła moje niepraktyczne oczekiwania.
Cieszę się efektem już jakiś czas. Komplet jest mega dopracowany w każdym detalu. Bardzo wygodny. Jednak szycie na miarę jest nieocenione. No i nie pominę też faktu, że Aga dobiera naprawdę fajne materiały, ma zmysł estetyczny. Wszystko to razem wzięte dało super efekt. Korzystajcie. Czy to z napraw, czy przeróbek, czy też szycia gotowego stroju. Korzystałam z wszystkich tych usług. Polecam bardzo!”
Twój sezon motocyklowo-urlopowy zwykle zaczyna się po polskim sezonie i intensywnym czasie w Twojej pracy. To gdzie tym razem Cię poniesie?
Sama zastanawiam się nad tym intensywnie. Możliwe, że ponownie Indie. Zaintrygował mnie ten kraj, a zobaczyłam zaledwie namiastkę tego, co ma do zaoferowania. Lubię wracać do krajów, które zwiedzałam, m.in. dlatego, żeby zaznać nieco więcej niż to, co ogląda się i robi, ponieważ jest to uznawane za „must see” czy „must do”. Biletu jeszcze nie mam, za to w głowie jest kilka różnych pomysłów. Decyzja zapadnie zapewne do końca roku.
Czy mandat za parkowanie na chodniku 2022 może dostać każdy?
100 zł – to kwota mandatu, którą obecnie karze się kierowców za nieprawidłowe parkowanie na chodniku. Już niedługo może to ulec zmianie i grzywną będzie groziło każde pozostawienie samochodu na tej części drogi. Nowe przepisy, które zaczną obowiązywać od 21 września br., prowadzają zmodyfikowaną definicję „chodnika” – będzie to droga z przeznaczeniem WYŁĄCZNIE do ruchu pieszych. To oznacza, że parkowanie na tej części drogi będzie złamaniem prawa.
Pasy i chodniki tylko dla pieszych
Zatrzymywać samochodu nie wolno również na przejściu dla pieszych, na przejeździe dla rowerzystów oraz w odległości mniejszej niż 10 m przed tym przejściem lub przejazdem, a na drodze o dwóch pasach ruchu również za przejściem. Mandat może tu sięgnąć nawet do 300 zł.
Parkowanie samochodem na chodniku dozwolone jest w określonych przypadkach: na danym odcinku nie może obowiązywać zakaz zatrzymania albo postoju, a szerokość chodnika pozostawionego dla pieszych ma być nie mniejsza niż 1,5 m. Pojazd nie może utrudniać przejścia pieszym po chodniku.
Koniec z parkowaniem na chodniku?
Obecnie, w świetle obowiązujących przepisów, na chodniku można zatrzymać się kołami jednego boku lub przednią osią pojazdu, którego masa nie przekracza 2,5 t. Przy tym należy sprawdzić czy nie obowiązuje w tym miejscu zakaz zatrzymania się i postoju, a ustawienie pojazdu jest możliwe w taki sposób, aby pozostawić dla pieszych minimum 1,5 m szerokości chodnika.
Jednak przepisy, które zostaną wprowadzone od 21 września, mogą zmienić dotychczasowy porządek i reguły parkowania. Nowa legislacja modyfikuje definicję chodnika – będzie to droga z przeznaczeniem wyłącznie do ruchu pieszego.
Pierwsze wrażenie po przeczytaniu nowej definicji jest takie, że na chodniku nie będzie można parkować i każde takie zachowanie wedle prawa powinno zostać ukarane mandatem. Kluczowa modyfikacja, jaka zaszła w przepisach to zmiana definicji chodnika z „części drogi przeznaczonej dla ruchu pieszego” na „część drogi dla pieszych przeznaczoną wyłącznie do ruchu pieszych”. Właśnie ten szczegół wprowadził całe zamieszanie i poddał w wątpliwość postoje na chodniku – wyjaśnia Przemysław Gąsiorowski, ekspert autobaza.pl. Co ciekawe, ta sama ustawa niezmiennie wyznacza zasady takiego parkowania – dodaje.
Nowo uchwalone przepisy i ich zawiła interpretacja wprowadziły zamieszanie wśród kierowców. Brak możliwości parkowania na chodnikach byłoby dużą zmianą, która zdezorganizowałaby poruszanie się samochodem w mieście.
Jednak jest światełko w tunelu w całej sytuacji. Z informacji płynących z Ministerstwa Infrastruktury wynika, że uchwalone przepisy pozostawiają w takim samym kształcie kwestię parkowania na chodnikach. To efekt innej zmiany nomenklatury w ustawie – od 21 września chodnik będzie definiowany jako część drogi dla pieszych. To oznacza, że faktycznie parkować na chodniku nie można, lecz na drodze dla pieszych już tak – wyjaśnia Przemysław Gąsiorowski, ekspert autobaza.pl. Ta informacja zapewne nie pocieszy części mieszkańców miast, którzy często spotykają się z sytuacjami zastawienia swobodnego przejścia przez parkujące pojazdy – dodaje.
Biorąc pod uwagę komunikaty Ministerstwa Infrastruktury, wszystko wskazuje na to, że parkowanie na chodnikach pozostanie normą i nie będzie karane mandatem. Wciąż jednak warto pamiętać o prawidłowym pozostawieniu auta, aby nie narazić się na otrzymanie grzywny. Za niezastosowanie się do przepisów na kierowcę może zostać nałożony mandat w wysokości 100 zł wraz z jednym punktem karnym. Od 17 września, po aktualizacji taryfikatora, będą to już dwa punkty.
Warto przypomnieć, że od czerwca br. firmy ubezpieczeniowe mają wgląd do historii mandatów kierowców, nawet do dwóch lat wstecz. Dzięki temu przedsiębiorstwa te mogą ustalać wycenę ubezpieczenia OC w zależności od np. liczby punktów karnych na koncie właściciela samochodu. Zdecydowanie nie warto więc podwyższać sobie rocznej składki ze względu na niepoprawne parkowanie na chodniku.
Mandat za parkowanie na chodniku 2022 na miejscu dla niepełnosprawnych również uległ zmianie – więcej o tym w poniższym linku.
Agnieszka „Moto Babcia” robi tatuaże, a od niedawna jest motocyklistką. Ta pasja wciągnęła ją na całego! 24 września poprowadzi paradę motocyklistek na zakończeniu sezonu „Motocykliści Jaworzno”. Jaki więc będzie Rajd Kobiet w Jaworznie?
Co to za wydarzenie: „Rajd Kobiet w Jaworznie” na zakończenie sezonu, którego jesteś współorganizatorką? Skąd taki pomysł? To pierwsza taka edycja?
To pomysł mojego kolegi Adama Sokołowskiego, który prowadzi bar motocyklowy i ma też doświadczenie w organizacji imprez dla motocyklistów w Jaworznie. On rzucił hasło, żeby zakończenie sezonu było inne niż zwykle, a z racji tego, że kobiet na motocyklach jest coraz więcej, to warto je wyróżnić. To pierwsza edycja rajdu, zobaczymy jak nam to wyjdzie w praktyce. Jeśli będzie zainteresowanie to myślę, że na jednej edycji nie poprzestaniemy.
Rajd Kobiet w Jaworznie
Jakie są zasady i warunki udziału dla uczestniczek? Na czym będzie polegał ten Rajd Kobiet w Jaworznie?
Zaczniemy od tego, że motocyklistki zbiorą się na rynku w Jaworznie i grupą ruszymy ulicami miasta. Ja będę prowadzić paradę, a obstawiać nas będą panowie na końcu kolumny. Będą dodatkowe atrakcje dla motocyklistek, ale nie mogę zdradzić jakie, bo to niespodzianka. Udział w rajdzie mogą wziąć motocyklistki na dowolnym motocyklu czy skuterze, oczywiście pod warunkiem posiadania uprawnień do ich prowadzenia. Wymagany jest bezpieczny strój motocyklowy, zachowanie bezpieczeństwa i trzeźwości. Będziemy wszystko sprawdzać i starać się, żeby nic nie zakłóciło przebiegu spotkania.
Sama od dawna jesteś motocyklistką? Jak to się wszystko zaczęło?
Motocyklistką jestem od półtora roku, a od października 2021 dumną posiadaczką prawa jazdy kat. A. Wszystko zaczęło się bardzo dawno temu – od zawsze podobały mi się motocykle. Jeździłam często nad Zalew Sosina, żeby pooglądać motocyklistów, ale tak na serio się wkręciłam w 2020 roku przez męża, który jeździł na motocyklu i po wielu latach do tego wrócił. Spodobało mi się i ciągle męczyłam go o przejażdżki, aż stwierdziłam, że nie będę się prosić – mogę przecież sama jeździć.
Akurat w komisie stał przepiękny KTM Duke 125, którego mąż mi kupił i tak zaczęła się moja własna przygoda. Oszalałam na tym punkcie i zrobiłam prawie 19 tys. km, aż zapragnęłam czegoś większego. Poszłam na kurs kat. A i mąż mi kupił „moje oczko w głowie” – Kawasaki z650.
Ten motocykl spełnił twoje oczekiwania?
Póki co, to tak. Jeżdżę tym motocyklem wszędzie, zwiedzam, szlifuję umiejętności, a co będzie w przyszłości to czas pokaże… Może jakiś mocniejszy sprzęt? Co do preferencji motocyklowych to najwygodniej jeździ mi się nakedami, bo one nie wymuszają sportowej pozycji i mam frajdę. Miałam okazję korzystać ze sportowych motocykli mojego męża i skłamałabym, gdybym powiedziała, że mi się nie podobało, ale to juz inny rodzaj jazdy… Na moim motocyklu wjadę praktycznie w każdy teren, a że jestem ciekawska, to lubię się zapuszczać w poszukiwaniu różnych ruin i zakątków na Śląsku. Uwielbiam też grzebać przy swoim motocyklu i wizualnie dopasowywać go do mojej osobowości.
Zawodowo robisz tatuaże? Miałaś klientów z tatuażami o tematyce około-motoryzacyjnej? A może sama masz taki?
To moja praca i pasja zarazem. I tak, było kilka osób, którym tatuowałam motocykle, amortyzatory, mapy z odwiedzonymi miejscami, samochody, elementy motocykla. Ludzie w różny sposób wyrażają swoje zainteresowanie motoryzacją, także przez tatuaże. Nawet ostatnio dziewczynie robiłam tatuaż z podwiązką, a pod nią… klucz plaski oczkowy rozmiar 10! Ja sama posiadam jeden tatuaż związany z motoryzacją i uwaga… można się uśmiać, bo jest to znaczek Mazdy pod kolanem. Oj, taki mały sentyment do tej marki mam i stwierdziłam, że czemu nie?
To na koniec, może jakieś konkrety dotyczące rajdu?
24 września o godzinie 12:00 zapraszamy wszystkie motocyklistki na rynek w Jaworznie (panowie też mile widziani do wsparcia parady). Wyruszamy o 13:00 ulicami miasta na wyjątkową paradę. Mile widziane są kobiece elementy stroju np. spódniczki, dodatki dla księżniczek, królowych i co tylko wyobraźnia podpowie… Gwarantowana świetna atmosfera i super zabawa! Zapraszam wszystkich wraz z grupą „Motocykliści Jaworzno”.
Koncerny z Azji mają coraz silniejszą pozycję na europejskim rynku motoryzacyjnym. Udowadniają, że potrafią produkować auta, które podobają się na Starym Kontynencie. Czy chińskie auta spełniają normy bezpieczeństwa?
Euro NCAP to niezależna organizacja badająca bezpieczeństwo pojazdów oferowanych w Europie. Maksymalna ocena, jaką można zdobyć w przeprowadzanych przez instytucję testach zderzeniowych i bezpieczeństwa to pięć gwiazdek. Organizacja kilka razy w roku publikuje raporty z najświeższych testów.
W testach przeprowadzonych w 2021 roku dobrze wypadł już chiński producent Lynk&Co, który oferuje w Europie model 01 – crossovera z napędem hybrydowym plug-in (PHEV, hybryda z wtyczką). W jego ślady idą inni producenci aut z Chin.
Tym razem Euro NCAP wzięło na warsztat kolejne azjatyckie marki, włączając w to chińskiego producenta Great Wall Motor Company (GWM).
Przetestowano dwie skrajnie różne chińskie auta. Pierwszy, to niewielki miejski model Ora Funky Cat, zaś drugi – przestronny SUV Wey Coffee 01. Oba auta zadebiutowały w 2021 roku podczas targów IAA w Monachium. Oba uzyskały maksymalną liczbę – pięć gwiazdek w teście Euro NCAP.
Ora Funky Cat
Ora Funky Cat to samochód w pełni elektryczny, z kolei poddany testom WEY Coffee 01 to auto hybrydowe z dwulitrowym silnikiem spalinowym. Pomimo istotnych różnic w gabarytach pojazdów uzyskały one niemal identyczną ocenę w kategorii ochrony dorosłego. Odpowiednio 92 proc. i 91 proc. Dla porównania: BMW i4 – elektryczny model z Bawarii – otrzymał cztery gwiazdki. Europejski producent „poległ” w kategorii „asystent bezpieczeństwa”.
WEY Coffee 01
Samochody koreańskie a test Euro NCAP
Genesis GV60 – auto produkowane przez koncern Hyundai otrzymał pięć gwiazdek. Nieco gorzej wypadły Kia Niro – cztery gwiazdki – bazowa wersja nie jest wyposażona we wszystkie systemy bezpieczeństwa. Odpowiednio doposażone auto dostało pięć gwiazdek. Identyczna sytuacja dotyczyła modelu Sportage.
Tesla model Y – wyniki testów Euro NCAP
Czarnym koniem najnowszego podsumowania testów okazała się Tesla Model Y. W kategorii „ochrona dorosłego” otrzymała 97 proc. wynik, z kolei „asysta bezpieczeństwa” została oceniona na 98 proc. Wspomniany wcześniej model Lync&Co 01 otrzymał przed rokiem 96 proc. za „ochronę dorosłego”.
Model Y, zbudowany w berlińskiej Gigafactory Tesli, uzyskał pełną liczbą punktów za asystenta pasa ruchu i nowy system monitorowania kierowcy oparty na kamerze kabinowej. Testy wykazały także, że system wizyjny w modelu Y działający wyłącznie z kamerą sprawdza się wyjątkowo dobrze w zapobieganiu kolizjom z innymi samochodami, rowerzystami i pieszymi.
Tesla model Y
Chińskie auta – które marki i modele są przetestowane przez Euro NCAP?
MG Marvel R w 2021 roku otrzymał 4 gwiazdki, a w 2019 modele HS i ZS EV po pięć. Przetestowano także model ES8 marki NIO. Tutaj także wynik był świetny – pięć gwiazdek. Stosunkowo słabo w 2019 roku wypadł Aiways z modelem U5. Można się jednak spodziewać, że producent z kolejnymi modelami będzie chciał dołączyć do grona najwyżej ocenianych aut.
W tabeli znajdziemy jeszcze jedną ciekawostkę z Chin. To model Geely EC7(do koncernu należą marki Volvo i Polestar). Test przeprowadzono w 2011 roku. Auto otrzymało wtedy cztery gwiazdki.
Wraz z początkiem 2022 roku zaczął obowiązywać nowy taryfikator mandatów, przewidujący nawet kilkukrotnie wyższe kary za najpoważniejsze przewinienia. Obecnie kierowcy, którzy dopuszczają się najgroźniejszych wykroczeń, muszą liczyć się z mandatem w wysokości nawet 2500 zł. Od 17 września się to zmienia i policjanci będą mogli nakładać jeszcze bardziej dotkliwe kary. Tym co pozostało po staremu po zmianach wprowadzonych 1 stycznia tego roku, był taryfikator punktów karnych. Od 17 września obowiązuje jednak już nowy taryfikator punktów karnych 2022.
Od dzisiaj zaczyna działać nie tylko taryfikator punktów karnych 2022, ale także zasada recydywy w postępowaniu mandatowym. Jeżeli popełnimy jakieś wykroczenie, otrzymujemy mandat taki, jak dotychczas. Lecz ponowne popełnienie takiego samego wykroczenia w ciągu kolejnych dwóch lat, będzie już traktowane jako recydywa. Zapłacimy wtedy dwa razy wyższy mandat.
Recydywa nie dotyczy wszystkich wykroczeń, a tylko tych najpoważniejszych. Na liście są między innymi wysokie przekroczenia dopuszczalnej prędkości:
31-40 km/h – 800 zł, recydywa 1600 zł
41-50 km/h – 1000 zł, recydywa 2000 zł
51-60 km/h – 1500 zł, recydywa 3000 zł
61-70 km/h – 2000 zł, recydywa 4000 zł
71 km/h i więcej – 2500 zł, recydywa 5000 zł
System podwójnych kar dotyczy także poniższych wykroczeń:
wyprzedzanie na przejściu lub przed nim – 1500 zł, recydywa 3000 zł
omijanie pojazdu, który zatrzymał się w celu ustąpienia pierwszeństwa pieszemu – 1500 zł, recydywa 3000 zł
niezachowanie ostrożności i spowodowanie zagrożenia bezpieczeństwa w ruchu drogowym z następstwem w postaci poszkodowanego pieszego, rowerzysty itp. – 1500 zł, recydywa 3000 zł
wjeżdżanie na torowisko przy zaporach, które są opuszczane, opuszczone lub nie skończyło się ich podnoszenie – 2000 zł, recydywa 4000 zł
wjazd na przejazd kolejowy przy czerwonym świetle sygnalizatora lub jeżeli po drugiej stronie nie ma miejsca do kontynuowania jazdy – 2000 zł recydywa 4000 zł
prowadzenie pojazdu mechanicznego w stanie po spożyciu alkoholu lub innego, podobnie działającego środka – 2500 zł, recydywa 5000 zł
Nowy taryfikator punktów karnych 2022 od 17 września
Kolejna poważna zmiana, jaka weszła dziś w życie, to nowy taryfikator punktów karnych 2022. Zmian w nim jest całkiem sporo i oznaczają więcej punktów za wiele wykroczeń. Największe emocje budzi zwiększenie maksymalnej liczby punktów karnych za jedno wykroczenie, która rośnie z 10 do 15. Bez zmian pozostawiono natomiast limit punktów, jakie może uzbierać kierowca, który nadal wynosi 24 punkty. Jak łatwo obliczyć, obecnie wystarczy popełnić tylko dwa wykroczenia, żeby pożegnać się z prawem jazdy.
Taryfikator punktów karnych 2022 – lista wykroczeń
Maksymalną liczbę 15 punktów otrzymamy za poniższe wykroczenia:
sprowadzenie katastrofy w ruchu, sprowadzenie bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu, spowodowanie wypadku w ruchu;
kierowanie pojazdem mechanicznym w stanie po użyciu alkoholu lub środka podobnie działającego do alkoholu;
kierowanie pojazdem mechanicznym w stanie nietrzeźwości lub pod wpływem środka odurzającego;
nieudzielenie pomocy ofiarom wypadku;
używanie pojazdu w sposób zagrażający bezpieczeństwu osoby znajdującej się w pojeździe lub poza nim;
omijanie pojazdu, który jechał w tym samym kierunku, lecz zatrzymał się w celu ustąpienia pierwszeństwa pieszemu;
wyprzedzanie na przejściach dla pieszych i bezpośrednio przed nimi;
nieustąpienie pierwszeństwa pieszemu znajdującemu się na przejściu dla pieszych albo na nie wchodzącemu;
niezatrzymanie pojazdu w razie przechodzenia przez jezdnię osoby niepełnosprawnej, używającej specjalnego znaku, lub osoby o widocznej ograniczonej sprawności ruchowej w celu umożliwienia jej przejścia;
niezastosowanie się, w celu uniknięcia kontroli, do sygnału osoby uprawnionej do kontroli ruchu drogowego, nakazującego zatrzymanie pojazdu;
niezastosowanie się do sygnałów świetlnych;
niezastosowanie się do sygnałów i poleceń podawanych przez osoby uprawnione do kierowania ruchem drogowym;
niezastosowanie się sygnałów i poleceń dawanych przez osoby uprawnione do kontroli ruchu drogowego;
przekroczenie dopuszczalnej prędkości o więcej niż 70 km/h;
niestosowanie się do znaku B-25 lub B-26 zakaz wyprzedzania;
naruszenie zakazu objeżdżania opuszczonych zapór lub półzapór oraz wjeżdżania na przejazd, jeśli opuszczanie ich zostało rozpoczęte lub podnoszenie ich nie zostało zakończone;
naruszenie wjeżdżania na przejeździe kolejowym za sygnalizator przy sygnale czerwonym, czerwonym migającym lub dwóch na przemian migających sygnałach czerwonych, lub za inne urządzenie nadające te sygnały;
naruszenie zakazu wjeżdżania na przejazd kolejowy, jeśli po jego drugiej stronie nie ma miejsca do kontynuowania jazdy;
jazda autostradą lub drogą ekspresową w kierunku przeciwnym niż wynikający z ustawy lub znaków drogowych;
przewożenie więcej niż dwojga dzieci w pojeździe w sposób niezgodny z przepisami;
przewóz osób pojazdem nieprzeznaczonym lub nieprzystosowanym do tego celu, bądź w liczbie przekraczającej liczbę miejsc określonych w dowodzie rejestracyjnym pojazdu albo wynikających z konstrukcyjnego przeznaczenia pojazdu niepodlegającego rejestracji, jeżeli liczba osób przewożonych w niewłaściwy sposób wynosi 10 osób lub więcej.
Istotnie zmienią się także punkty karne za przekroczenie prędkości:
do 10 km/h – 1 pkt. karny (obecnie nie dostaje żadnego punktu),
od 11 do 15 km/h – 2 pkt. karne,
od 16 do 20 km/h – 3 pkt. karne (obecnie 2 pkt.),
od 21 do 25 km/h – 5 pkt. karnych,
od 26 do 30 km/h – 7 pkt. karnych (obecnie 4 pkt.),
od 31 do 40 km/h – 9 pkt. karnych (obecnie 6 pkt.),
od 41 do 50 km/h – 11 pkt. karnych (obecnie 8 pkt.),
od 51 do 60 km/h – 13 pkt. karnych (obecnie 10 pkt.),
od 61 do 70 km/h – 14 pkt. karnych (obecnie 10 pkt.),
ponad 70 km/h – 15 pkt. karnych (obecnie 10 pkt.).
Kiedy zerują się punkty karne po 17 września?
Rządzący zdecydowali nie tylko o zwiększeniu liczby punktów za wykroczenia, ale zmienili także zasady ich usuwania z naszych kont. Od 17 września punkty karne nie kasują się po roku, ale dopiero po dwóch latach. Czas ten liczony jest nie od momentu popełnienia wykroczenia, ale od opłacenia mandatu, co ma znacząco zwiększyć wpływy do budżetu.
Punkty karne – jak je skasować?
Punkty przypisane za naruszenia popełnione od 17.09.2022 r., zostaną usunięte:
po dwóch latach od dnia, w którym opłacisz mandat, jeżeli:
za naruszenie wystawiono mandat i stanowi on dochód budżetu państwa lub
gdy mandat wystawił organ Inspekcji Transportu Drogowego;
po dwóch latach od daty uprawomocnienia się wyroku – jeżeli nie przyjmiesz mandatu i w twojej sprawie orzeka sąd;
jeśli otrzymasz pozytywny wynik kontrolnego sprawdzenia kwalifikacji;
jeśli starosta odmówi wydania decyzji o skierowaniu cię na kontrolne sprawdzenie kwalifikacji albo o cofnięciu uprawnień – na wniosek komendanta wojewódzkiego policji.
Punkty przypisane za naruszenia popełnione przed 17.09.2022 r., zostaną usunięte, gdy minie rok od dnia naruszenia.
Pamiętaj! Punkty karne nie znikną z twojego konta, jeżeli suma twoich tymczasowych punktów karnych i aktywnych punktów karnych przekracza dozwolony limit 24 punktów (20 punktów – jeżeli to twoje pierwsze prawo jazdy i masz je krócej niż rok).
Tymczasowe punkty karne to punkty z naruszeń, za które nie przyjęto mandatu – nie są jeszcze naliczone na twoim koncie, czekają na orzeczenie sądu.
Aktywne punkty karne to punkty, które masz na koncie.
Od dzisiaj przestały funkcjonować też kursy zmniejszające liczbę punktów karnych. Dotychczas raz na pół roku można było się zapisać na taki kurs i po jego ukończeniu, z naszego konta znikało 6 punktów. Teraz jest to już niemożliwe.
Punkty karne nadal będzie można sprawdzić online – potrzebujesz profilu zaufanego. Pozwala on potwierdzić twoją tożsamość.
Kierowca Audi zablokował dojazd do pałacu w Zatoniu
Jak informuje policja z Zielonej Góry, mieszkaniec tego miasta wjechał swoim Audi na teren pałacu w Zatoniu i zatrzymał się na środku drogi dojazdowej. Tam też zaparkował, blokując w ten sposób całkowicie dojazd uprawnionym pojazdom. Nie widząc chyba w tym nic złego, wybrał się na trzygodzinny spacer po parku.
Tymczasem inni goście pałacowego kompleksu byli zbulwersowani postępowaniem kierującego Audi. Dyżurny zielonogórskiej komendy odebrał kilka zgłoszeń w tej sprawie. Sami świadkowie mówili policjantom, ze samochód w ten sposób zaparkowany blokuje dojazd karetce pogotowia czy pojazdom straży pożarnej gdyby ktoś w tym czasie potrzebował pomocy.
Przybyły na miejsce patrol policji, potraktował sprawę bardzo poważnie. Bez wątpienia sporą rolę odegrała tu też lekceważąca postawa kierującego Audi, wobec przepisów oraz wobec innych użytkowników drogi. Funkcjonariusze ukarali go więc mandatem w wysokości aż 5000 złotych oraz nałożyli na niego 5 punktów karnych.
Standardowo taryfikator mandatów przewiduje karę od 100 do 300 zł za parkowanie w miejscu niedozwolonym. Jak jednak wyjaśniają policjanci, kierujący (poza niewłaściwym parkowaniem) złamał także zakaz wjazdu, wyznaczony przez znak B-1. W jego przypadku stosuje się ogólne zasady kodeksu wykroczeń, które mówią:
Kto nie stosuje się do znaku lub sygnału drogowego albo do sygnału lub polecenia osoby uprawnionej do kierowania ruchem lub do kontroli ruchu drogowego, podlega karze grzywny albo karze nagany.
Funkcjonariusze mają więc pełną dowolność w wyznaczeniu kwoty mandatu i uzależniają ją od wszystkich okoliczności, w jakich doszło do złamania prawa. Maksymalna wysokość grzywny za jedno wykroczenie to obecnie 5000 zł i tyle też policjanci, uznając czyn kierowcy Audi za wyjątkowo aspołeczny, nałożyli na niego.
Znaki B-1 oraz B-2 to oczywiście znaki zakazu, które nie pozwalają na dalszą jazdę. Nie każdy kierowca wie jednak, czym dokładnie się różnią. Jeszcze mniej osób wie natomiast, kogo te znaki dotyczą. Wbrew pozorom nie tylko samochodów i motocykli.
Co oznacza znak B-2 i kogo dotyczy?
Zaczniemy od częściej spotykanego znaku z dwóch omawianych, czyli znaku B-2. Jest okrągły, ma czerwone wypełnienie i gruby, poziomy pas pośrodku. Co dokładnie oznacza? Zerknijmy do rozporządzenia w sprawie znaków i sygnałów drogowych, par. 17, pkt. 1:
Znak B-2 „zakaz wjazdu” oznacza zakaz wjazdu pojazdów na drogę lub jezdnię od strony jego umieszczenia; zakaz dotyczy również kolumn pieszych oraz jeźdźców i poganiaczy.
Znak B-2 spotkamy na przykład zawsze u wylotu dróg jednokierunkowych. Znak te wskazuje, że daną drogą lub ulicą można się poruszać, ale nie od strony od której nadjechaliśmy.
Zwróćmy też uwagę na to, kogo dotyczy ten przepis. Mowa tam jest o „pojazdach”, a nie na przykład „pojazdach silnikowych”. Dotyczy więc także rowerzystów. A ponadto także jeźdźców, poganiaczy i, co znacznie ważniejsze, kolumn pieszych. Wynika z tego, że maszerująca wycieczka, na widok znaku B-2, nie może iść dalej.
Zdarzają się czasami wyłączenia i zarządca pozwala niektórym uczestnikom ruchu zignorować ten znak. Mówi o tym punkt 2. cytowanego wcześniej przepisu:
Umieszczona pod znakiem B-2 tabliczka z napisem „Nie dotyczy” wraz z symbolem pojazdu lub wyrażeniem określającym pojazd wskazuje, że zakaz nie dotyczy pojazdu określonego tabliczką.
Co oznacza znak B-1 i kogo dotyczy?
Jak zatem rozumieć znak B-1? Ponownie sięgnijmy to przepisów (par. 16, pkt. 1):
Znak B-1 „zakaz ruchu w obu kierunkach” oznacza zakaz ruchu na drodze pojazdów, kolumn pieszych oraz jeźdźców i poganiaczy; znak może być ustawiony na jezdni.
Rozumiecie już różnicę? Znak B-1 zakazuje w ogóle ruchu po danej ulicy. Przy znaku B-2 dana droga nie jest wyłączona z ruchu, natomiast w przypadku znaku B-1 wiemy, że w ogóle nie mogą się nią poruszać żadne pojazdy (także rowery), podobnie jak jeźdźcy, poganiacze i, ponownie, kolumny piesze.
W przypadku znaku B-1 zarządca mógł jednak przewidzieć jakieś wyjątki:
Umieszczona pod znakiem B-1 tabliczka z napisem „Nie dotyczy” wraz z symbolem pojazdu lub wyrażeniem określającym pojazd wskazuje, że zakaz nie dotyczy pojazdu określonego tabliczką.
Jaki mandat za złamanie zakazu ustanowionego przez znaki B-1 i B-2?
Tym co łączy oba te znaki, jest mandat. Jeśli zignorujemy znak B-1 lub B-2 musimy liczyć się z mandatem w wysokości 500 zł i 5 punktami karnymi.
Jednym ze sposób na nierzucanie się w oczy policyjnych nieoznakowanych radiowozów, jest zupełne nierzucanie się w oczy. Kolejny popularny model w czarny, srebrnym lub szarym kolorze nie zwraca niczyjej uwagi, dzięki czemu kierowcy nigdy nie mogą być pewni, czy czasem nie są obserwowani, co powinno ich skłonić do przepisowej jazdy w każdych okolicznościach.
Bez wątpienia oryginalnym pomysłem był zakupi kilku egzemplarzy Cupry Leona. Marka co prawda mało u nas jeszcze popularna, ale niewprawne oko nie zauważy miedzianego znaczka, a dla większości kierowców jest to po prostu kolejny, czarny hatchback.
Tymczasem jeden z nich ma bardzo ciekawą rejestrację. Jej pierwszy człon „PKE” nie jest zupełnie interesujący, natomiast drugi już tak. Napis głoszący „1NA1”, wygląda trochę jak indywidualna rejestracja i zapowiadająca, że właściciel auta chce się spróbować „jeden na jednego” na najbliższych światłach.
Cupra Leon Drogówki z Kępna (Woj. Wielkopolskie)
Silnik: 2.0 TSI / 310 KM
Wyposażenie: 2 kamery…
Jak informowaliśmy w lutym, policja z Małopolski oraz Wielkopolski, zdecydowała się na zakup kilku egzemplarzy Cupry Leona. Wybór padł na czarne hatchbacki w wersji VZ, które napędza silnik 2.0 TSI o mocy 300 KM (policja twierdzi, że dostała jednostki z wersji kombi o mocy 310 KM).
Samochód rozpędza się do 100 km/h w 5,7 s, a jego prędkości maksymalna to 250 km/h. Jego cena to obecnie 168 900 zł.
Rząd zapowiedział niedawno zwiększenie pensji minimalnej w 2023 roku i to dwukrotnie:
od 1 stycznia podwyżka na 3490 zł brutto
od lipca podwyżka na 3600 zł brutto
To oczywiście dobra widomość dla najmniej zarabiających, gorsza dla przedsiębiorców. Jednak analizy ekonomiczne i społeczne takiej decyzji pozostawimy ekspertom, a skupimy się na tym, jak te zmiany wpłyną na kierowców.
Często się o tym zapomina, ale niektóre kary, jakie mogą otrzymać kierowcy, obliczane są właśnie na podstawie wysokości pensji minimalnej. Dotyczy to kary za brak obowiązkowego ubezpieczenia OC, ale także za brak złożonej w terminie deklaracji PCC-3, na podstawie której oblicza się podatek od zakupu pojazdu.
Ile wyniesie kara za brak ubezpieczenia OC?
Wysokość kary za brak wykupionego OC, zależna jest od liczby dni, przez które jeździmy bez obowiązkowego ubezpieczenia. Jest to od 40 proc. płacy minimalnej do jej dwukrotności. Oznacza to, że w 2023 zapłacimy następujące kary za brak OC:
do 3 dni – 1400 zł
od 4 do 14 dni – 3490 zł
powyżej 14 dni – 6980 zł
Takie stawki będą obowiązywały od 1 stycznia 2023 roku. Zmienią się one wraz z kolejną podwyżką płacy minimalnej od 1 lipca 2023 roku:
Zgodnie z przepisami, musimy zgłosić fakt nabycia samochodu, wypełniając deklarację PCC-3 i opłacając 2 proc. wartości pojazdu. Mamy na to 14 dni od momentu zakupu. Jeśli tego nie zrobimy, czeka nas kara, która może okazać się bardzo surowa. Wynosi ona od 1/10 do 20-krotnej wartości płacy minimalnej.
Oznacza to, że zapłacimy od 349 zł do nawet 69 800 zł kary! Natomiast od 1 lipca 2023 roku kwoty te wzrosną od 360 do nawet 72 tys. zł!
Niedługo po agresji Rosji na Ukrainę, zachodnie firmy zaczęły się wycofywać z tamtego rynku, co spowodowało ogromne spadki sprzedaży nowych samochodów (w sierpniu o 62,4%, ale na przykład w maju aż o 82%). Tamtejszy przemysł motoryzacyjny stara się ratować sytuację, wracając do produkowania samochodów zgodnych z normą Euro 0 i nieposiadających żadnych systemów wsparcia, jak ABS czy poduszki powietrzne.
Obowiązkowe zdjęcia na przeglądach technicznych
Nakreślony powyżej obraz nowej, rosyjskiej rzeczywistości motoryzacyjnej, raczej nie napawa optymizmem. Także jeśli zastanowimy się, jak wpływa to na rynek aut używanych. Skłania bez wątpienia kierowców do pozostawania przy dotychczasowych pojazdach, a w konsekwencji osoby, które chciałyby zmienić swoje samochody na takie w lepszym stanie, zmuszone są do naprawiania tego, co mają. Przy niedoborach części zamiennych.
Машины с поддельным техосмотром начали снимать с регистрации в ГИБДД
Nie wróży to dobrze, a rosyjskie samochody, podobnie jak w Polsce, muszą przechodzić obowiązkowe badania techniczne. Co gorsza, tamtejsze władze postanowiły rozprawić się ze, znanym też u nas, procederem, podbijania dowodów rejestracyjnych, nawet bez konieczności pojawienia się z autem u diagnosty.
Stąd wprowadzony obowiązek robienia zdjęć samochodu, gdy zjawia się na przegląd – pomysł, który przewija się także i w Polsce. Tam poszli jednak o krok dalej i na takiej fotografii, musi znaleźć się także diagnosta, który auto sprawdził i dopuścił do dalszego użytkowania w ruchu drogowym.
Rosjanie wklejają w Photoshopie zdjęcia aut na przeglądzie
Jak rozwiązać taki problem, kiedy auto zwykle zaliczało przegląd „zdalnie” lub „korespondencyjnie” u zaprzyjaźnionego diagnosty? Rosjanie zaczęli wysyłać zdjęcia nieudolnie przerobione w Photoshopie. Na fotografie stacji diagnostycznej, nakładają zdjęcie swojego auta oraz diagnosty.
Pomysł może by przeszedł, gdyby nie źle dobrana skala, nieskorygowane oświetlenie i ogólny wygląd sprawiający wrażenie, jakby ktoś nożyczkami powycinał poszczególne elementy, a potem zeskanował efekt końcowy.
Na to pytanie każdy, mamy nadzieję, zna odpowiedź. Jednak dla pewności, a także dla szerszego kontekstu, zacytujmy ustawę Prawo o ruchu drogowym, art. 20:
1. Prędkość dopuszczalna pojazdu lub zespołu pojazdów na obszarze zabudowanym wynosi 50 km/h, z zastrzeżeniem ust. 2.
1a. (uchylony)
2. Prędkość dopuszczalna pojazdu lub zespołu pojazdów w strefie zamieszkania wynosi 20 km/h.
Czyli sprawa jest jasna – w terenie zabudowanym możemy jechać, jeśli znaki nie wskazują inaczej, 50 km/h. Natomiast poruszając się w strefie zamieszkania (wyznaczanej charakterystycznym znakiem D-40), możemy jechać najwyżej 20 km/h. Gdzie więc ta pułapka?
Zawiera się ona w zapisie „1a. (uchylony)”. Pod nim kryło się zastrzeżenie, że w godzinach od 23 do 5 ograniczenie prędkości w terenie zabudowanym wynosi 60 km/h. Była to zaszłość jeszcze z roku 2004, kiedy rządzący zdecydowali na obniżenie limitu do 50 km/h, aby dostosować się do unijnych wymogów, ale pozostawiono wyższą prędkość w nocnych godzinach w ramach kompromisu.
Ten zakończył się 1 czerwca 2021 roku. Nie było to zbyt szeroko ogłaszane, ani komentowane, ale faktem jest, że obecnie, bez względu na porę dnia oraz nocy, dopuszczalna prędkość w terenie zabudowana w Polsce wynosi 50 km/h.
Czym są strefy ograniczonej prędkości?
To kolejna „pułapka”, na którą łapie się wielu kierowców. Strefy ograniczonej prędkości wyznaczane są przez znak B-43 z limitem umieszczonym na białej, kwadratowej tablicy (jak na zdjęciu głównym tego artykułu). Oznacza on wjeżdżanie na obszar, gdzie wszędzie obowiązuje znajdująca się na znaku prędkość, więc nie odwołują go choćby skrzyżowania. Robi to dopiero znak B-44, oznaczający koniec strefy ograniczonej prędkości.
Mało który kierowca wie, że taką strefą może być też cała miejscowość. Jeśli pod znakiem z nazwą miejscowości umieszczono ograniczenie prędkości, oznacza to, że obowiązuje ona na całym terenie tej miejscowości. Musimy więc tego ograniczenia przestrzegać i pamiętać o nim, ponieważ nigdzie więcej nie będzie ono powtórzone.
Nowe mandaty za przekroczenie prędkości od września 2022
O powyższych zasadach warto pamiętać zwłaszcza wobec zbliżającej się, kolejnej w tym roku, rewolucji w taryfikatorze mandatów. Oznaczać będzie ona więcej punktów karnych za wykroczenia, a w przypadku poważniejszych pojawi się pojęcie recydywy, czyli podwójna kara, jeśli popełnimy podobne wykroczenie dwukrotnie w ciągu dwóch lat.
przekroczenie prędkości do 10 km/h – mandat 50 zł i 0 pkt. karnych (od 17 września 2022 1 pkt.)
przekroczenie prędkości o 11-15 km/h – mandat 100 zł i 2 pkt. karne (od 17 września 2022 2 pkt.)
przekroczenie prędkości o 16-20 km/h – mandat 200 zł i 2 pkt. karne (od 17 września 2022 3 pkt.)
przekroczenie prędkości o 21-25 km/h – mandat 300 zł i 4 pkt. karne (od 17 września 2022 5 pkt.)
przekroczenie prędkości o 26-30 km/h – mandat 400 zł i 4 pkt. karne (od 17 września 2022 7 pkt.)
przekroczenie prędkości o 31-40 km/h – mandat 800 zł (recydywa 1600 zł) i 6 pkt. karnych (od 17 września 2022 9 pkt.)
przekroczenie prędkości o 41-50 km/h – mandat 1000 zł (recydywa 2000 zł) i 8 pkt. karnych (od 17 września 2022 11 pkt.)
przekroczenie prędkości o 51-60 km/h – mandat 1500 zł (recydywa 3000 zł) i 10 pkt. karnych (od 17 września 2022 13 pkt.)
przekroczenie prędkości o 61-70 km/h – mandat 2000 zł (recydywa 4000 zł) i 10 pkt. karnych (od 17 września 2022 14 pkt.)
przekroczenie prędkości o 71 km/h i więcej – mandat 2500 zł (recydywa 5000 zł) i 10 pkt. karnych (od 17 września 2022 15 pkt.)